Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Choroba
in work
Listy wybrane
↓ Expand fragment ↓Cholera jest w Bazylei, według tego, co dziś mówią. Jeden skok, a wpadnie obiema nogami...
↑ Hide fragment ↑Cholera jest w Bazylei, według tego, co dziś mówią. Jeden skok, a wpadnie obiema nogami jednocześnie między nas. Nakreślę Ci obraz Genewy. Dziś mamy piękny dzień jesienny, niebo błękitne, powietrze świeże, jezioro spokojne i lazurowe, ani jednej chmurki, słońce w całym swym blasku. Sklepy zamknięte, gdyż jest niedziela, na ulicach ludzi mało, ponieważ w Plainpalais obchodzą święto ogrodników i tam na zielonej murawie, kochance opuszczonej lorda Églintona, wznosi się słup z nagrodą u szczytu, cyrk z desek, gdzie skaczą tancerze, gdzie drgają sznury, naciągnięte pod ich stopami, gdzie kuglarze pokazują swoje sztuki, a lud klaszcze. Oni i lud na wyścigi popisują się sztukami łamanemi. A więc tam, w alejach topolowych, okrzyki, tłum, hałas, bezmyślna radość, a wieczorem skończy się to na pijaństwie. Lecz wejdź do domów w mieście, szczególniej na wyżej położonych ulicach; wszystko zmienione, inny wygląd, inne zajęcia, inne rozmowy. Strach blady na twarzach, męki w głębi serca, a potem tysiąc różnych zarządzeń, tysiąc środków zapobiegawczych, które snują się po głowie, jak straszliwa zmora. Chlorat wapna, kamfora i mięta, ślaz, flanela, synapizmy, kataplazmy przeistoczyły się w natrętne myśli, które im toczą mózgi i rozdzierają serca.
Znasz te wszystkie maleńkie towarzystwa, gromadki, złożone z babki, matki, syna, córki, wnuka i wnuczki. A więc każda z tych gromadek siedzi zamknięta u siebie, marząc o sposobie uniknięcia boskiej plagi. Jedni patrzą na drugich z miłością, życzliwą obawą i tchórzostwem, potem następuje rozmowa o szpitalu, o ilości chorych, o widokach na przyszłość, o Wiedniu, Berlinie, Bazylei, i najbardziej odważni mówią: „Ach, nie o siebie się boję, lecz o tego i tamtą, który jest moim ojcem lub moją matką, bratem moim lub siostrą, lub też przyjacielem” itd. Potem są ojcowie rodzin, ludzie stateczni, oszczędni, rozsądni, przewidujący, przez pół ojcowie rodzin, a przez pół bankierzy. Ci piszą swój testament, ale oto kłopot: kogo tu naznaczyć egzekutorem testamentu, bo na kogóż można liczyć tam, gdzie jest cholera? I drapią się w głowę, i nie wiedzą, co czynić. Czepiają się szczegółów swoich spraw majątkowych, rent, spekulacji giełdowej, tak, jak ten, który idzie na dno, chwyta za ramiona zbawcę, lub gałąź, albo też puste powietrze ponad swoją głową, już zanurzoną w wodzie. Ale to, co jest najbardziej wzruszające, to spojrzenia młodych matek, rzucane na świeże i zdrowe dzieciątka, które się bawią na dywanie, o nic się nie troszcząc. Biedne matki, już teraz toną we łzach. Zaprawdę, jest im z tem pięknie. Lecz poza tem trzeba się przyjrzeć tłumowi, cisnącemu się w aptekach, w sklepach z flanelą, a następnie przygotowaniom lekarzy, którzy, w białych bluzach, zmaczanych w chlorku wapna, gotują się stawić czoło niebezpieczeństwu zarazy, gromadzą u siebie najrozmaitsze potrzebne przedmioty. Gospodynie rozpaczają. Ostatnią beczkę ryżu sprzedano wczoraj w Genewie, oto powszechny krzyk. Chodzą tu i tam, gonią za mąką i drobną kaszką, ażeby się zaopatrzyć, gdy już komunikacja zostanie przerwana.
↓ Expand fragment ↓Już wówczas byłem w silnem podnieceniu, a od tego czasu stan mój pogarszał się z...
↑ Hide fragment ↑Już wówczas byłem w silnem podnieceniu, a od tego czasu stan mój pogarszał się z dnia na dzień, z odległości pięciuset mil szedł w jednym szeregu z Polską, podniecając się niekiedy jej zwycięstwami, lecz ciągle zbliżając się z nią razem ku przepaści, a gdy się do niej stoczyła, i ja również padłem, a kto wie, czy kiedykolwiek się podniosę. Ciało moje, powtarzam Ci, zanika, rozkładając się, a dusza moja nie wystarcza na wszystko, co mię przygnębia i przygniata. Dlatego harmonia jej została zakłócona, przez ostatek życia zamyka się jeszcze w miłości i nienawiści, lecz dwa te uczucia nic już w sobie nie mają słodkiego ani melodyjnego, nic, że tak powiem poetycznego — są bezładne, bez hamulca miotają się w niepokoju z dnia na dzień bez świadomości swego celu. Dzisiejsza moja egzystencja jest surogatem życia. To też życie moje nie potrwa długo. Już tylko Ciebie jedynie i poezję kocham w sposób słodki, tkliwy, rozmarzony, jakbyśmy siedząc na łodzi swojej w piękny wieczór i wiosłując naprzeciwko Paquis, mówili „Mamma”. O, dlaczego nie zginąłem na polu pod Ostrołęką, pod murami Warszawy, gdziekolwiek bądź pod płotem, w rowie, lub w rzece! Dziś miałbym kochankę, która by pamięć moją kochała i modliła się za moją duszę, i nie byłbym zmuszony mówić o nienawiści do przyjaciela, pełnego miłości.
W chwili, gdy słowa te piszę, widzę dachy naprzeciwko śniegiem pokryte, a obok mnie na ścianie zawieszona, spoczywa nieruchomo, cicho flaga mojej łodzi, upstrzona czerwono i niebiesko z białym orłem. Ilekroć ku niej się obrócę, czuję zarazem mękę i słodkie wzruszenie. Nie rozłączę się nigdy z tą flagą, która tak często powiewała między Alpami i górami jurajskiemi, która mię osłaniała swoim cieniem w dni letnie i wraz ze mną znosiła dumnie ulewy i burze jesienne. Na niej wypisana jest historia moich wycieczek i wspomnień z Lemanu. W niej jest miłość moja. Mogłem ją wywiesić tylko ponad mojemi żaglami. Stawiałem z nią czoło tylko wybuchom huraganu, falom i pianie. Powinienem był ponieść ją w środek nieprzyjacielskich oddziałów i, padając, owinąć się nią, jak całunem. Była mi tylko zabawką, a powinna była być znakiem śmierci, sławy i zbawienia. Przeszłość teraźniejszością jest dla mnie. Gdy raz mię weźmie w swe ramiona, nie wyjdę z nich więcej. Straciłem wszystko przez to, że nie walczyłem w Polsce: kochankę moją, sławę, spokój — a przyszła do mnie pogarda zamiast miłości, wstyd zamiast sławy i wyrzuty sumienia zamiast spoczynku.
↓ Expand fragment ↓Cholera zabiera w Londynie trzynaście osób na piętnaście. A lud powie: „Jak to? Ci, którzy...
↑ Hide fragment ↑Cholera zabiera w Londynie trzynaście osób na piętnaście. A lud powie: „Jak to? Ci, którzy są bogaci, mniej umierają niż my. Oddzielą się od innych, mają lekarzy i pomoc. Ale, jeśli my mamy już umrzeć, zemścijmy się przynajmniej dzisiaj! Do bitwy! Naprzód piki i siekiery! Rozbijajmy okiennice domów! Niech dywany domów wylatują rozdarte na kawałki i osypią kwiatami ulice, jak w dzień święta! Dzieci i żony nasze wiją się w kurczach. Konają nędznie na tapczanach. Niech łup, wzięty na bogaczach, otoczy je w ich ostatniej godzinie! Naprzód, naprzód! Cholera czyni spustoszenia między nami. Zabijajmy, zaczynajmy! Potem umrzemy”. Brawo moi przyjaciele, naprzód! Gdybyście byli chrześcijanami, umieralibyście w milczeniu; lecz któż będzie mówił o krzyżu? Sztandar ludu, to głowa, potrząsana w powietrzu na pice. Palcie i burzcie! Niech każdy ma do zaniesienia w wieczność swoją miarę zbrodni. Szlachta, stan trzeci, biedni i bogaci, ściągnęli nieszczęścia na swe głowy, gdyż Jezus Chrystus wybrał ich sobie jako lud swój, a oni nie umieją czekać na swego króla. Za kawał mięsa, za kielich wina, za sztukę złota wyrzekają się swego dziedzictwa niebieskiego. I dziś Szatan klaszcze w ręce z radości, patrzy na ziemię, jak dziecię na zabawkę, mówiąc: „Złamię ją”. Gdyż dzieci, cokolwiek o nich można powiedzieć, mają coś szatańskiego w swej naiwności i złości.