— Mogłabyś ty kiecuchny barzy podnieść i te giry umyć, kiej u wody stojas, nie s takiemi cornemi chodzić!
Marynka wyprostowała się, żeby zobaczyć, kto jedzie, gdyż mówił nie po tutejszemu. Ma się rozumieć — nie był to żaden z fornali, tylko bandos, nazwiskiem, o ile pamiętam, Słupecki.
Jechał widać za Banasiaka, bo jego końmi, a o Banasiaku wczoraj mówili, że na brzuch leży.
Zobaczywszy, jak rzeczy stoją, Marynka odgryzła się napastnikowi:
— Ty cyganiaty wytrzyścu, byś ty trzy dni swoje mył, to jeszcze moje bydom bielsze, choć uszargane!
Zaczął coś wołać w odpowiedzi, lecz nie było już słychać, gdyż wóz wjechał na twardą drogę i gruchocząc skręcał koło drugiego stawu ku wiatrakowi.
Chcąc się bardziej zabezpieczyć przeciwko słyszeniu, co mógł do niej mamrotać, Marynka sarknęła coś w otwór cynkowanej bańki, aż echo w niej zadudniło, i zaczęła śpiewać