Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Dźwięk
in work
Klechdy sezamowe
↓ Expand fragment ↓Pomimo mroku nocnego dojrzał Bachman po obu stronach drogi nieruchome posągi — kamienne dziwolągi. Byli to...
↑ Hide fragment ↑Pomimo mroku nocnego dojrzał Bachman po obu stronach drogi nieruchome posągi — kamienne dziwolągi. Byli to rycerze żywi, w martwy kamień zaklęci. Chcieli dotrzeć do szczytu Góry-Cmentarnicy, aby zdobyć trzy dziwy, trzy cuda — lecz nie dotarli: za siebie się obejrzeli — i w posągi skamienieli.
Stał jeden obok drugiego, posąg obok posągu, dziwoląg obok dziwolągu. Długie cienie padały od nich na drogę, tak że Bachman, idąc po drodze, następował na te cienie co chwila, następował, nadeptywał — lecz podróży nie przerywał.
Szedł dalej śmiało i odważnie. Dotąd nie słyszał żadnych głosów i nie spotkał żadnych strachów. Aż tu nagle poczuł, że się coś za nim porusza… O mało się nie obejrzał za siebie, lecz natychmiast przypomniał sobie radę derwisza, więc uśmiechnął się i szedł dalej. Coś się znów za nim poruszyło i zbliżyło się z tyłu do jego stóp… Zdawało się Bachmanowi, że ktoś niewidzialny schwyci go nagle za stopy… Szedł jednak dalej, nie oglądając się za siebie. W tej chwili posłyszał za sobą Szept i Wrzask.
— Zabiję cię, zabiję! — wrzeszczał Wrzask.
— Zatrzymaj się, nie idź dalej! — szeptał Szept.
Bachman zadrżał — ale się nie obejrzał.
— Wolałbym mieć do czynienia z widzialnymi strachami, niż z niewidzialnymi — pomyślał, blednąc na twarzy. — Najstraszniej jest wówczas, gdy się słyszy z tyłu, za plecami, czyjś Szept i Wrzask, a nie widzi się tego, kto szepcze i wrzeszczy.
Zaledwo to pomyślał, uczuł Dech martwy, Dech trupi za plecami.
— Już go dotykam, już go owiewam! — dyszał Dech.
Mróz przeszedł po kościach Bachmana, zimny pot wystąpił mu na czoło. Długie cienie posągów wydłużyły się jeszcze bardziej pod jego stopami. Mrok nocny jeszcze bardziej pociemniał. Na drodze obszernej, na drodze przestronnej pusto było i bezludnie. Żadnych kształtów, żadnych postaci — nic, prócz Szeptów i Wrzasków, i martwych Oddechów.
— To on, to on! Chwytaj go, chwytaj! — wrzeszczał Wrzask, coraz bardziej zbliżając się do Bachmana.
— Uciekaj, póki czas! Strzeż się pogoni! — szeptał Szept i też się zbliżył z tyłu do Bachmana.
Bachman zrobił kilka kroków naprzód, nie oglądając się za siebie, lecz w tej chwili posłyszał za sobą stąpanie czyichś nóg, które biegły ku niemu.
— Chwytaj go, chwytaj! — wrzeszczał Wrzask.
— Zginąłeś, zginąłeś! Nie ujdziesz pogoni! — szeptał Szept.
I posłyszał Bachman za sobą drugie i trzecie stąpanie, a potem głuchy odgłos tysiąca rozbieganych stóp… Niewidzialna pogoń zbliżała się ku niemu. Tysiące stóp biegło i pełzło ze zgiełkiem, szmerem i tętentem. Coraz bliżej, coraz chyżej… Słyszał je tuż za sobą o krok, o pół kroku… I uczuł nagle tuż za plecami ruch i rozruch tysiąca niewidzialnych, tajemniczych rąk, które się kłębiły i prężyły, i wyciągały ku niemu, aby go pochwycić. Czyje to były ręce? Do kogo należały? Kto je wyciągał? Kto chciał nimi pochwycić Bachmana? Co za postacie, co za potwory kłębiły się za jego plecami? Jakie oczy, jakie twarze miały te potwory? — Lecz nie widać było twarzy i nie widać było oczu, jeno słychać było wraży tętent, zgiełk i szmer w pomroczu!
I nie widać było rąk, jeno słychać było — ruch! Niewidzialne czary wkrąg! Niewidzialny duch! A ręce się prężyły i wyciągały… Słychać było, jak trzaskają w stawach — suche, kościste ręce. I zdawało się Bachmanowi, że już go dosięgają, dotykają, że za chwilę już go pochwycą…
Zachwiały się pod nim nogi, cała twarz zdrętwiała mu od strachu, serce w piersi zamarło. Otworzył szeroko przerażone oczy i obejrzał się za siebie…
Obejrzał się — i natychmiast skamieniał w posąg martwy. Długi cień od nowego posągu upadł na drogę obszerną, na drogę przestronną i zmieszał się z cieniami dawnych posągów — kamiennych dziwolągów.
Cisza nagła zapanowała na Górze-Cmentarnicy.
Zamilkły Szepty i Wrzaski, i Tętenty, i Stąpania.
Pierzchła wszelka złuda — skończyły się cuda. Po skończonym cudzie — pustka i bezludzie. Ani żywego ducha, ani wietrzyka w przelocie! Nawet komar, nawet mucha nie zabrzękły w tej martwocie.
Bolesław Leśmian, Klechdy sezamowe, Baśń o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze