Maria, Konopnicka
Heine, Heinrich
2015-12-01
1981
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, a korektę ze źródłem wikiskrybowie. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
xml
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/heine-dysputa/
pol
Fundacja Nowoczesna Polska
Domena publiczna - Maria Konopnicka zm. 1910
Maria Konopnicka, Damnata. Poezye. wyd. Seyfarth i Czajkowski, Lwów 1900.
http://pl.wikisource.org/wiki/Damnata._Poezye/Dysputa
Wiersz
Romantyzm
Liryka
Dysputa
text
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/5033.jpg
aotaro@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/5033
0.3
Heinrich Heine
Dysputa
W sławnej auli, w Toledo, /
Uroczyście brzmią fanfary. /
Na duchowny turniej spieszą/
Różnobarwne ludu tłumy.
Nie jest to potyczka świecka, /
Nie żelazo ma tam błyskać. /
Bronią będzie tylko słowo/
Scholastycznie wyostrzone.
Nie rycerscy paladyni/
Walczyć będą, w dam obronie, /
Boju tego szermierzami/
Jest mnich szary, oraz rabin.
Zamiast w hełmach --- ten w kapturze, /
Ów w jarmułce szabasowej. /
Jeden szkaplerz ma pancerzem, /
Drugi śmiertelną koszulę.
Który Bóg prawdziwym Bogiem? /
Czy ten srogi hebrajczyków/
Bóg jedyny, za którego/
Walczy Juda Nawarrejczyk,
Czy też Bóg troisty w sobie, /
Miłościwy Pan Bóg chrześcian, /
Którego rycerzem Joze, /
Brat gwardyan od Franciszkanów?
Przez potęgę argumentów, /
Przez logiczne syllogizmy, /
I cytaty autorów, /
Co najwyższą są powagą,
Każdy z nich chce przeciwnika/
Doprowadzić «ad absurdum», /
I boskości najprawdziwszej/
Boga swego dowieść światu.
Uradzono, że ten, który/
W sporze będzie pokonanym, /
Wiarę swego adwersarza/
Przyjąć jest obowiązany.
Jeśli żyd, to sakramentem/
Chrztu zostanie oczyszczony./
Jeśli chrześcianin, to się/
Poddać musi obrzezaniu.
A każdemu z nich przydano/
Jedenastu towarzyszy, /
Którzy w doli i niedoli/
Losy ich podzielać mają.
Pełna wiary i otuchy/
Jest drużyna gwardyana, /
I święconej wody kubły/
Trzyma do chrztu w pogotowiu.
I potrząsa kropidłami, /
I kołysze kadzielnice, /
Przeciwnicy zaś tymczasem/
Obrzędowe ostrzą noże.
Tak gotowe oba wojska/
W szrankach stają w pośród sali, /
A lud pcha się niecierpliwie/
Oczekując walki hasła.
Pod złocistym baldachimem, /
W otoczeniu dworskiej ciżby, /
Król jegomość i królowa, /
Co wygląda jak podlotek.
Nosek ma francuskim krojem/
I figlarną, drobną buzię, /
Czarującą rubinami/
Uśmiechniętych ciągle ustek.
Piękny, ale wątły kwiatek, /
(Niech się Bóg zmiłuje nad nim!)/
Z rozkosznego swego kraju/
Tutaj został przesadzony.
Tu, na grunt ten zimny, twardy, /
Na hiszpańskiej grunt grandezzy. /
Tam się zwała «Blanche de Bourbon», /
«Donna Blanca» tu się zowie.
Król zaś nosi imię Piotra, /
A przydomek ma: Okrutny. /
Lecz dziś jest wesołej myśli, /
Od imienia lepszy swego.
Więc łaskawie oto gwarzy/
Z dumną szlachtą swego dworu, /
A i żydom też niekiedy/
Grzeczne jakie słówko rzuci.
Obrzezani ci rycerze/
Są to króla faworyci: /
Rozkazują w jego armii, /
Zarządzają finansami.
Aż w tem nagle bicie w bębny/
I trąb dźwięki sygnał dają, /
Że języczny bój otwarty, /
Że dysputa się zaczyna.
Już się gwardyan franciszkański/
Naprzód rwie z pobożnem męstwem,/
A głos jego naprzemiany/
To grzmi, to szyderczo zgrzyta.
Przedewszystkiem --- w imię Ojca, /
Syna i świętego ducha, /
Egzorcyzmuje rabina, /
Złe nasienie Jakóbowe.
Gdyż przy takich kontrowesach/
Często dyabeł w żydzie siedzi, /
Ażeby go swą chytrością/
I dowcipem opatrywać.
Gdy wygnany był już dyabeł/
Mocą świętych egzorcyzmów, /
Puścił się mnich do dogmatów/
I katechizm swój roztoczył.
Prawił, jako w jednym Bogu/
Trzy znajdują się osoby, /
Które przecież są jednością/
Nierozłączną i prawdziwą.
Tajemnica, którą łatwo/
Pojmie każdy, kto się wyrwał/
Z nieszczęsnej rozumu matni, /
I z okrutnych więzów jego.
Prawił, jako Pan najwyższy/
W Betleemie się narodził/
Z Dziewicy, która zarazem/
Matką była i Dziewicą.
Jak położon był Pan świata/
W nędznym żłobku, i jak przy nim/
Wół i osioł w zadumaniu/
Stały, zbożnych bydląt dwoje.
Prawił potem, jak Pan świata/
Przed Heroda oprawcami/
Do Egiptu uciekł; zaczem/
Zniósł krzyżowej śmierci mękę,
Pod Poncyuszem, pod Piłatem, /
Co podpisał wyrok krwawy/
Za Faryzeuszów wolą/
I żydostwa sprośnej tłuszczy.
Prawił, jak Pan pogrzebany/
Z grobu powstał dnia trzeciego, /
I jak potem własną mocą/
Na niebiosa wstąpił w chwale.
I jak stamdtąd znów na ziemię/
Zstąpi, gdy się spełnią czasy, /
By w dolinie Jozafata/
Sądzić żywych i umarłych.
«Drżyjcie żydzi!» tak rzecz kończył/
«Przed tym Bogiem, któregoście/
Biczowali i męczyli/
I straszną mu śmierć zadali!
«Bogobójcą, pomsty ludem, /
Jesteś ty żydowskie plemię!/
Zawsze ty wydajesz na śmierć/
Zbawcę, co cię chce odkupić!
Wyście grodem tym, o żydy, /
Gdzie szatany rade siedzą. /
Ciała wasze, to koszary/
Dla dyabelskich legionów.
«Tak mówi Tomasz z Akwinu, /
Którego zwą Wielkim wołem/
Uczoności, a który jest/
Światłem wszystkich bożych wołów!
«Żydy! wy jesteście wilki/
I szakale i hyeny, /
Które wietrzą po mogiłach, /
Szukając trupiego żeru!
„Żydy, Żydy! Wyście wieprze, /
Pawjany i jednorożce, /
(Które zwą nosorożcami,)/
Krokodyle i wampiry!
«Wyście kruki i puszczyki, /
Nietoperze, sprośne dudki, /
Bazyliszki, sępy krwawe, /
Nocy i szubienic ptaki.
«Wyście trutnie, wyście krety, /
Wyście żmije i ropuchy, /
Jeże, gady... Chrystus kiedyś/
Zdepcze, zetrze wasze głowy.
«Lub gdy chcecie, o przeklęci, /
Zbawić wasze nędzne dusze, /
Z synagogi starej złości/
Uciekajcie w miasto święte!
«Uciekajcie w jasne ludy, /
Gdzie z błogosławionych zdrojów, /
Spłynie na was łaski woda! /
Tam zanurzcie głowy wasze.
«Tam Adama zmyjcie z siebie/
Z pierworodną zmazą jego. /
Tam z serc waszych zmyjcie pleśnie/
Zestarzałe od lat tylu!
«Czy słyszycie Zbawiciela, /
On was nowem mianem woła! /
Idźcie się na łono Chrysta/
Iskać z win waszych robactwa!
«Bóg nasz Bogiem jest miłości, /
Przypodoban owcy cichej/
Dla zmazania grzechów naszych/
Umarł on na drzewie krzyża.
«Bóg nasz jest miłości Bogiem, /
Jezus Chrystus jest mu imię, /
Jego słodycz i pokorę/
Naśladują wszyscy wierni!
«I dlatego my tak cisi, /
Ludzcy i pokoju pełni,/
Żadnych sporów, żadnych kłótni, /
Bo nasz wzór --- Baranek cichy.
«Za to w niebie będziem kiedyś/
Jako aniołowie boży, /
Z białą lilią w ręku chodzić/
Po kwiecistych, rajskich łąkach.
«Zamiast grubej guni mniszej/
Nosić będziem białe szaty/
I muśliny i jedwabie, /
Złote kolce i pstre wstęgi.
«Tam nie będzie tonsur. Z głowy/
Złote spłyną nam kędziory, /
A dziewice najpiękniejsze/
Pleść je będą i rozplatać.
«Wybornego wina czary/
Znacznie większej miary będą/
Niźli nasze tu szklenice, /
A z nich tryśnie napój złoty.
«I przeciwnie, znacznie mniejsze/
Niźli tu kobiece usta, /
Będą usta pięknych dziewic, /
Które w dziale nam przypadną.
«Tak w radości i w rozkoszy/
Przejdzie dla nas wieczność cała. /
Na śpiewaniu: Halleluja! /
Na śpiewaniu: Kyrielejson!»
Skończył gwardyan. I wnet mnichy/
Pewne, że już światło wiary/
Na niewierne serce spływa, /
Raźno chrzestny sprzęt podają.
Ale wodowstrętne żydy/
Otrząsają się ze zgrzytem, /
A Reb Juda Nawarryjczyk, /
Tak wywodzi swą replikę.
«Aby pod swój siew uprawić/
Ducha mego twardą rolę, /
Cały wóz gnojowy obelg/
Wyrzuciłeś na to pole.
Każdy swoją ma metodę, /
Do której jest nawykniony. /
Ja nie gniewam się za twoją, /
Owszem, dank składam z mej strony.
«Dogmat Trójcy --- ten nie może/
Do naszego przystać ducha, /
Gdyż reguły trzech od młodu/
Każdy z nas wykładu słucha.
«Że w jedynym twoim Bogu/
Trzy znajdują się osoby, /
To rozumiem. Sześć tysięcy/
Było bogów dawnej doby.
«Ten, którego zwiesz Chrystusem, /
Obcy mojej jest źrenicy./
Nie mam także przyjemności/
Matki jego znać, dziewicy.
«Przykro mi, że dwa tysiące/
Temu lat, czy coś bez mała, /
Jakaś się tam nieprzyjemność/
W Jeruzalem jemu stała.
«Czy to żydzi go zabili --- /
Dowieść dziś nie ma sposobu, /
Skoro sam corpus delicti/
Dnia trzeciego zniknął z grobu.
«A to, czy był spokrewniony/
Z Bogiem naszym, to z waszeci/
Przeproszeniem, wątpię, bowiem/
Bóg nasz nigdy nie miał dzieci.
«Bóg nasz nigdy nie umierał/
Jagnięciem na śmierć wydanem, /
On ludzkości nie był nigdy/
Filantropem, pelikanem.
«Bóg nasz, to nie Bóg miłości. /
Gruchać --- nie jest mu nałogiem. /
On jest Bogiem piorunowym, /
Twardej pomsty on jest Bogiem.
«Grom jego nieubłaganie/
W pierś grzesznika karą bije, /
A za winy ojców swoich /
Późny wnuk w pokucie żyje.
Bóg nasz żyw jest! On w niebieskim/
Gmachu swoim wolny gości, /
I przed wieki i na wieki/
W swojej trwa nieskończoności.
«Bóg nasz --- On jest zdrowym Bogiem. /
To nie myt jest, nie marzenie, /
Blade, cienkie, jak opłatek, /
Albo jak Kocytu cienie.
«Bóg nasz mocny jest. On w ręku/
Dzierży księżyc, gwiazdy, słońce, /
Trony drżą, padają ludy, /
Kiedy ściągnie brwi grożące.
«Bóg nasz --- wielki to jest Bóg! /
Dawid śpiewa, że wielkości/
Jego nikt nie zmierzy. Ziemia/
Jest podnóżkiem jego nóg.
Bóg nasz kocha się w muzyce, /
Lubi hymny, lutni dźwięki, /
Ale, jak chrząkanie wieprzków, /
Są mu wstrętne dzwonów jęki.
«Lewiatanem zwie się ryba, /
Co nurtuje mórz głębiną, /
Z nią to igra Pan i Bóg nasz, /
Dnia każdego, przez godzinę.
Za wyjątkiem dziewiątego/
Dnia, w miesiącu «Ab», dnia, który/
Widział upadek Syonu, /
Bo w tym dniu jest zbyt ponury.
«Sto mil długi jest Lewiatan, /
W płetwach zaś jest tak potężny, /
Jak król Og; a ogon taki, /
Jak cedr bywa niebosiężny.
«Lecz mięso ma delikatne, /
Lepsze, niźli żółw z rosołu. /
A w dniu wielkim zmartwychwstania/
Pan do swego wezwie stołu
Cały lud swój, lud wybrany. /
Przyjdą mędrcy, sprawiedliwi/
I wyborną ową rybą/
Każdy wówczas się pożywi.
«Część podana będzie z czosnkiem, /
Z sosem białym, część na winie, /
Z przyprawami, z rozynkami, /
Jak się karp podaje ninie.
A po białym owym sosie/
Rzodkiew w główkach pływa sobie... /
Taka ryba, Frater Joze, /
Smakowałaby i tobie.
A sos szary też wyborny, /
Ma rozynków sporą dozę... /
Ten niebiańskoby uraczył/
Twój żołądek, Frater Joze!
«Co Bóg warzy, dobrze warzy. /
A ot rada dla waćpana: /
Namyśl się i daj obrzezać, /
A skosztujesz Lewiatana».
Tak uczony prawił Rabbi. /
Łechce, kusi, jako może, /
A rozkosznie mrucząc żydzi/
Wyciągają już swe noże.
Aby jako tryumfatory/
Wrogów swoich oskalpować, /
I te «spolia opima»/
Na zwycięstwa dowód schować.
Ale mnichy twardo stoją/
Przy swych ojców świętej wierze/
I żadnego obrzezańcem/
Zostać, jakoś chęć nie bierze.
Więc po żydzie znów wziął słowo/
Frater Joze nawróciciel, /
I znów pełne kubły pomyj/
Lał na głowę mu ten chrzciciel.
I znów Rabbi replikował/
Z żarliwością wstrzymywaną, /
I choć serce w nim kipiało, /
Przecież nie wybuchnął pianą.
Powoływał się na «Misznę», /
Komentarze i traktaty./
Przywiódł też «Taumes-Jantofa»/
Wielce poważne cytaty.
Lecz spotkała go odpowiedź/
Tak bluźniercza, jak i wściekła, /
Gdyż do wszystkich dyabłów mnich go/
Wraz z «Jantofem» słał do piekła.
«No, więc dosyć już, o Boże!»/
Wrzasnął Rabbi głosem sowy. /
Cierpliwości mu już zbrakło/
I szał buchnął mu do głowy.
«Taumus-Jontof» nic nie znaczy? /
Cóż więc znaczy? Biada! Biada! /
Ukarz panie, świętokradcę, /
Niech pochłonie go zagłada!
«Bowiem »Taumus-Jontof,« Panie, /
Toś Ty sam jest, wielki Boże! /
A bluźnierca Taumesowy/
Gromu Twego ujść nie może!
«Niech przepaści go pochłoną! /
Jak Korego i Datana, /
Co powstali przeciw Ciebie, /
Przeciw Ciebie, swego Pana!
«Rzuć twój piorun najognistszy, /
Na bluźniercze te warchoły! /
Wszakże miałeś dość w Sodomie/
I w Gomorze siarki, smoły!
«Uderz Panie, w tego mnicha, /
Tak jak niegdyś w Faraona, /
Kiedy naszych żydków rzesza/
Uciekała objuczona.
«Sto tysięcy miał za sobą/
Król ten jeźdźców i junaków, /
Zbrojne stalne, jasne miecze, /
Lotne strzały u sajdaków.
«Tyś wyciągnął rękę, Boże, /
A te hufce niezliczone, /
Z Faraonem, jak kocięta, /
Morze połknęło Czerwone.
«Uderz, Panie, tego mnicha! /
Niech wie szalbierz ten opasły, /
Że pioruny w twojej dłoni/
Nie zamokły, nie wygasły!
A ja Ciebie i Twą chwałę/
Będę śpiewał, będę głosił, /
I jak Miriam w bęben bijąc/
W pląsach będę się unosił!»
Tutaj nagle wpadł mu w mowę/
Mnich, okropnym gniewem wzdęty: /
«Bogdaj ciebie Pan poraził, /
Potępieńcze ty przeklęty!
«Niczem twoje mi pioruny, /
Niczem twe piekielne działo,/
Bom pożywał dzisiaj Chrysta/
Utajone Krew i Ciało!
«Chrystus jest potrawą moją/
Przedniejszą od Lewiatana/
Z białym sosem, z czosnkiem, z rzodkwią, /
Gotowanym przez szatana!
«Ach! Zamiast tu dysputować/
Jakże chciałbym cię na stosie/
Prażyć, razem z twą czeredą, /
W wrzącej smoły czarnym sosie!»
I tak turniej ten o Boga/
I o wiarę grzmiał na sali. /
Lecz rycerze nadaremnie /
I wrzeszczeli i sapali.
Już dwanaście godzin przeszło/
Toczy się ten bój bez tamy, /
Już publika się zmęczyła, /
Już się silnie pocą damy.
Już i dwór się niecierpliwi, /
Siaki taki w kącie ziewa, /
Gdy do pięknej swej królowej/
Król w te słowa się odzywa:
«Radbym słyszeć twoje zdanie. /
Powiedz zatem, moja miła, /
Czy za żydem, czy za mnichem/
Raczej byś się oświadczyła?»
Donna Blanka patrzy pilnie, /
Pilnie myśli, pilnie bada, /
Paluszkami czoło ciśnie, /
I tak wreszcie odpowiada:
«Kto ma racyę, mnich czy rabin, /
Tego królu, nie wiem wcale! /
Lecz po jednym i po drugim/
Wartoby wykadzić salę».