Czechow, Anton
Potwarz
A. W.
Sekuła, Aleksandra
Żurek, Aleksandra
Fundacja Nowoczesna Polska
Pozytywizm
Epika
Opowiadanie
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/potwarz
http://polona.pl/item/612909/3/
Anton Czechow, Śmierć urzędnika, tłum. A. W., "Bibljoteka Groszowa", Warszawa, 1926
Domena publiczna - Anton Czechow zm. 1904
1975
xml
text
text
2009-03-20
pol
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/283.jpg
Sri Mariamman Temple, Singapore, specialoperations@Flickr, CC BY-SA 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/283
http://wolnelektury.pl/media/book/pdf/potwarz.pdf
ISBN-978-83-288-0155-4
ISBN
application/pdf
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/potwarz.html
ISBN-978-83-288-1225-3
ISBN
text/html
http://wolnelektury.pl/media/book/txt/potwarz.txt
ISBN-978-83-288-2180-4
ISBN
text/plain
http://wolnelektury.pl/media/book/epub/potwarz.epub
ISBN-978-83-288-3151-3
ISBN
application/epub+zip
http://wolnelektury.pl/media/book/mobi/potwarz.mobi
ISBN-978-83-288-4237-3
ISBN
application/x-mobipocket-ebook
Pozytywizm
Na weselu córki Sergiusza Kapitonycza Achiniejewa, poważanego nauczyciela, roznosi się plotka: Sergiusza Kapitonycz ma romans z Marfą, grubą kucharką. Skąd takie podejrzenia?
Otóż na weselu miano podać jesiotra. Mężczyzna przed przyjęciem zajrzał do kuchni, by sprawdzić czy wszystko gotowe --- na widok smakowitej ryby aż mlasnął z zachwytu. Czy wywinie się od podejrzeń gości?
Anton Czechow był jednym z najsłynniejszych rosyjskich nowelistów i dramatopisarzy, którego lata twórczości obejmują przede wszystkim drugą połowę XIX wieku. Znany przede wszystkim ze swoich ,,małych form literackich" o tematyce obyczajowej. Odtwarzał w nich obrazy z życia przeciętnych ludzi, głównie kupców, urzędników, ziemian. W jego utworach dominowały wątki społeczno-psychologiczne, nie stronił również od satyry. Jego twórczość dramatyczna od lat cieszy się zainteresowaniem reżyserów i jest wystawiana na deskach teatru w wielu krajach.
Anton Czechow
Potwarz
Nauczyciel kaligrafii Sergiusz Kapitonycz Achiniejew wyprawiał wesele swej córce, którą wydawał za nauczyciela historii i geografii Iwana Piotrowicza Łoszadzinych. Bawiono się ochoczo --- wszystko szło, jak po maśle. W salonie śpiewano, grano, tańczono. Po pokojach biegali, jak opętani, wypożyczeni w klubie lokaje w czarnych frakach i białych, zabrudzonych krawatach. Panowała wrzawa i gwar. Nauczyciel matematyki Tarantułow, Francuz Pasdequoi i młodszy rewizor izby kontroli Mzda, siedząc koło siebie na sofie, opowiadali gościom wypadki, jak to składano w grobie żywych ludzi, śpiesząc się i przerywając sobie wzajemnie, ponadto zaś wypowiadali swoje opinie o spirytyzmie. Żaden z nich nie wierzył w spirytyzm, ale wszyscy się zgadzali, że istnieją na świecie rzeczy, których nigdy nie zgłębi rozum ludzki. W drugim pokoju nauczyciel literatury Dodonski tłumaczył gościom, w jakich razach żołnierz, stojący na warcie, ma prawo strzelać do przechodniów. Rozmowy, jak widać, były straszne, lecz przyjemne. Przez okna z podwórza zaglądali ludzie, nie mający prawa wejść do środka ze względu na swą sytuację społeczną.
Punktualnie o północy gospodarz klasowy Achinejew poszedł do kuchni przekonać się, czy wszystko już gotowe do kolacji. Kuchnia od podłogi do sufitu zapełniona była dymem, z którym mieszały się wonie pieczonych gęsi i kaczek oraz wiele innych. Na dwóch stołach rozstawione, porozkładane były w artystycznym nieładzie różne zakąski i napoje. Przy stołach krzątała się kucharka Marfa, czerwona baba z podwójnym brzuchem.
--- Pokaż no mi jesiotra! --- powiedział Achiniejew, zacierając ręce i oblizując się. --- Co za zapach! Co za miazmat! --- Chciałoby się całą kuchnię zjeść! No, pokażże jesiotra!
Marfa zbliżyła się do jednej z ławek i ostrożnie uniosła zatłuszczony arkusz gazety. Pod tym arkuszem na ogromnym półmisku leżał jesiotr w galarecie, upstrzony kaparami, oliwkami i marchewką. Achiniejew spojrzał na jesiotra i osłupiał z zachwytu. Twarz mu się rozjaśniła, oczy zaiskrzyły. Nachylił się i wydał wargami dźwięk nieposmarowanego koła. Postawszy chwilkę, strzepnął palcami i jeszcze raz cmoknął wargami.
--- Ba! Dźwięk płomiennego pocałunku!... --- Z kim się tak całujesz, Marfo? --- ozwał się głos z sąsiedniego pokoju i we drzwiach ukazała się strzyżona głowa pomocnika gospodarza klasowego Wańkina. --- Z kim to? A-a-a --- bardzo przyjemnie! Z Sergiuszem Kapitonyczem. Dobry starzec, nie ma co mówić! Z płcią nadobną tête-à-tête.
--- Ja się wcale nie całuję --- zmieszał się Achiniejew --- kto ci to powiedział durniu? Ja tylko tego... wargami cmoknąłem... z zadowolenia... na widok ryby...
--- Gadaj zdrów!
Uśmiechnięta twarz Wańkina zniknęła za drzwiami, Achiniejew zarumienił się.
...Licho wie, co takiego --- pomyślał sobie. --- Pójdzie teraz, gałgan, będzie opowiadał i naplotkuje. Przed całym miastem mnie skompromituje, bydlę!
Achiniejew nieśmiało wsunął się do salonu i zerknął w bok: gdzie Wańkin? Wańkin stał koło fortepianu i przybrawszy zuchowatą pozę, szeptał coś do ucha, śmiejącej się, krewnej inspektora.
...To o mnie! --- pomyślał Achiniejew, --- O mnie niech go szlak trafi! A ona wierzy! Śmieje się. Boże drogi! Nie można tego tak zostawić... nie... Trzeba tak zrobić, żeby mu nie wierzyli... Pomówię z nimi wszystkimi --- i jego jeszcze na dudka wystrychnę.
Achiniejew podrapał się w głowę i wciąż zażenowany, zbliżył się do Pasdequoi.
--- Byłem dopiero co w kuchni, żeby wydać dyspozycje co do kolacji --- powiedział Francuzowi. --- Ja wiem, że pan lubi ryby, a mam, panie drogi, jesiotra --- palce lizać! Ze dwa arszyny! He-he-he... Ale à propos... o mało nie zapomniałem... Z tym jesiotrem --- to prawdziwa anegdota! Wchodzę do kuchni i chcę obejrzeć potrawy... Patrzę na jesiotra i z zadowolenia... że to sztuka pikantna... cmok wargami! A w tej właśnie chwili nagle wchodzi ten dureń Wańkin i --- ha-ha-ha! mówi: --- ,,A-a-a... Całujecie się tu?... z Marfą kucharką."--- Też wymyślił, osioł! Obskurna baba, a on... całować się! Dziwak!
--- Kto dziwak? --- spytał Tarantułow, zbliżywszy się.
--- To ten Wańkin! Wchodzę do kuchni...
I opowiedział o Wańkinie.
--- Rozśmieszył mnie ten dureń! Moim zdaniem zaś przyjemniej byłoby pocałować się z mopsem, niż z Marfą --- dodał, obejrzał się i ujrzał za sobą Mzdę.
--- My o Wańkinie --- powiedział mu. --- To dopiero dziwak! Wchodzi do kuchni, zobaczył mnie razem z Marfą i zaczyna różne żarciki stroić. --- ,,Czemu się całujecie?" powiada. Po pijanemu widać tak mu się zdawało. Ale ja, mówię, prędzej z indorem się pocałuję, niż z Marfą. Ja mam żonę, powiadam, durniu ty jeden. Rozśmieszył mnie!
--- Kto pana rozśmieszył? --- zagadnął pop, nauczyciel religii.
--- Wańkin. Stoję sobie, widzi pan, w kuchni i patrzę na jesiotra...
I tak dalej.
Nie minęło i pół godziny, a już wszyscy goście wiedzieli o historii z jesiotrem i Wańkinem.
...Niech im sobie teraz opowiada! --- myślał Achiniejew. --- Niech! On zacznie opowiadać, a każdy mu zaraz przerwie: --- ,,Przestać, durniu, pleść głupstwa! Wiemy wszystko!"
I Achiniejew uspokoił się do tego stopnia, że wypił cztery kieliszki nad miarę. Odprowadziwszy po kolacji państwa młodych do sypialni, udał się do siebie i zasnął, jak niewinne dziecię; nazajutrz zaś już nie pamiętał o historii z jesiotrem. Lecz niestety! Człowiek strzela, a Bóg kuli nosi. Złe języki zrobiły swoje i Achiniejewowi nie pomogły jego zabiegi. Akurat w tydzień później, w środę, po trzeciej lekcji, gdy Achiniejew stał w pokoju nauczycielskim i rozprawiał o występnych nałogach ucznia Wysiekina, zbliżył się do niego dyrektor i odwołał go na bok.
--- Mam parę słów do pana, Sergiuszu Kapitonyczu --- rzekł do niego. --- Przepraszam... To nie moja sprawa, muszę jednak dać do zrozumienia... Mój obowiązek... Widzi pan, kursują pogłoski, że pan żyje z tą... kucharką... To nie moja sprawa, ale... Niech pan sobie z nią żyje... jak pan chce, tylko prosiłbym, nie tak otwarcie! Ja pana proszę! Nie zapominaj pan, że jesteś pedagogiem!
Achiniejewowi zrobiło się zimno i mdło. Jak pokąsany przez rój pszczół i oblany wrzątkiem, poszedł do domu. Szedł i zdawało mu się, że całe miasto patrzy na niego, jak na zhańbionego. W domu oczekiwało go nowe nieszczęście.
--- Czemu nic nie żresz? --- spytała go żona podczas obiadu. --- Nad czymś się zamyśliłeś? O amorach myślisz? Za Marfuszą się zatęskniłeś? O wszystkim wiem, ty bisurmanie! Dobrzy ludzie otworzyli mi oczy. Uch... barbarzyńco!
I bęc go po twarzy... Wstał od stołu i nie czując ziemi pod nogami, bez czapki i płaszcza, powlókł się do Wańkina. Zastał go w domu.
--- Podlec z ciebie --- zwrócił się Achiniejew do Wańkina. --- Za coś mnie przed całym światem błotem obrzucił? Dlaczegoś o mnie potwarz rozsiewał?
--- Jaką potwarz? Co się panu przyśniło?
--- A kto naplotkował, że ja się z Marfą całuję? Powiesz, że nie ty? Nie ty, zbrodniarzu?
Wańkin drgnął i zadygotał wszystkimi fibrami swej pomiętej twarzy, wzniósł oczy ku obrazowi i przemówił:
--- Niech mnie Bóg skarze! Niech mi oczy wypłyną, niech zdechnę, jeżeli chociaż słowo o panu mówiłem. Niech mnie wszystkie... cholery za mało!...
Szczerość Wańkina nie ulegała wątpliwości. Jasnym było, że to nie on naplotkował.
...Lecz kto?...kto... --- zamyślił się Achiniejew, przebiegając w pamięci wszystkich swoich znajomych i bijąc się w piersi. --- Któż wreszcie?...
--- Kto?... --- i my spytamy czytelnika.