Theme
Błądzenie
in work
Historia żółtej ciżemki
↓ Expand fragment ↓Zbudziły go skośne promienie zachodzącego słońca, przedzierające się dołem pomiędzy pnie drzew. Roje komarów drżały...
↑ Hide fragment ↑Zbudziły go skośne promienie zachodzącego słońca, przedzierające się dołem pomiędzy pnie drzew. Roje komarów drżały w świetlanych smugach… Jeden promyk zaświecił mu w same oczy; ocknął się i usiadł.
„A to dopiro! Cóz ja w lesie robie? Aha, aha, prawda… ale i tak mnie nie dogonili! Chi, chi, chi… Juści, śmiej się głupi, ze cie nikt nie kupi. Tatuś cekają tam na mnie ze rzemieniem. Ino głowę bez drzwi wraże, okropa świata, co się będzie działo. Ano darmo, jęcenie jęceniem, a bicie biciem. Trza iść, bo noc zapadnie. — Wstał, przeciągnął się i popatrzył na wszystkie strony. — Aha, z tamtej gęstwiny tum dopadł, trza się tą samą drogą wracać”.
Uszedł ze sto kroków i przystanął.
„Gnałem prosto od rzyki, to teraz pójdę ku rzyce, z górki na dół”.
Zbiegł prędko, ale zamiast spodziewanego końca lasu i widoku na rzekę, znalazł się w gęstych zaroślach, ludzką nogą z dawna nie tkniętych.
„Nie, musiałem trochę zmylić, zawrócę ku słońcu, ba jak raz świeci do wody, kiej zachodzi”.
Ku słońcu, od słońca, z górki, pod górkę, błąkał się biedny dzieciak aż do zmierzchu. By zagłuszyć wzrastający niepokój, zaczął pogwizdywać pastusze piosenki… wreszcie zrozumiał, że nie trafi, w pół oddechu zerwało się gwizdanie, rozpłakał się gorzko. Stał bezradny, zmęczony, głodny, puszcza przed nim, puszcza za nim… Coraz ciemniej się robi… jakieś wielkie ptaki przelatują cichym skrzydłem… tam za krzakiem ktoś wzdycha… Suche liście chrzęszczą… coś idzie! Wawrzuś dech wstrzymuje, przytulił się do grubego buka, ani drgnie. Coś idzie, idzie, sapi, przeszło bokiem, cisza.