Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Gdy stanęli obok kawiarni Pod trupią głową, przyszło na myśl Chavalowi wprowadzić tam kochankę, by...
↑ Hide fragment ↑Gdy stanęli obok kawiarni Pod trupią głową, przyszło na myśl Chavalowi wprowadzić tam kochankę, by przysłuchała się i przypatrzyła turniejowi zięb, który już od ośmiu dni zapowiedziano wielkimi plakatami. Do zapasów stanęło piętnastu gwoździarzy z fabryki gwoździ w Marchiennes, a każdy przyniósł po tuzinie klatek, które zawieszono w rzędach na parkanie okalającym kawiarnię. Szło o skontrolowanie, które zięby w ciągu godziny największą osiągną liczbę ćwierkań i jakich czy: sziszujoszi, czy batisekuik. Każdy gwoździarz miał mały notes i ołówek, stał przy swych klatkach i notował, równocześnie pilnie bacząc na swych przeciwników. Zięby, zrazu przestraszone, poczęły niebawem śpiewać. Z początku rzadko, potem coraz częściej ćwierkały swe sziszujoszi, grubszym głosem, a potem cieńszym, przenikliwszym: batisekuik. Rozgrzewały się z wolna, wpadały w coraz szybsze tempo i w końcu ogarnął je taki szał emulacji, że kilka spadło z prętów i zdechło. Gwoździarze podniecali je głosem, przemawiając po walońsku, a widzowie, około stu osób, z zapartym oddechem czekali na wynik, wśród ogłuszającego wrzasku stu osiemdziesięciu ptaków powtarzających ciągle jedno w kółko. Wreszcie zwyciężył batisekuik i zwycięzca dostał dzbanek na kawę z prasowanego metalu.