Dzieciaki korzystające z Wolnych Lektur potrzebują Twojej pomocy!
Na stałe wspiera nas jedynie 429 osób.
Aby działać, potrzebujemy 1000 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?
Motyw
Mężczyzna
w utworze
Klasztor i morze
↓ Rozwiń fragment ↓Cień jakiś długi padł w poprzek mar i ramiona czyjeś mocne, zachłanne jak żądza oplotły...
↑ Zwiń fragment ↑Cień jakiś długi padł w poprzek mar i ramiona czyjeś mocne, zachłanne jak żądza oplotły kibić nieszczęsnej dziewuchy.
— Teroz ty ju mojo — szepcze jej nad uchem głos znany, nienawistny — mojo no zawsze.
Wydarła mu się z objęć, splunęła w twarz i pomknęła w noc z checzy śmierci. Zakląwszy głośno, Kurr rzucił się w pogoń za pasierbicą. Lecz zanim opatrzył się, w którą ścigać stronę, wyprzedziła go o duży kawał drogi. Rozpoczęła się dzika gonitwa. Heda uciekała zrazu brzegiem spychów w kierunku północnym. Śmigła jak łania prawie nie dotykała w biegu ziemi. Prześladowca — krępy i trochę przyciężki — nie dorównał jej w lekkości i zwinności ruchów, lubo górował siłą i wytrwałością. Toteż losy ciągle ważyły się: raz ona wysforowała się naprzód i ginęła mu z oczu w ciemnościach, to znów on zdawał się już, już dosięgać ją kazirodczą ręką.
Tak okrążyli Borsuczy Jar, minęli Lisie Rozdoły i wpadli pomiędzy pola; Heda wyraźnie już zmierzała ku klasztorowi. Kurr zaniepokoił się na dobre; wiedział, że jeżeli ona zdoła dotrzeć tam w porę, wszystko stracone. Postanowił przeto przeciąć jej drogę i dlatego rzucił się na przełaj przez księżą pażycę. Łąka w tym miejscu była torfiasta i nie podeschła należycie po wiosennych ulewach; zrobiwszy parę kroków Zygma zapadł się po kolana w jakimś zdradzieckim zasiąklu. Zaklął brzydko i z biedą wydobył się z zapadni. Tymczasem Heda wyprzedziła go znacznie i chyża jak sarna pędziła ścieżyną prosto już ku klasztornej bramie; nadzieja dodawała jej sił, uskrzydlała śmiertelnie znużone już nogi. Wreszcie dopadła zbawczych podwoi, szarpnęła za dzwonek i obsunęła się ciężko na stopnie u wejścia. Zegar na wieży dzwonowej zaczął bić godzinę drugą po północy. Na kamiennym chodniku, co wiódł z drogi do klasztornej furty, zadudniły kroki Kurra.
— Boże ulituj se nade mnom! Nie doj me na pohańbenie! — jękła, trzęsąc się ze strachu i zaczęła bić rękoma o drzwi.
Zygma był już od niej o parę kroków, gdy wtem zazgrzytał klucz w zamku i Heda oparta całym ciężarem ciała o bramę runęła do wnętrza.
— Jezus, Maria! — krzyknęła siostra odźwierna, podnosząc w górę latarnię. — Co tu się dzieje?!
— To jo, Heda Dorszówna — wyjąkała dziewczyna, słaniając się pod ścianą korytarza. — Ratunku! Ratunku!
Kurr usiłował wtargnąć za nią do środka, lecz nagle jak tknięty piorunem zatrzymał się na ostatnim stopniu schodów. Pomiędzy nim a Hedą wyrosła dostojna postać ksieni Anastazji. Piękne, surowe oczy spoczęły badawczo na twarzy zabójcy i gwałtownika. Pod mocą tego spojrzenia Kurr zachwiał się i spuścił głowę. Przeorysza podniosła rękę i władczym ruchem wskazała mu drogę. Usłuchał bez słowa sprzeciwu. Gdy ciężkim krokiem odchodził ku polom, doszedł go zgrzyt klucza i głuchy łoskot zasuwanych z powrotem wrzeciądzów…