Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Ale zatrzymali się na chwilę, by się przyjrzeć grze w piłkę, którą rozpoczęli Zachariasz i...
↑ Hide fragment ↑Ale zatrzymali się na chwilę, by się przyjrzeć grze w piłkę, którą rozpoczęli Zachariasz i Mouquet i dwaj inni chłopcy, pokrzepiwszy się przedtem kufelkiem piwa. Stawkę stanowiła nowiuteńka czapka i jedwabna chustka na szyję. Złożono te przedmioty w ręce Rasseneura. Gracze podzielili się na dwie partie po dwu i oznaczyli za pierwszą metę przestrzeń od Voreux do folwarku Pillot. Wynosiła ona ze trzy kilometry i Zachariasz założył się, że osiągnie metę w siedmiu uderzeniach, gdy Mouquet wymagał ośmiu. Położono piłkę z drzewa bukowego, kształtu jajka, na środku drogi, a gracze oparli o ziemię swe drewniane maczugi ścięte skośnie i zaopatrzone na końcu w metalowe owalne blaszki, u rękojeści zaś silnie oplecione sznurkiem. Rozpoczęto grę z uderzeniem godziny drugiej, Zachariasz podrzucił piłkę, trzy razy podbił ją maczugą w powietrzu, a potem mistrzowskim ciosem posłał ją w powietrze na jakieś czterysta metrów w skos poprzez pole burakowe. Grać po drogach nie było wolno, gdyż zdarzało się, iż piłka zabijała ludzi. Mouquet, przyszedłszy teraz do bicia, cofnął piłkę o dobre sto pięćdziesiąt metrów w tył. I poczęła się gra. Jedna partia podbijała piłkę w kierunku wytkniętego celu, druga cofała ją do punktu wyjścia. Biegano, ile starczyło nóg, które miały nie lada pracę w tej szalonej gonitwie po grudzie zmarzłej i kamieniach.
↓ Expand fragment ↓Teraz Zachariasz i Mouquet, i dwaj inni rozszaleli się i przebiegali całe kilometry, zatrzymując się...
↑ Hide fragment ↑Teraz Zachariasz i Mouquet, i dwaj inni rozszaleli się i przebiegali całe kilometry, zatrzymując się tylko tu i ówdzie na kufelek, w miejscowościach oznaczonych jako punkty końcowe każdej mety. Z Herbes Rousses zabiegli do Buchy, stamtąd do Croix de Pierre, a wreszcie do Chamblay.
Buty ich dudniły po zmarzłym gruncie, gdy pędzili za piłką. Pogoda była cudna, nie zapadano się w ziemię, ryzykując tylko co najwyżej połamanie sobie nóg. W suchym powietrzu uderzenia maczug o piłkę brzmiały jak strzały karabinowe. Muskularnymi rękami ciskali gracze owinięte sznurkiem rękojeści maczug i rzucali się całym ciałem naprzód, jakby w ataku na nieprzyjaciela. Ciągnęło się to całymi godzinami, z jednego końca równi na drugi, w szalonym biegu poprzez rowy, płoty, wały i niskie mury odgradzające pola. Gracz taki musiał mieć dobre płuca i żelazne ścięgna w nogach. W ten sposób hajerzy wytrząsali z siebie pył kopalni i wyzbywali się z piersi gazów węglowych. Zdarzali się dwudziestopięcioletni chłopcy, którzy potrafili w ciągu popołudnia przebyć dziesięć mil szalonym biegiem. Grę uprawiano do czterdziestego roku życia, potem człek bywał już zbyt ociężały.
Była godzina piąta i zmierzch już padać poczynał. Jeszcze jedna meta do lasu Vandame i rozstrzygnie się kwestia, kto weźmie czapkę i chustkę na szyję.