Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Jabłko
in work
Dzikie ziele
↓ Expand fragment ↓Marynki nie było ani przy jednych truskawkach, ani przy drugich. Wobec tego pani zanurzyła się...
↑ Hide fragment ↑Marynki nie było ani przy jednych truskawkach, ani przy drugich. Wobec tego pani zanurzyła się w stary ogród, bardziej zacieniony i chłodny. Nie rosły tam kwiaty ani ogrodowizny. Jedne drzewa rozpościerały swoje gałęzie po trawnikach, inne były olbrzymie jak drzewa w puszczy i roniły swój drobny owoc z niedosiężonej wysokości.
Naprzeciwko cukrówki, pod którą leżały porozstrzaskiwane gruszki lepkie od soku, w cieniu zdziczałych malin spała Marynka — ogromna i wspaniała — z wyrazem słodyczy na różowym obliczu. Naokoło były porozrzucane ogryzki cukrówek.
W skwarnej ciszy dawał się słyszeć z drugiej alei szewiecki młoteczek sadowego, a młody chłopak sadowych krążył podejrzliwie w pobliżu. Niekiedy mówił do swego psa: — Na tu, na… — co słychać było cienko i blado w piekących blaskach gorąca.
Pani na razie stała w milczeniu, zaskoczona pięknością śpiącej dziewczyny. Była to piękność niesforna, jasnowłosa i mimo woli potężna.
Lecz co ma być w gospodarstwie zrobione — zrobione być musi — i Marynkę trzeba było przebudzić.
Szarpnięta i zawołana zerwała się od razu przytomnie i rześko jak dziecko.
— Usnęłam zdziebko? — zapytała nieśmiało.
— Nie zdziebko, tylko już czwarta. Co ty sobie myślisz w ogóle?
Dziewczyna wstała w milczeniu i poszła do truskawek.
— Zbałamuciłaś się… Zbałamuciłaś się — mówiła pani, towarzysząc jej aż do miejsca pracy.
— Żebyś mi dziś przynajmniej była na czas u doju — dodała na zakończenie długich przemówień.
Marynka nie była jednak na czas. Kiedy o siódmej wieczorem dzwonili, błądziła właśnie między stawami na drodze, po której taczały się wozy ze swym olbrzymim jak dom złoty ciężarem. Zaprzęgano nie czwórkami, tylko po parę koni i wszyscy, kto żywy, wozili zboże, gdyż miało się na burzę.
Marynka czyhała śród słomy, zwieszającej się z przydrożnych lip, od których wiało skwarem. Gdy Słupecki nadjeżdżał, biegła za nim wyciągając z woza kłoski, i jadła ziarnka, które on zwoził. Na tej zabawie zobaczył ją rządca, zezwał, wygnał do doju i naskarżył we dworze.
— Robi się niemożliwa, rzeczywiście niemożliwa — rzekła pani — ale cóż ona winna, zakochała się jak nieprzytomna, trzeba z nią po dobroci.