Motyw
Robotnik
w utworze
Dziecko przez ptaka przyniesione
-
Reszta znana z gazet, a nawet z podręczników nowszej historii. Oto relacja naocznego świadka...
Reszta znana z gazet, a nawet z podręczników nowszej historii. Oto relacja naocznego świadka — cytuję z materiałów procesu, co się odbył potem w krakowskim sądzie wojewódzkim przeciw przywódcom demonstracji.
— Stałem — powiedział świadek X (zwykły przechodzień, bezpartyjny) — naprzeciw województwa; miałem sprawę… mniejsza z tym jaką, chciałem tylko powiedzieć, żem nic wspólnego nie miał z zajściami. Patrzę — wojsko idzie — cztery kompanie, w hełmach wszyscy. Lubię jak wojsko maszeruje, na defiladach zawsze bywam, dreszcz jakiś czuję, kiedy walą o bruk podkute grubo buty. A gdy zagrają — niech to nagła… zda mi się wtedy, że ulatam troszkę do góry…
— Niech pan się streszcza — sędzia wtrącił — i niech nam powie, kiedy sam ujrzał demonstrantów.
— Stanęło wojsko w dwuszeregu i „w kozły broń” — komendę dano, a nawet palić pozwolono. I ja paliłem z żołnierzami, częstując nawet chłopców, którym na tytoniu nigdy nie zbywa. To jeszcze dodam, że nie mogłem zrozumieć, co się w mieście dzieje. Ja z Gdowa jestem. Coś mi w pociągu powiadali o jakimś strajku generalnym… Ja tam się nie znam na tych sprawach. Do województwa tylko chciałem…
— No, dobrze, dobrze — przerwał sędzia — co z demonstracją?
— Nagle przyszli — z przestrachem w głosie odparł świadek — nagle wybiegli z wszystkich ulic, przez Planty biegli depcząc trawę i łamiąc krzewy — a krzyczeli! I krwią zalane mieli twarze niektórzy — a w rękach łomy i wyrwane deski z parkanów, kamienie, pręty żelazne…
— Dużo ich było? — spytał sędzia.
— Panie! Chmara! — wykrzyknął świadek. — Ja wtedy… Coś się wtedy stało ze mną… sam nie wiem, jak to było… Mówiłem przedtem, że się wznoszę troszkę do góry, gdy posłyszę podkutych butów stuk miarowy — wrażliwy jestem — ale wtedy to samo stało się na widok tej chmury…
— Jakiej chmury? — skrzywił się sędzia.
— Chmary, mówię, czyli gromady, tłumu, fali!
— Panie!
— Przepraszam, jeszcze płonę na to wspomnienie lotu.
— Co pan?!
— Leciałem jak na skrzydłach z nimi.
— Świadka widziano z karabinem — wtrącił gwałtownie prokurator — jak do żołnierzy strzelał, okna rozbijał kolbą — podważam zatem wartość tych zeznań!
— Niech pan mówi: kto strzelił pierwszy?
— Nie wiem! Z góry — tak! — jakby z góry padły strzały… A potem wszyscy już strzelali: który z żołnierzy zdążył chwycić karabin z kozłów — na bruk padał i nie celując szył przed siebie — trach-trach — ale niewielu było szczęśliwców, którzy ocalili broń i żołnierski honor pułku. Bo tłum był szybszy: rozebrali w mig karabiny i ukryci w krzewach, co rosną wzdłuż ulicy, trach-trach walili do żołnierzy.
— Z kim był więc świadek?
— Nie wiem, panie…
— Wnoszę o areszt tego świadka, co broń miał w rękach podczas zajść! Sam to przyznaje.
— Tak, przyznaję — odparł przechodzień i chciał coś dodać, lecz „dziękuję!” — zawołał drwiąco prokurator.