Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Aleksander Dumas (syn), Dama Kameliowa

Aleksander Dumas (syn)

Dama Kameliowa

tłum. Tadeusz Boy-Żeleński

  1. Jedzenie: 1
  2. Kobieta: 1
  3. Kochanek: 1
  4. Mężczyzna: 1
  5. Miłość: 1 2 3
  6. Obyczaje: 1
  7. Pieniądz: 1
  8. Śmierć: 1

Uwspółcześniono w tekście dramatu oraz w obu wstępach: interpunkcję, fleksję, pisownię joty i ortografię, np. kameljowa -> kameliowa, galanterji -> galanterii, kwestji -> kwestii, manji -> manii; ośmdziesiąt -> osiemdziesiąt; dawnem -> dawnym; dwóchtysięcznym -> dwutysięcznym; zapomnieni -> zapomniani; fakta -> fakty. Zachowano jedynie jako ciekawostkę formę „mię”, opatrując ją przypisem.

Zmieniono zapis didaskaliów.

Poprawiono błędy źródła: mówiłaś o kolację -> mówiłaś o kolacji; Akt I: scena dziesiąta -> scena dziewiąta; Akt II: Prudencja -> Małgorzata (2 kwestie, skan 118); Akt III: scena dziewiąta -> scena czwarta.

Aleksander Dumas (syn)Dama KameliowaDramat w 5 aktachtłum. Tadeusz Boy-Żeleński

Od tłumacza

1

Nazywała się Alfonsyna Plessis i pasła gęsi. Była jeszcze dzieckiem, kiedy kwiatek jej cnoty przypiął sobie do kożucha jakiś pastuch. Miała lat piętnaście, kiedy w sabotach i zgrzebnej koszuli dostała się do Paryża. Z posługaczki zostaje gryzetką, to strojna tanim kosztem i błyszcząca na studenckich balach, to znów w nędzy, brudna, obdarta, włócząca się po Paryżu. Potem… gorzej jeszcze — aż wreszcie uroda jej znajduje „poważnie myślącego” nabywcę; a po tym mieszczuchu nadchodzi wreszcie ten, który wprowadzi ją w sfery wysokiej „galanterii”: jest nim młody i świetny hr. de Guiche. Odtąd Alfonsyna Plessis, która zmienia swoje miano na wdzięczniejsze dla ucha „Maria Duplessis”, a z czasem dorabia sobie herby wiążące ją z tradycjami tej starej rodziny, zajmuje miejsce wśród gwiazd wesołego światka. Była kochanką, kolejno lub naraz, całej złotej młodzieży paryskiej. Mimo to, było w niej coś, co ją wyróżniało od koleżanek: pewna bezinteresowność kaprysu, szlachetność gestu, nuda, która ją żarła wśród całego zbytku, może poezja choroby i przeczucie rychłego końca. Wrodzony takt, zmysł elegancji, zastąpił braki jej wykształcenia, które zresztą w pewnej mierze zdołała wyrównać. Nadawała ton. Była ozdobą wszystkich miejsc, gdzie błyszczał modny Paryż. „Wysoka, bardzo szczupła, brunetka, biała i różowa, miała małą głowę, oczy podłużne jak na emaliach japońskich, wiśniowe usta, śliczne ząbki — figurynka z saskiej porcelany”. Taki rysopis podaje Dumas przedmowie do swojej sztuki. Była — choć bardzo młoda — w pełni blasku, kiedy spotkała to, co w jej świecie było uważane za najwyższy szczebel dostojeństwa kurtyzany: bogatego i utytułowanego cudzoziemca. Był nim hr. Stackelberg, eks-dyplomata rosyjski, starzec przeszło osiemdziesięcioletni, który, jak chce legenda — stworzona zresztą przez Dumasa — widział w niej jedynie portret zmarłej córki. Ale sam Dumas rozwiał tę legendę. „Hrabia, mimo swego podeszłego wieku, nie szukał w Marii Duplessis Antygony jak Edyp, ale Bethsabei jak Dawid”… Nie nazywano jej zresztą za życia „Damą kameliową”, mimo że później miano stroić jej grób w wieńce z tego kwiatu.

2

Kiedy umarła licząc lat dwadzieścia trzy, śmierć jej stała się na kilka dni wydarzeniem. Takie pióra jak Gautier, Janin, poświęciły wzruszone wspomnienie tej, która była wdziękiem, kaprysem, ozdobą Paryża. Mimo to, dwie tylko osoby szły za jej trumną. Nie wypadało. Za to w trzy dni potem cały wykwintny świat tłoczył się w mieszkaniu przy bulwarze Madeleine, na licytacji jej sprzętów i kosztowności.

3

W epoce świetności Marii Duplessis poznał ją Aleksander Dumas, naturalny syn sławnego pisarza, wiodący wówczas dosyć płoche życie młodzieży paryskiej. Wzajemna żywa skłonność zbliżyła na chwilę tych dwoje; ale romans młodego a uczciwego chłopca bez majątku z luksusową kurtyzaną był romansem bez jutra; skończył się jakąś sprzeczką. Dumas wyjechał, podróżował z przyjaciółmi po Hiszpanii. Kiedy wrócił, dowiedział się o śmierci Marii. Opowiedziano mu jej samotny pogrzeb, opowiedziano przejmujące dlań dzieje wyprzedaży jej rzeczy. Z tego pierwszego wzruszenia, ze wspomnień, rzeczywistości i fantazji, urodziła się powieść Dama Kameliowa (1848). Powieść miała powodzenie; w trzy lata później młody Dumas, potrzebując (jak sam powiada) pieniędzy, z powieści wykroił sztukę: i tak od niechcenia napisał najlepsze, najtrwalsze swoje dzieło, a zarazem wskazał teatrowi nowe drogi. Cenzura zabroniła wystawienia sztuki; mimo trzechkrotnych przeróbek i złagodzeń, mimo starań i protekcji, wyrok jej był nieubłagany. „Jest to — brzmi orzeczenie cenzury — obraz, w którym wybór osób i brutalność kolorów przekraczają najdalsze granice tolerancji w teatrze”. Popierał gorąco sztukę książę de Morny, ale nic nie mógł wskórać wobec oporu ministra. Ale Dumas był dzieckiem szczęścia. Minister pada, a w jego miejsce tekę otrzymuje — książę de Morny. Niezwłocznie (1852) Dama Kameliowa wchodzi na scenę, aby odnieść jeden z największych tryumfów, jakie teatr pamięta. Zarazem, od tej chwili, legenda pierwowzoru Damy Kameliowej rośnie, pięknieje, a wpół autobiograficzny charakter utworu przydaje jej jeszcze poezji. Na kilka dziesiątków lat Dama Kameliowa staje się ową arcy-rolą, o której marzy każda aktorka.

4

Ale zostawmy poezję poezji. Jeżeli w pierwszych dwóch aktach Damy Kameliowej można się dopatrzyć osobistych przeżyć autora, dalsze trzy są czystą fantazją. Fantazją jest, jak wspomniałem, również ów ojcowski „książę de Mauriac”, łożący bezinteresownie na zbytek Marii. Zakulisowa rola jego w sztuce jest bardzo zrozumiała; obecność jego łagodzi to, co w położeniu Małgorzaty Gautier mogłoby się wydać zbyt jednoznaczne, z ujmą dla sympatii widza. Zwłaszcza w ówczesnej epoce, gdzie, jak widzimy z orzeczenia cenzora, pojęcia o tym co można pokazać w teatrze były znacznie surowsze. Dumas jeszcze dalej posuwa się w ustępstwach na rzecz tych pojęć: z kilku szczegółów przytoczonych przez cenzurę, a których dziś w sztuce nie znajdujemy, można się domyślić, że dokonał w niej sporo retuszów, które zapewne później, uznawszy (jak często bywa), że nie wyszły na złe dziełu, ostatecznie zostawił.

5

Mimo to, sztuka była, jak na owe czasy i pojęcia, niezwykle śmiała. Później stało się z Damą Kameliową to, co się stało z wieloma dawnymi utworami, poczynając od wielkiego Rasyna. Znaczy dziś ona, dla powierzchownych sceptyków, sentymentalizm, gdy dla współczesnych znaczyła przede wszystkim brutalność. I znaczyła także prawdę. Znała już scena kurtyzanę odkupioną przez miłość, że tylko wspomnę Marion Delorme Wiktora Hugo; ale to działo się tak dawno, ale to było wierszem, ale kochanek Marion nie był świadom jej przeszłości; ale tam nie kręciło się wszystko dokoła pieniędzy! Tu, mimo paliatywów, jakich Dumas użył, ta finansowa podszewka wielkiego uczucia, to trywialne środowisko, do którego Maria należy i do którego wraca, sam wreszcie sposób, jaki w rozpaczy znajduje, aby oddalić od siebie Armanda — sposób heroiczny, ale heroizmem prostytutki — wszystko to było czymś niezmiernie śmiałym. I nie było to, jak dziś, krynolinową stylizacją; przeciwnie: życie, najpotoczniejsze życie, wdzierało się na scenę i żądało dla „nierządnicy” w sukni ostatniej mody prawa do wzruszenia i wzniosłości — tego prawa, którego wprzód jedynie w historycznym kostiumie można było dostąpić. Od lokaja Ruy-Blasa zrobił tu teatr jeszcze krok dalej. A także od Scriba i jego szkoły, dla której teatr był jedynie grą zręczności. Z młodzieńczym utworem Dumasa, życie, namiętność wchodzą do teatru i przemawiają do zdumionej, wzruszonej publiczności nieznanym wprzód językiem.

6

Kogo miał za mistrza w tym rewolucyjnym dziele młody autor, który, czerpiąc w tym, na co patrzał i co przeżył, stał się wpół-bezwiednie pionierem nowej sztuki? Sądzę, iż przede wszystkim tego, który, mimo iż sam zawsze na darmo kusił się o laury sceniczne, swoją Komedią Ludzką wywarł potężny wpływ na odrodzenie twórczości dramatycznej: Balzaka. Za podtytuł dramatu Dumasa mógłby służyć tytuł jednej z powieści Balzaka: Blaski i nędze życia kurtyzany. Już tam romantyzm kojarzy się z realizmem ujmowania zjawisk: już tam widzimy życiową podszewkę wielkich uczuć, już tam widzimy postać kurtyzany kochającej i poświęcającej się z całą egzaltacją, do jakiej jedynie ta neofitka cnoty jest zdolna: zarazem owo swoiste, a tak głęboko przez Balzaka zrozumiane pomieszanie pojęć, mocą którego kurtyzana drogę poświęcenia widzi jedynie w sferze tych środków, które stanowią zwyczajną sferę myślenia jej klasy. I tam Ester odradza się moralnie dla Lucjana; i tam, przez paradoksalnie wzniosłe poświęcenie, wraca do dawnego błota, i ją także zabija ten powrót. List Estery do Lucjana byłaby zdolna napisać Małgorzata do Armanda.

7

Ale między powieścią a sceną była olbrzymia różnica. Jeżeli w powieści perspektywy, jakie ukazywał Balzac, były rewolucją, cóż dopiero na scenie! Stąd znaczenie Damy Kameliowej. Utwór ten zamyka okres romantyzmu, z którego wziął szeroki oddech i zdolność wzruszenia, a zarazem otwiera okres scenicznego realizmu, który z płaszczów i pióropuszów przebiera bohaterów we fraki i surduty, podniosłym uczuciom daje podszewkę poziomych potrzeb i żąda praw do heroizmu dla codziennego życia. Dramat Dumasa jest tu niejako pośrednim ogniwem, a temat, który nastręczyło mu życie, bardzo sprzyjał tej odnowie teatru. Świat, w który wprowadził publiczność, był współczesny a egzotyczny zarazem; znajdował się przez swoje warunki niemal na marginesie społeczeństwa. Warunki te, kojarząc w naturalny sposób zbytek z potrzebą, blask z poniżeniem, szczególnie czyniły ten teren sprzyjającym zespoleniu romantyzmu z realizmem. Jakoż, później, mimo iż teatr zdobędzie sobie inne dziedziny, temat ten, po Dumasie, autorzy będą podejmowali często. Potomstwo Damy Kameliowej raz po raz będzie się pojawiało na scenie, zrobi się nie do wytrzymania…

8

Dama Kameliowa to kawał historii polskiego teatru, dlatego godzi się na nią spojrzeć i z tego punktu widzenia. Najulubieńsza sztuka, najbardziej wymarzona rola przez kilka dziesiątków lat. Grywały ją nasze największe aktorki. Grywała ją Modrzejewska, a równocześnie prawie zjeżdżała z nią do Polski Sara Bernhard. Ileż zapisano papieru porównaniami tych dwóch tak odmiennych kreacji! Ale, rozbierając każdy ich szczegół, zapomniano — jak często bywa — o jednym: o tekście; uszło uwagi to, że jeżeli każda z tych dwóch artystek grała inaczej, to po trosze i dlatego, że… każda mówiła przeważnie coś innego.

9

Dowiedziałem się o tym przypadkowo. Proszony przez Teatr Polski o nowy przekład Damy Kameliowej, zapoznałem się z ciekawości z dawnym, nieznanego pióra. Wówczas mogłem stwierdzić te różnice. Cała swoista goryczka tej sztuki była po polsku osłodzona; tytułowa postać usentymentalizowana, chwilami ze znacznym zatarciem linii dramatu.

10

Przyczyna tego dość jest zrozumiała. Ewolucja stylów literackich była odmienna u nas niż we Francji. Gdy tam Dama Kameliowa znaczyła świt realizmu, my dopiero przeżywaliśmy romantyzm. Toż samo różnice obyczajowe. Jeżeli tam i temat, i jego ujęcie wydawały się cenzurze zbyt ostre, o ileż bardziej były one ostre u nas! Może przyczyniła się tu i opera Verdiego, i styl jej libretta, dość że wszystko to, w połączeniu z ówczesnymi szerokimi pojęciami o swobodach tłumacza, stworzyło ową polską „Damę Kameliową”, bardzo odbiegającą od francuskiej.

11

Cechą stylu Dumasa jest wielka oszczędność wyrazu, bardzo trzeźwe i świadome jego dawkowanie. W polskim tekście przeciwnie. Oto próbka ze słynnego monologu Małgorzaty w II akcie. Polski dawny przekład:

„Armandzie, po co ty się zjawiłeś na mej drodze? byłam spokojną, swobodną od walk wewnętrznych, nim cię poznałam — a teraz, Boże! A jednak w tej walce obawy z nadzieją, przejmuje mnie jakieś ożywcze uczucie, słyszę jakby głos potajemny, obiecujący mi szczęście, którego dotąd nie znałam. Kocham i jestem kochana, w tych kilku słowach mieści się tyle rozkoszy, że mogą zapłacić za całą wieczność trosk i bólów!”

12

Gdy u Dumasa znacznie skromniej:

„Czy on mnie kocha zresztą? A ja czy go kocham, ja, która nigdy nie kochałam? Ale po co wyrzekać się chwili rozkoszy? czemu nie iść za kaprysem serca? Czym ja jestem? Igraszką losu! Pozwólmyż tedy losowi robić ze mną co mu się podoba. — Bądź co bądź, mam uczucie, że jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. To może zła wróżba. My, kobiety, przewidujemy zawsze, że ktoś nas pokocha, nigdy, że my pokochamy, tak że za pierwszym atakiem tej nieprzewidzianej choroby, nie wiemy same, co się z nami dzieje”.

13

Co za różnica, prawda? I nie tylko w stylu, ale w treści, w linii psychologicznej. U Dumasa to dopiero zaczątek kaprysu, obawa miłości, trzeźwa analiza samej siebie u kobiety, której życie nie należy do niej; u polskiego tłumacza to fala romantycznej frazeologii.

14

W ten sposób ciągłe: „Ten człowiek mnie zabija”, zamiast „ten chłopak wpędzi mnie w nieszczęście”; każde „kocham cię” wzmacnia polski tekst dodatkiem „z całej duszy”, — „całą siłą mej duszy”, „jesteś aniołem” etc.

15

Gdy u Dumasa Małgorzata mówi z prostotą:

„Po trzech, czterech miesiącach, wrócilibyśmy do Paryża, uścisnęlibyśmy sobie dłonie i skleili przyjaźń z resztek naszej miłości…”

16

W dawnym polskim przekładzie:

„Będę się starała pozyskać jego przyjaźń, zasłużyć na jego szacunek, a za powrotem do Paryża Armand będzie mi jedynym przyjacielem, opiekunem, bratem…”

17

Gdy u Dumasa Małgorzata maluje znowuż z prostotą swoją sytuację i swój stan duszy:

„Czemu? Chcesz wiedzieć? Bo są godziny, w których ten rozpoczęty sen snuję do końca; bo są dni, w których jestem zmęczona życiem, jakie wiodę, i roję sobie inne: bo w naszej burzliwej egzystencji nasza głowa, nasza duma, nasze zmysły żyją, ale serce wzbiera i, nie mogąc znaleźć upustu, dławi nas. W istocie, mamy kochanków, którzy się rujnują, nie dla nas — jak w nas wmawiają — ale dla swojej próżności; jesteśmy pierwsze w ich miłości własnej, ostatnie w ich szacunku. Mamy przyjaciół, przyjaciółki jak Prudencja, których przyjaźń bywa czasem służalcza, nigdy bezinteresowna. Mało je obchodzi, co się z nami dzieje, byle by je widziano w naszych lożach, byle się mogły rozpierać w naszych powozach. Tak więc, dokoła nas, sama ruina, wstyd i kłamstwo. Marzyłam tedy chwilami — nie śmiejąc tego wyznać nikomu — o tym by spotkać człowieka dość wyzwolonego z małostek, który by mnie nie pytał o nic i zechciał być kochankiem mego kaprysu…”

18

Bilans jej życia, pozycja, jaką w nim w tej chwili przeznacza Armandowi, wszystko to wyrażone jest tu bardzo jasno. W cóż się to zmieniło w dawnym polskim tekście:

„Słuchaj! każde serce miewa swoje chwile zwątpienia, tak jest i z moim. W takich chwilach widzę życie moje zupełnie innym od tego, które prowadzę. Zdaje mi się, że jeżeli w moim położeniu potrafiłam wzbudzić pewien rodzaj podziwu i uznania w tym świecie, który się koło mnie kręci, to mogłabym zasłużyć na szacunek w kółku ściślejszym kochających mnie i życzliwych osób. Zapytuję sama siebie, czy może mnie czekać inna, lepsza przyszłość — lecz nagle całe przeszłe moje życie staje mi przed oczy i wszelkie nadzieje rozpryskują się. Wracam do mego szalonego życia. Dzień następuje po dniu, czas wlecze się jednostajnie, mam wielbicieli, kochanków, jeżeli ich chcesz tak nazywać… Marzyłam, że znajdę…” etc.

19

Tam gdzie Małgorzata, depcąc okrutnie własną dumę, mówi do Armanda:

„Przychodzisz tu od czterech dni, byłeś u mnie na kolacji, przyślij mi jaki klejnot z biletem wizytowym…”

20

tam dawny tłumacz zmienia klejnot na „bukiet”, odbierając całą gorycz, ale i cały sens tym słowom.

21

Przekształcenie to szło jeszcze dalej, wchodziło w akcję. Jednym z najznamienniejszych rysów Dumasa jest owo ścisłe robienie bilansu, owa realistyczna podszewka uczuć. Pragnąc przeżyć z Armandem paromiesięczną idyllę, Małgorzata musi na ten cel naciągnąć innego na pieniądze, zapewne nie bez rewanżu… Posyła po hrabiego de Giray i prosi go o pieniądze na zapłacenie rachunków. Scena ta ma istotnie bardzo ostrą wymowę, za ostrą prawdopodobnie dla ówczesnego polskiego teatru. Zmieniono ją w dawnym przekładzie zupełnie. To hrabia pyta Małgorzatę o jej długi i narzuca się prawie z ich zapłaceniem. Oczywiście cała scena, tak ważna dla charakterystyki, traci swój sens.

22

Nie będę mnożył przykładów. Wspomnę tylko ową sławną scenę Małgorzaty z ojcem Armanda, dość już patetyczną samą przez się. Trudno wyliczać wszystkie dodatki, jakimi ją po polsku upstrzono. Wzruszająca prostota Małgorzaty (…kiedy już umrę i kiedy Armand będzie przeklinał moją pamięć…) rozwodniła się obficie:

„O jedną łaskę błagam cię, panie. Kiedy to serce, które dzisiaj pęka z żalu, będzie spoczywało spokojnie w grobie, kiedy świat będzie obrażał pamięć moją obelgami, a sam Armand powstanie, aby przeklinać imię moje, wtedy…” etc.

23

Ciągle amplifikacja, ciągłe dodatki przy nieodzownych równoczesnych skrótach, powodują istotną „przemianę materii” i nadają tej transkrypcji zupełnie inny ton. Gdy u Dumasa sytuacje wciąż stawiane są jasno, ostro, w polskim tekście zacierały się we frazeologii. To inny utwór, z innej epoki literackiej, w innym stylu. Oto może spóźniony przyczynek do różnic w kreacjach Modrzejewskiej i Sary. Oto zarazem przyczyna, że ci, którzy za młodu oglądali w Polsce Damę Kameliową, wspominają ją z sentymentem, ale zarazem i z pobłażliwym uśmiechem. Polski dawny tekst to główne źródło naszych tradycji Damy Kameliowej na słodko.

*

24

Czytelnik znajdzie tu, po raz pierwszy w polskim języku, charakterystyczną przedmowę autora do Damy Kameliowej, pisaną w kilkanaście lat później, w r. 1867. Młody Dumas zrobił tymczasem kawał drogi; stał się najbardziej wziętym komediopisarzem, autorem Półświatka, Przyjaciela kobiet, Pojęć pani Aubray. W sztukach tych — tej ostatniej zwłaszcza — Dumas staje się czymś w rodzaju filozofa, apostoła, ale dość dziwna to filozofia i dość dziwne apostolstwo: niby to śmiałe, ale w gruncie rzeczy jakże mieszczańskie, ilomaż spętane przesądami! Odbija się to i w tej przedmowie do Damy Kameliowej: do sztuki urodzonej z młodzieńczych wspomnień i młodzieńczego uczucia, autor przydaje całą ideologię, staje się lekarzem chorób społecznych, czujnym wzrokiem przenika przyszłość Francji, przepowiada jej straszliwe klęski grożące jej za lat pięćdziesiąt! Dziś, kiedy upłynęło od tej przedmowy lat więcej niż pięćdziesiąt, z uśmiechem czytamy te proroctwa: inne ma dziś świat troski niż kłopotać się o pochodzenie posagów panieńskich i renty kawalerów do wzięcia!

25

Jedno zostało w tej przedmowie żywe, to akcent szczerego wzruszenia, gdy mówi o niedoli uwiedzionych dziewcząt, o losie kobiety, o nieślubnych dzieciach. Dumas był — jak wspomnieliśmy — naturalnym synem, co w owym czasie piętnowało człowieka na całe życie; trzeba było całego jego talentu i sławy dwóch pokoleń, aby złagodzić tę hańbę! Co więcej, ojciec jego, autor Montechrista i Trzech Muszkieterów, był prawdziwym ojcem marnotrawnym, niewiele troszczył się o matkę swego syna. Opuścił ją, gdy miała małe dziecko; sam lekkomyślny, niesiony falą swej niespokojnej kariery, zbyt rzadko przypominał sobie o niej. Młody Aleksander patrzał na smutną dolę matki, która go wychowała, patrzał na jej wyrzeczenia, na jej dzielność, na jej oddanie. Miał dla niej prawdziwy kult. Często, po premierze swojej sztuki, zapraszany na najświetniejsze uczty, odrzucał wszystkie zaproszenia, aby w skromnym pokoiku podzielić z matką jej wieczerzę. Przez wzgląd na szczerość tych akcentów, przez wzgląd także na dowcipną i pełną werwy — a wciąż jeszcze aktualną — diatrybę przeciw cenzurze, przebaczmy mu to, co w jego filozofii społecznej trąci starym żurnalem mód…

Boy.

26

Warszawa, w marcu 1930.

Z powodu Damy Kameliowej

27

Osoba, która posłużyła mi za model do bohaterki powieści i dramatu o Damie Kameliowej, nazywała się Alfonsyna Plessis, przekształciła to na szlachetniej brzmiące i dystyngowańsze nazwisko Maria Duplessis. Była to wysoka, smukła brunetka, biała i różowa. Głowę miała małą, oczy podłużne, emaliowane niby u Japonki, ale żywe i inteligentne; wargi wiśniowe, prześliczne zęby — rzekłbyś figurynka z saskiej porcelany. W r. 1844, kiedy ją ujrzałem po raz pierwszy, była w rozkwicie powodzenia i piękności. Umarła w r. 1847, na chorobę piersiową, mając lat dwadzieścia trzy.

28

Była to jedna z ostatnich i nielicznych kurtyzan, które miały serce. Dlatego pewnie umarła tak młodo. Nie zbywało jej ani dowcipu, ani bezinteresowności. Umarła biedna, w zbytkownym apartamencie, zajętym przez wierzycieli. Miała wrodzoną dystynkcję, ubierała się ze smakiem, chód miała zręczny, niemal szlachetny. Brano ją czasami za kobietę z towarzystwa. Dzisiaj, mylono by się ustawicznie. Była za młodu dziewczyną folwarczną. Teofil Gautier poświęcił jej kilka słów żałobnego wspomnienia; poprzez nie widać było rozpływającą się w błękicie miłą duszyczkę, która miała — jak parę innych osób — unieśmiertelnić grzech miłości.

29

Maria Duplessis nie miała wprawdzie wszystkich owych wzruszających przygód, których użyczam Małgorzacie Gautier, ale byłaby gotowa je mieć. Jeżeli nic nie poświęciła dla Armanda, to dlatego, że Armand tego nie chciał. Mogła, z wielkim swoim żalem, odegrać jedynie pierwsze dwa akty sztuki. Rozpoczynała je ciągle, jak Penelopa swoje płótno, z tą różnicą, że pruła w dzień to, co zaczęła w nocy. Nigdy też za życia nie nazywano jej Damą Kameliową. Przydomek, jaki dałem Małgorzacie, jest czystym wymysłem. Ale wrócił do Marii Duplessis przez odbicie, skoro ukazała się powieść, w rok po jej śmierci. Gdy, na cmentarzu Montmartre, zażądacie pokazania grobu Damy Kameliowej, dozorca zaprowadzi was do małego kwadratowego pomniczka, na którym pod tymi słowami: Alfonsyna Plessis, spoczywa wieniec sztucznych białych kamelii, przymocowany do marmuru w szklanej gablotce. Ten grób ma teraz swoją legendę. Sztuka ma coś boskiego; stwarza lub wskrzesza.

30

Dramat ten, napisany w roku 1849, przedstawiłem zrazu Teatrowi Historycznemu, gdzie go przyjęto. Ale, przed wystawieniem sztuki, teatr upadł. Dzięki instancjom aktora tego teatru, pana Hipolita Worm, obecnego przy pierwszym czytaniu, dostała się Dama Kameliowa do Vaudeville. Przyjął ją p. Bouffé który, wraz z pp. Lecourt i Cardaillac, objął dyrekcję tej sceny. Tam, dzięki panu de Morny, sztuka ujrzała wreszcie światło rampy dnia 2 lutego 1852.

31

Przez rok sztuka była zabroniona przez cenzurę za ministerium p. Leona Faucher. P. Bouffé znał pana Ferdynanda de Montguyon. Pan Ferdynand de Montguyon był przyjacielem pana de Morny, pan de Morny był przyjacielem księcia Ludwika Napoleona, książę Ludwik był prezydentem Republiki, p. Leon Faucher był ministrem spraw wewnętrznych, był więc może sposób, przebiegając szczeble tej drabinki stosunków, osiągnąć cofnięcie zakazu.

32

„Stosunki” zaczęły się ruszać. Nic nie jest łatwe we Francji. Zastanawiałem się, dokąd jadą ci wszyscy ludzie, których spotyka się na ulicy pieszo lub w powozie. Idą prosić kogoś o coś. Pan de Montguyon udał się do pana de Morny, przedstawił mu nasze położenie, a pan de Morny, w towarzystwie pana de Montguyon, zechciał być obecnym na próbie sztuki, aby sobie zdać sprawę z wartości dzieła, nim wspomni o nim księciu. Nie wydało mu się tak niebezpieczne, jak opowiadano. Mimo to, poradził mi, abym udzielił mego rękopisu paru kolegom; ci niech wystosują prośbę na poparcie jego protekcji, iżby minister mógł ustąpić nie tylko wpływom towarzyskim, ale także życzeniu kompetentnych pisarzy. Rada była dobra i godna. Poszedłem do Juliusza Janin, który napisał śliczną przedmowę do drugiego wydania powieści, do Leona Gozlan i Emila Augier, który właśnie uzyskał za swoją Gabrielę nagrodę Cnoty w Akademii. Wszyscy trzej przeczytali sztukę i wszyscy trzej wystawili mi świadectwo moralności, które wręczyłem panu de Morny, który zaniósł wszystko księciu, który posłał to panu Leonowi Faucher, który odmówił wręcz i bez apelacji.

33

Szczerze mówiąc, można było przypuszczać i zdawałoby się zupełnie proste i naturalne, że w wielkim kraju jak Francja, której dowcip i której literatura zasila dwa światy, gdy ów wielki kraj posiada pisarza popularnego, europejskiego, światowego i ten pisarz ma młodego syna, wstępującego w szranki, można by przypuszczać, powiadam, i zdawałoby się całkiem naturalne, że przy pierwszych trudnościach cenzury, wystarczy temu ojcu się pokazać, aby rząd powiedział z ukłonem: „Jak to, panie Dumas! ależ szczęśliwi jesteśmy, że możemy coś zrobić dla człowieka takiego jak pan, który jesteś chlubą naszej epoki. Życzy pan sobie, aby sztuka pańskiego syna była wystawiona, uważa ją pan za dobrą, zna się pan na tym lepiej od nas, prosimy: oto sztuka pańskiego syna”. Ty, mój czytelniku, postąpiłbyś tak; i ja także. Otóż nie; rzeczy nie dzieją się w taki sposób. Trzeba najpierw, aby syn tego znakomitego człowieka przebył szczeble, które przedstawiłem, i kiedy, po tych daremnych usiłowaniach, zwróci się wreszcie do ojca i ten poprosi o audiencję u pana Leona Faucher, p. Leon Faucher nie przyjmie go i odeśle do szefa gabinetu. Szef gabinetu, zupełnie przyzwoity człowiek zresztą, przyjmuje bardzo dobrze ojca i syna, ale powiada im, że rzecz jest niemożliwa dopóki p. Faucher będzie ministrem, gdyż dobrze jest upokorzyć od czasu do czasu znakomitego człowieka i przypomnieć mu, że stoi poniżej szefów sekcji, prefektów i ministra. Otóż właśnie dwadzieścia lat wprzódy może, w tym samym biurze, p. de Lourdoueix dał taką samą odpowiedź p. Aleksandrowi Dumas z przyczyny podobnej prośby. Tylko, że w r. 1829 chodziło o Krystynę, zakazaną przez cenzurę Restauracji, tak jak Damę Kameliową proskrybowała w r. 1849 cenzura Republiki: inny rząd, inny minister, ale rzecz wciąż ta sama. Zaczem, jako że przeszłość zawsze zda się na coś, odszedłem, powiadając, jak powiedział mój ojciec: „Zaczekam”.

34

Czekałem tym cierpliwiej, ile że pan de Morny powiedział mi, abym nie tracił wszelkiej nadziei, dodając: „Nie wiadomo co się może zdarzyć”; i że pani Doche, która tyleż pragnęła grać swoją rolę, co ja pragnąłem widzieć na scenie moją sztukę, powiedziała mi w zaufaniu, że p. de Persigny działa na swoją rękę.

35

I w istocie, p. de Persigny — na prośbę pani Doche — oświadczył się jako współprotektor biednej Damy Kameliowej.

36

Nadszedł 2 grudnia. Pan de Morny zajął miejsce pana Faucher. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem bardzo złośliwy; ale ujrzeć naraz, w miejsce ministra, który nam zawadza, ministra, który idzie nam na rękę, to się nazywa mieć szczęście, zwłaszcza jeżeli nic się nie zrobiło w tym celu. Nie uważałem tedy za potrzebne ronić łez nad losem pana Faucher; muszę nawet wyznać, że byłem tak szczęśliwy z jego nieszczęścia, jak można było być w danym wypadku. W trzy dni po swojej nominacji, p. de Morny pozwolił grać moją sztukę, jedynie na moją odpowiedzialność; jemu tedy zawdzięczam początek kariery, bo z pewnością, gdyby nie on, pierwsza ta moja sztuka nigdy nie dostałaby się na scenę. To byłoby tylko nieszczęście osobiste, ale właśnie tych nieszczęść stara się człowiek unikać. Nie ma już pana de Morny, aby jeszcze raz usłyszał wyraz mej wdzięczności; składam go więc jego pamięci, zamiast go złożyć jemu samemu, śmierć człowieka, który oddał przysługę, nie umarza długu tego, który jej doznał.

37

Po wielkim sukcesie, sztukę przerwano w lecie. Tymczasem pan de Morny opuścił ministerium. Kiedy w październiku teatr chciał wznowić sztukę, znów jej zabronił nowy minister, którym był — uśmiejecie się — dawny jej poplecznik, pan de Persigny. Wówczas, pan de Morny wyruszył do ministerium jak za czasu pana Leona Faucher, już nie jak człowiek który prosi o łaskę, ale jak człowiek, który domaga się praw, i sztukę przywrócono ostatecznie.

Habent sicut libelii sua fata comoediae.

38

Tu byłoby najwłaściwsze miejsce, aby, po raz tysiączny, napaść na cenzurę. Niech mnie Bóg strzeże od tego! co najmniej dla trzech przyczyn. Pierwsza, to że przyrzekłem sobie i wam także, że w mojej przedmowie będę, o ile tylko możliwe, unikał uroczystego tonu i pewnych wielkich słów zbyt ciężkich dla mnie. Druga, to że ta tyrada jest zbyteczna, bo w czasach tak pośpiesznych, jak nasze, trzeba mówić tylko to, co może zdać się na coś. Trzecia, to że nigdy cenzura nie mogła powstrzymać ani zniekształcić tęgiego dzieła, od Tartufa do Wesela Figara, od Wesela Figara do Marion Delorme, od Marion Delorme do Syna Giboyera. Dzieło zawsze przeszło górą, dołem, albo wprost. Rządy wyobrażają sobie, że jeszcze potrzebują tej antycznej instytucji, myślą, że są bezpieczne za tą drewnianą palisadą, która ich kosztuje jakie pięćdziesiąt tysięcy franków rocznie i daje żyć kilku osobom, spełniającym najprzyzwoiciej w świecie tę trudną i nudną czynność. Szanujmy tę niewinną manię. Ogrodnicy wieszają w sadzie parę łachów, aby odstraszyć wróble; to tradycja, która ich uspokaja. Wróble, które wiedzą, że to są tylko łachy, siadają na drzewach i zjadają owoce. Wszyscy są zadowoleni i zawsze znajdzie się na gościńcu jakiś przechodzień, który śmieje się z ogrodnika. Oto najważniejsze! śmiech, to taka dobra rzecz! Bierzmy tedy na serio tylko to, co jest poważne, a cenzura nie jest poważna.

39

Jest ona nawet dla nas pierwszorzędną wspólniczką. Przykład: Chcemy wprowadzić na scenę — co jest naszym prawem i naszym obowiązkiem od czasu, jak komedia istnieje — chcemy tedy wprowadzić na scenę jakiegoś awanturnika tej czy innej płci, utytułowanego łajdaka lub dystyngowaną hultajkę. Co czyni cenzura? „To niemożliwe, woła, krzycząc bardzo głośno, powiedzą, że to pan X albo pani Z”. I wymienia dwie znakomite osobistości. Rzecz nabiera rozgłosu. Autor protestuje. Dzienniki robią aluzje. Publiczność zaczyna się interesować, bierze udział. Czy nie wydaje się to wam zabawne: rząd, opłacający kilka osób, aby nas informować, nas, autorów dramatycznych, o przekupstwach, nadużyciach, sekretach i skazach wysokich klas; aby nam dostarczyć tematu do przyszłych sztuk o najdostojniejszych współczesnych! Czy to nie jest pierwszorzędny komizm? Wreszcie, sztukę zwracają, dzięki paru zmianom, zawsze nieznaczącym, czasami pożytecznym. Tłum ciśnie się. Kasa w oblężeniu: — wszyscy chcą widzieć sportretowanych łajdaków, którzy istnieją najczęściej jedynie w wyobraźni zbyt gorliwych cenzorów. Młodzież, która jest zawsze za ruchem, hałasem i postępem, oświadcza się za wami, wasze stronnictwo oklaskuje was co wlezie, kariera zrobiona! I wy chcecie śmierci tej przyjaciółki? Ktoś strzela do was, strzelba pęka, bo jest licha i urywa nos temu, który do was mierzył: i wy nie pękacie ze śmiechu? Cóż się stało z tęgą francuską wesołością Rabelego, Lesage'a, Woltera; czym ją karmicie, jeśli nie głupotą wielkich? Nie, nie, nie; szanujmy cenzurę; trzymajmy ją w wacie, to udany wróg. Jeżeli komu szkodzi, to nie nam. Gdyby nie istniała, trzeba by ją wymyślić. Mamy prawo krzyczeć przeciwko niej, rzecz doskonała dla płuc francuskich potrzebujących tego ćwiczenia, ale w gruncie ona lepiej wspomaga nasze interesy, niżbyśmy mogli to uczynić sami. Ona nas ubezpiecza. Skoro raz da swoje placet, które daje w końcu zawsze, co za bezpieczeństwo. Jak spokojnie możemy wówczas spać! Cenzura puściła sztukę, zatem sztuka nie jest niebezpieczna; a jeżeli rząd coś powie, powiadamy: „To nie nasza rzecz. Czepiajcie się swojej cenzury, która jest po to, aby przewidywać”.

40

Ale nieujęte prawo myśli! Ale niepodległość ludzkiego ducha! Ale godność geniusza zmuszona się uginać przed miernotą i rutyną! Spytajcie, co ja o tym myślę, czy ja to liczę za nic? Jak to! Od piętnastu lat wspaniały repertuar Wiktora Hugo jest na indeksie? Lukrecja, najlepsze dzieło Ponsarda, nie może ukazać się w teatrze! Kawaler de Maison-Rouge pańskiego ojca skazany jest na milczenie. Legouvé zmuszony był wydrukować Dwie królowe, a Barriére Biada zwyciężonym! Widzi pan, że cenzura może coś zabić. Dlatego, że wszystkie pańskie sztuki w końcu wystawiono dzięki pańskim stosunkom lub pańskiej ustępliwości, uważa pan, że wszystko jest cudownie; ale inni, którzy nie mają ani takich pleców, ani nie są tacy giętcy, inni, którzy patrzą, jak ta despotyczna instytucja niszczy ich karierę, ich los, ich sławę; inni, drogi panie, którzy szanują swoje dzieło, swoją misję i niezłomność swego sumienia, inni wreszcie…”

41

Ba! czegóż to dowodzi? Tego, że rządy, wybrańcy ludu lub wybrańcy Boga — mniejsza skąd biorą swoje oparcie — krzycząc głośno o swej sile, o swej zażyłości z narodem, o swym zaufaniu do niego, boją się nas, że drżą przed lada słówkiem, że wierzą, iż możemy je obalić lub zachwiać w ciągu jednego wieczora; słowem, że uznają potęgę wyższą od ich potęgi, potęgę myśli pierwszego z brzegu, który nie ma ani prawa boskiego, ani wyborców, ani prefektów, ani listy cywilnej, ani policji, ani armat na swoje usługi. To nas kosztuje parę tysięcy franków, które odbijamy stokrotnie pod rządem, który następuje potem, bo zawsze jest rząd, który następuje potem i który zmuszony jest przez jakiś czas robić przeciwnie niż jego poprzednik. Błogosławmy owych potentatów, którzy lękają się fikcji, tyrady lub konceptu, którzy nam stwarzają tak wielką potęgę w państwie, w obliczu świata i którzy nie widzą jeszcze po tylu doświadczeniach, że my nie możemy nic przeciw nim, jak oni nie mogą nic przeciw nam, że aluzja jest zawsze tylko zsumowaniem i że, jeżeli wszyscy rozumieją i chwytają aluzję w naszym dramacie lub komedii, to dlatego, że od dawna ta aluzja jest w głowie i na ustach publiczności. To nie my mamy wówczas opinię za sobą, ale oni mają opinię przeciw sobie. Słowem, nie dlatego dawny system runął, że Beaumarchais napisał Wesele Figara, ale, dlatego że dawny system rozpadał się w gruzy w oczach i rozumieniu wszystkich. Beaumarchais napisał Wesele Figara i zbudował arcydzieło na ruinach. Rządy można obalić jedynie wówczas, gdy nie mają już podstaw. Kiedy, potrząsając drzewem, strącamy zeń owoce, to nie dlatego że jesteśmy silni, ale że owoce już dojrzały.

42

Krzyczcie przeciw cenzurze, ale proście Boga, aby ją wam zostawił. Najgorszy figiel, jaki można by wam wypłatać, to skasować ją. Nazajutrz (i to byłoby upokarzające!) znaleźlibyście się pod władzą policji. Teatry podlegałyby tym samym prawom, co inne miejsca publiczne: przy pierwszym skandalu, zamknięto by sklep i skonfiskowano towar. Przeszlibyście z rąk życzliwego urzędnika w ręce brutalnych szpiclów; w dniu, w którym rząd potrzebowałby skandalu w teatrze, posłałby na twoją sztukę pięćdziesięciu tych jegomościów przebranych po cywilnemu, aby wywołali skandal, i zsadzono by cię z kozła jak pijanego woźnicę. „Ale przynajmniej wypowiedziałbym raz swoją myśl”. Nie, bo dyrektorzy, wciąż pod grozą tego środka bezpieczeństwa, zrobiliby się sami cenzorami. Znalazłbyś, w ich interesach materialnych, o wiele sroższych przeciwników niż w rutynie urzędowej i rychło by wyprawili na spacer was i wasze idee, gdybyście się okazali zbyt uparci. Dopiero byście żałowali starej, poczciwej cenzury z okularami bez szkieł i tępymi nożycami; cenzury, o której opowiada się anegdoty wieczorem przy kominku, owej sennej ochmistrzyni, której Muza tak łatwo wykrada klucze, kiedy chce uciec w pole.

43

Czego by trzeba, czego wy byście chcieli, czego ja bym chciał, co by było prostsze, godniejsze i zaszczytniejsze dla wszystkich, to wolność zupełna, lojalna, bez zastrzeżeń i podrywek, która by zostawiła widzowi — wywiązałby się z tego doskonale — prawo cenzurowania samemu i która by nie wprowadzała osoby trzeciej między producenta a konsumenta myśli. Na nieszczęście, to jest utopia.

44

„No a co, a w Anglii, gdzie słowo cenzura nawet nie istnieje?”

45

Anglik! to prawda! co za naród! co za wolność! Od piętnastu lat Francja, kraj skażony cenzurą, pozwolił wystawiać Damę Kameliową, a spróbujcie zagrać tę sztukę w Londynie! Zabroniona jest tam od tego samego czasu. Przez kogo? Nie wiadomo. Kiedy cenzury nie wykonywa ktoś, wykonywają ją wszyscy. Słowa! słowa! słowa! jak powiada Hamlet, urodzony, jak wszystkie arcydzieła, pod rządem despotycznym. Czy wiecie, co jest trudne, bez względu na formę rządu? Nie jest trudne wystawić dobrą sztukę, ale napisać ją. Zacznijmy od tego. Arcydzieło napisane ma czas czekać[1].

46

W pierwszym upojeniu powodzenia i wdzięczności, napisałem na czele pierwszego wydania Damy Kameliowej następujące słowa, które przedrukowuję z przyjemnością w chwili, gdy pani Doche objęta rolę Małgorzaty z tym samym talentem co wprzódy:

47

„Pani Doche wcieliła rolę w taki sposób, że nazwisko jej na zawsze jest związane z tytułem sztuki. Trzeba było całej jej dystynkcji, jej wdzięku, jej fantazji, aby narzucić publiczności trudny i szczery typ Małgorzaty Gautier. Na sam widok aktorki widz gotów był wszystko przebaczyć bohaterce. Nie sądzę, aby inna osoba, w jakimkolwiek teatrze i z jakąkolwiek sumą talentu, mogła jak ona zjednoczyć wszystkie sympatie dokoła tej nowej kreacji. Wytworna i subtelna wesołość, wykwintna swoboda, melancholijna tkliwość, oddanie, namiętność, rezygnacja, ból, ekstaza, pogoda, wstydliwość wobec śmierci, niczego nie brakło, nie licząc młodości, urody, temperamentu, które miały dopełnić rolę, a które są jej nieodzownym ciałem i kształtem. Nie potrzeba jej było ani jednej rady, ani jednej uwagi; do tego stopnia, że, grając tę rolę, robiła wrażenie, że sama ją napisała. Podobna artystka nie jest wykonawcą, ale współpracownikiem”.

*

48

A teraz, miałem czy nie miałem moralne prawo wydobyć i pokazać na scenie tę klasę kobiet? Oczywiście że tak; miałem prawo. Wszystkie klasy społeczeństwa należą do teatru; zwłaszcza te, które w krytycznych epokach wynurzają się nagle i wyciskają na społeczeństwie wyjątkowe piętno. Między tymi trzeba nieodzownie pomieścić kobiety na utrzymaniu, które mają na współczesne obyczaje wpływ niewątpliwy.

49

Gdyby Molier żył dzisiaj, zaledwie ten nowy światek rozpocząłby swoje ewolucje, niechybnie zatrzymałby go na chwilę w locie, przejrzałby go i powiedziałby publiczności: „Strzeżcie się! oto nowe zjawisko; oto poważne niebezpieczeństwo!”.

50

Jednakże, nie byłby naznaczył winnej żelazem, którego użył na Tartufa. Tartufe to zło dobrowolne, to inteligencja, to wykształcenie, szacunek rzeczy świętych, dobra wiara ludzka, sam Bóg wreszcie, oddane w służbę kłamstwa, pożądliwości i rozpusty. Zło stworzone przez kurtyzanę, równie groźne na swój sposób jak to, które może zdziałać Tartufe, jest wszelako bez zamysłu, a zwłaszcza bez obłudy. Rozkłada się w pełnym świetle, otwiera sklep, wiesza szyld przed swoim domem, przybija numer. Trzeba być wielkim głupcem, aby mu się dać oszukać, albo bardzo zepsutym, aby sobie w nim podobać. Ale to zło ma wymówkę w nędzy, w głodzie, w braku wykształcenia, w złych przykładach, w nieubłaganej dziedziczności zła, w egoizmie społeczeństwa, w nadmiarze cywilizacji, w tym wiekuistym argumencie wreszcie: — miłości. Występna wola raczej pociechy i oparcia niż kary i hańby. Zbrodnia jej jest naszą zbrodnią; nie możemy być dobrymi sędziami tam, gdzie byliśmy tak złymi doradcami. Molier wstrzymałby tedy rękę w chwili, gdy miałby ugodzić; cudowny jego rozsądek powiedziałby mu: „Uważaj! zbrodnia tej kobiety nie jest tak wielka, jak się wydaje. Gdy chcesz prawdziwie winnej, obróć się i popatrz na tę drugą!”. I moralista ujrzałby pogodną istotę, która, nie mając usprawiedliwienia w nędzy, ani w złym przykładzie, ani w niewiedzy, depce, spokojnie i bezkarnie, małżeństwo, rodzinę, wstyd, jedynie na rzecz swojej przyjemności. Ta jest naprawdę zbrodniarką; ta jest naprawdę występną; ta wreszcie zasługuje na gniew poety i oburzenie widza, a wszakże tej jest się skłonnym przebaczyć pod pozorem, że uległa miłości, uczuciu, naturze; że się oddała wreszcie, ale nie sprzedała.

51

Sprzedała! oto przyczyna wiekuistych oburzeń.

52

Wypowiedzmy się wreszcie raz w przedmiocie tego haniebnego handlu miłością. Możemy tutaj porozumować, prawda? Wiemy mniej więcej wszyscy, co sądzić o życiu (bo myślę, że tak samo nie daliście tej książki swoim córkom, jak nie zaprowadziliście ich na moje sztuki); możemy tedy mówić swobodnie, zwłaszcza szczerze. Skorzystam z tego, aby wam powiedzieć to, czego nikt wam nie mówi, może dlatego, że wszyscy to myślą i że wstydziliby się obnażać publicznie swoje tajemne hańby. O wiele wygodniej jest zlać je, niby do ścieku, na specjalną klasę i paradować dumnie na chodniku, który go kryje.

53

Dziewczyna bez wychowania, bez rodziny, bez rzemiosła, bez chleba, mająca za całe mienie jedynie swą młodość, swoje serce i swoją urodę, sprzedaje wszystko mężczyźnie dość głupiemu, aby pójść na ten targ. Dziewczyna ta podpisała swoją hańbę; społeczeństwo wyklucza ją na zawsze.

54

Panna dobrze wychowana, z przyzwoitej rodziny, mająca mniej więcej z czego żyć, sprytna i szczwana, wychodzi za mąż za człowieka, który mógłby być jej ojcem, jej dziadkiem nawet, którego nie kocha. Rozumie się, że ten człowiek jest niezmiernie bogaty. Wyprawia mu pogrzeb do miesiąca (świeże przykłady). Dziewczyna zrobiła dobrą partię i społeczeństwo przyjmuje ją z otwartymi ramionami, i jako żonę, i jako wdowę.

55

Mężczyzna — to znaczy istota silna, stworzona, aby opiekować się, wspomagać, pracować — z wielkiej rodziny, ale biedny, zamiast obrać sobie zawód, który dałby mu uczciwy kawałek chleba, sprzedaje swoje nazwisko, tytuł i herb za pannę lub raczej za majątek jakiegoś szynkarza zbogaconego na sprzedaży i fałszowaniu trunków! Szlachcic ten zrobił dobry interes i nikt nie ma mu nic do zarzucenia.

56

Sumiennie biorąc, te trzy osobistości warte są siebie, i nie widzę, skąd dwie ostatnie wzięłyby prawo pogardzania pierwszą.

57

A teraz przypuśćcie, że owa uboga dziewczyna, zamiast się sprzedać, oparła się pokusom; że pozostała uczciwa, pracowała w magazynie i zadowoliła się trzydziestoma su dziennie, żyjąc wraz z matką chlebem, kartoflami, odrobiną wędliny i wodą.

58

To bohaterskie, nieprawdaż? Zna pani to poświęcenie, droga pani X., i ma pani syna, który kocha tę dziewczynę. Czy przyjęłabyś ją za synową? Nie. Nie ma pani synów, nie grozi ci więc żadne niebezpieczeństwo, ale jesteś kobietą z towarzystwa? Czy posadziłabyś tę dziewczynę przy swoim stole? Czy tę dziewczynę, więcej wartą od ciebie, bo walczy i zwycięża, uczyniłabyś swoją przyjaciółką lub bodaj sobie równą? Nie. Cóż więc zyskuje na tym, że pozostała uczciwą? Własny szacunek, tak, i szpital po piętnastu dniach choroby; lub, ostatecznie, robotnika, który się z nią ożeni, który się upija i bije ją. Przypuśćmy (skoro jesteśmy w świecie przypuszczeń), że ten robotnik, zamiast się upijać i bić ją, będzie inteligentny, zrobi majątek, że będzie miał z tej kobiety córkę i że da tej córce milion posagu, nie licząc nadziei. Czy oddasz swego syna tej bogatej proletariuszce? Odpowiedz, droga pani? Doskonale. Pieniądz jest tedy dla ciebie rozstrzygającym argumentem. Zatem, czemu nie uznajesz, że może być wystarczającą racją dla tej istoty bez rodziny, bez wychowania, bez przykładów, bez rady i bez chleba?

59

„Niech się sprzedaje, powie mi droga pani, nie bronię jej, ale pan mi nie może zabronić gardzić nią i stronić od niej”. Dobrze. Zatem, zaczyna się walka. Zatem, pilnuj pani dobrze swego syna i swoich akcji w banku, droga pani! bo ta dziewczyna będzie już miała tylko jedną myśl, to jest zagarnąć jedno i drugie. Jeżeli się jej to uda, będzie to proste prawo wojny, i koniec.

60

Odmawiając cnocie prawa, aby była kapitałem, daliście to prawo występkowi.

61

Niezręczni! Kiedy naród chrześcijański, ba, katolicki, wyznaje lub udaje, że wyznaje, religię pokory, miłosierdzia, przebaczenia; religję, która ubóstwiła kobietę, uznając dziewicę Matką Bożą, rozgrzeszając Magdalenę i przebaczając cudzołożnicy; kiedy naród, który wciąż powołuje się na swą rewolucję z r. 89, który chce sprawiedliwości, wolności, równości, nie tylko dla siebie, ale dla innych; kiedy naród, który umiał zdobyć sobie palmę odwagi, rycerskości, dowcipu wśród innych ludów, jest dość obłudny, podły i głupi, aby pozwolić, by tysiące dziewcząt młodych, zdrowych, pięknych, z których mógłby uczynić inteligentne pomocnice, wierne towarzyszki, płodne matki, były dobre jedynie na prostytutki spodlone, niebezpieczne, bezpłodne, ten naród zasługuje na to, aby go prostytucja pożarła zupełnie, i to go nie minie.

62

Obróćcie się i spójrzcie na drogę, jaką pozwoliliście przebyć temu straszliwemu wrogowi.

63

Pomińmy prostytucję legalną, tę, którą prawo uprawnia, zachęca niemal; bo prawo zachęca, popiera wszystko to, co toleruje. Pomińmy tę prostytucję, którą cywilizacja uznaje za konieczną, nieodzowną nawet w społeczeństwie takim jak nasze, choćby tylko dla pp. wojskowych, którzy nie mogą obejść się bez niej w swoim garnizonie (niemoralna konsekwencja owej innej niemoralności nazwanej wojną), i zajmijmy się jedynie prostytucją wytworną, pachnącą, którą wycisnąłem wam łzy: zobaczycie, do czegoście dopuścili i dokąd idziemy.

64

Kurtyzana (bo przed trzydziestu laty nie mówiliśmy jeszcze utrzymanka, ani loretka, ani dziewczyna, ani kokota: — tyle potrzeba rozmaitych imion, aby określić dziś tę rozległą rodzinę!), kurtyzana nie była wypadkiem rzadkim, ale była wypadkiem tajnym. Światowiec, człowiek żonaty, kawaler, zamożny kupiec, bankier, stary generał, utrzymywał kobietę, zazwyczaj dość dobrze wychowaną, którą uwiódł jakiś przyjaciel rodziny, czasami krewny, aby ją potem oczywiście porzucić. Osoba ta była w tym niby małżeństwie kobietą niby uczciwą. Nie kompromitowała człowieka, który jej przyszedł z pomocą; nie afiszowała się nadmiernie i często była na tyle dystyngowana, aby ją można było prowadzić pod rękę i na pytanie „kto jest ta osoba, z którą pana spotkałam?”, odpowiedzieć przyzwoitej kobiecie: „To pewna dama”. O ile te kobiety cieszyły się niejakim zbytkiem, zbytek ten był raczej dyskretny. Kobieta lekkich obyczajów miała powóz, miała pewien dostatek, była wyrocznią swej dzielnicy. Te panie oszukiwały człowieka, któremu zawdzięczały cały swój dobrobyt, z tą samą ostrożnością, jaką rozwija prawdziwa mężatka dla oszukania męża: ryzykowały bowiem tyleż, więcej nawet niż prawa małżonka, nie mogąc, jak ta, domagać się prawnie wiana. Owi mężczyźni, którzy żyli z nimi po dziesięć lat, piętnaście lat, niekiedy całe życie, nie opuszczali ich nigdy lub też przed śmiercią starali się im zostawić fundusz skromny, ale pewny. Żenili się z nimi niekiedy i nie wydawało się to czymś nadzwyczajnym.

65

Większość tych kobiet wychodzi — mamż powiedzieć? — z Saint-Denis. Córki ubogich oficerów, poległych za ostatnich wojen Cesarstwa, otrzymały wykształcenie i wychowanie ponad swoje środki i kiedy dojrzały do zamęścia, nie znalazły męża, którego byłoby trzeba dla tego wykształcenia, dla tego ubóstwa, dla tej urody i dla tych marzeń. Nawyk życia na cudzy koszt, nuda, sposobność, czasami serce, powodowały pierwszy upadek. Można było tedy jeszcze znaleźć u tych kobiet inteligencję, szlachetność, dowcip, oddanie, duszę. Były to ostatnie wcielenia Fryne, Marion, Delorme i Ninon de Lenclos. Umiały rozmawiać, prowadzić dom i dać swemu kochankowi coś więcej niż grubą rozkosz.

66

Takiej kobiety trzydziesto-, trzydziestopięcioletniej, pragnął doświadczony ojciec dla swego syna, iżby go wprowadziła w owo życie miłości, które każdy młody człowiek powinien, nie wiem czemu, wedle naszych obyczajów, poznać, zanim się ożeni. Słowem, były w życiu tych kobiet błędy, i liczne błędy, ale, jeśli miłość była tam wyzuta z wstydu, nie była wyzuta z przystojności.

67

Gryzetki, po jakiejś szczerej i bezinteresownej miłostce z kupczykami lub studentami — miłostki, których Dzielnica Łacińska była ostatnim gniazdkiem, Paul de Kock ostatnim historykiem, a Murger ostatnim poetą — gryzetki pierwsze pomnożyły liczbę kobiet lekkich i, wprowadzając w tę klasę nowy żywioł, stworzyły typ utrzymanki. Po zbytku ufności, rozczarowaniach, próbach samobójstwa, biedne te dziewczyny wykrzyknęły: „Dalibóg, głupia jestem, żeby mieć tyle serca!”. I zaczynały przyjmować klejnoty, suknie, kaszmiry, meble, wreszcie pieniądze, już nie od mężczyzny, ale od pana, którego kochały. Cały ten wydatek sprowadzał się do trzystu lub czterystu franków na miesiąc. Obiady w Vendanges de Bourgogne, zakryte lóżki w Ambigu, wieczorynki w Tivoli, to był ich zbytek, i jeszcze te skromne orgie odbywały się tylko w niedzielę, bo panienki prawie zawsze pracowały nadal w magazynie, chyba że pan był dość hojny, aby je same postawić na czele magazynu mód lub bielizny.

68

Miłość, praca, miały tedy w tym jeszcze udział. Małgorzata Gautier czy Maria Duplessis, jak wolicie, wyszła z tych kobiet. Była wprzód gryzetką: oto czemu miała jeszcze serce.

69

Stworzono koleje żelazne. Pierwsze szybko zrobione fortuny spekulantów rzuciły ich w wir uciech, w których kupna miłość stanowi pierwszą potrzebę. To, co u ubogich dziewcząt było jedynie ostatecznością, stało się zasadą. Ułatwienia lokomocji ściągnęły do Paryża mnóstwo bogatej młodzieży z prowincji i zagranicy. Nowobogaccy, których większość wyszła z najniższych klas, nie lękali się kompromitować z taką lub inną dziewczyną, której przydomek zdobył na balu Mabille i Chateau des Fleurs szeroką sławę. Trzeba było dostarczyć strawy zapotrzebowaniom miłosnym wzrastającej ludności, tak samo jak potrzebom żołądka: wyrąb świeżego mięsa.

70

Kobieta stała się zbytkiem publicznym, jak psiarnia, konie i powozy. Czyniono sobie zabawę, aby odziewać aksamitem i tryndać w powozie dziewczynę, która tydzień wprzódy sprzedawała ryby w halach lub nalewała wódkę murarzom. Nie dbano już o dowcip, ani o wesołość, ani o ortografię: dzisiejszy bogacz mógł być bankrutem jutro; trzeba było, nim to nastąpi, zabawić się z modną dziewczyną. Na tej giełdzie świeżych przedsiębiorstw i zysków wątpliwej czystości, piękność stała się kapitałem, dziewictwo walorem, bezwstyd lokatą. Magazyny opróżniły się; gryzetki znikły, pośredniczki puściły się w ruch. Nawiązała się korespondencja między prowincją a zagranicą, a Paryżem. Czyniono zamówienia na miarę, ekspediowano ten żywy towar. Trzeba było nakarmić ryczącego minotaura i zaspokoić wilczy głód miłości. Zaczęto odkrywać piękności dziwaczne, osobliwe. Judzono je przeciw sobie jak koguty angielskie; pokazywano ich nogi w umyślnie pisanych sztukach: o ile były zbyt głupie, aby powiedzieć parę słów na scenie, sadzano je wpół nagie, umocowane prętem żelaznym, na wozach cyrkowych, i pokazywano je wam od dołu do góry. Wyczerpani, znudzeni, przeżyci światowcy, aby się rozerwać na chwilę, podjęli funkcje kontrolerów tego nieczystego metalu. Zepsucie miało swoje jury. Te nieszczęśliwe zabiegały o zaszczyt ich chłodnego łoża, aby móc powiedzieć nazajutrz: „Żyłam z tym a tym”, co podnosiło jej cenę w oczach dorobkiewiczów wielce dumnych z posiadania istoty, wychodzącej nie z ramion, ale z rąk hrabiego X. lub margrabiego Z. Tresowano je, kształcono, uczono je wysokiej sztuki rujnowania głupców i puszczano je na arenę. Maison d'Or, Provençaux, Moulin Rouge, płonęły od rana do wieczora i od wieczora do rana. Lancknecht i bakarat zaczęły się srożyć, rujnowano się, pojedynkowano, szachrowano, hańbiono się, okradano te dziewczyny, żeniono się z nimi. Słowem, stały się klasą, stały się potęgą. To co powinny chować jak wrzód, zatknęły niby pióropusz. Wzięły krok przed kobietami uczciwymi, dorzynały kobiety występne, których kochankowie byli dość nikczemni, aby opowiadać ich historie; uczyniły pustkę w salonach i sypialniach najlepszych rodzin. Kobiety z towarzystwa, oszołomione, osłupiałe, przestraszone, upokorzone dezercją mężczyzn, przyjęły walkę z tymi paniami na ich terenie. Zaczęły rywalizować w zbytku, wydatkach, ekscentrycznościach, z istotami, których nigdy nie powinny były znać imienia. Nastała dobrowolna łączność między córkami odźwiernych a wnuczkami krzyżowców pod godłem krynoliny, szminki i miedzi weneckiej na włosy. Kurtyzany i damy z towarzystwa pożyczały sobie wzajem patronów na suknie, za pośrednictwem brata, przyjaciela, kochanka, czasem męża. Nie tylko miały te same tualety, ale ten sam język, te same tańce, te same przygody, te same miłostki — powiedzmy wręcz, te same specjalności.

71

Oto, na co pozwoliły matki i żony. Oto dokąd spadliśmy. Powiem wam teraz, dokąd idziemy.

72

Idziemy do powszechnej prostytucji. Nie krzyczcie! Wiem, co mówię.

73

Serce znikło zupełnie z owego tajnego handlu przedajną miłością. Damy Kameliowej, napisanej przed piętnastu laty, nie można by napisać dziś. Nie tylko nie byłaby już prawdziwa, ale nie byłaby nawet możliwa. Daremnie szukano by dokoła siebie dziewczyny usprawiedliwiającej ten splot miłości, skruchy i ofiary. Byłby to paradoks. Ta sztuka żyje swą przeszłą reputacją, ale już wkracza w archeologię. Dwudziestoletni panicze, którzy ją przypadkiem czytają lub widzą na scenie, muszą sobie powiadać: „Czy istniały takie dziewczyny?”. A damulki muszą wykrzykiwać: „Ta dopiero była głupia!”. To już nie jest sztuka, to legenda; niektórzy mówią: lamentacja. Wolę legendę.

74

Serce znikło zupełnie z transakcji między wolnym mężczyzną a wolną kobietą; transakcja ta ogranicza się do tych terminów: „Ja mam urodę, ty masz pieniądze; daj mi trochę twego, ja ci dam trochę mego. Nie masz już nic? Bywaj zdrów! Nie ma u mnie kredytu, tak samo jak u piekarza!”.

75

Miłość uciekła, ale przyszła fortuna. Interes się udał, przedsiębiorstwo jest dobre, jest nawet pewne, mając za podstawę kapitał wieczysty, niewyczerpany: próżniactwo, pychę, próżność, głupotę, namiętność, zepsucie mężczyzny.

76

Niejednej z takich pań parę lat cierpliwości i zimnej krwi dały jeden albo dwa miliony ulokowane w pewnych walorach, w akcjach banku, nieruchomościach, obligacjach. Nie są już nawet rozrzutne. Pewnego pięknego dnia wyrzekają się zbytku, który był dla nich jedynie dekoracją lub narzędziem, i tak jak aktor, gdy schodzi ze sceny, sprzedają swoje świecidła, już bezużyteczne. Widzimy wówczas, jak przez stół taksatora przechodzą naszyjniki pereł i rywiery diamentowe, dostępne jedynie książęcej fortunie. Moglibyśmy wymienić kobiety, których płynny majątek sięga piętnastu, dwudziestu milionów. Przyznajcie, że to jest kuszący przykład i że uczciwa dziewczyna, która ma za posag jedynie młodość i niewinność, która nie znajduje podpory ani pomocy w świecie, który ją otacza, może łatwo zapragnąć iść za tym przykładem, rzucić swój wstyd w diabły i wziąć los na tej loterii, na której prawie wszystkie numery wygrywają.

77

Te fortuny nabyte szybko, nieuczciwie, ale rozsądnie ulokowane, w co się obracają? Te damulki nie darowują ich zakładom dobroczynnym.

78

Albo się nimi posługują, aby nabyć jakiegoś męża, albo pomnażają je przez szczęśliwe operacje, które doradzają im ich przyjaciele, a z których korzystają czasami ich kochankowie; pieniądz, jakie bądź byłoby jego źródło, zawsze znajdzie kogoś, kto go zużyje. Ten olbrzymi kapitał nie może pozostać bezczynny. Przedsiębiorstwa biegną ku niemu, aby skanalizować jego bieg i użyźnić inteligencje bezsilne i bezpłodne dla braku dżdżu. Wszelki nawóz jest dobry dla użyźnienia ziemi. Danae staje się z kolei Jowiszem, i oto pieniądz występku wnika w przemysł, w handel, w interesy; wspomaga, zasila, stwarza nowe majątki bardzo uczciwym ludziom. Jak wzbronić wstępu do domu kapitalistce, której się zawdzięcza swój spokój, pogodę ducha, przyszłość dzieci? To już nie są eks-kurtyzany, to bogate kapitalistki, zamożne właścicielki, których podpis jest jak złoto.

79

Te kobiety umierają; ktoś po nich dziedziczy, córki, synowie, siostrzeńcy, siostrzenice, kuzynki, krewni, przyjaciele. Ach! świat jest bardzo pobłażliwy wszędzie, a zwłaszcza u nas, dla tych cudownych spadków. Jeżeli nikt nie żąda rachunku od wielkiego pana z jego majątku, wyrosłego, przed jednym lub dwoma wiekami, z łupiestwa lub morderstwa, nasze wnuki nie będą bardziej wymagające od nas i nie będą pytały pana X. ani panny Z. skąd przyszły ich miliony. Pan X. i panna Z. będą mieli miliony: oto wszystko. Co znaczy źródło rzeki, byle płynęła i nawadniała! Pan X. będzie dobrą partią i znajdzie uczciwą pannę, z dobrego domu, ale biedną, która z radością zgodzi się nosić jego nazwisko; chyba że będzie wolał bogatą, która wybierze go spośród dwudziestu innych, aby zaokrąglić swój majątek i nieć kilka diamentów i parę koni więcej. I vice versa z panną Z.

80

Oto więc pieniądz prostytucji wślizguje się w rodziny, tak jak się wślizgnął w interesy. Czemu nie, ostatecznie. Z chwilą gdy głosicie krucjatę pieniędzy, wszelka broń jest dobra. Chwała zwycięzcom! Biada zwyciężonym! Główna rzecz, to wzbogacić się szybko: wierzcie mi, że nie będzie się czekało dwóch albo trzech generacji, aby dojść do tego punktu, i że wiele tych twórczyń własnej ojcowizny znajdzie dla siebie samych związki, które my, przez szacunek dla naszej epoki, wolimy przesunąć o pięćdziesiąt lat później. Czy nie widzieliście już w ostatnich czasach ludzi z towarzystwa, i to z najlepszego towarzystwa, żeniących się z kobietami, które ich zrujnowały, po to by odzyskać własne pieniądze? Kupców zakładających głośne i prosperujące przedsiębiorstwa, pobłogosławione przez duchowieństwo, przy pomocy osobliwych posagów? Czy nie przypominacie sobie wczorajszego procesu, w którym oglądaliśmy młodego magnata, gotowego, za określoną sumę, dać swoje nazwisko synowi jednej z takich panienek, która czyniła tę ofiarę, iżby jej syn miał wreszcie ojca.

81

Zatem, w roku dwutysięcznym — „data, którą można dyskutować”, jak powiada Beranger — jeżeli rzeczy pójdą tak dalej, przez spadki, przez przyzwyczajenie, przez przykład, przez interes, przez bierność, dzięki swoim pieniądzom, prostytucja wniknie nieuchronnie we wszystkie rodziny. Choroba nie będzie już ostrą, stanie się organiczną. Przejdzie w krew Francji.

82

Aby zapobiec złemu, jaki sposób znalazły kobiety, matki, ojcowie i panny na wydaniu?

83

Niegdyś mężczyźni mówili, kiedy im proponowano pannę: „Ile ona ma?”. Dziś, młode panny i ich rodzice, kiedy im mówić o mężu, pytają: „Ile on ma?”. Szlachcic czy łyk, inteligentny czy głupi, brzydki czy piękny, młody czy stary, mniejsza. Aby był bogaty, oto wielka sprawa. Te dziewice wiedzą, co kosztuje dom. Nasz kolega Leon Laya wesoło i sprytnie położył palec na tej nowoczesnej przywarze w Księciu Hiobie, i publiczność zrozumiała. Było to przed siedmiu czy ośmiu laty. Co za postęp od tego czasu!

84

Tak więc, czy węzeł jest z szarfy mera czy z przepaski Wenery, skoro w związek mężczyzny i kobiety wchodzą tylko pieniądze, jest to handel; i ten handel, moje panny, to typowa prostytucja, droższa od innej, ponieważ kodeks ją gwarantuje, ponieważ rodzina ją uświęca, a nazwisko nabywcy pokrywa. Czy zostajecie przynajmniej wierne nazwisku któreście otrzymały, kontraktowi, któryście podpisały, interesowi, któryście zrobiły? Nie przypuszczam, jeżeli mam wierzyć w to, co słyszę, co wiem, co widzę.

85

Jednakże, strzeżcie się: mężczyzna nie jest tak głupi, jak kobiety chcą gwałtem wierzyć — czuje dobrze, gdzie się go prowadzi, i czyni to bardzo proste rozumowanie:

86

„Ej, mam tedy dziesięć albo pięćdziesiąt, albo sto tysięcy franków renty (weźcie proporcje, jakie chcecie); przypuśćmy, że się ożenię. Z chwilą, gdy żona przynosi mi tylko ciało, które znam do połowy dzięki modnym tualetom, ale które tym samym wszyscy znają równie dobrze jak ja, cena zdaje mi się nieco słona. Małżeństwo to spokój, współżycie, rodzina, godność, miłość… Spokój! Trzeba mi będzie wozić żonę na wyścigi, do teatrów, na balet, do wód. Współżycie! Godzin, w których będziemy sami, ledwie starczy jej na wypoczynek. Rodzina! Skąd weźmiemy czas na to, aby mieć dzieci, przyjąwszy, że płodność da się pogodzić z owym życiem istnego bąka, obracającego się tak szybko, że nie widać dziurki, która robi hałas? Godność! Gdzie jest godność kobiety, która obnaża się po pas, która daje się ubierać mężczyźnie, która ma lożę w Alcazar i której młodzi przyjaciele dają przydomek jak tancerkom w Mabille? Miłość! Nie ma co o niej mówić, skoro ona żyje wszystkimi tymi rzeczami. Moja żona będzie tedy dla wszystkich, prócz dla mnie. Wolę raczej wziąć żonę wszystkich, wypadnie mi procentowo taniej, nie będzie mogła mnie zhańbić, nie będę musiał dawać mego nazwiska jej dzieciom i puszczę ją w trąbę, kiedy będę miał jej dosyć. Ot, co!”

87

I młodzi ludzie nie chcą się już żenić. I są nawet tacy, którzy, przez zniechęcenie albo przez oszczędność, próbują stać się kobietami, co bardzo upraszcza rzeczy, i którym się to w końcu podobno udaje. Nie chcą nawet nosić imion męskich. Za Henryka III nazywano ich mignons, dziś nazywa się ich duchesses. Utworzyli stowarzyszenie. Podnieśli przeciw płci słabej sztandar niepodległości; udowodnili, że mogą się bez niej obejść; aby zaś dzieci się ich kiedyś nie wyparły, robią podobno jak Saturn, zjadają je! Źle mówię, Saturn zjadał tylko swoje!

88

Dokąd idziemy?

89

„Wszystko to jest lokalne, powiadają optymiści, to są obyczaje Paryża, i to jeszcze pewnego Paryża w Paryżu”. Przypuśćmy; ale Paryż to mózg Francji, kiedy zaś jest nowotwór w mózgu, cały organizm cierpi, i prędzej czy później przychodzi paraliż. Nie, ta choroba nie jest lokalna. Te zarazki, raz zaszczepione w jakiś organ, wnikają w cały obieg krwi. Choroba jest dawna i od dawna się zapowiada. To nie jest tak, jak myślał albo raczej jak mówił p. Dupin (człowiek w jego wieku i z jego doświadczeniem nie mógł wierzyć w tak błahą przyczynę), to nie jest kwestia zbytku i krynoliny, to kwestia społeczna. Od dawna już kobieta skarży się, krzyczy, woła o pomoc. Nikt jej nie odpowiedział. Robi wreszcie swoją rewolucję, w biały dzień, bronią, którą otrzymała od natury: Chytrość i Piękność. Wywróciła ołtarz, aby zeń uczynić alkowę. Zastąpiła Boga złoconą gilotynką i uśmierca na niej mężczyznę wśród śmiechu i tańców[2].

90

Co czynić?

91

Trzeba przywrócić miłość we Francji, tym samym w całym świecie.

92

Ale miłości nie da się przywrócić jak straconej krwi albo jak państewka niemieckiego. Miłość jest uczuciem. — Fałsz. Miłość jest potrzebą. To siła natury, największa i najpotrzebniejsza; i jak wszystkie siły natury, jak piorun, parę i elektryczność można ją kierować, użytkować, doskonalić.

93

Aby się ograniczyć do samej kwestii miłości między mężczyzną a kobietą, pomijając inne objawy miłości, miłość ludzkości, wolności, wiedzy, sławy, etc., które są ubocznymi produktami owej potrzeby kochania zrodzonej z człowiekiem, jakie są dwa bezpośrednie następstwa miłości? Rozmnażanie i rodzina. Z rozmnażania i rodziny muszą wyniknąć te dwa dalsze następstwa: praca i moralność. Z pracy i moralności, poszczególne grupy społeczne, i, jako ostateczny wynik, spójnia całej ludzkości w jedności interesów, uczuć, ideału.

94

Otóż, z chwilą gdy jakaś naturalna przyczyna, fizyczna lub moralna, ma następstwa społeczne, społeczeństwo ma prawo troszczyć się o rozwinięcie, pokierowanie i doskonałość tych wyników. Uczyniło to, ustanawiając małżeństwo, z którego wypływa solidarność rodziny oraz dziedziczenie nazwiska i majątku. To już nie wystarcza; społeczeństwo nie ma prawa zatrzymać się w połowie dzieła. Nic nie jest zrobione, dopóki pozostało coś do zrobienia.

95

Nazwijmy rzeczy jasno. We Francji zwłaszcza, obawiamy się słów, i ten lęk nie pozwala pojęciom posuwać się naprzód. Skoro nigdy rzeczy nie nazywa się ich mianem, winny ma prawo powiedzieć: „Ja nie wiedziałem, że to to”. Usuńmy tę wymówkę, mówiąc bezwzględną prawdę.

96

W stanie natury, co to jest miłość u ludzi i u zwierząt?

97

Niech was nie obraża to zestawienie. Ludzie wymyślili wstyd, poezję, poświęcenie, przywiązanie w miłości; ale wymyślili także nadużycia, handel, rozpustę, obłudę, czego nie wymyśliło żadne zwierzę. Natura uczyniła zwierzę bezwstydnym, społeczeństwo uczyniło człowieka niemoralnym. Jedno za drugie; dla fizjologa rachunek wyrównany.

98

W stanie natury, u człowieka i u zwierząt, miłość jest potrzebą fizyczną, która się objawia w okresie dojrzewania; potrzebą, która pcha istotę ukształtowaną w pewien sposób ku osobnikowi ukształtowanemu w odmienny sposób. Z tego zetknięcia naturalnego, dobrowolnego, nieodzownego w harmonii i dla harmonii świata, rodzi się nowy osobnik, który dziedziczy prawie zawsze usposobienie, postać, charakter, po swoich dwóch protoplastach, płeć zaś po jednym z nich.

99

Ludzie ukształtowali się w społeczeństwa. Najoświeceńsi, najmądrzejsi, najbardziej obdarzeni iskrą bożą uznali najpierw w samych sobie, a w drugich przez dedukcję, istotę wyższą od istoty zwierząt, rządzących się samym instynktem. Ci ludzie, uwierzywszy w losy ludzkości, uczynili z potrzeby uczucie, z zespolenia zobowiązanie, ze skutku powinność. Owo uczucie to miłość; owo zobowiązanie to małżeństwo; owa powinność to rodzina.

100

O ile ludzkość jest czymś wyższym, nie wszyscy ludzie są wyżsi jak ona. Mają popędy, skłonności, usposobienia, charaktery, namiętności o niezliczonych odmianach. Byli zatem ludzie, którzy się chcieli umknąć ustanowionym prawidłom lub uczynić z nich środek dla swych osobistych korzyści. Ci, którzy mieli gorącą krew i którym jedna kobieta nie wystarczała, starali się zdobyć rozkosze miłości bez zobowiązań małżeństwa i powinności rodzinnych; ci, którzy szukali jedynie dobrobytu, przyjęli miłość pozornie, a małżeństwo w rzeczywistości, w zamian za odszkodowanie w sumie… wniesione przez kobietę. W pierwszym wypadku, rozpusta; w drugim, handel. Z dziewcząt, które uchyliły się od małżeństwa lub nie mogły go osiągnąć, niektóre zażądały odszkodowań pieniężnych; z kobiet, którym dano tylko małżeństwo, niektóre zażądały pociech miłości.

101

Z jednej strony powstała prostytucja.

102

Z drugiej strony narodziło się cudzołóstwo.

103

Społeczeństwo, upośledzone przez te postronne i niezdrowe układy w swoim rozwoju i postępie, musiało się wmieszać na nowo, nie tylko z punktu moralności, ale i z punktu zdrowia publicznego. Powiedziało dziewczętom wolnym: „Skoroście uczyniły z miłości handel, będziecie ponosiły ciężary handlowe, będziecie miały sklep, patent, i kartę; do tego będziecie otoczone pogardą”. Powiedziało cudzołożnym żonom: „Skoroście złamały warunki kontraktu małżeńskiego, pozwalam mężowi odtrącić was i świat będzie wami pogardzał”. W obu obozach jedynie dziewczęta głupie i kobiety niezręczne dały się osaczyć. Najsprytniejsze z kurtyzan unikają karty; z kobiet zamężnych, najzręczniejsze omijają prawo. Dziś prostytucja uświetnia i wzbogaca jedne, cudzołóstwo zaś pociesza i niekiedy wzbogaca drugie.

104

Oto gdzie jesteśmy.

105

Tym razem, społeczeństwo nie ma już odwagi się wmieszać; i źle czyni. Nigdy zło nie było tak wielkie, a mimo to jest do naprawienia. Zobaczmyż sposoby.

106

Jakie są prawdziwe lub fałszywe wymówki kurtyzany? Jakie są prawdziwe lub fałszywe wymówki cudzołożnej żony?

107

Wymówki kurtyzany są: ciemnota, brak rodziny albo jej zepsucie, złe przykłady, brak wychowania, religii, zasad, a zwłaszcza i zawsze pierwszy błąd popełniony często z krewnym, niekiedy z bratem lub ojcem (zajrzyjcie do statystyk w prefekturze policji), matka, która je sprzedała, wreszcie nędza i wszystko, co jej towarzyszy.

108

Wymówki cudzołożnej żony to mąż, który ją zaniedbuje, oszukuje albo rujnuje; próżniactwo, niemoc mężczyzny, bezpłodność kobiety, potrzeba oparcia, współżycia i przyjaźni.

109

Jakie są sposoby, aby kobietom, zamężnym czy nie, udaremnić ich wymówki, tak aby im pozostały jedynie te, których nie podają nigdy (właśnie dlatego, że społeczeństwo daje im prawo przytaczać owe inne), które to niepodawane są: lenistwo, nuda, ciekawość i zmysły?

110

Czytelniczka moja rumieni się, zgorszyłem ją!

111

Cóż pani chce, to moje zadanie zdzierać zasłonę z rzeczy jak i z ludzi, a wiem dobrze, że jedynie słowo cię przestrasza, nie rzecz. Kiedy ci jasno ukażę bezeceństwa kryjące się pod giętkimi frazesami, w które je spowijasz, mniej może dasz się łapać na te frazesy. Kiedy przyjmiemy ten zbawienny obyczaj, aby dawać ten sam epitet kobiecie zamężnej, matce rodziny, kochanej przez męża i dzieci, która oszukuje męża i oddaje się innemu, co kurtyzanie, która się sprzedaje, kobieta zamężna będzie się dłużej wahała i może się cofnie. Kiedy cudzołożna żona będzie wiedziała, że, zamiast mówić o niej: „Pani X jest zajęta panem Z”; albo — „kompromituje się trochę z panem Y”, — powie się: „Pani X… (daruję jej jeszcze tym razem) z panem Z!” — tam do licha! kobieta dwa razy się obejrzy, nim popełni cudzołóstwo; a wszakże fakt jest ten sam pod przenośnią czy pod nazwą techniczną. Tylko kobiety światowe, które nie skalałyby ust, nawet dla obrony cnoty, wyrażeniem godnym koszar lub lupanaru, wydają swoje ciało, w imię miłości, na akt najbardziej poniżający, jaki ciało może znieść, i równający je, nawet dla mężczyzny, który z tego korzysta, z najpospolitszą prostytutką.

112

Skoro otwarliśmy ten nawias, nie zamykajmy, go nie powiedziawszy wszystkiego, i skończmy z tą kwestią cudzołóstwa, którą bierzemy tak lekko, gdy chodzi o żonę cudzą, a która nas oburza, hańbi, przywodzi do rozpaczy i zabija, gdy chodzi o naszą. W istocie, dziwny z nas naród! Cały nasz rozum, to to żeśmy wmówili światu, że jesteśmy rozumni; prawdziwego bowiem rozumu w sądzie i w postępowaniu, sprawiedliwości, zdrowego sensu, nie ma ani w naszych obyczajach, ani w naszych uczynkach, ani nawet w naszych prawach ani śladu. Z czego śmiejemy się najwięcej w teatrze? Z oszukanego męża. Co nam się zdaje w życiu największym nieszczęściem? Być tym mężem. Co opowiadamy najbardziej lekko, wesoło, dowcipnie? Kłopoty małżeńskie naszych przyjaciół. Czego obawiamy się najwięcej? Aby nie opowiadano tego samego o nas. Od człowieka, który nas nazwie głupcem, wystarczy nam żądać przeproszenia lub lekko go drasnąć szpadą; z tego, który nas nazwie rogaczem, wypijemy wszystką krew, jeżeli zdołamy. Cześć naszej żony jest tedy czymś najświętszym dla nas, bo nasza żona to nasze nazwisko, nasza miłość, nasza rozkosz, nasz powiernik, matka naszych dzieci, piastun naszych tajemnic, naszych słabości, naszych nadziei, nasza własność wreszcie (oto właściwe słowo). Najgodniejszym wzgardy wśród ludzi jest ten, kto lekceważy tę cześć i handel tą własnością. Zatem, oświadczmy publicznie, że cudzołóstwo nie jest śmieszne, że to jest zbrodnia, do której trzeba stosować najsurowsze kary, zamiast, jak czyni prawo, zadowolić się rozłączeniem małżonków lub uwięzieniem na kilka miesięcy kobiety. Co do niej, powiedzmy jej równocześnie, że nie ma wymówek i że, jeśli udajemy, że w nie wierzymy, to dlatego, że jesteśmy dobrze wychowani, że jest piękna, że myślimy, iż przyjdzie nasza kolej lub też że jesteśmy w tym samym położeniu i że nie możemy nic powiedzieć.

113

W czasie gdy kobietę wydawano za mąż bez jej wiedzy, na mocy dawnych układów między rodzinami, za osobnika, którego nie znała, brzydkiego, starego, niechlujnego, rozpustnego; kiedy jej trzeba było wybierać między małżeństwem a klasztorem, miała ona argument w zapasie, a kochanek był jej odwetem. Ale dziś, kiedy nic w świecie poza jej własną wolą, nie może zmusić młodej dziewczyny do zaślubienia niemiłego jej mężczyzny; dziś, kiedy w ostatniej chwili jeszcze może powiedzieć „nie” i znajduje prawo chroniące ją bodaj przeciw własnym rodzicom, o ile do tej chwili działała pod ich wpływem; dziś, kiedy kobieta — czy to żąda od małżeństwa miłości, czy majątku, czy herbów, czy przyjemności, czy szczęścia — zawiera kontrakt świadomie; skoro zna doskonale terminy kontraktu, z dniem, w którym go łamie, nie ma wymówki i jest… Mam powiedzieć?

114

— Przypuśćmy — odpowiadają kobiety — nie podlegamy bezpośredniej władzy rodziców, ale wciąż podlegamy ich władzy moralnej. Nie mamy doświadczenia, jesteśmy łatwowierne, nie znamy kodeksu, nie znamy naszych praw; wreszcie, skąd wzięłybyśmy odwagę, aby ich bronić? Wychowują nas w posłuszeństwie i uległości, sami rodzice mylą się niekiedy w najlepszych intencjach. Przedstawiają nam młodego człowieka, który na pozór jednoczy wszystkie przymioty; dobra rodzina, urodzenie, wychowanie, majątek, inteligencja, talenty, elegancja, uroda nawet; podoba nam się, zakochujemy się, to tak łatwo spodobać się młodej pannie! Zaślubiamy go z całego serca i w pół roku później, czasami na drugi dzień, maska opada, i znajdujemy się w obliczu rozpustnika, gracza, człowieka, który nas rujnuje i bije, który nas zaniedbuje, który zatruwa nie tylko nasze serce, ale czasami nasze ciało; wówczas… wówczas…

115

— Wówczas co, pani?

116

— Wówczas, ponieważ jesteśmy istoty słabe, ponieważ wzdychamy zawsze do ideału, ponieważ nie chcemy wyrzec się naszych marzeń, ponieważ wreszcie chcemy kochać, pozwalamy sobie zakochać się w innym mężczyźnie: miejcie pretensję do męża, który nas oszukuje, i do prawa, które nas gnębi!

117

Na mnie kolej.

118

Przyjmuję pani historię i pani argumenty; przyjmuję, że panią skojarzono z osobnikiem wstrętnym i godnym pogardy, że pani czuła potrzebę przelać swoje zgryzoty, swoje marzenia, swoje zawody, swoje bóle w serce przyjaciela. Idę dalej. Rozumiem, że pani kocha innego, i jest pani w rozpaczy, że go pani nie spotkała przed tamtym. I do czego panią logicznie prowadzi ta sytuacja? Do wzgardy, do gniewu, do zemsty, do rezygnacji, do samobójstwa, do znienawidzenia tego człowieka, a może i dzieci z niego poczętych, w których go pani odnajduje; do tego, aby stać się Hermioną i kazać zabić Pyrrusa, aby być Medeą i zamordować swoich synów? Ale nie ma żadnego możliwego związku między pani boleścią, pani zazdrością, pani zawodem, rozpaczą a małym spazmem stanowiącym cudzołóstwo, które tak dalece nie jest w pani prawie, że je pani trzyma w najgłębszej tajemnicy; które jest tylko rozpustą, skoro macierzyństwo jest zeń gwałtownie wydarte, skoro nie wolno ci jest zapomnieć się ani na chwilę, skoro cała twoja przytomność umysłu, twoja zimna krew musi sprawować straże dokoła twoich zmysłów.

119

„Poryw — odpowie mi pani. — Pewnego dnia, w chwili zwierzeń, w chwili wyznań, ciało nasze, o którym nie myślałyśmy nawet, poszło za naszą duszą… Nie jesteśmy z kamienia, jesteśmy z ciała i kości; z chwilą gdy kochamy, kochamy wedle praw natury; następnie zaś powierzałyśmy z przyjemności, z nawyku, z miłości, to, co zaczęłyśmy przez słabość”.

120

Oto wszystko, co chciałem usłyszeć; nie powołujcie się tedy zawsze jedynie na potrzeby swej duszy. Powiedzmy, ostatecznie, że równocześnie chcecie dać żer swoim zmysłom. Otóż, bardzo mi przykro dla pani, ale nie widzę różnicy między kobietą, która poza małżeństwem oddaje się mężczyźnie, aby dogodzić swemu ciału, a tą, która się oddaje, aby wyżywić lub przystroić swoje: chyba tę, że jedna rozporządza samą sobą, nie oszukuje nikogo, gdy druga łamie zaprzysiężoną wiarę, zdradza męża, okrywa wstydem dzieci i igra z dzieciobójstwem. Ona nic nie kosztuje, oto jej jedyna zaleta.

121

Młoda dziewczyna, która nie wie nic o realnościach życia, którą natura pcha do miłości, może ulec uwiedziona doświadczeniem lub namiętnością mężczyzny, który wie, jak się gra na kobiecie. Ale kobieta zamężna! Niestety, pani, zmuszony jestem pani powiedzieć: choćby była zamężna tylko jeden dzień i jedną noc, z chwilą gdy wie, czego się trzymać co do cielesnych następstw małżeństwa, nie może być uwiedziona. W tej samej chwili gdy mężczyzna mówi jej pierwszy raz i z największym w świecie szacunkiem, że ją kocha, wie doskonale, do czego ten mężczyzna zmierza. Nie zamknąć mu ust od pierwszego słowa, znaczy powiedzieć mu jasno: „Cierpliwości, drogi panie, ma pan widoki zabawić się ze mną”.

122

A teraz, skorośmy do tego doszli, powiem pani wszystko; w tym celu zdradzę nawet moją płeć, bo mi idzie o pani ocalenie: ten tylko godny jest twej miłości, który cię uznał godną swego szacunku. Powiedzieć kobiecie należącej do innego, że się ją kocha i że chciałoby się posiąść jej miłość, to znaczy rzucić jej w twarz najgrubszą obelgę; to znaczy powiedzieć jej: „Widzę w pani niezłą rozrywkę, wystarczający przedmiot moich przyjemności; ale zachowuję moje nazwisko, mój majątek, mój szacunek, moją wolność, dla kobiety uczciwszej od pani, która będzie wymagała ode mnie innych dowodów miłości niż te podrygi, które pani ofiaruję”. Niech pani to dobrze pamięta i niech pani nam nie opowiada, że pani tego nie wie, teraz, kiedy to jest wydrukowane i każdy może to przeczytać: mężczyzna kocha jedynie tę kobietę, którą szanuje, a nie szanuje nigdy kobiety, która może mu się oddać jedynie dzieląc się. W tej samej chwili gdy mu się oddaje, wówczas gdy jest najbardziej roznamiętniony i najszczerzej jej oddany, odbywa się, bez jego wiedzy, w jego myśli, w jego sumieniu, w jego poczuciu sprawiedliwości, proces rozkładu, który odnajduje, wracając do domu i po którym kobieta nie wydaje mu się już taką, jaka była wprzódy. To wzgarda, która wcisnęła się w miłość, w mikroskopijnej dawce, przypuśćmy, ale która będzie rosnąć co dzień, a wzgarda jest najsilniejszym niszczycielem naszych uczuć. Choćby zerwanie stosunku nastąpiło aż w dziesięć lat później, sięga ono dnia upadku. Przypomnijcie sobie dobrze: występnymi czyni was nie to, żeście kochały, ale to żeście służyły; w dniu, w którym się oddajecie, jesteście niższe od kurtyzany, popełniacie uczynek równie haniebny jak ona, ale głupszy, bo ona zarabia coś na tym, bodaj kawałek chleba, a wy tracicie wszystko, szacunek innych, swój własny i szacunek swego kochanka. To się nazywa głupi interes!

123

O kobiety! kiedy myślicie, że miłość jest najpiękniejszym haraczem, jaki mężczyzna może wam spłacić, w jakimż jesteście błędzie! Gdybyście wiedziały, o ile większym jest milczący hołd wewnętrznego szacunku, jaki budzi wasza skromność nie tylko w ludziach bogobojnych, w roztropnych starcach, ale w najmłodszych, najbardziej rozhukanych, najbardziej rozwiązłych. Miast was kojarzyć w swoich myślach i wspomnieniach z tą lub inną ladacznicą (przychodzi chwila, w której nie czynią wielkiej różnicy między wszystkimi kobietami, od których otrzymali jedno i to samo), kojarzę was, w swoim szacunku, w swojej czci, w tabernakulum owego najgłębszego sumienia, którego nigdy nie zatłumi zupełnie występek, ze swymi matkami i siostrami, z młodą dziewczyną, której by pragnęli za towarzyszkę życia, z córkami, które chcieliby z niej mieć, bo wszystkich nas kołysało to samo marzenie. Nie, rozpustnik nie będzie ci mówił ani o twojej piękności, ani o miłości, z wymową, uniesieniem i drżeniem, jakich szybszy obieg krwi użycza słowom, gestom, całemu organizmowi trawionego żądzą mężczyzny; ale, kiedy się zbliży do ciebie, ogarnie go święte wzruszenie, którego niebiański blask ujrzysz na jego czole i w jego oczach niby pierwszy brzask na szczycie lodowca. Postawa jego będzie szlachetna, słowa jego będą silne, oczy bliskie łez, serce jego będzie swobodnie biło w piersi. Wystarczy ci rzec jedno słowo, aby oddał na twoje rozkazy swoje czyny, może swoje życie. Jeżeli pani lubi mocne przyjemności, stwórz sobie tę oto; nie ma na świecie wyższej.

124

Nie zamierzam, domyśla się pani, niszczyć miłości, ani cudzołóstwa, ani miłostek, ani nawet prostytucji w tej pięknej Francji, która im zawdzięcza największą część swojej sławy. Nie zaprzeczam też, że istnieją poza małżeństwem owe namiętności nieodparte, fatalne, których żadne prawo nie zwalczy, żadne rozumowanie nie zwycięży, które porywają tych, co im ulegają nie tylko poza prawidła świata, ale nawet poza granice ziemi. Te namiętności niosą z sobą swoją katastrofę, swoją karę, swoją sławę, swoje odkupienie. Zagarniają całe życie swoich ofiar. To Heloiza i Abelard w rzeczywistości, to Romeo i Julia w urojeniu; ale te legendy miłości są rzadkie. Wszystkie kobiety marzą o nich dla siebie; ale wiedzą dobrze, że nie w swoim buduarze ani w swoim salonie, między kawą a herbatą, znajdą bohatera z Werony albo parakletowego filozofa. Toteż nie do Julii ani Heloiz, o ile jeszcze istnieją, odnosi się ta przedmowa. Te znają i będą znały wzruszenia, wobec których argumenty moje i wszystkie argumenty filozofii będą miały tyle wartości i siły co źdźbło słomy. Szanuję je zresztą i gotów jestem je opiewać. Miłość w tej sile jest prawie równa cnocie. Mierzę mniej wysoko i zajmuję się jedynie miłością potoczną, która jeździ powozem, do teatru, na bal, która śmieje się podczas, która płacze potem, która zaczyna się na nowo i która, pod tą podwójną postacią — prostytucja — cudzołóstwo — podkopuje pomału rodzinę, bez niczyjej wiedzy, jak szczury podkopują dom bez wiedzy lokatorów. Zmęczyło mnie też, wyznaję, słyszeć wciąż te same wykręty, te same sofizmaty tyczące tej starej kwestii; chciałem tedy przed śmiercią zrobić sobie tę przyjemność, aby wydrukować całą prawdę. Sposobność się nadarzyła, chwyciłem ją. Niech pani skorzysta z tego, radzę pani — jeżeli jeszcze czas.


125

Gdzieśmy byli przed tym nawiasem? Przy środkach praktycznych które przyrzekłem, jeżeli nie dla zniszczenia zła, to przynajmniej dla złagodzenia go, dla przekształcenia go, spożytkowania może. Skoro obecne układy społeczne oraz banalne praktyki religijne dostatecznie wykazały swą bezsilność, zobaczmyż, co nam doradza Konieczność, a co nam ofiarowuje Prawo. Kiedy się ma za sobą siłę i kiedy się chce absolutnie dobrego, skoro nie można przekonać, trzeba zmusić.

126

Wyjdźmy najpierw z tej elementarnej zasady: że, gdyby wszyscy złodzieje i wszystkie nierządnice znaleźli, przychodząc na świat, uczciwą rodzinę, zapewniony majątek i zdrowe wychowanie, nie byłoby ani złodziejów, ani nierządnic. Ci, którzy by obrali mimo to tę niebezpieczną karierę, to byliby wariaci; a te, które by wybrały to hańbiące rzemiosło, to byłyby kobiety chore.

127

Widzimy mężczyzn i kobiety, które, urodzone z nieuczciwych rodziców lub wzrosłe w zgubnym środowisku, unikają niszczącego wpływu, wyzwalają się z chorobliwej atmosfery; chcą się ratować i ratują się. Zatem przeobrażenie jest możliwe, nawet w najgorszych warunkach.

128

Pomóżmy mężczyznom bez środków i chrońmy kobiety bez obrony.

129

Jakie schronienia ofiarowuje społeczeństwo jednym i drugim? Ludziom czynnym, młodym i zdrowym, pozbawionym środków do życia, ofiarowuje służbę wojskową, to znaczy zabezpieczenie materialne w życiu i chwałę w śmierci. Dziewczętom rześkim, młodym i zdrowym, pozbawionym środków do życia, ofiarowuje rozpustę, to znaczy hańbę za życia i po śmierci. Jednym i drugim, kiedy popełnią występek, więzienie lub śmierć, wedle stopnia występku; wszystkim zaś, kiedy będą umierający, przytułek; kiedy umarli, wspólny dół; kiedy wyzdrowieli — bruk.

130

Bardzo dobrze.

131

Mężczyzna zawsze jeszcze lepiej jest obdarzony w tym podziale. Zostawmy na stronie dobroczynność prywatną, zakłady dobroczynne, żłobki, które stanowią pomoc dobrowolną i istnieją jedynie z braku przewidywania i wyższych rękojmi.

132

Prawodawca, który, jako mężczyzna, musiał przyjąć, że mężczyzna może mieć temperament i nie może mu się oprzeć, równocześnie zaś musiał zabronić żołnierzowi żenić się nie tylko przez siedem lat, które służy — siedem lat największych jego sił — ale także przez lata poprzedzające popis, o ile nie ma środków, aby sobie kupić zastępcę, prawodawca znalazł się między tymi trzema koniecznościami: pobór, bezżeństwo i miłość. Trzeba było tedy otworzyć upust dla szału miłosnego, na który Natura, która nie przewidziała poboru, liczyła dla utrwalenia gatunku, ile że człowiek, od osiemnastu do dwudziestu ośmiu lat, raczej był przeznaczony do tworzenia ludzi niż do niszczenia ich.

133

Posłuchajmy nieco logiki społeczeństwa powiadającego do mężczyzny; „Od osiemnastu do dwudziestu ośmiu lat nie tylko nie będziesz płodził dzieci, ale będziesz uprzątał możliwie największą ilość ludzi zdrowych”. Szczęśliwy rachunek, który, w określonym czasie, sprowadziłby nieuchronnie — gdyby wojna miała przetrwać na ziemi — upadek, uszczuplenie, ostatecznie zaś zniweczenie rodziny i rasy ludzkiej.

134

Odpływ konieczny, nieodzowny, znaleziono w prostytucji kobiet. Za kwotę, która waha się między dziesięcioma frankami a czterema su, każdy mężczyzna, wojskowy czy nie, może posiadać ciało kobiety żywej, której nie zna, przez czas konieczny dla jego potrzeb, dla jego przyjemności, dla jego namiętności, dla jego bestialstwa. (Uprzytomnijcie to sobie dobrze, to potworne!). Ta kobieta zapisana jest w prefekturze policji: ma numer, podlega regułom policyjnym i sanitarnym. O jej duszy, rozumie się, nie ma mowy. Jeżeli przez kaprys fizjologii zostanie matką, ma do rozporządzenia szpital albo dzieciobójstwo: ale fizjologowie i statystycy powiedzą wam, że prostytucja rodzi tylko bezpłodność.

135

Co za szczęście!

136

No i co? A Bóg? ten Bóg, któremu wznosicie kościoły na wszystkich placach, którego wzywacie we wszystkich odezwach, dla którego żywicie, utrzymujecie i wspieracie kapłanów we wszystkich krajach, którego przedstawiciela utrzymujecie siłą w Rzymie; ten Bóg, który żąda nieustannej płodności, który potrzebuje jej dla swego dzieła, nieco ważniejszego niż wasze; ten Bóg, który nakazuje miłosierdzie, spójnię, jedność braterską, co on robi w tym wszystkim? Więc to jest prawda, że wy w Niego nie wierzycie? A moralność, a wstyd, a wszystkie owe cnoty, które głosicie w swoich świątyniach, na swoich zebraniach, którymi chcecie nas karmić nawet w teatrze, więc to prawda, że wy sobie drwicie z tego wszystkiego?

137

Jeżeli pp. wojskowi, którzy mają przeciętnie tylko od jednego do czterech su dziennie, znajdują wszyscy, przy tak szczupłych środkach, sposób nabycia sobie kobiet, lepiej uposażone mieszczuchy znajdą je tym łatwiej. Tylko, ponieważ są bogatsi, są bardziej wymagający niż synowie Marsa; nie chcą dzielić z nimi faworów koszarowej Wenery. Wynaleźli prostytucję wolną, stanowiącą ową olbrzymią ciżbę tzw. „utrzymanek”, która to ciżba rośnie i rozlewa się tak bardzo, że od niej trzasną obyczaje i prawa, tak jak Paryż, ich ojczyzna, wyłamał swoje rogatki.

138

Między tymi dwiema kategoriami, jedną zbyt niską, drugą zbyt drogą, aby wszyscy chcieli lub mogli się nimi posługiwać, roi się cała chmara biednych dziewcząt, służących ze wszystkich pięter, robotnic wszelakiego rodzaju zmuszonych zarabiać na życie. Na te rzucają się robotnicy, lokaje, subiekci i pp. wojskowi już z szarżą, którzy chcą być kochani gratis, dla siebie samych, nie narażając się. Ci sieją na tym gruncie, którego płodności nic nie tamuje, ową mnogość dzieci naturalnych, która wynosi 28 na 100 i która zapełnia później w czterech piątych przytułki, więzienia, lupanary i rusztowanie.

Zatem, czemu mężczyzna tak łatwo hańbi kobietę?
Dlatego, że nic nie chroni kobiety!
Czemu porzuca tak łatwo dziecko, które ma z kobietą?
Bo nic nie chroni dziecka.
139

Jaki jest nieodparty argument, który najbardziej upadła kobieta może dać na obronę swego upadku? Pierwszy mężczyzna. Przeciw temu to pierwszemu mężczyźnie trzeba zabezpieczyć kobietę. A więc, oto co bym proponował, aby zniszczyć tę wymówkę i aby istniała już tylko prostytucja dobrowolna, która nas nie obchodzi, bo każdy może robić ze swą osobą, co mu się spodoba, i ma się prawo skarżyć jedynie wtedy, kiedy się go zmusza do czynienia z niej użytku, który jest mu wstrętny i który go hańbi.

140

Pobór tedy dla kobiet, jak dla mężczyzn. Ponieważ kobieta ma wobec społeczeństwa obowiązki do spełnienia, w dniu, w którym żąda praw, trzeba, tak przez jej prawa jak przez jej obowiązki, zjednoczyć ją ze wspólnym działaniem.

141

Każda piętnastoletnia dziewczyna będzie obowiązana do stwierdzenia swej tożsamości, tak jak dwudziestojednoletni mężczyzna obowiązany jest do stwierdzenia swojej. W towarzystwie rodziców albo dwóch uprawnionych świadków udowodni, że ma jakieś środki do życia, albo w dochodzie albo w rzemiośle.

142

Ta, która ich nie ma, jeżeli umie jakieś rzemiosło, będzie miała prawo wykonywać je w zakładach państwowych, które będą koszarami pracy i nigdy nie będą kosztowały tyle co wojsko, bo będą coś przynosiły.

143

Jeżeli nie zna żadnego rzemiosła, wstąpi jako uczennica, zamiast wstąpić jako robotnica.

144

Jeżeli jest bogata i nie chce pracować, kupi sobie zastępczynię, która będzie pracowała za nią. Jeżeli nie ma środków i nie chce pracować, będzie pod dozorem policji i przy pierwszym większym wykroczeniu wyśle się ją do kolonii, gdzie zesłańcy potrzebują kobiet, a ziemia rąk. Skoro nie chcą być kobietami, będą samicami.

145

W odpłatę tych obowiązków, oto jakie będą prawa dziewcząt niezamężnych. Mieszczą się w tym jednym paragrafie!

146

Prawo, uwłasnowalniając dwudziestojednoletniego mężczyznę, uznało go odpowiedzialnym: zatem, każdy dwudziestojednoletni mężczyzna, któremu dowiodą, że posiadł dziewicę, będzie obowiązany dać tej dziewczynie kapitał lub rentę wedle swego położenia majątkowego. Jeżeli nie może dać tego odszkodowania, podlega uwięzieniu na pięć lat. Jeśli uczynił tę dziewczynę matką i nie chce jej zaślubić, kara może sięgać dziesięciu lat, ile że fakt wydania dobrowolnie na świat swego bliźniego bez moralnej rękojmi wychowania ani środków materialnych jest wobec społeczeństwa występkiem cięższym niż nocna kradzież z włamaniem, równym zbrodni zabójstwa. Dać życie w pewnych warunkach jest nawet większym barbarzyństwem niż zadać śmierć.

147

Każde dziecko naturalne, którego ojciec zdoła umknąć się sprawiedliwości lub swoim obowiązkom, a które matka wychowa uczciwie jedynie własną pracą, wolne będzie od służby wojskowej, ile że społeczeństwo nie ma prawa pod żadnym pozorem zabierać kobiecie, która pracowała na nie, jej jedynego dziecka, w chwili gdy, stawszy się jej jedyną podporą, ma na nią pracować.

„Inaczej rzekłszy, dochodzenie ojcostwa?”

148

Nie inaczej.

„Ale hultajki będą uwodziły młodych ludzi, będą ich kompromiłowały, wyzyskiwały etc., etc.?”

149

W dwudziestym pierwszym roku mężczyzna jest wyborcą, gwardzistą narodowym i żołnierzem. Nie jest już dzieckiem, wie, co robi.

150

A wreszcie, niech uczciwe matki wychowują dobrze swoich synów, niech ojcowie strzegą ich lepiej!

151

A wreszcie, jeżeli mężczyzna jest płcią słabą, niech to wyzna i niech zostawi kobietom rząd państwem i wydawanie bitew!

„Ale podobne prawo jest niemożliwe we Francji”.

152

Czemu?

„Bo naród francuski jest lekkomyślny, kochliwy, romansowy, nieuległy, nieusłuchliwy etc., etc.”.

153

Prawa nie są po to, aby wspomagać namiętności ludzkie, ale aby je powściągać.

154

Zresztą, naród francuski nie jest wcale taki, jak mówicie. Jest to naród najbardziej uległy pod słońcem.

155

Wejdźcie na jakikolwiek dworzec kolejowy i przyjrzyjcie się, z jaką cierpliwością publiczność czeka na bilety przed wyjazdem, a na bagaże za powrotem, a uznacie, że ten niepodległy naród jest narodem najposłuszniejszym w świecie i że, przy pomocy policjanta, można z nim zrobić wszystko co się chce, a przy pomocy dwóch policjantów wszystko, czego on nie chce.

„Ale miłość jest namiętnością, a namiętność…”

156

Pieniądz też jest namiętnością, a głód jest więcej niż namiętnością, jest potrzebą; a jedzenie jest więcej niż potrzebą, jest prawem.

157

Mimo to, są codziennie tysiące zgłodniałych, które pracują zamiast rabować pieniądze z kantorów lub ściągać kotlety rzeźnikom, ponieważ istnieje prawo, które powiada, że przywłaszczać sobie pieniądze bez pracy, a kotlety bez pieniędzy, to znaczy kraść, a kradzież podlega karze.

158

W dniu, w którym społeczeństwo oświadczy, że cześć kobiety i życie dziecka to są wartości takie jak tuzin łyżek lub rulon złota, mężczyźni będą patrzyli na nie przez szybę, nie śmiejąc ich ruszać i zdecydują się kupować je, a nie kraść. Zamiast hańbić dziewczyny, będą się z nimi żenili; zamiast czynić z nich ofiary, będą czynili z nich wspólniczki. Z miękkości praw rodzi się rozwiązłość obyczajów.

159

W jaki sposób mogliście stworzyć między dobrami materialnymi a czcią waszych córek, waszych sióstr i żon, kobiety wreszcie, tak wielką różnicę na niekorzyść kobiety?

160

Chyba jesteście ślepi, źli albo szaleni.

161

Przechodzę do konkluzji, sądzę że jest czas.

162

Każda dziewczyna przychodzi na świat dziewicą. Aby zniszczyć ten stan, trzeba interwencji mężczyzny. Skoro się raz to dziewictwo zniweczy inaczej niż w małżeństwie, zaczyna się dla niej hańba i nastręcza się prostytucja. Chrońcie kobietę przed mężczyzną i chrońcie ich następnie przed sobą wzajem. Wprowadźcie dochodzenie ojcostwa do miłości, a rozwód do małżeństwa.

„Och, och!…”

163

Moje sposoby są niewykonalne? Znajdźcie inne, zależy mi jedynie na wynikach; ale śpieszcie się, bo dom się pali.

164

Nie chcecie? Uważacie, że to może iść jakoś i że, byle się zajmować mężczyznami — którzy robiliby rewolucję, gdyby się nimi nie zajmować — wszystko idzie najlepiej na najlepszym z możliwych światów? Va bene! Bawmy się! Niech żyje miłość! Pozwólmy kobiecie robić to, co robi, a najdalej za pięćdziesiąt lat nasi siostrzeńcy (nie będzie się miało dzieci, będzie się miało tylko siostrzeńców) zobaczą, co zostanie z rodziny, z religii, z cnoty, z moralności i z małżeństwa w waszej pięknej Francji, której wszystkie miasta będą miały wielkie ulice, której wszystkie place będą miały skwery, a pośrodku jednego z nich będzie można wznieść posąg bezużytecznym Prawdom.

165

Grudzień 1867.

Dama Kameliowa

OSOBY:

  1. Armand Duval
  2. Jerzy Duval, ojciec Armanda
  3. Gaston Rieux
  4. Saint-Gaudens
  5. Gustaw
  6. Hrabia de Giray
  7. Varville
  8. Doktor
  9. Artur
  10. Posłaniec
  11. Dwóch służących
  12. Małgorzata Gautier
  13. Mimi
  14. Prudencja
  15. Anna
  16. Olimpia
  17. Estera
  18. Anais
  19. Adela
  20. Goście

Rzecz dzieje się około roku 1848.

AKT I

Buduar Małgorzaty w Paryżu.

SCENA PIERWSZA

Anna pracuje. Varville siedzi przy kominku. Dzwonek.

VARVILLE

166

Ktoś dzwoni.

ANNA

167

Walenty otworzy.

VARVILLE

168

To pewnie Małgorzata.

ANNA

169

Jeszcze nie: ma wrócić dopiero koło wpół do jedenastej, a jest ledwo dziesiąta. Wchodzi Mimi. A! panna Mimi.

SCENA DRUGA

CIŻ — MIMI.

MIMI

170

Małgorzaty nie ma?

ANNA

171

Nie, proszę pani. Ma pani coś do niej?

MIMI

172

Przechodziłam koło domu, wpadłam, aby ją uściskać, ale skoro jej nie ma, uciekam.

ANNA

173

Niech pani chwilę zaczeka, zaraz wróci.

MIMI

174

Nie mam czasu. Gustaw jest na dole. Jak się miewa, dobrze?

ANNA

175

Zawsze jednako.

MIMI

176

Powiedz jej, że wpadnę w tych dniach. Do widzenia, Anno. Żegnam pana.

Kłania się i wychodzi.

SCENA TRZECIA

ANNAVARVILLE.

VARVILLE

177

Kto to jest, ta panienka?

ANNA

178

To panna Mimi.

VARVILLE

179

Mimi? to imię kotki nie kobiety.

ANNA

180

Toteż to jest przydomek. Nazywają ją tak dlatego, że ze swoją fryzowaną główką podobna jest zupełnie do kotki. Była koleżanką pani w magazynie, gdzie pani pracowała dawniej.

VARVILLE

181

Małgorzata była w magazynie?

ANNA

182

Bieliźniarką.

VARVILLE

183

A!

ANNA

184

Nie wiedział pan? Przecież to nie sekret.

VARVILLE

185

Ładna jest ta Mimi.

ANNA

186

I cnotliwa!

VARVILLE

187

A ten pan Gustaw?

ANNA

188

Jaki pan Gustaw?

VARVILLE

189

Ten, o którym mówiła i który czekał na dole?

ANNA

190

To jej mąż.

VARVILLE

191

Pan Mimi?

ANNA

192

Niby jeszcze nie mąż, ale będzie.

VARVILLE

193

Słowem, kochanek. Doskonale! Jest cnotliwa, ale ma kochanka.

ANNA

194

Który kocha tylko ją, tak jak ona kocha i kochała tylko jego, i ożeni się z nią, ja to panu powiadam. Mimi jest bardzo porządna dziewczyna.

VARVILLE

Wstając i podchodząc do Anny.
195

Ostatecznie, nic mi do tego. Stanowczo, moje sprawy tutaj nie posuwają się naprzód.

ANNA

196

Ani odrobiny.

VARVILLE

197

Trzeba przyznać, że Małgorzata…

ANNA

198

Co takiego?

VARVILLE

199

Ma dziwny pomysł, aby wszystkich poświęcać dla pana de Mauriac, który nie musi być bardzo zabawny…

ANNA

200

Biedny człowiek! To jego jedyne szczęście! Jest jej ojcem lub blisko tego…

VARVILLE

201

A, tak! To bardzo wzruszająca historia… Na nieszczęście…

ANNA

202

Co, na nieszczęście?

VARVILLE

203

Ja w nią nie wierzę…

ANNA

Wstając.
204

Niech pan posłucha, panie de Varville. Dużo można prawdziwych rzeczy opowiedzieć o mojej pani, tym bardziej więc nie ma powodu opowiadać tego, co nie jest prawdą. Otóż to mogę panu powiedzieć, co widziałam, na własne oczy widziałam. To pewne, że mnie pani nie wyuczyła lekcji, boć ona nie ma żadnego powodu pana oszukiwać; ani ją pan ziębi, ani grzeje… Zatem, przed dwoma laty, po długiej chorobie, pani udała się do wód dla dokończenia kuracji… Ja byłam z nią… Pomiędzy chorymi była tam w zakładzie młoda dama, mniej więcej w jej wieku, dotknięta tą samą chorobą, tylko w ostatnim stadium; a podobna była do niej jak bliźniaczka. Ta dama, to była panna de Mauriac, córka księcia.

VARVILLE

205

Panna de Mauriac umarła.

ANNA

206

Tak.

VARVILLE

207

A książę, zrozpaczony, odnajdując w Małgorzacie, w jej rysach, wieku, w jej chorobie nawet, obraz córki, błagał ją, aby mu pozwoliła bywać u siebie i kochać się jak własne dziecko. Wówczas Małgorzata wyznała mu swoje położenie.

ANNA

208

Bo pani nigdy nie kłamie…

VARVILLE

209

Oczywiście! Że zaś Małgorzata była podobna do panny de Mauriac tylko fizycznie, a nie moralnie, książę przyrzekł jej wszystko co zechce, jeśli się zgodzi odmienić życie. Małgorzata przyrzekła i oczywiście, wróciwszy do Paryża, nie dotrzymała; książę zaś, uważając, iż ona daje mu tylko pół szczęścia, obciął do połowy jej dochody, tak iż obecnie Małgorzata ma pięćdziesiąt tysięcy długów…

ANNA

210

Które pan chętnie by zapłacił… Ale pani woli raczej być dłużna innym pieniądze, niż panu wdzięczność.

VARVILLE

211

Zwłaszcza, że hrabia de Giray jest pod ręką.

ANNA

212

Nieznośny pan jest! Tyle tylko mogę panu powiedzieć, że historia z księciem jest prawdą, na to panu daję moje słowo. Co się tyczy hrabiego, to przyjaciel.

VARVILLE

213

Przyjaciel… Oczywiście…

ANNA

214

Tak, przyjaciel! Jaki pan ma zły język!… Dzwoni ktoś! To pani… Czy mam jej powtórzyć wszystko, co pan tu nagadał?

VARVILLE

215

Ani słowa!

SCENA CZWARTA

CIŻ — MAŁGORZATA.

MAŁGORZATA

Do Anny.
216

Powiedz, aby przygotowano kolację. Olimpia i Saint-Gaudens zaraz tu będą, spotkałam ich w Operze. Do Varvilla. Pan tutaj?

VARVILLE

Siada przy kominku.
217

Czyż to nie mój los czekać na panią?

MAŁGORZATA

218

Czyż to mój los wciąż pana oglądać?…

VARVILLE

219

Póki mi pani nie wypowie domu, będę przychodził.

MAŁGORZATA

220

W istocie, ani razu nie zdarza mi się wrócić, aby pana tu nie zastać… Co mi pan jeszcze ma do powiedzenia?

VARVILLE

221

Wie pani dobrze…

MAŁGORZATA

222

Zawsze to samo… Monotonny pan jest!

VARVILLE

223

Czyż to moja wina, że panią kocham?

MAŁGORZATA

224

Też argument!… Drogi panie, gdybym miała słuchać wszystkich tych, którzy mnie kochają, nie miałabym kiedy zjeść obiadu… Po raz setny powtarzam panu, traci pan czas na próżno… Pozwalam panu tu przychodzić o każdej porze, wchodzić, kiedy jestem w domu, czekać na mnie, kiedy mnie nie ma, sama nie wiem czemu… ale jeżeli pan mi będzie wciąż mówił o swej miłości, pożegnamy się.

VARVILLE

225

Małgorzato! Wszak w zeszłym roku, w Bagnères, dała mi pani cień nadziei…

MAŁGORZATA

226

Ba, drogi panie, to było w Bagnères… Byłam chora, nudziłam się… Tutaj, to co innego; mam się lepiej i nie nudzę się…

VARVILLE

227

Pojmuję, że kiedy się ma księcia de Mauriac…

MAŁGORZATA

228

Dudek z pana!

VARVILLE

229

I kiedy się kocha pana de Giray…

MAŁGORZATA

230

Wolno mi kochać, kogo mi się podoba… to nikogo nie obchodzi, a pana mniej niż kogokolwiek. Jeżeli pan mi nie ma nic innego do powiedzenia, powtarzam, może mnie pan pożegnać… Varville przechadza się. Nie pójdzie pan?

VARVILLE

231

Nie!

MAŁGORZATA

232

Zatem niech pan siada do fortepianu… Fortepian to pańska jedyna dobra strona.

VARVILLE

233

Co mam grać?

Anna wchodzi, podczas gdy Varville preludiuje.

MAŁGORZATA

234

Co się panu podoba…

SCENA PIĄTA

CIŻ — ANNA.

MAŁGORZATA

Do Anny.
235

Mówiłaś o kolacji?

ANNA

236

Tak, proszę pani.

MAŁGORZATA

Zbliżając się do Varville'a.
237

Co pan tam gra?

VARVILLE

238

Marzenie Rosellena.

MAŁGORZATA

239

To bardzo ładne!…

VARVILLE

240

Słuchaj, Małgorzato, ja mam osiemdziesiąt tysięcy franków renty…

MAŁGORZATA

241

A ja sto tysięcy… Do Anny. Widziałaś Prudencję?

ANNA

242

Tak, proszę pani.

MAŁGORZATA

243

Będzie dziś wieczorem?

ANNA

244

Tak, proszę pani, ma wstąpić… Była też panna Mimi.

MAŁGORZATA

245

Czemu nie została?

ANNA

246

Pan Gustaw czekał na dole.

MAŁGORZATA

247

Złote stworzenie!

ANNA

248

Doktor był także.

MAŁGORZATA

249

Co powiedział?

ANNA

250

Żeby się pani nie męczyła…

MAŁGORZATA

251

Poczciwy doktor… To wszystko?

ANNA

252

Nie, proszę pani; przyniesiono jeszcze bukiet.

VARVILLE

253

Ode mnie.

MAŁGORZATA

Biorąc bukiet.
254

Róże i biały bez… Zabierz ten bukiet do swego pokoju, Anno.

Anna wychodzi.

VARVILLE

Przestaje grać.
255

Nie chce pani tych kwiatów?

MAŁGORZATA

256

Jak ja się nazywam?

VARVILLE

257

Małgorzata Gautier.

MAŁGORZATA

258

Jaki mi dano przydomek?

VARVILLE

259

Dama Kameliowa.

MAŁGORZATA

260

Czemu?

VARVILLE

261

Bo pani nosi zawsze tylko te kwiaty.

MAŁGORZATA

262

To znaczy, że tylko te lubię i że nie ma celu przysyłać mi innych… Jeżeli pan sądzi, że dla pana zrobię wyjątek, myli się pan! Nie znoszę pachnących kwiatów, choruję od nich.

VARVILLE

263

Nie mam szczęścia… Żegnam panią!

MAŁGORZATA

264

Żegnam.

SCENA SZÓSTA

CIŻ — OLIMPIASAINT-GAUDENSANNA.

ANNA

Wchodzi.
265

Przyszli panna Olimpia i pan Saint-Gaudens.

MAŁGORZATA

266

Chodźże, Olimpio! Myślałam, że już nie przyjdziesz!

OLIMPIA

267

To wina tego pana…

SAINT-GAUDENS

268

Zawsze moja wina! — Jak się masz, Varville!

VARVILLE

269

Jak się masz!

SAINT-GAUDENS

270

Zjesz z nami kolację?

MAŁGORZATA

271

Nie, nie!

SAINT-GAUDENS

Do Małgorzaty.
272

A piękne dziecię, jakże się miewa?

MAŁGORZATA

273

Wybornie!

SAINT-GAUDENS

274

To ślicznie! Będzie tu dziś zabawa?

OLIMPIA

275

Wszędzie jest zabawa, gdzie pan jest!

SAINT-GAUDENS

276

Niedobra! — Poczciwy Varville, ależ to bardzo przykre, że on nie zostaje na kolacji… Do Małgorzaty. Przechodząc koło Maison d'Or, kazałem, aby przysłali ostryg, no i tego szampana, którego tam chowają tylko dla mnie… Wyborny! Wyborny!

OLIMPIA

Cicho do Małgorzaty.
277

Czemu nie zaprosiłaś Edmunda?

MAŁGORZATA

278

Czemuś go nie przyprowadziła?

OLIMPIA

279

A Saint-Gaudens?

MAŁGORZATA

280

Czy nie jest przyzwyczajony?

OLIMPIA

281

Jeszcze nie… W jego wieku tak trudno nabywa się przyzwyczajeń, zwłaszcza dobrych…

MAŁGORZATA

Woła Annę.
282

Kolacja musi być gotowa?

ANNA

283

Za pięć minut, proszę pani. Gdzie mam podać? Do jadalni?

MAŁGORZATA

284

Nie, tu, tu nam będzie lepiej… — No i cóż, Varville, pan jeszcze tutaj?

VARVILLE

285

Idę.

MAŁGORZATA

Woła przez okno.
286

Prudencjo!

OLIMPIA

287

Prudencja mieszka naprzeciwko?

MAŁGORZATA

288

Nawet w tym samym domu, okno w okno. Dzieli nas tylko mały dziedzińczyk, to bardzo wygodnie, kiedy jej potrzebuję…

SAINT-GAUDENS

289

Co właściwie robi Prudencja?

OLIMPIA

290

Jest modniarką.

MAŁGORZATA

291

Ja jedna kupuję u niej kapelusze.

OLIMPIA

292

Których nigdy nie nosisz.

MAŁGORZATA

293

Bo są okropne! Ale to niezła kobieta, i potrzebuje pieniędzy. Woła. Prudencjo!

PRUDENCJA

Za sceną.
294

Jestem!

MAŁGORZATA

295

Czemu nie przychodzisz, skoro jesteś w domu?

PRUDENCJA

296

Nie mogę!

MAŁGORZATA

297

Czemu?

PRUDENCJA

298

Jest u mnie dwóch młodych ludzi, zaprosili mnie na kolację.

MAŁGORZATA

299

Więc przyprowadź ich tutaj… to na jedno wyjdzie. Jak się nazywają?

PRUDENCJA

300

Jednego znasz, Gaston Rieux.

MAŁGORZATA

301

Myślę, że znam! — A drugi?

PRUDENCJA

302

Drugi, to jego przyjaciel.

MAŁGORZATA

303

To wystarczy. Zatem przychodźcie prędko… Zimno jest dziś wieczór… Kaszle nieco. Varville, dorzuć trochę drew do ognia, tu można zmarznąć… Bądź choć użyteczny, skoro nie możesz być przyjemny…

Varville spełnia rozkaz.

SCENA SIÓDMA

CIŻ — GASTONARMANDPRUDENCJASŁUŻĄCY.

SŁUŻĄCY

Oznajmia.
304

Pan Gaston Rieux, pan Armand Duval, pani Duvernoy.

OLIMPIA

305

Cóż za szyk! Tak tu anonsują?

PRUDENCJA

306

Myślałam, że są goście.

SAINT-GAUDENS

307

Pani Duvernoy zaczyna swój ceremoniał…

GASTON

Ceremonialnie do Małgorzaty.
308

Jak zdrowie pani?

MAŁGORZATA

Ceremonialnie.
309

Dziękuję, dobrze… A pańskie?

PRUDENCJA

310

Jak oni mówią do siebie!

MAŁGORZATA

311

Gaston zrobił się światowy… Zresztą, Eugenia wydrapałaby mi oczy, gdybyśmy do siebie mówili inaczej.

GASTON

312

Eugenia ma za małe ręce, a pani za duże oczy.

PRUDENCJA

313

Dosyć tych banialuk. — Droga Małgorzato, pozwól sobie przedstawić pana Armanda Duval… Armand i Małgorzata kłaniają się. …człowieka zakochanego w tobie po uszy!

MAŁGORZATA

Do Prudencji.
314

Każ dodać dwa nakrycia, bo nie sądzę, aby ta miłość przeszkodziła panu zjeść kolację.

Podaje Armandowi rękę, którą ten całuje.

SAINT-GAUDENS

Do Gastona, który podszedł.
315

Kochany Gaston, jakiżem rad, że cię oglądam.

GASTON

316

Zawsze młody, ten stary Saint-Gaudens.

SAINT-GAUDENS

317

A tak.

GASTON

318

A serce?

SAINTS-GAUDENS

Pokazując Olimpię.
319

Jak widzisz.

GASTON

320

Winszuję.

SAINT-GAUDENS

321

Bałem się straszliwie, że zastanę tu Amandę.

GASTON

322

Biedna Amanda! Ona pana bardzo kochała!

SAINT-GAUDENS

323

Za bardzo. No i był tam pewien młody człowiek, którego nie mogła się wyrzec: był bankierem. Śmieje się. Narażałem ją na to, że mogła przeze mnie stracić los. Byłem kochankiem od serca! To cudowne! Ale trzeba było się chować po szafach, czatować na schodach, czekać na ulicy…

GASTON

324

Rozumiem, reumatyzmy.

SAINT-GAUDENS

325

Nie, ale czasy się zmieniają. Młodość musi się wyszumieć. Ten poczciwy Varville nie będzie dziś z nami, to mi straszliwie przykro.

GASTON

Podchodząc do Małgorzaty.
326

Wspaniały jest!

MAŁGORZATA

327

Jedynie starzy się już nie starzeją.

SAINT-GAUDENS

Do Armanda, którego Olimpia mu przedstawia.
328

Czy pan jest krewnym pana Duval, generalnego poborcy?

ARMAND

329

To mój ojciec. Pan go zna?

SAINT-GAUDENS

330

Spotykałem go niegdyś, u baronowej de Nersey, zarówno jak i pańską matkę. Piękna i urocza osoba.

ARMAND

331

Umarła przed trzema laty.

SAINT-GAUDENS

332

Przepraszam pana, żem odnowił pańską zgryzotę.

ARMAND

333

Zawsze chętnie wspominam moją matkę. Wielkie i czyste uczucia mają to do siebie, że samo ich wspomnienie jest szczęściem.

SAINT-GAUDENS

334

Jest pan jedynakiem?

ARMAND

335

Mam siostrę.

Rozmawiają przechadzając się w głębi.

MAŁGORZATA

Po cichu do Gastona.
336

Twój przyjaciel jest uroczy.

GASTON

337

Myślę. A przy tym zakochany w tobie do szaleństwa, nieprawdaż, Prudencjo?

PRUDENCJA

338

Co takiego?

GASTON

339

Powiadam Małgorzacie, że Armand za nią szaleje.

PRUDENCJA

340

Święta prawda; nie wyobrażasz sobie, do jakiego stopnia.

GASTON

341

Kocha cię tak, moja droga, że nie śmie ci tego powiedzieć.

MAŁGORZATA

Do Varville'a, który ciągle gra na fortepianie.
342

Przestań, Varville!

VARVILLE

343

Zawsze mi pani mówi, żeby grać…

MAŁGORZATA

344

Tak, kiedy jestem sama z panem, ale nie wtedy, kiedy mam gości!

OLIMPIA

345

Co wy tam szepczecie?

MAŁGORZATA

346

Słuchaj, to się dowiesz…

PRUDENCJA

Cicho.
347

I ta miłość trwa już od dwóch lat…

MAŁGORZATA

348

Bardzo sędziwa miłość…

PRUDENCJA

349

Wciąż przesiaduje u Gustawa i Mimi, aby słuchać o tobie.

GASTON

350

Kiedy byłaś chora rok temu, przed wyjazdem do Bagnères, przez te trzy miesiące, które przeleżałaś w łóżku, mówiono ci, że co dzień młody człowiek przychodził dowiadywać się o twoje zdrowie, nie wymieniając swego nazwiska.

MAŁGORZATA

351

Przypominam sobie…

GASTON

352

To on!

MAŁGORZATA

353

A, to było bardzo ładnie… Wołając. Panie Duval!

ARMAND

354

Pani?…

MAŁGORZATA

355

Czy pan wie, co mi tu opowiadają? Mówią, że, kiedy byłam chora, pan przychodził co dzień dowiadywać się o mnie…

ARMAND

356

Tak, pani…

MAŁGORZATA

357

Winna jestem panu co najmniej podziękowanie… Słyszysz, Varville? Ty byś się na to nie zdobył.

VARVILLE

358

Jeszcze nie ma roku, jak panią znam.

MAŁGORZATA

359

A pan mnie zna dopiero od pięciu minut… Zawsze mówisz głupstwa.

Wchodzi Anna, za nią służba wnosi stół.

PRUDENCJA

360

Siadajmy! Umieram z głodu.

VARVILLE

361

Do widzenia, Małgorzato!

MAŁGORZATA

362

Kiedyż pana ujrzę?

VARVILLE

363

Kiedy pani zechce…

MAŁGORZATA

364

Zatem żegnam…

VARVILLE

Kłaniając się i wychodząc.
365

Panowie…

OLIMPIA

366

Bądź zdrów, Varville; bądź zdrów, mój poczciwy.

Przez ten czas służba ustawiła nakryty stół, do którego siadają biesiadnicy.

SCENA ÓSMA

CIŻ, prócz VARVILLE'A.

PRUDENCJA

367

Moje dziecko, ty doprawdy za sroga jesteś dla barona.

MAŁGORZATA

368

Nudny jest! Ciągle mnie częstuje swoją rentą.

OLIMPIA

369

I ty się skarżysz? Chciałabym, aby mnie poczęstował czymś w tym rodzaju!

SAINT-GAUDENS

Do Olimpii.
370

To bardzo miłe dla mnie, co mówisz!

OLIMPIA

371

Po pierwsze, drogi panie, proszę mnie nie tykać; nie znam pana!

MAŁGORZATA

372

Moje dzieci, bierzcie, jedzcie, pijcie, ale nie kłóćcie się więcej niż potrzeba, aby się natychmiast pogodzić.

OLIMPIA

Do Małgorzaty.
373

Czy wiesz, co on mi dał na imieniny?

MAŁGORZATA

374

Kto?

OLIMPIA

375

Saint-Gaudens.

MAŁGORZATA

376

Nie.

OLIMPIA

377

Dał mi powóz.

SAINT-GAUDENS

378

Od Bindera.

OLIMPIA

379

Ale nigdy nie mogłam doprosić się koni.

PRUDENCJA

380

Zawsze to powóz!

SAINT-GAUDENS

381

Jestem zrujnowany, kochaj mnie dla mnie samego!

OLIMPIA

382

Ładna kariera!

JedzeniePRUDENCJA

Pokazując półmisek.
383

Co to za zwierzątko?

GASTON

384

Kuropatwy.

PRUDENCJA

385

Daj mi jedną.

GASTON

386

Tylko jedną? Ta ma ząbki! To może ona zrujnowała Saint-Gaudensa?

PRUDENCJA

387

Ona! Ona! Czy tak się mówi do kobiety? Za moich czasów…

GASTON

388

Oho, zacznie się o Ludwiku XV! — Małgorzato, każ Armandowi pić, smutny jest jak hulaszcza piosenka.

MAŁGORZATA

389

No, panie Armandzie, za moje zdrowie!

WSZYSCY

390

Za zdrowie Małgorzaty!

PRUDENCJA

391

A propos piosenki… może by co zaśpiewać?…

GASTON

392

Zawsze stare tradycje… Założyłbym się, że Prudencja miała romansik z Berangerem.

PRUDENCJA

393

Dobrze już, dobrze!

GASTON

394

Zawsze śpiewać przy kolacji, to nie ma sensu!

PRUDENCJA

395

Ja to lubię, to wesołe… No, Małgorzato, zaśpiewaj nam piosnkę Filogena… To taki poeta, który robi wiersze.

GASTON

396

A cóż ma robić?

PRUDENCJA

397

Ale on robi wiersze dla Małgorzaty: to jego specjalność… No, piosenkę!

GASTON

398

Protestuję imieniem całej generacji!

PRUDENCJA

399

Głosujmy! Wszyscy podnoszą ręce z wyjątkiem Gastona. Uchwalono piosenkę! Gastonie, daj dobry przykład mniejszościom!

GASTON

400

Niech będzie! Ale ja nie lubię wierszy Filogena… Znam je… Wolę raczej zaśpiewać, skoro tak trzeba…

Śpiewa.

GASTON

Siadając.
401

To prawda, że życie jest wesołe i że Prudencja jest tłusta!

OLIMPIA

402

I to już trwa od trzydziestu lat!

PRUDENCJA

403

Trzeba już skończyć z tym żartem! Ile ty myślisz, że ja mam lat?

OLIMPIA

404

Myślę, że dobrą czterdziestkę.

PRUDENCJA

405

Pyszna jest ze swoją czterdziestką! W zeszłym roku skończyłam trzydzieści pięć!

GASTON

406

To znaczy obecnie trzydzieści sześć! Ale nie wyglądasz na więcej niż czterdzieści, słowo honoru!

MAŁGORZATA

407

Słuchaj no, Saint-Gaudens, à propos wieku, opowiadano mi historyjkę o panu.

OLIMPIA

408

I mnie także.

SAINT-GAUDENS

409

Co za historyjkę?

MAŁGORZATA

410

Z żółtą dorożką.

OLIMPIA

411

To szczera prawda, moja droga…

PRUDENCJA

412

Opowiedzcie o żółtej dorożce!

GASTON

413

Dobrze, ale pozwólcie mi usiąść koło Małgorzaty, nudzę się przy Prudencji…

PRUDENCJA

414

Ślicznie wychowany chłopiec!

MAŁGORZATA

415

Gastonie, bądź łaskaw zachowywać się spokojnie…

SAINT-GAUDENS

416

Przemiła kolacja!

OLIMPIA

417

Oho! Już widzę, chce się wykręcić od historii z dorożką!

MAŁGORZATA

418

Żółtą!

SAINT-GAUDENS

419

Och, to mi wszystko jedno!

OLIMPIA

420

A więc, wyobraźcie sobie, że Saint-Gaudens był zakochany w Amandzie…

GASTON

421

Zanadto jestem wzruszony, muszę uściskać Małgorzatę!

OLIMPIA

422

Mój drogi, nieznośny jesteś.

GASTON

423

Olimpia jest wściekła, bo jej zepsułem efekt.

MAŁGORZATA

424

Olimpia ma rację. Gaston jest równie nudny jak Varville, posadzi się go przy małym stoliku, jak dzieci, kiedy są niegrzeczne.

OLIMPIA

425

Tak, niech pan tam idzie.

GASTON

426

Pod warunkiem, że na deser panie mnie pocałują.

MAŁGORZATA

427

Prudencja będzie kwestować i pocałuje pana za nas wszystkie.

GASTON

428

Nie, ja nie chcę, musicie mnie pocałować osobiście.

OLIMPIA

429

Dobrze, już dobrze, pocałujemy, niech pan siada tam i nic nie mówi. — Pewnego dnia albo raczej pewnego wieczora…

GASTON

Grając na fortepianie Malbrough.
430

Rozstrojony ten fortepian.

MAŁGORZATA

431

Nie odpowiadajmy mu.

GASTON

432

Nudzi mnie ta historia.

SAINT-GAUDENS

433

Gaston ma rację.

GASTON

434

A potem czego ona dowodzi, ta wasza historia, którą znam i która jest stara jak Prudencja… Dowodzi, że Saint-Gaudens szedł pieszo za żółtą dorożką, z której w jego oczach wysiadł Agenor pod bramą Amandy; dowodzi, że Amanda zdradzała Saint-Gaudensa. Jakie to nowe! Kogóż nie zdradzają! Wiadomo dobrze, jest się zawsze zdradzanym przez przyjaciela i przez kochankę, i kończy się to zawsze o, na tę nutę…

Gra na fortepianie.

SAINT-GAUDENS

435

I równie dobrze wiedziałem, że Amanda zdradzała mnie z Agenorem, jak wiem, że Olimpia zdradza mnie z Edmundem.

MAŁGORZATA

436

Brawo, Saint-Gaudens! Ależ Saint-Gaudens to bohater! Rozkochamy się wszystkie w Saint-Gaudensie! Niechaj te, które się już kochają w Saint-Gaudensie, podniosą ręce. Wszyscy podnoszą ręce. Cóż za jednomyślność: Niech żyje Saint-Gaudens! Gastonie, zagraj nam coś, musimy zatańczyć z Saint-Gaudensem.

GASTON

437

Umiem tylko jedną polkę.

MAŁGORZATA

438

Niechże będzie polka! Dalej, Saint-Gaudens, Armandzie, usuńcie stół.

PRUDENCJA

439

Jeszcze nie skończyłam.

OLIMPIA

440

Panowie, Małgorzata powiedziała po prostu: „Armandzie”!

GASTON

Grając.
441

Śpieszcie się, bo nadchodzi miejsce, w którym się sypię.

OLIMPIA

442

Czy ja mam tańczyć z Saint-Gaudensem?

MAŁGORZATA

443

Nie, ja będę z nim tańczyła. Chodź, mój maleńki Saint-Gaudens, chodź.

OLIMPIA

444

Panie Armandzie, my z sobą.

Małgorzata tańczy chwilę i zatrzymuje się nagle.

SAINT-GAUDENS

445

Co pani?

MAŁGORZATA

446

Nic… Duszno mi trochę.

ARMAND

Podchodząc.
447

Pani cierpiąca?

MAŁGORZATA

448

Och, to nic… tańczmy dalej…

Gaston gra z całych sił. Małgorzata próbuje tańczyć i zatrzymuje się znowu..

ARMAND

449

Przestań. Gastonie!

PRUDENCJA

450

Małgorzata chora.

MAŁGORZATA

Tracąc oddech.
451

Dajcie mi szklankę wody.

PRUDENCJA

452

Co tobie?

MAŁGORZATA

453

Zawsze to samo… Ale to nic, powtarzam wam… przejdźcie do innego pokoju, wypalcie cygaro, za chwilę przyjdę do was.

PRUDENCJA

454

Zostawmy ją, ona woli być sama, kiedy się tak czuje.

MAŁGORZATA

455

Idźcie, ja zaraz przyjdę.

PRUDENCJA

456

Chodźcie! Na stronie. Nie ma sposobu zabawić się tutaj chwilę.

ARMAND

457

Biedactwo!

Wychodzi za innymi.

SCENA DZIEWIĄTA

MAŁGORZATA

Sama, usiłuje złapać oddech.
458

Ach! Przygląda się sobie w lustrze. Jaka ja blada… Ach…

Ujmuje głowę w ręce i opiera się łokciami na kominku.

SCENA DZIESIĄTA

MAŁGORZATAARMAND.

ARMAND

Wchodząc.
459

I co, jak pani jest, lepiej pani?

MAŁGORZATA

460

To pan, panie Armandzie?… Dziękuję, lepiej… Zresztą, jestem przyzwyczajona…

ARMAND

461

Pani się zabija! Chciałbym być pani przyjacielem, krewnym, aby pani nie pozwolić na to.

MAŁGORZATA

462

Nie udałoby się panu. No, niech pan tu przyjdzie! Ale co panu?

ARMAND

463

To co widzę…

MAŁGORZATA

464

O, pan jest bardzo dobry! Niech pan spojrzy na innych, czy się troszczą o mnie.

ARMAND

465

Inni nie kochają pani.

MAŁGORZATA

466

W istocie: zapomniałam o tej wielkiej miłości.

ARMAND

467

Pani się śmieje!

MAŁGORZATA

468

Niech Bóg zachowa! Słyszę co dzień jedno i to samo; już się z tego nie śmieję.

ARMAND

469

Niech i tak będzie: ale ta miłość zasługuje bodaj na jedno przyrzeczenie.

MAŁGORZATA

470

Jakie?

ARMAND

471

Że się pani będzie leczyć.

MAŁGORZATA

472

Leczyć się? Alboż to możliwe?

ARMAND

473

Czemu nie?

MAŁGORZATA

474

Bo gdybym się leczyła, umarłabym, drogi panie. Jedynie to gorączkowe życie podtrzymuje mnie. Ba! leczyć się, to dobre dla dam, które mają rodzinę i przyjaciół; ale my, skoro nie zdamy się na nic dla ludzkiej przyjemności albo próżności, świat nas opuszcza: dni, wieczory wloką się smutnie. Ja to znam, och, tak; przeleżałam dwa miesiące w łóżku; po trzech tygodniach żywa dusza nie zajrzała do mnie.

ARMAND

475

To prawda, ja jestem dla pani niczym, ale gdyby pani pozwoliła, pielęgnowałbym panią jak brat, nie opuszczałbym pani i musiałaby pani wyzdrowieć. Wówczas, gdyby pani miała siły, mogłaby pani wrócić do obecnego życia, o ile by to pani odpowiadało; ale jestem pewien, wolałaby pani wówczas spokojną egzystencję.

MAŁGORZATA

476

Wino nastraja pana lirycznie.

ARMAND

477

Więc pani nie ma serca, Małgorzato?

MAŁGORZATA

478

Serce! To jedyna rzecz, przez którą się idzie na dno w tej podróży, jaką ja odbywam. Po chwili. Więc to serio?

ARMAND

479

Bardzo serio.

MAŁGORZATA

480

Prudencja mówiła tedy prawdę, kiedy nazywała pana sentymentalnym. Zatem pan by mnie pielęgnował?

ARMAND

481

Tak!

MAŁGORZATA

482

Siedziałby pan ze mną cały dzień?

ARMAND

483

Ile tylko bym pani nie znudził.

MAŁGORZATA

484

I pan to nazywa?…

ARMAND

485

Oddaniem.

MAŁGORZATA

486

A skąd się bierze to oddanie?

ARMAND

487

Z nieodpartej sympatii, jaką mam dla pani.

MAŁGORZATA

488

Odkąd?

ARMAND

489

Od dwóch lat, od dnia, kiedy ujrzałem panią piękną, dumną, uśmiechniętą. Od tego dnia szedłem z daleka i w milczeniu za pani życiem.

MAŁGORZATA

490

Czym się dzieje, że pan mi to mówi dopiero dzisiaj?

ARMAND

491

Nie znałem pani…

MAŁGORZATA

492

Trzeba było mnie poznać… A kiedy byłam chora i kiedy pan tak wytrwale zachodził po wiadomości, czemu pan nie przyszedł tutaj?

ARMAND

493

Jakim prawem?

MAŁGORZATA

494

Czyż robi się ceremonie z kobietą taką jak ja?

ARMAND

495

Zawsze robi się ceremonie z kobietą… A poza tym…

MAŁGORZATA

496

Poza tym?…

ARMAND

497

Bałem się wpływu, jaki pani mogła mieć na moje życie…

MAŁGORZATA

498

A, więc pan kocha się we mnie!

ARMAND

Patrząc na nią i widząc, że się śmieje.
499

Jeżeli mam to pani powiedzieć, to nie dziś.

MAŁGORZATA

500

Niech pan nie mówi nigdy!

ARMAND

501

Czemu?

MAŁGORZATA

502

Bo z tego wyznania mogą wyniknąć tylko dwie rzeczy… Albo w nie nie uwierzę i wówczas będzie pan miał żal do mnie, albo uwierzę i wówczas będzie pan miał smutne towarzystwo kobiety nerwowej, chorej, smutnej albo wesołej wesołością gorszą od smutku… Kobieta, która wydaje sto tysięcy franków rocznie, to dobre dla takiego starego bogacza jak książę, ale bardzo kłopotliwe dla młodego chłopca jak pan. Ale my mówimy dzieciństwa! Niech mi pan poda rękę i wracajmy do jadalni; nie powinni wiedzieć, co nasze zniknięcie znaczy.

ARMAND

503

Niech pani wraca, jeżeli pani chce… ja proszę, niech mi będzie wolno zostać tutaj…

MAŁGORZATA

504

Czemu?

ARMAND

505

Bo pani wesołość jest mi przykra…

MAŁGORZATA

506

Czy wolno dać panu radę?

ARMAND

507

Proszę…

MAŁGORZATA

508

Jeżeli to, co mi pan mówi, jest prawdą, niech pan bierze pocztę[3] i ucieka stąd; albo niech mnie pan kocha jak dobry przyjaciel, ale tylko tak. Niech pan zachodzi do mnie, będziemy się śmiali, będziemy rozmawiali, ale niech mnie pan nie przecenia, bo ja nie jestem wiele warta… Pan ma dobre serce, potrzeba panu miłości… jest pan zbyt młody i zbyt wrażliwy, aby żyć w naszym świecie, niech pan pokocha inną, albo niech się pan ożeni… Widzi pan, ja jestem dobra kobietka i mówię z panem szczerze.

SCENA JEDENASTA

CIŻ — PRUDENCJA.

PRUDENCJA

Uchylając drzwi.
509

Cóż wy tutaj robicie?

MAŁGORZATA

510

Rozmawiamy bardzo rozsądnie: zostaw nas chwilę, przyjdziemy tam.

PRUDENCJA

511

Dobrze, dobrze, rozmawiajcie, moje dzieci…

SCENA DWUNASTA

MAŁGORZATAARMAND.

MAŁGORZATA

512

Zatem rzecz ułożona — już się pan nie kocha we mnie?

ARMAND

513

Posłucham pani rady i wyjadę.

MAŁGORZATA

514

To aż tak? do tego stopnia?

ARMAND

515

Tak.

MAŁGORZATA

516

Tylu ludzi mi to mówiło, a nie wyjechali…

ARMAND

517

Bo ich pani zatrzymała.

MAŁGORZATA

518

Ależ nie!

ARMAND

519

Więc pani nigdy nikogo nie kochała?

MAŁGORZATA

520

Nigdy, na szczęście!

ARMAND

521

Och, dziękuję pani!

MAŁGORZATA

522

Za co?

ARMAND

523

Za to, co mi pani powiedziała… nic nie mogło mi być milsze.

MAŁGORZATA

524

Cóż za dzieciak!

ARMAND

525

Gdybym ci powiedział, Małgorzato, że spędzałem noce całe pod twymi oknami, że chowam pół roku guzik od twojej rękawiczki…

MAŁGORZATA

526

Nie uwierzyłabym.

ARMAND

527

Ma pani słuszność! Jestem szalony! Niech się pani śmieje ze mnie, to najlepsze… Żegnaj.

MAŁGORZATA

528

Armandzie!

ARMAND

529

Woła mnie pani?

MAŁGORZATA

530

Nie chcę, aby pan odszedł zagniewany…

ARMAND

531

Zagniewany na panią, czy to możliwe?…

MAŁGORZATA

532

Niech mi pan powie, czy w tym wszystkim jest trochę prawdy?

ARMAND

533

Pani pyta!

MAŁGORZATA

534

A więc niech mi pan poda rękę i niech pan zajdzie do mnie czasem… często; pomówimy jeszcze…

ARMAND

535

To nadto — a nie dosyć…

MAŁGORZATA

536

Więc… niech pan sam ułoży sobie program; niech pan żąda, czego pan chce, skoro podobno ja panu coś jestem winna…

ARMAND

537

Niech pani tak nie mówi! Nie trzeba się śmiać z rzeczy poważnych.

MAŁGORZATA

538

Już się nie śmieję!

ARMAND

539

Niech mi pani odpowie…

MAŁGORZATA

540

Słucham…

ARMAND

541

Chce pani, żeby ktoś panią kochał?

MAŁGORZATA

542

To zależy. Kto?

ARMAND

543

Ja.

MAŁGORZATA

544

Dalej?

ARMAND

545

Bym panią kochał miłością głęboką, wieczną?

MAŁGORZATA

546

Wieczną?

ARMAND

547

Tak.

MAŁGORZATA

548

A jeśli panu uwierzę od razu, co pan powie o mnie?

ARMAND

Namiętnie.
549

Powiem…

MAŁGORZATA

550

Powie pan to, co wszyscy… Mniejsza! Skoro mam życia krócej niż inni, trzeba mi żyć prędzej… Ale niech pan się nie boi: mimo że pańska miłość jest wieczna, a ja niewiele mam życia przed sobą, i tak jeszcze będę żyła dłużej, niż pan mnie będzie kochał!

ARMAND

551

Małgorzato!…

MAŁGORZATA

552

Teraz jest pan wzruszony… pański głos jest szczery… wierzysz w to co mówisz… wszystko to zasługuje na jakąś nagrodę… Niech pan weźmie ten kwiat…

Daje mu kamelię.

ARMAND

553

Co mam z nim zrobić?

MAŁGORZATA

554

Odniesie mi go pan…

ARMAND

555

Kiedy?

MAŁGORZATA

556

Kiedy zwiędnie.

ARMAND

557

A ile czasu trzeba na to?

MAŁGORZATA

558

Ba! Tyle, ile trzeba każdemu kwiatowi na to, aby zwiądł: jeden ranek lub jeden wieczór.

ARMAND

559

Och, Małgorzato, jakże jestem szczęśliwy!

MAŁGORZATA

560

Więc niech mi pan powie jeszcze, że mnie pan kocha.

ARMAND

561

Tak, kocham!

MAŁGORZATA

562

A teraz, niech pan idzie.

ARMAND

Oddalając się, wciąż zwrócony do niej.
563

Idę!

Wraca, całuje ją w rękę i wychodzi. Śpiewy i śmiechy za sceną.

SCENA TRZYNASTA

MAŁGORZATA — potem GASTONSAINT-GAUDENSOLIMPIAPRUDENCJA.

MAŁGORZATA

Sama, patrząc na zamknięte drzwi.
564

Czemu nie?… Po co?… Moje życie ucieka i spala się między tymi dwoma słowami…

GASTON

Uchylając drzwi.
565
Chór wieśniaków! Śpiewa.
Szczęśliwy, szczęśliwy dzień,
Ścielmy im kwiaty pod stopy,
Niechaj hymenu pochodnie…

SAINT-GAUDENS

569

Niech żyją państwo Duval!

OLIMPIA

570

Zaczynajmy ucztę weselną!

MAŁGORZATA

571

Potańczmy teraz, ja prowadzę!

SAINT-GAUDENS

572

Pysznie! Tak, to lubię!

Prudencja wkłada męski kapelusz, Gaston damski etc., etc. Tańczą.

AKT II

Gotowalnia Małgorzaty w Paryżu.

SCENA PIERWSZA

MAŁGORZATAPRUDENCJAANNA.

MAŁGORZATA

Przy toalecie, do Prudencji, która wchodzi.
573

Jak się masz, kochanie… Widziałaś księcia?

PRUDENCJA

574

Owszem…

MAŁGORZATA

575

Dał ci?

PRUDENCJA

Wręczając Małgorzacie banknoty.
576

Masz… Czy możesz mi pożyczyć jakieś trzysta, czterysta franków?

MAŁGORZATA

577

Bierz… Powiedziałaś księciu, że mam zamiar wyjechać na wieś?

PRUDENCJA

578

Tak.

MAŁGORZATA

579

Co powiedział?

PRUDENCJA

580

Że masz słuszność i że ci to może tylko wyjść na zdrowie… I pojedziesz?

MAŁGORZATA

581

Mam nadzieję… Dziś właśnie oglądałam domek.

PRUDENCJA

582

Ile chcą komornego?

MAŁGORZATA

583

Cztery tysiące.

PRUDENCJA

584

Ależ ja widzę, że to miłość, moja droga!

MAŁGORZATA

585

Boję się, że tak! Może to namiętność, może tylko kaprys… Tyle wiem, że to coś!

PRUDENCJA

586

Był wczoraj?

MAŁGORZATA

587

Pytasz?

PRUDENCJA

588

I wraca dziś wieczór?

MAŁGORZATA

589

Zaraz przyjdzie.

PRUDENCJA

590

Wiem… Siedział u mnie kilka godzin…

MAŁGORZATA

591

Mówił o mnie?

PRUDENCJA

592

O czymże miał mówić?

MAŁGORZATA

593

Co mówił?

PRUDENCJA

594

Że cię kocha, oczywiście.

MAŁGORZATA

595

Dawno go znasz?

PRUDENCJA

596

Owszem…

MAŁGORZATA

597

Czy widziałaś go kiedy zakochanym?

PRUDENCJA

598

Nigdy.

MALGORZATA

599

Słowo?

PRUDENCJA

600

Słowo.

MAŁGORZATA

601

Gdybyś wiedziała, jakie on ma dobre serce, jak on mówi o matce i siostrze…

PRUDENCJA

602

Cóż za nieszczęście, że tacy ludzie nie mają stu tysięcy franków renty!

MAŁGORZATA

603

Przeciwnie. Co za szczęście! Przynajmniej są pewni, że to ich samych się kocha! Biorąc rękę Prudencji i przykładając ją do piersi. Patrz!

PRUDENCJA

604

Co?

MAŁGORZATA

605

Serce mi bije, nie czujesz?

PRUDENCJA

606

Czemu ci serce bije?

MAŁGORZATA

607

Bo jest dziesiąta i on ma przyjść…

PRUDENCJA

608

To aż do tego stopnia?… Uciekam… Słuchaj, to może zaraźliwe?

MAŁGORZATA

Do Anny, która się krząta po pokoju, porządkując.
609

Idź, otwórz, Anno…

ANNA

610

Nikt nie dzwonił.

MAŁGORZATA

611

Mówię ci, że tak!

SCENA DRUGA

PRUDENCJAMAŁGORZATA.

PRUDENCJA

612

Moja droga, idę pomodlić się za ciebie…

MAŁGORZATA

613

Bo co?

PRUDENCJA

614

Bo jesteś w niebezpieczeństwie.

MAŁGORZATA

615

Może…

SCENA TRZECIA

CIŻ i ARMAND.

ARMAND

616

Małgorzato!

Biegnie ku niej.

PRUDENCJA

617

Nie witasz się ze mną, niewdzięczniku?

ARMAND

618

Daruj, droga Prudencjo… Jak się miewasz?

PRUDENCJA

619

Czas na mnie… Moje dzieci, zostawiam was, czeka ktoś u mnie… do widzenia!

Wychodzi.

SCENA CZWARTA

ARMANDMAŁGORZATA.

MAŁGORZATA

620

Niechże pan siądzie tutaj…

ARMAND

Siadając u jej kolan.
621

A teraz?

MAŁGORZATA

622

Zawsze jednako kochasz?

ARMAND

623

Nie!

MAŁGORZATA

624

Jak to?

ARMAND

625

Tysiąc razy więcej!

MAŁGORZATA

626

Coś dziś robił?

ARMAND

627

Byłem u Prudencji, potem u Gustawa i Mimi… Byłem wszędzie, gdzie można było mówić o tobie.

MAŁGORZATA

628

A wieczór?

ARMAND

629

Ojciec mi pisał, że czeka mnie w Tours. Odpisałem, żeby nie czekał… Czy ja mam teraz czas na podróże?

MAŁGORZATA

630

Ale nie trzeba, żebyś się poróżnił[4] z ojcem!

ARMAND

631

Nie ma obawy… A ty, co robiłaś? Powiedz…

MAŁGORZATA

632

Myślałam o tobie.

ARMAND

633

Naprawdę?

MAŁGORZATA

634

Naprawdę! Robiłam cudne projekty…

ARMAND

635

Doprawdy?

MAŁGORZATA

636

Tak.

ARMAND

637

Opowiedz!

MAŁGORZATA

638

Później.

ARMAND

639

Czemu nie zaraz?

MAŁGORZATA

640

Nie kochasz mnie może jeszcze dosyć… Opowiem ci, kiedy przyjdzie czas… Wiedz tylko, że zajmowałam się tobą.

ARMAND

641

Mną?

MAŁGORZATA

642

Tak, tobą, którego zanadto kocham.

ARMAND

643

No, powiedz, co to takiego?

MAŁGORZATA

644

Po co?

ARMAND

645

Błagam!

MAŁGORZATA

Po krótkim wahaniu.
646

Czy ja mogę co ukrywać przed tobą?

ARMAND

647

Słucham.

MAŁGORZATA

648

Obmyśliłam pewien plan…

ARMAND

649

Co za plan?

MAŁGORZATA

650

Mogę ci powiedzieć jedynie rezultat…

ARMAND

651

A co za rezultat?

MAŁGORZATA

652

Czy chciałbyś spędzić ze mną lato na wsi?

ARMAND

653

Pytasz?

MAŁGORZATA

654

A więc, jeśli mój plan się uda, a uda się na pewno, za dwa tygodnie będę wolna, nie będę miała żadnych długów i pojedziemy sobie razem na wieś.

ARMAND

655

I nie możesz mi powiedzieć, jakim sposobem?

MAŁGORZATA

656

Nie…

ARMAND

657

I to ty sama wymyśliłaś ten plan, Małgorzato?

MAŁGORZATA

658

Jak ty to mówisz!

ARMAND

659

Odpowiedz!

MAŁGORZATA

660

Więc tak, ja, ja sama!

ARMAND

661

I ty sama go wykonasz?

MAŁGORZATA

Z wahaniem.
662

Ja sama…

ARMAND

Wstając.
663

Czy ty czytałaś Manon Lescaut, Małgorzato?

MAŁGORZATA

664

Tak, leży w salonie.

ARMAND

665

Czy szanujesz kawalera des Grieux?

MAŁGORZATA

666

Czemu to pytanie?

ARMAND

667

Bo tam jest moment, w którym Manon ułożyła plan, mianowicie wziąć pieniądze od pana B… i wydać je z kawalerem… Małgorzato, ty masz więcej serca od niej, a ja jestem uczciwszy od niego!

MAŁGORZATA

668

A więc?

ARMAND

669

Więc jeżeli twój pomysł jest tego rodzaju… nie przyjmuję!

MAŁGORZATA

670

Doskonale, mój drogi… nie mówmy o tym więcej… Pauza. Ładnie jest dziś, prawda?

ARMAND

671

Bardzo ładnie.

MAŁGORZATA

672

Dużo było ludzi na Polach Elizejskich?

ARMAND

673

Dużo…

MAŁGORZATA

674

Mamy dziś pełnię, o ile mi się zdaje?

ARMAND

Porywczo.
675

Ech, co mi pełnia!

MAŁGORZATA

676

Więc o czym mam z tobą mówić? Kiedy ci mówię, że cię kocham, kiedy ci daję tego dowód, złościsz się! Zatem, mówię o pogodzie…

ARMAND

677

Cóż chcesz, Małgorzato?… Jestem zazdrosny o twoją najdrobniejszą myśl! To, coś mi proponowała przed chwilą…

MAŁGORZATA

678

Znów wracamy?

ARMAND

679

No tak, wracamy… Więc to, co mi proponowałaś, to dla mnie szczyt radości, ale tajemnica, która otacza ten plan…

MAŁGORZATA

680

Zastanówmy się trochę… Kochasz mnie i chciałbyś spędzić jakiś czas ze mną, daleko od tego okropnego Paryża?…

ARMAND

681

Och, tak!

MAŁGORZATA

682

I ja tego pragnę… Ale do tego celu trzeba czegoś… czego ja nie mam… Nie jesteś zazdrosny o księcia, wiesz, jak czyste uczucie wiąże go ze mną… Pozwól mi działać…

ARMAND

683

Jednakże…

MAŁGORZATA

684

Kocham cię! Więc zgoda?

ARMAND

685

Ale…

MAŁGORZATA

Przymila się.
686

Zgoda… powiedz…

ARMAND

687

Jeszcze nie…

MAŁGORZATA

688

Zatem przyjdziesz do mnie jutro, pomówimy jeszcze…

ARMAND

689

Jak to jutro?… Już mnie wyprawiasz?

MAŁGORZATA

690

Ależ nie, możesz zostać jeszcze chwilę.

ARMAND

691

Jeszcze chwilę?… Oczekujesz kogoś?

MAŁGORZATA

692

Znowu zaczynasz?

ARMAND

693

Małgorzato, ty mnie oszukujesz!

MAŁGORZATA

694

Od jak dawna cię znam?

ARMAND

695

Od czterech dni…

MAŁGORZATA

696

Cóż by mnie zmuszało przyjmować cię?

ARMAND

697

Nic…

MAŁGORZATA

698

Gdybym cię nie kochała, czy miałabym prawo wyprosić cię za drzwi, tak jak to robię z Varvillem i z tyloma innymi?

ARMAND

699

Oczywiście!

MAŁGORZATA

700

Zatem, mój drogi chłopaku, pozwól mi kochać cię i nie narzekaj!

ARMAND

701

Przebacz! Tysiąc razy przepraszam!

MAŁGORZATA

702

Jeśli tak dalej pójdzie, całe życie będę ci przebaczać!

ARMAND

703

Nie, to już ostatni raz! O, już idę!

MAŁGORZATA

704

Doskonale! Przyjdź jutro w południe, zjemy razem śniadanie.

ARMAND

705

Więc do jutra.

MAŁGORZATA

706

Do jutra.

ARMAND

707

W południe?

MAŁGORZATA

708

W południe.

ARMAND

709

Przysięgasz mi?

MAŁGORZATA

710

Co?

ARMAND

711

Że nie oczekujesz nikogo?

MAŁGORZATA

712

Znowu! Przysięgam, że cię kocham i że kocham tylko ciebie.

ARMAND

713

Do widzenia!

MAŁGORZATA

714

Do widzenia, ty wielki dzieciaku!

Armand waha się chwilę i wychodzi.

SCENA PIĄTA

MAŁGORZATA

Sama, na tym samym miejscu.
715

Kto byłby mi powiedział jeszcze przed tygodniem, że ten człowiek, o którego istnieniu nie wiedziałam, do tego stopnia i tak szybko wypełni serce moje i myśli? Czy on mnie kocha zresztą? A ja czy go kocham, ja która nigdy nie kochałam? Ale po co wyrzekać się chwili radości? Czemu nie iść za kaprysem serca? Czym ja jestem? Igraszką losu! Niechże tedy los robi ze mną, co mu się podoba. Bądź co bądź, mam uczucie, że jestem szczęśliwsza, niż byłam kiedykolwiek. To może zła wróżba. My, kobiety, my przewidujemy zawsze, że ktoś nas pokocha, nigdy, że my pokochamy: tak, że za pierwszym atakiem tej nieprzewidzianej choroby, nie wiemy same, co się z nami dzieje.

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATAANNA.

ANNA

Oznajmiając hrabiego, który idzie za nią.
716

Pan hrabia!

MAŁGORZATA

Nie ruszając się.
717

Dobry wieczór, hrabio!

HRABIA

Całując ją w rękę.
718

Dobry wieczór, Małgorzato. Jak zdrowie dzisiaj?

MAŁGORZATA

719

Doskonale.

HRABIA

Siadając przy kominku.
720

Zimno dziś diabelnie! Pisałaś mi, abym przyszedł o wpół do jedenastej. Widzisz, że jestem punktualny.

MAŁGORZATA

721

Dziękuję. Mamy z sobą do pomówienia, drogi hrabio.

HRABIA

722

Czy jadłaś kolację?

MAŁGORZATA

723

Czemu?

HRABIA

724

Bo moglibyśmy iść na kolację i porozmawiać przy stole.

MAŁGORZATA

725

Głodny pan jest?

HRABIA

726

Zawsze się jest na tyle głodnym, aby móc zjeść kolację. Taki lichy był dziś obiad w klubie!

MAŁGORZATA

727

Co tam robili?

HRABIA

728

Grali, kiedy wszedłem.

MAŁGORZATA

729

Saint-Gaudens przegrywał?

HRABIA

730

Przegrał dwadzieścia pięć ludwików, a krzyczał za dwieście.

MAŁGORZATA

731

Był tu kiedyś na kolacji z Olimpią.

HRABIA

732

I kto jeszcze?

MAŁGORZATA

733

Gaston Rieux. Zna go pan?

HRABIA

734

Tak.

MAŁGORZATA

735

I Armand Duval.

HRABIA

736

Cóż to jest Armand Duval?

MAŁGORZATA

737

Przyjaciel Gastona. Poza tym Prudencja i ja, to już wszyscy. Wesoło było.

HRABIA

738

Gdybym wiedział, byłbym zaszedł. Ale, ale, czy ktoś stąd wyszedł przed chwilą, tuż przed moim przybyciem?

MAŁGORZATA

739

Nie, nikt.

HRABIA

740

Bo w chwili gdy wysiadałem z powozu, ktoś podbiegł do mnie, jak gdyby chcąc zobaczyć, kto to taki, i przyjrzawszy mi się, odszedł.

MAŁGORZATA

Na stronie.
741

Byłżeby to Armand?

Dzwoni.

HRABIA

742

Potrzebujesz czego?

MAŁGORZATA

743

Tak. Mam powiedzieć słówko Annie. Do Anny po cichu. Zejdź na ulicę, rozejrzyj się nieznacznie, czy pan Duval tam jest i wróć mi powiedzieć.

ANNA

744

Słucham panią.

Wychodzi.

HRABIA

745

Jest nowina.

MAŁGORZATA

746

Jaka?

HRABIA

747

Gaguski się żeni.

MAŁGORZATA

748

Nasz polski książę?

HRABIA

749

Właśnie.

MAŁGORZATA

750

Z kim się żeni?

HRABIA

751

Zgadnij.

MAŁGORZATA

752

Skądże ja mogę wiedzieć.

HRABIA

753

Z Adelą.

MAŁGORZATA

754

Głupstwo robi Adela.

HRABIA

755

Przeciwnie, to raczej on…

MAŁGORZATA

756

Mój drogi hrabio, kiedy człowiek z towarzystwa żeni się z dziewczyną taką jak Adela, to nie on robi głupstwo, ale ona robi zły interes. Ten wasz Polak jest zrujnowany, ma fatalną opinię i jeżeli się ożeni z Adelą, to dla tych dwunastu czy piętnastu tysięcy franków renty, któreście jej wspólnymi siłami uskładali.

ANNA

Wracając, cicho do Małgorzaty.
757

Nie, pani, nie ma nikogo.

MAŁGORZATA

758

A teraz, drogi hrabio, mówmy o rzeczach poważnych.

HRABIA

759

O rzeczach poważnych! wolałbym o wesołych.

MAŁGORZATA

760

Przekonamy się później, czy bierzesz rzeczy wesoło.

HRABIA

761

Słucham.

MAŁGORZATA

762

Czy masz przy sobie pieniądze?

HRABIA

763

Ja? Nigdy.

MAŁGORZATA

764

Zatem trzeba będzie podpisać czek…

HRABIA

765

Któż tutaj potrzebuje pieniędzy?

MAŁGORZATA

766

Niestety! trzeba mi piętnastu tysięcy franków!

HRABIA

767

Tam do licha! ładny kawał grosza. Czemu właśnie piętnastu tysięcy?

MAŁGORZATA

768

Bo mam długi.

HRABIA

769

Ty płacisz długi?

MAŁGORZATA

770

Wierzyciele moi życzą sobie tego.

HRABIA

771

Trzeba koniecznie?

MAŁGORZATA

772

Tak.

HRABIA

773

Więc… dobrze, podpiszę.

SCENA SIÓDMA

CIŻ i ANNA.

ANNA

Wchodzi.
774

Proszę pani, przyniesiono ten list. Kazano go pani oddać natychmiast.

MAŁGORZATA

Otwiera list.
775

Armand! Co to znaczy?

Czyta.

„Pani, nie mam ochoty odgrywać śmiesznej roli, nawet przy kobiecie, którą kocham. W chwili gdy wychodziłem od pani, wszedł hrabia de Giray. Nie mam ani lat, ani natury pana de Saint-Gaudens. Niech mi pani daruje moją jedyną winę, tę, że nie jestem milionerem; zapomnijmy oboje, żeśmy się znali i że przez chwilę zdawało się nam, że się kochamy. Kiedy pani otrzyma ten list, już mnie nie będzie w Paryżu.

Armand”.

ANNA

776

Czy będzie odpowiedź?

MAŁGORZATA

777

Nie, powiedz, że dobrze.

Anna wychodzi.

SCENA ÓSMA

HRABIAMAŁGORZATA.

MAŁGORZATA

Do siebie.
778

Sen się skończył! Szkoda!

HRABIA

779

Co to za list?

MAŁGORZATA

780

Co za list? Dobra nowina dla pana.

HRABIA

781

Jak to?

MAŁGORZATA

782

Zarabiasz na tym liście piętnaście tysięcy.

HRABIA

783

To pierwszy list, który mi tyle przynosi.

MAŁGORZATA

784

Już mi nie trzeba tego, o co pana prosiłam.

HRABIA

785

Wierzyciele pokwitowali rachunki? To bardzo ładnie z ich strony.

MAŁGORZATA

786

Nie, byłam zakochana, drogi hrabio.

HRABIA

787

Pani?

MAŁGORZATA

788

Tak, ja.

HRABIA

789

W kim, dobry Boże?

MAŁGORZATA

790

W człowieku, który mnie nie kochał, jak bywa często; w człowieku bez majątku, jak bywa zawsze.

HRABIA

791

A, tak, tymi miłostkami chcecie się opłukać po innych.

MAŁGORZATA

792

I oto co mi pisze.

Daje hrabiemu list.

HRABIA

Czyta.
793

„Droga Małgorzato…” A, to od pana Duval. Bardzo zazdrosny ten jegomość. A, rozumiem teraz cel tego czeku. To bardzo ładne, co pani chciała urządzić.

Oddaje list.

MAŁGORZATA

Dzwoni i rzuca list na stół.
794

Proponował mi pan kolację.

HRABIA

795

I proponuję jeszcze. Nigdy nie zdołasz zjeść za piętnaście tysięcy franków. Zawsze to będzie oszczędność.

MAŁGORZATA

796

A więc jedźmy, potrzebuję powietrza.

HRABIA

797

Widzę, że to było poważne, jesteś tak podniecona…

MAŁGORZATA

798

Och, to nic. Do Anny, która wchodzi. Daj mi szal i kapelusz.

ANNA

799

Który, proszę pani?

MAŁGORZATA

800

Kapelusz, który zechcesz, i szal lekki. Do hrabiego. Trzeba nas brać, tak jak jesteśmy, kochany hrabio.

HRABIA

801

Och, ja jestem przyzwyczajony do tego wszystkiego.

ANNA

Dając szal.
802

Pani będzie zimno.

MAŁGORZATA

803

Nie.

ANNA

804

Mam czekać na panią?

MAŁGORZATA

805

Nie, połóż się, może wrócę późno… Idziesz, hrabio?

SCENA DZIEWIĄTA

ANNA

Sama.
806

Coś się tu dzieje: pani jest taka wzruszona, to ten list, co go przyniesiono przed chwilą, wprawił ją w taki stan. Bierze list. A, jest. Bagatela. Pan Duval wziął szybkie tempo. Mianowany przed dwoma dniami, dziś już w dymisji, żył ledwie tyle, ile żyje kwiat róży i kariera ministra… Oho! Wchodzi Prudencja. Pani Duvernoy.

SCENA DZIESIĄTA

ANNAPRUDENCJA — później SŁUŻĄCY.

PRUDENCJA

807

Małgorzata wyszła?

ANNA

808

Przed chwilą.

PRUDENCJA

809

Dokąd poszła?

ANNA

810

Na kolację.

PRUDENCJA

811

Z panem de Giray?

ANNA

812

Tak.

PRUDENCJA

813

Czy dostała przed chwilą list?

ANNA

814

Od pana Armanda.

PRUDENCJA

815

Co powiedziała?

ANNA

816

Nic.

PRUDENCJA

817

A wróci kiedy?

ANNA

818

Pewnie późno. Myślałam, że pani Prudencja śpi już od dawna.

PRUDENCJA

819

Już spałam, kiedy mnie obudziło gwałtowne dzwonienie, poszłam otworzyć…

Pukanie do drzwi.

ANNA

820

Proszę.

SŁUŻĄCY

821

Pani prosi o futro: zimno jej jest.

PRUDENCJA

822

Jest na dole?

SŁUŻĄCY

823

Tak, w powozie.

PRUDENCJA

824

Poproś ją na chwilę, powiedz, że to ja proszę.

SŁUŻĄCY

825

Ale pani nie jest sama.

PRUDENCJA

826

To nic, poproś. Służący wychodzi. Prudencjo!

PRUDENCJA

Otwierając okno.
827

Masz tobie, teraz tamten się niecierpliwi! Och, ci zazdrośni kochankowie! Wszyscy jednacy!

ARMAND

Zza sceny.
828

I cóż?

PRUDENCJA

829

Czekajże pan trochę, u diabła! Za chwilę pana zawołam.

SCENA JEDENASTA

CIŻ — MAŁGORZATA — potem ANNA.

MAŁGORZATA

830

Czego chcesz, Prudencjo?

PRUDENCJA

831

Armand jest u mnie…

MAŁGORZATA

832

Co mnie to obchodzi?…

PRUDENCJA

833

Chce z tobą mówić.

MAŁGORZATA

834

A ja nie chcę go widzieć… Zresztą nie mogę… czekają na mnie… Powiedz mu to…

PRUDENCJA

835

Niech mnie Bóg broni! Wyzwałby hrabiego!

MAŁGORZATA

836

No i czegóż on chce?

PRUDENCJA

837

Czy ja wiem?… Czy on sam wie?… Ale my wiemy, co to jest zakochany!

ANNA

Z futrem w ręku.
838

Pani życzy sobie futro?

MAŁGORZATA

839

Nie, jeszcze nie…

PRUDENCJA

840

No i co?… Cóż postanowisz?

MAŁGORZATA

841

Ten chłopak mnie wpędzi w nieszczęście!

PRUDENCJA

842

Więc najlepiej nie widzieć go już więcej! Lepiej nawet, aby się w ten sposób skończyło.

MAŁGORZATA

843

Tak sądzisz? nieprawdaż?

PRUDENCJA

844

Oczywiście!

MAŁGORZATA

Po chwili.
845

Co ci jeszcze mówił?

PRUDENCJA

846

Ej, ty chcesz, aby przyszedł… Zawołam go… A hrabia?

MAŁGORZATA

847

Hrabia?… Zaczeka.

PRUDENCJA

848

Lepiej byłoby może odprawić go zupełnie…

MAŁGORZATA

849

Masz słuszność! Do Anny. Anno, zejdź, powiedz panu de Giray, że czuję się niezdrowa i że nie pójdę na kolację, niech mi wybaczy.

ANNA

850

Słucham panią.

Wychodzi.

PRUDENCJA

W oknie.
851

Armandzie! Chodź pan! Och! Nie trzeba mu tego dwa razy powtarzać.

MAŁGORZATA

852

Zostaniesz tu cały czas, póki on będzie.

PRUDENCJA

853

Nie, nie! Przyszłaby chwila, w której kazałabyś mi się wynosić, wolę iść od razu!

ANNA

Wraca.
854

Pan hrabia odjechał, proszę pani.

MAŁGORZATA

855

Czy nic nie mówił?

ANNA

856

Nie.

Wychodzi.

SCENA DWUNASTA

MAŁGORZATAARMANDPRUDENCJA.

ARMAND

Wchodzi.
857

Małgorzato! Nareszcie!

PRUDENCJA

858

Moje dzieci, zostawiam was.

Wychodzi.

SCENA TRZYNASTA

MAŁGORZATAARMAND.

ARMAND

Przypadając do stóp Małgorzaty i klękając.
859

Małgorzato!

MAŁGORZATA

860

Czego pan żąda?

ARMAND

861

Żebyś mi przebaczyła…

MAŁGORZATA

862

Nie zasługujesz na to! Gest Armanda. Rozumiem, że możesz być zazdrosny i napisać do mnie list podrażniony, ale nie ironiczny i niegrzeczny… Zrobiłeś mi wielką przykrość i wiele złego.

ARMAND

863

A ty, Małgorzato, mnie?

MAŁGORZATA

864

Jeżeli ci zrobiłam, to mimo woli.

ARMAND

865

Kiedy ujrzałem hrabiego i powiedziałem sobie, że to dla niego mnie wyprawiłaś, byłem już oszalały, straciłem głowę, napisałem do ciebie… Ale kiedy ty, zamiast się usprawiedliwić, powiedziałaś Annie, że dobrze, zapytałem sam siebie, co się ze mną stanie, jeśli cię już nie ujrzę. Nagle zrobiła się koło mnie pustka… Nie zapominaj, Małgorzato, że, choć cię znam ledwie od kilku dni, kocham cię od dwóch lat!

MAŁGORZATA

866

A więc, mój drogi, to było bardzo roztropne postanowienie…

ARMAND

867

Jakie?

MAŁGORZATA

868

Wyjechać. Czyż nie tak mi napisałeś?

ARMAND

869

Czyżbym mógł?…

MAŁGORZATA

870

A jednak trzeba…

ARMAND

871

Trzeba?

MAŁGORZATA

872

Tak, nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Moje położenie każe mi rozstać się z tobą, a wszystko mi broni tej miłości…

ARMAND

873

Kochałaś mnie zatem trochę, Małgorzato?

MAŁGORZATA

874

Kochałam.

ARMAND

875

A teraz?

MAŁGORZATA

876

Teraz zastanowiłam się, że to, co sobie roiłam, jest niemożliwe!

ARMAND

877

Gdybyś mnie kochała, nie byłabyś przyjęła hrabiego zwłaszcza dziś wieczór.

MAŁGORZATA

878

Toteż lepiej, abyśmy dali temu pokój… Jestem ładna, podobałam ci się, jestem dobra dziewczyna, ty jesteś chłopiec rozgarnięty, trzeba było wziąć ze mnie to co dobre, zostawić to co złe i nie zajmować się resztą.

ARMAND

879

Nie tak mówiłaś do mnie niedawno, Małgorzato, kiedy obiecywałaś mi kilka miesięcy z tobą, z dala od Paryża, z dala od świata, i to właśnie że runąłem z tej nadziei w rzeczywistość, sprawiło mi taki ból.

MAŁGORZATA

Z melancholią.
880

To prawda… Powiedziałam sobie: trochę spoczynku dobrze by mi zrobiło… On troszczy się o moje zdrowie, gdyby tak można spędzić z nim lato, gdzieś w jakimś lesie, byłoby to parę dobrych chwil w tym smutnym życiu. Po trzech, czterech miesiącach wrócilibyśmy do Paryża, uścisnęlibyśmy sobie serdecznie ręce i sklecilibyśmy przyjaźń z resztek naszej miłości… To byłoby jeszcze wiele, bo miłość, jaką ktoś może czuć dla mnie, choćby najgwałtowniejsza, nie zawsze starczy potem na trochę przyjaźni… Nie chciałeś! Twoje serce to strasznie wielki pan, nic nie chce przyjąć! Nie mówmy już o tym… Przychodzisz tu od czterech dni, byłeś u mnie na kolacji, przyślij mi jakiś klejnot z twoim biletem wizytowym i będziemy skwitowani…

ARMAND

881

Małgorzato, jesteś szalona! Ja cię kocham! To nie znaczy, że jesteś ładna i że mi się będziesz podobała przez kilka miesięcy… Ty jesteś całą mą nadzieją, moją myślą, moim życiem! Kocham cię po prostu… Cóż mam powiedzieć więcej?…

MAŁGORZATA

882

Zatem masz słuszność… lepiej żebyśmy zaraz się rozstali!

ARMAND

883

Naturalnie, bo ty mnie nie kochasz!

MAŁGORZATA

884

Bo… Ty nie wiesz, co mówisz!

ARMAND

885

Więc czemu?

MAŁGORZATA

886

Czemu? Chcesz wiedzieć? Bo są godziny, w których ten rozpoczęty sen snuję do końca… bo są dni, w których jestem zmęczona życiem, jakie wiodę, i roję sobie inne… bo w naszej burzliwej egzystencji, nasza wyobraźnia, nasza próżność, nasze zmysły żyją, ale nasze serce wzbiera i, nie mogąc znaleźć upustu… dławi nas… Wyglądamy na szczęśliwe… zazdroszczą nam… W istocie, mamy kochanków, którzy się rujnują, nie tyle dla nas, jak to powiadają, ile dla swej próżności… Jesteśmy pierwsze w ich miłości własnej, ostatnie w ich szacunku… Mamy przyjaciół, przyjaciółki jak Prudencja, których przyjaźń bywa czasem służalcza, nigdy bezinteresowna… Mało je to obchodzi, co robimy, byleby je widziano w naszych lożach, byleby mogły się rozpierać w naszych powozach. Tak więc, dokoła nas sama ruina, wstyd i kłamstwo! Marzyłam tedy chwilami… nie śmiejąc tego wyznać nikomu… o tym, aby spotkać człowieka dość górnie myślącego, aby mnie nie pytał o nic i aby chciał być kochankiem mego kaprysu! Tego człowieka znalazłem w księciu, ale starość nie daje pociechy, ani oparcia… Dusza moja potrzebuje czego innego… Wówczas spotkałam ciebie, młodego, zapalonego, szczęśliwego… Łzy, które wylałeś dla mnie, twoja troska o moje zdrowie, twoje tajemnicze wizyty w czasie mej choroby, twoja szczerość, twój zapał, wszystko pozwalało mi widzieć w tobie tego, którego wzywałam w głębi mej gwarnej samotności… W jednej minucie, jak szalona, zbudowałam całą przyszłość na twojej miłości, marzyłam o wsi, o niewinności… przypomniałam sobie moje dziecięctwo… zawsze człowiek ma jakieś dziecięctwo, co bądź by się z nim potem stało — to marzenie było niepodobieństwem, jedno twoje słowo dowiodło mi tego… Chciałeś wiedzieć wszystko, wiesz wszystko!

ARMAND

887

I ty sądzisz, że po tych słowach cię opuszczę?… Kiedy szczęście puka do nas, mielibyśmy przed nim uciekać? Nie, Małgorzato! Nie! Marzenie twoje ziści się, przysięgam! Nie mędrkujmy, jesteśmy młodzi, kochamy się, idźmy za naszą miłością!

MAŁGORZATA

888

Nie zwódź mnie, Armandzie! Pomyśl, że gwałtowne wzruszenie może mnie zabić! Pamiętaj, kim jestem i czym jestem!

ARMAND

889

Jesteś aniołem i kocham cię!

ANNA

Puka do drzwi.
890

Proszę pani…

MAŁGORZATA

891

Co tam?

ANNA

892

Przyniesiono list.

MAŁGORZATA

Śmiejąc się.
893

Co za noc! Same listy!… Od kogo?

ANNA

894

Od pana hrabiego.

MAŁGORZATA

895

Czy ma być odpowiedź?

ANNA

896

Tak, proszę pani.

MAŁGORZATA

Rzucając się na szyję Armanda.
897

Więc powiedz, że nie ma żadnej!

AKT III

Auteuil. Salon w domu wiejskim. W głębi kominek, nad nim lustro. Po obu stronach kominka drzwi. Widok na ogród.

SCENA PIERWSZA

ANNAPRUDENCJA — potem ARMAND. ANNA sprząta po śniadaniu.

PRUDENCJA

Wchodzi.
898

Gdzie Małgorzata?

ANNA

899

Pani jest w ogrodzie z panną Mimi i z panem Gustawem, którzy byli tu na śniadaniu i zostaną cały dzień.

PRUDENCJA

900

Idę do nich.

Anna wychodzi, wchodzi Armand.

ARMAND

901

Prudencjo, chcę z tobą pomówić… Przed dwoma tygodniami wyjechałaś stąd powozem Małgorzaty?

PRUDENCJA

902

W istocie…

Miłość, PieniądzARMAND

903

Od tego czasu nie ujrzeliśmy ani powozu, ani koni. Przed tygodniem, wychodząc, bałaś się rzekomo zimna i Małgorzata pożyczyła ci szal, którego nie odniosłaś… Wreszcie wczoraj dała ci bransolety i diamenty do naprawy, jak mówiła… Gdzie są konie, powóz, szal i diamenty?

PRUDENCJA

904

Mam być szczera?

ARMAND

905

Błagam o to…

PRUDENCJA

906

Konie wróciły do kupca, który odkupił je za pół ceny.

ARMAND

907

Szal?

PRUDENCJA

908

Sprzedany…

ARMAND

909

Diamenty?

PRUDENCJA

910

Zastawiłam dziś rano… Przynoszę kwity.

ARMAND

911

I czemu mi nie powiedziałaś?

PRUDENCJA

912

Małgorzata nie chciała…

ARMAND

913

A po co te sprzedaże i te zastawy?

PRUDENCJA

914

Aby płacić!… Czy myślisz, mój chłopczyku, że wystarczy kochać się i żyć sobie z dala od Paryża, obyczajem pasterskim i eterycznym?… Wcale nie… Obok życia poetycznego jest życie realne. Książę, u którego byłam właśnie, bo pragnęłam, o ile możliwe, uniknąć tylu ofiar, nie chce nic dać Małgorzacie, póki nie zerwie z tobą, a Bóg widzi, jak ona nie ma ochoty!…

ARMAND

915

Dobra Małgorzata!

PRUDENCJA

916

Tak, dobra Małgorzata!… Za dobra Małgorzata, bo kto wie, jak to się skończy?… Nie licząc, że, aby zapłacić resztę długów, chce oddać wszystko, co jej jeszcze zostało… Mam w kieszeni projekt sprzedaży, który mi wręczył pośrednik.

ARMAND

917

Ile potrzeba?

PRUDENCJA

918

Przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy.

ARMAND

919

Poproś wierzycieli o dwa tygodnie zwłoki, za dwa tygodnie zapłacę wszystko.

PRUDENCJA

920

Pożyczy pan?

ARMAND

921

Tak.

PRUDENCJA

922

Ładna historia! Poróżni się pan z ojcem, zrujnuje pan swą przyszłość.

ARMAND

923

Przeczuwałem, co się dzieje, napisałem do mego rejenta, że chcę na kogoś przelać majątek, jaki mam po matce, i w tej chwili otrzymałem odpowiedź: akt jest gotowy, chodzi tylko o parę formalności, dziś jeszcze mam się udać do Paryża, aby podpisać. Tymczasem powstrzymaj Małgorzatę, niech…

PRUDENCJA

924

Ale papiery, które przynoszę?

ARMAND

925

Kiedy ja pojadę, oddasz je jej tak, jakbym ci nic nie mówił. Nie trzeba, aby wiedziała o naszej rozmowie.

SCENA DRUGA

MAŁGORZATAMIMIGUSTAWARMANDPRUDENCJA.
Małgorzata, wchodząc, kładzie palec na ustach, dając znak Prudencji, aby milczała.

ARMAND

Do Małgorzaty.
926

Drogie dziecko, połaj Prudencję.

MAŁGORZATA

927

Za co?

ARMAND

928

Prosiłem wczoraj, aby wstąpiła do mnie i przywiozła mi listy, jeżeli są jakie, bo już dwa tygodnie nie byłem w Paryżu… Nie miała nic pilniejszego do roboty, niż zapomnieć, tak że teraz muszę cię opuścić na parę godzin… Od miesiąca nie pisałem do ojca. Nikt nie wie, gdzie jestem, nawet mój służący, bo chciałem uniknąć natrętów. Jest ładnie, Mimi i Gustaw będą ci dotrzymywali towarzystwa… Siadam do powozu, wpadam do domu i wracam.

MAŁGORZATA

929

Jedź mój drogi, jedź; jeżeli nie pisałeś do ojca, to nie moja wina. Tyle razy ci mówiłam, abyś napisał. Będziemy tu gawędzili i pracowali razem, z Gustawem i Mimi.

ARMAND

930

Za godzinę jestem z powrotem. Małgorzata odprowadza go do drzwi, wracając mówi do Prudencji. Czy wszystko ułożone?

PRUDENCJA

931

Tak.

MAŁGORZATA

932

Papiery?

PRUDENCJA

933

Oto są… Pośrednik przyjdzie za chwilę porozumieć się z tobą, ja idę coś przekąsić, bo umieram z głodu.

MAŁGORZATA

934

Idź, Anna ci poda.

SCENA TRZECIA

CIŻ — prócz ARMANDA I PRUDENCJI.

MAŁGORZATA

Do Mimi i Gustawa.
935

Widzicie, oto jak żyjemy od trzech miesięcy.

MIMI

936

Jesteś szczęśliwa?

MAŁGORZATA

937

Och, i jak!

MIMI

938

Mówiłam ci nieraz, Małgorzato; prawdziwe szczęście to spokój i serce… Ileż razy mówiliśmy sobie z Gustawem: kiedyż Małgorzata pokocha kogoś i zacznie wieść spokojniejsze życie?…

MAŁGORZATA

939

A więc wasze życzenie spełniło się… Kocham i jestem szczęśliwa… To wasza miłość i wasze szczęście sprawiło, że wam pozazdrościłam.

GUSTAW

940

To fakt, że my jesteśmy szczęśliwi, nieprawdaż, Mimi?

MIMI

941

Myślę sobie, i jak tanio! Ty jesteś wielka dama i nigdy nie zajdziesz do nas… Inaczej chciałabyś żyć zupełnie tak jak my. Myślisz, że tu żyjesz bardzo skromnie!… Cóż byś powiedziała, gdybyś widziała moje dwa małe pokoiki przy ulicy Blanche, na piątym piętrze, z oknami na ogrody, do których właściciele nie zachodzą nigdy! — Jakim cudem mogą istnieć ludzie, którzy, mając ogród, nie przechadzają się po nim?

GUSTAW

942

Wyglądamy na jakiś romans niemiecki albo na idyllę Goethego z muzyką Schuberta.

MIMI

943

Żartuj sobie, żartuj, dlatego, że Małgorzata słucha… Kiedy jesteśmy sami, nie żartujesz, jesteś łagodny jak baranek i czuły jak turkawka… Ty nie wiesz, on chciał, abym zmieniła mieszkanie… Nasze życie wydaje mu się zbyt skromne.

GUSTAW

944

Nie, tylko uważam, że mieszkamy za wysoko.

MIMI

945

Nie wychodź z domu, a nie będziesz wiedział, na którym piętrze mieszkasz.

MAŁGORZATA

946

Przemiła z was para.

MIMI

947

Pod pozorem, że ma sześć tysięcy franków renty, nie chce, żebym pracowała… Kiedyś może zechce kupić mi powóz.

GUSTAW

948

I to może przyjdzie.

MIMI

949

Mamy czas; trzeba najpierw, aby twój wuj zmienił swoje poglądy i aby ciebie uznał za swego spadkobiercę, a mnie za siostrzenicę.

GUSTAW

950

Zaczyna się przekonywać do ciebie.

MAŁGORZATA

951

Więc on cię nie zna? Gdyby cię znał, przepadałby za tobą.

MIMI

952

Nie, szanowny wujaszek nigdy nie raczył mnie odwiedzić. Jest jeszcze z pokolenia wujów, którzy uważają, że gryzetki rujnują siostrzeńców… Chciałby, aby Gustaw ożenił się z damą z towarzystwa… Cóż, kiedy dla Gustawa towarzystwo to ja!

GUSTAW

953

Oswoi się wujaszek… Zresztą, od czasu jak jestem adwokatem, jest już pobłażliwszy.

MIMI

954

A, prawda, zapomniałam ci powiedzieć: Gustaw jest adwokatem!

MAŁGORZATA

955

Powierzę mu moją obecną sprawę.

MIMI

956

Już bronił! Byłam na rozprawie.

MAŁGORZATA

957

Czy wygrał?

GUSTAW

958

Przegrałem z kretesem! Mego klienta skazano na dziesięć lat ciężkich robót.

MIMI

959

Na szczęście!

MAŁGORZATA

960

Czemu na szczęście?

MIMI

961

Bo był skończony łajdak. To ładny zawód być adwokatem! Zatem adwokat jest wielkim człowiekiem, kiedy może sobie powiedzieć: miałem w swoich rękach zbrodniarza, który zabił własnego ojca, matkę i dzieci… Otóż, mimo to, mam tyle talentu, iż sprawiłem, że go uniewinniono… Wróciłem społeczeństwu tę ozdobę, której mu brakowało.

MAŁGORZATA

962

Skoro jest adwokatem, pewnie będziemy mieli niedługo wesele?

GUSTAW

963

O ile się ożenię.

MIMI

964

Jak to, o ile się pan ożeni, szanowny panie? Ależ mam nadzieję, że pan się ożeni, i to ze mną! Nie znajdzie pan lepszej żony, i która by pana bardziej kochała.

MAŁGORZATA

965

Zatem kiedy?

MIMI

966

Niedługo.

MAŁGORZATA

967

Bardzo jesteś szczęśliwa!

MIMI

968

A ty czy nie skończysz tak jak my?…

MAŁGORZATA

969

Za kogóż mam wyjść?

MIMI

970

Za Armanda.

MAŁGORZATA

971

Za Armanda?… On ma prawo mnie kochać, ale nie żenić się ze mną. Wzięłam mu serce, ale nie wezmę mu nigdy nazwiska. Są rzeczy, których kobieta nie wymaże nigdy ze swego życia, widzisz, Mimi, i nie powinna dopuścić do tego, aby je mąż mógł jej wyrzucać. Gdybym chciała, aby Armand się ze mną ożenił, ożeniłby się jutro, ale zanadto go kocham, aby żądać od niego takiego poświęcenia… Panie Gustawie, czy mam słuszność?

GUSTAW

972

Porządna z ciebie dziewczyna, Małgorzato.

MAŁGORZATA

973

Nie, ale myślę jak porządny człowiek. To już coś… Jestem szczęśliwa szczęściem, o jakim nigdy nie marzyłam… Dziękuję za nie Bogu i nie chcę kusić Opatrzności.

MIMI

974

Gustaw wsiada na wielkiego konia… On sam ożeniłby się z tobą, gdyby był na miejscu Armanda… Nieprawdaż, Gustawie?

GUSTAW

975

Może… Zresztą dziewictwo kobiety należy do jej pierwszej miłości, nie do pierwszego kochanka.

MIMI

976

Chyba, że pierwszy kochanek był zarazem pierwszą miłością! Bywają takie przykłady…

GUSTAW

Ściskając jej rękę.
977

I niedaleko, prawda?

MIMI

Do Małgorzaty.
978

Zresztą, byleś była szczęśliwa, mniejsza o resztę!

MAŁGORZATA

979

Jestem szczęśliwa… Ale kto byłby mi powiedział, że kiedyś ja, Małgorzata Gautier, będę żyła cała miłością jednego człowieka, że będę spędzała całe dni siedząc koło niego, pracując, czytając, słuchając go…

MIMI

980

Jak my…

MAŁGORZATA

981

Mogę z wami mówić otwarcie, wy mi uwierzycie, bo wy słuchacie sercem… Chwilami zapominam, czym byłam i to „ja” dawniejsze tak się oddziela od „ja” dzisiejszego, że powstają z tego dwie zupełnie odrębne kobiety i druga z nich zaledwie sobie przypomina pierwszą… Kiedy, ubrana w białą sukienkę, w wielkim słomkowym kapeluszu, z futerkiem na ramieniu na wypadek wieczornego chłodu, siadam z Armandem do łódki, którą puszczamy swobodnie z biegiem wody i która zatrzymuje się sama pod wierzbami pobliskiej wysepki, nikt nie podejrzewa, nawet ja sama, że ten biały cień to Małgorzata Gautier. Wydałam na bukiety więcej pieniędzy, niżby trzeba, aby wyżywić przez rok uczciwą rodzinę, i oto ten kwiatek, który mi Armand dał dziś rano, wystarcza teraz, aby przepoić wonią cały mój dzień. Zresztą, wiecie dobrze, co to jest kochać: jak godziny biegną same, jak nas niosą, unosząc z sobą tygodnie, miesiące, bez wstrząśnień i bez zmęczenia. Jestem bardzo szczęśliwa, ale chcę być jeszcze szczęśliwsza, nie wiecie wszystkiego…

MIMI

982

Czego?

MAŁGORZATA

983

Mówiliście mi przed chwilą, że ja nie żyję tak jak wy: nie długo będziecie mi to mówili.

MIMI

984

Jak to?

MAŁGORZATA

985

Armand niczego się nie domyśla: kazałam sprzedać wszystko, co posiadam w Paryżu, cały swój apartament, do którego nie chcę nawet wracać. Spłaciłam wszystkie długi, wynajmę mieszkanko niedaleko was, umebluję je bardzo skromnie i będziemy tak żyli, zapominając o wszystkim i przez wszystkich zapomniani. W lecie będziemy mieszkali na wsi, ale skromniej niż tu. Gdzież są ludzie, którzy pytają, co to jest szczęście? Wyście mnie tego nauczyli, a teraz ja mogę ludzi uczyć, skoro zechcą.

ANNA

986

Proszę pani, jakiś pan pragnie z panią mówić.

MAŁGORZATA

Do Mimi i Gustawa.
987

To pewnie pośrednik, którego oczekuję. Idźcie do ogrodu, przyjdę do was. Pojadę z wami do Paryża… wszystko zakończymy razem. Do Anny. Wprowadź.

Małgorzata, dawszy ostatni znak Gustawowi i Mimi, którzy wychodzą, zbliża się do drzwi, przez które wchodzi pan Duval.

SCENA CZWARTA

PAN DUVALMAŁGORZATA — potem ANNA.

PAN DUVAL

W progu.
988

Czy panna Małgorzata Gautier?

MAŁGORZATA

989

Tak, panie. Z kim mam zaszczyt?

PAN DUVAL

990

Nazywam się Duval.

MAŁGORZATA

991

Duval!

PAN DUVAL

992

Tak, pani, ojciec Armanda.

MAŁGORZATA

Zmieszana.
993

Armanda nie ma tutaj.

PAN DUVAL

994

Wiem o tym… toteż z panią samą chciałem mówić. Niech pani zechce wysłuchać. Mój syn kompromituje się i rujnuje dla pani.

MAŁGORZATA

995

Pan się myli, proszę pana. Nikt już, dzięki Bogu, nie interesuje się mną, a ja nie przyjmuję nic od Armanda.

PAN DUVAL

996

To znaczy — ponieważ pani zbytek i wydatki są znane — to znaczy, że mój syn jest na tyle nikczemny, aby trwonić z panią to, co pani przyjmuje od innych.

MAŁGORZATA

997

Daruje pan! ale jestem kobietą i jestem u siebie w domu — te dwie przyczyny powinny dostatecznie zapewnić mi prawo do pańskiej grzeczności. Ton, jakim pan do mnie przemawia, nie jest tonem człowieka dobrze wychowanego, którego mam zaszczyt widzieć po raz pierwszy: zatem…

PAN DUVAL

998

Zatem?

MAŁGORZATA

999

Poproszę pana, abyś mi się pozwolił oddalić, bardziej jeszcze przez wzgląd na pana niż na mnie.

PAN DUVAL

1000

W istocie, kiedy się słyszy ten styl, kiedy się widzi te maniery, z trudnością przychodzi pamiętać, że styl jest pożyczony a maniery przybrane. Dobrze mi mówiono, że pani jest niebezpieczną osobą.

MAŁGORZATA

1001

Tak, panie, niebezpieczną, ale dla siebie, nie dla innych.

PAN DUVAL

1002

Niebezpieczna czy nie, niemniej faktem jest, moja panno, że Armand rujnuje się dla pani.

MAŁGORZATA

1003

Powtarzam panu, z całym szacunkiem, jaki jestem winna ojcu Armanda, powtarzam, że pan się myli.

PAN DUVAL

1004

Zatem, co znaczy ten list rejenta, który mnie ostrzega, że Armand chce przelać na panią swą rentę?

MAŁGORZATA

1005

Upewniam pana, że jeżeli Armand to zrobił, zrobił to bez mej wiedzy: wiedział dobrze, że, gdyby mi to ofiarował, byłabym odmówiła.

PAN DUVAL

1006

Jednak nie zawsze mówiła pani w ten sposób.

MAŁGORZATA

1007

To prawda, ale wówczas nie kochałam.

PAN DUVAL

1008

A teraz?

MAŁGORZATA

1009

A teraz kocham najczystszym uczuciem, jakie kobieta może znaleźć w swoim sercu, kiedy Bóg ulituje się nad nią i ześle jej skruchę.

PAN DUVAL

1010

A, frazesy.

MAŁGORZATA

1011

Niech pan posłucha… Mój Boże, ja wiem, że przysięgom kobiet takich jak ja nie wierzy się zbytnio, ale przysięgam na wszystko, co mam najdroższego w świecie, na moją miłość do Armanda, że nie wiedziałam o tej darowiźnie.

PAN DUVAL

1012

Jednakże, proszę pani, musi pani przecież z czegoś żyć.

MAŁGORZATA

1013

Zmusza mnie pan do powiedzenia tego, co chciałam zamilczeć: że jednak przede wszystkim zależy mi na szacunku ojca Armanda, powiem. Od czasu jak znam pańskiego syna, nie chcąc, aby moja miłość była bodaj przez chwilę podobna do tego, co dotąd w moim świecie nazywano tym mianem, zastawiłam lub sprzedałam kaszmiry, diamenty, klejnoty, powozy… Kiedy przed chwilą powiedziano mi, że ktoś się chce ze mną widzieć, myślałam, że to handlarz, któremu sprzedaję meble, obrazy, dywany, resztę zbytku, który mi pan wyrzuca… Wreszcie, jeżeli pan wątpi o moich słowach — o, nie oczekiwałam pana, nie może pan tedy przypuszczać, że ten akt przygotowany jest na pańską intencję, a jeżeli pan wątpi, proszę, niech pan czyta.

Pokazuje mu akt sprzedaży, który oddała jej Prudencja.

PAN DUVAL

Czyta.
1014

Sprzedaż ruchomości z obowiązkiem włożonym na nabywcę, aby spłacił wierzycieli i wręczył pani nadwyżkę. Patrząc na nią ze zdziwieniem. Czyżbym się omylił?…

MAŁGORZATA

1015

Tak panie, omylił się pan lub raczej pana zmylono… Tak, byłam szalona; tak, mam smutną przeszłość; aby ją zmazać, od czasu jak kocham, oddałabym ostatnią kroplę krwi… Och, co bądź panu powiedziano, ja mam serce, wierz mi pan, ja jestem dobra… zobaczy pan, kiedy mnie pan lepiej pozna… To Armand mnie przeobraził!… On mnie pokochał, on mnie kocha! Pan jest jego ojcem, musi pan być dobry jak on!… Błagam pana, niech pan nie mówi źle o mnie… On by ci uwierzył, bo cię kocha, a ja pana poważam i kocham, bo pan jest jego ojcem!

PAN DUVAL

1016

Przepraszam panią. Źle się zachowałem przed chwilą, nie znałem pani, nie mogłem zgadnąć wszystkiego, co w pani odkrywam… Przybyłem tu podrażniony milczeniem syna i jego niewdzięcznością, o które oskarżałem ciebie… Przepraszam panią.

MAŁGORZATA

1017

Dziękuję panu za te dobre słowa…

PAN DUVAL

1018

Toteż, w imię tych twoich szlachetnych uczuć, poproszę panią, abyś dała Armandowi najwyższy dowód miłości, jaki mu dać możesz!

MAŁGORZATA

1019

Och, panie, niech pan nie mówi, błagam!… Pan zażąda ode mnie czegoś straszliwego, tym straszliwszego, że zawsze to przeczuwałam… Musiał pan przybyć… Byłam zanadto szczęśliwa!…

PAN DUVAL

1020

Nie gniewam się już, rozmawiamy jak dwa uczciwe serca, ożywione tym samym uczuciem i żądne oba — nieprawdaż? — dowieść tej miłości istocie, która nam jest droga…

MAŁGORZATA

1021

Tak, tak, panie! Tak!

Miłość, Kobieta, Mężczyzna, ObyczajePAN DUVAL

1022

Dusza twoja posiada szlachetność, obcą wielu kobietom… Toteż mówię do pani, Małgorzato, jak ojciec… jak ojciec, który przychodzi cię błagać o szczęście swoich dwojga dzieci…

MAŁGORZATA

1023

Dwojga dzieci?

PAN DUVAL

1024

Tak, Małgorzato, dwojga dzieci… Mam córkę, młodą, piękną i czystą jak anioł… Kocha pewnego młodzieńca. I ona także czyni z tej miłości nadzieję swego życia, ale ona ma prawo do tej miłości… Mam ją wydać za mąż, pisałem to Armandowi, ale Armand, cały pogrążony w tobie, nawet nie odebrał moich listów… Mógłbym umrzeć, a on by się o tym nie dowiedział… Otóż, moja Blanka, moje ukochane dziecko, ma wyjść za porządnego człowieka, wchodzi do uczciwej rodziny, która żąda, aby wszystko było też uczciwe w mojej… Świat ma swoje wymagania, zwłaszcza na prowincji… Choćby uczucie, jakie cię przepełnia, oczyściło cię zupełnie w oczach Armanda, nawet w moich, nigdy nie oczyścisz się w oczach świata… zawsze będzie widział w tobie tylko twoją przeszłość i zamknie ci bez litości drzwi… Rodzina człowieka, który ma zostać moim zięciem, dowiedziała się o życiu Armanda; oświadczyła mi, że cofnie słowo, jeżeli Armand będzie dalej żył w ten sposób. Przyszłość młodej dziewczyny, która ci nie zrobiła nic złego, może być złamana przez ciebie, Małgorzato. W imię twojej miłości, błagam cię o szczęście córki.

MAŁGORZATA

1025

Jaki pan jest dobry, że pan raczy przemawiać do mnie w ten sposób: czyż mogłabym zostać głucha na tak zacne słowa? Tak, rozumiem pana, ma pan słuszność. Wyjadę z Paryża. Oddalę się od Armanda na jakiś czas. To będzie bolesne, ale zrobię to dla pana, żeby pan nie mógł mi nic wyrzucać… Zresztą, radość powrotu pozwoli zapomnieć o bólu rozłąki. Pozwoli pan, aby do mnie pisał czasami, a kiedy siostra jego wyjdzie za mąż…

PAN DUVAL

1026

Dzięki, Małgorzato, dzięki, ale ja o co innego proszę.

MAŁGORZATA

1027

O co innego! I czego pan może żądać więcej?

PAN DUVAL

1028

Posłuchaj mnie, moje dziecko, i mówmy szczerze. Chwilowe rozłączenie nie wystarcza.

MAŁGORZATA

1029

Chce pan, abym się rozstała z Armandem zupełnie?

PAN DUVAL

1030

Tak trzeba!

MAŁGORZATA

1031

Nigdy!… Pan nie wie chyba, jak my się kochamy? Pan nie wie, że ja nie mam ani przyjaciół, ani krewnych, ani rodziny; że, przebaczając mi, on przyrzekł mi być tym wszystkim i że ja zamknęłam w jego życiu moje? Nie wie pan wreszcie, że ja jestem dotknięta śmiertelną chorobą, że mam tylko kilka lat życia? Opuścić Armanda, to tyle co zabić mnie od razu.

PAN DUVAL

1032

No, no, spokojnie, nie przesadzajmy… Jesteś młoda, jesteś piękna, bierzesz za chorobę trochę znużenia burzliwym życiem: nie umrzesz z pewnością przed wiekiem, w którym śmierć jest błogosławieństwem. Żądam od ciebie olbrzymiego poświęcenia, wiem o tym, ale musisz je dla mnie uczynić. Posłuchaj mnie. Znasz Armanda od trzech miesięcy i kochasz go! Ale czy miłość tak młoda ma prawo łamać całą przyszłość? a wszak ty całą przyszłość mego syna łamiesz, wiążąc go do siebie! Czy jesteś pewna trwania tej miłości? Czyś się już nie omyliła kiedy? A gdybyś nagle — za późno — miała spostrzec, że ty nie kochasz mego syna, gdybyś miała pokochać innego? Przebacz mi, ale przeszłość daje prawo do takich przypuszczeń.

MAŁGORZATA

1033

Nigdy nie kochałam i nie będę kochała, tak jak kocham.

PAN DUVAL

1034

Niech i tak będzie. Ale jeżeli ty się nie mylisz, to może on się myli. W jego wieku, czyż serce może wiązać się na stałe? Czyż serce nie zmienia ustawicznie swoich uczuć? To samo serce, które w synu kocha ponad wszystko rodziców, które w mężu ponad rodziców kocha żonę, które później w ojcu kocha dzieci bardziej niż rodziców, żonę i kochanki. Natura jest wymagająca, ponieważ jest rozrzutna. Możliwe jest tedy, że się mylicie oboje. Oto prawdopodobieństwa. A teraz czy chcesz widzieć fakty i pewniki? Słucha mnie pani, nieprawdaż?

MAŁGORZATA

1035

Czy słucham, dobry Boże!

PAN DUVAL

1036

Jest pani gotowa poświęcić wszystko dla mego syna, ale gdyby on przyjął twoją ofiarę, jakimż on poświęceniem zdoła ci to odpłacić? Zabierze ci twoje piękne lata, a potem, kiedy przyjdzie przesyt — bo przyjdzie — cóż się stanie? Albo okaże się człowiekiem lichym i wówczas, rzucając ci w twarz twoją przeszłość, opuści cię, oświadczając, iż czyni tylko tak jak inni: albo też będzie uczciwym człowiekiem, ożeni się z tobą lub przynajmniej zatrzyma cię przy sobie. Ten związek, czy to małżeństwo, którego podstawą nie będzie czystość, którego podporą nie będzie religia, ani owocem rodzina, ta rzecz może do usprawiedliwienia u młodego chłopca, czym będzie u człowieka dojrzałego! Jaka ambicja będzie mu dostępna?… Jaki zawód otwarty?… Jakąż pociechę będę miał z syna, poświęciwszy dwadzieścia lat dla jego szczęścia?… Wasz związek nie jest owocem dwóch czystych sympatii, połączeniem dwóch niewinnych serc! To namiętność na wskroś ziemska i ludzka, zrodzona z kaprysu i zachcianki! Cóż z niej zostanie, kiedy postarzejecie się oboje?… Kto ci zaręczy, czy pierwsza zmarszczka na twym czole nie zdejmie przepaski z jego oczu, że złudzenia jego nie rozwieją się z twą młodością?

MAŁGORZATA

1037

Och! Rzeczywistość!

PAN DUVAL

1038

Czy widzisz waszą wspólną starość, podwójnie samotną, podwójnie opuszczoną, podwójnie jałową? Jakie wspomnienie zostawicie?… Co użytecznego spełnicie? Wasze drogi są zupełnie różne, przypadek złączył je na chwilę, ale rozsądek rozdziela je na zawsze! W życiu, które stworzyłaś sobie dobrowolnie, nie mogłaś przewidzieć tego, co się zdarzyło… Byłaś szczęśliwa trzy miesiące, nie plam tego szczęścia, którego trwanie jest niemożebne!… Zachowaj w sercu jego wspomnienie… Niech cię uczyni silną, to wszystko, czego masz prawo od niego żądać!… Kiedyś będziesz dumna z tego co uczyniłaś, i całe życie będziesz miała szacunek dla siebie samej… Mówi do ciebie człowiek, który zna życie… błaga ciebie ojciec… No, Małgorzato, daj mi dowód, że kochasz naprawdę mego syna… Odwagi!

MAŁGORZATA

Do siebie.
1039

A więc co bądź by uczyniła, upadła istota nie podniesie się nigdy! Bóg jej przebaczy może, ale świat będzie nieugięty! W istocie, jakież ty masz prawo zajmować w sercu rodziny miejsce, które należy się jedynie cnocie?… Kochasz?… I cóż stąd?… Ładna mi racja! Jakikolwiek dałabyś tej miłości dowód, nie uwierzą ci, i słusznie! Co ty nam mówisz o miłości, o przyszłości?… Spójrzże na swoją brudną przeszłość!… Któryż mężczyzna chciałby cię nazwać żoną?… Które dziecko chciałoby cię nazwać matką?… Ma pan słuszność; wszystko, co pan mówi, mówiłam i ja sobie ze zgrozą… że jednak mówiłam sama sobie, nie umiałam tego wysłuchać do końca… Pan mi to powtarza, zatem to jest prawda! Trzeba jej ulec… Mówi mi pan w imię swego syna, w imię córki, to i tak wielka łaska z pańskiej strony, że powołujesz się na takie imiona! Więc dobrze! Powie pan kiedyś tej pięknej i czystej dziewczynie, bo dla niej chcę poświęcić moje szczęście — powie jej pan, że była niegdyś kobieta, która miała już tylko jedną w świecie nadzieję, jedną myśl, jedno marzenie… i że zaklęta jej imieniem, kobieta ta wyrzekła się wszystkiego, zgniotła serce swoje własnymi rękami i umarła z tego, bo ja z tego umrę, tak, panie, i wówczas może Bóg mi przebaczy.

PAN DUVAL

Z mimowolnym wzruszeniem.
1040

Biedna kobieta!

MAŁGORZATA

1041

Żałuje mnie pan, zdaje się mi nawet, że pan płacze, dziękuję za te łzy, uczynią mnie tak silną, jak pan tego pragnie. Żąda pan, bym się rozstała z pańskim synem dla jego spokoju, dla jego honoru, dla jego przyszłości? Niech pan rozkazuje, jestem gotowa.

PAN DUVAL

1042

Trzeba mu powiedzieć, że go już nie kochasz.

MAŁGORZATA

Uśmiechając się smutnie.
1043

Nie uwierzy.

PAN DUVAL

1044

Trzeba wyjechać.

MAŁGORZATA

1045

Pojedzie za mną.

PAN DUVAL

1046

W takim razie…

MAŁGORZATA

1047

Czy pan wierzy, że kocham Armanda, że kocham go miłością bezinteresowną?

PAN DUVAL

1048

Tak, Małgorzato.

MAŁGORZATA

1049

Czy pan wierzy, że miłość ta stała się szczęściem i odkupieniem mego życia?

PAN DUVAL

1050

Wierzę.

MAŁGORZATA

1051

A więc, niech mnie pan uściska, tak jakby pan uściskał swoją córkę, a ja panu przysięgam, że ten pocałunek, jedyny naprawdę czysty, jaki kiedykolwiek otrzymałam, pozwoli mi pokonać moją miłość. Zanim tydzień upłynie, syn pański wróci do domu, może nieszczęśliwy na jakiś czas, ale wyleczony na zawsze: przysięgam panu także, że nigdy nie dowie się o tym, co tu zaszło między nami.

PAN DUVAL

Ściskając ją.
1052

Jesteś dobra i szlachetna, Małgorzato, ale obawiam się…

MAŁGORZATA

1053

O, niech się pan nie obawia, będzie mnie nienawidził. Dzwoni. Wchodzi Anna. Poproś panią Duvernay, aby przyszła.

ANNA

1054

Słucham panią.

Wychodzi.

MAŁGORZATA

Do pana Duval.
1055

Proszę o ostatnią łaskę!

PAN DUVAL

1056

Mów, pani, mów.

MAŁGORZATA

1057

Za kilka godzin Armand uczuje największą boleść, jakiej zaznał i jakiej zazna może w życiu. Będzie potrzebował serca kochającego, niech pan będzie w pobliżu, niech pan będzie przy nim. A teraz rozstańmy się: lada chwila może wrócić, wszystko byłoby stracone, gdyby nas ujrzał razem.

PAN DUVAL

1058

Ale co pani uczyni?

MAŁGORZATA

1059

Gdybym powiedziała, obowiązkiem pańskim byłoby mnie powstrzymać.

PAN DUVAL

1060

Co mogę uczynić dla ciebie w zamian za to, co ci będę zawdzięczał?

MAŁGORZATA

1061

Możesz, kiedy już umrę i kiedy Armand będzie przeklinał mą pamięć, możesz mu wyznać, że go kochałam i że dałam tego dowód. Słyszę kroki, żegnam pana, nie zobaczymy się zapewne nigdy, bądź pan szczęśliwy!

Pan Duval wychodzi.

SCENA PIĄTA

MAŁGORZATA sama — później PRUDENCJA.

MAŁGORZATA

Na stronie.
1062

Mój Boże, dodaj mi siły.

Pisze list.

PRUDENCJA

1063

Kazałaś mnie zawołać, droga Małgorzato?

MAŁGORZATA

1064

Tak, chciałam ci dać pewne zlecenie.

PRUDENCJA

1065

Co takiego?

MAŁGORZATA

1066

Ten list.

PRUDENCJA

1067

Do kogo?

MAŁGORZATA

1068

Spójrz. Zdumienie Prudencji kiedy czyta adres. Jedź zaraz.

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATA — później ARMAND.

MAŁGORZATA

Sama, pisze dalej.
1069

A teraz list do Armanda. Co ja mu napiszę? Mam uczucie, że ja szaleję, albo że mi się śni. To przecież niepodobieństwo! Nigdy się nie zdobędę… Nie można żądać od ludzkiej istoty więcej niż może uczynić!

ARMAND

Który przez ten czas wszedł i zbliżył się do Małgorzaty.
1070

Co ty robisz, Małgorzato?

MAŁGORZATA

Wstając i mnąc list.
1071

Armand!… Nic, drogi mój!

ARMAND

1072

Pisałaś?

MAŁGORZATA

1073

Nie… tak.

ARMAND

1074

Skąd ta bladość, to pomieszanie? Do kogo pisałaś, Małgorzato? Daj mi ten list.

MAŁGORZATA

1075

To do ciebie, Armandzie, ale błagam cię, na imię nieba, pozwól bym ci go nie oddała.

ARMAND

1076

Myślałem, że już skończyły się między nami sekrety i tajemnice?

MAŁGORZATA

1077

I podejrzenia, prawda?

ARMAND

1078

Przebacz! ale ja jestem wzburzony.

MAŁGORZATA

1079

Co się stało?

ARMAND

1080

Ojciec przybył!

MAŁGORZATA

1081

Widziałeś go?

ARMAND

1082

Nie, ale zostawił mi przykry list. Dowiedział się o mym schronieniu tutaj, o moim życiu z tobą. Ma przybyć dziś wieczór, to będzie ciężka przeprawa, bo licho wie, co mu mogli nagadać i z czego będę się musiał tłumaczyć, ale zobaczy cię, a skoro cię zobaczy, pokocha! Zresztą mniejsza! Zależę od niego, prawda, ale, jeżeli będzie trzeba, potrafię pracować.

MAŁGORZATA

Na stronie.
1083

Jak on mnie kocha! Głośno. Nie trzeba drażnić ojca, drogi mój!… Przyjdzie tutaj, powiadasz?… Więc dobrze, oddalę się, aby mnie nie widział od razu, ale wrócę, będę tu, przy tobie… Rzucę się do jego stóp, będę go błagała tak, że nas nie rozłączy.

ARMAND

1084

Jak ty to mówisz, Małgorzato! Tu się coś dzieje! To nie wiadomość, którą ci przyniosłem, wprawiła cię w taki stan! Ty się ledwie trzymasz na nogach… Tu wisi jakieś nieszczęście! Ten list…

Wyciąga rękę.

MAŁGORZATA

Wstrzymuje go.
1085

Ten list zawiera coś, czego nie mogę ci powiedzieć!… Ty wiesz, są rzeczy, których nie można ani powiedzieć, ani pozwolić czytać przy sobie… Ten list, to dowód mojej miłości dla ciebie… Przysięgam ci to na naszą miłość… nie pytaj więcej!

ARMAND

1086

Zachowaj ten list, Małgorzato, wiem wszystko! Prudencja powiedziała mi wszystko dziś rano, dlatego udałem się do Paryża. Znam poświęcenie, jakie chciałaś dla mnie uczynić… Gdy ty pracowałaś dla naszego szczęścia, ja zająłem się nim również… Wszystko już ułożone… I to jest ta tajemnica, której nie chciałaś mi zwierzyć!… Jak ja ci odwdzięczę tyle miłości, droga, jedyna Małgorzato?!

MAŁGORZATA

1087

A więc teraz, kiedy wiesz wszystko, pozwól mi odejść…

ARMAND

1088

Odejść?

MAŁGORZATA

1089

Oddalić się przynajmniej!… Czyż twój ojciec nie może tu przybyć lada chwila?… Ale ja będę tuż, o dwa kroki, w ogrodzie, z Gustawem i Mimi… Na pierwsze twoje wołanie przybędę… Uspokoisz ojca, jeśli jest zagniewany, a potem urzeczywistnimy nasz projekt, nieprawdaż?… Będziemy pędzili życie razem i będziemy się kochali jak dawniej… szczęśliwi tak, jak jesteśmy od trzech miesięcy!… Bo ty jesteś szczęśliwy, nieprawdaż?… Powiedz, to tak słodko słyszeć… A jeżeli ci sprawiłam kiedy jaką przykrość, przebacz mi, to nie była moja wina, bo ja cię kocham ponad wszystko w świecie! I jakikolwiek dałabym ci dowód miłości, ty byś mną nie pogardzał, ani mnie nie przeklinał!…

ARMAND

1090

Ale co znaczą te łzy?

MAŁGORZATA

1091

Potrzebowałam wypłakać się nieco… a teraz, widzisz, jestem spokojna… Idę do Gustawa i Mimi… Jestem tu obok, wciąż twoja, zawsze gotowa śpieszyć do ciebie, kochająca cię zawsze!

Wychodzi, śląc mu pocałunki.

SCENA SIÓDMA

ARMAND — potem ANNA.

ARMAND

1092

Droga Małgorzata! Jak ona drży na myśl o rozstaniu! Dzwoni. Jak ona mnie kocha! Do Anny, która wchodzi. Anno, gdyby się o mnie pytał jakiś pan, mój ojciec, wprowadzisz go zaraz tutaj.

ANNA

1093

Dobrze, proszę pana.

Wychodzi.

ARMAND

1094

Niepotrzebniem się lękał… Ojciec mnie zrozumie… Przeszłość umarła… Zresztą co za różnica między Małgorzatą a innymi kobietami!… Spotkałem Olimpię, wciąż zajęta zabawą i rozrywkami… Widać te, które nie kochają, muszą wypełniać zgiełkiem pustkę serca. Daje bal za kilka dni, zaprosiła nas oboje, mnie i Małgorzatę, tak jakbyśmy mieli kiedykolwiek wrócić do tego świata!… Och, jakże czas wydaje mi się długi, kiedy jej nie ma… Co to za książka?… Manon Lescaut! Kobieta, która kocha, nie robi tego, co ty zrobiłaś, Manon!… Skąd się ta książka wzięła tutaj?

Czyta, otwierając w jakimś miejscu.

ANNA

Wchodzi z lampą i wychodzi.

ARMAND

Czyta.
1095

„Przysięgam ci, drogi kawalerze, że jesteś bóstwem mego serca, i że ciebie jednego mogę kochać tak, jak kocham, ale czy nie widzisz, duszo moja droga, że w położeniu, w jakimśmy się znaleźli, wierność byłaby bardzo głupią cnotą?… Czy myślisz, że może być mowa o czułościach, kiedy się nie ma chleba?… Głód przyprawiłby mnie o fatalną omyłkę, wydałabym ostatnie tchnienie, mniemając, że to jest westchnienie miłości… Ubóstwiam cię, bądź tego pewny… ale pozwól mi na jakiś czas zakrzątnąć się koło naszego losu… Biada temu, kto wpadnie w moje sieci! Pracuję nad tym, aby uczynić mego kawalera bogatym i szczęśliwym! Brat mój udzieli ci wiadomości o twojej Manon… powie ci, że płakała nad koniecznością rozstania…” Rzuca książkę ze smutkiem, trwa kilka chwil w zadumie. Miała słuszność, ale ona nie kochała, bo miłość nie umie rozumować!… Idzie do okna. Przygnębiła mnie ta lektura… Ta książka kłamie!… Dzwoni. Siódma!… Ojciec już nie przyjdzie dzisiaj… Do Anny, która wchodzi. Poproś panią, aby tu przyszła.

ANNA

Zakłopotana.
1096

Pani nie ma, proszę pana.

ARMAND

1097

Gdzież jest?

ANNA

1098

Wyjechała… Kazała powiedzieć, że wróci niebawem.

ARMAND

1099

Czy pani Duvernay pojechała z nią razem?

ANNA

1100

Pani Duvernay wyjechała na kilka chwil przed panią.

ARMAND

1101

Dobrze… Sam. Gotowa jeszcze pojechać do Paryża, aby się zająć tą sprzedażą! Na szczęście uprzedziłem Prudencję, znajdzie jakiś sposób, aby temu przeszkodzić… Spogląda przez okno. Zdaje mi się, że widzę jakiś cień w ogrodzie… To pewnie ona! Woła. Małgorzato! Małgorzato! Małgorzato!… Nikogo… Wychodzi i woła. Anno! Anno!… Wraca i dzwoni. I Anna nie odpowiada… Co to ma znaczyć?… Ta pustka przejmuje mnie chłodem… Jest jakieś nieszczęście w tym milczeniu… Czemu pozwoliłem Małgorzacie się oddalić?… Ona coś kryła przede mną… Płakała!… Czyżby mnie oszukiwała?… Ona! W chwili, gdy myśli o tym, aby mi poświęcić wszystko!… Ale może jej się coś stało!… Może jest ranna!… Może nie żyje!… Muszę wiedzieć…

Idzie w stronę ogrodu, w drzwiach spotyka się twarzą w twarz z posłańcem.

SCENA ÓSMA

ARMANDPOSŁANIEC.

POSŁANIEC

1102

Czy pan Armand Duval?

ARMAND

1103

To ja.

POSŁANIEC

1104

List do pana.

ARMAND

1105

Skąd?

POSŁANIEC

1106

Z Paryża.

ARMAND

1107

Kto go wręczył?

POSŁANIEC

1108

Jakaś pani.

ARMAND

1109

A jak dostaliście się do domu?

POSŁANIEC

1110

Furtka była otwarta, nie spotkałem nikogo, zobaczyłem światło w oknie, myślałem…

ARMAND

1111

Dobrze już, zostaw mnie!

Posłaniec wychodzi.

SCENA DZIEWIĄTA

ARMAND — potem PAN DUVAL.

ARMAND

1112

List od Małgorzaty… Czemu jestem tak wzruszony?… Z pewnością czeka mnie gdzieś i pisze, abym tam przybył… Otwiera list. Drżę cały! Ech, jakież dziecko ze mnie! Przez ten czas pan Duval wchodzi i staje za synem. „W chwili, gdy otrzymasz ten list, Armandzie…” Wydaje okrzyk gniewu, odwraca się i widzi ojca. Rzuca się, szlochając, w jego ramiona. Och! Ojcze! Ojcze!

AKT IV

Bardzo wykwintny salon w mieszkaniu Olimpii. Orkiestra, tańce, ruch, światło.

SCENA PIERWSZA

GASTONARTURDOKTORPRUDENCJAANAISGOŚCIE — później SAINT-GAUDENS i OLIMPIA.

GASTON

Który trzyma bank w bakaracie.
1113

Stawiajcie, panowie!

ARTUR

1114

Ile w banku?

GASTON

1115

Sto ludwików.

ARTUR

1116

Stawiam pięć franków na prawo.

GASTON

1117

Warto było pytać, ile w banku, po to aby postawić pięć franków.

ARTUR

1118

Czy wolisz, żebym postawił dziesięć ludwików na słowo?

GASTON

1119

Nie, nie, nie! Do Doktora. A ty, doktorze, nie grasz?

DOKTOR

1120

Nie.

GASTON

1121

Cóż ty tam robisz?

DOKTOR

1122

Rozmawiam ze ślicznymi paniami, daję się poznać.

GASTON

1123

Zyskujesz na poznaniu!

DOKTOR

1124

Owszem, zyskuję, wcale nieźle.

Dokoła stołu śmiechy, rozmowa.

GASTON

1125

Jeżeli tak mamy grać, oddaję bank komu innemu.

PRUDENCJA

1126

Czekaj, stawiam dziesięć franków.

GASTON

1127

Gdzież są?

PRUDENCJA

1128

U mnie w kieszeni…

GASTON

Śmiejąc się.
1129

Dałbym piętnaście, żeby je zobaczyć…

PRUDENCJA

1130

Och! Zapomniałam sakiewki!

GUSTAW

1131

Twoja sakiewka zna swoje rzemiosło… Masz, weź tych dwadzieścia franków.

PRUDENCJA

1132

Oddam ci je…

GASTON

1133

Nie gadajże głupstw! Rozdaje karty. Mam dziewięć!

Zgarnia pieniądze.

PRUDENCJA

1134

Zawsze wygrywa!

ARTUR

1135

Przegrałem pięćdziesiąt ludwików!

ANAIS

1136

Doktorze, wylecz Artura z jego choroby piłowania ludzi.

DOKTOR

1137

To choroba młodości, która przejdzie z wiekiem.

ANAIS

1138

Mówi, że przegrał pięćdziesiąt ludwików, a miał w kieszeni dwa, jak tu przyszedł.

ARTUR

1139

Czegóż to dowodzi? To dowodzi, że jestem winien dziewięćset sześćdziesiąt franków…

ANAIS

1140

Żal mi tego, komu jesteś winien.

ARTUR

1141

Mylisz się, moja droga, ja płacę moje długi, wiesz o tym dobrze…

GASTON

1142

Dalej panowie, stawiać, nie jesteśmy tu dla zabawy!

OLIMPIA

Wchodząc z Saint-Gaudensem.
1143

Ciągle gracie?

ARTUR

1144

Ciągle.

OLIMPIA

1145

Saint-Gaudens, daj mi dziesięć ludwików, chciałabym pograć trochę.

GASTON

1146

Olimpio, twój bal jest czarujący!

ARTUR

1147

Saint-Gaudens wie, ile kosztuje!

OLIMPIA

1148

Nie on wie, ale jego żona!

SAINT-GAUDENS

1149

Ślicznie powiedziane! Paradne! — A, jesteś, doktorze! Cicho. Muszę się pana poradzić… miewam zawroty głowy…

DOKTOR

1150

Ba!

OLIMPIA

1151

O co on się pytał?

DOKTOR

1152

Zdaje mu się, że ma chorobę mózgu.

OLIMPIA

1153

Zarozumialec!… Przegrałam! Saint-Gaudens, graj za mnie i staraj się wygrać.

PRUDENCJA

1154

Saint-Gaudens, pożycz mi pan trzy ludwiki…

Saint-Gaudens daje jej.

ANAIS

1155

Saint-Gaudens, przynieś mi pan lodów.

SAINT-GAUDENS

1156

Za chwilę.

ANAIS

1157

W takim razie opowiedz nam historię o żółtej dorożce.

SAINT-GAUDENS

1158

Idę! Idę!

Wychodzi.

PRUDENCJA

Do Gastona.
1159

Ty pamiętasz historię o żółtej dorożce?

GASTON

1160

Czy pamiętam?… Myślę sobie! Przecież to u Małgorzaty Olimpka chciała nam ją opowiadać… Prawda?… Czy Małgorzata jest tutaj?

OLIMPIA

1161

Ma przyjść.

GASTON

1162

A Armand?

PRUDENCJA

1163

Armanda nie ma w Paryżu… Cóż wy nie wiecie, co się stało?

GASTON

1164

Nie!

PRUDENCJA

1165

Rozeszli się.

ANAIS

1166

Ba!

PRUDENCJA

1167

Tak, Małgorzata go rzuciła.

GASTON

1168

Kiedy?

ANAIS

1169

Przed miesiącem, i dobrze zrobiła.

GASTON

1170

Czemu?

ANAIS

1171

Zawsze trzeba rzucić mężczyznę, zanim on nas rzuci…

ARTUR

1172

Panowie, gramy, czy nie gramy?

GASTON

1173

O, jakiś ty nudny! Czy ty myślisz, że ja będę się męczył rozdawaniem kart dla twoich pięciu franków? Wszyscy Arturowie są jednacy! Szczęściem, ty jesteś ostatnim Arturem!

SAINT-GAUDENS

Wraca.
1174

Anais, masz swoje lody!

ANAIS

1175

Długo to trwało, staruszku, ale ostatecznie, w twoim wieku…

GASTON

Wstając.
1176

Panowie, bank pękł! — Kiedy pomyślę, że gdyby mi kto powiedział: Gastonie, mój chłopcze, dostaniesz pięćset franków pod warunkiem, że będziesz wykładał karty całą noc, nie przyjąłbym, to pewne! I oto dwie godziny już wykładam, aby przegrać dwa tysiące franków! Ładna zabawa!

Inny gość bierze bank.

SAINT-GAUDENS

1177

Nie grasz już?

GASTON

1178

Nie!

SAINT-GAUDENS

Pokazując dwóch gości grających w écarté w głębi.
1179

Trzymasz za którym z nich?

GASTON

1180

Nie mam zaufania… Czy to ty ich zaprosiłeś?

SAINT-GAUDENS

1181

To przyjaciele Olimpii… Poznała ich zagranicą.

GASTON

1182

Cacani są!

PRUDENCJA

1183

Och! Armand!

SCENA DRUGA

CIŻ i ARMAND.

GASTON

Do Armanda.
1184

Mówiliśmy o tobie przed chwilą…

ARMAND

1185

I coście mówili?

PRUDENCJA

1186

Mówiliśmy, że pan jest w Tours i że pan nie przyjdzie.

ARMAND

1187

Omyliliście się…

GASTON

1188

Kiedyś przyjechał?

ARMAND

1189

Przed godziną.

PRUDENCJA

1190

I cóż, drogi Armandzie, co nam powiesz nowego?

ARMAND

1191

Nic, Prudencjo… A ty?

PRUDENCJA

1192

Widziałeś Małgorzatę?

ARMAND

1193

Nie…

PRUDENCJA

1194

Ma przyjść.

ARMAND

Zimno.
1195

W takim razie ją zobaczę.

PRUDENCJA

1196

Jak ty to mówisz!

ARMAND

1197

Jakże mam mówić?

PRUDENCJA

1198

Więc serce już uleczone?

ARMAND

1199

Zupełnie.

PRUDENCJA

1200

Już nie myślisz o niej?

ARMAND

1201

Powiedzieć, że zupełnie nie myślę, byłoby kłamstwem… Ale Małgorzata dała mi odprawę w sposób tak brutalny, iż wydałem się sam sobie wielkim głupcem, żem ją kochał… bo ja byłem naprawdę w niej bardzo zakochany…

PRUDENCJA

1202

I ona kochała cię bardzo, i kocha cię zawsze trochę… Ale był czas, żeby się z tobą rozstała!… Już mieli ją licytować.

ARMAND

1203

A teraz, zapłacone?

PRUDENCJA

1204

Zupełnie.

ARMAND

1205

I to pan de Varville płaci?

PRUDENCJA

1206

Tak!

ARMAND

1207

Więc wszystko jak najlepiej?

PRUDENCJA

1208

Są ludzie umyślnie na to stworzeni… Słowem, nareszcie doszedł do celu… odkupił jej konie, klejnoty, cały jej dawny zbytek… Toteż jest bardzo szczęśliwa!

ARMAND

1209

Wróciła do Paryża?

PRUDENCJA

1210

Oczywiście… Nie chciała ani zajrzeć do Auteuil od czasu, jak pan wyjechał… To ja przywiozłam stamtąd wszystkie jej rzeczy, a nawet i pańskie… To mi przypomina, że mam panu oddać różne przedmioty, odbierze je pan u mnie… Małgorzata zatrzymała tylko mały pugilaresik z pańską cyfrą… jeżeli panu na nim zależy, upomnę się u niej.

ARMAND

Wzruszony.
1211

Niech go zachowa.

PRUDENCJA

1212

Poza tym nigdy jeszcze jej nie widziałam w takim usposobieniu… Prawie nie sypia, ugania po balach… trawi tak całe noce… Niedawno po jakiejś kolacji leżała trzy dni w łóżku, a kiedy doktor jej pozwolił wstać, znów zaczęła na nowo, nie dbając, że może to przypłacić życiem… Jeżeli tak pójdzie dalej, to nie potrwa długo… Czy pan zamierza ją odwiedzić?

ARMAND

1213

Nie, pragnę nawet uniknąć wszelkich wyjaśnień… Przeszłość umarła na apopleksję, niech Bóg przyjmie jej duszę, o ile miała duszę…

PRUDENCJA

1214

Widzę, że pan jest rozsądny… to ślicznie!

ARMAND

Spostrzegając Gustawa.
1215

Droga Prudencjo, oto jeden z moich przyjaciół, któremu chciałbym coś powiedzieć… Czy pozwolisz?…

PRUDENCJA

1216

Ależ… Idzie do gry. Stawiam dziesięć franków!

SCENA TRZECIA

CIŻ i GUSTAW.

ARMAND

1217

Nareszcie! Dostałeś mój list?

GUSTAW

1218

Tak, skoro tu jestem.

ARMAND

1219

Zastanawiałeś się, czemu cię prosiłem, abyś przyszedł na tę zabawę, która tak mało cię nęci?…

GUSTAW

1220

W istocie!

ARMAND

1221

Czy dawno nie widziałeś Małgorzaty?

GUSTAW

1222

Od czasu, jak ją widziałem z tobą.

ARMAND

1223

Zatem nie wiesz nic?

GUSTAW

1224

Nic… Powiedz mi…

ARMAND

1225

Myślałeś, że Małgorzata mnie kochała? Nieprawdaż?

GUSTAW

1226

I jeszcze myślę.

ARMAND

Dając mu list Małgorzaty.
1227

Czytaj!

GUSTAW

Przeczytawszy.
1228

To Małgorzata pisała?

ARMAND

1229

Tak, ona.

GUSTAW

1230

Kiedy?

ARMAND

1231

Przed miesiącem.

GUSTAW

1232

I coś odpowiedział?

ARMAND

1233

Cóż miałem odpowiedzieć?… Cios był tak niespodziany… myślałem, że oszaleję!… Rozumiesz?… Ona, Małgorzata, oszukiwała mnie, mnie, który ją tak kochałem!… Stanowczo te dziewczyny nie mają duszy!… Potrzebowałem prawdziwego przywiązania, aby móc przeżyć to, co się stało!… Dałem się zabrać ojcu jak bezwładną rzecz… Przybyliśmy do Tours. Sądziłem zrazu, że potrafię tam żyć… nie spałem, dławiłem się… Nadto kochałem tę kobietę, aby mogła mi się stać tak w jednej chwili obojętną!… Trzeba mi było ją kochać albo znienawidzić!… Wreszcie nie mogłem tam wstrzymać, zdawało mi się, że umrę, jeżeli jej nie ujrzę, jeżeli mi nie powtórzy sama tego, co napisała… Co się stanie, sam nie wiem, ale coś się stanie z pewnością… i mogę potrzebować przyjaciela…

GUSTAW

1234

Jestem na twoje usługi, kochany Armandzie!… Ale na Boga, zastanów się, masz do czynienia z kobietą! Zniewaga wyrządzona kobiecie, to prawie nikczemność!

ARMAND

1235

Trudno! Ma kochanka, ten może żądać ode mnie rachunku! Jeżeli popełnię nikczemność, mam dosyć krwi, aby ją zapłacić!

SŁUŻĄCY

Oznajmia.
1236

Panna Małgorzata Gautier! Baron de Varville!

ARMAND

1237

Oni!

SCENA CZWARTA

CIŻ — VARVILLEMAŁGORZATA.

OLIMPIA

Idąc ku Małgorzacie.
1238

Tak późno!

VARVILLE

1239

Idziemy prosto z Opery.

Varville ściska dłonie mężczyzn.

PRUDENCJA

1240

Do Małgorzaty.

1241

Jak się miewasz? Dobrze?

MAŁGORZATA

1242

Doskonale!

PRUDENCJA

Cicho.
1243

Armand jest tutaj.

MAŁGORZATA

Zmieszana.
1244

Armand?

W tej chwili Armand, który zbliżył się do stołu gry, spogląda na Małgorzatę, ona uśmiecha się doń nieśmiało, on kłania się jej chłodno.

MAŁGORZATA

1245

Źle zrobiłam, że przyszłam na ten bal!

PRUDENCJA

1246

Przeciwnie… prędzej czy później musieliście się spotkać z Armandem… im wcześniej, tym lepiej…

MAŁGORZATA

1247

Mówił z tobą?

PRUDENCJA

1248

Tak.

MAŁGORZATA

1249

O mnie?

PRUDENCJA

1250

Oczywiście!

MAŁGORZATA

1251

I co powiedział?

PRUDENCJA

1252

Że nie ma do ciebie żalu, że dobrze zrobiłaś…

MAŁGORZATA

1253

Tym lepiej, jeżeli tak… ale to niemożliwe, zanadto zimno mi się ukłonił i za blady jest!

VARVILLE

Cicho do Małgorzaty.
1254

Małgorzato, pan Duval jest tutaj…

MAŁGORZATA

1255

Wiem…

VARVILLE

1256

Przysięgasz mi, że nie wiedziałaś o jego obecności, kiedy tu przyszłaś?

MAŁGORZATA

1257

Przysięgam.

VARVILLE

1258

I przyrzekasz mi nie mówić z nim?

MAŁGORZATA

1259

Przyrzekam… ale nie mogę przyrzec, że mu nie odpowiem, jeżeli on do mnie przemówi… Prudencjo, zostań przy mnie…

DOKTOR

Do Małgorzaty.
1260

Dobry wieczór pani!

MAŁGORZATA

1261

A, to pan, doktorze! Jak mi się pan przygląda!

DOKTOR

1262

Zdaje mi się, że to najlepsze co mogę uczynić, gdy jestem w pani obecności…

MAŁGORZATA

1263

Wydaję się panu zmieniona, nieprawdaż?

DOKTOR

1264

Niech pani więcej dba o siebie, błagam panią… Przyjdę panią odwiedzić jutro, aby panią połajać.

MAŁGORZATA

1265

Wybornie, niech mnie pan łaje, będę pana za to kochała… Czy pan już idzie?

DOKTOR

1266

Nie… ale niedługo.. Codziennie, od pół roku, muszę odwiedzać tego samego chorego, o tej samej godzinie…

MAŁGORZATA

1267

Co za wierność!

Doktor ściska jej rękę i oddala się.

GUSTAW

Zbliża się do Małgorzaty.
1268

Dobry wieczór, Małgorzato!

MAŁGORZATA

1269

O, jakam rada, że cię widzę, mój poczciwy Gustawie! Czy Mimi jest tutaj?

GUSTAW

1270

Nie…

MAŁGORZATA

1271

Przepraszam, Mimi nie powinna znajdować się tutaj… Kochaj ją mocno, Gustawie, to tak dobrze być kochaną!

Ociera oczy.

GUSTAW

1272

Co pani?

MAŁGORZATA

1273

Och, jestem bardzo nieszczęśliwa!

GUSTAW

1274

No, niech pani nie płacze… Po co pani tu przyszła?

MAŁGORZATA

1275

Czyż ja jestem panią swojej woli?… A zresztą, czyż nie trzeba mi się oszołomić?…

GUSTAW

1276

Posłuchaj mnie, Małgorzato… Wyjdź stąd jak najprędzej!

MAŁGORZATA

1277

Czemu?

GUSTAW

1278

Bo nie wiadomo, co się może zdarzyć… Armand…

MAŁGORZATA

1279

Armand mię[5] nienawidzi i gardzi mną… nieprawdaż?…

GUSTAW

1280

Nie, Armand cię kocha… Widzisz, jaki on jest zgorączkowany? Nie panuje nad sobą… Mogłoby przyjść do zajścia między nim a panem Varville… Udaj, że ci niedobrze… i idź!

MAŁGORZATA

1281

Pojedynek o mnie między Varvillem a Armandem?… To prawda, trzeba mi iść stąd!

Wstaje.

VARVILLE

Zbliża się do niej.
1282

Dokąd idziesz?

MAŁGORZATA

1283

Jestem cierpiąca… chcę wrócić do domu…

VARVILLE

1284

Nie, nie jesteś cierpiąca, Małgorzato. Chcesz iść, ponieważ pan Duval jest tutaj i ponieważ nie zwraca na ciebie uwagi, ale rozumiesz, że ja nie chcę, ani nie powinienem opuszczać placu dlatego, że on tu jest! Przyszliśmy na bal, więc zostańmy!

OLIMPIA

Głośno.
1285

Co grali dziś w Operze?

VARVILLE

1286

Faworytę.

ARMAND

1287

Historię kobiety, która zdradza swego kochanka.

PRUDENCJA

1288

Fe! Jakie to pospolite!

ANAIS

1289

I nieprawdziwe! Nie ma kobiety, która by zdradzała swego kochanka.

ARMAND

1290

Ręczę pani, że są!

ANAIS

1291

Gdzie?

ARMAND

1292

Wszędzie!

OLIMPIA

1293

Tak, ale są kochankowie i kochankowie.

ARMAND

1294

Tak jak są kobiety i kobiety.

GASTON

1295

Doprawdy, Armandzie, grasz jak szaleniec.

ARMAND

1296

Chcę doświadczyć przysłowia: „Nieszczęśliwy w miłości, szczęśliwy w grze”.

GASTON

1297

Musisz być tedy diablo nieszczęśliwy w miłości, bo jesteś wściekle szczęśliwy w grze!

ARMAND

1298

Mam zamiar wygrać majątek dziś wieczór, a kiedy zrobię dużo pieniędzy, osiądę sobie na wsi…

OLIMPIA

1299

Sam?

ARMAND

1300

Nie, z osobą, która mi już raz towarzyszyła, a potem opuściła mnie… Może, gdy będę bogatszy… Na stronie. Czy ona nic nie odpowie?…

GUSTAW

1301

Przestań, Armandzie… Patrz, co się dzieje z tą biedną istotą!

ARMAND

1302

To paradna historia, muszę ją wam opowiedzieć… Jest tam pewien jegomość, który zjawia się na końcu, istny deus ex machina, cudowny egzemplarz!

VARVILLE

1303

Panie Duval!

MAŁGORZATA

Cicho do Varville'a.
1304

Jeżeli wyzwiesz pana Duval, nie zobaczysz mnie już w życiu!

ARMAND

Do Varville'a.
1305

Czy pan do mnie coś mówił?

VARVILLE

1306

W istocie, tak pan szczęśliwie gra, że pańska wena mnie kusi. Rozumiem tak dobrze użytek, jaki pan chce zrobić z wygranej, że pragnę, aby pan wygrał jak najwięcej i proponuję panu partyjkę!

ARMAND

Patrząc mu w twarz.
1307

Przyjmuję chętnie.

VARVILLE

Stojąc przed Armandem.
1308

Trzymam sto ludwików!

ARMAND

Zdziwiony i pogardliwy.
1309

Zgoda na sto ludwików! Z której strony?

VARVILLE

1310

Z tej, po której pan nie stawia…

ARMAND

1311

Sto ludwików na lewo!

VARVILLE

1312

Sto ludwików na prawo!

GASTON

1313

Prawo… cztery… lewo… dziewięć… Armand wygrał.

VARVILLE

1314

Zatem dwieście ludwików!

ARMAND

1315

Trzymam dwieście ludwików! Ale niech pan uważa, bo jeżeli przysłowie mówi: „Nieszczęśliwy w miłości, szczęśliwy w grze” — powiada także: „Szczęśliwy w miłości, nieszczęśliwy w grze”.

GASTON

1316

Sześć — osiem! Znów Armand wygrywa!

OLIMPIA

1317

Ślicznie! Widzę, że baron zapłaci wilegiaturę pana Duval.

MAŁGORZATA

Do Olimpii.
1318

Mój Boże, jak się to skończy!

OLIMPIA

Aby odciągnąć towarzystwo.
1319

Panowie, do stołu! Wieczerza podana!

ARMAND

1320

Czy gramy dalej?

VARVILLE

1321

Nie, nie w tej chwili.

ARMAND

1322

Winien jestem panu rewanż… Służę panu, w grze, którą pan wybierze…

VARVILLE

1323

Niech pan będzie spokojny, skorzystam z pańskiej gotowości…

OLIMPIA

Ujmując ramię Armanda.
1324

Diabelne masz szczęście!

ARMAND

1325

A, widzę, że mnie tykasz, kiedy wygrywam!

VARVILLE

1326

Idziesz, Małgorzato?

MAŁGORZATA

1327

Za chwilę, mam powiedzieć parę słów Prudencji.

VARVILLE

1328

Jeżeli za dziesięć minut nie przyjdziesz do nas, wrócę tu po ciebie, uprzedzam cię, Małgorzato!

MAŁGORZATA

1329

Dobrze, dobrze, idź już!

SCENA PIĄTA

PRUDENCJAMAŁGORZATA

MAŁGORZATA

Sama.
1330

Trzeba być spokojną, trzeba, aby wierzył w to nadal… Czy będę miała siłę dotrzymać danej obietnicy?… Boże, spraw, aby mną gardził i nienawidził mnie, skoro to jest jedyny sposób uniknięcia nieszczęścia! Oto on!

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATAARMAND.

ARMAND

1331

Wzywała mnie pani?

MAŁGORZATA

1332

Tak, Armandzie, chciałam z tobą pomówić!

ARMAND

1333

Niech pani mówi… słucham… Chce się pani uniewinnić?

MAŁGORZATA

1334

Nie, Armandzie, nie będzie o tym mowy… Błagam cię nawet, abyś nie poruszał przeszłości…

ARMAND

1335

Ma pani słuszność… zbyt jest dla mnie haniebna…

MAŁGORZATA

1336

Nie znęcaj się nade mną, Armandzie! Wysłuchaj mnie bez wzgardy! Armandzie, podaj mi rękę.

ARMAND

1337

Nigdy! Jeżeli to jest wszystko, co mi pani miała do powiedzenia…

Robi krok ku drzwiom.

MAŁGORZATA

1338

Kto byłby przypuszczał, że odepchniesz rękę, którą do ciebie wyciągam! Ale nie o to chodzi, Armandzie… Trzeba, abyś wyjechał!

ARMAND

1339

Abym wyjechał?

MAŁGORZATA

1340

Tak, abyś wrócił do ojca i to zaraz!

ARMAND

1341

I czemuż to, proszę pani?

MAŁGORZATA

1342

Bo pan de Varville cię wyzwie, a ja nie chcę, aby się zdarzyło nieszczęście przeze mnie…

ARMAND

1343

Zatem radzi mi pani, abym uciekał przed wyzwaniem?! Radzi mi pani podłość?… Jakąż inną radę mogłaby dać kobieta taka jak pani?…

MAŁGORZATA

1344

Armandzie, przysięgam ci, że od miesiąca tyle cierpiałam, że ledwo mam siłę to wyrazić, czuję, jak choroba moja wzmaga się i pali mnie. W imię minionej miłości, w imię wszystkiego, co wycierpię jeszcze, Armandzie, w imię twojej matki i siostry, uciekaj ode mnie, wracaj do ojca i zapomnij nawet mego imienia, jeśli zdołasz.

ARMAND

1345

Rozumiem panią: drżysz o swego kochanka, który stanowi pani majątek! Mógłbym cię zrujnować jednym strzałem z pistoletu lub pchnięciem szpady, to byłoby w istocie wielkie nieszczęście!

MAŁGORZATA

1346

Mógłbyś zginąć, Armandzie! Oto nieszczęście!

ARMAND

1347

Co ci zależy na tym, czy ja żyję, czy ja zginę! Kiedy mi napisałaś: „Armandzie, zapomnij o mnie, jestem kochanką innego”, czy troszczyłaś się o moje życie?… Jeżeli nie umarłem po tym liście, to dlatego, żeby się pomścić. A ty myślałaś, że to się skończy w ten sposób, że ty mi złamiesz serce, a ja się o to nie upomnę u ciebie, ani u twego wspólnika?… Nie pani, nie!… Wróciłem do Paryża, między mną a panem Varville poleje się krew… Choćbyś miała i ty życiem to przypłacić, ja go zabiję, przysięgam!

MAŁGORZATA

1348

Pau de Varville jest niewinny tego, co się stało.

ARMAND

1349

Pani kochasz go, to dosyć, bym go nienawidził.

MAŁGORZATA

1350

Wiesz dobrze, że go nie kocham, że nie mogę kochać tego człowieka!

ARMAND

1351

Więc czemu mu się oddałaś?

MAŁGORZATA

1352

Nie pytaj, Armandzie!… Nie mogę ci tego powiedzieć…

ARMAND

1353

Więc ja ci powiem!… Oddałaś mu się, bo jesteś dziewczyna bez serca i bez wiary, bo miłość twoja należy do tego, kto za nią płaci, ponieważ z serca swego uczyniłaś towar… Ponieważ w obliczu poświęcenia, jakie miałaś dla mnie uczynić, zabrakło ci odwagi i twoje instynkty wzięły górę. Ponieważ człowiek, który poświęcił ci życie, który ci oddał swój honor, mniej był dla ciebie wart niż konie, powóz i kolia z diamentów.

MAŁGORZATA

1354

A więc tak, zrobiłam to wszystko! Tak, jestem podłą i nędzną istotą, która cię nie kochała… Oszukałam cię! Ale im bardziej jestem nikczemna, tym bardziej nie powinieneś narażać dla mnie życia twojego i życia tych, co cię kochają… Armandzie, błagam cię na kolanach, jedź, opuść Paryż i nie oglądaj się za siebie.

ARMAND

1355

Dobrze, ale pod jednym warunkiem…

MAŁGORZATA

1356

Przyjmę każdy!

ARMAND

1357

Ty pojedziesz ze mną.

MAŁGORZATA

Cofa się.
1358

Nigdy!

ARMAND

1359

Nigdy?!

MAŁGORZATA

1360

O, mój Boże, dodaj mi odwagi!

ARMAND

Biegnąc do drzwi i wracając.
1361

Słuchaj, Małgorzato, jestem szalony, mam gorączkę, krew moja płonie, mózg kipi, jestem w stanie, w którym człowiek zdolny jest do wszystkiego, nawet do podłości… Wierzyłem przez chwilę, że to nienawiść pcha mnie ku tobie, ale to była miłość, miłość niezwyciężona, drażniąca, zatruta, pomnożona wyrzutami, wzgardą i wstydem, bo ja gardzę sam sobą za tę miłość po wszystkim, co się stało… Powiedz mi jedno słowo, powiedz, że żałujesz, złóż winę na przypadek, na los, na swoją słabość, a zapomnę o wszystkim! Co mi znaczy ten człowiek?!… Nienawidzę go jedynie o tyle, o ile ty go kochasz… Powiedz tylko, że mnie kochasz jeszcze, przebaczę ci, Małgorzato, uciekniemy od Paryża, to znaczy od całej przeszłości, pójdziemy na kraj świata, jeżeli trzeba, aż tam, gdzie nie ujrzymy żadnej ludzkiej twarzy i gdzie będziemy sami na świecie z naszą miłością!

MAŁGORZATA

Wyczerpana.
1362

Oddałabym życie za godzinę szczęścia, które mi ofiarowujesz, ale to jest niemożliwe!

ARMAND

1363

Jeszcze!

MAŁGORZATA

1364

Dzieli nas przepaść! Bylibyśmy zbyt nieszczęśliwi razem… Nie możemy się już kochać… Jedź, zapomnij o mnie… Tak trzeba, przysięgłam!!

ARMAND

1365

Komu?

MAŁGORZATA

1366

Temu, kto miał prawo wymagać tej przysięgi.

ARMAND

Którego gniew rośnie.
1367

Panu de Varville, nieprawdaż?

MAŁGORZATA

1368

Tak…

ARMAND

Chwyta ją za ramię.
1369

Panu de Varville, którego kochasz! Powiedz mi, że go kochasz, a odjadę!

MAŁGORZATA

1370

Więc tak, kocham pana de Varville.

ARMAND

Rzuca ją o ziemię i podnosi na nią obie ręce, po czym biegnie do drzwi i krzyczy do gości zebranych w drugim salonie.
1371

Wejdźcie wszyscy!

MAŁGORZATA

1372

Co ty robisz?

ARMAND

1373

Widziecie tę kobietę?

WSZYSCY

1374

Małgorzata Gautier!…

ARMAND

1375

Tak, Małgorzata Gautier! Czy wiecie, co ona zrobiła?… Sprzedała całe swoje mienie, aby żyć ze mną, tak mnie kochała!… To piękne, nieprawdaż? A wiecie co ja zrobiłem? Postąpiłem sobie jak nędznik! Przyjąłem tę ofiarę, nie dając jej w zamian nic… Ale jeszcze nie jest za późno!… Żałuję tego i wracam, aby naprawić moje winy… Jesteście wszyscy świadkami, że nie jestem nic winien tej kobiecie…

Rzuca jej banknoty.

MAŁGORZATA

Wydaje krzyk i pada na wznak.
1376

Och!!

VARVILLE

Do Armanda ze wzgardą, ciskając mu rękawiczką w twarz.
1377

Stanowczo, panie, pan jest nikczemnikiem!

Goście rzucają się między nich.

AKT V

Sypialnia Małgorzaty, w głębi łóżko, firanki na wpół zasunięte. Na prawo kominek, przed kominkiem kanapa, na której leży Gaston. Pokój oświeca jedynie lampka nocna.

SCENA PIERWSZA

MAŁGORZATAGASTON.

MAŁGORZATA

Leży i śpi.

GASTON

Podnosząc głowę i nadsłuchując.
1378

Zdrzemnąłem się chwilę… Czy ona tylko nie potrzebowała czego ode mnie tymczasem… Nie, śpi… Która godzina?… Siódma… Jeszcze ciemno… Trzeba rozpalić ogień…

Grzebie w ogniu.

MAŁGORZATA

Budząc się.
1379

Anno, daj mi pić!

GASTON

1380

Masz, drogie dziecko!

MAŁGORZATA

Podnosi głowę.
1381

Kto tu jest?

GASTON

Nalewając filiżankę ziółek.
1382

To ja, Gaston…

MAŁGORZATA

1383

Skąd się pan wziął w moim pokoju?

GASTON

Podając jej filiżankę.
1384

Pij najpierw, dowiesz się potem… Czy dosyć słodkie?

MAŁGORZATA

1385

Tak…

GASTON

1386

Byłem urodzony na pielęgniarkę.

MAŁGORZATA

1387

A gdzie Anna?

GASTON

1388

Śpi… Kiedy przyszedłem tu o jedenastej wieczór, aby się dowiedzieć o ciebie, biedna dziewczyna upadała ze zmęczenia, a mnie przeciwnie, wcale się spać nie chciało… Ty już spałaś. Powiedziałem jej, żeby się położyła. Siadłem tu na kanapie przy ogniu i wybornie spędziłem noc… Bardzo mi było miło słuchać, jak śpisz, miałem uczucie, że to ja sam śpię… Jak się czujesz dziś rano?

MAŁGORZATA

1389

Dobrze, mój poczciwy Gastonie, ale po co się tak męczysz?…

GASTON

1390

Tyle nocy spędzam na balach! Że parę ich spędzę na czuwaniu przy chorej!… A przy tym miałem ci coś powiedzieć…

MAŁGORZATA

1391

Co miałeś mi powiedzieć?

GASTON

1392

Ty jesteś w kłopotach…

MAŁGORZATA

1393

Jak to w kłopotach?

GASTON

1394

Tak, trzeba ci pieniędzy… Kiedy przyszedłem wczoraj, zastałem w salonie komornika, wyprosiłem go za drzwi, zapłaciłem mu… Ale to nie wszystko, nie ma tu pieniędzy, a potrzeba ich. Ja nie mam dużo… Przegrałem w ostatnich czasach sporo i porobiłem masę niepotrzebnych sprawunków na nowy rok… Ściska ją. I możesz być pewna, że życzę ci, aby był dobry i szczęśliwy!… Ale zawsze wygrzebałem jakichś dwadzieścia pięć ludwików, które kładę do tej szufladki. Kiedy się skończą, znajdziemy nowe.

MAŁGORZATA

Wzruszona.
1395

Cóż za serce! I powiedzieć, że to ty, pustak, jak cię nazywają, ty, który byłeś zawsze tylko moim przyjacielem, czuwasz nade mną i myślisz o mnie…

GASTON

1396

To zawsze tak… A teraz, czy wiesz, co zrobimy?

MAŁGORZATA

1397

Powiedz!

GASTON

1398

Jest wspaniały czas… Przespałaś osiem godzin i prześpisz się jeszcze trochę… Między pierwszą a trzecią będzie wspaniałe słońce, wstąpię po ciebie, zawiniesz się dobrze, pojedziemy trochę na spacer, a w nocy znowu kto będzie dobrze spał? Mała Małgosia…

MAŁGORZATA

1399

Postaram się mieć siły…

GASTON

1400

Będziesz miała, będziesz! Wchodzi Anna. Chodź, Anno, chodź! Pani się obudziła…

SCENA DRUGA

CIŻ — ANNA.

MAŁGORZATA

1401

Zmęczona byłaś, moja biedna Anno?

ANNA

1402

Trochę, proszę pani…

MAŁGORZATA

1403

Otwórz okno i wpuść nieco światła… Wstanę…

ANNA

Otwierając okno i wyglądając na ulicę.
1404

Proszę pani, doktor idzie.

MAŁGORZATA

1405

Poczciwy doktor! Zawsze ode mnie zaczyna swoje wizyty… Gastonie, otwórz drzwi, kiedy będziesz wychodził… Anno, pomóż mi wstać!

ANNA

1406

Ale proszę pani…

MAŁGORZATA

1407

Ja chcę!

GASTON

1408

Do zobaczenia!

Wychodzi.

MAŁGORZATA

1409

Do zobaczenia!

Podnosi się i opada, wreszcie podtrzymywana przez Annę idzie do kanapy, doktor wchodzi na czas, aby ją posadzić.

SCENA TRZECIA

MAŁGORZATAANNADOKTOR.

MAŁGORZATA

1410

Dzień dobry, drogi doktorze! Jakiś ty miły, że myślisz o mnie od rana! Anno, idź, zobacz, czy nie ma listów…

DOKTOR

1411

Niech mi pani da rękę… Bierze jej rękę. Jak się czujemy?

MAŁGORZATA

1412

Źle i lepiej! Źle na ciele, lepiej na duchu… Wczoraj wieczór taki miałam lęk przed śmiercią, że posłałam po księdza, byłam smutna, zrozpaczona, bałam się umrzeć… przyszedł ksiądz, porozmawiał ze mną godzinę i rozpacz, strach, wszystko uniósł z sobą… Wówczas zasnęłam i dopiero się obudziłam…

DOKTOR

1413

Wszystko idzie dobrze, droga pani… Przyrzekam pani zupełny powrót do zdrowia w pierwszych dniach wiosny…

MAŁGORZATA

1414

Dziękuję ci, doktorze… to twój obowiązek mówić w ten sposób… Kiedy Bóg powiedział, że kłamstwo jest grzechem, zrobił wyjątek dla lekarzy, pozwolił im kłamać tyle razy w dniu, ilu odwiedzają chorych. Do Anny, która wraca. Co ty przynosisz, Anno?

ANNA

1415

Podarki, proszę pani…

MAŁGORZATA

1416

Prawda! To dziś pierwszy stycznia!… Ileż wydarzeń od ostatniego roku! Przed rokiem o tej porze siedzieliśmy przy stole, śpiewaliśmy, witaliśmy rok, który się zrodził, tym samym uśmiechem, którym żegnaliśmy rok umarły… Gdzie ten czas, dobry doktorze, kiedyśmy się śmiali jeszcze?… Otwierając paczki. Pierścionek z biletem od Saint-Gaudensa! Zacne serce! Bransoleta z kartą hrabiego de Giray, który przysyła mi to z Londynu… Cóż za krzyk by podniósł, gdyby mnie ujrzał w tym stanie!… O, cukierki… Doprawdy, ludzie nie zapominają tak łatwo, jak myślałam! Pan masz małą siostrzeniczkę, doktorze!

DOKTOR

1417

Tak, pani.

MAŁGORZATA

1418

Niech jej pan zaniesie wszystkie te cukierki, od dawna ich już nie jadam. Do Anny. To wszystko?

ANNA

1419

Jest list.

MAŁGORZATA

1420

Kto może pisać do mnie? Bierze list i otwiera. Zanieś tę paczkę do powozu doktora. Czyta. „Moja droga Małgorzato! Dwadzieścia razy byłam u ciebie i nigdy mnie nie przyjęto, nie chciałabym wszakże, aby ciebie brakowało przy najszczęśliwszym wydarzeniu mego życia… Wychodzę 1 stycznia za mąż, to noworoczny podarek Gustawa. Mam nadzieję, że nie zechcesz ominąć tego obrzędu, bardzo prostego, skromnego, który odbędzie się o 9-tej rano w kaplicy św. Teresy w kościele św. Magdaleny. Ściskam cię ze wszystkich sił szczęśliwego serca. Mimi”. Jest więc szczęście dla wszystkich, tylko nie dla mnie! Ech, niewdzięczna jestem… Doktorze, zamknij okno… zimno mi… i podaj mi przybór do pisania…

Kryje głowę w rękach, doktor bierze z kominka kałamarz i podaje jej teczkę.

ANNA

Cicho do doktora, kiedy się oddalił.
1421

I cóż, panie doktorze?

DOKTOR

Potrząsając głową.
1422

Bardzo źle!

MAŁGORZATA

Na stronie.
1423

Myślą, że ja nie słyszę… Głośno. Doktorze, bądź pan taki uprzejmy i, przejeżdżając, oddaj ten list w kościele, gdzie się odbywa ślub Mimi, ale niech jej doręczą aż po ceremonii. Pisze list, składa i pieczętuje go. O, ma pan, i dziękuję, Ściska mu rękę. Niech pan nie zapomni i niech pan prędko wraca, jeżeli pan będzie mógł.

Doktor wychodzi.

SCENA CZWARTA

MAŁGORZATAANNA.
1424

A teraz zrób trochę porządku w tym pokoju. Dzwonek. Ktoś dzwoni, idź otwórz.

Anna wychodzi.

ANNA

Wracając.
1425

To pani Duvernoy chciałaby się widzieć z panią.

MAŁGORZATA

1426

Niech wejdzie.

SCENA PIĄTA

CIŻ — PRUDENCJA.

PRUDENCJA

1427

I cóż, droga Małgorzato, jak się miewasz dzisiaj?

MAŁGORZATA

1428

Lepiej, Prudencjo, dziękuję ci.

PRUDENCJA

1429

Wypraw na chwilę Annę, chcę pomówić z tobą sama.

MAŁGORZATA

1430

Anno, idź posprzątać w innych pokojach, zawołam, kiedy będę cię potrzebowała.

Anna wychodzi.

PRUDENCJA

1431

Mam cię prosić o przysługę, droga Małgorzato.

MAŁGORZATA

1432

Mów.

PRUDENCJA

1433

Czy jesteś przy pieniądzach?

MAŁGORZATA

1434

Wiesz, że koło mnie krucho od jakiegoś czasu, ale o co chodzi?

PRUDENCJA

1435

Dzisiaj jest Nowy Rok, muszę zrobić parę podarków, trzeba by mi koniecznie dwustu franków, czy możesz mi ich pożyczyć do końca miesiąca?

MAŁGORZATA

Podnosząc oczy do nieba.
1436

Do końca miesiąca!

PRUDENCJA

1437

Jeżeli ci to sprawia trudność…

MAŁGORZATA

1438

Potrzebowałam trochę tych pieniędzy, które mam…

PRUDENCJA

1439

Zatem nie mówmy już o tym.

MAŁGORZATA

1440

Mniejsza! otwórz tę szufladę…

PRUDENCJA

1441

Którą? Otwiera różne szuflady. A, tę w środku.

MAŁGORZATA

1442

Ile tam jest?

PRUDENCJA

1443

Pięćset franków.

MAŁGORZATA

1444

Zatem weź tych dwieście, których potrzebujesz.

PRUDENCJA

1445

A tobie wystarczy reszta?

MAŁGORZATA

1446

Wystarczy, nie kłopocz się o mnie.

PRUDENCJA

Biorąc pieniądze.
1447

Oddajesz mi prawdziwą przysługę.

MAŁGORZATA

1448

Cieszę się, droga Prudencjo!

PRUDENCJA

1449

Żegnam cię, wrócę zajrzeć do ciebie. Lepiej wyglądasz.

MAŁGORZATA

1450

W istocie, lepiej mi.

PRUDENCJA

1451

Niedługo przyjdą cieplejsze dni, powietrze wiejskie postawi cię na nogi.

MAŁGORZATA

1452

Tak, tak.

PRUDENCJA

Wychodząc.
1453

Dziękuję ci jeszcze raz.

MAŁGORZATA

1454

Przyślij mi Annę.

PRUDENCJA

1455

Dobrze

Wychodzi.

ANNA

Wraca.
1456

Znowu przyszła prosić panią o pieniądze.

MAŁGORZATA

1457

Tak.

ANNA

1458

I pani jej dała?…

MAŁGORZATA

1459

Pieniądze to taki drobiazg, a ona podobno tak ich potrzebowała. Ale i nam trzeba pieniędzy, musimy rozdać kolędy. Weź tę bransoletę, którą mi przysłano, sprzedaj i wracaj szybko.

ANNA

1460

Ale tymczasem…

MAŁGORZATA

1461

Mogę pozostać sama, nie będę potrzebowała niczego, nie będziesz siedziała długo, znasz drogę do kupca, dosyć ode mnie kupił od trzech miesięcy.

Anna wychodzi.

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATA

Wyjmuje z zanadrza list i czyta.
1462

„Pani, dowiedziałem się o pojedynku Armanda z panem de Varville nie od mego syna, który wyjechał, nawet nie zaszedłszy mnie uściskać. Czy pani uwierzy? Obwiniałem panią o ten pojedynek i o ten wyjazd. Dzięki Bogu, życiu pana de Varville już nic nie grozi, a ja wiem wszystko. Dotrzymałaś przysięgi nawet ponad twoje siły, a wstrząśnienia te zachwiały twoje zdrowie. Piszę całą prawdę Armandowi. Jest daleko, ale wróci błagać cię o przebaczenie, nie tylko dla siebie, ale i dla mnie, gdyż byłem zmuszony wyrządzić pani krzywdę i trzeba mi ją naprawić. Staraj się przyjść do zdrowia, miej nadzieję, twoja dzielność i twoje zaparcie się siebie zasługują na lepszą przyszłość, będziesz ją miała, ja ci to przyrzekam. Tymczasem, przyjm pani zapewnienie o moich uczuciach sympatii, szacunku i oddania. Jerzy Duval. 15 listopada”. Oto sześć tygodni, jak otrzymałam ten list i odczytuję go bez końca, aby nabrać odwagi. Gdybym dostała przynajmniej słówko od Armanda, gdybym mogła doczekać wiosny! Wstaje i spogląda w lustro. Jakam ja zmieniona! Jednakże doktor przyrzekł mnie uleczyć. Będę cierpliwa. Ale teraz, rozmawiając z Anną, czyż nie wydał na mnie wyroku? Słyszałam, powiedział, że ze mną bardzo źle. Bardzo źle! to jeszcze kilka miesięcy życia, gdyby przez ten czas Armand wrócił, byłabym ocalona. Nowy Rok, to dzień nadziei! Zresztą, ja patrzę rozsądnie. Gdyby ze mną było naprawdę źle, Gaston nie potrafiłby śmiać się przy moim łóżku jak przed chwilą. Lekarz nie odszedłby ode mnie. W oknie. Co za radość w każdej rodzinie! Och, jakie ładne dziecko, śmieje się i podskakuje, trzymając swoje zabawki, chciałabym uściskać to dziecko.

SCENA SIÓDMA

ANNAMAŁGORZATA.

ANNA

Podchodzi do Małgorzaty, położywszy na kominku pieniądze, które przyniosła.
1463

Proszę pani…

MAŁGORZATA

1464

Co tobie, Anno?

ANNA

1465

Pani się dziś czuje lepiej, nieprawdaż?

MAŁGORZATA

1466

Tak, dlaczego?

ANNA

1467

Niech mi pani przyrzeknie, że pani będzie spokojna.

MAŁGORZATA

1468

Co się stało?

ANNA

1469

Chciałam panią uprzedzić… nagłą radość tak ciężko bywa udźwignąć.

MAŁGORZATA

1470

Radość, powiadasz?

ANNA

1471

Tak, pani.

MAŁGORZATA

1472

Armand! Widziałaś Armanda? Armand przyjdzie do mnie!… Anna daje znak potakujący, biegnąc do drzwi. Armand! Zjawia się blady, ona rzuca się mu na szyję, ściska go kurczowo. Och, to nie ty, to niepodobieństwo, aby Bóg był taki dobry!

SCENA ÓSMA

MAŁGORZATAARMAND.

ARMAND

1473

To ja, Małgorzato, ja, tak skruszony, taki niespokojny, tak występny, że nie śmiałem przekroczyć progu tego pokoju. Gdybym nie był spotkał Anny, byłbym został może na ulicy, modląc się i płacząc. Małgorzato, nie przeklinaj mnie! Ojciec napisał mi wszystko! Byłem bardzo daleko od ciebie, nie wiedziałem, dokąd się udać, aby uciec przed mą miłością i rozpaczą… Wyjechałem jak szaleniec, jechałem dniem i nocą, bez wytchnienia, bez odpoczynku, bez snu, ścigany straszliwymi przeczuciami. Och, gdybym cię nie był zastał, umarłbym, bo to ja cię zabiłem! Nie widziałem jeszcze ojca. Małgorzato, powiedz mi, że przebaczysz nam obu. Och, jakie to szczęście być znowu przy tobie!

MAŁGORZATA

1474

Przebaczyć ci, ukochany mój? to ja sama byłam winna! Ale czy mogłam inaczej zrobić? Chciałam twego szczęścia nawet kosztem mojego. Ale teraz ojciec już nas nie rozdzieli, nieprawdaż? To już nie swoją dawną Małgorzatę odnajdujesz; mimo to, jestem jeszcze młoda, ale ja będę znów piękna, bo jestem szczęśliwa. Zapomnisz wszystko. Zaczniemy życie od dziś.

ARMAND

1475

Już cię nie opuszczę. Słuchaj, Małgorzato, w tej chwili jeszcze opuścimy ten dom. Nie wrócimy nigdy do Paryża. Ojciec wie, kto ty jesteś. Będzie cię kochał jak dobrego ducha swego syna. Siostra moja wyszła za mąż. Przyszłość należy do nas.

MAŁGORZATA

1476

Och! mów do mnie! mów do mnie! Czuję, jak moja dusza wraca z twymi słowami, jak odzyskuję zdrowie pod twoim oddechem. Mówiłam to dziś rano, że jedna rzecz mogłaby mnie ocalić! Nie spodziewałam się jej już, i oto jesteś! Nie będziemy tracić czasu, tak, skoro życie umyka przede mną, zatrzymam je w biegu. Nie wiesz? Mimi wychodzi za mąż. Dziś rano jej ślub z Gustawem. Zobaczymy ją. To nam dobrze zrobi zajść do kościoła, pomodlić się i przyjrzeć się szczęściu drugich. Jakąż niespodziankę zachowała mi Opatrzność na dzień Nowego Roku! Ale powiedz mi raz jeszcze, że mnie kochasz!

ARMAND

1477

Tak, kocham cię, Małgorzato, całe moje życie należy do ciebie.

MAŁGORZATA

Do Anny, która weszła.
1478

Anno, daj mi kapelusz, okrycie.

ARMAND

1479

Poczciwa Anna! Dobrze się nią opiekowałaś, dziękuję!

MAŁGORZATA

1480

Codziennie rozmawiałyśmy z nią o tobie, bo nikt nie śmiał wymawiać twego imienia. To ona pocieszała mnie. Mówiła, że się ujrzymy! Nie kłamała. Widziałeś piękne kraje. Zawieziesz mnie tam.

Chwieje się.

ARMAND

1481

Co tobie, Małgorzato, ty bledniesz!…

MAŁGORZATA

Z wysiłkiem.
1482

Nic, jedyny mój, nic! Pojmujesz, że szczęście nie może wejść tak łatwo w serce od tak dawna udręczone.

Siada i przechyla głowę wstecz.

ARMAND

1483

Małgorzato, przemów do mnie! Małgorzato, błagam cię!

MAŁGORZATA

Odzyskując przytomność.
1484

Nie bój się, jedyny mój, wiesz przecież, że zawsze podlegałam takim chwilowym słabościom. Ale to prędko przechodzi… patrz, uśmiecham się, jestem silna, widzisz! To tylko zdumienie, że żyję…

ARMAND

Biorąc ją za rękę.
1485

Ty drżysz!

MAŁGORZATA

1486

To nic! No, Anno, daj mi szal, kapelusz…

ARMAND

Z przerażeniem.
1487

Mój Boże! Mój Boże!

MAŁGORZATA

Próbuje z wysiłkiem iść, po czym zrzuca szal z gniewem.
1488

Nie mogę!

Pada na kanapę.

ARMAND

1489

Anno, biegnij po lekarza!

MAŁGORZATA

1490

Tak, tak, powiedz mu, że Armand wrócił, że ja chcę żyć, muszę żyć… Anna wychodzi. Ale jeżeli ten powrót mnie nie ocalił, nic mnie nie ocali. Prędzej czy później istota ludzka musi umrzeć od tego, co jej dawało życie. Żyłam miłością, umieram z miłości.

ARMAND

1491

Nie mów tak, Małgorzato, będziesz żyła. Musisz żyć.

MAŁGORZATA

1492

Usiądź koło mnie, blisko, bliziutko, Armandzie mój, i słuchaj mnie dobrze. Przed chwilą gniewałam się na śmierć, żałuję tego, ona jest potrzebna i kocham ją, skoro zaczekała na ciebie z ostatnim ciosem. Gdyby moja śmierć nie była pewna, ojciec twój nie byłby napisał po ciebie.

ARMAND

1493

Słuchaj, Małgorzato, nie mów już tak, bo ja oszaleję. Nie mów mi, że umrzesz, powiedz, że to być nie może, że tego nie chcesz!

MAŁGORZATA

1494

Choćbym i nie chciała, jedyny mój, musiałabym ustąpić, skoro Bóg tak chce. Gdybym była niewinną dziewczynką, gdyby wszystko we mnie było czyste, może płakałabym na myśl o rozstaniu ze światem, na którym ty zostajesz, bo wówczas przyszłość byłaby pełna nadziei, a przeszłość moja dawałaby mi do niej prawo. Skoro ja umrę, wszystko, co zachowasz ze mnie, będzie czyste; gdybym żyła, zawsze byłyby plamy na mojej miłości… Wierzaj mi, Bóg wie, co robi…

ARMAND

Wstając.
1495

Och! nie mogę już!

MAŁGORZATA

Przytrzymując go.
1496

Jak to! to ja ci muszę dodawać odwagi? No posłuchaj. Otwórz tę szufladę, weź medalion… to mój portret z czasu, gdy byłam ładna! Kazałam go zrobić dla ciebie, zachowaj go, pomoże ci pamiętać o mnie. Ale jeżeli, pewnego dnia, młoda i piękna dziewczyna pokocha cię i ty ją zaślubisz, jak być powinno, jak chcę, aby było, i kiedy znajdzie ten portret, powiedz jej, że to portret przyjaciółki, która, jeżeli Bóg jej pozwolił przycupnąć w najskromniejszym kąciku nieba, modli się za nią i za ciebie. Jeśliby była zazdrosna o przeszłość, jak my kobiety jesteśmy często, jeśli poprosi cię, byś jej uczynił ofiarę z tego portretu, uczyń to bez obawy, bez wyrzutu, to będzie sprawiedliwie i z góry ci to przebaczam. Kobieta, która kocha, zanadto cierpi, nie czując się kochaną… Słyszysz, Armandzie mój, czy dobrze zrozumiałeś?

SCENA DZIEWIĄTA

CIŻ — ANNA — później MIMIGUSTAWGASTON.

MIMI

Wchodzi z przerażeniem, ośmiela się w miarę, jak widzi, że Małgorzata się uśmiecha, a Armand jest u jej stóp.
1497

Moja droga Małgorzato, napisałaś mi, że jesteś umierająca, a ja cię zastaję uśmiechniętą i na nogach.

ARMAND

Cicho.
1498

Och, Gustawie, jestem bardzo nieszczęśliwy!

MAŁGORZATA

1499

Jestem umierająca, ale jestem szczęśliwa i szczęście moje przesłania moją śmierć. Więc jesteście po ślubie! Cóż za dziwna rzecz to pierwsze życie, a czym będzie następne?… Będziecie jeszcze szczęśliwsi niż wprzódy. Mówcie o mnie czasami, dobrze? Armandzie, daj mi rękę… Upewniam cię, że to nie jest trudno umierać. Wchodzi Gaston. A, to Gaston przyszedł po mnie… Cieszę się, że cię widzę jeszcze, mój drogi Gastonie. Szczęście jest niewdzięczne: zapomniałam o tobie… Do Armanda. Bardzo był dobry dla mnie… Och! to dziwne.

Wstaje.

ARMAND

1500

Co takiego?

Śmierć, KochanekMAŁGORZATA

1501

Już nie cierpię. Życie wraca we mnie… Czuję spokój, jakiego nigdy nie zaznałam… Ale ja będę żyć! Och, jak mi jest dobrze!

Siada i zdaje się drzemać.

GASTON

1502

Śpi!

ARMAND

Niespokojnie, później z przerażeniem.
1503

Małgorzato! Małgorzato! Małgorzato! Wielki krzyk. Musi czynić wysiłek, aby wydrzeć rękę z ręki Małgorzaty. Och! Cofa się przerażony. Umarła! Biegnąc do Gustawa. Mój Boże! mój Boże! co się ze mną stanie!

GUSTAW

Do Armanda.
1504

Biedna dziewczyna, ona cię bardzo kochała…

MIMI

Która uklękła.
1505

MiłośćŚpij spokojnie, Małgorzato! wiele ci będzie przebaczone, bo bardzo kochałaś!…

Przypisy

[1]

Arcydzieło napisane ma czas czekać — w chwili, gdy drukuję te słowa, dowiaduję się, że Ruy Blas jest na nowo i ostatecznie zabroniony we Francji. Jest to błąd, na którym autor zyska później i którego rząd będzie żałował niebawem. Ale przynajmniej rząd francuski mniema, że ma dobre argumenty, aby wytłumaczyć politycznie swoje obostrzenia. Jakie racje mógłby dać rząd angielski, który godzi się wystawić Ruy Blasa w Londynie jedynie pod warunkiem, że Ruy Blas będzie marszałkiem dworu zamiast lokajem i że królowa będzie wdową zamiast zamężną (sic!)? To bardzo pochlebne dla królowej angielskiej, która jest wdową! [przypis autorski]

[2]

Wywróciła ołtarz (…) wśród śmiechu i tańców — [por.] Pojęcia pani Aubray. [przypis tłumacza]

[3]

poczta — tu: konie pocztowe, dyliżans. [przypis edytorski]

[4]

poróżnić się — pokłócić się. [przypis edytorski]

[5]

mię — daw. nieakcentowana forma D.lp zaimka ja; dziś: mnie. [przypis edytorski]

x