— Tero wis, kto mocniejsy? Tero wis? Ty złe dzicie.
W odpowiedzi na słowa te usiadła na kamieniu i zapłakała. Podchodził natarczywie to z tej, to z tamtej strony, ale za każdym razem odpychała go nogą i pięścią. Tedy dał spokój. Zaczął odchodzić i po drodze oberwał z krzaka liść, a krzak wstrząsnął się głośno w nocnej ciszy.
Marynka przestała płakać. Po chwili krzyknęła:
— Nawróć się!
Nawrócił się i przyszedł. Powstała przerażona wszystkim, co się zrobiło, i nagle skoczyła w jego ramiona jakby w przepaść.
Gdy się wywlekli oboje spomiędzy zarośli, miało się już na dzień. Dwór stał cicho w zawoju mlecznej drogi, w rozprysku gwiazd świecących jeszcze biało nad stromym dachem.
— Gdzie śpis? — zapytał Słupecki.
— Przy tamtym oknie — rzekła po cichu i nagle poskarżyła się:
— Jeszcze mieć byde sprawe o te kury.
— Niek im Pan Bóg da zdrowie — odparł ciepło i oboje zaśmieli się.