Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Kantyna stała pomiędzy wsią i kopalnią na rozdrożu. Był to dwupiętrowy budynek z cegły, pobielony...
↑ Hide fragment ↑Kantyna stała pomiędzy wsią i kopalnią na rozdrożu. Był to dwupiętrowy budynek z cegły, pobielony od góry do dołu i ozdobiony szerokim niebieskim obramieniem okien. Na drewnianym szyldzie wiszącym ponad drzwiami wypisane było żółtymi literami: Pod nadzieją, kantyna Rasseneura. Z tyłu poza domem była kręgielnia obsadzona żywopłotem. Kompania uczyniła wszystko, co było w jej mocy, by kupić ten mały skrawek gruntu, wciskający się klinem w jej obszerne posiadłości i wściekała się na kantynę sterczącą bezczelnie tutaj, pośród pól, u samego niemal wejścia do Voreux.
— Wejdź pan! — powtórzył Maheu, zwracając się do Stefana.
Szynkownia była ciasna i pusta, o ścianach nagich, białych. Niczego tu nie było prócz trzech stolików, tuzina krzeseł i małego bufetu z jodłowego ciemno lakierowanego drzewa. Na bufecie stało może z dziesięć kufli, trzy flaszki z wódką, karafka z wodą i mały cynowy rezerwuar z kurkiem. Prócz tego nie było nic. W żelaznym polerowanym i błyszczącym piecyku palił się słaby ogień, deski podłogi wysypano białym piaskiem, w który wsiąkała wilgoć ustawicznie wodą ociekającego gruntu tych okolic.
— Kufel dla mnie! — rozkazał Maheu wysokiej jasnowłosej dziewczynie, sąsiadce, posługującej tu czasem. — Czy Rasseneur w domu?
Dziewczyna odkręciła kurek i powiedziała, że pan zaraz nadejdzie. Powolnym, długim haustem wychylił Maheu do połowy szklankę, by spłukać pył obsiadający mu gardło. Nie poczęstował swego towarzysza. Prócz nich był tu jeden jeszcze tylko górnik. Siedział przy drugim stoliku pogrążony, jak się zdawało, w głębokim rozmyślaniu i pił powoli piwo. Trzeci wszedł, uczynił gest, dostał kieliszek wódki i wyszedł bez słowa.
↓ Expand fragment ↓Górnik pijący przy drugim stoliku poszedł. Inni wchodzili jeden po drugim po to tylko, by...
↓ Expand fragment ↓Zabawa kończyła się zazwyczaj balem w Bon-Joyeux. Lokal balowy był własnością wdowy Désir, pięćdziesięcioletniej, grubej...
↑ Hide fragment ↑Zabawa kończyła się zazwyczaj balem w Bon-Joyeux. Lokal balowy był własnością wdowy Désir, pięćdziesięcioletniej, grubej jak faska kobiety, która jednak miała jeszcze tyle temperamentu, że posiadała sześciu kochanków, jednego, jak mawiała, na każdy dzień tygodnia, a wszystkich razem na niedzielę. Wszystkich górników nazywała swoimi dziećmi i serdeczna dla nich była, myśląc o rzece piwa, którą w nich wlała przez trzydzieści lat swej działalności. Chlubiła się też, że ani jedna przesuwaczka Montsou nie zaszła w ciążę nie zaprószywszy sobie wpierw głowy u niej. Bon-Joyeux składał się z dwu salek, to jest kawiarni, gdzie był bufet i stoliki, oraz właściwej sali balowej. Sala ta była dość obszerna, miała tylko na środku podłogę, a wzdłuż ścian chodniki z cegieł. Powałę zdobiły festony róż papierowych ujęte pośrodku w misterny węzeł. Na ścianach wisiały tarcze herbowe z imionami świętych, a więc św. Eliasza, patrona robotników żelaznych Kryspina, patrona szewców, św. Barbary, patronki górników, cały tam wisiał kalendarz przemysłowy. Powała zwieszała się tak nisko, że umieszczeni na rodzaju ambony muzykanci uderzali w nią głowami. Wieczorem oświetlenie stanowiły cztery lampy naftowe, zawieszone w czterech rogach sali.