Błysnęło światło: — oby jeszcze błysło!
Nigdy tak szybko cień się nie prześliźnie
Od skrzydeł ptaka po wodnej płaszczyźnie.
I nim zwróciłem oczy pytające
Na mego mistrza, to światło wschodzące
Ponad wodami rosło coraz wyżej;
Naprzód zbielały oba światła końce,
Skąd potem inna białość błysła niżej.
Mistrz stał w milczeniu z pochylonym czołem:
Z pierwszej białości gdy skrzydła wybłysły,
Z drugiej gdy szata mignęła rozwiana,
Poznał żeglarza po białej sukience
I woła: «Klękaj, padaj na kolana,
Patrz, boży anioł! składaj obie ręce,
Odtąd z niejednym spotkasz się aniołem.
Patrz, jak ludzkimi on gardzi przemysły,
Bez żaglu, wiosła, tylko skrzydeł dwoje,
A do tych brzegów płynie z tak daleka!
Prosto ku niebu wzniósł skrzydeł oboje,
Patrz, jakim piórem świeci przeźroczystym,
Krając powietrze pierzem wiekuistym,
Co się nie zmienia jako włos człowieka».
Już ptak niebieski, widzę, skrzydłem błyska,
Migoce ku nam piórami jasnemi,
Aż moje oczy, znieść nie mogąc z bliska
Takiego blasku, opadły ku ziemi.