↓ Expand fragment ↓Ksiądz Joire, proboszcz Montsou, zjawił się na drodze. Szedł drobnym kroczkiem unosząc wysoko sutannę i...
↑ Hide fragment ↑Ksiądz Joire, proboszcz Montsou, zjawił się na drodze. Szedł drobnym kroczkiem unosząc wysoko sutannę i skakał przez kałuże jak dobrze wykarmiony pieszczony kot, który boi się zawalać sobie ogon. Był uosobieniem dobrotliwości i udawał, że niczego nie dostrzega, nie chcąc narazić się ni robotnikom, ni chlebodawcom.
— Dzień dobry, księże proboszczu! — zawołała uradowana.
Przeszedł mimo niej bez słowa, uśmiechając się do dzieci. Nie wierzyła w nic, ale przyszło jej nagle do głowy, że ten ksiądz da jej coś!
↓ Expand fragment ↓— Odprawią, gdy się tylko ruszymy. Stary ma słuszność. Nie ma nadziei, nigdy nie zabraknie górników...
↑ Hide fragment ↑— Odprawią, gdy się tylko ruszymy. Stary ma słuszność. Nie ma nadziei, nigdy nie zabraknie górników, co zechcą sprzedać swą pracę za nędzny zarobek. Nie ma nadziei!
Milczano chwilę, wreszcie ozwała się Maheude, jakby budząc się ze snu.
— Gdyby choć prawdą było, co mówią księża, że tam spotka nas nagroda!
Przerwał jej głośny śmiech. Nawet dzieci wzruszały ramionami. Przestały wierzyć pod wpływem warunków, w jakich żyły, ale nie wierząc w niebo, bały się jednak duchów ziemi. Był to jakby powrót do pierwotnego kultu.
— Księża! Ha, ha, ha — śmiał się Maheu — gdyby w to sami wierzyli, to mniej by jedli, a więcej pracowali, w celu zapewnienia sobie tam lepszego miejsca. O nie, po śmierci nie ma nic!
↓ Expand fragment ↓Mieszczanie Montsou co nocy zrywali się po kilka razy z pościeli, zdawało im się bowiem...
↑ Hide fragment ↑Mieszczanie Montsou co nocy zrywali się po kilka razy z pościeli, zdawało im się bowiem, że dzwony biją na alarm i dławi ich dym prochu. Największym strachem przejął ich następca proboszcza Joire, chudy, płomiennooki ksiądz Ranvier. Niczym nie przypominał uśmiechniętego zawsze, dyskretnego księdza Joire, który żył z wszystkimi w zgodzie! Ośmielił się stanąć w obronie tych zbójów niepokojących cały okręg! Znalazł argumenty na uniewinnienie ohydnych zbrodni strajkujących i nawet zaatakował mieszczaństwo, uczynił je odpowiedzialnym za to. Twierdził, że pozbawiło Kościół wolności dawnych, zagarnęło i wypaczyło jego władzę, a ze świata uczyniło piekło niesprawiedliwości i cierpienia. Ono to, wedle niego, winno jest katastrofy i sprowadzi jeszcze dużo większe, przeciągając strunę i uciemiężając, zamiast wrócić do tradycji pierwotnego chrystianizmu. Poważył się grozić bogaczom, powiedział, że jeśli będą dalej głusi na słowa boże i serca będą na nie mieć zatwardziałe, Bóg stanie po stronie nędzarzy i odda im dobra możnych, ku większej chwale swego imienia i na znak dla niewiernych.
Pobożni drżeli, a notariusz oświadczył, że to gorsze niż socjalizm, że niebawem może ujrzą księdza Ranvier na czele bandy z krzyżem w ręku niszczącego społeczeństwo, jakie powołał do życia rok 1789.
Gdy doniesiono o tym panu Hennebeau, wzruszył ramionami i rzekł:
— To są brednie nieszkodliwe. Gdy się nam sprzykrzy, napiszę do biskupa.
↓ Expand fragment ↓Począł mówić znowu, żalił się na nieszczęsne nieporozumienie między Kościołem a ludem. Miotał od czasu...
↑ Hide fragment ↑Począł mówić znowu, żalił się na nieszczęsne nieporozumienie między Kościołem a ludem. Miotał od czasu do czasu w formie dyskretnej pociski na miejskich księży, biskupów i wysoki kler, opływający w dostatki, obżarty bogactwami, stojący po stronie liberalnej burżuazji, i płakał nad zaślepieniem, które nie pozwala im dostrzec, że to właśnie klasy posiadające wydzierają im bogactwa i władzę. Zbawienie wyjdzie od księży wiejskich, którzy wraz z ludem powstaną i ugruntują królestwo Chrystusa na ziemi. Tak się zapalił, jakby już stał na czele tłumów, wyprostowany, stercząc wysoko ponad morze głów, a oczy tego rewolucjonisty ewangelii rzucały snopy iskier i w mroku izby błyszczały jak oczy kota. Coraz bardziej się unosił, słowa jego stały się niejasne, mistyczne, toteż biedacy go nie zrozumieli, a Maheu zniecierpliwiony począł wreszcie mruczeć:
— Po cóż marnować tyle słów? Mógł ksiądz przekonać nas łatwiej, przynosząc kawałek chleba.
— Przyjdźcie w niedzielę na mszę świętą — krzyknął proboszcz — Bóg nakarmi wszystkich, którzy łakną!
Wyszedł i wstąpił zaraz do Levaque'ów, by i im palnąć kazanie. Tak był zaślepiony i tak wierzył w bliski tryumf Kościoła, że lekceważąc stosunki bieżące, nie zwracając uwagi na to, że jałmużną mógłby był wiele dokazać, z próżnymi rękami biegał od kolonii do kolonii, przeciskając się przez szereg głodomorów. Sam nędzarzem będąc, upatrywał w cierpieniach najsilniejszą gwarancję zbawienia.