— Ale, ale, kumo — rzekł Kazimierz, jakby sobie coś przypominając — nie dziwujcie się ani se głowy nie kłopotajcie, gdy
ujrzycie jutro rano przed swoim progiem
dwie kury i woreczek z grosiwem. Nie może
przyjąć siostrzenica, musi brać ciotka. Co
raz darowane, tego się nie cofa.
— Rety! A gdzież ja bydlątka podzieję?
Matko święta!…
— Wiem, że stajenki nie macie. Dajcie
krówki Basi na chowanie, a czeskie zatrzymajcie dla siebie.
— Ee, miłościwy królu-kumotrze, to
niech już idzie jedno za drugim. Na co mnie,
starej, tyle grosza!
— Wola wasza. Ja tu nic nie rozsądzam.
Róbcie, jak się wam zda.
— Takeście mnie szpetnie podeszli, miłościwy panie — odezwał się Trzaska, drapiąc się w głowę. — A ja was prosiłem…
— Strzeżcie się zuchwałej mowy. Musiałbym was ukarać i jeszcze jaką parę koni
Jacentowej podarować.