Bolesław Leśmian
Nieznana podróż Sindbada Żeglarza
Kowalska, Dorota
Stępkowska, Sylwia
Niedziałkowska, Marta
Stępkowska, Sylwia
Choromańska, Paulina
Fundacja Nowoczesna Polska
Modernizm
Liryka
Wiersz
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza
http://www.polona.pl/dlibra/doccontent2?id=7337
Lesmian, Bolesław (1878-1937), Sad rozstajny, J. Mortkowicz, Warszawa 1912.
Domena publiczna - Boleslaw Leśmian zm. 1937
2008
xml
text
text
2010-04-07
pol
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/2466.jpg
amira_a@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/2466
http://wolnelektury.pl/media/book/pdf/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza.pdf
ISBN-978-83-288-0498-2
ISBN
application/pdf
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza.html
ISBN-978-83-288-1506-3
ISBN
text/html
http://wolnelektury.pl/media/book/txt/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza.txt
ISBN-978-83-288-2461-4
ISBN
text/plain
http://wolnelektury.pl/media/book/epub/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza.epub
ISBN-978-83-288-3494-1
ISBN
application/epub+zip
http://wolnelektury.pl/media/book/mobi/nieznana-podroz-sindbada-zeglarza.mobi
ISBN-978-83-288-4580-0
ISBN
application/x-mobipocket-ebook
Bolesław Leśmian
Nieznana podróż Sindbada Żeglarza
Pisownia łączna / rozdzielna: nicbym > nic bym; odniechcenia > od niechcenia; odrazu > od razu; zrana > z rana; napozór > na pozór; z pomiędzy > spomiedzy; nie jeden > niejeden.
Pisownia s/z/ś, dz/c: poblizkie > pobliskie; wbiedz > wbiec; zcichnie > ścichnie; z pomiędzy > spomiedzy.
Fleksja: pozostawiono dawne formy N. i Msc. rn, np. mem, pewnem.
Interpunkcja - dodano przecinki przed powtórnym "i": Czuła przeróżność wonnego istnienia/
I wszechmożliwość, i wszechniespodzianość,/
I uśmiechnięty czar niezrozumienia...
Poprawiono błąd źródła: błebitu > błękitu (III); jest > jak ( Czem byłam w chaty przezroczej schronisku?// Rankiem --- zaranną, wieczorem --- wieczorną,/ Wobec bezkresów, jest one --- bezkresną,/ A wobec jezior, jak one --- jeziorną...).
I
Podróż...Że mi się dziewczę upatrzone wzbrania,/
Nieobecnością ciała w mem objęciu/
Pustosząc ducha, co w nic się rozdzwania ---
Więc ja na przekór sobie i dziewczęciu/
Tej się nieznanej podjąłem podróży,/
By wlec swe głody po morzach dziesięciu!
Lecz i mórz dziesięć, zaprawdę, nie znuży/
Tego, co zaznał pragnienia pieszczoty,/
Na którą nawet nie upadł cień róży.
Ale najgorzej, gdy właśnie zmierzch złoty,/
W oczach twych dziewczę zastawszy --- powoli/
W sen je rozemgli dla drwiny lub psoty...
W sen tem pewniejszy, że nawet nie boli,/
A w bezbolesność patrzysz, jak w przynętę/
Dla swej niemocy i swojej niedoli.
Lecz dokąd skrzydeł skierujesz zniechętę/
Bez tej, co ziemię odarła ci z cudów?/
Czem są twe wargi --- jej wargą nie tknięte?...
Czem dłonie, które nie zaznały trudów/
Przy piersiach, śpiewnych westchnienia hałasem?/
Marniejąc, więdną w tej próżnicy nudów!...
A gdy je spleciesz --- to tylko temczasem,/
A gdy rozpleciesz --- to tylko tak sobie --- /
Głaszcząc ich szorstkość wspomnienia atłasem...
Ale ich przed się nie ściągniesz w tej dobie,/
By zrywać kwiaty lub zgarniać słońc złoto:/
Na wszystko czasu zbraknie ci w żałobie!...
Miłość niespełnionaZ piersią dziewczyny zmóc się chciałeś po to,/
Aby wykrzesać śpiew z duszy na usta,/
Lecz niewzajemność zwarła je niemotą!
O, jakie zdradna i krwawa, i pusta/
Jest baśń, co tęczą przesłania grzech straty!/
Na skroń skazańca narzucona chusta...
CierpienieChoćbyś piękniejszą dziewczynę przez kwiaty/
Innych ogrodów wypatrzył w podróży ---/
Cóż ci z jej piękna, ty --- bólu skrzydlaty?
Miłość niespełnionaCzar, dobrze znany, już się nie powtórzy.../
A inny? --- Nie chcesz innego w tej głuszy/
Odczarowanej, co słońcem się mruży!
DuszaJuż żadna w tobie nie wskrzesi tej duszy,/
Którąś miał, patrząc w źrenice, gdzie pała/
Twój los, nim ciebie w jęk i w pył pokruszy!
A wszakci dusza w szczęściu się stawała/
Podobną ślepo do głosu jej brzmienia,/
Do warg purpury, do zapachu ciała!
Naśladująca we śnie poruszenia/
Jej ukochanej za wszystko postaci,/
Brała z niej --- powab, chrzest brała imienia!
Brała, nie wiedząc, że nagle utraci/
Wszystko, co wzięła, nim jeszcze posiadła ---/
Że za wyznanie --- tym skarbem zapłaci!...
A gdy pojęła ten mus --- to pobladła,/
Czując wstyd nędzy i próżnię, i ciemność,/
Jak odwrócone do muru zwierciadła!...
To jedno było jej żądzą: wzajemność ---/
Reszta --- wygnaniem w przerażeń samotę,/
Poza kres ziemi, lub kędyś w podziemność!
TęsknotaKu życiu wieko rozchyliła złote ---/
Dziś --- trumna, której skarb ciała odjęto,/
Zwraca wieczności --- pustkę i ciemnotę!...
A jakże długo czekała na święto/
Nagłych zrozumień, by ująć w ład ścisły/
Słów określonych --- dolę rozpierzchniętą!
Jeśli te słowa w noc twoją rozbłysły,/
To wiedz, że śledzę twe noce i dni twe,/
I że miłosne nie mylą domysły!
ModlitwaI ciebie życie gna w jakąś tam bitwę.../
Jam chciał cię unieść ku niebu rąk mocą,/
Jak nagą, z włosem rozwianym modlitwę!
Kondycja ludzkaDziś --- nie mam czem się pomodlić, ni o co.../
A zasię Bogu cóż po takich dłoniach,/
Które się w znoju i w grzechu nie spocą?
Więc wciąż uboczem a wciąż po ustroniach/
Płyń, zbiegu życia, co poszło w lamenty!/
Płyń, póki jeszcze krew śpiewa we skroniach!
I wypłynąłem na morskie odmęty.../
II
OkrętOkręt mój starszy od modrej wód chwały!/
Wnątrz jego szumi snem dębów tysiąca,/
Co niegdyś żywcem po borach szumiały.
Starość, PamięćLecz mu starością tak pamięć się zmąca,/
Że nie pamięta tej borów tęsknoty,/
Co dęby z lądu w otchłanie mórz strąca.
Przerósł on życia własnego kres złoty/
I swym nadmiarem już grąży się w Bogu,/
Na ziemi mało mając do roboty...
Płyniesz w nim, jako w ruchomym barłogu,/
Gdzie wszystko drzemie, prócz skargi twej głuchej,/
Rozpanoszonej na morza rozłogu.
Słońce, nabrzmiałe od skier zawieruchy,/
Złotym wąwozem po fali się dłuży,/
A fala szczerbi wąwozu szlak kruchy...
I, zaczerpnąwszy zeń świateł do kruży/
Swoich błękitów, wychyla w odmęcie/
Tę krużkruż (daw.) --- kielich, naczynie do picia., co pianą po brzegach się burzy.
Morze, OtchłańGdziekolwiek spojrzę --- tam lądów zniknięcie,/
I, zda się, otchłań, spodem zaczajona,/
Widzi, że płynę i w jakim okręcie...
Widzi tak właśnie, jak ta woda słona,/
Co swe szmaragdy miażdżąc w słońc ukropie,/
Spienionem ślepiem chce odbić skał łona!
Więc tak widziany --- płynąłem po tropie/
Fal, nasłuchując ich szumu, że ginie,/
Niby szum w nagle rozwiązanym snopie.
Nie odróżniałem już w owej godzinie/
Czasu od fali, co świateł rozpyłem/
Znaczy swój pobyt i zanik w głębinie.
I zdało mi się, że niegdyś sam byłem/
Brzegiem, zniknionym w bezkresów przeźroczu,/
A od którego swój okręt odbiłem...
I że sam siebie straciłem już z oczu,/
Stając się coraz to bardziej bezbrzeżny/
W rozłące z sobą i w swem podobłoczu...
I coraz bardziej sobie niedostrzeżny,/
Przydany falom ku ich przemijaniu/
Wśród pian dokoła zieloności śnieżnej.
Wyspa, Rośliny, Woda, Natura, MotylI wtedym ujrzał w mórz rozkołysaniu/
Wyspę, skupioną w zadumy spowiciu/
I w nieustannem nad głębiami trwaniu.
A spoczywała na własnem odbiciu,/
Jak na obrzmiałym zielenią cokole,/
Co widniał wszystek w podwodnem ukryciu.
Czem ona w górze --- tem on był na dole:/
W tych samych kwiatach tych samych owadów ---/
Lecz nieco inne --- bo wodne swawole...
Wzloty ich były podobne do spadów/
Usilnych w głębie, gdzie fali turkusem/
Wezbrała bezdeń wywróconych sadów.
Ptak, w nich dojrzany, szedł skrzydeł przymusem/
Na dno --- skroś liście... Zaś woda przez szpary/
Tych liści biegła niepochwytnym kłusem.
Ledwo ją mogłeś rozpoznać po szarej/
Przezroczy: tak ją wypełniły szczelnie/
Kwiatów, motyli i liści nadmiary.
Z okrętem moim płynąc niepodzielnie,/
Brnąłem w tych dziwów i snów grzęzawicę,/
Oczarowany strasznie i śmiertelnie!...
Sielanka, Szczęście, RajTam zarzuciłem w szmer wody kotwicę,/
Co się grążyła kolejno w ziół sploty/
I właśnie w złotą kędyś motylicę...
A ta --- zmącona --- rozchwiała swe loty/
I znikła w bruzdach, jak gdyby tam --- w toni/
W nic się rozwiązał nagle supeł złoty...
ZapachI, gdym wyskoczył na brzeg --- jeszczem o niej/
Coś śnił, z radości zaciśnięte pięście/
Wtłaczając w kwiaty i węsząc jad woni!
Gdzieś --- na dnie duszy zaczajone szczęście ---/
Wybiegło ze mnie na słońce, na kwiaty,/
By trwać w pszczół brzęku i łątek pochrzęście!
I biegłem dalej, wiedząc, żem pstrokaty/
Od słońca, które zbryzgało mi złotem/
Oczy i włosy, i wargi, i szaty!
Że ptakom zdam się zaledwo migotem/
Światła w zieleni!... Zjawieniec słoneczny,/
Co się sam sobie złoci mimolotem!
W pierś mię uderzył szum lasów odwieczny/
I okrzyk ptaków, uwięzły w gęstwinie,/
Zapamiętały, zdyszany, serdeczny!
OkoGdy, biegnącemu w świateł gmatwaninie,/
Już się pół nieba nagromadzi w oku,/
To mu z tych oczu cała ziemia zginie!...
I mnie zginęła, że --- gotów do skoku ---/
Stanąłem, dłonią szukając tej dali,/
W którą mam teraz biec z cieniem u boku.
Aż tu --- na długość dwóch sznurów korali,/
Albo na miarę dwojga moich cieni ---/
Przede mną chata, jak dziw się zuchwali...
A z tak przezroczych ciosana kamieni,/
Żeś widział wnętrza nietajoną wzbronność/
I sprzęt wszelaki w świetlicy i w sieni.
Z sieni --- w przejrzystą świetlicy ustronność/
Szła oto właśnie w najdalsze zakąty/
Dziewczyna, w marzeń wpatrzona dozgonność.
Za siódmą górę --- chyba w kraj dziesiąty/
Patrzyła, ręce nieznośne za szyją/
Wiążąc wygodnie w dwa białe trójkąty...
I w tył warkoczem wstrząsnęła, jak żmiją./
Jam ją tak z mego oglądał ubocza:/
Nagą --- idącą prosto w sen --- niczyją...
Ledwo nas ściana dzieliła przezrocza,/
I hen --- w upale jakaś dal tajała,/
Kroplami złota ściekając w krzówkierz (daw.) --- krzew. zmrocza.
I pomyślałem: niech spojrzy!... Spojrzała.../
A, zaniedbawszy rozwiązania dłoni, ---/
Płonęła przeciw i nieruchomiała...
Tak my patrzyli --- każde z swej ustroni ---/
Czując, jak czas nam pod rzęsą wstrzymany,/
Bez tchu przemija i sam siebie trwoni...
Było nam w oczach, jakby dwa orkany/
Zemdlały w ciszę, podobną zieleni/
Dwu łąk, na które dwa spadły tumany!
I gdyśmy jeszcze byli tak wpatrzeni,/
Szepnąłem: «Chato upojna, jak wino!/
I ty --- świetlico! I ty --- moja sieni!
Tyżeś to przyszła, wiosenna godzino/
Miłosnych przygód i pierwszej rozmowy/
Z nieznaną jeszcze dotychczas dziewczyną?
Tyżeś mię zdybał, zawrocie mej głowy?/
Kto od pierwszego nie szalał wejrzenia ---/
Ten nie zna szału i sen ma jałowy!
Bądź pochwalona przez wszystkie westchnienia/
Ściano przezrocza za to, żeś przede mną/
Nie utaiła nawet stóp jej cienia!
Bądź pochwalona ziemio za tę ziemną/
Moc, która słońcu narzuca swe kwiaty!/
Wyjdzi, dziewczyno, na rozkosz wzajemną!
Wyjdzi z marzenia, z omdlenia i z chaty!...»/
I wyszła, pustkę czyniąc we świetlicy,/
I zawołała szeptem, jak w zaświaty:
---
«Patrz na mnie i pozbawiaj tajemnicy!/
Bo z dawna pragnę wszystką męką ciała/
Odbić się w czyjejś szerokiej źrenicy!
Dlategom taką chatę zbudowała,/
Ażebym widna była w mej niemocy/
Gwiazdom i słońcu! Wszystkiemu, co pała!...
Widział mnie sen mój własny, sen sierocy,/
I widział motyl i bąk pełen znoju,/
Jak mię samotność utrudza po nocy!
Bezczynna --- w chaty przezroczej postoju/
Nieustannością wonnego istnienia/
Poiłam ducha, bo pragnął napoju.
Czy i ty także doznajesz pragnienia?/
Patrz we mnie --- w piersi i w duszę i w lice, ---/
I stóp różowość uważ od niechcenia!...
A jam rzekł, patrząc w moją samotnicę:/
--- «Skąd twa ze światem na wyspie rozłąka?/
Gdzie twa ojczyzna? Kto twoi rodzice?»
--- «Rodzice?... Słuchaj: w pamięci się błąka/
Ni to twarz słońca... ni to żar zbyteczny.../
I po raz pierwszy ujrzana gdzieś łąka...»
Więc zrozumiałem, że ją traf słoneczny/
Stworzył i ciała białośnieżną ciszę/
Rozśpiewał nagle w purpury zgiełk wieczny ---
I rozkołysał w znój --- i wciąż kołysze.../
A gdym w nią patrzał --- tak znojną bezkreśnie,/
Myślałem, że z patrzenia zaniedyszę!
A ona rzekła: «Przemijam boleśnie:/
Śnią mi się nocą ognie i szkarłaty,/
Barw ostateczność przeraża mię we śnie!...
SamotnośćDzień bywa jeno we kwiaty bogaty,/
A że prócz kwiecia --- nikogo wokoło,/
Więc do zmęczenia zrywałam te kwiaty!»
Mówiła jeszcze, że nieraz na czoło/
Kładła dłoń własną tak zwinnym odruchem,/
Jak czyjąś obcą --- zdradziecko wesołą...
A raz --- niedawno --- że stała się duchem/
I, jak w głąb sadu, poszła w niewidzialność,/
Szumiącą kędyś --- nad urwiskiem głuchem...
Pytała jeszcze, czy wierzę w upalność/
Słońca ---
w ogrody, widziane przelotem,/
Od których w oczach mży sama oddalność...
A jam jej mówił o wszystkiem i o tem,/
Jak ducha w morzach nie mogłem pomieścić,/
Ani utwierdzić pod gwiezdnym namiotem ---
Ani po kwiatach w ciszę rozszeleścić!/
Zmysły, Erotyzm, Flirt, SpotkanieI o dziewczynie, co tak nie umiała/
Ni łkać, ni pragnąć, ni kochać, ni pieścić ---
Ni snem się w niebo zamierzyć, jak strzała,/
Ani wysłuchać modlitwy, szeptanej/
Przez własną duszę do własnego ciała...
I gdym to mówił, wspomnieniem zdyszany,/
Ona te słowa w rozszerzone oczy/
Brała, jak w głębie cienistej altany.
I odgarniała natrętnych warkoczy,/
Ażeby przydać uwagi żałobie/
Swego słuchania --- boleśnie ochoczej.
ZazdrośćI rzekła, dłonie załamując obie:/
--- «Czy tamtą mogę tem zwalczyć, że jestem?.../
Tem tylko jednem, że jestem przy tobie?»
A wymówiła to niemal szelestem/
Warg, którym własne bruździły korale,/
I niemal głosu już echem dwudziestem...
--- «Tamta --- szepnąłem --- nie godna jest wcale/
Trwogi słów twoich! I gdyby tak można/
Myślą śmierć zadać pomimo oddale...»
--- «Zabijmy! --- rzekła nagła, nieostrożna ---/
Myślą zabijmy! Niech z czarów jej życia/
Nie pozostanie nawet mgła rozdrożna!»
I wyrzuciła z warkoczów ukrycia/
Dłonie, jak z nagle rozdwojonej szaty,/
I wyciągnęła usta, jak do picia...
Wszystkie nam naraz zaszumiały kwiaty.
III
Im się uważniej przyglądam dziewczynie/
Od wschodu słońca, aż do gwiazd pokazu,/
Tem senniej dusza w domysłach mi ginie.
Przemiana, UrodaSpytany nawet z błękitów rozkazu/
O barwę oczu i współbarwę włosa,/
Nic bym nie umiał powiedzieć od razu.
Bo o poranku, skoro świt i rosa,/
Na piersi mojej z uśmiechem omdlewa/
Błękitnooka i złocistowłosa.
Lecz kiedy wieczór mrokami obrzmiewa, ---/
Ciemnieją włosy, zmierzchają źrenice/
I kruczym splotem nęci czarnobrewa...
Próżno pieszczotą badam tajemnicę,/
Wargami pijąc rozkosz tej przemiany,/
Co w jednej --- dwie mi daruje siostrzyce.
Jak gdybyś rozlał sen jeden w dwa dzbany/
I jagód przydał dla samej czerwieni/
I dla wonności, ku słońcu wywianej!
Gdy myślę o tem --- to w oczach się mieni,/
A dusza cudów nasłuchuje czujnie,/
Bo kochać tylko umieją --- zdziwieni!...
Zaprawdę --- byłem kochany podwójnie:/
Inaczej z rana i zmierzchem inaczej,/
Dwóm snom odmiennym dając ramion spójnię!
I w niezrozumień upojnej rozpaczy/
Zaprzepaszczałem w dziwach tego ciała/
Zmyślnego ducha niepokój tułaczy,
Wobec tych kwiatów, gdzie rosa mży biała,/
Wobec księżyca, co wzdyma się złotem ---/
Nieraz w objęciach moich --- wieczorniała...
Wieczorniejącą --- spytałem przelotem/
Szeptów, zdyszanych podziwem rozkoszy,/
Czy wie, że inna?... Nie wiedziała o tem...
Ale w niewiedzy, na pozór macoszej,/
Czuła, że coś w niej na wieczór się zmienia,/
Coś się przebarwia --- i czai --- i płoszy...
Czuła przeróżność wonnego istnienia/
I wszechmożliwość, i wszechniespodzianość,/
I uśmiechnięty czar niezrozumienia...
I tajemnicy znojność i różaność,/
Bóg, Kondycja ludzkaI Boga czuła, niby dąb szumiący,/
Pod którym ciała spoczywa pijaność!
A, zrozumiawszy, że sama --- niechcący ---/
Jest między dziwy wliczona i róże,/
Wyszła z mych objęć w świat, zmrokiem gorący ---
I na pobliskie wszarpnęła się wzgórze,/
I tam --- w kiężyca wielkiem posrebrzysku/
Stanęła --- czerniejąca na lazurze!
--- «Chce mi się pląsać tu właśnie --- w rozbłysku,/
By zbadać pląsów zadumą przekorną,/
Czem byłam w chaty przezroczej schronisku?
Rankiem --- zaranną, wieczorem --- wieczorną,/
Wobec bezkresów, jak one --- bezkresną,/
A wobec jezior, jak one --- jeziorną...
W polu mi --- polno, a w lesie mi --- leśno,/
Dość mi wbiec w gęstwę, by stać się tam drzewną/
Zmorą, dębowi jakiemuś rówieśną!...
Chcę nagłą wiedzę o sobie, snem śpiewną,/
I już od dzisiaj w duszy nieustanną/
Głosić ze wzgórza w tę ciszę rozwiewną!
Chce mi się w śnieżność księżyca wbiec sanną/
Wzwyż rozszalałą, nim szepniesz ust skrajem/
Czy mnie wieczorną wolisz, czy zaranną?...
A choć obydwie zazdrosne nawzajem,/
Obydwóm przysiąż zarówność kochania,/
Bo my ci obie grzech wszystek oddajem!
Przysiąż, że nigdy z mych piersi posłania/
Nie zdźwigniesz ducha, by ująć mu trudu/
Wiekuistego nad szczęściem czuwania!
Że będziesz --- wzorem złotego gwiazd ludu/
Śnił bezrozłąkę swej duszy z błękitem,/
Choćby ją uląkł snu nadmiar i cudu!
Że nie zawołasz wspomnieniem ukrytem/
Dziewczyny tamtej, dziewczyny zwyczajnej/
Przy mnie, co jestem dwóch w jednej rozkwitem!
Że w pieśni leśnej i w pieśni ruczajnej/
Będziesz wyznawał odtąd mimowolność/
Serca, chciwego swobody rozstajnej!
PrzysięgaPrzysiąż na bogów do śmierci niezdolność,/
Że mi nie zbiegniesz hen --- w niemiłowanie,/
W głuchą bezleśność i w nudną bezpolność!...»
--- «Przysięgam tobie, że w żadne rozstanie/
Nie ujdę duchem z twojego objęcia, ---/
Gdzie miłość moja --- tam moje otchłanie!
I będę chłonął czar twego zaklęcia,/
Bezrozum szczęścia i zamrocz pieszczoty/
Długo --- bez przerwy --- aż do wniebowzięcia!
Aż bóg nade mną, niby wiszar złoty,/
Szumiąc w bezmiarach bujnością potęgi,/
Stłumi pląs serca i głowy zawroty!»
I jeszcze pełen dreszczu i przysięgi ---/
Biegłem ku wzgórzu, jak fala do brzegu,/
Srebrnem bezdrożem księżycowej wstęgi.
Śpiew, SpotkanieCzekała na mnie --- na szał mego biegu,/
Nucąc i piersią, i kibicią całą/
Od stóp do głowy --- pieśń bez słów szeregu...
Jak gdyby tańcem zakłócone ciało,/
Że mu ciężyła słów żmudna osłona,/
Samym słów brakiem --- swą nagość śpiewało!...
Tak śpiewającą --- porwałem w ramiona/
I w znak przegiąłem --- jeszcze śpiewającą ---/
Czując, jak w niej --- przegiętej --- śpiew ten kona...
I jak od tego skonu --- sny się mącą.../
IV
Czym się spodziewał, czylim to przeczuwał,/
Że tęsknotami powrócę w te światy,/
Gdzie się szał dawny tumanem osnuwał?
Choćbyś piękniejszą dziewczynę przez kwiaty/
Innych ogrodów wypatrzył w podróży ---/
Cóż ci z jej piękna, ty --- bólu skrzydlaty?
Czar, dobrze znany, już się nie powtórzy, ---/
A inny? Nie chcesz innego! Chcesz właśnie/
Tych samych dreszczów i tej samej burzy!
Ja --- Sindbad, żeglarz --- zabłąkany w baśnie,/
Gdzie mgła naokół wspomnieniem wysnówna,/
Mam ducha, który bez błysku --- nie gaśnie!
TęsknotaA w miłowaniu --- nikt mi nie dorówna,/
Chyba, że serce zbezwładni tęsknota,/
Córka księżyca --- blada Księżycówna!
Umiem ja różą naznaczyć te wrota,/
Które w noc trzeba pukaniem zakłócić,/
By się rozwarły na jasność żywota.
Umiem miłości ów przepych przywrócić,/
By ci się stała, jako śmierć, jedyna ---/
Umiem się dąsać, weselić i smucić ---
I kazać komuś, co mnie nie wspomina,/
By wielkim cieniem legł na mojej duszy,/
Jak na słonecznym zegarze --- godzina!
Z tym cieniem w drzewnej zapodziany głuszy,/
Czułem, jak za mną tęsknota w ślad kroczy,/
Żem do rąk mógł ją brać, jak kij pastuszy.
Wówczas mnie dziewczę pytaniem zaskoczy:/
--- «Czemu, gdy pytam, czuję się zuchwała?.../
Czemu natrętna, gdy patrzę ci w oczy?...
Czemu mnie pieścisz nie tak, jakom chciała, ---/
Jakby się twoje oduczyły dłonie/
Pochłaniać ślepo kształt mojego ciała?
Choć ja --- w objęciu, choć ja --- na twem łonie,/
Lecz nie ja --- w duszy i tam --- pod powieką:/
Ty patrzysz w inną, całując me skronie!...
Dreszcz, ze mnie wzięty, na tamtą --- daleką/
Przenosisz w myśli, jak skradzioną falę,/
Która się nagle rozminęła z rzeką!
Czyli przysięgi, szeptane mi w szale,/
Dziś przeciwszałem okrutnym radosne,/
Jak darowane odbierzesz korale?»
Przysięga, MiłośćA ja jej na to: «Przysięgi miłosne/
Mogą i muszą, i chcą być złamane!/
I cóż, że wiosna przysięga na wiosnę?
I cóż, że harfa na struny harfiane/
Przysięga wierność jednemu śpiewowi?/
Zemszczą się kiedyś te --- niewyśpiewane!
Nie jedną zorzą niebo się różowi!/
A dusza, niby ta zieloność drzewna,/
Od złotych żuków roi się i mrowi...»
Na to dziewczyna odpowie mi gniewna: ---/
«Dałam twym żukom do syta napoju:/
Dwoistość czaru, ja --- baśni królewna.
Dałam sen różny --- w mych piersi rozdwoju:/
Oczy z chmur czerni i oczy z błękitu,/
Włos hebanowy i złoty od znoju.
Dałam ci zmienną przerzutność zachwytu/
Z hebanu w złoto, z ciemności w purpurę,/
Z tajemnic nocy --- w oczywistość świtu!
Po spadłej rosie rozpoznajże chmurę,/
Z którejś brał w usta napoje wciąż nowe,/
Wiedząc, że sycą, a nie wiedząc --- które...
ZazdrośćLecz dziś?... O, gdybyś mieczem rozciął głowę,/
Gdzie wre to, czem się kiedyś w śmierci zdrzemnę,/
I zajrzał nagle w mroki rubinowe ---
Tobyś wyśledził morderstwo nikczemne,/
Co się tam wiecznie po ciemku odbywa,/
I krwawych poszlak ślady potajemne!
Tyś mi poszepnął tę myśl! Ja --- zgadliwa ---/
Jak oswojoną wzięłam ją gadzinę,/
A myśl ta parzy, jak złota pokrzywa!
Tak! w myśli --- tamtą zabijam dziewczynę!/
Nieraz mi głowę kołysząc w swej dłoni,/
Kołyszesz razem i jej zwłoki sine...
Choć upojona od rosy i woni ---/
Przekleństwem krwawem potrafię ja jeszcze/
Dosięgnąć tamtej, co twarz ci snem płoni.
I jej śmierć tobie wesoło obwieszczę,/
Jak rozśpiewana jej zgonem mogiła!/
A słów nie będzie, będą tylko --- dreszcze...
Będzie pląs ciała, któremu ulżyła/
Ta nieobecność nagła w całym świecie/
Drugiego ciała!...»/
I gdy tak mówiła,
Wspomniałem, nie chcąc, że sam już... raz... przecie, /
Czując w niej taki pląs bez wysłowienia,/
Biegłem --- znęcony --- przez świateł zamiecie...
Że myśli nasze hen --- w krainie cienia/
Już się spotkały --- jawne i namiętne,/
Bom śmierci owej też pragnął --- bez chcenia...
I mnie by takie ulżyło doszczętne/
Zniknięcie w świata całego bezmiarach/
Tamtego ciała, co było niechętne!
Niechęć ta za mną szła po wyspy jarach,/
Jak pies, co w oczy zaglądając pana,/
Wyje na księżyc, odbity w ich szparach.
Cóż mi zostało? Pył złoty --- mdła piana!/
I owo wiecznie zdyszane wspomnienie ---/
I w szkarłat własny zapatrzona rana!
I słów zdziwionych nagłe zniechęcenie,/
Gdy, zamiast łączyć w śpiew różnic przewinę,/
Bezśpiewne w otchłań spadają, jak cienie...
A gdy te cienie przynęcą dziewczynę,/
Wnet ją otoczy i smutek, i złuda,/
Niosąc jej nagłą śmierci bezprzyczynę.
Miłość niespełnionaBo komu pierwsza miłość się nie uda,/
Goniąc za inną --- zemsty nie pokona/
I depcze w drodze napotkane cuda.
A kogokolwiek pochwyci w ramiona,/
Tego pchnie, pieszcząc, na własną pochyłość, ---/
I nikt nie zgadnie, że winna wciąż --- ona...
I nikt nie zgadnie, jakich żądz zawiłość/
Chce snem rozstrzygnąć na piersi dziewczęcej,/
Co w pocałunkach widzi tylko --- miłość.
Im pieści znojniej, im chciwiej, im więcej,/
Tem ci żarliwsze skarg jego płomienie,/
Tem odechciewa pewniej i goręcej!
I tem ci większe ramion znieczulenie,/
I tego ciała dąs od stóp do głowy,/
I gniew pieszczoty, i ust roztargnienie...
Szept mej dziewczyny i zamęt różowy/
Warg, moim wargom co chwila wzajemnych,/
Znienawidziłem na wyspie w dzień owy.
Bom czuł, że w snach jej pokątnych i ciemnych/
Conocnej zbrodni dojrzewają zwłoki,/
Niby owoce ogrodów podziemnych.
Ssąc tych owoców jadowite soki,/
Szedłem w kraj, zgrozą swych ponęt bezszumny,/
W niemiłowania cieniste zatoki...
A jużem blady był i bezrozumny,/
Rozradowany czarną w oczach zmorą,/
Niby śmierć, której przyśniły się trumny!
Niemiłowanie swą źrenicą chorą/
Nie mniej pięknego pożąda dziewczęcia,/
Jak te, do których i miłość jest skorą.
Chce ująć pieszczot, chce ująć zaklęcia/
Nie byle jakich ust znojnym koralom,/
By zwiększyć rozkosz owego ujęcia...
I tak przydaje przepychu swym żalom,/
Cierniami czesząc posłuszne warkocze,/
Nie wzbraniające zamętu swym falom.
Swe kły tygrysie, do żeru ochocze,/
Lubi ci karmić różami z wyboru ---/
I długo patrzy w pierś, nim ją zdruzgocze!
W mym duchu, niby w zielonościach boru,/
Zmierzch jął się szerzyć --- i coś w nim przygasło,/
Rzekłbyś: gwiazd kilka w głębi gwiazdozbioru.
Jakby kto hasło zamienił na hasło,/
Kryjąc przede mną tę zmianę rozkazu:/
Wołałem --- echo śmiechem mi odwrzasło.
Czułem powoli, jakby czuciem głazu,/
Żem opętany, żem sercem oszalał/
Na wyspie owej!... Aż pewnego razu...
Pewnego razu w niebie się dopalał/
Dzień i, światłami przebierając w chmurach,/
Na tychże światłach w zamierzch się oddalał.
A była jawna drapieżność w purpurach,/
Co się pokładły na piętrach obłoków,/
Jak krwawe paszcze na zwikłanych górach.
Pomiędzy dwojgiem dzwoniących potoków /
Leżała, łokciem skroń dzieląc od ziemi, /
A od snu biorąc brzemię złotych oków.
RozstanieOd dawna wrodzy byliśmy i niemi,/
Sen nas nie łączył, jeno gdzieś zapodział/
W dwu różnych światach z myślami różnemi.
Czyniąc tajemny z całej ziemi podział/
Pomiędzy moim, a między jej ciałem,/
Różne nam łoża w mrok różny przyodział.
Włos jej pod niebem na wpół zwieczorniałem/
Jeszcze dniał złotem ... Więc źrenic przejrzysty/
Błękit pod bielą powiek zgadywałem.
Może w ten błękit, jak w miłosne listy/
Zbrodnia się wkradła? I przez sen przelotny/
Śniła ot --- teraz czyjś sen wiekuisty?
Może spoczynek jej był wciąż robotny/
Zmorą, weśnioną pilnie w zwłoki mgławe?/
W dłoni mej właśnie nóż błyskał samotny.
Jej warkocz, spadły pół-wężem na trawę,/
Zdał się zuchwałem, bujnem przedłużeniem/
Ukrytej myśli na kark biały --- w jawę.
MorderstwoZrazu weń chciałem ugodzić brzemieniem/
Noża, co z dala --- utkwiony w namyśle ---/
Już go na dwoje przecinał swym cieniem.
A potem chciałem w piersi, co obciśłe/
Tężyły żywe a ciężkie atłasy,/
Ważąc je w ramion czujnem koromyśle.
A potem w skronie, skąd świadomość krasy,/
Krwią pulsująca, --- winem się rozlewa/
W ciemnościach ciała, gdzie drzemią bezczasy...
A gdym się wahał, niby cień, od drzewa/
Wichrem zdmuchnięty na brzegi urwiska,/
Postrzegłem, że coś we śnie podejrzewa.
Że się jej ostrze nazbyt w rzęsach błyska,/
A sen, jak ślepy kret, ryjący w złocie,/
Ów błysk ze swego zwęszył kretowiska.
Wtedym nożowi nadał ruchy kocie,/
Ażem go ostrzem zaczaił pomiędzy/
Oczy, szalejąc w mej krwawej robocie!
Lecz je rozwarła w blask noża i prędzej,/
Niżelim pragnął... A one --- błękitne ---/
Wnet pociemniały od przerażeń nędzy!
I po warkoczu złotym niepochwytne/
Dreszcze przebiegły --- i także pociemniał!/
--- «O, spójrz --- szepnęła --- jak ja czarno kwitnę...»
I nic nie rzekła... A mnie wypodziemniał/
Ten skrawek ziemi pod stóp mych przemocą,/
I nóż mi wypadł z dłoni i --- znikczemniał!
Bo zrozumiałem, że zmierzchłe barw nocą/
Jej oczy nigdy już nie zbłękitnieją,/
A sploty nigdy już się nie odzłocą!
I że ten wieczór, świateł beznadzieją/
Krwawiący chmury, nigdy nie przeminie/
Nad snami wyspy, gdzie serca szaleją!
I zrozumiałem, że coś we mnie ginie/
I coś umiera, --- bo wszak nie wiadomo,/
Co w nas i w której ma umrzeć godzinie...
Jakiś sen wielki twarzą już znajomą ---/
Skonał... A straszno zerwać się na nogi/
Ze snu takiego nad przepaścią stromą!
Więc, by się wesprzeć snem o jakieś progi,/
Wspomniałem nagle dziwnie rzeczywiste/
Wonnego siana gdzieś na łąkach stogi...
Cisza się piętrzy wraz z nimi i mgliste/
Cienie chmur chodzą po nich bezhałaśnie, ---/
I już poprzez te stogi pozłociste,
Poprzez te stogi, łąk skoszonych baśnie,/
Patrzyłem na nią, wiedząc, że nie wzbroni/
Mym oczom takich łąk!... A ona właśnie
Ów nóż podniosła, co wypadł mi z dłoni,/
I jęła, niby kołysząc go w śpiewie,/
Do ust przykładać, do piersi, do skroni...
I, przykładając, mówiła: «Nikt nie wie,/
Co w kim zabija, gdy, jak stopą bosą,/
Nagim nań nożem następuje w gniewie.
Tyś zabił we mnie tamtą --- złotowłosą,/
Co była tobie błękitami gwarna,/
Rozmowna słońcem, rozśpiewana rosą.
Lecz pozostała ta druga, ta czarna!/
Że uszła tobie i kłom twego noża,/
Więc trwa --- zbyteczna, smutna i bezkarna.
I już niczyja i nawet nie boża,/
Bo i Bóg nie chce nocować w źrenicy,/
Gdzie mają nocleg mroki i bezdroża.
Po złotowłosej odlocie siostrzycy/
Trwam ja --- samotna, ja --- com śniła zbrodnie/
I krwi purpurę w srebrze błyskawicy!
Dwie różne we mnie płonęły pochodnie, ---/
Tyś jedną zgasił... Zgaszoną grześć musisz!/
Czyżem wiedziała, że ogień tak chłodnie?
Czyżem wiedziała, czem ducha pokusisz,/
Gdy, nie kochając, dotkniesz go pieszczotą?/
I co w nim zmienisz, podepczesz i zdusisz?
Czyżem wiedziała, że burze mnie zmiotą,/
Wspartą oburącz na wyśnionym przęśle/
Mostu, wspiętego nad nizin drętwotą?
Czyżem wiedziała, że mi jakieś gęśle/
Zdruzgoczesz w duszy i ciśniesz w jezioro,/
Co od księżyca wysrebrza się wklęśle?
I że ci czarną objawię się zmorą,/
Znaczoną krwawym nienawiści chrzestem/
I zbyt śmiertelnie na istnienie chorą?
Dziś mnie kwiat każdy przeraża szelestem,/
Bo wiem, że sądzi i widzi mnie inną,/
Niźli być mogłam, prócz tej, którą jestem...
Byłam ci Bogu wiadomą i słynną/
Z podwójnej mocy, którą we mnie złożył,/
I duszę miałam dwojgiem baśni czynną.
Tyś tę jaśniejszą wypłoszył i zmorzył/
I bezmiłosnej pieszczoty kradzieżą/
O cały błękit pierś moją zubożył!
I już me oczy nie wierzą, nie wierzą/
W barw niespodzianość, w możliwość błękitu/
I czarnej barwie odtąd przynależą.
Coraz to mniej w nich patrzenia i świtu/
I przejrzyścieją, jak umarłych dłonie,/
Przez które widać złotawość niebytu...
W śmierci się złocę, niby słońce w klonie,/
Bo jestem z rodu, co umiera właśnie,/
Gdy po raz pierwszy pomyśli o zgonie!»
Mówiła --- a jam widział, jak mi gaśnie/
W oczach --- i opasałem ją ramieniem,/
By wspomóc ciało, nim ścichnie i zaśnie.
Zasnęły najpierw oczy pod rzęs cieniem,/
A potem piersi zgodne, jak dwie łanie,/
Co się nad jednym wstrzymały strumieniem...
A potem usta poszły na skonanie,/
A potem ręce --- i nóż wypadł z ręki,/
Bo go ściskała wciąż na pożegnanie.
A jam się patrzał w otworzystość męki ---/
Między warg sińce --- i w oczy, tak mocno/
Wbite w mrok śmierci, jak dwa nagie sęki!
I w tę konania pracę bezowocną,/
Po której palce prostują się z wolna,/
Spełniwszy trud swój w godzinę mąk nocną.
I jeszcze śmierci wysiłkiem mozolna ---/
Już zaciążyła ku ziemi snem ciała,/
W którem się tai tęsknota padolna.
Z pomiędzy dwojga strumieni, gdzie spała,/
Niosłem ją teraz do przeźroczej chaty,/
Ażeby gwiazdom w swej śmierci widniała.
Niosłem przez gąszcze, przez cienie, przez kwiaty/
I przez ten wieczór, co światłem majaczył,/
Jakby ją
dźwigał wraz ze mną --- w szkarłaty.
Gdzieś wpobok dąb się od wilgoci paczył/
I skrzypiał w sobie lub gałęzi skurczem,/
Jeślim o gałąź zwłokami zahaczył.
Gdzieś wpobok --- w dziuple, czy w gnieździe wiewiórczem/
Nagły się szelest ozywał i ciszę/
Łamał na dwoje w jej skupieniu twórczem...
Gdzieś wpobok czułeś, jak mrok chłodem dysze/
W gęstwie, gdzie tylko jeden liść bezwcześnie,/
Bo po dziennemu lśni się i kołysze.../
A my szli ciągle --- oboje, jak we śnie, ---/
Z jednakim trudem, z jednakim pośpiechem/
I nierozłącznie i tak jednocześnie!
I, gdyby ziemia rozległa się echem,/
Tobyś rozpoznał czworga stóp odgłosy:/
Tak razem szliśmy, senni śmierci grzechem...
Niosłem ją pilnie, jak nocne niebiosy/
Niesie nurt rzeki w zwierciadeł pochwycie,/
Pełniąc się nimi po brzegów ukosy.
Tak ciągle miałem w oczach jej odbicie,/
Wciąż przepełniony aż po ramion brzegi/
Ciałem, co ciszą wezbrało obficie...
Wieczór, przesiany poprzez drzew szeregi,/
Na twarz jej bladą i na pierś niewzbronną/
Kładł złote pasma i szkarłatne piegi.
I taką jeszcze światłami osłonną/
I piegowatą --- wniosłem do świetlicy,/
Gdzie dla niej jednej dość było przestronno.
Tam ją złożyłem, pełną tajemnicy,/
Wpodłuż a równo, skrzętnie a ostrożnie,/
Jak nad brzegami nieznanej krynicy...
A sam się z wnętrza usunąłem trwożnie,/
By z innych światów poglądać ubocza,/
Jak w śnie niezłomnym spoczywa wielmożnie.
Ledwo nas ściana dzieliła przezrocza.../
Gdym zmarłą okiem rozważał i mierzył,/
Postrzegłem nagły niepokój warkocza.
Ten --- rósł po śmierci, dłużył się i szerzył,/
Spóźniony w zgonie --- rozszumiał się cały,/
Jakby w swej pani zgon jeszcze nie wierzył.
Na pierś jej wpełzał, na kark spadał biały,/
W czarnych kędziorach szept skargi przytłumiał,/
Szukał tych dłoni, które go czesały...
Znalazł je wreszcie --- i wszystko zrozumiał./
I, węsząc bezwład śmiertelnej drzemoty,/
Zwikłał się w sobie i tak zanieszumiał.
Wówczas mu chyba pozgonne zaloty/
Kazały zmarłą przystroić w żałobie,/
Bo się odzłocił nagle --- żywiec złoty!...
Kto mu przywrócił ten dar? Czy sam sobie?/
Czy chciał, by zmarła w sen nie byle jaki/
Szła po dawnemu, we wszystkiej ozdobie?
A może ona sama skroś orszaki/
Cieniów, pośmiertnym skupionych kuligiem,/
Złote mi zowąd podawała znaki?...
Abym zapragnął... i ramion podźwigiem/
Wspiął ku niej brzemię tych kwiatów i woni,/
Tropiąc ją w mroku --- miłości pościgiem.
Lecz, gdym się wsłuchał w szmer śmierci koło niej/
I echem stóp jej odbrzmiale zaświaty, ---/
Już dalszą była, niźli tentent koni!...
Gdym ku niej myśli posyłał we swaty,/
By ją po śmierci myślami poślubić,/
Tom zląkł się nagle zbyt przeźroczej chaty!...
I w myślach duchem począłem się gubić ---/
Jak kochać zmarłą?... Co zmarłej obiecać?.../
I czem nasycić? I jak przyhołubić?...
A już się począł wiatr po jarach wzniecać/
I zmierzch ze światłem prząść w jedną tkaninę,/
I chmury czarne ze złotemi sklecać,
UcieczkaI zezem oka spostrzegłem, że sine/
Jej stopy --- prosto przed się wyciągnięte ---/
Zdają się jedną wskazywać godzinę...
I że, w tej samej godzinie poczęte,/
Myśli me, czarną obleczone szatą,/
Biegły w kierunku tych stóp --- w ich ponętę!
Więc jąłem nagle uchodzić przed chatą,/
Przeświecającą zwłok dziewczęcych bielą,/
Niby zbytkowną dla ziemi poświatą.
Biegnąc, słyszałem, jak kwiaty się ścielą/
Wichrem po ziemi, --- i jak wicher przeczy/
Drzewom, co szumem od nieba się dzielą!
Słyszałem potem niby płacz wszechrzeczy/
Na wyspie, kędy wśród gąszczów zieleni/
Ja tylko jeden miałem kształt człowieczy!
I biegłem, kształt swój unosząc wśród cieni/
Wylękłych dębów i brzóz, i olszyny,/
Bojąc się odbić w zwierciadłach strumieni ---
I ujrzeć trafem twarz, pełną przewiny,/
Twarz ludzką --- obcą i tak niepojętą/
Dla wszelkiej, ziemię zdobiącej, rośliny!
Twarz, co pragnęła, by bladość jej zżęto/
Sierpem księżyca i zrównano właśnie/
Z macierzankami, z piołunem lub z miętą...
Echem w dokolne rozległy się baśnie/
Stóp mych od wyspy ku morzu powroty, ---/
Tam czekał okręt, wpatrzony w fal jaśnie.
Przerósł on życia własnego kres złoty/
I już się w Bogu grążył swym nadmiarem,/
Na ziemi mało mając do roboty.
Wbiegłem na pokład i ciała ciężarem/
Przywarłem duszę do miejsca, aż zbladła/
Bez tchu --- błękitnym drgająca oparem...
A wonczas, mącąc mórz jasne zwierciadła,/
Wyspa się w nagłe rozluźniła cienie/
I rozechwiała się w szmer i --- przepadła!
Fale się nad nią we ślubne pierścienie/
Skędzierzawiły... Gdym zliczył secinę ---/
Ostatnie po niej zanikło wspomnienie.
A ja, nie wiedząc, gdzie teraz popłynę,/
Wichrowi żagiel podałem rozpięty/
I na szerokość zmierzyłem głębinę ---
I wypłynąłem na morskie odmęty.
V
Duchu mój, wbiegły w brzask niebieskich kopuł, /
Zawadzający skrzydłami z wysoka/
O nawał Boga, jak o senny szkopuł!...
Święć się twój pobyt i miłosna zwłoka/
Na piersi ziemi, wybuchłej rozkwitem/
Pod warg twych musem i pod strażą oka!
Święć się wiosenny twój płacz nad zarytem/
W murawach szczęściem, gdy rozśmiane gardło/
Łka, zachłyśnięte sercem i błękitem!...
Święć się twój nagły dreszcz nad obumarłą/
U stóp twych burzą, po której pogrzebie/
Dwoje się oczu dziewczęcych zawarło.
Święć się twój udar słoneczny na niebie,/
Gdy --- nieprzytomny --- zasłaniasz się dłonią/
Od blasku śmierci, co oślepił ciebie!
Zwól --- niechaj szumią i szemrzą, i dzwonią/
Chóry niczyich, bezimiennych głosów,/
Od których usta przelęknione stronią...
Zwól --- niech na żyznym błękicie niebiosów/
Obłędna brzoza --- wbrew ziemi --- wyrośnie,/
By coś tam zmącić zielonym snem włosów!...
I niech twe ciało, podane ku wiośnie,/
Wicher ci zszarpie, niby płaszcz, ulewą/
Twych łez bezwolnych przemokły radośnie!
Czemu tak patrzysz w okrętowe drzewo,/
Gdzie przepych lasów od dawna zbezlistniał?/
I w wicher patrzysz, bielący się mewą?
Czyliś się nie dość, ty --- duchu, naistniał?/
Nie dość nachłonął i brzasków, i cieni,/
Gdzie się niejeden sen uoczywistniał?
Morze, Modlitwa, Ziemia, NaturaRozpielgrzymiony po wirach bezdeni/
Dokądże dążysz? Jakaż baśń w przestworze/
Poprzód twych oczu we mgle się zieleni?
Wściągnij się w sobie, zesłabnij w pokorze,/
Na pierwszym lądzie z pierwszym oto płazem/
Wij się i czołgaj, wspominając morze!
Klęknijmy kornie przed kwiatem, przed głazem,/
We mgłach --- na łąkach --- u wylotu alej, ---/
Gdziekolwiek można --- tam klęknijmy razem!
I błogosławmy naokół i dalej/
Motylom --- kwiatom --- i ptakom --- i pszczołom,---/
A ty mi wówczas, błogosławiąc, szalej!
I maluczkością świata się oszołom!/
I pobłogosław zjawionym w śnie twarzom,/
I ze snu głębi wychylonym czołom ---
I zagubionym w sobie wirydarzom,/
Gdzie ślady stóp się skradają i łaszą/
Do gęstwy, cieniów zostawionej strażom.
I szczęścia widmom, co nęcą i straszą,/
I utraconej na zawsze dziewczynie,/
Która być mogła --- a nie była naszą...
I wszelkiej męce i wszelkiej przewinie,/
I wszelkim innym, nieznanym dziewczętom,/
Które w nieznanej czekają krainie!
I wszelkim morzom i snom, i okrętom!...