Jerzy Żuławski Eros i Psyche Powieść sceniczna w siedmiu rozdziałach ISBN 978-83-288-5637-0 ὁδὸς ἄνω κάτω μία Heraklit Tuum fac nec respicias finem I. W Arkadii * Psyche, arkadyjska królewna * Arete * Hedone, Kallone, Melike, Hagne, służebne dziewki Psychy * Blaks, parobek * Eros, bóg * Hermes, poseł bogów Rzecz działa się w kraju szczęśliwym, w czasie, kiedy bogowie chodzili po ziemi. / Łąka przerznięta strumieniem, płynącym pośród traw i kwiatów. Za strumieniem drzewa, a za nimi w głębi skały ogromne, strome i czarne, wyglądające jak mur, który kwiecistą i cichą łąkę oddziela od świata. Po skałach tu i ówdzie pną się bujne bluszcze. Na lewo w dali, na łagodnym trawiastym wzgórzu widno zamek królewski, do greckiej świątyni podobny. — Nad strumieniem rozłożyste drzewo i wielki kamień pod nim. Widać też głazy, z rzadka po łące porozrzucane. W głębi wiedzie przez strumień kładka z obalonego pnia. Krajobraz pełen zachodniego słońca, ciszy i wesela. / SCENA I / Arete rozwiesza na głazach i gałęziach nad strumieniem świeżo wyprane białe szaty. / / Blaks leży na wznak z rękoma pod głową i śpi. / DZIEWKI SŁUŻEBNE / trzymając się za ręce, pląsają dokoła stojącej w pośrodku Psychy i śpiewają: / Razem z wiatrem, co rozwiewa nasze śnieżnobiałe szaty, między strojne, wonne drzewa, z których w słońcu kapią kwiaty, po równinie, co tak płynie, — od skał płynie traw puszystych słodką falą: dalej w pląsy! w pląsy! W pląsy! stopy się nam palą! — O hej! BLAKS / budzi się i wstaje / Zmierżone dziewki! drą się, jakby sojki! ani się człowiek zdrzemnąć nie może! / Idzie w głąb i kładzie się znowu, zatykając uszy. / DZIEWKI SŁUŻEBNE / tańcząc, znów śpiewają: / Wiatr się z włosem naszym pieści i tak śpiewa, — jak ptak śpiewa; ptasząt śpiewu pełne drzewa — a złocisty liść szeleści, a do wtóru dzwoni strumień, gęśl z lazuru — o hej! Dalej w pląsy! W pląsy! W pląsy — o hej! ARETE / od pracy: / A sam, dziewczęta! W główkach wam pustoty, a tu jest jeszcze tyle do roboty! / Dziewki służebne rozwiązują taneczne koło i biegną do Arety. / / Psyche zbliża się z wolna ku strumieniowi. / KALLONE / do Arety tonem usprawiedliwienia: / Prałyśmy matko, od samego świtu w strumyku pełnym srebra i błękitu dziane odzieże i bieluchną wełnę… HEDONE Czyż nie czas teraz, gdy karoca chyża słońca ku ziemi pod wieczór się zniża a fale złota i purpury pełne, potańczyć, ciesząc się słońcu i wiośnie, i tak dzień pracy zakończyć radośnie? ARETE Praca nie wszystka jeszcze ukończona, choć słońce długą już przebyło drogę. Zwińcie się, dziewki! HAGNE Ja ci dopomogę! ARETE Pomóżcie wszystkie! Z szat wilgłego łona niech wszystkie pary wyssie i wypije wiatr i słoneczny boski żar, co bije z niebios, spragniony woni i wilgoci — i wełnę bieli, a twarz dziewcząt złoci. / Służebne wraz z Aretą krzątają się, rozwieszając wyprane szaty na głazach i gałęziach. / / Psyche siada na przodzie nad strumieniem i zapatrzona w nurt, igra palcami po wodzie. / SŁUŻEBNE / śpiewają przy pracy: / Suszcie się rychło, białośnieżne szaty, bo was przywdzieje pan nasz, król bogaty, co mieszka w dworcu o smukłych kolumnach, stad ma bez liku i moc zboża w gumnach, zbroje i złoto, i drogą purpurę, a przenajdroższą bogolicą córę, — a przenajdroższą bogolicą córę. HAGNE / odłączywszy się od dziewcząt, podchodzi ku królewnie i z wolna osuwa się przed nią na kolana / Cóż bogolica, nie pląsałaś z nami ani nie śpiewasz? Czy ci co dolega? Czy tak twe oczy równe gwiazdom mami lic twych odbitych obraz, co tak biega z fali na falę po szybie strumyka w błyszczących kropel świetlistej koronie? Na białej dłoni białe wsparłaś skronie i zapatrzona w nurt, jak w dal pomyka, nie spojrzysz nawet na twoje służebne, co wiodą pląsy i śpiewy gędziebne dla ciebie — jeno na serca kądzieli przędziesz zadumę… / Psyche z tęsknym uśmiechem kładzie dłoń na głowie Hagny i z wolna głaszcze jej włosy. / MELIKE / która się była odłączyła od pracujących w głębi dziewcząt i zbliżyła się do Psychy podczas ostatnich słów Hagny, mówi: / Otośmy radosne, że bogi słońce dały, młodość, wiosnę; wszystko się w okrąg cieszy i weseli — ty jedna — cicha — patrzysz na te skały, na dworzec ojca twego okazały i na wawrzynów gaj kwieciem różowy, na ciemne, liściem szumiące dąbrowy, na łąki, strumyk i to białe płótno — i łzy masz w oczach, pani? PSYCHE / po chwili: / Tak mi smutno… MELIKE Smutno? I o co? HAGNE Wszakżeśmy przy tobie! PSYCHE Pójdźcie tu do mnie, pójdźcie bliżej, obie… Czyście wy nigdy o tym nie myślały, aby się wyrwać za te czarne skały — tam! I zobaczyć, co tam jest za niemi? Czy, jako tutaj, szmat zielonej ziemi, czy też kraina jaka dziwna, złota, wyśniona…? Nigdy o tym nie myślicie? MELIKE Nigdy! HAGNE Ja — nigdy! MELIKE Tu — tak słodkie życie, cóż cię tam ciągnie, królewno? PSYCHE Tęsknota… HAGNE Co to? MELIKE Królewno, cóż to jest? Nie wiemy… PSYCHE Wiemże ja sama?… ARETE / w głębi: / Schną już w słońcu szatki na białe głazy rzucone i kwiatki; teraz już pora przynieść kosze z łozy i piękną, w wodzie wybieloną wełnę znieść na wysokie, na koleśne wozy, aby do domu powróciły pełne, jako tu pełne przyjechały z rana, ciążąc leniwym mułom. HEDONE / klaszcze w ręce / Hejże, dana! Teraz już mogę oddać się zabawie, pląsać, ach, pląsać po puszystej trawie i echu rzucać pieśni, jako pragnę! Zawołam tamte, Melikę i Hagnę. ARETE Zawołaj wprzódy jeszcze na parobka, by przyniósł żwawo kosze wyplecione… HEDONE / spostrzega Blaksa i biegnie ku niemu / Śpi tam! Dalibóg! Wstawajże, mazgaju, rusz się nareszcie, szkaradny leniuchu! BLAKS / przeciera oczy / Co tam? ARETE A wstawaj! BLAKS Jest co do roboty? HEDONE I on się pyta! Biegaj jeno żwawo i przynieś kosze, które tam za ławą ponad strumykiem zostały od rana. — Bielizna schnie już, od dawna wyprana! / Blaks podnosi się z wolna, przeciąga i ziewa. / KALLONE / wybucha śmiechem / Jeszcze po drodze drzemkę sobie utnie! HEDONE / rzuca na Blaksa zerwane liście / Nuże! BLAKS A idźcież, uprzykrzone dziewki, bo pókim dobry, tom dobry okrutnie, lecz jak się zgniewam — mówię — nie przelewki! / Odchodzi poza strumyk w stronę zarośli i szuka koszów wśród krzewin. Po chwili wraca, wlokąc kosze za ucha. / HEDONE Teraz do tańca! Hejże! Pójdźcie do mnie! KALLONE Albo — dziewczęta — naprzód do kąpieli, potem oliwą namaścim się złotą i tak w wspaniałej, nieskażonej bieli ciał naszych młodych staniemy tu wieńcem, aż pląsy łona ubarwią rumieńcem! HEDONE Więc dalej, dziewy! Niechaj zabrzmią echa zbudzone głosem pieśni i ochoty naszej — niech złota zadzwoni uciecha — dalej!… ARETE Hej, Blaksie, chodź tu do roboty! BLAKS / idzie, mrucząc: / Tamte sroki mogą sobie skakać do woli, ale ty Blaksie, chodź do roboty! / Zbiera wraz z Aretą bieliznę do koszów i wychodzi z nią razem. / MELIKE Ja pieśń zawiodę — taneczną, rozlewną! HEDONE Królewna z nami! Królewno, królewno! PSYCHE Tańczcie wy same… HAGNE O, nigdy bez ciebie! PSYCHE Tańczcie… To słońce gasnące na niebie, ta woń na ziemi dziwnie mnie rozmarza… Z ziemi woń bije, jak gdyby z ołtarza, na którym leży słońce, żertwa krwawa… Cóż to? Siadłyście wszystkie wkoło, ciche? Tańczcie, dziewczęta, pozwala wam Psyche — bawcie się, proszę! KALLONE Bez ciebie zabawa jest dla nas niczym! HEDONE Słuchaj, bogolica, czymże rozchmurzyć twoje jasne czoło? MELIKE Chcesz pieśni może? — Zaśpiewam — wesołą! Lub… o potędze twojego rodzica, tajemniczego pana mnogich włości, albo… o wiośnie lub o twej piękności? — Rozkazuj, pani! PSYCHE Czy słyszysz te drzewa? Każdy liść na nich pieśń przedziwną śpiewa, hymn uroczysty jakiś na przybycie wieczornych, świętych, tajemniczych godzin… MELIKE / nadsłuchuje / Pono szum taki w dniu twoich narodzin niósł się po świecie… Stara wieść tak prawi… PSYCHE Wieść…? MELIKE Czy jej nie znasz? Może cię zabawi… Ta pieśń odwieczna, dziwna, która baje, jak raz w wiosenne i słoneczne rano dziki Człek, idąc przez rosiste gaje, zobaczył zorzę na niebie świetlaną, której nie widział do onejże pory, po nocy jeno goniąc łup przez bory — i nagle tknięty jakąś wielką mocą, ten pan potężny, co dotąd żył nocą, padł na kolana i podniósł ramiona: — O zorzo, zorzo! O zorzo złocona!… I wtedy pono wystrzelił mu z łona kwiat tajemniczy, ukochanie świata, motyl złocisty, co ku słońcu wzlata i światłem żyje… W pieśni owej rymie królewno, twoje powtarza się imię… PSYCHE I co pieśń mówi? MELIKE Mówi, że w tej porze śpiewać poczęły drzewa i strumienie — i hymn ogromny szedł przez wszechstworzenie: śpiewały góry, śpiewał las i morze… PSYCHE A dalej? Dalej? MELIKE Prawi… o tęsknocie, o jakimś wielkim, niebosiężnym locie, któremu skrzydło motyle nie sprosta — i o kimś, co ma przyjść po latach wielu… PSYCHE Ma przyjść? MELIKE …o bogu i poświęcicielu jakimś, co zbawia i wznosi, choć chłosta… Więcej nie pomnę… PSYCHE O moja tęsknoto! HAGNE To pieśń o tobie, o tobie, królewno! Gdy wieczór słońcu twarz zakryje złotą, na czole twoim widno jasność zwiewną, a u twych ramion, jak dwie nikłe tęcze, coś jakby barwne dwie błonki pajęcze lub listki róży: skrzydełka motyle z świateł utkane, co błysną na chwilę i nikną znowu… i znów widne, rosą ranną się mienią… ARETE / zbliża się do grupy dziewcząt / Wstawajcie! Dziewczęta! Oto zachodu już godzina święta spływa na ziemię. Pokłon — po zwyczaju — oddajmy bóstwom strumienia i gaju, który nam w żarach dnia dał słodkie cienie — i pójdźmy. Czas nam zejść z tej wonnej łąki, gdzie pośród trawy skryte kwiatów pąki czekają w ciszy na ożywcze tchnienie tajnego bóstwa, co okrąża światy i błogosławi nocą drzewa, kwiaty i wszystko żywe a łaknące płodu. Nam się nie godzi przeszkadzać mu w dziele, które tu pocznie już za chwil niewiele; do królewskiego zatem spieszmy grodu, by do zamczystej poznosić komnaty pracą dnia czysto wybielone szaty. / Dziewki służebne, powstawszy, odchodzą za idącą naprzód Aretą. Tuż za nią postępuje Hedone, potem Kallone, za nią Melike, a Hagne na końcu. / HEDONE / odwraca się / A ty czy z nami nie idziesz, królewno? PSYCHE Idźcie! Za chwilę podążę za wami! MELIKE My biegniem szybko! Możesz nie dogonić… HAGNE / przypada do stóp Psychy / Zostanę z tobą! / Arete wychodzi wraz z trzema służebnymi. / PSYCHE / do Hagny: / Zostaniesz! — Czy długo? HAGNE Jak sama zechcesz, jestem twoją sługą… PSYCHE Tamte już poszły… Arete czcigodna tak je odwiodła ode mnie do domu rodzica mego, potężnego króla… Hedone, w której złota radość płonie, i bogom równa pięknością Kallone poszła — i słodka Melike, ptak śpiewny… Kiedyż je ujrzę? — Kiedy ujrzę znowu? HAGNE Możemy jeszcze podążyć za nimi… PSYCHE Nie, już za późno, już ich nie dognamy! Patrz! Oto weszły na zielone wzgórze i — białe — kroczą po schodach w marmurze kutych, co wiodą do złocistej bramy — zamku mojego ojca… Patrz! Przez wrota rozwarte jasność wybuchnęła złota — już je zamknięto… HAGNE Co tobie, królewno? PSYCHE Ta powieść stara tak mnie poruszyła, powieść Meliki… Tak śni mi się czasem, żem to istotnie ja była, przed wiekiem, zrodzona z człeczej ogromnej tęsknoty za słońcem, pięknem, niebem i zaświatem… Zda się, pamiętam jakieś złote gaje i zawieszone na głazach ruczaje, morza ogromne, niebosiężne szczyty i w zórz uśmiechach rozlśnione błękity, w które mię kiedyś szczęśliwą uniesie On… HAGNE Kto? PSYCHE Ja nie wiem… On! mój nienazwany, którego łąki czekają i łany, uśpione ptaki po lasach i kwiaty i ja — stęskniona, pragnąca, a pewna, że przyjdzie w jakąś najsłodszą godzinę, kiedy dokoła wszystko będzie ciche, i po imieniu zawoła mnie: Psyche! — i zbudzi we mnie coś, co jest mną samą… Wtedy te skały otworzą się bramą i ja na skrzydłach jego — bo skrzydlaty będzie! — polecę na te jasne światy, na czarodziejskie te ziemie i niwy, na łąki, kędy lśni w brylantach rosa, w kraj jakiś dziwny, szeroki, szczęśliwy, w chmury — nad chmury — i w błękit, w niebiosa! BLAKS / ukazuje się na ścieżce w głębi / Cienie Hadesu na tę głupią zorzę czerwoną, rozmazaną po niebie, jak rumieniec na pyzatej gębie! W ślepia mnie razi, a gdy się od niej odwrócę — wszystko czarne dokoła! HAGNE To Blaks się wlecze… Idzie w tę stronę… BLAKS Ho, hop! Królewno! HAGNE Czego tam, parobku! BLAKS / do Psychy: / A! jesteście, dostojna panno! I ta dzierlatka z wami… HAGNE Po co tu przyszedłeś? BLAKS Nie z własnej ochoty, to pewna! Wysłała mnie Arete, zaniepokojona waszą nieobecnością. To jest — nieobecnością królewny. Mam was zaprowadzić do domu… PSYCHE Możesz odejść, sługo. Nie jesteś mi potrzebny… BLAKS / odchodzi w stronę zarośli, mrucząc: / Możesz odejść!… A Arete wygarbuje mi skórę, żem nie przyprowadził królewny… Wolę tu w krzaku zaczekać, aż skończą swoje pogwarki. Prześpię się chociaż tymczasem. / Układa się w głębi na ziemi pod krzakiem, niespostrzeżony przez kobiety, które sądzą, że odszedł do domu. / HAGNE A jednak może czas i nam, królewno, iść już do domu?… Rosa już opada i twarz miesiąca wypłynęła blada z niknącej zorzy… Czekają nas pewno w złotym pałacu twojego rodzica… PSYCHE Więc pójdziem w blaskach srebrzystych księżyca… Patrz, ten ostatni rąbek krwawej zorzy lśni pośród drzewin, jakby uśmiech boży, przed nadchodzącym snem rzucony światu… Tam, gdzie przed chwilą był namiot z szkarłatu, teraz się błękit bezdenny rozpina i mży gwiazdami… O, słodka godzina! O, przenajświętsza godzina przemiany! Czy słyszysz, jak się szmer strumienia szklany zmienia w głęboki, cichy szept zachwytu? Wiatr wstrząsnął szczytem drzew i z drzew tych szczytu strącił pieśń jakąś… Czy słyszysz, jak liście dźwięczą i szemrzą, szeleszczą srebrzyście i wieszczą chwile przedziwne, jedyne? HAGNE Pójdźmy do domu… PSYCHE Widzisz, jak się krzewy gną wawrzynowe? Rozkoszne powiewy przeszły przez senną ciemnych krzów gęstwinę… Nie! To krok jakiś! Słyszysz, jak się skrada cicho, cichutko… HAGNE To Noc idzie blada… PSYCHE Noc bez szelestu płynie — czarna po dniu wdowa… Czy słyszysz? — skrzydeł jakichś wielkich wianie — i ten szept kwiatów, taki niesłychanie słodki, jak jakieś w sercu śnione słowa… Czy czujesz dziwną powietrza omdlałość i tę gwiazd białych nadzwyczajną białość…? Dreszcz przeszedł wszystkie drzewa, wszystkie kwiaty… HAGNE To Sen nad światem waży się skrzydlaty — pójdźmy, królewno! PSYCHE O, Hagne! O, Hagne! Wszak On jest tutaj! On jest tu gdzieś blisko, On! Wszechpotężny, święty, nienazwany! Wszak to pod jego stopą drży to kwiecie i z jego skrzydeł wiew ten idzie lasem, co daje drzewom zachwycone głosy i do rozkosznych łkań przymusza strumień… O, przybądź! Przybądź! Czekam cię! Przybywaj! HAGNE Królewno! Kogo ty wołasz? Mnie straszno! PSYCHE Jestem jak strumień, jak te drżące drzewa: harfą jedynie, co pieśń wieczną śpiewa, kiedy ją palcem tknie twa ręka święta! Czekam posłuszna, pod twą dłoń ugięta: przybywaj, panie! I połóż swe dłonie na strunach, które napięte w mym łonie z dawien czekają, byś je zmienił w dźwięki jednym dotknięciem czarodziejskiej ręki: niczym bez ciebie jestem, cichym listkiem na drzewie świata — z tobą będę wszystkiem, wichrze! Wioń! HAGNE Pani! Ja się ciebie boję! Królewno moja!… / Wybiega. / PSYCHE Oto jestem sama, oto tęsknota moja cię przyzywa: przybądź na skrzydłach, jako wichr szerokich, o, ty potężny, ty nieznany boże, któryś jest — czuję! — jak otchłań, jak morze, jak niezgłębione powietrzne przestworze! — Weź mię i pochłoń, jako morze sine: niechaj utonę w tobie, niechaj zginę, boże! Niech będę jeno ust twych tchnieniem, echem twej piersi, twoich skrzydeł cieniem, o, wielki! Święty! O, boże nieznany! Od wieków śniony i oczekiwany! / po chwili: / Przez tę tęsknotę zaklinam cię moją i przez te kwiaty, których woń się wzmaga i ciężkie, słodkie kadzidła rozlewa między rozkosznym szeptem drżące drzewa — przez strumień, co mi twoją bliskość wieści, od łkań serdecznych zanosząc się w ciszy — przez rozmodlonych wiatrów szept namiętny — i przez te gwiazdy, błogością pijane co sennie patrzą z głębiny błękitu — przez serce moje, które drży i pęka z nadmiaru szczęścia — Panie! Łaknę płodu, jak kwiat! Chcę skrzydeł! — przybądź — niech się stanie! / Na ciemnym tle drzew, poza plecyma Psychy ukazuje się w księżycowym obrzasku młodzieńcza, smukła, olbrzymimi opuszczonymi skrzydłami obarczona, boska i promienna postać Erosa i zbliża się z wolna do królewny. / PSYCHE / która nie widzi zbliżającego się boga: / Głos mi zamiera i lękiem drży łono: jakież to wonie niewymowne wioną?… Przedziwna jakaś rozkoszna muzyka dźwięcznych mgieł srebrnych dreszczem mnie przenika… wszystko mi w oczach ćmi się, drży, wiruje, — jesteś tu blisko! Jesteś tutaj! Czuję… — gwiazdy dokoła mnie krążą i dźwięczą i skrzą się w oczach przesłoniętych tęczą — mdleję ze szczęścia, z rozkosznego bólu: panie mój! Panie! Mój panie i królu! / Osuwa się w tył i pada w ramiona stojącego już za nią Erosa. / / Eros nachyla się nad nią i całuje w usta. Biała, gęsta mgła wstaje z łąki, spowija Erosa i zwieszoną w jego ramionach Psychę i zasłania cały krajobraz. / SCENA II / Mgła opada, niebo szarzeje świtem. Pod drzewami ściele się jeszcze gęsty cień, rozświetlony tylko nieco jaśnieniem, które bije od boskiego ciała Erosa. / / Blaks w krzakach ukryty śpi. — Psyche leży uśpiona na darniowym wzniesieniu. — Eros klęczy pochylony nad nią. / PSYCHE / przez sen: / Tonią błękitu niesiesz mnie, skrzydlaty! Na jakieś we snach widywane światy — a wkoło gwiazdy — wonne, złote kwiaty… o, nieś mnie! Nieś mnie… EROS Śnij, kochanko moja! / Całuje śpiącą i powstaje, aby odejść. / PSYCHE / budząc się: / Gdzieś ty? EROS Przy tobie… PSYCHE Czy to mi się śniło, żeś chciał ode mnie odlecieć, kochany? EROS Dzień się już robi — moje skrzydła chyże muszą doścignąć noc, która ucieka. PSYCHE Nie odchodź! — Pragnę widzieć twoje lica, które mi teraz kryje cień niedobry: muszą być jasne, jako twarz księżyca; twe oczy muszą być jak ta krynica, w której się niebo zwierciedli bezbrzeżne; czuję twych skrzydeł wiew — pewno są śnieżne jak te obłoki, co się kąpią z rana w toni błękitu… EROS Cicho, ukochana! czy czujesz uścisk ramion mych miłosny? PSYCHE Tak mi jest dobrze — i już pragnę tylko ujrzeć cię jeszcze, kochanku mój złoty! Chociaż tak bliski, jesteś mi nieznany, jakoś mi wczoraj był — oczekiwany. Mam cię w ramionach, a mrę od tęsknoty… Kto jesteś, panie? EROS Nie pytaj! Ja schodzę, jak złodziej nocny i jak sen ulatam, aby znów wrócić… Moja twarz zakryta: zna mnie ten tylko, kto mnie nie poznaje — chociaż mnie zaznał. Tyś moja wybrana — o tobiem marzył, zanim świat ten jeszcze dźwignąłem z głębin mętnego chaosu! Dla ciebiem ziemię zbudował zieloną — gdyś jeszcze spała, jam na twe przybycie w kwiaty ją stroił i pobudził ptaki, aby ci o mnie śpiewały! I oto mojaś jest, moja! Moja, moja — Psyche! Na wieki moja! BLAKS / który przed chwilą zbudził się był, stoi teraz za krzakiem i pogląda ze zdumieniem na Erosa, mrucząc: / Czyżbym spał jeszcze? — Nie! Śniła mi się kasza ze słoniną, a tu widzę… Tfy! Jakiś chłystek gładki o cienkich łydkach i jak gęś skrzydlaty grucha sobie z królewną! PSYCHE Chcę być wiecznie twoja! EROS Więc nie otwieraj oczu na me lica! PSYCHE Dlaczego? — ktoś jest? EROS Jam jest Tajemnica! PSYCHE I czyż ja nigdy poznać cię nie mogę? EROS Owszem, lecz długą wpierw przejść musisz drogę, zanim posiędziesz mnie już ostatecznie. Będę przy tobie — niewidzialny — wiecznie! Przeze mnie będziesz czuć radość i trwogę, przeze mnie wzrastać w moc, przeze mnie wzlatać, i błogosławić przeze mnie, i bratać w sobie żywioły w wielkim, świętym hymnie, ty, niewidząca mnie, a żywa przy mnie: aż dzień nadejdzie, kiedy w blaskach słońca twarz swą odkryję na szczęście bez końca — kochanko moja, zorzy jasne dziecię, gwiazdo zaranna, wonny świata kwiecie, motylu złoty! BLAKS / do siebie: / Dowcipny śmiałek! Chciałby się — widno — ożenić z królewną i wziąć bogate wiano! PSYCHE Oto świt się zbliża i ptak się ze snu budzi na gałęzi… Włosami mymi cię zwiążę, w uwięzi włosów zatrzymam, aż ta zorza chyża lekkimi stopy wzejdzie i — rumiana — ozłoci blaskiem twarz mojego pana, bym ją ujrzała… EROS Stój! — gdy w nią przedwcześnie spojrzysz — to szczęście zemrze i nie wskrześnie! Bądź zdrowa, słodka moja! / Pochyla się nad Psychą i całuje ją w usta, po czym zarzuca na twarz rąbek zawieszonej na ramieniu szaty. / BLAKS / mówi tymczasem do siebie: / Hola! Ptaszek chce odlecieć! Zakrywa gębę, aby go nie poznano! Zdaje się, że Arete mnie pochwali, jeśli go schwycę za te gęsie skrzydła i przywiodę do pałacu, aby mu dano chłostę! / Skrada się ku Erosowi. / PSYCHE Jeszcze chwilę! Dzień jest tak długi! I godzin w nim tyle, które przepędzę w tęsknocie za tobą! O, zostań! Zostań! Czekałam tak długo, nim — król — stanąłeś przede mną, swą sługą!… EROS / uchyla nieco zasłony z twarzy i jeszcze raz całuje Psychę / Gdy gwiazdy błysną, przyjdę znów, jak wczora… całować usta twoje… Czas mi w drogę — żegnaj! — Świt bliski… / Niebo rozwidnia się zorzą. / BLAKS / chwyta pochylonego Erosa za skrzydła / A tuś mi, urwiszu, nocny włóczęgo! / Eros odwraca się szybko. Zasłona opada mu z czoła. Widno twarz boską, promienną, straszną. / BLAKS / z krzykiem: / Bóg! Jakiś bóg straszliwy! / Pada na twarz, kilka kroków w tył uskoczywszy, jakby go piorun powalił na ziemię. / PSYCHE / rzuca się przed Erosem na kolana i jedną ręką obejmuje jego nogi, zaś drugą czepia się zasłony, nie pozwalając mu zakryć twarzy na nowo / Widzę cię, mój królu! widzę, straszliwy, jasny, boski panie! O! Jak płomienna włosów twoich grzywa! Jakże twe oczy w błyskawicach płoną! — Jak pożar usta twe! Jak burza wioną twe skrzydła, panie! EROS Cóżeś, nieszczęśliwa, zrobiła! Nie patrz! / Usiłuje twarz zasłonić. / PSYCHE / powstrzymuje mu rękę / Nie zasłaniaj lica! Niech zginę, patrząc w nie, straszliwy boże, któryś wszedł dzisiaj w me dziewicze łoże, jak mąż — kochanku! EROS Nie zginiesz! — Lecz nigdy już mię nie zoczysz! — Odchodzę — na wieki! Ja jestem… Eros! / Uwalnia się z objęć Psychy i znika w leśnej gęstwinie. / PSYCHE Eros! Ha! Eros! / Zakrywa oczy. / BLAKS / powstaje z wolna z ziemi / A to mnie powalił! Jakby mnie kto pięścią między oczy zajechał!… Bóg to był jakiś potężny, widocznie bóg! Gotów jestem ofiarować mu parę wróbli za to, że odszedł, ale niechże nie wraca! / Słońce wschodzi. / ŚPIEW SŁUŻEBNYCH / daleki: / O, witaj, witaj nam, zaranna jutrznio, witajcie złote, promieniste zorze, o, witaj słońce, niepojęty boże, który przeszywasz noc płomienną włócznią! O, witaj w blaskach i tęczach poranku — o, witaj, słońce! PSYCHE / z krzykiem: / Panie mój! kochanku! / Blaks ogląda się szybko, jakby w obawie, czy Eros nie wraca. / ŚPIEW SŁUŻEBNYCH Błogosławiony bądź nam, dniu promienny! Radości oczu naszych, dawco łaski, co życie siejesz w krąg i złote blaski! O, święty, święty, święty blasku dzienny, napoju życia w nieb przeczystej czarze, bądź błogosławion! PSYCHE Co to? Czy ja marzę? Wszakże on był tu? — Odszedł już — na wieki? Już go nie ujrzą nigdy oczy moje, już nie obejmą ramiona — już nigdy…? O, dniu! O, złoty dniu! O, bądź przeklęty! O, nocy! nocy! Powróć mi się, nocy! BLAKS / postępuje naprzód / Królewno… PSYCHE O, patrzcie na mnie, nieszczęsną, bogowie! Patrzcie, czy sroższy los padł komu w dziale! Zaledwie wargi moje, jako ptaki spragnione rosy, przyszły pić z krynicy żywej ust jego — już im zdrój zamknięto; a są pragnące jeszcze wargi moje! Ledwom w uścisku jego ramion drżąca do boskiej piersi przytuliła głowę: już go straciłam! Nim dość miałam czasu, aby ukoić nim tęsknotę żrącą mojej miłości!… I znowu tęsknota, gorsza niż wprzódy, serce mi rozdziera!… Oto błagalną dłoń podnoszę do was, o, dobrzy, święci, potężni bogowie: dajcie mi pomoc, nieszczęśliwej wdowie — w szacie weselnej! BLAKS / do siebie: / Gotowa znowu jakiego boga wywołać, a ja mam już dosyć tego! — Królewno! PSYCHE Precz idź! Precz ode mnie! BLAKS Nie masz się o co gniewać na mnie, królewno. Chciałem ci tylko powiedzieć, abyś nie płakała. Co ci tam po jakimś skrzydlatym bożku, którego nigdy nie można być pewnym… Wszak tylu bogatych młodzieńców ubiega się o twoją rękę… PSYCHE Święci niebianie! Czyż i to szyderstwo z waszej mnie woli, nieszczęsną, spotyka! / do Blaksa: / Bądź mi przeklęty! Bądź przeklęty! Obyś nigdy się nie był znalazł na mej drodze! Ty, coś me szczęście spłoszył! Nienawistny! Nie sługą moim jesteś, ale wrogiem! BLAKS Niechże i tak będzie! Pamiętaj tylko, żeś mnie ty sama przeklęła!… PSYCHE Obym dnia raczej nie znała jasnego! Oby mię czarna ziemia pochłonęła! … Litości, bogi, litości! Litości! Oto tęsknota pożre mnie i strawi, jako kierz suchy, rzucony w ognisko tego strasznego słowa: już na wieki! Na ciężkie próby skażcie mnie, najcięższe: ja zniosę wszystko, sławiąc was, bogowie, ale nadzieję dajcie mi! Nadzieję, że go odzyskam, albo — śmierć mi dajcie! BLAKS / do siebie: / Wywoła znów boga jakiego — ani chybi! / Słychać grzmot przeciągły. / Otóż macie! — wolę się ukryć zawczasu! / Ustępuje między zarośla. / PSYCHE Dzięki, niebiescy! — Oto znak dajecie, iżeście jęki moje usłyszeli! O, dzięki! — Klęczę w szat swych ślubnych bieli, zgięta przed wami jak to lilii kwiecie, którym w burzliwy czas wicher pomiata: o, dajcie pomoc! — Mówcie, władcy świata! / Ponowny grzmot i błyskawica; ukazuje się Hermes w skrzydlatych sandałach i z posochem w ręku. / HERMES Głos twój przeniknął na Olimpu szczyty, o, słodka Psyche, i litosne serca bogów poruszył. Powiedz, czego żądasz? PSYCHE Kochanka mego wróć mi — lub daj umrzeć! HERMES Umrzeć nie możesz! Kto w twarz boga spojrzał, jest nieśmiertelny! — Musi żyć na wieki! BLAKS / do siebie, na uboczu: / Patrzcie! To i ja będę nieśmiertelny! Dobrze wiedzieć! PSYCHE Lecz ty wiesz, panie! Że ja żyć nie mogę, odkąd straciłam jego! Wiesz, że płaczem każde me słowo będzie, że myśl każda, moja rozpaczą będzie i przekleństwem, jeśli mi nie dasz nadziei, że winę mogę odkupić i znów go odzyskać! HERMES Bogowie, którzy cię na to stworzyli, ażebyś była jasną świata gwiazdą, nie chcą rozpaczy twojej — i dlatego przez usta moje ślą ci pełen łaski wyrok: On wróci i znów będzie twoim! PSYCHE On wróci, panie? Ty powiadasz: wróci? HERMES To wola niebian. Ale żeś spojrzała w twarz największego z bogów, który stworzył wszystko i wszystkim bez wyjątku włada — a tajemnicą jest niedocieczoną: musisz za karę, zanim go odzyszczesz, jako wygnanka przejść ten świat szeroki, goniąc za szumem jego boskich skrzydeł; musisz go szukać, wznosić się i padać, i ręce łamać, i lać łzy, i biadać, łudzić się, błądzić wśród burz i mamideł, o ciernie stopy ranić i opoki — aż się dopełnią odwieczne wyroki: aż cię przepali ta święta pożoga, którą on w łono twoje tchnął ustami, i wyżre winę, co cię dzisiaj plami! Bo kto śmiał spojrzeć w twarz zakrytą boga, musi go poznać przez ból i męczarnie, zanim go znajdzie — w szczęściu — i ogarnie! PSYCHE Jestem posłuszna… HERMES / wznosi rękę; grzmot — wśród skał otwiera się szeroki wąwóz, przez który widno dalekie kraje i morza. / Rozwarła się brama! Powstań, wygnanko — oto twoja droga! / Stoi z wyciągniętą rozkazująco ręką, wskazując królewnie widny z daleka świat. / PSYCHE / cofa się strwożona / O, panie! Lęk mię ogarnia i trwoga… Ja mam przez świat ten wielki iść… i sama? HERMES Pójdziesz z nadzieją! I z tym człekiem razem, co winę twoją dzieli i wygnanie ma dzielić także! / Wskazuje posochem Blaksa, kryjącego się wśród zarośli. / PSYCHE O, litości, panie! Byle nie z nim iść! Byle nie z tym płazem! HERMES To twój towarzysz! — Własną winą ciężką tyś swoją rękę z jego dłonią skuła! Nie wpierw się odeń uwolnisz, aż czynem własnym, już czysta, zbawisz razem siebie! BLAKS / upada strwożony na kolana przed Hermesem / Daruj, jasny boże, który nieustannie grzmisz bez potrzeby! Moja wina nie jest tak ciężka, jak ci się wydaje. Jeśliś jest wszechwiedny, to wiesz sam, że nie miałem zamiaru tamtemu czcigodnemu bogu skrzydeł połamać! Bardzo lekko je ująłem… HERMES / do Psychy: / Wahasz się? PSYCHE Idę. HERMES / do Blaksa: / Ruszaj za jej śladem! BLAKS / powstaje / Ruszaj, to ruszaj! Ja i tak nie zginę! PSYCHE / odwraca się jeszcze / Żegnajcie łąki arkadyjskie, ciche! Żegnajcie kwiaty i przeczyste zdroje, ty, ojcze, żegnaj! I wy, dziewy moje! wygnanka — idę. GŁOS ARETY / daleki: / Psyche! Gdzieś ty, Psyche! / Chmurzy się, przeciągły świst wichru. / / Psyche zatrzymuje się na chwilę i ogląda, ale przynaglona rozkazująco wyciągniętą ręką Hermesową, z cichym jękiem idzie w stronę rozwartego wąwozu. / / Blaks postępuje za nią. / II. Zmierzch bogów * Blaks, prefekt rzymski w Aleksandrii * Arystos * Charmion * Filozof * Stary Grek * Rycerz rzymski * Jeden z biesiadników * Laida * Jedna z kobiet * Psyche, wędrowna śpiewaczka * Stary niewolnik * Biesiadnicy, Kobiety, Niewolnicy, Harfiarze Rzecz działa się w Aleksandrii, z początkiem naszej ery. / Portyk przed domem rzymskiego prefekta w Aleksandrii. W głąb kolumnada, za nią ściana z szerokim otworem drzwi, zasłoniętym do połowy sznurem podwiązaną, purpurową kotarą. Drzwi te wiodą do sali, z której dolatuje wybuchający co chwila gwar ucztujących biesiadników. — Po lewej stronie ciemna ściana drzew, z prawej kamienna balustrada i schody, wiodące do ogrodów nad brzegiem morza, widnego z dala. Portyk spada również ku przodowi trzema czy czterema szerokimi stopniami. / / Pod kolumnami kilku nieruchomych Niewolników, przez uniesioną do połowy kotarę widno Biesiadujących. / / Arystos stoi oparty o balustradę. / / W sali pośród Biesiadników wybuch gwaru, słychać śmiechy i okrzyki: / Evohe, evohe! Vivat! CHARMION / wchodzi ze sali i spostrzega Arystosa / Ty tutaj? ARYSTOS Widzisz. CHARMION Czemu nie na sali? ARYSTOS A ty? CHARMION Wyszedłem odpocząć, dać piersiom trochę świeżego powietrza, a duszy chwilę spokoju. — Nad czym dumasz, starcze? ARYSTOS Ha! Myślę, jak was spodliła niewola, was, co przy stole rzymskiego prefekta wznosicie okrzyk… CHARMION Myśmy ludzie wolni! ARYSTOS Znać, żeś pijany już, gdy bez rumieńca śmiesz to powiedzieć! Ciężka ręka Romy na karkach greckich wsparła się i gniecie, lecz srożej jeszcze ciśnie — upodlenie! W dzisiejszych czasach ten wolnym jedynie może być, komu jest to obojętne, zapatrzonemu w głąb własnego ducha, że tam ktoś włada na świecie, ktoś słucha! Trzeba być mędrcem, jak dawniej mawiano, lub, jakby dzisiaj powiedzieć wypadło, człekiem, co poznał marność tego życia i marność wszystkich zabiegów jałowych około tego, co jest do cna marne! Dziś jedna mądrość i moc już jedyna, na którą wy się zdobyć nie zdołacie, to w własnym duchu znaleźć wielki spokój: wolność — ginących! CHARMION Gorzka to jest mądrość! ARYSTOS Jeśli ci gorzka, idź do Lizychosa, który ma słodką dla uczniów i — podłą! Ja znam tę jedną! Schodzimy ze świata, próżno się łudzić! Nasza dawna dusza błąka się kędyś — wygnana — a my już jesteśmy trupem, co tylko niekiedy, budząc się, tęskni jeszcze za swą duszą — lecz gdyby dzisiaj pośród nas stanęła, już byśmy duszy własnej nie poznali! Konamy długo, bośmy bujnie żyli, lecz niemniej przeto śmierć jest nieuchronna… Już tylko czasem, kiedy wiatr powieje od morza, śnią się nam przepadłe dzieje — śnią się nam jeszcze Maratonu błonia i głuchy tętent tesalskiego konia — i Kserksesowe zapalone promy — i ponad Azją wielka łuna — krwawa — pieśń naszych wieszczów, mędrców naszych sława i tłum posągów… zwleczonych do Romy! świątynie nasze, nasze bogi młode i okrzyk jakiś: za piękno! swobodę!… Lecz to sny tylko! Tą resztą rupieci bawim się czasem, jak nieletnie dzieci, i wrogom naszym — za oddechu prawo płacimy dawną grecką naszą sławą! Na własność mamy już tylko — tęsknotę, która nam porze pierś, ubraną w złote łańcuchy albo w winogradu liście, i która po nas zostanie — wieczyście, kiedy już, smutni, zstąpimy w mogiłę, świat zostawiając tym, co mają siłę — i żyć potrafią! — — Jestem gadatliwy starzec… Ty śmiej się! CHARMION Co czynić? Przez żywy bóg!… ARYSTOS Czynić? Nam już żaden nie pozostał czyn — wszystkie za nas spełnili — ojcowie! Nam — patrzeć w wieńcu uwiędłym na głowie, jak za nas inni zdobywają kraje, a dla rozrywki… liczyć owe zgłoski, w których grzmiał chwałę naszą Homer boski. CHARMION I nic ponad to? ARYSTOS Owszem — wino, usta, śpiew, rozkosz, marna jak wszystko i pusta — i ta ostatnia jeszcze dzielność nasza: z dobrą trucizną złota w ręku czasza… Co do mnie — czas mi odejść. CHARMION Dokąd? ARYSTOS W nicość, albo w to wielkie Coś, którego nie znam. Zbyt długo żyłem… CHARMION Ależ — powód? ARYSTOS Mówię: zbyt długo żyłem — umrę bez powodu… Wielkiej przeszłości smutek na mnie woła, co spał na białym księgi pergaminie, ażem go zbudził, starzec — który zginie, że zbudził smutek … / Nowy wybuch gwaru i śmiechu wśród biesiadników. / CHARMION Straszno mi przy tobie! ARYSTOS / wskazując na salę: / Więc idź tam — śmiać się! CHARMION Niepotrzebnie budzisz tęsknoty dziwne i tę resztkę woli, która się we mnie do życia wytęża, łamiesz… ARYSTOS Mówiłem już: odejdź ode mnie! Wiesz, żem w niełasce… Słyszysz, jak tam gwarno? Idź tam i ciesz się! CHARMION I stamtąd uciekłem! ARYSTOS Powrócisz — wkrótce! CHARMION Nie wiem… może wrócę… Dusi mnie w gardle powietrze i wściekłość pierś moją dławi, gdy patrzę, jak gruby ten barbarzyńca, ten chłop o łbie byka, przez Rzym nasłany tutaj z namiestnika władzą — pomiata ludźmi; co są lepsi od niego… ARYSTOS Ciszej! CHARMION Muszę ulżyć sercu!… ARYSTOS Ciszej! Powiadam. Tu są niewolnicy, którzy prefekta powiadomić mogą o twoich słowach! CHARMION / z lękiem: / Myślisz, że słyszeli? ARYSTOS / szyderczo: / Oto jest nasza sławna dzielność grecka! CHARMION / po chwili: / Tak, miałeś słuszność! Jesteśmy zdeptani, — gorzej: bezsilni — gorzej jeszcze: podli! ARYSTOS Znam was, dziedzice zwiędłego wawrzynu! Kajać się radzi, niezdolni do czynu! — O miecz się dłoniom serce we mnie modli! BLAKS / który podczas ostatnich słów Arystosa stanął był we drzwiach pod kotarą: / A cóż to, mili przyjaciele moi? czyż wina nasze nie są dość wybredne, żeście wzgardzili pucharem? Z achajskich winnic są, wierzcie! z Cypru, gdzie rodacy wasi winograd dla nas sadzą złoty! CHARMION / z głębokim ukłonem: / Racz nam wybaczyć, panie, lecz gościnność twoja przeciąga ucztę tak nad miarę, że już znużenie owłada twych gości. Wyszedłem tutaj odpocząć, by znowu móc na cześć twoją wychylać puchary… BLAKS Wy Grecy słabe macie głowy! — Szkoda, że wam bogowie takie wina dali… CHARMION Przyznaję panie… BLAKS Wam przy ucztach naszych być za śpiewaków, grajków i tancerzy, ale czasz w rękę nie brać, ni puklerzy, te naszym dłoniom przystają! ARYSTOS / głucho: / A jednak z Grekami, panie, ucztujesz i walczysz! BLAKS / do niewolników: / Hej! Przygotować mi statek w przystani! Dziś z gośćmi mymi chcę zakończyć ucztę na modrych falach morza! Niech purpurą pokład okryją i ustawią stoły w cieniu śnieżystych żagli! / zwraca się w głąb: / A tymczasem przejdźcie, dostojni przyjaciele moi, tu pod kolumny! Ustał żar południa i wiatr od morza zawiewa łagodny… / Mężczyźni i Kobiety cisną się na taras, Niewolnicy wnoszą za nimi stoły i łoża. / BLAKS Nalać puchary! Niech uczta, przerwana na chwilę, znowu radosnym wybucha gwarem! Zajmijcie miejsca, moi mili! JEDEN Z BIESIADNIKÓW Zdrowie prefekta! STARY GREK Zdrowie Rzymianina! Niech żyje Roma, światowładna pani, helleńskiej stawy przesławna dziedziczka! BLAKS Miecz nasz wyrąbał nam już sławę — własną! FILOZOF Marsową sławę, która stokroć lepsza od naszej kruchej sławy filozofów. RYCERZ RZYMSKI Na cześć Marsowi strząsam krople złote! LAIDA Nie Marsa wielbim dzisiaj, lecz Erosa! czyż nie wiesz o tym, żelazny bałwanie? I ty uczony człowiecze, co pijesz bardzo uczenie? Wielbim dziś Erosa! JEDNA Z KOBIET Tak, tak! Niech żyje nam Eros! figlarne bóstwo rozkoszy! STARY GREK Rzymski pokój włada okręgiem świata! Pod skrzydłami Romy dobrze pić wino i rwać wonne róże! / Pochyla głowę na piersi Laidy. / LAIDA Precz mi od łona! Cuchniesz winem, starcze! STARY GREK Ale mam złoto… LAIDA Więc czekaj do jutra, aż potrzebować będę twego złota, dziś — Eros włada! / Zwraca się do Charmiona. / BLAKS Grajcie nam, harfiarze! / Muzyka. / KOBIETA / do Starego Greka: / Ja od Laidy nie mniej jestem piękna… / Siada obok niego na łożu. / LAIDA / do Charmiona, siedzącego pośród biesiadników: / Czemuś ty smutny, mów? Podobasz mi się… CHARMION Chciałbym zapomnieć o własnym istnieniu… LAIDA Więc skroń tu oprzyj… Czy czujesz, jak serce bije mi w piersi? Daj mi jeszcze wina, a potem… CHARMION Potem tobą się upiję, o ty przepiękna, słodka, czarnooka… BIESIADNIK Wieńców, róż dajcie! Kędy są śpiewacy? BLAKS I wina jeszcze! Wina! — Niewolnicy! FILOZOF Wina! Filozof woła: wina! — Lejcie tę mądrość życia w czary nasze złote! CHARMION / do Laidy: / Ust daj… RYCERZ Ci Grecy jednak dobrzy ludzie! Pije się z nimi przyjemnie i gładko! FILOZOF Masz słuszność, panie! Grecy dobrzy ludzie, umieją cenić waszą łaskę… ARYSTOS Podły! … KOBIETA / do Arystosa, stojącego wciąż na uboczu: / A cóż ty, starcze? Stoisz na uboczu i nie chcesz z nami dzielić wesołości, jeno mlesz w zębach jakieś gorzkie słowa? BIESIADNIK Dajże mu pokój — wszak to jest filozof! FILOZOF Nie nadużywać proszę tego miana! KOBIETA Czyż filozofia zabrania uciechy? FILOZOF Owszem, prawdziwa — nawet ją zaleca! Dlatego właśnie godność filozofa mnie nie pozwala zgodzić się, by człeka tak mianowano, co uciechą gardzi! Stary Sokrates tęgo pijał, wiecie. BLAKS Hejże, Arystos! Pójdź tu do nas, proszę! Pójdź spełnić puchar za me zdrowie… Dalej! niech się Lizychos przekona, że łeb twój jest równie mocny, jak łeb Sokratesa — co jest zaletą w moich oczach! ARYSTOS Daruj prefekcie, ale mnie już odejść pora… Życzę wam dobrej zabawy! BLAKS Więc… każę, abyś pozostał! Patrz! — Są tu poeci, tancerki, błazny — brak nam filozofa, aby nas bawił! / Śmiech. / LAIDA Wszak jest tu Lizychos! BLAKS On? — Tylko błaznem był, jest i zostanie! Baw nas, Arystos! Błaznów mamy dosyć; ciebie nam trzeba! ARYSTOS Ja mam siwe włosy… STARY GREK Włóż na nie wieniec! — I łysi szaleją! ARYSTOS Widzę. Wszak twoja czaszka jak kolano… BLAKS / śmieje się: / Dzielnyś jest w pysku! Pójdź tu, zasiądź z nami. ARYSTOS Odchodzę, rzekłem. Lizychos zostanie — dość go dla ciebie! FILOZOF / do prefekta: / Czy ty słyszysz, panie? On mną pomiata! BLAKS Wszak to jest obraza! obraza Romy, która w mej osobie włada nad wami! CHARMION / do Arystosa: / Zamilcz! Prefekt gniewny! ARYSTOS Nie! Ty, prefekcie, nie władasz nade mną! Rządź ty żelazną pięścią swą nad ciemną tłuszczą, przestraszaj te spodlone Greki i barbarzyńców, co na imię Romy bledną: dla sług swych zachowaj swe gromy! Wolnym był, wolny odejdę — na wieki! / Wychodzi. / CHARMION / półszeptem: / Poszedł się zabić… LAIDA I co ci o niego! FILOZOF Masz słuszność, piękna! Żywych nie powinni obchodzić tacy, którzy już odchodzą. Ich wina, jeśli zostać nie umieli… RYCERZ / półgłosem do prefekta: / Pono Arystos ma znaczny majątek — Mógłbyś go, panie, skazać na banicję… BIESIADNIK / do Filozofa: / Patrz na prefekta… Zmarszczył brwi, lecz usta ma do uśmiechu złożone… BLAKS A cóż to? Dlaczegóż nagle takeście zamilkli? Czy win już brakło w złotych stągwiach? Czyli humor wam popsuł ten stary szaleniec? Na skroń mi świeży z róż podajcie wieniec! — Jestem dziś łaskaw! Pijcie, moi mili! Kto zelżył Romę, jeszcze dzisiaj zginie! Pijcie! Czas o nim zapomnieć przy winie! GŁOSY Niech żyje Roma! Niech żyje i włada! / W tej chwili grający harfiści nagle urywają. / BLAKS Co to? LAIDA Muzyka…? BLAKS Niech grają! NIEWOLNIK O biada, panie, ty wybacz… lecz harfiarzom w ręku prysnęły struny… BLAKS Niech nawiążą nowe! / W tej chwili na szerokich stopniach tarasu pojawia się Psyche, wędrowna śpiewaczka, i wstępuje z wolna ku górze, trzymając małą lutnię w ręku. / / Za nią postępuje nieśmiało Stary niewolnik. / BIESIADNIK / spostrzegłszy Psychę: / Kto to? BLAKS Skąd tutaj?! STARY GREK To jakaś żebraczka! CHARMION Cóż to za postać jasna! Złotowłosa! STARY GREK Masz grosz i ruszaj! LAIDA Obtargana, bosa!… STARY NIEWOLNIK Była w ogrodzie… wędrowna śpiewaczka… Wpuściłem, myśląc, że gości zabawi… / do Psychy: / No, idź już! Widzisz, państwo niełaskawi… BLAKS Po coś tu przyszła! Tu ciebie nie trzeba! tutaj ja władam! PSYCHE Nie drżyj, zbiegły sługo… Ja ci nie zajrzę władzy ani chleba. — Wędrówką jestem umęczona długą, spocznę i znowu pójdę dalej, dalej… KOBIETA Co ona mówi? CHARMION Czy to z morskiej fali Kypryda wstała? STARY GREK To jest obłąkana! RYCERZ — Sługo! — powiada do naszego pana! Precz stąd! Do licha… KOBIETA Czekaj! Widzisz przecie, że to szalona… No, nie bój się, dziecię — skąd idziesz, powiedz? PSYCHE Z dala idę, z dala! Wiodą mnie lądy, morska niesie fala, idę… LAIDA Na lutni — widzę — trzymasz rękę; jesteś śpiewaczką? Zaśpiewaj piosenkę! BIESIADNIK Dobra myśl! Śpiewaj, śpiewaj, dziewczę hoże! Grosz ci rzucimy, nawet złoty może! PSYCHE / zaczyna mówić, przechodząc z wolna w śpiewny ton: / Mnie nie potrzeba srebra ani złota, — sławna ja byłam z bogactw i piękności, miałam ja kwietne i rozległe włości, a dziś mnie nędzną gna przez świat tęsknota, i oto idę ja, wygnanka bosa: nieukojona gna mnie w świat tęsknota — szukam Erosa! Idę przez góry, przez ziemie i rzeki, przez miasta złote, przez szumiące morza, gdzie słońce gaśnie i skąd wstaje zorza; przez ludy idę, wypadki i wieki, królewna niegdyś, dziś wygnanka bosa — przez wieki idę i przez długie wieki szukam Erosa! Walą się w oczach moich złote trony i złote w proch się rozsypują kruże, więdną wawrzyny i czerwone róże i ludy giną, jako sen prześniony — lecz ja wciąż idę, ja, wygnanka bosa, gdzieżeś, gdzieżeś, gdzie! Mój śnie! Prześniony! Szukam Erosa! Zginął mi niegdyś w błękitów topieli — na żadnej odtąd nie mogę go drodze spotkać — i darmo w okrąg świata chodzę: O! Czyście wy go kędy nie widzieli, powiedzcie, proszę! — Ja, wygnanka bosa, błagam was! — Czyście wy go nie widzieli?… Szukam Erosa! KOBIETA / ze śmiechem: / Znamy go! Dobrześ trafiła, dziewczyno! My wszyscy tutaj u niego na służbie! STARY GREK Niektórzy nawet u niego na… żołdzie! BIESIADNIK Daj pokój zatem nierozsądnej tużbie i pij wraz z nami na cześć jego wino; wieczór — o lepszym pomyślimy hołdzie! / Śmiech. / LAIDA / obejmując Charmiona, mówi do Psychy: / Widzisz! Nie trzeba błąkać się po świecie! tu Eros włada, to figlarne dziecię, co na przymknięte oczy sypie kwiecie! PSYCHE On nie jest dzieckiem! On jest bóg straszliwy, najstarszy z wszystkich bogów, wiecznie żywy, z promienną twarzą śród płomiennej grzywy! On jest jak burza, jak wichr i pożoga, wichrowe skrzydła w świat go niosą — boga; za nim tęsknota leci, przed nim trwoga! On pod swą władzę cały wszechświat garnie, on uszczęśliwia i zsyła męczarnie — a w twarz mu spojrzeć nie wolno bezkarnie! LAIDA Pleciesz, szalona! FILOZOF W orfickim sposobie jest to pojęcie Erosa! — W tej dobie już przestarzałe! STARY GREK Doskonała sobie! PSYCHE / jakby tych uwag nie słyszała: / On — jeśli zechce — przepali i strawi, lecz — jeśli zechce — ciszą się objawi, i — jeśli zechce — podniesie i zbawi! W nim ja — wygnanka — jestem zakochana, przez niego w sercu mym się krwawi rana, jego ja szukam, wszechwładnego pana! Wierzę, iż przyjdzie… Chwytam głuche wieści, słucham, czy skrzydło jego nie szeleści, czy już nie zstąpił, by z mojej boleści rozpalić słońce ogromnej miłości, która przeniknie nawet zmarłych kości! Przyjdzie on mocny — święty… BIESIADNIK Hej, wariatko, gdy tak rozprawiasz o Erosie gładko, powiedz, skąd znasz go tak dobrze? PSYCHE Jam w lice jego spojrzała, gdy mię brał, dziewicę; dziś noszę w sobie jego tajemnicę… Szukam go… STARY GREK Patrzcie! Odżył znów świat bajek! Oto dziewczyna, co z boga brzemienna ojca dziecięciu szuka wciąż…. LAIDA Promienna! A nie był bogiem tym… wędrowny grajek? / Śmiech. / FILOZOF Dajcie jej pokój! — To nie jest tak głupie, co ona mówi… To jest odkupienia nauka, szkoda tylko, że fałszywa jak wszystkie inne… BIESIADNIK Więc i twoja także? FILOZOF A naturalnie! Prawdy z dawien nie ma! Dla mnie do prawdy zbliżone najwięcej to, co pozwala żyć w weselu złotym! STARY GREK Weź na naukę tę dziewkę szaloną! LAIDA / do Psychy: / Pomysł cudowny! Chcesz do Lizychosa iść na naukę? On w sprawach Erosa jest mistrz nie lada! On cię wnet objaśni, jakiej miłości trzeba, niebożątko, by żyć rozkosznie! — Wtenczas może zdołasz zająć nas pieśnią trochę mniej płaczliwą! PSYCHE Jedną pieśń tylko śpiewam wiecznie: żywą! LAIDA I dodaj: nudną! Kury tak śpiewają, gdy bez koguta jaja znosić mają! CHARMION / do Laidy: / Nie szydź z niej! Widzisz, jak jej czoło płonie! LAIDA Wolisz ją może niźli mnie, Charmionie? / skacze i odtrąca Psychę / Precz stąd! Ja śpiewam piosnkę o Erosie! / zrzuca z ramion zasłonę i do połowy ciała naga, wykonując lekkie ruchy taneczne, poczyna śpiewać: / Bóg skrzydlaty, Eros-dziecko, luby łotrzyk złoty, naciągnąwszy łuk — z pustoty puścił mi w łono strzałę zdradziecką: rannam w serce, mrę z tęsknoty — o luby!… Ach! Mdlejąca padam w łoże, ranna z boskiej procy — we dnie tęsknię, wzdycham w nocy; i cóżeś zrobił, ty psotny boże? Któż uleczy mnie z niemocy? — O luby!… Pójdź! I wargi złóż gorące tu, gdzie w piersi rana, przez Erosa mi zadana, kiedym samotna rwała na łące kwiat dla ciebie, mego pana — o luby!… O, dziecino boska, pusta! przyjm za grot swój dzięki! Słodki lek był na me męki. O! Jakże słodkie są twoje usta jak rozkoszny dreszcz twej ręki, o luby! … / Zrywa się burza oklasków wśród biesiadników. / STARY GREK Bosko! Cudownie! Pieśń warta nagrody! / Zdejmuje złotą przepaskę z ramienia i rzuca ją Laidzie. Za jego przykładem inni dają jej podarunki. / LAIDA / rzuca się rozpromieniona na łoże / Dajcie mi puchar wina dla ochłody! STARY GREK / podaje jej wino, a odebrawszy puchar, pryska niedopitą resztą na Psychę. / A ty — za nudne piosnki masz zapłatę! BIESIADNIK Gdy niepotrzebne ci dary bogate, weź, co dać możem! / Rzuca na nią ogryzkami. / KOBIETA I opuść nas wreszcie! PSYCHE Odejdę od was już na wieki! — Wierzcie! / Przyklęka u stóp kolumny, zasłaniając się rękoma przed pociskami. / LAIDA / z szyderczym śmiechem: / Idź za Erosem! NIEWOLNIK / wszedłszy od strony ogrodu, mówi do Blaksa: / Panie! Statek jest już gotowy, jakoś rozkazał, i czeka, kołysząc się lekko na modrych falach przystani. Purpurą okryto pokład i w cieniu śnieżystych żagli ustawiono stoły i łoża, na które z góry kapią róże, zwieszające się wieńcami z masztów i rejów… LAIDA Na morze! Na morze — STARY GREK Prefekcie! Statek! … BIESIADNIK Patrzcie na prefekta! Co mu się stało? Siedzi niemy, blady, z błędną źrenicą… RYCERZ Hej! Przez wszystkie piekła! Co to ma znaczyć? Czyżby go urzekła ta czarownica?! STARY GREK Precz z nią! Niewolnicy! Wziąć ją pod rózgi! RYCERZ / do Blaksa: / Panie mój! BLAKS / obłędnie: / Nie wierzcie! Jam nie był nigdy jej parobkiem! Kłamstwo! KOBIETA Co mówisz, panie? BLAKS Ja nie znam jej boga — i jej też nie znam! Idź stąd, idź — królewno!… CHARMION Ależ dostojny panie! Zbierz swe myśli! To jest wędrowna śpiewaczka!… LAIDA Szalona! RYCERZ Jeśli rzuciła na cię urok — zginie! FILOZOF / powstrzymuje go / Dajcie jej pokój! Mogą w niej być moce, których zaczepiać nie warto! My raczej stąd się oddalmy… Tak mi mądrość radzi… BIESIADNIK / do prefekta: / Na morze, panie! Statek już gotowy! Tam cię orzeźwi wnet słone powietrze i te uroki z twoich oczu zetrze! BLAKS / przychodząc do siebie: / Tak, tak… na morze… Jakiś dur niezdrowy myśl nam opętał… Nazbyt mocne wino… Tak, tak… dur jakiś… Odejdź stąd, dziewczyno jeżeli nie chcesz dać pod topór głowy! — Darujcie, mili, tę chwilę słabości, ale przysięgam na me twarde kości, że się już nigdy więcej nie powtórzy! Nigdy — za życia! A teraz na morze! Dokończyć uczty! OKRZYKI Na morze! Na morze! / Biesiadnicy i Kobiety cisną się ku schodom, wiodącym do ogrodów. / CHARMION / zbliża się szybko w przechodzie do Psychy / Chcę znać twe imię… LAIDA Pójdź ze mną, Charmionie! / Wychodzą. / STARY NIEWOLNIK / zbliża się do Psychy, która klęczy wciąż z twarzą ukrytą w dłoniach / Dziewczyno, słuchaj… Nie bój się, tamci już odeszli. Przebacz mi, że cię tu przywiodłem… Chciałbym ci wynagrodzić tę mimowolną krzywdę… / po chwili: / Niewiele rozumiałem z tego, coś śpiewała, ale jedno utkwiło mi w pamięci… Ty szukasz jakiejś wielkiej, ogromnej miłości, która cały świat ogarnie, jak pożar… Czy dobrze słyszałem? / Psyche wznosi głowę. / STARY NIEWOLNIK Mam dobrą wieść dla ciebie. Przynieśli ją tutaj feniccy żeglarze, którzy zawijali do portów Judei… PSYCHE Ktoś ty? STARY NIEWOLNIK Ja — mający nadzieję… Lecz słuchaj teraz, co ci powiem… W Judei objawił się podobno nowy bóg czy prorok. Tak mi opowiadano… PSYCHE Nowy bóg?… STARY NIEWOLNIK Zjawił się prorok tej wielkiej miłości, której ty szukasz. Idzie przez doliny, idzie przez góry — tam — nad Jordan siny, i błogosławiąc światu i ludzkości, odpuszcza wszystkie grzechy, gładzi winy — a idą za nim maluczcy i prości… Pono mu boża jasność bije z czoła, pono lilie, kędy stąpi, rosną, pono on smutnym niesie wieść radosną, pono umarli wstają, gdy zawoła, i wszystko nową w krąg zakwita wiosną: on — błogosławi wszystkiemu dokoła! Kobiety idą za nim, idą dzieci — i stada za nim biegną białorune, a on je wiedzie z sobą w złotą łunę, co tam jak uśmiech na błękitach świeci — i tak ma serca w ręku, jakby strunę, z której, gdy zechce, budzi pieśń, co leci… PSYCHE / powstaje / Zjawił się! Zjawił się nareszcie! I w takiej postaci? I miłość niesie, powiadasz? Koi ból?… STARY NIEWOLNIK Nie ma już bólu, ani zła, ni pychy! Dzieją się pono niepojęte dziwy: nikt nie jest smutny ani nieszczęśliwy, nikt nie jest mały i nikt nie jest lichy, odkąd na łąki, na wzgórza i niwy z dobrą nowiną zszedł on! Jasny, cichy… Młodość on niesie na światy, jak zorzę; w imię miłości przebacza, pociesza — a kiedy mówi, to słucha go rzesza, i wiatr go słucha, i szumiące morze, pasterz od stada, rolnik od lemiesza — a kędy wnijdzie, witają go: boże! Bo on tam pono niebiosa otwiera, pokój i życie daje wiekuiste; a które serce przeżegna — jest czyste, a którą duszę wezwie — nie umiera!… Chrystus — go zowią… PSYCHE / wyciąga ręce i rzuca się naprzód z okrzykiem: / O Chryste! O Chryste! III. Pod krzyżem * Ksieni * Siostra wikaria * Siostra furtianka * Psyche, zakonnica * Hanna, wiejska dziewczyna * Kapelan klasztorny * O. Blaks, opat * Błędny Rycerz Słońca * Mniszki i dworzanie opata Rzecz działa się na Południu w średnich wiekach. / Wirydarz w średniowiecznym klasztorze mniszek. W głębi krużganek pod arkadami, przerwany wielką bramą okutą, z małym, zakratowanym okienkiem u góry. Na prawo mury kościoła, na lewo zabudowania klasztorne, ciężkie i ponure. W pośrodku nieco zieleni, ku przodowi z lewej stoi kamienny krzyż z postacią Chrystusa, zwróconą w głąb ku wielkiej bramie. Pod krzyżem kamienny stopień, jakby ławka. / / Jest noc, tylko z okien kościoła blask bije. Sygnaturka dźwięczy, zwołując mniszki na jutrznię. / / Na odgłos dzwonka pojawiają się Mniszki w białych habitach i przechodzą długim szeregiem przez krużganek, spiesząc do kościoła. Każda z nich niesie w ręku kaganek. Przechodząc koło wielkiej bramy, przyspieszają kroku, niektóre z nich żegnają się. Furtianka, mała, zwiędła staruszka w zakonnym habicie, stoi pod krzyżem z pękiem kluczy w ręku i przypatruje się przechodzącym mniszkom. Tymczasem otwierają się bez szelestu drzwi w klasztornych zabudowaniach i pojawia się w nich Ksieni, wsparta na ramieniu Wikarii, wysoka, do widma podobna, w powłóczystych szatach, w wysokim sobolim kołpaku na głowie i w fioletowych rękawiczkach. W ręku trzyma pastorał, na piersiach ma złoty krzyż biskupi. Postępuje parę kroków i staje niepostrzeżenie za Furtianką. / / Po przejściu mniszek sygnaturka milknie; z kościoła zalatuje przytłumiony dźwięk organów. / / Ksieni dotyka dłonią ramienia Furtianki. / FURTIANKA / ogląda się z lękiem, a spostrzegłszy Ksienią, klęka pospiesznie i całuje rąbek jej habitu, po czym wstając, mówi: / Wasza Przewielebność… o tak wczesnej porze… już na nogach… i sama… KSIENI Pilnuj bramy, siostro! Pilnuj wielkiej bramy! FURTIANKA Ależ… Wasza Przewielebność… ja dniem i nocą… KSIENI / do Wikarii: / Czy uważałaś, z jakim niepokojem przechodziły około tych drzwi siostry nasze? Ten krużganek w naszym klasztorze nie jest dobrze urządzony… WIKARIA Tędy najbliższe przejście do kościoła… KSIENI Tak… i codziennie te młode, Bogu poślubione dusze idą się modlić, mijając wielką bramę, która nas łączy ze światem. A szatan nie śpi, a pokusa czyha… FURTIANKA Brama jest mocna, dębowa i okuta żelaznymi sztabami. Jedyne zakratowane okienko zbyt jest wysoko, aby można przez nie wyjrzeć… Zresztą ja klucze zawsze mam przy sobie — i czuwam… KSIENI Są rzeczy, którym ty, siostro, wejścia wzbronić nie zdołasz, których nie powstrzymają żelazne sztaby, ani zamczyste okucia. Wschodzące słońce wpada tutaj przez zakratowane okienko, wiosną zalatuje woń kwiatów i wiatr… i wiatr, który wieje tam, na świecie. FURTIANKA Można by zamknąć okno szkłem, oprawnym w ołów albo zabić deskami… KSIENI I to nie wystarczy, siostro. Tuż za wielką bramą ciągnie się droga. Tędy przechodzą żeńcy z pól i śpiewają… Głos przez szkło i przez deski przeniknie. Wozy jadą tędy i przeciągają rycerze na parskających koniach, z szumiącymi proporcami w ręku. Hałas tutaj wpada i gwar świata przez tę wielką bramę, a to źle… U nas powinno być cicho, bardzo, bardzo cicho… WIKARIA Więc czemu Wasza Przewielebność nie rozkaże zamurować bramy? Zrobiliby to robotnicy z dóbr klasztornych w ciągu jednej doby… Jest przecież drugie, boczne wejście w murze od strony ogrodów. KSIENI Niestety, niepodobna zamurować wielkiej bramy. Tędy wchodzą uroczyście do klasztoru dziewice, chcące się poświęcić Chrystusowi, a nade wszystko tędy zajeżdża do nas opat, prawowity władca tych ziem dokoła. Dla niego wielka brama musi stać otworem. WIKARIA A prawda, prawda… I dzisiaj właśnie ma przybyć. FURTIANKA Dzisiaj? Opat!… KSIENI Tak jest. WIKARIA Jego Przewielebność opat nasz i pan dał znać przez posły, że objeżdżając swe dziedziny, wstąpi dziś tutaj, aby siostry pobłogosławić… FURTIANKA / prawie szeptem: / Ostatni raz był tutaj, gdy siostrę Placydę na stosie palono… / Żegna się. / KSIENI / jakby słów tych nie słyszała: / Rozwidnia się już. Trzeba będzie przyrządzić wszystko na przyjęcie godne dostojnego gościa. / do Furtianki: / Ty, siostro, każ zamieść ścieżkę przed bramą. W szarym obrzasku świtania widzę na zawiasach rdzę i zwieszające się pajęczyny… Trzeba oczyścić wielką bramę. / do Wikarii: / A ty daj znać, niech ojciec kapelan przyjdzie do mnie po nabożeństwie. Będę go oczekiwała… Jedna ze sióstr służebnych pójdzie na dzwonnicę i uderzy w wielki dzwon, gdy zobaczy z dala zbliżający się orszak opata. WIKARIA Stanie się wszystko, jak Wasza Przewielebność każe. A na wieżę — czy mogę posłać siostrę Psychę? Miała przez ten tydzień spełniać prace służebne… KSIENI Nie, nie! Poślij którąkolwiek inną. Siostra Psyche jest zbyt młoda… Wyszedłszy na wieżę, patrzyłaby stamtąd na świat, co się rozciąga dokoła klasztoru, na bory, które przerąbali pracowici rolnicy, i na zamek, wznoszący się na sąsiednim wzgórzu. WIKARIA Jak każe Wasza Przewielebność… KSIENI Dobrze jednak, żeś mi o niej przypomniała. / do Furtianki: / Siostra Psyche przebywa często samotnie w tym wirydarzu? FURTIANKA Tak, przewielebna matko… KSIENI I nie spostrzegłaś u niej jakiego… niepokoju? FURTIANKA Nie, matko. Cicha jest zawsze. Opiera tylko czoło o podnóże krzyża i duma… KSIENI Modli się? FURTIANKA Nie wiem. Duma. Raz tylko widziałam, że płakała. Było to w ten dzień, kiedy opat, odbywając sądy, skazał byłą siostrę naszą Placydę na stos za czarnoksięskie praktyki. KSIENI Zakazałam o tym wspominać. A co do siostry Psychy: trzeba nad nią czuwać, trzeba czuwać! Zbyt młoda jest i serce w niej jeszcze nieuspokojone… A teraz odejdź, siostro, i czyń, co ci nakazałam. Słońce wnet wzejdzie — / Śpiew i przytłumiony dźwięk organów, który słychać było dotąd, urywa się. / / Furtianka przyklęka i całuje znowu rąbek szaty Ksieni, po czym odchodzi. / / Ksieni stoi jeszcze chwilę, patrząc na wielką bramę, a wreszcie odchodzi drzwiami, którymi była weszła, stukając pastorałem po schodach, oparta wciąż na ramieniu postępującej obok niej Wikarii. / / Świtanie. Mniszki przechodzą, powracając tą samą drogą z kościoła. / PSYCHE / idąca na ostatku, ociąga się i pozostaje sama w wirydarzu. Staje przed wielką bramą i dotyka jej palcami wyciągniętej ręki, potem odwraca się szybko i idzie pod krzyż. Tutaj siada na kamiennym stopniu i opiera czoło o podnóże… Tymczasem na świecie robi się ranek. Słońce wschodzi i snopem promieni pada przez okienko w wielkiej bramie wprost na Chrystusowe stopy. Psyche podnosi głowę, jakby ze snu zbudzona, i patrzy w zdumieniu na płat jasnego światła. / Słońce! / Szybkim, prawie mimowolnym ruchem przypada ustami do kamiennych stóp, słońcem oświetlonych. Trwa to tylko chwilę, gdyż natychmiast odrywa usta i chyląc się z cichym jękiem, ukrywa twarz w dłoniach. / KAPELAN / siwy staruszek w zakonnym ubraniu, wchodzi, powracając z kościoła, a spostrzegłszy Psychę, zatrzymuje się i pyta: / Co tutaj robisz, moja córko? Codziennie, wracając z kościoła, spotykam cię… Czy masz może osobliwe nabożeństwo do tego wizerunku Chrystusa, pod którym cię zastaję? PSYCHE Tak, ojcze… KAPELAN Czyś łask znacznych od niego tu dostąpiła? PSYCHE Nie, ojcze, ale tu rośnie koło krzyża nieco zieleni, której gdzie indziej nie widuję nigdy. Nawet okno mej celi wychodzi na brukowany dziedziniec klasztorny… KAPELAN To grzech. Powinnaś być w celi i modlić się tam! PSYCHE Byłam w celi przez cały dzień i całą noc. Biczowałam się i leżałam krzyżem na kamiennej posadzce, własną krwią zbroczona, i prosiłam Chrystusa, aby mi pozwolił nie grzeszyć, a jednak… Mój ojcze, ja nowy, ciężki grzech mam na sumieniu… KAPELAN Słucham cię, córko… PSYCHE Padłam tu twarzą przed stopy Chrystusa — i tu mnie naszła, pod krzyżem, pokusa… Słońce tam jasne gdzieś na świecie wstało i weszło tutaj przez żelazne kraty, to samo słońce, co tam pieści kwiaty! — i ozłociło stopę Chrysta białą, i jam grzesznymi ustami przypadła do złocistego na krzyżu widziadła! KAPELAN Pocałowałaś nogi Chrystusowe, córko… PSYCHE Nie, ojcze! Słońce na nich całowałam! KAPELAN Ale gdyś przylgnęła ustami do krzyża, uczułaś snadnie, że słońce jest ułudą, marą tylko złocistą i nieistotną: dotknęłaś usty stóp Chrystusowych, córko… mistycznych Lilij Łaski… PSYCHE Wargi me, ojcze, dotknęły… kamienia! KAPELAN Ty mi się z wielkiego grzechu spowiadasz, moje dziecię! — Powinnaś się starać o rozpalenie w sobie miłości ogromnej, która sprawia, że rzeczy nie wydają nam się tym, czym są zwyczajnie dla oka i palców, ale tym raczej, czym dla ducha być powinny… Kamień ten nie jest kamieniem, bo mistrz nadał mu wdzięczne kształty boskiego Ciała Chrystusa, we śnie mu snadź ukazane — nie jest kamieniem, bo przez modlitwę i wodę święconą posiadł wartość wyższą, duchową… Zrozumiesz to i odczujesz, jeśli będziesz doskonale kochać Chrystusa, moja córko. PSYCHE Kocham Go, ojcze — lecz Go widzę we śnie innym niż tutaj… Tu ma twarz boleśnie skrzywioną kurczem, pełną grozy, męki — a ja Go jasnym widzę, pośród dzieci, jak błogosławi pasterzy i kmieci i smutnych cieszy, i skinieniem ręki odpuszcza winnym… Widzę Go na łące, w słońcu! — U nóg ma morze głów szumiące… KAPELAN Pamiętaj córko, że Syn Boży zbawił świat nie błogosławieństwem cichym, ale straszną i krwawą męką swoją. Krzyż zatknął w pośrodku tarczy ziemskiej, jak sztandar zwycięski — i w cieniu krzyża jest tylko zbawienie! PSYCHE Ojcze! Dlaczego nie w promieniach krzyża? KAPELAN Za wiele rozumujesz, córko, za wiele! Pamiętaj, że szatan pozbawił człowieka raju, podszepnąwszy mu pierwsze: dlaczego… Bądź pokorna i cicha i módl się, módl się! Módl się! PSYCHE Ojcze! Ja grzeszna — modlić się nie mogę! Dla Chrysta przeszłam te okute wrota — dlaczego, ojcze, w sercu mym tęsknota? czemu odczuwam, miast pokoju, trwogę? KAPELAN Nie jesteś jeszcze doskonała. Pracuj nad sobą: to jedno rzec ci mogę… PSYCHE Ojcze… KAPELAN Zamilcz! Zbyt już długo rozmawiam z tobą! Nie powinnaś pytać, bo każde pytanie jest grzechem. Ja, odpowiadając, pomagam ci tylko do grzechu. Współwinnym twoim jestem — módl się za mnie i za siebie! / Wychodzi. / / Wkrótce po odejściu Kapelana wbiega Hanna, młoda wiejska dziewczyna, prawie dziecię jeszcze. Wnosi wiadro wody, zydel i szmat grubego płótna i zabiera się do oczyszczenia wielkiej bramy. W ciągu roboty staje na zydlu i wygląda na świat przez zakratowane okienko. / PSYCHE / która, schylona pod krzyżem, nie zauważyła jej wejścia: / O Boże! O Boże… HANNA / ogląda się z lękiem / A! To wy, siostro Psyche! Przestraszyliście mnie… PSYCHE / podnosi głowę; dopiero teraz spostrzegła Hannę / Co tu robisz, dziecko? HANNA Kazano mi oczyścić i umyć wielką bramę. Jego Przewielebność opat dzisiaj przyjeżdża! / Powraca do roboty. / PSYCHE / jakby do siebie: / Opat… który skazał na śmierć siostrę Placydę za to, że tęskniła, że szukała… / Wstrząsa się. / Grzech! Grzech! HANNA / wyglądając znów okienkiem: / Siostro… a jak tam pięknie na świecie! PSYCHE / drgnęła, powtarza jak echo: / Na świecie!… HANNA Tak. Stąd nie widuje się świata prawie nigdy. Wszystkie okna wychodzą na podwórze, zamknięte ze wszech stron wysokimi murami… O! Tu nie jest wcale pięknie! — Ale przez to okienko w wielkiej bramie widno łąki, takie szerokie, wielkie łąki pełne kwiatów! Jeszcze niedawno temu biegałam po nich. Siostro Psyche, czy wyście kiedy widzieli te szerokie łąki? PSYCHE Nam nie wolno patrzeć na świat, dziecię. HANNA A prawda! — Szkoda. PSYCHE / po chwili, patrząc na Hannę: / Skąd się ty wzięła tutaj, ptaszyno? — Wśród czarnych murów klasztoru?… HANNA Ach! Ja… Mnie tu matka oddała do posług; za wiele nas było w domu… Ale wy!… Patrzę na was i zdaje mi się, że wy powinniście byli zamieszkać, jak ta złotowłosa kasztelanka — w tym zamku naprzeciw, który widać przez to okienko!.. O! Stąd dużo, dużo pięknych rzeczy widno! / Zagląda. / Teraz jacyś ludzie przejeżdżają drogą, pewno kupcy, bo ciągną za nimi ładowne wozy… Skąd oni też mogą jechać, siostro Psyche, i dokąd? PSYCHE W świat! — I ze świata… HANNA Świat jest bardzo, bardzo wielki! — Aż straszno pomyśleć! I tylu na nim ludzi… Widziałam już pasterzy i rolników, i księży, i panów w złocistych szatach, którzy przejeżdżali tą drogą w towarzystwie pięknych pań, w pozłacanych kolasach… Ojciec kapelan mówi, że świat jest potępiony; czy ci wszyscy ludzie będą potępieni, siostro Psyche? PSYCHE Nie wiem. HANNA To któż mi to powie?… Ale raz… Nie, nie! Już parę razy! — W ostatnich dniach — widziałam tu jakiegoś rycerza na wielkim koniu, okrytego pyłem, jak gdyby jechał z daleka… Złote promienie miał na hełmie i złote słońce wymalowane na paiży i wielkie, szumiące skrzydła u ramion. Myślałam, że jedzie na turniej do zamku, ale on, wjechawszy w dolinę rozdzielającą oba wzgórza, skręcił tutaj pod klasztorną bramę i stał, na białym koniu, złoty cały od słońca, taki podobny do świętego Jerzego w ołtarzu — i patrzył tu długo, długo… PSYCHE Zamilcz! HANNA Zamilczę, jeśli każecie, ale ciekawa jestem bardzo, co to za rycerz i czego szuka tutaj… / Wygląda okienkiem. / O, o! — Właśnie widzę go znowu! Tam w dole na drodze wiodącej do klasztoru… PSYCHE / do siebie: / Więc naprawdę?… O Boże! zlituj się… — W snach go widziałam… HANNA Podobny jest z dala do orła z rozwiniętymi skrzydłami, który upatruje zdobyczy… Błyskają w słońcu jego blachy złote i świeci grot na długim drzewcu. O, siostro Psyche! — Ten rycerz może tutaj zajedzie? PSYCHE Nie! — Tutaj nikt nie zajedzie. Są mury grube i bramy okute, i jest ten krzyż przed bramą, wielki krzyż, broniący wstępu rozłożonymi ramionami. Widziałam go raz, przed laty, gdym tutaj wchodziła, i dotąd pamiętam. Wielki, wielki krzyż!… HANNA I ja go widzę, ten krzyż. Stoi tuż przed bramą i słońce mi zasłania grubym, drewnianym ramieniem… GŁOS FURTIANKI Hanno! HANNA Matka furtianka mnie woła! / zabiera sprzęty i wybiega, mówiąc jeszcze: / A nie mówcie, żem wyglądała przez okienko! / Znika wśród klasztornych zabudowań. / PSYCHE O! Gdybym ja to — jak ty — wyjrzeć mogła, zobaczyć łąki i zobaczyć niwy… / rzuca się przed krzyżem na kolana / O Panie! Ukój tę wielką tęsknotę, która mi piersi rozrywa, na złote słońce wołając, na rosą perliste łąki, na szumiące gaje, gdzie się ptaszęta po zaroślach niosą i srebrne płaczą ruczaje — o Panie! Ukój tęsknotę… Otom Ci miłość przyniosła moją, młodość i sny me białe — otom Ci życie oddała całe, wierząc, że w burzy będzie mi ostoją Twój krzyż — a oto serce me niepokój troska: o gdzież jest, gdzie Twa miłość boska? Oczy ku Tobie podnoszę wzwyż — o Chryste! Słysz! We snach dziecięcych widziałam Cię, Panie, jak błogosławisz na kwiecistym łanie pośród pasterzy i dzieci, i owiec rozkołysaną falę mórz — i zbóż… Ach! Za takim, zda się, ja szłam w zamierzchłym jakimś dawnym czasie w słońca blask i w nieb lazury… O Chryste! Odpowiedz, czemu dokoła mnie dziś cień ponury?… Błogosławieni pokorni i cisi, błogosławieni… O Panie! Panie! Broń mnie Ty przede mną, bo mi tak trupio i ciemno… W otęczy złocistych promieni w celi mojej krzyż Twój wisi: — pójdźcie pragnący! Ja was napoję… — wisi czarny krzyż… O serce, serce, o serce moje! O Chryste! Słysz! Grzesznam jest, Panie, kajam się przed Tobą, — Ty słońce stworzyłeś na niebie — grzesznam jest! — Łąki stworzyłeś kwieciste… — grzesznam! — I morze rozlewne a sine… O Chryste! Gdy nie otrzymam pomocy od Ciebie, któż mi dopomoże?… Z weselem na świat szedłeś, nie z żałobą… — grzesznam jest! Ginę! — śnią mi się łąki i słońce, i morze, — kajam się, grzeszna — o Boże! O Boże, o Boże! Grzechem jest wszystko! Grzechem radość, śmiech, grzechem jest życie — grzeszę, gdy słucham tych dalekich ech, co tu wpadają z Twych wiatrów szelestem, grzeszę, gdy patrzę na słońce w błękicie: grzech! Grzech! I wszystko grzech!? — — Zgubiona jestem… / Pada twarzą na ziemię. — Naraz wśród ciszy rozlega się za bramą / PIEŚŃ BŁĘDNEGO RYCERZA Przez dziewięć gór i rzek, przez dziewięć lat do ciebie dążę, jasna! Z dalekich krajów tam! Znad sinych mórz: — — o pójdź! Pójdź ze mną w świat! Już nadto długi czas cię cela ciasna więzi — zza krat pójdź w słońca blask i w uśmiech zórz, na łąki, lasy, na zielone smugi, gdzie wiosną okrył kwiat przewonny sad i kędy dzwonią pługi, gdzie jasna toń błękitu szumne srebrzy strugi — na świat! PSYCHE / zrywa się, pomieszana / Co to za głos? — Wyśniony… O Boże! Boże, ratuj mnie! Chryste! / Obejmuje krzyż rękoma. / PIEŚŃ BŁĘDNEGO RYCERZA Od czarodziejów mam o tobie wieść, ja Błędny Rycerz Słońca, żeś jest więziona ty! Mój śniony cud: więc wolność idę nieść — orzeł skrzydlaty lecę, twój obrońca, za twoją cześć rycerski krwawy ponieść trud — rozkruszyć mury i rozłamać kraty i wieniec z róż ci spleść na skroń i mieść pod stopy twoje kwiaty! Do słońca wołam ciebie! Do życia! — na światy chcę nieść! PSYCHE / prawie nieprzytomna: / Miłosierdzia, litości — Boże! Ukryj mnie, ochroń! — O, jak strasznie patrzysz na mnie, Chryste! — Potępiona jestem, przeklęta! Przeklęta! PIEŚŃ BŁĘDNEGO RYCERZA O pójdź ze słodkich czar zdrój życia pić, coś jest jak dzień, jak zorze! — Korona czeka tam na twoją skroń: pójdź władać, jaśnieć, żyć! Ja tobie wrota więzienia otworzę — już płonie wić i rży, i rży mój rączy koń: tam rozkosz, życie, pieśń, tam radość złota, tam snów się przędzie nić, by srebrem lśnić wśród barwnych tęcz żywota! Pójdź w zorze! Tutaj cienie, głusza, tu martwota — pójdź żyć! / Furtianka pojawia się z wielkim pękiem kluczy podczas ostatnich słów pieśni Błędnego Rycerza. / PSYCHE / rzuca się ku bramie / O, żyć! O, żyć! — Na świat! Weź mię, rycerzu, weź! I nieś zza krat — gdzie jasne słońce w błękicie! — Tu śmierć! — Ja kocham życie! FURTIANKA / wydaje okropny krzyk zgrozy: / Och! PSYCHE / ogląda się i spostrzega przybyłą / Dawaj klucze! Klucze! FURTIANKA O zgrozo! O zgrozo! PSYCHE Daj klucze! Prędko! Klucze! FURTIANKA / uderza ją pękiem kluczy / Masz! Masz! Ty nikczemna! Wiarołomna! Niegodna świętej sukienki! Masz! Ty zakało! Ohydo szatańska, masz klucze, masz! Masz! / Bije ją. / / Na dzwonnicy odzywa się dzwon, zwiastujący przybycie Opata. Wirydarz zapełnia się naraz, wchodzi Ksieni w uroczystym stroju w otoczeniu Mniszek z Kapelanem. / KSIENI Siostro furtianko! Otwieraj wielką bramę! KAPELAN Jego Przewielebność książę opat nasz przybywa! FURTIANKA / pada do nóg Ksieni / O matko! Matko! KSIENI Co tu się stało? FURTIANKA / wskazuje Psychę / Ta nędzna! — Złapałam — przy wielkiej bramie — słuchała bezbożnego śpiewu, porozumiewała się! Wyjść stąd chciała, uciekać! Moja wina! — Odeszłam na chwilę… WIKARIA O zgrozo! Nieszczęsna! KAPELAN / do Psychy: / Prawdali to? Prawda? PSYCHE Tak… FURTIANKA „Na świat, na świat!” — wołała… Do słońca! / Szmer grozy pośród Mniszek, cofają się wszystkie, pozostawiając Psychę samą na uboczu. / KSIENI / powtarza głucho: / Do słońca!… / Słychać trzykrotne uderzenie w bramę. / KSIENI / do Furtianki: / Otwórz, siostro, wielką bramę! / Furtianka spełnia rozkaz. Przez otwarte wrota wchodzi O. Blaks, opat, w fioletowym płaszczu, przepasany mieczem. Za nim liczny orszak Dworzan, Księży i Pachołków. / KSIENI Witam cię w progu, ojcze nasz łaskawy! O. BLAKS Bądź pozdrowiona, matko, w imię Boga. Znużony jestem daleką podróżą. Rozkaż, aby mi wskazano izbę, gdzie bym mógł odpocząć. KSIENI W żałobie, ojcze mój, przed tobą stoję — i nie wpierw ci klasztorne otworzę podwoje, aż sąd tu sprawisz. O. BLAKS A cóż tam nowego? Kto jest winny? KSIENI Szatan! Oskarżam przed tobą szatana, iże się zakradł do stada i białe owce moje bierze, panie! O. BLAKS Szatana mogę przekląć, ale na stos go nie poślę! Matko, mów, kogo oskarżasz? KSIENI Na wiatr się skarżę, który tu zawiewa i dusze kusi, na słońce jasne, które promieniami grzeszne rozbudza tęsknoty, na krew tę młodą, która tętni w żyłach dzieci oddanych Bogu, i na tę bramę okutą, co kłamie, że za nią życie jest nie u stóp krzyża! Skarżę się, panie, ja — matka tych dzieci! — sądź ty! O. BLAKS Chcę znać przestępstwo i wiedzieć, kto jest winny! Wiatru, słońca ani bramy sądzić nie mogę! KSIENI Więc sądź me dziecię, które za pokusą wiatru i słońca, i tej wielkiej bramy wniosło zgorszenie w ten Chrystusowy dom! / zwraca się do mniszek: / Przywieść nieszczęsną! FURTIANKA / wlecze przed opata Psychę / Oto tu jest! Tu jest ta niegodna! O. BLAKS Co uczyniła? FURTIANKA Uciekać chciała! Opuścić święte klasztorne mury! Na świat uchodzić — z gachem! MNISZKI Ukarz ją, ojcze, ukarz ją! O zgrozo! KAPELAN Ojcze! Bądź dla niej miłościw! Młoda jest jeszcze… O. BLAKS Prawo nie zna miłosierdzia, a jam tu jest prawem! / zbliża się do Psychy; patrzy: / Tyżeś to jest… ty! Znam cię… Uciekać chciałaś? FURTIANKA Nie może zaprzeczyć! Nie może! Sama widziałam! O. BLAKS / do Psychy: / Dlaczego? — Pytam się: dlaczego! PSYCHE / podnosi głowę / Ty wiesz! Do słońca chciałam iść! Do życia! Tu cień! Tu śmierć! Tu grób! Ja pragnę żyć! KAPELAN Zgubiona! KSIENI / głucho: / Dziecię, biedne dziecię moje… O. BLAKS A tak… żyć pragniesz! Musimy cię na przyszłość uchronić od podobnych pokus szatańskich! Czas już najwyższy… Resztę dni, które ci jeszcze pozostają, przepędzisz w najgłębszym lochu klasztornym, nie widząc światła ani ludzkiej twarzy, nie słysząc innego głosu, prócz zastygającego tętna twej krwi i szelestu kropel wilgoci, spadających ze sklepienia. — Będziemy się modlić za ciebie. KSIENI / do mniszek: / Wiedźcie skazaną! Dzisiaj dzień żałoby… / Mniszki wyprowadzają słaniającą się Psychę. Tymczasem wśród ponurej głuszy rozlega się jeszcze zza bramy / PIEŚŃ BŁĘDNEGO RYCERZA Na świat, na słońce pójdź! W ogrody tam, gdzie lśnią czerwone róże, czekając twoich rąk, gdzie dla twych stóp pod tęczą złotych bram wykuto schody w różowym marmurze, co wiodą w chram Życia i Światła… IV. Na przełomie * Psyche, udzielna księżna włoska * Blaks, dowódca jej zaciężnych wojsk niemieckich * Pietro, zaufany księżnej, historyk * Lorenzo, dworzanin * Giani, kapitan straży pałacowej * Arminio, rzeźbiarz i architekt * Girolamo, poeta i malarz * Leta, Bella, Carmen, damy dworskie * Poseł * Żołnierze, Służba Rzecz działa się we Włoszech z początkiem XVI wieku. / Sala renesansowa, przedzielona kolumnadą na dwie połowy. Druga połowa, w głębi, wzniesiona jest ponad przednią o parę stopni. Drzwi w głębi, z lewej strony dwoje drzwi: w górnej i dolnej połowie; z prawej w górnej połowie okno, w dolnej drzwi. / ARMINIO / biegnie za odchodzącą w głąb Psychą / Srogaś jest, pani! PSYCHE / która wstępowała po schodach, zatrzymuje się i odwraca / Nie! Nie jestem sroga… Pięknam jest tylko… / Podaje mu rękę. / ARMINIO / całując jej dłoń: / Bądź mi więc łaskawa! Kocham cię, księżno! PSYCHE Kocham twoją sztukę, mistrzu Arminio… ARMINIO Co mi sztuka znaczy! Co marmurowy tłum posągów biały, co sławę moją poszedł nieść na światy, gdy moja miłość… PSYCHE Czy gotowy, mistrzu, plan tej lodżetty? ARMINIO Dzieckiem jesteś, dzieckiem okrutnym, które igra z ludzkim sercem i zmiany pragnie wciąż! Ty nic nie kochasz! PSYCHE Owszem, ja kocham sztukę, piękno — życie, które jak ogni fontanna wytryska i gdzieś pod niebem wysoko się spala i — deszczem żużli opada na ziemię… ARMINIO Gorzko to mówisz! PSYCHE Cóż ja temu winna, że nie jest takie to życie, jak pragnę? że tej drapieżnej pustki w moim sercu, tej głodnej pustki zapełnić nie mogą krwawe triumfy mego kondotiera, przepych, ni sztuka… ARMINIO A miłość!? PSYCHE Tak… pragnę miłości, jednak ta, którą mi dajesz, nie zdoła mojej tęsknoty ukoić… ARMINIO Życiem dać gotów! Możnaż kochać więcej? PSYCHE Choćby to prawdą było — mnie nie starczy!… Chciałabym kochać jakąś rzecz ogromną, straszliwą, wieczną! W oczach mi czerwono, i wśród posągów, i przy lutni dźwięku jakaś się czasem krew mym rękom marzy i nowe życie — przez płomień i burzę… Cóż to? Zadrżałeś? Kuj marmur, Arminio! — jeśli wykujesz posąg burzy, wtedy… ARMINIO Będziesz mnie kochać? PSYCHE Dzieło twoje — kupię! / Odwraca się i wstępuje w głąb sali. / PIETRO / wchodzi drzwiami z lewej strony, w głębi / Dostojna pani… PSYCHE Co tam? PIETRO Poseł czeka… PSYCHE Jeszcze? — Niech wejdzie. ARMINIO Bywaj zdrowa, księżno! / Skłania się i wychodzi na lewo. / / Pietro wpuszcza posła. — Poseł, w stroju oficera najemnych wojsk niemieckich, wchodzi. / PSYCHE Wy jeszcze tutaj? POSEŁ Czekam odpowiedzi… PSYCHE O cóż to idzie? POSEŁ Księżna zapomniała? Powtórzę zatem, chociaż wódz mój kazał słowa poselstwa — raz tylko wygłosić! PSYCHE O cóż więc… prosi wódz moich żołnierzy? POSEŁ Wódz tych żołnierzy, którzy zza Alp przyszli tutaj z nim razem i w stu krwawych bitwach, miecz jego mając za drogowskaz chwały, bogate łupy wzięli z jego łaski: Niemiec Blaks, wódz mój, powrócił z wyprawy — trzy miasta zdobył i — żąda nagrody! PSYCHE Żołd wypłaciłam! POSEŁ Żąda twojej ręki, a z nią wraz — tronu książęcego, pani! PSYCHE / zwraca się do Pietra: / Słuchaj, szlachetny Pietro, jeśli kiedy będziesz doradcą jakiego książęcia, daj mu tę radę moją: niechaj wodzów swych wojsk najemnych trzyma jak ogary: puścić na zwierza ze smyczy, a potem rychło na łańcuch wziąć i skuć paszczękę, by rozjuszone nie pożarły pana! PIETRO Dostojna pani… POSEŁ Czy to, jak odpowiedź, mam nieść wodzowi? PSYCHE Powiedz mu, co zechcesz. POSEŁ Powiem, com słyszał! / Wychodzi. / / Psyche zbliża się ku oknu. / PIETRO / postępuje za nią / Nierozważne słowa z ust twoich, księżno, padły — nierozważne! PSYCHE Czyż zuchwalcowi mogłam dać odpowiedź inną? PIETRO Zapewne — ale mądrość książąt na tym polega, aby tylko wtedy obrażać, kiedy można ubiec zemstę obrażonego, to jest… zabić! Zatem… jeśli masz kogo wiernego… PSYCHE Ach! Zabić, zabić… Czyż mało zabijam? — Mój Pietro, piszesz historię tych obecnych czasów, napisz więc o mnie… Nie! Raczej nic nie pisz! Albo… żem igrać lubiła z tym życiem, niebezpieczeństwo wyzywać i patrzeć z uśmiechem bogów na dnie i wypadki… PIETRO Napiszę, pani… PSYCHE …żem z wodzów najdzikszych co najdzikszego miała, by mnie słuchał — że z wstrętem patrząc na jego zwycięstwa i na łeb jego straszny… skądś mi znany… z dawna — niepewna życia wobec niego, drżałam z rozkoszy, że mnie słuchać musi ten nienawistny! Żem się otoczyła artystów kołem w całej ziemi włoskiej co najprzedniejszych, żem pobudowała pałace złote — a jedną uciechą w tym to mi było, żem widziała marność wszystkiego wokół… I jeszcze… to jedno: że tęsknię, Pietro. PIETRO Tak, i to napiszę, że tęsknisz, pani, wśród przepychu życia, pełna młodości, świetności i krasy, pośród artystów, co głoszą twą sławę, w pośrodku ludzi, którzy cię kochają — i nie wiesz, czemu tęsknisz… PSYCHE Nie wiem, Pietro, dlaczego tęsknię… Odzyskać bym chciała coś, com straciła — jeno co? Nie pomnę… Może sen jakiś? A może… ogromne szczęście… przepadłe? Zresztą — to jest nuda; nudzę się, Pietro. To wszystko! / Wychodzi drzwiami w głębi. / PIETRO / pogląda za nią / Ha! Może… / Zstępuje po schodach ku przodowi. / GIROLAMO / wchodzi z lewej od przodu / Jak się masz, Pietro! PIETRO Witaj, Girolamo… GIROLAMO Księżna tu była? PIETRO Odeszła w tej chwili… GIROLAMO Nie wiesz, czy będzie dzisiaj przy obiedzie słuchała… PIETRO Czego? GIROLAMO Mego poematu, Pieśń trzecią wzięła do przejrzenia; dzisiaj przynoszę czwartą… PIETRO Czy jest równie długa? GIROLAMO Dłuższa jest jeszcze! Dłuższa — o dwadzieścia oktaw! Dziś w nocy dopisałem. — Pietro! Jeśli ją pieśń ta nie poruszy… PIETRO Może, może ją wzruszy… GIROLAMO Słuchaj, czy to prawda, com słyszał w mieście, że pono kondotier w nagrodę zwycięstw żąda ręki księżnej? PIETRO Podobno… GIROLAMO Więc to stać się może? Piekła! Co będzie wtedy? PIETRO Nic! — Nowego pana tu dostaniemy, który będzie brudny jak każdy Niemiec i jako kondotier głupi… GIROLAMO Lecz ja ją kocham, kocham! Słyszysz? Umrę u nóg jej! PIETRO Czy nie lepiej, mistrzu, ażebyś o tym napisał poemat lub wymalował tylko taki obraz? Śmierć jest piękniejsza w sztuce niźli w życiu, które nie znosi śmierci… GIROLAMO Obraz, mówisz? Tak, to myśl dobra — obraz… lub poemat… / Zamyśla się. / / Wpadają Giani i Lorenzo. / GIANI Kędy jest księżna? PIETRO Szlachetni panowie! Cóż to za sprawa tak nagła? LORENZO Gdzie księżna? Chcę mówić z księżną — i to zaraz, zaraz! / Biegnie ku drzwiom w głębi i uderza w nie rękojeścią szpady. / GIROLAMO To nie przystoi!… BELLA / staje na progu / Co za gwałt się dzieje! LORENZO Pani! Gdzie księżna? Muszę z nią natychmiast mówić… BELLA Zajęta miłościwa pani. Czyta poemat. GIROLAMO Pietro, mój poemat… GIANI Więc raczcie pani oznajmić, że sprawy nadzwyczaj ważne tutaj nas przywodzą… GIROLAMO Ależ panowie… BELLA Nie można przeszkadzać! LORENZO Per Baccho! Muszę ją natychmiast widzieć! / Usuwa Bellę i chce wejść. — W tej chwili na progu pojawia się Psyche z manuskryptem w ręku. / PSYCHE Cóż to za rozgwar? LORENZO Miłościwa pani… PSYCHE A! Girolamo! Witaj mi, poeto! Od wczoraj ciebie nie widziałam jeszcze, a jednak dzwonią mi twe słowa, mistrzu! / Wskazuje na trzymany w ręku papier. — Girolamo skłania się głęboko. / GIANI Racz słuchać, pani… PSYCHE Witaj, kapitanie — zechcesz dziś z nami zasiąść do obiadu? LORENZO Są ważne sprawy… PSYCHE Mówcie, mówcie — słucham… / zwraca się do Girolama: / Płyną twe strofy, jak strumień rozbity w perły i tęcze na głazach z kryształu… Poeto! Wieniec twym skroniom przystoi! GIANI Posłuchaj, księżno… PSYCHE / z roztargnieniem: / Mówcie! LORENZO Rzecz zbyt ważna. / Ogląda się na obecnych. / PSYCHE To przyjaciele… PIETRO Mamyż się oddalić? PSYCHE Ależ… LORENZO Na Boga! — Tak! I prędko! Prędko! / Pietro i Girolamo wychodzą drzwiami na prawo. Bella cofa się w głąb. / PSYCHE Cóż to za sprawa? / Pogląda w rękopis. / GIANI Właśnie przychodzimy… PSYCHE Ach, słuchaj, Giani, słuchaj, co za strofa! / czyta: / „Jeśli chcesz życia — oddam! — Jeśli sławy, pod stopy twoje rzucę ją, jak złoty wieniec — a ty ją zdeptaj dla zabawy, a jeśli…” LORENZO / z wybuchem: / Pani! O twe życie idzie! Rzuć te papiery i słuchaj! PSYCHE O życie? GIANI Tak jest! Niestety! — Wódz twoich żołnierzy… PSYCHE Ach! Blaks… Przysłał dzisiaj posły do mnie; chciał mojej ręki! LORENZO Teraz żąda księstwa! PSYCHE / wyniośle: / Czyście w poselstwie od niego przybyli? GIANI / gwałtownym ruchem odsłania zranioną pierś / Patrz! Oto pismo, które ci przynoszę, jego sztyletem ryte! PSYCHE Co to znaczy? LORENZO Blaks obiegł miasto i głośno ci grozi, że nie dożyjesz do wieczora, księżno! PSYCHE A wojsko moje? GIANI Wszyscy za nim poszli i ryczą: „Książę! Książę Blaks niech żyje!” — Wszyscy! Z wyjątkiem tej garstki jedynie, którą ja sprawiam… My na śmierć gotowi. PSYCHE Na śmierć? A lud mój? A moi poddani? LORENZO Księżno! I czymże ty swój lud kupiłaś, by cię miał bronić? Daruj, że to mówię… Poddani twoi płacili daniny, patrząc z daleka na cudne pałace, które twój kaprys wznosił — i jedynie gadki wśród ludu twojego chodziły, że jest tam przepych, że są tam obrazy i marmurowy biały tłum wśród gajów oliwnych, bogom pogańskim podobny — a lud był głodny! — Tyś wojny toczyła zwycięskie: lud twój oddał grosz ostatni, by *twoje* włości rosły, *twoja* sława! Teraz Blaks, srogi pies na twym łańcuchu, którym świat szczułaś, urwał się i szczerzy zęby przeciwko tobie, zaś ludowi pieniądz przyrzeka! — I owe hołysze… PSYCHE Więc lud z nim razem? On lud wezwał, mówisz? GIANI Tak jest — i lud z nim idzie… PSYCHE Lud… Doprawdy, teraz dopiero przypomniałam sobie, że jest pode mną lud… LORENZO Czemuż nie wcześniej! Póki był korny… PSYCHE A dziś wstał, jak fala? I jest potężny? Burzy i obala? I ze mną walczy? Przejdzie po mym tronie, po księstwie moim przejdzie i koronie i pójdzie… dokąd? Ja tam już nie zdążę… chociażbym może chciała… LORENZO Nowy książę lud twój powiedzie! PSYCHE / zrywa się / Nie! Wspaniałość moja oprze się jeszcze! LORENZO Nie łudź się, dostojna! Lud chce swobody! Ty mu jej już nie dasz — da ją… kto inny!… PSYCHE / po chwili: / Więc nie ma ratunku? LORENZO Owszem — jeżeli to nazwać ratunkiem… PSYCHE Słucham cię. LORENZO Głos mi uwiązgł w gardle… PSYCHE Powiedz! LORENZO Zdać się na łaskę i niełaskę Blaksa, albo… uciekać. PSYCHE / odwraca się z niechęcią / Co ty powiesz, Giani? GIANI Mój obowiązek — z setką moich dzielnych umrzeć przed bramą twojego pałacu. Spełnię go, księżno. PSYCHE Więc — zostanę tutaj. LORENZO Na śmierć twą patrzeć nie będę, bo póki… PSYCHE / przerywa: / Dobrze, już dobrze, przyjaciele moi, nie mówmy o tym! Jak wiele, myślicie, upłynie czasu, zanim Blaks tu stanie? LORENZO Może godzina… GIANI Dwie! Ja za dwie ręczę! Żyć mam ochotę jeszcze dwie godziny… PSYCHE Więc wy jedynie — wy dwaj jeszcze tylko… Czemuście przy mnie zostali? Powiedzcie! / Lorenzo i Giani skłaniają głowy w milczeniu. / PSYCHE Wy mnie kochacie? LORENZO i GIANI Księżno! PSYCHE Dajcie ręce — pogańska byłam nad wami władczyni, tak zakochana w pięknie, blasku, życiu — ale to przeszło. Pustka w moim sercu — i do miłości innych już tęsknota nowe przed stopą mą otwiera wrota, i jeno uśmiech ten i liść ten z czoła… Bez łez go rzucam. Przyszłość mnie już woła… Tak rada jestem! LORENZO Co ty mówisz, księżno? Twe słowa dziwne… PSYCHE Nic. Chcę być wesoła przez dwie godziny. — Na ucztę was proszę, mili… LORENZO Tam wróg twój już wywala bramy! PSYCHE Tutaj nie słychać! Odgłos walk w oliwnych gałęziach moich ogrodów uwięzgnie: zdawać się będzie, że cyprysy szumią… Gdy krzyk straszniejszy zabrzmi — to go stłumią bluszcze na ścianach mojego pałacu i te makaty… A więc — póki można — nie chcę nic słyszeć. Wezwę swych przyjaciół — wy im nie mówcie, że się księstwo moje liczy na chwile… Chcę, aby tak zaszło, jak dzień pogodny… GIANI Ucztuj! Zaręczyłem za dwie godziny — oznacz na zegarze! Czas trzymam w garści! / Zwraca się ku wyjściu. / PSYCHE Idziesz? GIANI Sprawić straże… / Idzie ku drzwiom, jednak przed progiem zatrzymuje się. / Psyche!… / Psyche podaje mu dłoń. — Giani przyklęka i w długim pocałunku ciśnie rękę Psychy do ust, po czym wstaje szybko i nie oglądając się za siebie, wychodzi. / PSYCHE / do Lorenza: / A ty? LORENZO Ja? — Zostanę przy tobie, dopóki… PSYCHE Dość już! / Arminio wchodzi. / PSYCHE W poręś przyszedł, mistrzu! Właśnie posyłać chciałam moje sługi, aby cię prosić… ARMINIO Księżno, ja przychodzę, by cię pożegnać! / podaje jej papier / Tu jest plan lodżetty, którą wystawić chciałaś w swym ogrodzie. Plan jest dokładny, wykonać go zdoła każdy architekt. PSYCHE Cóż to? Więc mnie, panie, chcecie opuścić? ARMINIO Jadę w świat! PSYCHE Lodżettę nie wiem, czy będę stawiać, lecz was, mistrzu, zatrzymam… ARMINIO Pani! Ja stąd odejść muszę! — nazbyt cię… kocham. PSYCHE Przeto odejść chcecie? Więc na dzień tylko, tylko do wieczora — nie! — Dwie godziny pozostańcie jeszcze, a potem idźcie, panie, za swą sławą, gdzie los was woła… ARMINIO / po chwili wahania: / Zostanę, gdy każesz… PSYCHE O tak! Dziękuję! — Dzisiaj was dotknęłam; darujcie! Nigdy to się nie powtórzy… / do Lorenza: / Bądź gospodarzem, Lorenzo, tymczasem i sproś przyjaciół moich. Ja na chwilę odejdę, wydać rozkazy i szaty przywdziać godowe. / Wychodzi. / ARMINIO Cóż to? LORENZO Uczta! ARMINIO Wcześnie! LORENZO Już czas ostatni, wierzaj, sławny mistrzu! / Wyciąga miecz i ogląda klingę. / ARMINIO Cóż to, szlachetny panie, miecz w twych ręku? LORENZO Oglądam brzeszczot… / Wsuwa miecz do pochwy. / / Służba wnosi stół i zastawę. / LORENZO / idzie ku drzwiom z prawej i otwiera je na oścież / Proszę was, panowie — księżna kazała was bawić, dopóki nie zejdzie sama. / Wchodzą Pietro i Girolamo. / PIETRO Długie były rady… LORENZO Drobna rzecz, ale pilna! GIROLAMO Ho! Arminio! O łaski księżnej ubiegasz się ciągle? ARMINIO Jak ty… GIROLAMO Gdzież Giani? LORENZO Wyszedł, przygotować… popis rycerski, którym księżna pani chce swych przyjaciół po uczcie zabawić. GIROLAMO Cóż to za święto dzisiaj? LORENZO Wielkie święto! ARMINIO Zapewne ku czci zwycięskiego wodza, który dziś wrócił. Widziałem na mieście ruch nadzwyczajny. Do bram wszyscy biegą… LORENZO Przyjdą i tutaj. PIETRO / do Lorenza: / Jestem niespokojny; byłem obecny, gdy księżna mówiła z posłem… LORENZO Ach! Głupstwo — rzecz już załatwiona! PIETRO Tak? — Czy pomyślnie? LORENZO Najpomyślniej w świecie! PIETRO / do siebie: / A więc wesele pono będziem mieli! / Wchodzi Psyche; na sukni, w którą była poprzednio ubrana, ma narzucony bogaty płaszcz, na głowie jej błyszczy diadem książęcy. Obok niej postępują jej damy: Leta, Bella i Carmen. Służba wnosi potrawy, owoce i wina. / PSYCHE Zasiądźcie, mili przyjaciele moi; chcę być wesoła dzisiaj w waszym gronie! GIROLAMO Wyglądasz pani dziś jak dzień, jak słońce! PSYCHE Jeślim jest słońce — weselcież się słońcu! Cóż to, Arminio! Ty jeszcze posępny? Czyś nie zapomniał dotąd swej urazy? ARMINIO Już zapomniałem, gdyś mi błysła twarzą! PSYCHE / zasiada / Ach! Tak to pięknie! — Lorenzo! Chcę śpiewu; nad czymże dumasz? Chcę śpiewu! — Tam wisi, patrz, mandolina — weź i graj… Lub raczej — nie! Teraz będziem słuchać Girolama. Poeto! Miałeś nam pieśń czwartą czytać… GIROLAMO Mam ją przy sobie, księżno. PSYCHE A więc proszę… O czymże pieśń ta? GIROLAMO O czym? — O miłości! Ta jedna, pani, struna teraz we mnie drży… PSYCHE O miłości!… Wszak wy mnie kochacie? Powiedzcie — bardzo? Kochacie mnie wszyscy? PIETRO Ja stary, księżno, a jeszcze cię kocham! PSYCHE Wierzę, mój Pietro. No a wy, artyści? ARMINIO Pani! Czyż słów mych dopiero ci trzeba? Chciałem stąd uciec, lecz przyznam, że lżejsza śmierć by mi była. Może ty byś wtedy wierzyła wreszcie… PSYCHE A ty, Girolamo? GIROLAMO I cóż ci powiem, ja — poeta, który żyję, by głosić twą sławę! Ja — malarz, co twoją piękność uwieczniam jedynie! Chciałbym, ażebym mógł kiedy okazać, jak ja cię kocham! Aby los nadarzył jaką sposobność… LORENZO Nie wyzywaj losu! PSYCHE Ach! Jak to dobrze, że wy mnie kochacie! A więc beze mnie pusto by wam było? GIROLAMO Żyć bym nie zdołał! ARMINIO Śmierć bez ciebie, pani! PSYCHE / zwraca się do Lorenza, z lekką ironią: / I cóż, Lorenzo? — Słyszysz, jak kochają ci przyjaciele? I czy się nie wstydzisz swego milczenia wobec onych przysiąg? Ty mnie nie kochasz! Ty byś nie dał za mnie życia! — Gdzież Giani? — On mnie też nie kocha, kiedy nie przyszedł na ucztę… GIROLAMO / lekceważąco: / Ach! Żołnierz… LORENZO Pewno… PSYCHE I słusznie! — Czymże byłam dla was? — Władczyni tylko! — Podczas gdy artystom dawałam złoto, łaski i natchnienie, uśmiechy jasne, słoneczną pogodę! — Lecz cóż to, mili? Czary jeszcze pełne? Pijcie! Ja proszę, pijcie za me zdrowie! PIETRO / wznosi kielich / Żyj nam i władaj, księżno, długie lata! ARMINIO i GIROLAMO Żyj nam! Dopóki… / Trącają się z Psychą, której kielich pęka. / LETA Och! Puchar… BELLA Zła wróżba! PSYCHE Marne szkło! — Złoty mi dajcie! — Panowie, złotym pucharem za toast dziękuję!… / Pije. / Lecz patrzcie! — nudzą się tu moje damy: bawcież je, proszę! Wszak jam tu nie jedna. Śmiejże się, Leto! — Lubię śmiech twój srebrny, co brzmi jak jasna gdzieś w górach kaskada Bello! Wznieś czoło! Niech twe oczy błyszczą! Kocham urodę twoją, najpiękniejsza! — Carmen! Zaśpiewaj! Lorenzo ci zagra… CARMEN Jak każesz, pani! LETA Podam instrumenty… / Przynosi mandolinę i daje Lorenzowi. / CARMEN O czym mam śpiewać? PSYCHE O szczęściu! O szczęściu! CARMEN / śpiewa przy wtórze gry Lorenza: / Szukałam szczęścia, o siostry moje! goniąc przez lądy i morze — a szczęście pono, o siostry moje! kryło się w cichym klasztorze!… Szukałam szczęścia, o siostry moje! w cichym wśród borów klasztorze — a szczęście pono, o siostry moje! było u księcia na dworze! Szukałam szczęścia, o siostry moje! Na świetnym książęcym dworze — a szczęście pono… PSYCHE / przerywa: / Dosyć tej pieśni! — to jest pieśń tęsknoty, a tu dokoła nas jest radość, życie… Życie! — Wszak prawda? GIROLAMO Życie jest i — miłość! ARMINIO Wierna do grobu miłość!… PSYCHE Wierzę, mili! Możnaż nie wierzyć, gdy się zaklinacie, mistrzowie sławni po wszej ziemi włoskiej? Ale dość tego! — Teraz posłuchamy poety. Mistrzu Girolamo, proszę, czytajcie pieśń swą! Służba! Nalać czary! Pietro! Uważaj! — Będziesz sędzią, jeśli nazbyt wzruszona sądzić nie potrafię! Arminio! Usiądź tu przy mnie, tak… blisko… Słuchamy, mistrzu! PIETRO I ja słucham, słucham… GIROLAMO / występuje i wsparty o kolumnę, rozpoczyna czytać: / „Dziś los Arnolda zajmuje mnie, przeto rzucam Rodryga w jamie czarownika i dążę za nim. Wielką to zaletą rycerza mego było, że nie tyka świętości; gdy więc spostrzegł, że z kobietą walczyć mu padło: wnet zajadłość dzika zgasła mu w sercu — rzuca miecz, przyklęka… cios nad niezbrojnym żeńska wzniosła ręka. On poznał Dorę… O święta miłości, która zbroice łamiesz i paiże, przez pancerz w serce…” / Na dworze przed domem wybucha zmieszany gwar: coś jakby krzyki, jakby odgłosy bitwy… — Lorenzo biegnie ku oknu. / ARMINIO / zrywa się / Co to? PSYCHE Nic — moi poddani się cieszą! Przyszli pod okna me wznosić okrzyki. Czyście się zlękli? PIETRO To nie głos wiwatów! Strzały! PSH C Z moździerzy biją na cześć wodza, który dziś wrócił. Lorenzo, wszak prawda? LORENZO / wraca do stołu / Tak jest, tak, pani. PSYCHE Czytaj, Girolamo! GIROLAMO / czyta: / „…przez pancerz w serce ugadzasz i kości przenikasz — gwiazdo na niebios szafirze! Twój promień duszom mleczną drogę mości, jeśli wzwyż zechcą iść, a ziemskie niże rzucić: szczęśliwy, kto cię w życiu spotka, miłości! — Nawet śmierć dla ciebie słodka! Niechaj pieśń moja…” / Wołania i szczęk na schodach. / PIETRO / powstaje / Tu się coś dzieje! Szczęk u bram pałacu! Księżno! PSYCHE Siadajcie. Mustrują się straże. Giani je sprawia… O, mój wierny Giani!… ARMINIO Co to ma znaczyć? Tyś pobladła, pani! PSYCHE Pieśń Girolama tak mię wzrusza. Czytaj, czytaj, mój mistrzu… / Ukrywa twarz w dłoniach. / GIROLAMO / czyta głosem cokolwiek niepewnym: / „Niechaj pieśń moja, która sławi ciebie, trafi do serca mojej jasnej pani, niech ją do marzeń złotych ukolebie…” / Urywa. — Lorenzo wstaje i zbliża się do drzwi. / PSYCHE Słuchajże, Lorenzo! LORENZO / wyciąga niepostrzeżenie szpadę / Słucham! Ja słucham — cały w słuch się zmieniam! / Nadsłuchując odgłosów z zewnątrz, opiera się lewym ramieniem o uszak drzwi, szpadę trzyma na pogotowiu w prawej ręce. / PSYCHE / do Girolama: / Cudna pieśń wasza! GIROLAMO / czyta z rosnącym niepokojem: / „… niech ją do marzeń złotych ukolebie i niech jej powie, tej — która mię rani, że bez niej nie chcę być zbawionym w niebie, a z nią radosny pójdę do otchłani, z nią, co jest wróżką dobrą moich wzlotów; niechaj jej powie pieśń, żem umrzeć gotów dla niej…” / Od jednego gwałtownego ciosu z zewnątrz rozlatują się drzwi: wpada Blaks, w zbroi. Wszyscy obecni Mężczyźni zrywają się z przerażeniem — Kobiety cisną się z krzykiem około Psychy, która stoi — dumna, nieruchoma, spokojna. / / Lorenzo w chwili, gdy drzwi się rozwarły, rzuca się na Blaksa z dobytą szpadą. / BLAKS Gadzino! / Powala go jednym ciosem ciężkiego dwuręcznego miecza i przeskoczywszy przez trupa, wpada na środek sali. / Gdzie księżna?! PSYCHE Ja jestem tutaj! KOBIETY O, pani! O, pani! ARMINIO Zdrada! PIETRO Do broni! BLAKS Niech się nikt nie rusza! Kto miecz wyciągnął — zginie! GIROLAMO Daruj, panie… myśmy… PSYCHE A cóż to, przyjaciele moi? Ha, ha! Wszakżeście chcieli dla mnie — ginąć! Arminio! Pietro! Mistrzu Girolamo! — Wszak mię kochacie! PIETRO Tak… lecz życie więcej… I przeto radzę… PSYCHE A! Kochacie życie! Więc jeden tylko był — i tutaj leży martwy — i drugi — tam, przed bramą, świeży, piękny, młodzieńczy trup! — A ja, widzicie, suche mam oczy… / do Blaksa: / Czego chcesz? BLAKS Książęcej władzy — z twą ręką, albo twego życia! Do mnie, żołnierze! ŻOŁNIERZE / wpadają tłumnie z gromkim okrzykiem: / Książę Blaks niech żyje! TŁUM LUDU / za oknem powtarza: / Niech żyje książę! BLAKS / do obecnych: / A wy? Kto nie wzniesie okrzyku: wróg mój! PIETRO / po chwili wahania: / Niechaj żyje książę! ARMINIO i GIROLAMO / powtarzają niepewnie: / Niech żyje… BLAKS / do Psychy: / Słyszysz? PSYCHE Ha! Poddać się muszę. Dajcie mi puchar, niech i ja wypiję zdrowie nowego księcia! / Z pierścienia, który ma na palcu, wsypuje do złotej czary truciznę. / Niechaj żyje książę Blaks, Psychy następca! — I włada!… / Pije. / PIETRO Tak, to rozumnie! / do służącego: / Księciu czarę nalej, niechaj wraz z nami… / Psyche zachwiała się, blednie… / KOBIETY / z krzykiem: / Otruła się! Biada! Księżno! — Umiera! PSYCHE / walcząc z ogarniającą ją śmiercią, zrywa się jeszcze raz i mówi, patrząc Blaksowi w oczy: / Nie! — Ja idę… dalej… / Słania się i opada na ręce podtrzymujących ją dam. / V. Przez krew * Gospodarz * Psyche, dziewczyna usługująca w kawiarni * De La Roche, żołnierz Gwardii Narodowej * I Gość, II Gość w kawiarni * Młody * Dowódca patrolu, Danton, za sceną * Blaks, rzeźnik, przywódca tłumu * Goniec * Głosy z Ludu * Tłum: mężczyźni i kobiety Rzecz działa się w Paryżu, o świcie dnia 2 września 1792. / Kawiarnia, otwierająca się w głębi szeroką werandą na plac w starej dzielnicy Paryża. Wnętrze, urządzone po prostu i nieco brudne, oświetlają dwie lampy oliwne, zwieszające się na drutach z pułapu. Po lewej stronie szafa z napitkami i długi stół bufetowy; na prawo drzwi. Kilka stolików drewnianych, w części tylko przykrytych kolorowymi serwetami, obok nich ławy i stołki, słomą wyplatane. Późna noc. Plac przed kawiarnią jest zupełnie ciemny, kładą się po nim tylko żółte smugi słabego światła lamp kawiarnianych. / / Niespokojna, pełna oczekiwania cisza. / / Gospodarz stoi oparty plecami o bufet, za każdym szelestem pogląda ku placowi. / / Jeden z gości siedzi z łokciami opartymi na stole i brodą na złożonych pięściach, mając przed sobą próżną szklankę, i patrzy tępo a uporczywie przed siebie. / / Drugi gość zaklął z cicha, wstaje, przechodzi przez kawiarnię i siada na innym miejscu. / / Młody, wtulony w kąt, szarpie nerwowymi ruchami porzuconą na stole gazetę, ogląda się, jakby chciał rozpocząć rozmowę, ale gdy wszyscy milczą, mruczy tylko coś niewyraźnego, po czym chwyta szklankę i wypija z niej resztę absyntu. / / Psyche stoi oparta o słup werandy, zapatrzona w głąb. / / Zegar wydzwania godzinę trzecią. / GOSPODARZ Już trzecia… I GOŚĆ Do pioruna!… II GOŚĆ I nic jeszcze… MŁODY / po chwili, nerwowo, podniesionym głosem: / Absynt! / Psyche zwraca się, idzie ku bufetowi, bierze flaszkę i nalewa mu kieliszek, po czym w milczeniu siada w kącie na prawo. Jedna z lamp zawieszonych u sufitu poczyna ćmić się i gasnąć. / II GOŚĆ Lampy gasną… GOSPODARZ / zdejmuje lampę i gasi zupełnie / Brakło już oliwy… Świeci się całą noc… MŁODY / zrywa się gwałtownie, uderza pięścią o stół i mówi, chodząc niespokojnie po izbie: / To już można doprawdy oszaleć! Całą noc… i nic… i nic… i nic!… / Wchodzi De La Roche, w mundurze gwardzisty narodowego do pośrodka. / DE LA ROCHE Witam. GOSPODARZ Dzień dobry… MŁODY / odwraca się żywo: / A! To tyś jest, bracie! Co słychać? DE LA ROCHE Głucho. Od przedmieścia idę; lud nie śpi, czeka… / do Gospodarza: / Hej, obywatelu, szklaneczkę grogu… Zimno jest diabelnie… / Spostrzega Psychę, która idzie mu grog przyrządzić. / Ty nie śpisz jeszcze? PSYCHE Czuwam. Czyż spać można w taką noc? I GOŚĆ Prawda… II GOŚĆ Nie ma dotąd wieści? DE LA ROCHE / patrząc na Psychę, mówi z roztargnieniem: / Jeszcze nie… Winny jednak przyjść nad ranem… GOSPODARZ Świt niedaleki… I GOŚĆ Oby jeno przyniósł dobrą nowinę… II GOŚĆ A to co? Obawy? MŁODY / porywczo: / Kto tu śmie wątpić? I GOŚĆ W głuchych cieniach nocy myśli się ważą… Sześćdziesiąt tysięcy Prusaków, z nimi pono drugie tyle cesarskich ludzi… GOSPODARZ A dodaj: szesnaście tysięcy szlachty naszej, królewszczyków, co się z wrogami przeciw nam sprzysięgli… PSYCHE A nasze armie? Wolne armie ludu! DE LA ROCHE Sedańska armia bez wodza; północna nie obroniła Longwy, które wzięto… PSYCHE Więc jeśli armie nie starczą, to pójdą ludzie z tych ulic, z zaułków, z przedmieścia, bosi, z kijami, z nagą piersią — ruszą kamienie z bruku na bój… DE LA ROCHE Czy zwyciężą — ! MŁODY Milcz! To jest zdrada! Tu wątpić nie wolno! Na sąd zasłużył, kto nie wierzy silnie w potęgę ludu… PSYCHE — i w tę wielką prawdę, że wolni muszą zwyciężyć! I GOŚĆ Daj Boże! GOSPODARZ Bóg nam nic nie da, jeśli nie weźmiemy sami! Ja mówię: dopóki tu żyje król i dopóki te mydłki tam w Radzie… II GOŚĆ / przerywa: / Obywatelu! Ty ich nie obrażaj! W Radzie są ludzie, przed którymi głowę schylić należy! MŁODY Przed nikim nie schyla głowy człek wolny! GOSPODARZ A ja wam powtarzam, że to są mydłki, którzy ciepłą wodę mają w swych żyłach. Do dziś dnia w Paryżu wszystko już winno było być zmienione: król — na szafocie! Szlachta bez głów! Wszystka! Lud — i nikt więcej! — Lud powinien władać! Dość my cierpieli! Dość we krwi i trudzie czekali wielkiej chwili wyzwolenia! Równość prawdziwa… / Na placu przed werandą słychać głosy i ciężkie kroki. / II GOŚĆ Co to? MŁODY / wygląda / Patrol idzie! / Biegną wszyscy do drzwi werandy. / GOSPODARZ / woła: / Obywatelu! A co tam się dzieje? GŁOS DOWÓDCY PATROLU / z zewnątrz: / Łapiemy ptaszków, ojcze Vaubas — w nocy łapiemy! DE LA ROCHE Kogo? GŁOS DOWÓDCY Szlachtę! Są rozkazy, aby uwięzić wszystkich podejrzanych… GOSPODARZ Nareszcie! MŁODY Pójdźmy! GOSPODARZ Psyche! Ty tu zostań i pilnuj… PSYCHE Dobrze… / Wychodzą wszyscy oprócz De La Roche'a i Psychy. — Zegar wydzwania godzinę czwartą. / / De La Roche siedzi zamyślony ze schyloną głową. / PSYCHE / postępuje ku werandzie i oparłszy się o słup, patrzy w ciemną głąb. Po chwili mówić zaczyna dziwnie zmienionym głosem: / Tętni krew… Noc ciemna, a tam pod brukiem żyła krwie podziemna tętni i rwie… O, krwi! O, krwi! Wybłyśnij zorzą! O! Wzejdź nam, słońce!… DE LA ROCHE / żywo: / Psyche! PSYCHE / drgnęła, jakby nagle zbudzona / Tu jestem. DE LA ROCHE Głucho dookoła… a tak się zdało, że krzyczy coś, woła… PSYCHE / półgłosem do siebie: / Powiał wiatr wschodni… Brzask się zatrzepał szarymi skrzydłami pomiędzy rzędem kamienic nad twardym brukiem ulicy… O, słońce, wzejdź nam! Słońce! DE LA ROCHE Co mówisz? PSYCHE / zmienionym tonem: / Nic. Matkę moją zasiekli batami; ojca zabito, kiedy krzyczał na ulicy: „Niech żyje wolność!”… Upadł twarzą na bruk i ciężkie buty żołdackie przeszły po jego ciele. Ale ja nic nie mówię. Wołam tylko słońca, ażeby wzeszło… / Patrzy znów w głąb. / DE LA ROCHE / po chwili: / Psyche! PSYCHE Słucham. Czy potrzebujesz czego? DE LA ROCHE Nie! Ty mnie nie słuchasz, nie widzisz mnie nawet! Spojrzałaś na mnie, ale myśl twoja jest gdzie indziej! Widziałem, jak dusza twoich oczu poszła tam — w ciemną głąb tej ulicy… ku gmachowi Komuny! PSYCHE Owszem. Widzę cię i słucham, obywatelu. DE LA ROCHE Obywatelu! — Nie maszże dla mnie innego miana? PSYCHE Tym imieniem pozdrawiają się wszyscy wolni. Ale jeśli chcesz, mogę także nazywać cię inaczej… DE LA ROCHE Chciałbym… PSYCHE Mogę ci mówić: paniczu! Ładny jesteś — masz rumiane policzki i białe, wypieszczone dłonie — paniczu. DE LA ROCHE Dlaczego szydzisz ze mnie? PSYCHE Nie szydzę. To jest prawda. DE LA ROCHE Unikasz mnie, odpychasz… A wszakże ja dla ciebie, dla ciebie jedynie… PSYCHE Dla mnie? DE LA ROCHE Tak jest. Ty wiesz, że jestem potomkiem starej, szlacheckiej rodziny, wiesz, że wszyscy krewni moi są w więzieniach albo na wygnaniu… PSYCHE Albo w szeregach nieprzyjacielskiej armii, która idzie walczyć z nami… DE LA ROCHE / porywczo: / A więc — tak jest! Nie przeczę! A ja — patrz! — Tutaj, z trójkolorową szarfą, w mundurze Gwardii Narodowej, na służbie… wolności! Na służbie ludu, tego ludu, który… PSYCHE Milcz! Jam z tego ludu wyszła! I kocham ten lud! DE LA ROCHE A ja ciebie kocham! — Słyszysz! — Ciebie jedną na świecie! Kocham ten błysk twoich oczu i głos twój płomienny, kocham cię całą! O! Czemu z rąk mi się wyrywasz? Powiedz, co mam jeszcze uczynić, co zrobić, ażebyś ty była moja? PSYCHE Żyję Wolnością… DE LA ROCHE Przeklęta! — Ona mi ciebie zabiera! PSYCHE Nie tak! — Wolność ukochaj, a zbliżysz się do mnie! DE LA ROCHE Ha! Wolność!… Rzuciłem się w ten wir — dla ciebie! Porywa mnie czasem i unosi, jak pożar snop słomy wydarty ze strzechy płonącego domu… Ale czyż można kochać ogień, który pożera? PSYCHE Tylko taki ogień wart ukochania! — Bo taki tylko oczyszcza i zbawia! — Czy to rozumiesz? DE LA ROCHE / po chwili: / Dziwne są czasem twoje słowa… Niepodobna mi uwierzyć, abyś ty na tych ulicach i wśród tego ludu całe życie spędziła… PSYCHE / zamyśla się: / Życie? — I kto wie, jakie ono długie naprawdę? Gdzie się zaczyna i gdzie kończy… DE LA ROCHE Coś niepojętego dla mnie jest w tobie… / po chwili, żywo: / Słuchaj! — Idę na oślep za tobą, służę twej sprawie, słucham twych rozkazów, opuszczam wszystko, wszystko poświęcam dla ciebie — a nie wiem nawet, kto ty jesteś? PSYCHE / wzrusza ramionami: / Jak widzisz: prosta dziewczyna! DE LA ROCHE Nie! Ty jesteś czymś więcej! PSYCHE A więc tak! — Jestem obywatelką wolnego narodu! DE LA ROCHE Czymś więcej jeszcze! — Po raz pierwszy, pomnę, jam cię zobaczył, kiedy lud Bastylię brał. Tyś na czele ludu szła, płynęła — nie! Tyś leciała wzniesiona rękami tłumu, płomiennym zdając się aniołem: z płomieniem krwawej chorągwi nad czołem, z płomieniem w oku, w ustach, w wyciągniętej ręce… — ze światła, z piorunu, czy z ciała, nie wiem… PSYCHE To Wolność ci się ukazała! DE LA ROCHE Dusza! PSYCHE Ja! DE LA ROCHE Psyche! Odtąd żyję tobą! PSYCHE Nieprawda! Łudzisz się tylko. W istocie tobie obce jest to wszystko, czym ja oddycham… Odejdź! DE LA ROCHE Nie, nie! Tak mi się zdaje, że już raz minąłem cię kiedyś, może we śnie… tym razem… PSYCHE — miniesz znowu. DE LA ROCHE Ja nie chcę! — Psyche… Ja cię wezmę z sobą! Porwę, uniosę! / Gdzieś w głębi zrywa się nagle zmieszany gwar dalekiego tłumu, który milknie za chwilę. / PSYCHE / żywo: / Słyszysz gwar? Okrzyki! DE LA ROCHE / drgnął / Miasto się rusza… PSYCHE To moja godzina! DE LA ROCHE / nadsłuchuje / Przeszło, jak fala. Cicho znów i głucho… PSYCHE / do siebie: / Sił! Sił! — Dziś tylko, tylko dziś zwyciężyć… DE LA ROCHE / po chwili: / Twarz ci się mieni… Coś jak ból przemknęło po niej… Psyche! / Psyche zwraca się w milczeniu ku niemu. / DE LA ROCHE Oczy ci błysnęły twardo połyskiem stali — usta masz zacięte… Jaka ty piękna jesteś! — O! Gdybyś ty wiedziała, jak ja cię kocham! Moja bądź! PSYCHE / wybucha śmiechem / Ha, ha, ha! Ha, ha! DE LA ROCHE Śmiejesz się? — Ty się śmiejesz! PSYCHE / poważnie: / Czy ty nie czujesz, obywatelu, jak fałszywie zazgrzytały twoje słowa o miłości w tej nocy oczekiwania, w tej dziwnej chwili, kiedy może tam się ważą losy wolnego narodu? Kiedy się z serca żywa leje krew? Gdy ma uderzyć wyzwolenia dzwon? DE LA ROCHE Dzwon uderzy, ale nie wiadomo jeszcze, na co wezwie lud! — Lęk mnie dziwny ogarnia. A i ty sama — widzę — że się boisz… PSYCHE Nie! DE LA ROCHE Nie zaprzeczaj! / po chwili: / Czy wiesz, jak słodka jest miłość? Jakim głosem przejmującym woła? Jaki pokój daje bezbrzeżny? PSYCHE Nie chcę pokoju! — Na mnie jest klątwa łez, wieków ból — i pot — i krew, we mnie się pali straszny ludu gniew — a wyzwolenie — to jest mój kres! DE LA ROCHE Miłość jedna wyzwolenie daje! — Ona odkupia i zbawia! — Posłuchaj, posłuchaj mnie tylko! — Ramiona stęsknione wyciągam ku tobie! Kocham cię, żyję tobą! — Psyche! Czyż nie drga nic w twoim sercu? PSYCHE / po chwili: / A choćby drgało… choćby tam gdzieś na dnie jaka tęsknota spała za… kochaniem, za głupim cichym szczęściem — to cóż z tego? Czy się ty łudzisz, że moje ramiona, co krwawy sztandar wznieść chcą ponad ludem, mogłyby pieścić? Że te usta moje, drżące od krzyku płomiennej Wolności, mogłyby kiedy — pokorne — całować!? DE LA ROCHE Ja cię nauczę! — Kochasz mnie! Pójdź ze mną! PSYCHE Nigdy! — DE LA ROCHE Pójdź! — PSYCHE Nigdy! — Pierwej bym musiała przekląć ten cud, to ukochanie moje, moje życie, co się tu rodzi z krwi: Wolność i Lud! — DE LA ROCHE Więc przeklnij! — PSYCHE Precz! — DE LA ROCHE To przecież jest nieuniknione, to przecież stać się musi! — Patrz tylko na ten tłum dokoła ciebie! Tobie się zdaje, że masz nad nim władzę, ale poczekaj, lada dzień obudzi się w nim podłe, złe, drapieżne zwierzę, a wtenczas… Słuchaj mnie, Psyche, tam na południu, pod Pirenejami, jest zamek mój rodzinny, wzniesiony ongi przez jednego z mych przodków, który pod imieniem Błędnego Rycerza Słońca objeżdżał ziemie z pieśnią na ustach a krzepkim mieczem w dłoni, za słuszność walcząc, nim upadł. Ale zamek stoi do dziś dnia. Słuchaj mnie, tam się można ukryć przed światem. PSYCHE Nie kuś! DE LA ROCHE Tam można — w zielonych wąwozach nad szumiącymi ruczajami — być wolnym naprawdę i szczęśliwym, z dala od tej zgiełkliwej a gorzkiej i krwawej komedii, która się tutaj rozgrywa! Co cię to wszystko obchodzi! O! Wysłuchaj mnie! Pójdź ze mną! — Zbytkiem cię otoczę, miłością, rozkoszą, przepychem!… PSYCHE / mówi z wolna, patrząc mu w oczy: / Mnie się zdaje, że ty naprawdę nie wiesz, kto ja jestem! DE LA ROCHE Jesteś kobieta, którą ja kocham! PSYCHE Nie… Ja jestem krzywda — i trud, i żar — i moc — i ruch, wstający z więzów duch! Ja jestem — lud! — / Słychać nagle bicie dzwonów. / DE LA ROCHE Dzwon! PSYCHE Na alarm biją! DE LA ROCHE Na trwogę! — PSYCHE Na bój!! / Kawiarnia wypełnia się zbiegającym zewsząd Ludem. — Niebo szarzeje świtaniem. / GŁOSY z LUDU Co to? Dzwonią! Rada kazała w dzwony uderzyć! — Na alarm! GONIEC / wpada / Wieść z pola bitwy! Ludu! GŁOSY Wieści! Wieści! Co? Mów, co słychać! Mów! Obywatelu!… GONIEC Niechaj tchu złapię… pędzę… GŁOSY Co się stało? GONIEC Verdun… DE LA ROCHE Zwycięstwo? GONIEC Verdun się poddało! Prusak wziął miasto! / Wśród obecnych zalega nagle straszne, grobowe, pełne bezbrzeżnego zdumienia milczenie. Zaledwie ten i ów poruszy się, zagada z cicha do towarzysza. Wreszcie niepokój wzrasta — brak już tylko jakiegoś słowa, hasła… / PSYCHE / występuje na środek / Czyście słyszeli? GŁOSY / wybuchają nagle, jak zrywająca się burza: / Na wroga! Na wroga! Do broni, ludu! PSYCHE Tam! Przed gmach Komuny! Wolności płomień przekuć na pioruny! / Wybiega na czele tłumu w głąb. W opustoszałej izbie pozostaje tylko De La Roche i rozgląda się wokoło zdumiony, jakby nie pojmował jeszcze, co się stało. Po chwili wbiega od ulicy Gospodarz. / GOSPODARZ Już wiesz? DE LA ROCHE Niestety! GOSPODARZ Obłęd porwał ludzi! Wszystko się wali… DE LA ROCHE Ona lud porwała… GOSPODARZ Kto taki? DE LA ROCHE Psyche. GOSPODARZ To nie dziewek sprawa, tu trzeba męża… / Głosy zbierającego się na ulicy Ludu: / Rada temu winna! To niedołęstwo! Niech złożą urzędy! Zmusić ich! — Łotry! GOSPODARZ Męża! Męża! Męża! BLAKS / wbiega na czele tłumu / Hej, obywatele! — A wiecie już, co mówią po całym mieście, że wojska nasze w sposób łotrowski i zgoła niepatriotyczny dały się pokonać tym najemnikom królów? GOSPODARZ Tak jest, uległy podobno przewadze… BLAKS Ach, co to znaczy: uległy przewadze! To jest zdrada, kiedy pozwolili się pobić, podczas gdyśmy ich wysłali po to, aby zwyciężyli! Zdrada! GŁOSY / zrazu nieliczne: / Tak jest! Zdrada, zdrada! BLAKS Kto tam dowodził? Rochambeau! — Powinien być oddany pod sąd ludu, za zdradę! Wszyscy powinni być sądzeni! — Od generała aż do szeregowca! GŁOSY / coraz liczniejsze: / Dobrze mówi! Pod sąd! Za zdradę! Niech żyje obywatel Blaks! BLAKS Dziękuję, obywatele. — Ale… cóż my teraz poczniemy? Ojcze Vaubas, co poczniemy? Nieprzyjaciel ma drogę otwartą, oblegnie Paryż… Zguba nam grozi! GOSPODARZ Między Verdun a Paryżem leży jeszcze ziemia Francuzów i wolni Francuzi mieszkają na niej, obywatelu! GŁOSY Wojska zawiodły! Królom nas wydano! To Rada winna! — — Wywieszać ich wszystkich! / Poruszenie. / OKRZYK LUDU / wybucha nagle przed kawiarnią: / Niech żyje Danton! / Wszyscy cisną się naraz w głąb przez werandę; De La Roche i Gospodarz pozostają tylko wewnątrz przy drzwiach. / GOSPODARZ / pogląda w głąb / Danton… w sam czas się jawi! Czy widzisz? DE LA ROCHE / patrzy również / Ciemno jest jeszcze — zaledwie mogę go dojrzeć… Zapalili teraz pochodnie… Tłum go obstąpił, ciśnie się dokoła niego, wznosi go… GOSPODARZ I co? I co? DE LA ROCHE Daje znak dłonią, będzie przemawiał… GOSPODARZ Czy słyszysz, co mówi? DE LA ROCHE Tłum burzy się i faluje; nie mogę słów pochwycić… GOSPODARZ Cicho! GŁOS DANTONA / przemawiającego nieopodal na placu, dochodzi wśród chwilowego uciszenia się w pełnych, do uderzeń młota podobnych dźwiękach: / Króle na nas idą? Tym lepiej, bracia! Nie trzeba ich szukać; przychodzą sami! — Niechajże ta ziemia, na którą stąpić śmieli i zbezcześcić zbrojnych poddańców zgrają, ta kraina wolności — niech się grobem dla nich stanie… / Dalsze słowa zagłuszają okrzyki tłumu. / DE LA ROCHE Jak gdyby wicher przyniósł nad morze odgłosy dalekiej burzy — i utopił je znowu w łoskocie zwichrzonych bałwanów… GOSPODARZ Słuchaj tylko, słuchaj! GŁOS DANTONA / brzmi znowu wśród chwilowej ciszy: / …dłonie wasze utrudzone, te same dłonie, co Bastylii mury w piarg miałki rwały — na ulicach miasta tłukły spiżowe wizerunki królów, które pod ludu oskardem jęczały, jak dzwon! — Dziś, bracia, nie martwe posągi macie obalać, ale kruszyć żywych tyranów, którzy… GŁOSY Śmierć tyranom! Śmierć i zagłada!… GŁOS DANTONA Odwagi tylko… / Słychać wystrzał armatni, zwołujący pospolite ruszenie. / Słyszycie grom działa, które was woła do broni? Hej, bracia! To nie na trwogę strzał! — To grzmot pierwszego kroku Wolności na drodze Zwycięstwa: my zwyciężamy już!… bo myśmy wolni!… Powstańcie wszyscy… GŁOSY / zrywające się nagle ze wszech stron, jak burza: / Do broni, ludu! Za wolność! Na wroga! GŁOS DANTONA / wybija się jeszcze raz z siłą grzmotu: / Niech drżą tyrany! Niechaj zadrżą króle! I czekający ich przybycia zdrajcy! Niech królewszczyki drżą! Niech drżą! — Słyszycie?! Bo lud powstaje… GŁOSY W bój na śmierć i życie! Niech żyje Danton! Wolność niech nam żyje! / Tłum na placu rozprasza się wśród okrzyków; wielu ciśnie się do kawiarni, między innymi Blaks. — Rozwidnia się coraz więcej; słońce ma wzejść niebawem. — Fioletowy obrzask świtu, wpadając przez otwartą werandę, kłóci się z żółtym blaskiem lampy oliwnej. / BLAKS / wchodząc, mówi do cisnących się wokoło: / Czyście słyszeli? „Niech drżą królewszczyki!” mówił… GOSPODARZ Do broni wzywał lud… BLAKS Do broni — tak… Lecz kto na nas przywiódł wroga? Mówcie! GOSPODARZ Król — i ci zdrajcy… BLAKS Dość ich między nami jeszcze się plącze. GŁOSY Zdrajcy! Królewszczyki! Śmierć zdrajcom! Wieszać! BLAKS Śmierć! Dobrze mówicie! DE LA ROCHE Jezu! GOSPODARZ Co tobie? DE LA ROCHE Tam moja rodzina! GOSPODARZ Nie ma rodziny, kto ludowi służy! Zdrajcom śmierć! / Poskakuje naprzód. / BLAKS Dalej! Szlachtę rznąć jak byki! DE LA ROCHE / wysuwa się naprzód / Obywatele! Myślcie o obronie przed owym wrogiem, co od granic idzie! Szlachtę zostawcie! Oni są pod strażą… Dziś w nocy wszystkich podejrzanych księży, arystokratów i przyjaciół króla zamknięto — wszystkich! Więzienia są pełne! BLAKS Tym lepiej, bratku! Nie trzeba ich łapać! Są ptaszki w klatce, jeno łby ukręcać! Naprzód! Ja was powiodę! — GŁOSY Hej! naprzód! / Tłum, z Blaksem na czele, rusza się ku otwartym drzwiom, gdy naraz odzywają się na ulicy dźwięki Marsylianki; wśród okrzyków pojawia się na progu Psyche z trójbarwnym sztandarem w dłoni, wiodąc za sobą oddział Zbrojnych ochotników. / OKRZYKI Niech żyje Wolność! Niech żyje Ojczyzna! BLAKS Patrzcie! To nowe ofiary! To młodzież nasza, które Rada pcha znowu w ogień, na łup wrogowi, by marnie ginęli! — Czyż pozwolicie na to, obywatele? PSYCHE Precz stąd, ty tchórzu! Ja ich w ogień wiodę, ze mną — zwyciężą! GŁOSY Zwyciężą! Niech żyje Psyche! BLAKS. A zdrajcy tymczasem nam ujdą! Hej! Za mną! PSYCHE / zagradza drogę tłumowi / Dokąd? BLAKS Lać krew zdrajców idziem! PSYCHE Nie tak! Wy nieście własną krew w ofierze za wolność ludu! Własne nieście głowy — na pole bitwy! — BLAKS Co za obłęd nowy? My mamy ginąć? — A kto plony zbierze? PSYCHE I cóż wam o to, czyje będzie żniwo, jeśli wam — szczęsnym — dano czynić siew? Dla przyszłych wieków lać czerwoną krew, serdeczną, płodną krew i żywą? Za wolność, równość, za braterstwa cud, za kraj, za lud! Na krwawy oraczów znój, kapłański siewców trud ja wzywam was! — Na bój!! Niech bagnetów las zieleniejący łan wolności osłoni — o ludu mój! — Do broni, do broni, do broni! GŁOSY Do broni! / Cisną się w głąb. / BLAKS Obywatele! Wróg jeszcze daleko! Wpierw trza porządek zrobić w własnym domu… Jest król i u nas, są jego wspólnicy, zdrajcy, co na nas sprowadzili wroga! GŁOSY Śmierć królewszczykom! DE LA ROCHE / błagalnie: / Bracia! Nie plamcie rąk swych krwią bezbronnych! BLAKS / odtrąca go / Precz stąd! Ty, widno, sam zdrajca! Precz! Mówię… Wieszać! Łby ścinać! Wymordować wszystkich! Niech ci królowie, którzy do nas idą, usłyszą, jakie gotujem przyjęcie dla królów oraz królewskich przyjaciół! GŁOSY Dalej do więzień! — PSYCHE Stójcie! BLAKS Kto nam każe, gdy idziem spełniać krwawą zemstę ludu! PSYCHE Ja wam rozkażę! Ja — w imię Wolności stojąca tutaj jak płomień nad wami! DE LA ROCHE / do Psychy: / Wstrzymaj ich! Wstrzymaj! Straszna rzecz się stanie! PSYCHE Ja nie wstrzymuję! — Ja jeno podżegam! — Ale chcę święte płomienie rozpalić! Nie wolno brukać wam dłoni! Rozlana przez was krew niech zżera wieków zaśniedziałą rdzę, której już dzisiaj nie zmyją łzy, — ale niech rąk wam nie plami! BLAKS Co się tu wtrącasz! — Wiemy dobrze sami, co mamy czynić!… PSYCHE Ojczyzna was woła! Więc idźcie służyć Ojczyźnie! W wawrzyn przystroić słoneczne czoła, — a jeśli cierń się między wawrzyn wśliźnie, to w cierń! Zorza jest, zorza nad wami, chce wzejść — lecz ciężką pracą trza jej drzwi otwierać!… Idźcie za miasto, umacniać okopy, idźcie formować szeregi! Za Wolność umierać! Na wroga idźcie! Na wroga! Wiekom służycie! BLAKS Wszystko po kolei! Pierwej musimy się uporać ze zdrajcami! Ja na pięknych słowach się nie znam, lecz jedno wiem: rzezać! GŁOSY Śmierć zdrajcom! / Poruszenie wśród tłumu. / PSYCHE Bracia! Słuchajcie… BLAKS / zagłusza jej słowa krzykiem: / Hej! Obywatele! Będziecież słuchać głosu szalonej dziewki, która chce wam zaprzeczyć wielkiego prawa ludu: prawa zemsty i wyroku? Dalej za mną! Na sąd! PSYCHE Stójcie! Bo ta krew zohydzi niepokalany wieków płód! Zohydzi lud! Oni… są może… niewinni! BLAKS Słyszycie! Ona śmie urągać ludowi! Ohydę rzuca na was, którzyście cierpieli, padali od pracy, znoju i niewoli, a niewinnymi nazywa tych panków przeklętych, co się z naszymi wrogami sprzysięgli! Precz z nią! GŁOSY Precz! Precz! BLAKS / do Psychy: / Widzisz! Tyś tu niepotrzebna! Ja powiodę lud! PSYCHE / zastępuje mu drogę / Nie waż się! Stój! BLAKS Z drogi! Ten lud jest mój! / Powala Psychę uderzeniem pięści. / Hej! Za mną, ludu! Do więzień! Na sąd! GŁOSY Na sąd! Na sąd! / Wyjąc i rycząc, przewalają się wszyscy za Blaksem, idącym na przedzie. / / W opustoszałej izbie pozostaje tylko Psyche zemdlona na zdeptanym sztandarze i De La Roche. — Wschodzące słońce ozłaca ich pełnym blaskiem. / / De La Roche postępuje kilka kroków w głąb, patrzy — następnie z rozpaczliwym ruchem wraca. — Spostrzegłszy Psychę leżącą na ziemi, bierze wody i cuci ją. / PSYCHE / budząc się z omdlenia: / Co to? Ranek — i słońce, i sen jakiś… straszny… / milknie, potem zrywając się nagle: / Gdzie oni?! DE LA ROCHE Poszli w imię wolności… bez ciebie! / W głębi wybucha zmieszany, wściekły ryk motłochu. / Słyszysz! PSYCHE / nadsłuchuje, jakby jeszcze nie rozumiała — i nagle z jękiem kryje twarz w dłoniach / Ach! DE LA ROCHE / szarpie ją za rękę / Nie zakrywaj oczu! Patrz! Oto jest wolność! Oto jest ten wieków siew! Oto zbawienie przez krew! Widzisz, wywlekli — kilku mężczyzn — i dwie kobiety — i starca… Słyszysz ten ryk? Ha, ha, ha! Sąd się odbywa! Sąd! Widzisz wzniesione kije, pałki, noże? Ha, ha, ha! Ha, ha, ha! Szybka sprawiedliwość — nawet kata nie potrzeba! Ha, ha, ha, patrz! Patrz! Wolność!… / Zrywa kokardę i czapkę i rzuca na ziemię. / Precz znaki służalstwa nowemu tyraństwu! PSYCHE / z odrazą: / Krew!! DE LA ROCHE Wzdrygasz się przed nią? Wszak to twoje żniwo! Twój bujny plon! PSYCHE / błędnie: / Co mnie się śniło?… Gdzież ten dzień? Zbawienie? Gdzie miłość moja? Wszystko mi się w oczach zaćmiło… Krew! Ohyda! Brud! Przeklęty dzień! Przeklęty lud! I ja przeklęta… DE LA ROCHE Klniesz? — A więc teraz już jesteśmy równi! Oboje zdradą skalani jednako: — Słyszysz! Tam giną moi przyjaciele i towarzysze, których opuściłem — dla ciebie! I tyś przeklęła to, coć było życiem! Teraz ty — moja! Pójdź ze mną! PSYCHE / zrywa się / Nie, nie! — to jeszcze nie koniec! Ja znów ich porwę! Na słońce zwrócę ich na nowo! Zwyciężę jeszcze… Precz! — Idę… / Chwyta porzucony sztandar. / GŁOSY / rozżarte brzmią z dala: / Na śmierć! — Na śmierć! DE LA ROCHE Idź!… / Psyche stanęła, waha się — trójbarwna chorągiew Wolności wypada jej z dłoni. / DE LA ROCHE Ha, ha, ha! Złudzenia! Czyż ty nie widzisz, że to już — za późno? Że się już dziki zwierz rozżarł w tym tłumie i ty już mocy nie masz? — Krew na tobie! PSYCHE I na mnie?… / Patrzy błędnie wokół, a wreszcie osuwa się na ziemię. / Krew! DE LA ROCHE / po chwili milczenia kładzie jej dłoń na ramieniu / Psyche… PSYCHE / nieporuszona — z cichym jękiem: / Zapomnieć! Nie widzieć! DE LA ROCHE / schyla się nad nią / Tam na południu pod Pirenejami jest zamek mój rodzinny… / Psyche wznosi głowę. / DE LA ROCHE Pójdź ze mną. Niechaj się stanie. Tyś moja. PSYCHE Dasz zapomnienie? DE LA ROCHE Miłość ci dam… / Psyche wstaje. / DE LA ROCHE Kwiaty nam wszystko zasnują… Modre i białe kwiaty kwitnąć nam będą… Chcesz? PSYCHE Tak. DE LA ROCHE A usta twoje będą całować? PSYCHE Tak, tak. DE LA ROCHE Twoje ręce pieścić mnie będą? PSYCHE Tak. DE LA ROCHE / obejmuje ją ramieniem / Pójdź! GŁOSY TŁUMU / w oddali: / Na śmierć! Na śmierć! — VI. Dzień dzisiejszy * Von Blaks, radca dworu, bankier * Paweł, członek parlamentu * Hr. Alfred, młody światowiec * Hugo, porucznik * Tolo, chłopak dwudziestoletni * Stefan * Psyche, kochanka Von Blaksa * Lokaj Rzecz dzieje się w jednej ze stolic europejskich, zawsze w chwili obecnej. / Salonik zbytkownie, nieco buduarowo urządzony. Na środku okrągły stolik, w kącie na prawo pianino, na którym pełno fotografii, album itp. Na lewo ku przodowi znowu stolik, obok fotele. W głębi drzwi z podniesionymi portierami, nieco uchylone. Meble, kwiaty, posążki, obrazy, dywany… / / Pokój jest pusty; z drugiego pokoju, w głębi, dolatuje głośny śmiech kobiecy, jakieś głosy męskie i brzęk szkła. Nagle drzwi się otwierają: wpada Psyche w czarnej, jedwabnej, mocno wyciętej sukni, za nią Czterech mężczyzn z kieliszkami w ręku; Tolo ma oprócz tego dwie butelki szampana, jedną otwartą w ręku, drugą pod pachą. / PSYCHE / zaciskając rękoma około kolan suknię, ucieka przed goniącymi ją mężczyznami i śmiejąc się, woła: / Nie można, panowie! Nie można! Nie można! HUGO Ależ królowo!… / Mężczyźni dopadają uciekającą przed nimi Psychę, chwytają i wśród śmiechów unoszą na rękach w górę. Teraz Paweł, Hugo i Hr. Alfred, trzymając Psychę na ramionach, maszerują dokoła stołu; Tolo, który podał jej był kieliszek szampana, idzie na przodzie, dzwoniąc z powagą w butelkę. / MĘŻCZYŹNI / idąc, śpiewają: / Hura bracia, na tarczy w górę nasza królowa! Póki… wina nam starczy, kielich zdzierży dłoń zdrowa, ona nami władnie! PSYCHE / śmiejąc się: / Ależ wariaci! Fałszujecie starą i piękną piosenkę! „Póki *życia* nam starczy” — śpiewa się — „*oręż* zdzierży dłoń zdrowa…” HR. ALFRED Tak się niegdyś śpiewało, ale to już bardzo dawno temu! Dzisiaj inaczej… / Na progu pojawia się Stefan w zarzutce i z kapeluszem w ręku. / STEFAN A cóż to za nowe błazeństwo? HUGO Nie błazeństwo, jeno uczczenie nowo obranej pijackiej królowej naszej! Wiwat! PSYCHE / na ramionach mężczyzn: / Spóźniłeś się, Stefku, a my tu… ha, ha, ha! Pijemy tymczasem… PAWEŁ Niech ucałuje za karę pantofelek królowej! WSZYSCY Tak! Tak! STEFAN Ależ chętnie… / Całuje stopę Psychy, którą ona wysuwa spod sukni ku niemu. / PSYCHE / broniąc się od przydługiego pocałunku: / No, już dosyć! Dosyć! HUGO Dosyć!!! / Psyche zsuwa się z ramion mężczyzn i rozbawiona rzuca się na fotel. / HR. ALFRED Ale patrzcie! Ten młodzieniec wszedł sobie tutaj z kapeluszem i w płaszczu… STEFAN Przepraszam, ale posłyszawszy w przedpokoju… PSYCHE Tu nie ma usprawiedliwienia! Niech pije za karę! PAWEŁ Niech pije! Tolo! Kieliszek szampana! TOLO / podaje Stefanowi nalany kieliszek / Już jest! / Stefan pije. / PSYCHE A teraz za to, że się spóźnił — duszkiem! HUGO Tak! Jeszcze jeden kieliszek! TOLO / spostrzegłszy, że butelka, którą trzymał, jest już próżna, rzuca ją w kąt i utrąciwszy drugiej szyjkę o poręcz krzesła, nalewa kieliszek. / Jest i drugi! STEFAN / pije / To już dość będzie chyba… PAWEŁ Nigdy dość! My tu od południa pijemy! PSYCHE / śmieje się / Oj, pijaki! Pijaki! TOLO Tak swych poddanych obrażasz, królowo? PSYCHE Ech, co tam! Pijmy, przyjaciele drodzy! WSZYSCY Pijmy! Pijmy! / Stuk kieliszków, śmiechy — piją. / PSYCHE Tak mi wśród was dobrze, ha, ha, ha! — Tak mi wesoło… PAWEŁ Ależ to cudownie! — Niczego więcej nie pragniemy! PSYCHE Skromne macie wymagania, ha, ha, ha! HUGO Przepraszam. — Paweł mówił tylko za siebie… TOLO Naturalnie! — Bo co do nas… PSYCHE Idź, malcze! — A wiecie wy, że ja w tym cudownym człowieku, co dziś tak mało wymaga, kochałam się niegdyś na zabój? HR. ALFRED Królowo! Jak możesz zakrwawiać nam serca takim wyznaniem! PSYCHE Ale to już dawno… Ty, Pawełku, nawet o tym nie wiedziałeś… PAWEŁ Żałuję mocno, zwłaszcza, że musiałem być wówczas nieco młodszy — bo dzisiaj… PSYCHE Ha, ha! I ja byłam młodsza! — Ale to przeszło, przeszło, przeszło! — Jak tyle innych rzeczy… / zwraca się do Stefana: / A czemuż ty, Stefku, milczysz tak uporczywie? Czemu nie pijesz wraz z nami? Czemu się nie śmiejesz? HR. ALFRED Daj mu pokój, królowo! Wszak wiesz, że on jest idealista! Zasępia go twoja wesołość! PSYCHE Ach! Zapomniałam! — Więc w imię ideałów patrzysz na nas z pogardą? Ha, ha, ha! Śmiej się z tego! I ja niegdyś miałam ideały — uwierzycie? TOLO Ideały? — To doskonałe! Pijmy! PAWEŁ Nieszkodliwa odra dziecięca — szybko przechodzi i bez śladu! PSYCHE Tak! — Szaleństwa! Szaleństwa! — Dajcie mi wina jeszcze! Stefku! Pij i kpij razem z nami z wszystkich ideałów! To gorycz jeno a zawód. STEFAN / z ironią: / Ma pani słuszność: gorycz i zawód! HUGO / wstępuje na krzesło / Panowie! Kiedy mowa o ideałach… HR. ALFRED Cicho! Hugo mówkę palnie! HUGO Tak jest. Otóż, panowie, to mi przypomniało, że piliśmy różne zdrowia, a zapomnieliśmy jeszcze o jednym, iż tak rzekę — najważniejszym! TOLO Masz słuszność! — Nie wiem wprawdzie o jakim, ale z pewnością zapomnieliśmy! / Biegnie do drugiego pokoju i przynosi butelki. / HUGO Proszę o uwagę! — Wznoszę zdrowie naszego nieocenionego, a tu nieobecnego radcy, właściciela tych win cudownych, które spijamy, kochanego i złotego — dosłownie! — złotego bankiera von Blaksa, barona! Zdrowie pochwalne i dziękczynne… WSZYSCY Wiwat! HUGO / ciągnie dalej: / …jako że miał ten nadzwyczajny rozum i za przyjaciółkę wziął sobie — a raczej: nam — tę oto miłościwie nam panującą pijacką królowę naszą, uroczą Psychę! WSZYSCY Niech żyje! / Piją. / PSYCHE / zrywa się i rzuca kieliszek na ziemię / Nie macie mnie prawa obrażać! HUGO / zmieszany: / Co to? TOLO Ależ królowo… PAWEŁ / po chwili milczenia: / Obawiam się, czyśmy nie wypili dzisiaj za wiele szampana — wszyscy! Stajesz się, pani, niewytłumaczenie drażliwą… PSYCHE Niewytłumaczenie!… HR. ALFRED Voilà, ma chérie! Ce ne sont pas de bonnes manières, rzucać kieliszkami. Nikt cię nie miał zamiaru obrażać. HUGO Oczywista… STEFAN A jednak obraziłeś ją — ty! HUGO Hola! — Kto ci dał prawo?… PSYCHE Proszę się nie ujmować za mną! — / po chwili: / Ci panowie mieli słuszność, pijąc to zdrowie, bo przecież w rzeczywistości… ha, ha, ha! — Tak jest, to był najwłaściwszy toast ze względu na mnie — i na was, na was! Moi panowie… HR. ALFRED Tego nie pojmuję… PSYCHE A jednak — to takie proste, hrabio! Czyż nie znajdujesz się wraz ze mną w domu Blaksa? Nie jestżeś jego… przyjacielem w tym — dzisiejszym tego słowa znaczeniu? Ha, ha! Zależysz od niego w sprawach majątkowych, niemalże i rodzinnych! Twoje hrabstwo wiekowe korzy się przed jego wczorajszym, ale złotym baroństwem! — Hrabio! HR. ALFRED / dotknięty i zmieszany: / Pani… PSYCHE Albo ty, Pawle! Jesteś członkiem parlamentu, człowiekiem zasad, posłem i rzecznikiem ludu! A przecież za Blaksa pieniądze i z jego woli tam się dostałeś! Czynisz, co on ci każe, jego spraw bronisz, ty nieskazitelny człowiecze, któryś mi się niegdyś wydawał… ha, ha! I cóż wy lepszego jesteście ode mnie, któram jest jego… STEFAN / przerywa jej: / Psyche! Milcz… PSYCHE Tak jest, moi panowie! — I dlatego… przepraszam was, żem się mimo woli uniosła. Teraz ja sama z kolei wzniosę toast — pijcie go wraz ze mną! Niech żyje Blaks, wasz pan i… / Podnosi kielich, w tej chwili na progu pojawia się Von Blaks. / / Psyche, zobaczywszy go, opuszcza wzniesioną rękę z kieliszkiem i opiera się tyłem o stół, schylając głowę. / VON BLAKS / po chwili, z uśmiechem: / Słyszałem moje nazwisko w twych ustach, najpiękniejsza… Nie dokończyłaś jeno… HUGO Rzeczywiście, piliśmy twoje zdrowie, baronie… VON BLAKS / wita się z obecnymi / Wdzięczny jestem niesłychanie. Jak widzę, dobrze się panowie bawicie? Witam, panie Pawle! Rad jestem, że pana tu spotykam. Właśnie idę z parlamentu i chciałem parę słów… Czy mogę pana prosić, hrabio? I pan mi może być w tej sprawie pomocnym… Przepraszam cię, moja piękna. HR. ALFRED Służę panu, baronie. HUGO A ja — czy nie mógłbym być panu również użytecznym? VON BLAKS / nieco lekceważąco: / Dziękuję ci, poruczniku. Chyba innym razem. / Odchodzi z Pawłem i Hr. Alfredem w głąb. / PSYCHE / pogląda po obecnych — krótki, półgłośny, pogardliwy śmiech / Ha, ha! VON BLAKS / rozmawia w głębi żywo przyciszonym głosem z Pawłem i hr. Alfredem. — Hugo i Tolo, podszedłszy ku pianinu, przeglądają leżące tam fotografie. Na przodzie pozostaje tylko Psyche i stojący obok niej Stefan. / STEFAN / po chwili wahania, szybko: / Żegnam panią… PSYCHE / niskim i przyciszonym głosem: / Przebacz mi… STEFAN / pochyla się nad nią / Psyche! Dlaczego ty… dlaczego? PSYCHE Nie wiem. Może dla przekory… Tak mi strasznie… Ty jeden… STEFAN Powiedz! HR. ALFRED / do Blaksa: / Zadziwiające! To trzeba zaraz… VON BLAKS Właśnie też mówię… / Dalej po cichu. / STEFAN / stłumionym głosem do Psychy: / Więc… więc?… PSYCHE Tęsknię za tobą… STEFAN Kocham cię… Kiedy? PSYCHE / po krótkim wahaniu: / Dziś. Gdy odejdzie. — Cicho! PAWEŁ / do Blaksa, który skończył był swą rzecz: / No, nigdy bym nie był przypuścił… VON BLAKS A jednak tak jest, moi panowie! I to się nazywa rozum polityczny! Gdybym ja tak nieoględnie postępował, nie miałbym tych milionów, które mam. HR. ALFRED Tak, ale też właśnie dlatego jesteś pan potężniejszy dzisiaj niż prezydent ministrów… VON BLAKS Tak… gabinet cały jest poniekąd ode mnie zawisły — myślę więc, że ta sprawa da się ostatecznie załatwić… PAWEŁ Niewątpliwie, panie baronie. Moją to już rzeczą będzie. STEFAN / podchodzi do Blaksa / Żegnam pana, panie radco… VON BLAKS Cóż to, odchodzi pan? / zwraca się do obecnych z nieco złośliwym uśmiechem / Teraz dopiero spostrzegam, że popsułem państwu zabawę… Przepraszam, jeślim przeszkodził… HUGO Ależ, panie baronie, to myśmy raczej winni… HR. ALFRED I tak mieliśmy właśnie odchodzić… VON BLAKS Nie mam prawa zatrzymywać panów, chociaż doprawdy przykro mi… A raczcie, panowie, pamiętać, o co prosiłem… / Żegna się z Mężczyznami, którzy wychodzą. — Von Blaks bierze krzesło, stawia i siada na nim naprzeciw Psychy, wpatrując się w nią w milczeniu. Upływa długa chwila. / PSYCHE / zdenerwowana uporczywym wzrokiem Blaksa, porusza się niespokojnie, a wreszcie powstaje i pyta: / Masz mi co do powiedzenia? VON BLAKS Nic. PSYCHE / po chwili: / Chcesz mi robić wyrzuty? VON BLAKS Nie. PSYCHE A więc czego chcesz ode mnie? VON BLAKS Nie chcę niczego. Póki ich wszystkich razem spotykam u ciebie… możesz się bawić. PSYCHE A gdybyś spotkał… jednego? To co? VON BLAKS Wtedy… PSYCHE Wtedy? VON BLAKS / uśmiecha się / Nie mówmy o tym. PSYCHE Owszem! Mówmy — ja chcę… VON BLAKS A więc — podarowałbym cię temu, kogo bym tu zastał… PSYCHE Ty śmiesz… do mnie? Ha, ha, ha! Straszysz mnie! Mam się tego lękać? — Czyż nie wiesz o tym, że ja ciebie nienawidzę, że nie ma we mnie jednego nerwu, który by nie drgał na myśl o tobie wstrętem, obrzydzeniem, odrazą? — Że niczego nie pragnę więcej jak — wyzwolenia się od ciebie? VON BLAKS / po chwili, spokojnie: / Wiem o tym, ale… cóż mi to szkodzi? Wszakże i ja nie z miłości trzymam cię tutaj. Nie! — Lubię tylko moją potęgę, nieodpartą potęgę złota, i dlatego… Byłaś najniedostępniejsza, więc cię zdobyłem; jesteś najkosztowniejsza, więc cię posiadam. Stać mnie na to. A co do wyzwolenia… / urywa, zapala cygaro i nalewa sobie kieliszek wina, po czym ciągnie z cynicznym spokojem dalej: / Nie wyzwolisz się, póki ja cię sam nie puszczę. Kupiłem cię — gruntownie! PSYCHE / zrywa się / Och! VON BLAKS Czekaj. Mówmy spokojnie. I jakież mogłoby dzisiaj być wyzwolenie dla ciebie? Chcesz powrócić do dawnego życia? — Ależ ty wiesz dobrze, że to, co się stało, jest nieodwołalne… A zresztą — to dawne życie twoje! Znam je aż nadto dobrze! I czegóż sobie życzysz? Czy sielanki swego dzieciństwa? Nieokreślonych tęsknot i poszukiwań wieku dziewczęcego? Czy może późniejszych mistycznych uniesień albo nieopatrznego, ślepego zakochania się w tak zwanym pięknie, które zrujnowało twój majątek — boś ty przecie była bogata! — Lub też nierozumnego zapału dla ideałów ludzkości, które są — he, he — pustymi frazesami jeno? Czego chcesz? — Wszakże to wszystko — już było! I przywiodło cię tutaj, gdzie jesteś: do mojego domu i mojego złota. I przyznać musisz, że to najpewniejsza ostoja. Nie, nie! Moja kochana! Nie wyzwolisz się ode mnie — sama nie zechcesz! I cóż byś ty robiła? — Zbankrutowałaś na ideałach, zbankrutowałaś na miłości — ha, ha! Bo i tym pono chciałaś się bawić! A pozostało w tobie tylko to oszalałe pragnienie, głód, nie wiadomo ku czemu skierowany, z którego płyną wszystkie twoje nieobliczalne kaprysy. I przeto jesteś zbytkiem, na który ja jeden mogę sobie pozwolić. Tego, co ja ci daję — a wiesz, że potrzebujesz wiele, bardzo wiele! — nikt ci dać nie zdoła. Odszedłszy ode mnie, żyć byś musiała, jeśli nie w nędzy, to przynajmniej w ograniczeniu. Ha, ha! Nie obawiam się, abyś zapragnęła tego! Zanadto przywykłaś do wygodnego życia, do zbytku, rozrzutności i przepychu… / zatrzymuje się / A może ty się w kim… kochasz? Uczuciowo? PSYCHE Milcz! VON BLAKS Ha, ha! To by już było naprawdę zabawne! Trudno mi nawet przypuścić podobne… zaślepienie z twej strony. Zbyt mądra jesteś. Ha, ha! Ów szczęśliwy kochanek, otrzymujący za miłość te same pocałunki, które ja złotem płacę! I to by się może nazywało twoim wyzwoleniem się ode mnie? Mrzonki, moja pani, mrzonki! Kupiłem cię — gruntownie! PSYCHE Tak… kupiłeś mnie nieodwołalnie, ale nie złotem swoim, tylko tą hańbą moją, tym pokalaniem się… VON BLAKS / wstaje / Nazwij sobie to, jak chcesz. Mnie dość, gdy widzę, że cię przekonałem. PSYCHE O, gdyby zginąć! Zapaść się w jaką otchłań razem z tym domem twoim przeklętym! Zapaść się lub… spłonąć?… VON BLAKS Tylko bez romantyzmów! Dom mój przetrwa wieki. Silny jest i na dobrych postawiony fundamentach. — A póki on stoi, i ty w nim żyć będziesz! No tak! — Mogę zatem odejść spokojnie. Darujesz, że cię nie bawię dłużej, ależ mnóstwo mam zajęć… A pamiętaj, że dzisiaj masz być ze mną w teatrze… PSYCHE Z tobą?… VON BLAKS Tak jest. Nie jestem przecież zazdrosnym kochankiem, który by cię przed światem zamykał. Owszem chcę, aby cię ze mną widziano i wiedziano, że Blaksa stać na to, aby miał Psychę u siebie. Przebierz się tedy; wieczorem przyślę powóz po ciebie. Do widzenia! / Wychodzi. / PSYCHE / po odejściu Blaksa siedzi jakiś czas na fotelu niema i bez ruchu. Oczy zapatrzone w jakiś punkt nieokreślony, usta ściągnięte boleśnie; znać, że gnębią ją myśli gorzkie i przypomnienia, czy wyrzuty… Nareszcie zrywa się; ogarnia ją nerwowy niepokój, poczyna chodzić szybko po pokoju, powtarzając z uporem: / Nie, nie, tak dłużej być nie może! — — / Nagle staje — krótki, nerwowy śmiech: / Ha, ha! — Nie może!… / Zwiesza głowę, opiera się dłonią o stół, a po chwili, prawie nieświadomie, osuwa się znów we fotel. Milczenie. Potem westchnienie, głębokie, spazmatyczne, jakby przemocą z piersi się wydzierające — i nagle wybuch płaczu. Płacze zrazu głośno, namiętnie, potem coraz ciszej — ostatnie łkania, do westchnień podobne, wstrząsają nią już bez głosu. — Długa chwila milczenia. — Stefan pojawia się na progu prawie bez szelestu. / / Zmrok wieczorny poczyna padać. / STEFAN / stoi przez chwilę we drzwiach, potem postępuje parę kroków i pochyla się nad Psychą / Psyche!… PSYCHE / podnosi z wolna głowę i patrzy przez chwilę na Stefana, jakby go nie poznawała. / STEFAN / osuwa się przed nią na kolana / Psyche! — to ja… PSYCHE / powstaje / Wiem, wiem — to ty. Sama przyjść ci kazałam… / Odchodzi nieco w głąb. / STEFAN / podnosi się zmieszany / Co tobie się stało? PSYCHE Nic, nic… Zamyśliłam się… / zmieniając ton, z uśmiechem, nieco drwiącym: / Ale ty masz minę zupełnie zdziwioną — i zakłopotaną? Uważam, że popsułam ci nastrój. Ukląkłeś przede mną i chciałeś mi powiedzieć zapewne, że mię kochasz? Przerwałam ci — powiedz to więc teraz… STEFAN / gorąco: / Tak jest, to chciałem powiedzieć, i mimo wszystko — powiem! Kocham cię, kocham do szaleństwa… PSYCHE / z nienaturalnym śmiechem: / Ależ to cudownie! Lubię nadzwyczajnie takie wyznania! Pójdź, siadaj. Będziemy mówić o miłości. Może chcesz jeszcze wina? Piłeś dzisiaj tak niewiele… STEFAN / zbity z tropu tonem słów Psychy / Dziękuję ci… PSYCHE No, zaczynaj — słucham! Opowiedz co wesołego. Albo chcesz może, abym ja opowiedziała? Właśnie słyszałam dzisiaj pyszną powiastkę od hrabiego — powiastkę, co prawda, nie dla małych dzieci… O szlachcicu i córce jego karczmarza… Nie wiem tylko, jakby ci to powtórzyć, bo rzecz jest trochę… STEFAN / żywo: / Nie potrzeba. Znam. PSYCHE / drwiąco: / O! Cóż to? Syknąłeś, jakby ci kto… STEFAN / przerywa: / Słuchaj, Psyche, ja może nie rozróżniam rzeczy złych i dobrych, ale znam piękne i… Psyche! Po co ty mówisz… takie rzeczy? PSYCHE Ach! Więc to ci przykrość sprawiło? I za cóż mnie ty masz, mój kochany? STEFAN Ale po co? Po co!… PSYCHE Ha, chcę wywołać między nami właściwy nastrój. Nie jestem przecież panienką na wydaniu — jestem tylko… płatną przyjaciółką starego i bogatego bankiera, który… Och! STEFAN Ależ to jest ohydne, co mówisz! PSYCHE Ale prawdziwe — trudno! Nie chcę uchodzić za lepszą niż jestem! STEFAN Pozwól mi zapomnieć na godzinę bodaj, na chwilę, czym jesteś, a raczej — czym ciebie życie zrobiło… Nie wiem już sam, jak mam mówić… Słuchaj mnie, w tobie jest jakieś piękno niepojęte i dostojeństwo niesłychane, święte, zadziwiające, które — dobrowolnie — poniżasz w sobie i z takim bolesnym uporem depcesz! Włosy twoje pachną, jakby łąk jakichś arkadyjskich kwiecie — twe stopy, zda się, chodziły po świecie śladami boga jakiegoś — twe oczy szukały w barwnych witrażów przeźroczy zjawisk anielskich — lub diadem twe skronie snadź wieńczył kiedyś… Coś się śni, żem pono wtedy za ciebie miecz wziął w krwawe łono i padł u stóp twych… PSYCHE / jakby do siebie: / Myśl w przeszłości tonie — jakiś sen… błyski — krew i wyzwolenie — bóstwa jaw… Kwiaty miały kwitnąć… — Cienie! STEFAN Bóstwo najświętsze jest schowane w tobie, jak czarnoksięski pierścień w wschodnim grobie… I dlatego to, dlatego właśnie taki ból niezgłębiony mnie targa, gdy patrzę na ciebie pośród twych przyjaciół, gdy słyszę w twych ustach słowa… ach! — Bo za to piękno, co przebłyska z ciebie pomimo woli przez ohydę życia, za tę królewskość twą sponiewieraną, za zbezczeszczoną boską świętość twoją, za to Coś, czego nazwać nawet nie umiem, a co ja jeden może w twojej obecności odczuwam, jak nutę hymnu, która się zbłąkała w powszednim gwarze ulicy — jak lśnienie monstrancji, którą świętokradzka ręka gdzieś na śmietnisko porzuciła — Psyche! ja ciebie kocham za to, kocham! Kocham… PSYCHE / powtarza w zamyśleniu: / Kochasz… STEFAN Tak! I w imię tej miłości mojej zanoszę do ciebie prośbę za tobą samą; bądź dla mnie, chociaż dla mnie jednego, tym, czym jesteś w istocie, w głębi swej duszy — odrzuć ten pozór dręczący!… W zapadającym tym wieczornym mroku, tak mi się świętą wydajesz, tak czystą — o! Bądź mi taką, bądź mi taką, Duszo! — A jeśli się łudzę, to pozwól mi bodaj łudzić się dalej!… PSYCHE / z wolna, prawie nieświadomie, chyli się ku niemu / Łudź się… / nagle drgnęła, prostuje się znowu / Tak! — Łudzić się… tylko się łudzić! / Wstaje, podchodzi sennie ku pianinu i w zamyśleniu poczyna grać melodię piosnki „Szukałam szczęścia, o siostry moje”. Naraz urywa i wybuchając gorzkim śmiechem, pada rękoma i czołem na klawisze. / STEFAN Psyche! Co się z tobą dzieje! PSYCHE / wznosi głowę, znowu spokojna / Nic. — Złudzenia! STEFAN / po chwili milczenia: / Nie pojmuję już tego… Przyszedłem tu do ciebie z taką niewypowiedzianą miłosną tęsknotą, z takim bezmiernym pragnieniem… Wszak sama mnie przyzwałaś! Słuchaj! Przyniosłem usta pełne pocałunków… gorących, namiętnych. PSYCHE / gorzko: / Ach, tak! — Więc pójdź i całuj. Masz ramiona moje odkryte, włosy i szyję… Masz usta i pierś — całuj! Czegóż chcesz więcej? Inni płacą za to, a ty… za miłość… ha, ha! STEFAN / cofa się / Straszna, mrozem przejmująca gorycz drży w twoich słowach. Nigdy taka nie byłaś… Jeszcze wczoraj, jeszcze przed godziną… przed chwilą… PSYCHE Ach! Gdzież jest ta chwila, która była przed chwilą! Cóż chcesz… wszystko się z czasem musi przełamać… STEFAN / klęka przed nią / Ty chora jesteś — o! Jakie ręce twoje gorące! Uspokój się, zapomnij o wszystkim, Psyche! Bądź moja, moja… niepodzielnie moja. PSYCHE Owszem — i czemużby nie? Wszakże należałam już do tylu… jeden mniej lub więcej — i cóż to znaczy? Dziś twoja, jutro znowu kogo innego, Freda lub Pawła — który przyjdzie… STEFAN / zrywa się / Ach! / po chwili, głęboko: / Biednaś ty… PSYCHE O nie! Tylko nie żałuj! Nie proszę o to ciebie ani nikogo… Zresztą — dobrze mi z tym, co jest — lepiej niż wtedy, gdym się rwała… ku różnym… nieuchwytnym… Ha, ha, ha! Dobrze mi! Wesoło!… STEFAN / znowu po chwili milczenia: / Nie dręcz mnie i siebie — i nie kłam! Źle ci jest, tak źle!… Ale ja cię kocham — i wyrwę cię, odkupię, wybawię… PSYCHE To znaczy, zrobisz mię — dla odmiany — *swoją* kochanką! Ha, ha, ha! Dość mam tych wybawień! Dość! / śmieje się gorzko, obłędnie i długo, aż nagle urywa / Tak. — Czas już światło zapalić. / Przyciska guzik na ścianie, gęsty mrok zapadającego wieczoru rozświetla się naraz jarkim światłem lamp elektrycznych. / STEFAN / stoi przez długi czas w milczeniu, jakby ze snu wyrwany i jeszcze oszołomiony nagłym rozbłyśnięciem światła. Wreszcie podnosi głowę i oczy na Psychę; gorzki uśmiech. / Zdaje się jednak, że się istotnie… omyliłem. Zapomniałem na chwilę, gdzie jestem. Byłem śmieszny. — Żegnam panią — i… przepraszam. / Głęboki ukłon, wychodzi szybko. / PSYCHE / stoi przez pewien czas w milczeniu, aż nagle wydaje straszny, ostatecznej rozpaczy pełen jęk: / O, wyzwolenia! Wyzwolenia!! / Rzuca się na fotel, padając twarzą na oparcie. — Długie milczenie. / LOKAJ / w liberii, wchodzi z trójramiennym, zapalonym świecznikiem w ręku, którym sobie rozświetlał drogę, idąc przez ciemne pokoje / Wielmożna pani, powóz jaśnie pana barona czeka przed bramą. PSYCHE / wznosi głowę, wstaje / Powiedz, że zejdę za chwilę… / Zwraca się na lewo. / LOKAJ Słucham wielmożnej pani. / Idzie ku drzwiom. / PSYCHE / staje, odwraca się / Czekaj! — / Zbliża się do lokaja, znać, że waży jakąś myśl, wyciąga z wolna rękę i odbiera świecznik od niego. / Możesz już odejść. / Lokaj pogląda na nią ze zdziwieniem, rusza nieznacznie ramionami i wychodzi. / / Psyche stoi znowu jakiś czas w milczeniu, ze świecznikiem w ręku, ze spuszczoną głową, jakby się namyślała. Nagle żywy ruch: powzięła ostatecznie postanowienie. Biegnie do drugiego pokoju, w głąb, za chwilę wraca, już bez świecznika. Stoi teraz na środku, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i patrzy. Z drugiego pokoju dolatuje jakiś syk, trzask — nagle przez otwarte drzwi bucha łuna pożaru. Psyche niewzruszona — patrzy w ogień, śmiejąc się tylko z cicha. Pożar tymczasem wzrasta szybko, przeżarł już snadź przewodniki elektryczne, gdyż światła naraz gasną. Łuna jeno, coraz krwawsza, bijąc przez drzwi, oświetla nieruchomą wciąż Psychę. / GŁOSY / odzywają się za oknami: / Gore! gore! VII. WYZWOLENIE * Blaks, król świata * Przemówiciel * Mądry człowiek miejscowy * Dwóch mądrych ludzi zagranicznych * Dozorca więzienia * Psyche, więziona buntownica — królewna * Eros, bóg * Hedone, Kallone, Melike, Hagne, dziewki służebne arkadyjskiej królewny * Orszak króla Blaksa * Lud Rzecz dziać się będzie w czasie, który przyjdzie — gdziekolwiek. / Ponury, ciemny korytarz więzienny, bez okien, biegnący na poprzek sceny. Na lewo w końcu korytarza duża okuta brama. W głębi, w pośrodku muru szarego bez drzwi i okien, przykuta łańcuchami Psyche. Szata na niej ciemna, więzienna, na zsuniętym w tył kapturze lśnią włosy złote. / SCENA I / Mądrzy ludzie, jeden miejscowy i dwóch zagranicznych, w czarnych togach i w beretach na głowie, wchodzą z lewej strony. Prowadzi ich Dozorca z pękiem kluczy i małą latarką w ręku. / I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Czy daleko jeszcze? DOZORCA / stawia latarkę na ziemi / To tutaj. Jest to najgłębszy loch w całym gmachu. MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Dziękuję ci, dobry człowiecze. A czy można mówić z uwięzioną? DOZORCA / wyjmuje z kieszeni jakieś kartki i przegląda / Macie panowie formalne pozwolenie zwiedzenia tych kazamat — ale o tym, byście mogli rozmawiać z więzioną, ani słowa! — Nie wolno mi dopuścić niczego więcej nad to, co tu jest napisane. MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Powinieneś mieć dla nas osobne względy; wiesz, że jesteśmy Mądrymi Ludźmi… DOZORCA Poznaję to po waszym stroju, ale ja znów jestem człowiekiem, co słucha tych, których jedynie słuchać powinien. II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Przyjacielu! Wszakże w twoich papierach nie ma wyrażonego zakazu, że mówić nam z uwięzioną nie wolno? DOZORCA / patrzy znów w papiery / To prawda… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY A co nie jest zakazane, to wolno. DOZORCA Mnie się zdaje, owszem, że co nie jest dozwolone wyraźnie, tego nie wolno. Ale jeśli wy, Mądrzy Ludzie, tak mówicie… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Niewątpliwie. Przynajmniej w odniesieniu do patentowanych królewskim dekretem Mądrych Ludzi. Wobec innych — twoje zdanie jest słuszne. DOZORCA Ha, próbujcie z nią rozmawiać tedy, jeśli wam odpowie. Bo odpowiadać nie chce nikomu. Patrzcie, ma wyraz dumy, zgoła niewłaściwej w jej położeniu. Przykuta jest, a nie chce się ukorzyć. Gdyby to nie było obrazą dla królewskości, powiedziałbym wprost, że jest w niej coś królewskiego. Ale ja tego nie mówię — powiadam raczej, że oszalała w samotności… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Być może. Zwłaszcza, że szalona była zawsze. DOZORCA Tak. Kto jest szalony, temu bardzo łatwo oszaleć. Mówcie z nią. Ja jednak muszę odejść na swoje stanowisko. Pamiętajcie jeno, panowie, abyście nie przedsiębrali niczego, co by nie było zgodne z porządkiem, którego ja tu jestem przedstawicielem i stróżem. Będę stał zewnątrz tej bramy, na załomie schodów wiodących do górnych korytarzy, obok najbliższego posterunku żandarmów. Innego wyjścia stąd nie masz… ostrzegam! MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Bądź spokojny. / Dozorca wychodzi na lewo. / MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Przemówię do niej. I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Owszem, mówcie, panie. MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY / zwracając się do Psychy: / Słuchaj, dziewczyno, zaszczyt cię spotyka. Dwóch Mądrych Ludzi przyszło z zagranicy, ażeby widzieć lichą twą osobę — i za łaskawym króla pozwoleniem ciekawi ciebie… II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY / przerywa: / Nie tak, nie tak, panie! Wszak Mądrzy Ludzie nigdy nie ciekawi, to wada tłumu! Myśmy przyszli oto, aby się wielkiej głupocie podziwić… I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY / przerywa: / Źle mówisz, panie… My się nie dziwimy! Ludzi niemądrych cechą jest zdziwienie. To rzecz nie nasza. MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY W każdym razie chcemy zobaczyć ciebie i jasno ci dowieść, że choć wzburzony tłum w szaleństwie dzikim chce cię uwolnić, sądząc, żeś jest zdolna świat obumarły ożywić na nowo: my — mądrzy — króla Blaksa wierne sługi, twierdzim stanowczo, żeś jest niepotrzebna i że bez ciebie wszystko da się zrobić… Czy zechcesz, ceniąc zaszczyt nader wielki, wdać się w dysputę z nami? I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Tym się nie martw, iż pokonaną musisz być. Jesteśmy Mądrymi Ludźmi, a ty tylko — Duszą, wyrazem, który z dawna nic nie znaczy. II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Mógłbym ci nawet udowodnić łatwo, iż nie istniejesz wcale… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY / po chwili: / Nie chce mówić… I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Ozwij się przecie! Jesteśmy łaskawi i niekoniecznie z słów twych śmiać się będziem! / Psyche, wciąż milcząca i nieporuszona, jakby obecności ich zgoła nie spostrzegała. / / Z zewnątrz dochodzi odgłos jakby wzburzonego morza. / II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Próżnośmy tutaj przyszli… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Owszem; zawszeć rzecz to ciekawa, widzieć kazamaty, gdzie jest więziona ta, co pono światy ma od zagłady zratować. A zresztą wkrótce tu zejdzie król. W jego orszaku może by dla nas miejsca już nie było — a więc przyszedłszy wcześniej, to zyskamy, że obaczymy ową rzecz niezwykłą… I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Ja nie rozumiem onej całej sprawy, mimo że jestem mądry. MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Snadź jest głupia. I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Któż jest właściwie ta cudotwórczyni i za co tutaj zamknięta? MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Kto ona? Nie wiem i pono nie wie nikt z tych czasów. Z jakichś się dawnych przybłąkała wieków, rzec by się chciało, z zapomnianych światów, ażeby w państwa wszechwładnego króla wnosić niepokój! To jej główna zbrodnia! I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Dlaczegóż król więc ściąć jej nie rozkaże? MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY To nie pomaga. Stracona — na nowo kędyś się rodzi, wieczna wichrzycielka, i znowu mąci ład, przez króla Blaksa tu ustanowion. Stąd też jest podanie pomiędzy ludem, głupim jako zwykle, że nieśmiertelna jest i moc ma przeto odrodzić światy już zamierające, póki pokłonu nie odda królowi dobrowolnego i tym moc swą zniszczy. Słyszycie, panie? Jako fale morza tłum o więzienne grube ściany bije, jej uwolnienia wołając! I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Zaiste! Tłum należało od dawna wytracić. Jużem to w książce mojej był napisał. / Słychać coraz silniej głosy szturmującego ludu. / / Psyche wciąż nieporuszona. / MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Zgoda. Robotnik nie jest nam już dzisiaj potrzebny — wszystko zań sztuczne maszyny robią. A jednak łatwiejszym się zdało (nie wiem, czy słusznie?) zmusić oną wiedźmę, by dobrowolnie pokłon dać zechciała królowi. Wtedy byłby spokój. Ale dotąd daremnie król tu co dnia schodzi i przez sług swoich usta ją namawia do uległości… Dziś jest źle — prawdziwie! Więzienne mury, lubo nader grube, mogą naporu ludu nie wstrzymywać… II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Ja nie rozumiem, czemu tłum się burzy? Czego mu trzeba? Wszakże jest dobrobyt i jest porządek… DOZORCA / wbiega / Idzie król! — Już idzie… / Pada na środku korytarza na kolana i twarzą zwrócony ku wejściu zaczyna czołem wybijać na ziemi pokłony, mimo że nie widno jeszcze nikogo. / I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Majestat króla schodzi w te piwnice! II MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Serce drży we mnie… MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY Ustąpmy na boki… / Cofają się, tymczasem przez roztwarte drzwi wchodzi Orszak królewski. Na przodzie postępuje Dwóch ludzi niosących pochodnie, za nimi niesiony jest na tronie Król Blaks, ubrany w ciemnopurpurową szatę, od której odcina się długa, czarna broda. Na ramionach ma narzucony czarny płaszcz. Na głowie wysoka złota tiara asyryjskiej formy, na piersiach złote łańcuchy, u pasa głownia sztyletu. Siedzi bez ruchu, jak posąg, z głową nieco ku przodowi pochyloną, jakby pod ciężarem ogromnej tiary; ręce z mnóstwem pierścieni na palcach wsparł o poręcze tronu. — Niosący stawiają tron tuż przy wejściu, zwracając króla twarzą ku miejscu, gdzie Psyche jest przykuta. Po lewej ręce króla obok tronu staje Przemówiciel, w tyle gromadzi się reszta Orszaku, wszyscy ciemno ubrani. / / Blaks, po chwili grobowego milczenia, daje ręką znak Przemówicielowi, po czym wraca do poprzedniej nieruchomości. / PRZEMÓWICIEL / skłoniwszy się nisko przed królem, zwraca się do klęczącego wciąż z czołem przy ziemi dozorcy: / Jego Wszechmożność, ziemi król i władca, Pan samowładny, Mocarz ostateczny — raczy rozkazać, aby sprowadzono tutaj więzioną przed jego oblicze. / Dozorca, wybiwszy jeszcze jeden pokłon, zrywa się, biegnie w głąb — i odpiąwszy żelaza, którymi Psyche jest do ściany przykuta, prowadzi ją przed króla, ciągnąc jak zwierza za koniec łańcucha. Na dany znak Przemówiciela usuwa się, rzucając z brzękiem na kamienną posadzkę łańcuch, od kajdan na rękach Psychy zwisający. / PRZEMÓWICIEL / do Psychy: / Na twarz upadnij! / Psyche stoi bez ruchu. / PRZEMÓWICIEL Na twarz padnij, mówię! / Psyche wciąż nieporuszona, wśród obecnych przytłumiony szmer zgrozy. / / Blaks porusza z lekka głową i daje znów ręką krótki znak Przemówicielowi. / PRZEMÓWICIEL Łaska królewska, iście niepojęta, raczy cię wezwać jeszcze po raz trzeci, byś dobrowolnie pokłon jej oddała… / po chwili: / Wiesz, że więziona jesteś gwoli temu, iżeś rozruchów wiecznych była żagwią i ustawiczne niepokoje siała! Uwodzicielką jesteś i kłamczynią, praw gwałcicielką, buntowniczką zgoła i morderczynią, podżegaczką ludu i gorszycielką oraz podpalaczką! To są twe winy — ale król łaskawy gotów ci wszystko przebaczyć… gdy padniesz na twarz przed jego świętym majestatem. / po chwili ciągnie dalej: / Wieść doszła króla, że przez jakieś czary, które w zasadzie są zgubne lub śmieszne, jednak w ostatniej potrzebie godziwe być gwoli dobru swego celu mogą: zdolnaś ginący świat ożywić z nowa… Król w to nie wierzy (wszakże to jest śmieszne) i nie uznaje, by było potrzeba wskrzeszać znów słońce gasnące na niebie lub zieleń z ziemi wywodzić na powrót gusłami dziewki jakiejś, kiedy mamy ciepło i światło sztucznie wytworzone przez elektryczne maszyny i dosyć środków żywności, chemicznie dobytych. Lecz król jest łaskaw, łaskaw jest nad miarę i jeśli pokłon dasz mu dobrowolny, on ci pozwoli dla uciechy tłumu tak się zabawić próbowaniem cudu… / Psyche milczy. / PRZEMÓWICIEL / odzywa się znowu: / Na twarz upadnij! — Masz królewskie słowo, że będziesz wolna i we czci na nowo! / Znowu zmieszane, głuche odgłosy szturmujących. Psyche wzniosła głowę, nadsłuchuje. / PRZEMÓWICIEL Próżno tam słuchasz! Mocne są więzienia twojego mury i bez woli króla nikt tu nie wejdzie, ani ty wyjść możesz… Raczej weź łaskę króla, na oblicze padłszy… / po chwili milczenia: / Co znaczy twoja niewzruszoność? PSYCHE Niech sam król mówi, jeżeli chce czego… Jemu odpowiem. GŁOSY Król?! — Co ona rzekła? Szalona! Crimen laesae maiestatis!… PRZEMÓWICIEL / do Króla: / Iście szalona! — Lecz… o świat tu idzie… BLAKS / odzywa się po długim milczeniu: / Mów, czego żądasz? PSYCHE Ty mów, o co prosisz? / Szmer grozy i przerażenia wśród obecnych. / BLAKS / po chwili: / Pokłon mi oddaj… przynależny panu. PSYCHE Ha, ha! Więc tyle jeno żądasz, królu, od tej nędzarki w więzach, która stoi przed tobą, z twardych wywleczona żelaz! Ty, król potężny, świata pan wszechwładny, jedyny dziedzic starej ziemskiej kuli — a ja? Wszak nie ma w świecie takiej krzywdy, której od ciebie znieść bym nie musiała! Tyś sen mój spłoszył dziecinny, wyszydził tęsknoty moje, zdławił lot ku niebu, tyś moją świetność zdeptał, moc mą złamał, tyś mnie pohańbił i do zbrodni pchnąwszy, zamknął, jak zwierza, a teraz przychodzisz, abym ci pokłon oddała, mocarzu ginący świata, który trupieszeje pod twoją władzą! — Jakże ja ci pokłon dam dobrowolny, kiedym jest zakuta? Gdym jest w łańcuchach? / Potrząsa kajdanami. — Na znak Blaksa kilku ludzi, między nimi Dozorca więzienny, przystępują do Psychy i usiłują zdjąć krępujące jej ręce żelaza. / DOZORCA Darmo się silimy! stal wrosła w ciało; zamki zardzewiałe nie chcą się poddać… PSYCHE Precz mi więc od dłoni! Zwolnić się mogę snadź ja sama tylko! / Jednym szarpnięciem rąk rozrywa żelaza i rzuca z brzękiem na obie strony. / I MĄDRY CZŁOWIEK ZAGRANICZNY Jak nić zerwała stalowe ogniwa! MĄDRY CZŁOWIEK MIEJSCOWY To czarodziejstwo! — Ona będzie zdolna świat z martwych wskrzesić! GŁOSY Zbaw nas! Zbaw nas! Pani! Błagamy ciebie! PSYCHE Was — czyż zbawić można? / wznosi rękę / Lecz tamtych, tamtych, którzy tam — wołają…! BLAKS Bacz, bym cię w grubsze nie dał zakuć pęta! Na twarz! PSYCHE Moc twoja już się przesiliła, cesarzu trupów! Zakuj mnie — i czekaj swojej godziny! Słuchaj wycia głodnych, których już złoto twoje nie nasyci! Ciesz się mądrością, która nie jest zdolna jednego listka wywieść z chłodnej ziemi! Ciesz się spokojem, który wnet się stanie już ostateczną i śmiertelną głuszą! Ciesz się przewagą swoją, lecz pamiętaj, że we mnie jednej jest pierwiastek życia, iże mnie można zgnieść, lecz nigdy — zabić! Każ mi na nowo okuć ręce, królu — lecz to ci mówię: słabe twe żelaza w wyrocznej chwili rąk mych nie wstrzymają! GLOSY / po chwili głuchego milczenia, wybuchają nagle: / Zmiłuj się, panie! Przemów do niej, przemów! Niech nas ratuje! Dobrze pod twą władzą, lecz chcemy słońca, chcemy życia, kwiatów! zmiłuj się, panie! / Słychać coraz gwałtowniejszą walkę za murami. / PRZEMÓWICIEL / nachyla się do królewskiego ucha: / Boję się rozruchów… Gdyby ci jeszcze w tym okropnym czasie wierności stałej nie chcieli dochować, wtedy… PSYCHE Grzmi fala! Słyszycie? Grzmi fala! Pójdźcie wy, którzy wołacie mnie, Duszy! Sercem w te mury biję i toruję drogę przez kamień dla was! Pójdźcie do mnie! Oto nadeszła godzina dosytu! Otom ostatnią kaźnią odkupiona zebrała moce: wołacie mnie wszyscy, wszyscy mnie znacie, kiedy mnie zabrakło wśród was! — O, pójdźcie! Dam wam wyzwolenie! I wam, i sobie! Pójdźcie! Pójdźcie! Pójdźcie! / Nagle jakoby morze wdarło się do kazamat. Słychać łoskot na schodach i grzmot wyłamywanych żelaznych drzwi — jeszcze chwila i wpada do kaźni Lud. — Wpadli z okrzykiem gromkim, z młotami i oskardami w dłoniach, walką utrudzeni. Zoczyli króla — mimo woli głucha i nagła wśród nich zalega cisza; stoją i patrzą. / BLAKS / po chwili milczenia daje znak: dwóch ludzi z orszaku biorą go pod ręce i podnoszą. Powstawszy, postępuje kilka kroków, wlokąc długi płaszcz czarny za sobą, i staje przed Psychą. Naraz grzmiącym głosem woła: / Na twarz upadnij! — PSYCHE / groźnie: / Ty upadaj, sługo! GŁOSY Z ORSZAKU / pełne przestrachu i zgrozy: / Co to? Nieszczęsna! — GŁOSY Z LUDU O, Psyche! O, Psyche! PSYCHE / rzuca się ku Blaksowi / Na twarz! — Mówiłam… / Szybkim ruchem wyrywa mu sztylet zza pasa i wzniósłszy, zatrzymuje na mgnienie oka nad głową. / GŁOSY O zgrozo! PSYCHE / uderza / Giń zwierzu! / Blaks, rażony w serce, wali się w tył, martwy. / / Lud wybucha szerokim, radosnym okrzykiem i naraz milknie… / SCENA II / W tejże chwili dzieje się rzecz dziwna: Mur korytarza w głębi rozsuwa się i opada, jak szara mgła, otwierając widok na krajobraz tenże sam, który był na początku, w Arkadii. W pośrodku na opuszczającym się obłoku zstępuje Eros, bóg, tak jako był widny na początku, jeno że teraz ma wieniec z jodłowych gałązek na płomiennych kędziorach i skrzydła szeroko rozpostarte z obojego boku. Otaczają go, stojąc na łące, służebne dziewy arkadyjskiej królewny, po dwie z każdej strony: Hedone, Kallone, Melike i Hagne. / / Lud patrzy w osłupieniu, cichy, zachwycony… / / Psyche stoi w pośrodku, ze złotą falą swych włosów na więziennej szacie, twarzą do zjawiska, przedzielona od zstępującego ku niej boga leżącym na poprzek trupem Blaksa. Cały dawny Orszak królewski, w ciemnych swych płaszczach, stoi w milczeniu, cisnąc się do dwóch pozostałych bocznych ścian więziennego korytarza, jak skamieniały, zapatrzony w cudowną zjawę. — Krajobraz zalany jest jasnym światłem słonecznym, mrok jeno spowija ludzi tulących się pod resztkami murów więziennych i na przodzie sceny w milczeniu klęczących. / EROS Psyche!… PSYCHE O, Eros! Eros! / Idzie ku Erosowi, zapatrzona w boskie jego zjawienie. — W chwili, gdy przestępuje przez trupa, który ją od niego dzielił, z ramion jej zsuwa się szara szata więzienna — i jasna już, w białym odzieniu, jako była na początku, klęka u nóg boga, obejmując rękoma jego kolana. / CHÓR DZIEWEK SŁUŻEBNYCH Witaj, Psyche! / Eros pochyla się nad klęczącą i kładzie dłonie na jej włosach. / PSYCHE Otoś znów przy mnie, pan, kochanek, król! HEDONE Otarte łzy twe, zapomniany ból! PSYCHE O! Niech mię sprzęgnie z tobą wieczny ślub! KALLONE Już zakończony czas twych gorzkich prób! PSYCHE Daruj mi pokój! Daj zmazanie win! MELIKE Zbawiona jesteś przez spełniony Czyn! PSYCHE Twoją chcę stać się już na wieków wiek! HAGNE Morze za tobą — tu szczęśliwy brzeg! PSYCHE Ciebie szukałam wiecznie i jedynie przez życia piargi dążąc i bagniska: jeśli to we śnie twe lico mi błyska — niechajże nigdy sen mój nie przeminie! CHÓR DZIEWEK SŁUŻEBNYCH Szczęsną i piękną, niewinną i śpiewną ze snu się budzisz ciężkiego, królewno! HEDONE Witaj przez słońce, na niebie płonące! KALLONE Witaj przez kwiaty wonne na tej łące! MELIKE Witaj przez chóry ptasząt w złotym gaju! HAGNE Witaj przez nurty srebrzyste ruczaju! EROS Czy słyszysz głosy one modlitewne, które cię znowu witają, królewnę, na złotych błoniach twej wiecznej ojczyzny? Zamknięte rany twe, zgojone blizny, które w twych białych stopach ryły ciernie, kiedyś, za cieniem mym zdążając wiernie, wygnanka bosa, przez życia bezdroże szła w uciśnieniu, przez kał ziemi — w zorzę! A iżeś wszystek zniosła ból i trud, a iż cię ziemi nie pokalał brud, chociaż się czepiał twych pielgrzymich szat, z których wykwitłaś oto — lilii kwiat, biały, jak ongi, i jeno schylony rosą łez, którą w przelocie Eony płaczą nad nędzą bezdenną żywota: prawdą się iści twa wieczna tęsknota, i coć snem było jeno w pierwszej dobie, za czym łamałaś ręce swe w żałobie — kiedy sen pierzchnął — błądząca śród cienia, dziś ci się jawą złotą rozpromienia: oto ja schodzę w jasnych blaskach słońca na szczęście wielkie, ostatnie, bez końca! PSYCHE O Eros! Eros! Królu mój i panie! EROS Tak! — Jam jest EROS, iżem nad otchłanie Chaosu rękę ściągnąwszy, z bezruchu wywołał Drgnienie i zakląwszy w duchu, wywiódł zeń wszechświat stubarwny i złoty, iżem jest rodzic żądzy i tęsknoty, która w głąb bije lub w strop niebios modry, ofiarnik życia, bólu dawca szczodry — — lecz iż jest we mnie, jako był początek, i koniec wszystkim rzeczom, których wątek w pierścień się splata, zapomnienie wieczne i ukojenie tęsknot ostateczne, i szczęście wielkie, nieprześnione, ciche: zowią mnie także THANATOS, o, Psyche! / Pochyla się i składa pocałunek na ustach Oblubienicy. / / Wszyscy obecni przyklękają, niektórzy padają na twarz. / / Jest cisza ostateczna. / Pisałem w Podchybiu, w jesieni, 1903. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/zulawski-eros-i-psyche. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Jerzy Żuławski, Eros i Psyche, Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej, Kraków 1921. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-5637-0