Potrzebujemy Twojej pomocy!

Na stałe wspiera nas 474 czytelników i czytelniczek.

Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 500 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Tadeusz Gajcy, Widma

Spis treści

    1. Broń: 1
    2. Diabeł: 1
    3. Dom: 1
    4. Grzech: 1
    5. Ksiądz: 1
    6. Miłość: 1
    7. Młodość: 1
    8. Noc: 1
    9. Ogień: 1
    10. Ojczyzna: 1 2
    11. Śmierć: 1 2
    12. Wróg: 1
    13. Zwierzęta: 1

    Tadeusz GajcyWidmaPoemat

    1

    1
    Czy znasz ten kraj pod soplami sczerniałych gorących gromnic
    skrzypiący dawniej żywicą — dzisiaj błonami skrzydeł
    nietoperzy ogromnych.
    Ojczyzna, ŚmierćCzy znasz ten kraj,
    5
    gdzie ścieżkami westchnień
    płyną nieżywe
    kwiaty zwęglone i kości zwierząt łąkowych i leśnych.
    Gdzie płaski wypasał krajobraz
    stulone uśmiechy wiosek
    10
    i kwitły długo przy ustach łąki łagodne jak flety —
    schodzą do jezior z siarki
    i węgla lasy brzozowe.
    OgieńStanęły w martwym powietrzu głosy psalmistów letnich,
    kiedy czerwony tulipan ze strzechy wyrósł drzemiącej
    15
    i ronił płatki gorące.
    Miasta pogięte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeżach,
    w których się echo strzępiaste wylewa pod strumień wiatru —
    oto latarnie uliczne w ślimaki skręcone leżą
    i wieże cieką ku ziemi w ceglasty zimny stalaktyt.
    20
    Marszczy się skóra globu, lasami zapada i pęka,
    w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczą niskie,
    ziewają krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
    i czarne słońce zmalało do kształtu serca człowieka.
    Ryby na rzekach z fioletu wypływają brzuchami do góry,
    25
    jawią się niebom obcym geometryczne stygmaty,
    a to zapowiedź złowieszcza,
    bo u serca dzwonów wiszą już nietoperze
    i znaki z morowego powietrza
    jak obłoki wędrują nad światem.
    30
    Ptaki nieznane nikomu po długich roślinach świstu
    spadają w dłonie łun
    jak w sieci listków.
    Jabłko ziemi błądzące w zdwojonych mocnych obrotach
    o obręcz blasku ociera sypką sosnową sierść.
    35
    Rwie się niebieski bulgot
    i pustkę złą ustokrotnia,
    pustkę o wnętrzu płomienia.
    W płomieniu wklęsłym i szklanym mówią — śmierć.
    Przymknięte są oczy pożarów, spod których łzy jak katedry —
    40
    łzy wyściełane wrzosami miękkie i dziwnie ciche —
    a są to farby żałobne rozłożone w skrzydłach motyli,
    a są to dźwięki bolesnej muzyki.
    Pada śmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
    bezpańskie zwierzęta straszą między nocą a dniem,
    45
    ślepną źrenice ludzi pod cięciem puchowej lotki
    ptaków niebieskich przemienionych w złe.
    DomA domy łamią się lekko, domy, w których zamieszkał człowiek,
    naszeptujący do kopców cmentarnych u granic.
    Ludzie o twarzach z wosku i oczach łagodnej łani
    50
    czekają na gałązkę oliwną, a może
    na gałązkę zwykłego śpiewu.
    Skłębiona puchnie darń,
    skwierczą rozwiane knoty gromnic,
    noce wtulone w skrzydła nietoperzy ogromnych
    55
    kołyszą kraj.
    Ten kraj.

    2. Pieśń mimowolna

    NocWłaśnie mnie ciemność wydała nogom, u których po pięć
    palców węszących boleśnie. Jednym podstępnym ukłuciem
    usta rozdarła i mózg mój w białe zmieniła skiby,
    60
    w których się noc przewala zębata, ściśnięta jak pięść.
    A zanim gołąb mnie odbiegł i gałąź wydarli mi ludzie
    z dłoni szerokiej jak taca, abym pozostał szczęśliwy
    wśród nich —
    tlący na cienkiej łodydze jak lilipuci instrument
    65
    urzekł mnie ptasi skrzyp.
    Nigdy nie było łaskawiej. Mąciłem spokój rzeczy
    ciałem czystym jak kreda, głowę dźwigałem jak kościół,
    odlot drzew żegnałem co dzień nadrzeczny,
    liczyłem wypluski ryb
    70
    na piasku ciężkim od ości.
    Dzwony chłodziły mi szyję weselne albo żałobne,
    a od tego dzwonienia las z wosku na ołtarzach
    w lusterkach trzymanych przez świętych nad głową
    może dla mnie powtarzał,
    75
    może dla cienia mego, który był
    w fałdach mej skóry białej,
    że powalony w własnych krzakach żył
    zrzucę swe ciało.
    Cóż, potem niebo mi obce
    80
    błyskając krawędzią gromu
    zeszło po listku, na którym haft —
    Diabeł, MłodośćI wzywałem donośnym głosem,
    obok szatan o rogach złoconych:
    Ach, zatrzymaj mi, ach, zatrzymaj bieg niebieskich lat!
    85
    Przypływ księżyca prowadził.
    Wciąż na wieżach ludzie w wieczór
    żałosnymi językami odczytywali gwiazdy, a gniew
    palił im włosy w nieładzie,
    bo powietrze gorące od przeczuć
    90
    tuliło się małe do pięt.
    Sen mój był żółty i straszył
    twarzą jak Tatar:
    Przyszły
    wielkie obłoki schylone nad ziemią pędzącą jak światło,
    95
    jak chrust płonęło żelazo i beton bojowych maszyn,
    mosty skakały jak owce przez niebo wtopione w Wisłę,
    wydęły kamienne dziewczyny usta spragnione pokarmu
    i w dzbany parków jak mleko wlewał się ogień i marmur.
    Na próżno człowiek z łbem sępa ręką zakwitał jak laurem;
    100
    schodziły w ziemię latarnie wciąż parskające, za nimi
    wróble z ponurym wyciem, gołębie z płaczem wprost ludzkim,
    i było biało od planet i mroźno niczym od zimy.
    Z gromnicy wysokiej jak sosna wyszedł z pętlicą na krtani
    Traugutt[1] i wargą poruszał, gestem tłumaczyć chciał;
    105
    łamał się werbel pod krokiem, a on pełen cichego kochania
    wzrokiem pytał: Czy znasz ten kraj…
    Nagły jaszczur w smolistej łusce
    wypadł z nory pod Męką Pańską
    i zanucił dziecięciu jak listek
    110
    — a tym dzieckiem pewnie byłem ja —
    o jeziorze, gdzie kąpał się w blasku,
    pełnym siarki, fioletu i darni —
    A wciąż noce wtulone w ogromne
    skrzydła —
    115
    kołysały kraj.
    Ten kraj.
    Dalej… sen mnie z nóg zrzucił…
    Wracałem, gdzie dym jak pies leżał
    przed każdym wschodem księżyca.
    120
    — O mieście mówili, że wielkie, o wieży, że jest potężna.
    Tam patrząc na lot jej zazdrośnie
    znowu zacząłem swój głos
    wysilać niby cięciwę — obok złocony szatan:
    Ach, jeśli nie latom niebieskim — to pozwól mojej młodości,
    125
    aby przez ciało przebrnęła i twardą zębatą noc!
    Wieczność siedząca za nami ziewała szczęką czerwoną,
    mały anioł po sznurze schodził ku mojej pomocy,
    po pięć palców u stopy ciągle boleśnie węszących
    spoczęło wreszcie. Był dzień,
    130
    w którym przy mięsie ofiarnym Kain[2] ugodził brata,
    więc kipiał wełniasty step
    w gwiazdach lecących na północ.
    Wtedy ostrożnie mi zdjęto głowę, przykryto całunem
    i gałąź wyrosła w mej ręce, a z nią boskości mej zapach.

    3. Pieśń ostateczna

    135
    Strzaskałeś kroplami głuchymi jak młot
    kuty w powietrzu sarkofag,
    gdziem leżał w kwietnym puchu
    czekający na nową noc,
    kiedy twe ręce spoczną na chlebie i koszach.
    140
    ZwierzętaWielekroć gwiazdy stawały nad ciemną równiną,
    mowa splątanych kopyt dudniła w łozach i wierzbach,
    gdy śpiąca rzesza nad wodą wołała: głód!
    Szalały krowy zdziczałe, o ciemność druzgocąc szyje,
    wychodził z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprężał
    145
    mięśnie do skoku. Chłód
    budził leżących — ręce
    wznosili po trzykroć i oczy,
    wołali: przybądź! i trawą sypali żałobnie włosy,
    i budowali z kamienia ołtarze polne naprędce.
    150
    Nie było kresu tym czasom. Tyś spał
    głowę rzuciwszy na wiosło, gdy zaczął buntować się płomień,
    woda i blade powietrze. Latały ciała żyjących,
    kości ich cienkie i żółte, raczej podobne słomie.
    Zatapiał dziąsła zsiniałe w pierś córki śmiejący się ojciec
    155
    i kapłan kryjomo z kielicha krew twą do ust suchych lał.
    Już woda spijała ziemię, już wodę pochłaniał ogień
    i ogień ginął w powietrzu — ja ciągle leżałem jak martwy,
    czując na zimnych policzkach dotyk żywiołów trzech.
    Wąż poparzony się przywlókł, ciałem bezsilnym mi nogi
    160
    okręcił…
    GrzechUfałem — oto zbudujesz mi arkę
    i weźmiesz na nią zwierzęta, tylko zostawisz mój grzech.
    Potem mi ziarno przez ptaka
    prześlesz — i włożę w doniczkę. —
    165
    Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
    będzie kiełkować, aż wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
    że wolna ziemia mnie czeka, spokojne żywioły wszystkie.
    Nie było tak. Już sam jeden
    leżałem i czułem me oczy
    170
    topiące się głębiej i głębiej w twarzy zlepionej z wosku;
    dogasał ogień na studniach, woda walczyła z lewej,
    a z prawej kapał bezdźwięcznie w łuk przechylony nieboskłon.
    Próżnia zdławiła już dawno węża u moich nóg.
    Twardniały w kamień korzenie mchów, tataraków i lilii,
    175
    w uszach mych pęd posępny warczał,
    łagodnie spadała ziemia, księżyc się w tyle przechylił
    i słońca leciała tarcza
    czarna na pół.
    Jeszcze wierzyłem: wyślesz łuk
    180
    tęczy, gdy zbudzić się zdołasz —
    lecz tyś spał — a u wiosła niespokojny tłum
    twoich aniołów.
    Więc nadzieję żegnając, z warg zwaliłem szeptem,
    który ogromnym wołaniem się rozległ i deptał
    185
    gwiazdy błędnie wiszące
    nad kolumnadą kosmicznych bram:
    Nie złamałeś mej mocy —
    jestem sam!

    4. Sen drugi

    Biskup w ornacie tajemniczych szelestów pełnym
    190
    głośno śpiewał litanie i świecił aksamitnym obuwiem,
    szły za nim ulubione dwie hieny
    i świecące jak talerze dwa żółwie.
    Chłopcy biegli za orszakiem tym,
    jak za cygańskim wozem,
    195
    chcieli ujrzeć pierścień biskupi, gdzie płyn
    cudowny — bo z krwi — bulgotał,
    ale już kobiet pisk zmysłowy
    odrzucił ich na stronę:
    to Dionizos[3] rwał grona na płotach.
    200
    Na rogatkach — tam fryzjer i rzeźnik
    mówili o czasach zjawiających się im we śnie:
    złe były — a przeżyje, kto wierzy,
    kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.
    A wierzyła staruszka, której już wiele kanarków
    205
    w klatce zmarło. Ostatni miał ciężkie konanie,
    modliła się nawet za tę duszę małą,
    ale Ksiądznajczęściej składała ręce
    miękkie jak włóczka i prosiła: Panie,
    niech wnuk mój zostanie księdzem.
    210
    I został. Panny w tiulach nad nim
    niosły baldakim jak pierzyna pyszny,
    aż z zazdrością patrzała nieładną
    młoda żona z ulicy najbliższej.
    Wiele prawdy znał fryzjer i rzeźnik.
    215
    Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
    był nad drzwiami rzeźbiony jak szyszka,
    przychodziły Erynie[4] tlenione,
    by na czole mu gorzko napisać:
    Masz pamiętać, bo taki jest rozkaz
    220
    — w snach go czytał i fryzjer, i rzeźnik —
    ten przeżyje na ziemi — kto wierzy,
    kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.
    Pluskały karuzele, łodzie na długich linach,
    mąciły śmiech — lecz w tym śmiechu
    225
    szatan umywał ręce, jeszcze wodę po nich przeklinał
    i żałośnie płakał jak dziecko.
    Poznał go biskup srogi i powieką obwisłą skinął,
    pełen chrzęstu srebra i haftu przystanął przed nim jak wizją,
    wzrok do nieba podniósł: Ukrzyżuj!
    230
    Wielkim głosem potrząsał jak grzywą.
    Wypędzony więc z miasta jak z raju
    wziął mnie mocno za przegub dłoni
    i na górę wysoką zaniósł.
    Kiedy mi z gliny lepił chleb
    235
    i daremnie skręcał bicze z piasku,
    jak najsmutniej mi w oczy popatrzył
    i palcami jak dzwonki u sań
    wskazał nisko, i spytał: chłopaczku,
    czy znasz ten kraj?
    240
    Ten kraj?
    — Tam stodoły chude, nocą wozu skrzyp
    i Chrystusik kulawy przy szybie,
    a za szybą już gromnice trzy
    i milczenie żyzne.
    245
    Tam wilgotny i płytki na dłoń
    dół dla ciała rozgrzanego południem,
    słońce nawet wątłe jak kłos
    i chleb trudny.
    WrógJeszcze gorzej będzie, gdy żebra
    250
    stodół wyschną, wyparują studnie,
    przyjdzie mór — przyjdą ludzie w złych hełmach…
    A tu spójrz: chociaż góra bezludna,
    są fontanny i zamki na lodzie,
    kwiatów zagon, owoce kuliste
    255
    i jak tam — karuzele i łodzie,
    i jak tam — szał, zabawa i gwizdy.
    Że nie ludzkie, to nic — tamci kiedyś przestaną
    i niejeden się skusi… będzie raźniej ci wówczas,
    patrz — Erynia, ma córka, jak muzyka co rano
    260
    zbudzi lokiem grającym, ucałuje cię w usta.
    Będziesz synem mym. Starość
    ciężka dla mnie. Zły biskup,
    który żółwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem,
    kazał odejść mi z miasta, gdzie ukryty się błyska
    265
    grom i wkrótce przeleci po żyjących i martwych.
    Jakże rozeznasz wtedy mgły między nocą a dniem?
    Tu tylko będzie wiadome — komu pozostać dane;
    niemowlęta zrodzone potłucze popiół z marmuru i kamień,
    ciebie? — Ciebie pożegna, rozniesie jak pianę
    270
    przelot ptaków niebieskich przemienionych w złe.

    5. Hymn do światła

    Gotowe są mury miasta. Czekają ciemne katedry,
    domy rozpusty i place, na których błędni prorocy
    ścieżki prostują twoje.
    Tramwaj już węszy w ulicy, kina szaleją prędzej
    275
    i rzemyk rozplata wodzowi bohater wśród krzyków miłosnych.
    Z trąb zachłannie szerokich wydmuchują orkiestry
    noc głęboką i lamp spokojnych tło.
    Gotowe są mury Jerycha. Na miasto ubogie w przestrzeń,
    nim się powietrze rozszerzy w wieczność nadmierną — zstąp.
    280
    Zstąp na miasto ubogie w ogrody,
    nim padnie wapno z kwiatów i nieświadomych budynków,
    nim szelest snu nie zasypie wołania człowieka
    o dni
    powietrza, ognia i głodu.
    285
    Oto już słyszę niepokój pomników:
    Kopernik wpatrzony w gwiazdę twarz zakrył cieniem kościoła,
    z nocy wychodzą kolumny zbrojne. Ich marsz
    chwieje drzewami ślepymi
    i śpiew długi idzie za nimi:
    290
    Hej, dziewczyno ma, czy znasz ten kraj?
    Gotowe są mury miasta. Ulepiłem już trudny mój sen
    w pustej nocy czekający na szmer
    promienia od gwiazdy słonecznej.
    I zanurzony po usta w niej
    295
    słyszę w krwi mej szyderczą wieczność.
    Zstąp na głowy bluźniące, zanim
    grom po trumnach nie przeleci jak wóz,
    i niezdarnemu na zimnym posłaniu
    wołać daj:
    300
    — Oto biskup monstrancją świeci,
    szatan z miasta ucieka, a za nim
    idzie łuna nad ciemny kraj.
    Więc jesteś!

    6. Tren na śmierć siostry

    Jest nade mną migotanie witraży.
    305
    Dymią książki dłoniom leniwym,
    kolorowe, soczyste pejzaże
    wyciekają jak senna oliwa.
    Wyżej cień mój godzinę wydzwania.
    Ściana płynie prosta jak struna —
    310
    będzie pieśń może gorzka i trudna,
    ale pełna smutnego kochania:
    ŚmierćGdzieś, woskowa panienko,
    gdzieś mi się podziała?
    Ach, niedobre, niedobre żelazo
    315
    odebrało ruchliwość twym rękom
    i języczek jak listek porwało.
    I kosteczki o szpiku miękkim
    wyłamało bez trudu jak słomkę;
    a nie pójdzie z powagą i wdziękiem
    320
    konik z tobą ubrany w żałobę.
    Nie opadną na deski z hukiem
    krople święte, wonne i lekkie
    i nie przyjmie posłanie smutne
    w ciepłą trawę — nieśmiałej trumienki.
    325
    Cacy, cacy, siostrzyczko snów —
    w środku miasta na skwerze pustym
    zimny, płytki na dłoń ci dół
    dadzą — oczom otwartym i ustom.
    Ileż słońc się przetoczy nad tobą,
    330
    ileż rzek się wyleje naraz,
    zanim cisza przystanie jak obłok
    nad ulicą świętego Łazarza.
    A mówili: przeżyje, kto wierzy,
    kto nie wierzy, nie wypije i nie zje.
    335
    Śpią zuchwali na szczątkach oręża,
    między nimi i fryzjer, i rzeźnik.
    Niechaj martwi ufają żywym:
    kto nie wierzy — wszak także utonie,
    [ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ]
    340
    Nie pocieszyć twych rzęs, pod którymi
    teraz piasku dusznego nadmiar,
    a śpiewałaś: wielbłądy w pustyni
    po dwa serca noszą w swych garbach.
    Jak powiedzieć ci pełniej i smutniej
    345
    o nizinie, gdzie płomień stał —
    Po twych deskach uderza jak w lutnię
    ziemia nocą ogromna i pyta:
    czy znasz ten kraj?
    Zna go szatan i szeptał z tajemnic…
    350
    głos mu drżał delikatny jak pióro.
    O, siostrzyczko mych snów,
    po co więcej ci wiedzieć —
    Ty wybrałaś dolinę, a mnie każą górą
    znów.

    7. Zwiastowanie, czyli sen proroczy

    355
    Kogut grzebieniem z korali
    nad mą twarzą długą chwilę potrząsał,
    potem rzekł: jestem tutaj przysłany,
    by cię zbudzić i zabrać w niebiosa.
    Potem dziobem gałąź przełamał,
    360
    boskość moją skrzydłem rozwiał rozległym
    i napełnił kosmiczne bramy
    pianiem wielkim i pięknym.
    Obok nas,
    tam gdzie płaski wypasał krajobraz
    365
    stulone uśmiechy wiosek —
    schodziły ku drogom modre
    krowy, cielęta i owce.
    Śliwy, jabłonie i grusze
    biły w sadach o ziemię mocno
    370
    i melodie przystawały pastusze
    między zmierzchem razowym a nocą.
    Po krawędzi wysokiej szedł
    ceglasty pociąg o kołach wysokich,
    ślizgał się most, toczył się szept
    375
    i jak łokcie latały tłoki.
    Wtedy szeptem prosiłem: zostaw
    na to granie, na tę spokojność…
    Zstąpił szatan niedosłyszalnie, bo boso,
    i do lęku mojego podszedł,
    380
    dotknął skroni i wyrzekł: chłopcze,
    jeszcze będzie dana ci wolność.

    *

    Właśnie mnie ciemność wydała nogom, u których po pięć
    palców węszących boleśnie. Zacząłem skarżyć się jękiem,
    gdy mózg mój napełnił jak miedź
    385
    szelest nagły: to matka — w sukni huczącej na klęcznik
    spadła jak ćma.
    Dłonie rozwiała jak szarfy, a uśmiech blady był,
    gdy dźwiękiem trącała powietrze rozkołysane jej zejściem:
    Synu mój — uwierz w sny —
    390
    wielką prawdę znał fryzjer i rzeźnik:
    Ten przeżyje na ziemi, kto wierzy,
    i kto dłoniom własnym zaufa,
    kto nie wierzy, nie wypije i nie zje,
    a zapłaci mu pustka i cisza.
    395
    Kochaj płomień, który niweczy
    i twą ziemię przepala jak kładkę,
    tak się zrodził pochmurny i męski
    bohater.
    Broń, Miłość, OjczyznaKochaj pocisk z niedobrego kruszcu,
    400
    gdy nad włosem ci leci prosty;
    niejednego on przecież nauczył
    miłości.
    I człowieka, w którego godzisz
    mrużąc oko pod blask broni siny,
    405
    on nauczył boleśnie twą młodość
    ojczyzny.
    Synu mój, uwierz w sny: po raz wtóry zapieje kogut,
    a nad miastem proszącym o światło koral łuny ześle wam
    Ten,
    410
    Który w dłoniach i wodę, i ogień
    sprawiedliwie waży na dzień…
    ale więcej mówić nie mogę.

    8. Pieśń wiosenna

    Kora obrasta pnie. Dźwiga się kłos i powój,
    ptaki prowadzą swe małe, kret wychodzi na światło,
    415
    muzyka chmur nad domem
    wisi w gronach soczyście i łatwo.
    Już ogrodnik zgiął się jak most,
    koń paruje liczący skiby,
    pęka gałąź i leje się sok
    420
    nad żywym i nieżywym.
    Deszcz wywodzi roślinne kształty
    z szeptu ziaren i owadów chrzęstu
    i na wietrze faluje las.
    Z wody ścieka znużony statek,
    425
    jest jak ręka pełna szelestu
    położona ślepo na czas.
    Idą dymy z kominów. W nich
    drży nieśmiałe powietrze niebieskie:
    grom zaszczekał wysoko nad rzeką,
    430
    błyskawice obnażyły kły
    nad pobitym i nad zwycięskim.
    Trawa przewierca kamień, asfalt się marszczy na placach,
    korzeń roślinny unosi płytę uliczną i deskę,
    krzak kartofla zakwita na ulicy świętego Łazarza —
    435
    śpij, wątła, śpij, męski.
    Zwalone są mury Jerycha. Pogięta broń
    jak szkło przebłyska w ruinach. Złomek księżyca w oknie,
    po twarzy cień nietoperzy.
    Gdzie pójdziesz — ciemność cię dotknie,
    440
    daremnie wołasz znów: zstąp!
    Lepiej mężnemu: śpij, mężny.
    Podziemna fala też pluszcze.
    Krzyż się bezradnie poruszył
    i ręka wynurza się biała, palce wskazują na sąd,
    445
    a pod nocą zwierzęcą i ludzką
    świecą czaszki toczone jak lustra —
    kość człowiecza opada na dno.

    9. Nawrót wątku

    Szatan muzyczny piszczel
    palcami przy ustach rozdzwonił,
    450
    kołysały się żebra jak liście,
    chwiał się ząb wyłamany i goleń.
    Robak drobny wąsami poruszał
    i po czaszce wędrował jak globie,
    uśmiechały się oczy i usta
    455
    mej siostrzyczki w trumience obłej.
    Jeszcze raz, tylko raz
    hejnał bajkę zanuci —
    każda kość będzie grać, każda trawa i korzeń:
    …jechał piękny przez sosnowe morze
    460
    w nikłej łódce
    pod blask.
    Więc i inne okręty — wszystkie z listków i jagód.
    Cicho ptaki ze smutku płakały,
    bo na zawsze, bo nie wrócą, gdy odjadą
    465
    pod żaglami z koniczyny i malin.
    Nucił piękny, a usta miał modre:
    kajet[5] rzuć, ze mną chodź,
    to karocę ci zbuduję i otulę w chorągiew,
    i dam welon czarny jak noc…
    470
    Dudnił flet i organy w kaplicy
    wyciągały ramiona jak anioł;
    jeszcze raz zagra kość — szatan w miasto powróci —
    szepnął zwiastun i we śnie przystanął.
    Z dymu będzie dom twój i sen,
    475
    a z płomienia wieczność zupełna
    i opowieść inna — lecz wiedz,
    że muzyka w niej nagła gra…
    Nie anielskie to pienia.
    Tak opowieść ta się zaczyna:
    480
    Czy znasz ten kraj…

    10

    Ryby na rzekach z fioletu wypływają brzuchami do góry,
    ostatni kanarek staruszki wydał śmiertelne westchnienie,
    żółto było od śpiewu jego,
    teraz leży — sztywne ma pióra —
    485
    więc się módlmy: wybaw od złego.
    Marszczy się skóra globu, lasami zapada i pęka,
    płacze serdecznie kamień,
    gwiazda się traci na wietrze:
    czarne słońce zmalało do kształtu serca człowieka,
    490
    więc się módlmy: daj zmiłowanie,
    oddal zapowiedź złowieszczą.
    Stanęły w martwym powietrzu głosy psalmistów letnich,
    biskup w żałobnej kapie
    kropidłem widma gasi;
    495
    skrzypią haki szubienic,
    zaraz salwa w ciało zapadnie —
    więc się módlmy: ześlij nam łaskę.
    Przymknięte są oczy pożarów,
    lasy są drżące jak rzęsy,
    500
    krew już straszy na drogach, żadne stopy jej śladów nie otrą —
    kwiaty zwęglone — i kości zwierząt łąkowych i leśnych,
    więc się módlmy: od lęku nadmiaru
    i szatana czułego nas ochroń.
    A domy łamią się lekko
    505
    i znaki ciągną po niebie;
    wciąż na wieżach ludzie w wieczór
    żałosnymi językami czytają gwiazdy, a gniew
    pali im włosy w nieładzie,
    bo powietrze gorące od przeczuć
    510
    tuli się małe do pięt.
    Rwie się niebieski bulgot,
    a przecież w wirze karuzel
    szatan już ogień dojrzał, łzy mu z policzków pociekły —
    a to są farby żałobne, rozłożone w skrzydłach motyli
    515
    w czarnych skrzydłach albo niebieskich.
    Pada śmiertelny deszcz z gromnic wysokich,
    idzie ciemną niziną śpiewanie,
    ślizga się most, toczy się szept i zmęczone pracują tłoki
    po lesie, po wodzie, po łanie —
    520
    Nachyl twarzą się ku ziemi,
    tam usłyszysz, tam odnajdziesz.
    Ślepną źrenice ludzi pod cięciem puchowej lotki,
    nie gałązka oliwna z nieba ściętego mrozem,
    lecz podłużny opada jak
    525
    kropla spod paznokcia szatana — nietoperz.
    Skłębiona puchnie darń,
    więc się módlmy o słoneczny promyk,
    bo wciąż noce wtulone w ogromne
    skrzydła —
    530
    odpływają od rąk człowieka,
    a za nimi — czy znasz?
    Ten kraj.

    Przypisy

    [1]

    Traugutt, Romuald (1826–1864) — polski generał, dyktator powstania styczniowego, stracony przez powieszenie w Cytadeli Warszawskiej. [przypis edytorski]

    [2]

    Kain — pierworodny syn Adama i Ewy, zabił swojego brata Abla (Rdz 4,1–8). [przypis edytorski]

    [3]

    Dionizos (mit. gr.) — bóg ekstazy religijnej, sił witalnych natury, wina. Związany z życiem pozagrobowym. Przedstawiany zazwyczaj jako dojrzały, brodaty mężczyzna, albo młodzieniec o długich włosach. [przypis edytorski]

    [4]

    Erynie (mit. gr.) — boginie zemsty, karzące zwłaszcza przewiny wobec rodziny i rodu, przedstawiane ze skrzydłami i z wężami we włosach,doprowadzające do szału i dręczące tych, których ścigają. [przypis edytorski]

    [5]

    kajet (daw., z fr.) — zeszyt. [przypis edytorski]

    x