A gdy pieśń ta minęła — nadeszła po niej późna jesień i oto siedzieli po robocie razem z matką w jej komorniczej izbie, myśląc cierpliwie o latach, które przyjdą.
Z marzeń tych dźwignęło Marynkę wspomnienie kapusty.
— Gdzie mota, mama, ten wielgi nóż? — spytała.
— A na co ci?
— Bośta te kapuste na zagonkach ostawili, a tu sie jakby na mróz miało. Wezne te kapuste i wytne.
Zagonek, przyznany komornicy w drodze łaski, był ich całym bogactwem.
— Po nocy bydziesz ciąć?
— A kiej ta robić lo siebie, jak nie po nocy?
— Pockej — to ci pomoge — rzekł jej mąż.
— Weźta opałkę i wnet przychodźta, bo zaro poliwkę nastawiom.
Ostra noc późnojesienna rozpościerała swą czarną pogodę nad chałupami, a lekkie gwiazdy skrapiały ciemność.
Przez żółte okienka widać było ludzi, jak pochylają się nad nędznym stołem i w towarzystwie swych wielkich cieniów chodzą po izbach.
Przekroczywszy drogę, małżonkowie zgięli się nad surowo pachnącą ziemią i wyłamując spod noża zimne kule kapusty, obierali je z pierwszych liści, a liście skrzypiały i trzeszczały im w palcach.