Stanisław Wyspiański Klątwa Tragedia ISBN 978-83-288-5525-0 OSOBY: * KSIĄDZ * MATKA * MŁODA * SOŁTYS * DZWONNIK * PAROBEK * DZIEWKA * PUSTELNIK * CHÓR Rzecz dzieje się we wsi Gręboszowie pod Tarnowem. DEKORACJA: / Na plebanii. / / Głąb zasłonięta przez całą szerokość domem na podmurowaniu: przed dworkiem ogródek, opłocony sztachetkami. W domostwie, środkiem, wrota od sieni otwarte, z widokiem na przestrzał; po prawej i lewej stronie podwoje okien, poprzez które widać pokoiki plebańskie i w pokoikach tych, na wprost okien, drzwi do dalszych wnętrznych izb. / / Od wrót wschodowych wiedzie ścieżka ku przodowi sceny do wrotek w ogródku, który, przepołowiony w ten sposób, jest ze strony lewej zapełniony tykami sterczącymi, z których zwieszają się strzępy suche marniejącego, pnącego bobu; przed okienkami krzaki malw badylaste, rozkwitłe i zgasłe, w łachmanach liści przepalonych w słońcu. / / Z prawej zaczyna się zagon ziemniakami wysadzony; widać tylko kilka grzęd i te przerywają się przy płocie granicznym; z boku, tuż za płotem, gościniec. Z lewej, w pewnej oddali widać kościółek drewniany, ocieniony olbrzymimi lipowymi konarami. Z tyłu, poza plebańskim dworkiem, grunt podnosi się z wolna, pochyło, później dość stromo, aż kończy się wałem, który ponad strzechą domu wysoko garbem się znaczy; tamtędy wiedzie ścieżka w pole, na ugór. / / Wzdłuż zagonu, przy ziemniakach stoją ludzie wsiowi, chłopy i baby, i kopią. / / We drzwiach plebanii staje Młoda i patrzy czas jakiś ku pracującym. / / Pracujący, spostrzegłszy ją, przerywają robotę; przystają, podparci na motykach. / MŁODA Haj tam, robota coś niesporo! A raźnijże! Niemrawce! Cóż to z tymi okopinami? Pierwszy raz wam to, stare ludzie, że się to nie umiecie brać? Krzepcej się ruszcie! CHÓR Stęgłe bryły, — nieokież skała, co jej nie można ubić; nijak ich nie roztłuce. MŁODA Co by zaś ubić się nie dała? Jeno bić z mocą! — Memłace! CHÓR Zdziwiajcie, jak ta wola! Ziemia się sparła; nie puści. — MŁODA Ziemia człowieczej ręce korna; A komuże to rola?! Zstępuje ze schodków podmurowania i idzie ku przodowi. Imajcie motyk! — Cóż to? Tela dzisiok skopane? Marnotrawce! Leda psom braty, darmolęgi! Kijców by na was trza, poganiać! CHÓR Przestańcie ta przyganiać! Krzyk wasz gosposiu niczem a sami pracy życzem, jeno, z dopustu Boga, ziemia spiekotą stęgła; widzicie, jako wszędy wezdłuż, jak idą grzędy, żywość w badylach powięgła. MŁODA Dopust, nie dopust, to nie prawda, gadanie! Wasz kłam! Wam się roboty nie chce! I cóż, że jest spiekota?! CHÓR O cóż tyle wołanie? Nie dziwna nam robota. Kiejście tacy ozsierdzeni, ano dziekujem za nię! MŁODA Przyjdą ta inksi, bo im dam tela drugie, co wam! Porobią!… CHÓR Twój kłam, gadanie! Nie przyjdzie do cię nikt na skopywanie! U was tu praca hańbi człeka! MŁODA Psiewiary! Wyklinace! CHÓR Psiewiara ty! I plemie twe sobace! Bier se twoje motyki! Sama se skały kop! / Rzucają jej pod nogi motyki. / MŁODA Znajdzie sie ta kaindziej chłop robotny; jest ich ta dość, co przyjdą kopać, nie trza was! CHÓR Nie przyjdzie nikt, nie damy. My nie damy, — ty przeklętnico! — MŁODA A precz mi zjadłe chamy! CHÓR Ty chamska! Co ty inksego!? Zwiedłaś ludzi do złego! Grzesznico, — Bóg cię skarze! MŁODA Precz, od pola, — bajcarze! / Od strony kościoła słychać kilkakrotnie ponawiane dzwonienie. / / Wsiowi odchodzą, porzucając robotę. / / Dziewka, ze służby plebańskiej, która się od chwili krzątała w sieni, podchodzi ku Młodej. / MŁODA Wierzysz ty we sny? DZIEWKA Nie. — MŁODA Ale to prawda co we śnie — ? DZIEWKA Ano juści. — MŁODA Jakoż nie wierzysz ty? DZIEWKA A bo mi się nic nie śni. MŁODA Tak… — ? DZIKWKA / próbuje gruntu motyką / Spalony grunt do krzty. — Ziemia nie puści. — Skała! MŁODA No? DZIEWKA A coście śnili? MŁODA / milczy / / mówi: / Nic, — jeno mam się strzec czyjego przeklinania, bo stałoby się prawdą, co ze snu wiem. DZIEWKA Cóż wiecie ze snu?! MŁODA To, czego nie chciał rzec. To, o co pytać broni. DZIEWKA To z wami nic nie gada? MŁODA Jeno nade mną biada. Odepchnął mię wylękłą; milczy, ode mnie stroni, że mi ano okież serce nie pękło — — DZIEWKA Ano to się trza strzec. MŁODA Ludzie skorzy do słowa, cóż ta ludziom obmowa, cóż im kogo na gębie mleć? A to się, patrzę, leda śmieć na mnie rzuca! — A ja bez to mam drżeć, żeby nie zaklął!? — DZIEWKA A snu nie opowicie? MŁODA A wy to nic nie śnicie, nic? — DZIEWKA Jak legnę spracowana, dak dośpiem zawdy rana kamieniem, bez nijakiego lęku. — Straszycie się złym snem — ? Wiecie co — — ? MŁODA Wiem, — co wiem! / Słychać ponowne dzwonienie od strony kościoła. Dziewka pozbierała tymczasem porzucane na ziemi motyki i niesie je do sieni, gdzie znika z drugiej strony domu; / / Młoda stoi czas jakiś, zasępiona, — odchodzi powoli ku plebanii, do sieni i znika w komorze. / / Z boku, z prawej, od gościńca, spoza dworku, idzie Parobek ku plebanii; tejże chwili z wrót plebanii występuje Ksiądz, w rewerendzie czarnej, w berecie, z książką, zmierzając ku kościołowi; Parobek zastępuje mu drogę, Ksiądz na jego głos zwraca się ostro. / PAROBEK Idę się pytać; jak to naskładać tego drzewa, co to kupione. — KSIĄDZ Pomówiewa teraz co insze, — słuchaj no ty, jak mi tu będziesz w noc się włóczył do dziwek wsiowych, — precz wygonię! Spłać Kaśce krzywdę! PAROBEK Ja ta o nię nie stoję, proszę Wielebności. KSIĄDZ Skrzywdziłeś, napraw głupią winę. PAROBEK Ja winien, ona też jednako! KSIĄDZ Dla dziecka litość cię nie ruszy? Twoja powinność, zgodzić jako. PAROBEK A dyć mi łeb dość suszy. KSIĄDZ Najlepiej zrobisz, jak ją pojmiesz. PAROBEK Za babę? — ? To mię do krzty zmoże. Nie mam ta tela grontów. KSIĄDZ Przemarnisz resztę, to ci gadać; ona ma uskładane trochę. PAROBEK Ćmaje tak, chytra; mnie nie złapi. Kiej mnie, jagem jest, prawie. KSIĄDZ W pogwar z przecherą się tu zadać — ?! Sprośniku, spomnij srogie Piekło; widziałeś w kruchcie obraz Sądu; duszę podajesz Diabłu! PAROBEK Po co sobakę próżno wołać, tak niby nadaremno; trza splunąć, by co nie urzekło! KSIĄDZ Bluźnierstwo ci się gruźli w ustach! Uroki? — We łbie wciąż ciemno? — — Chcesz ta czego? PAROBEK …bo bym składał do sągów, co na wozach stoi. KSIĄDZ — Powiedzą ci tu w domu! Krzywdziłby!? Cię!? Kary Bożej się nie boi! PAROBEK Tego nie mówię. — Gospodyni powiedzą, co z sągami?? KSIĄDZ Patrz swego nosa! — Mnie ci wara, bąkać z gospodyniami! woła za odchodzącym Hej, — ! Niech stoją! Potem się wywiezie. PAROBEK Gdzie? KSIĄDZ Gospodyni powie. — patrząc za idącym — Jak to lezie! — — / Spoza dworku z lewej wychodzi Dziewka; zbliża się do Księdza; całuje go w rękę; Ksiądz się zwraca ku niej. / DZIEWKA Postójcie, proszę, krótkie słowo. KSIĄDZ Znów czego? — DZIEWKA Jużem i gotowo dać ze swego na ornaty, żeby się ino, — KSIĄDZ Trapisz wciągle; raz powiedziałem, nie odstąpię. DZIEWKA A no kiej dziecku trza chrztu. KSIĄDZ Juści! DZIEWKA Niechta Jegomość z gniewu spuści. KSIĄDZ Tak mi być trzeba, dla pouki! — Nieślubne! — DZIEWKA Cóż ta, takie fuki — ?! A inksze łażą dziecka ochrzczone, Choć też nieślubne… KSIĄDZ Cicho! DZIEWKA Muszę! Dościem już napłakała wprzódy. KSIĄDZ Samaś to napytała licho. DZIEWKA To dziecku chcę ozjaśnić duszę. KSIĄDZ No, no — toć mówię! — DZIEWKA Już się godzą?! KSIĄDZ Zwolę. — DZIEWKA Bóg zapłać! KSIĄDZ Ludzie płodzą, jak ślepi, — Grzechem jest wszelki pomazany, pokąd duch Boży płodu nie skrzepi. / Dziewka odchodzi rozradowana; od ogrodzenia kościelnego zbliża się Dzwonnik; Ksiądz ostro nawołuje ku niemu. / KSIĄDZ Cóżeście tak we dzwony bili!? Po cóż to!? DZWONNIK O świtaniu? KSIĄDZ Nie kręć! Cóżeś tak przyczajony?! Czyj wymysł? DZWONNIK — Wójt prosili. KSIĄDZ Cóż się wójtowi mieszać w dzwony?! DZWONNIK Wójt miał powody. KSIĄDZ A tyś był skory. hałasowaniu. — DZWONNIK Zwoływać było trza gromadę trwogą, tom dzwonił. KSIĄDZ Mówisz trwoga!? DZWONNIK Że z tej posuchy klęska sroga. KSIĄDZ No już nie będę wchodził w zwadę; I cóż gromada?… DZWONNIK Podal się zbierze u wrotek i tu stanie przed księdza z prośbą. KSIĄDZ O nowe modły. DZWONNIK O modły, — może jeszcze o co… KSIĄDZ A cóż to wójt ode mnie stronił wczora? DZWONNIK Bo wysełali zawczora nocą, widzi Jegomość, do pustelni po Jałmużnika, — KSIĄDZ Po co?!! DZWONNIK By przyszedł i Złe zamówił. KSIĄDZ Kto?! Ten czarownik! — Czary, gusła!! Tu w moich oczach, u kościoła, skąd płyną modły Świętej Wiary! Bezecność! — DZWONNIK Pustelnik, człowiek święty. KSIĄDZ Guślarstwo zna i czyni. DZWONNIK Niechże Jegomość go nie wini, człek, mówię, święty; pokutniczy żywot hań w leśnej ma kaplicy; ludziom poradził nieraz, choć już zwątpili wszelkiej radzie. KSIĄDZ Więc po cóż przyjść ma teraz? DZWONNIK Że ta posucha trwa i morzy; że Słońce ogniem piecze. KSIĄDZ Kościół się modli, — Gniew snać Boży, na lud niesforny, lud niezbożny śle swoje klątwy. — DZWONNIK Zara przyjdą; a to rzec chciałem, niech ksiądz zwoli, by się odbyło. KSIĄDZ Nie pozwolę! Wara mi guseł, czarów wara, u świętych wrót świątyni! a ty, ja ciebie mam na oku, że ty zadajesz się z babami, co się tu włóczą i wróżą, chłopstwu się głowy zawracają, w pokusach serca durzą; takaż jest wasza wiara!? DZWONNIK Widzi Jegomość, bo to wszystko, co oni czynią, zamawiają, to jest ta wiara stara. KSIĄDZ Pogaństwo, — Chryste! — Zaniosę skargę do biskupa. DZWONNIK Ano nie wiem, co będzie, widzi Jegomość, — jak biskup zjedzie…? KSIĄDZ Będzie, że klątwą wieś obłoży. DZWONNIK Wsiowym, jak wsiowym, bez biskupiej mają już dosyć klątwy Bożej, — no ale inkszym gorzej. — Biskup się dowie… KSIĄDZ Ze co? DZWONNIK Przez skargi. KSIĄDZ Milcz!! DZWONNIK Ano prawda! A widzę — sołtys swoich wiedzie. / Sołtys wchodzi, dając gromadzie znaki, by się zatrzymała za cmentarnym ogrodzeniem kościoła. / SOŁTYS Jegomość może posłuchają — ? KSIĄDZ A! Sołtys! — Sprawę do mnie mają? SOŁTYS Sprawę, jak sprawę. KSIĄDZ Siądźcie. SOŁTYS Postoję. KSIĄDZ Cóż macie? — SOŁTYS Niby zażalenie. KSIĄDZ Wywódźcież. SOŁTYS Że to po wsi chodzą gadania, — KSIĄDZ Bajki! SOŁTYS W bajkach zrodzą z owce czarnego kozła, te paplaki; rzekę, że chłop się ladajaki narowi złym przykładem. — KSIĄDZ Toście w urzędzie!? SOŁTfS Mówię, że to na Święto Jańskie tera będzie prawie że rok z okładem, jak się tych dwoje gachów zżyło tu na plebanje. KSIĄDZ — Wiem i surowo karcę. SOŁTYS No jeno żąda gromada, by się zmieniło, bo się nie zmienia, choć ksiądz gada. KSIĄDZ Z krnąbrnością kozłów trudna rada, cóż począć; chwasty dzikie! SOŁTYS Chwast ten u waszych roście progów; rwać by go trzeba tęgą ręką, bo jest ta dość tych głogów. KSIĄDZ Mówicie o kim, — wy sołtysie?! SOŁTYS O Kubie i o Kaśce. Że to u Kaśki dziecko niekscone, a Kuba się nie żeni. — Ludzie gadają… KSIĄDZ Wy znosicie! SOŁTYS Że sobie przykład od was wzieni. KSIĄDZ Ostre to, cierpkie, gromkie słowo. SOŁTYS Jak mi Bóg żyw, boleję, że taką muszę gadać mową, Bóg widzi, baczcie, źle się dzieje! KSIĄDZ Wara wam do mnie, wy gromada! Za moje, Bóg osądzi. SOŁTYS Za cudze starszy odpowiada, błądząc w dwójnasób błądzi. KSIĄDZ Wy mnie nie prawcie sądów leda, nie wasze duszne sprawy. — We swoje mięszać się nie damy! SOŁTYS Ano, Jegomość, to nam bieda, że wasze lepiej znamy. KSIĄDZ Was o to zwołam, co się rwiecie mnie sądzić proste chamy. SOŁTYS Jegomość zaś ta z naszych przecie, to wstyd nam naszej plamy. KSIĄDZ Bóg was pokarze, bezlitośni. SOŁTYS Was słabość przedsię gubi; toście na gębach ludzkich głośni, we wsi was nikt… nie lubi! Ano po ludziach wciąż swarzycie, nakazujecie ostro, — a któż was słucha? KSIĄDZ Słuchacie skwapniej złego ducha; zły duch wam mąci dusze. SOŁTYS Wspomnij Jegomość, — ta Posucha, co od dni tela suszy pola, to co? — — KSIĄDZ Wam klątwa! — SOŁTYS Przez Was! KSIĄDZ Boże!! — Serce łamiecie mi we skrusze. Odprawiam modły, Bóg odmieni. — SOŁTYS Bóg zmieni, kiedy Wola. Oddalcie, coście ziemskie wzieni na się! — Wyżeńcie het na pola!! / Wchodzi Pustelnik w habicie zgrzebnym zakonu św. Franciszka, przepasany sznurem z pętlicami; starzec zgarbiony wpół, wsparty na kiju, głowa obnażona, łysa zupełnie; oczy zapadłe i jakby niewidzące. — Za Pustelnikiem idzie tłumnie gromada wsiowa, starsi, gospodarze, zagrodnicy. / PUSTELNIK Szczęść wam gromado, wam Sołtysie… KSIĄDZ Wy skąd do mego dwora — ?! PUSTELNIK Z daleka, z dala, widzi mi się z tamtego świata, kaj się dusza, jakoby gwiazda ta zapala. KSIĄDZ Znajcież, że kościół nie pozwala na te praktyki, co czynicie. PUSTELNIK Biada, pasterzu, że winicie, błędem piętnując, co w wiek z wieka tajemną trwogą czci i szanuje pamięć człowieka. KSIĄDZ Jedna jest tylko Cześć i Trwoga; Cześć dla Kościoła, Bojaźń Boga. PUSTELNIK Bóg więc tę trwogę śle tajemną i występnemu to przestroga, choć jest mu trudno tę sieć ciemną rozedrzeć, Prawdzie zajrzeć w oczy i wyznać winę. — KSIĄDZ Co mówicie? PUSTELNIK Mówię, że znam tych klęsk przyczynę, co wasze role niszczy spieką; mówię, że Piorun niedaleko! — KSIĄDZ Wy chcecie, widzę, igrać ze mną tajemnicami?! — PUSTELNIK Mówię, że trwogę znasz tajemną ty sam, co igrasz z ludem słowami! KSIĄDZ Ksiąg Bożych, gadam Słowo Boże, co są w me ręce powierzone, siedmioma zwarte pieczęciami. PUSTELNIK Pieczęć tajemnic tych ozdarta; nad Twoją dolą zawieszona wyroków Bożych karta. KSIĄDZ Śmiesz mówić, jakoż dowieść zdołasz?! Próżne przechwałki, próżno wołasz; lituję twojej głowy, Stary. PUSTELNIK Biadaj nad sobą, nie nade mną, złamałeś ślub na pokus Czarta; dziś jeszcze zaznasz kary. KSIĄDZ Włóczęgów groźby się nie boję. PUSTELNIK Toć jeno dla cię tutaj stoję. KSIĄDZ Nie ja wzywałem, lecz gromada, pustelnych dziadów słuchać rada. PUSTELNIK To, żem tu przyszedł, całą radą; nic więcej, — jeno prędką zwadą, nie dałeś wyrzec… KSIĄDZ Cóż to chcesz prawić, — niby wróżbita — mówić — kazanie?! PUSTELNIK Nie naglej, powiem, zadrżysz na nie, bo są w tych klęskach prawdy skryte, których, gdy sięgnąć na więcierze, winny, gdy słucha, sam się zdradzi. KSIĄDZ Któż winny, — ? Kędyż to prowadzi? Przyszedłeś klątwę wywieść, skąd idzie? Posucha skąd upalna? — Klęska nam oto jest widzialna; — choć się przechwalasz znać przyczyny, nie mówisz jasno. PUSTELNIK Wielkie snać muszą być te winy, po które Boża ręka sięga; — daleko szukać tu nie trzeba, są jawne! — Przed oczami Wam! KSIĄDZ Oddech zapiera jakaś tęga, co się mi jęła tchu, …kto jest ten winny! — ? PUSTELNIK Kto? — Ty sam!! — Trza, by pod nieba błękit parny dym wzbił się w słup ofiarny, — by żywioł Ognia z Ziemi lęgły, z niebieskim żarem stał się sprzęgły, — ażby strop, Słońcem przepalony, kir dymnych chmur przesłonił czarny. — Sprząc czarnorogich wołów czworo, tymi dwie sągi ciężkich kłód trza na dalekie wywieść pole ugorne, puste, skąd by nie widać wsiowych chat. KSIĄDZ Zamilcz przeklęty! PUSTELNIK Tyś przeklęty! Co klątwy piętno masz na czole! KSIĄDZ Jakie?! — ? PUSTELNIK Lęk. KSIĄDZ Zamilcz, — grozo! — Modły Bożego wskrzeszą ducha. PUSTELNIK Już modłów twoich Bóg nie słucha! KSIĄDZ Niebiosa jasne przejmie Skrucha. PUSTELNIK Patrz, niebios dla cię litość głucha. Zagłada grozi i Posucha! / Wychodzi, chłopi mu się rozstępują; idzie w stronę kościoła. / KSIĄDZ Serce łamiecie mi we skrusze, w oczach się moja Waga chyli i Szczęście w oczach mieni… CHÓR Oddalcie, coście ziemskie wzieni na się, — wyżeńcie het na pola!! KSIĄDZ Mnie klątwa! — Dolaż! — Dola! Dola! — CHÓR I. Rola schnie się, gleba pęka, Kłos bujny mdleje, — Bożych Sądów groźna ręka; Serce truchleje. II. Promień pali, gorejący, Słońce szaleje, — Bożych Sądów Znak karzący Ogniami zieje! — III. Straszny Sędzio, spuść srogości, Ziści nadzieję. — Jakoś dawał w obfitości, dziś mej Skrusze zwól Litości, grzeszny boleję. — KSIĄDZ Oczyść mą duszę, Święty Boże, ku Tobie serce wznoszę; prawie Twa Siła Zło przemoże, ulitowania proszę. Wszedłem w człowieczych błędów koło, we zmazach żyłem długo, w skrusze ku Tobie wznoszę czoło, wyznaj mię swoim sługą. Krew mnie poniosła w sprośnej chuci ku związkom, co mię więżą, żem jest, jak owi więźnie skuci, którym miał tobie być pawężą. Wejrzyj o Panie! w serca skrytość; wypleni z serca gady. O litość w skrusze łkam, o litość… Coś Piotrowego zabył zaprzania a Judaszowej zdrady, schyl pobłażania, zwól zlitowania! / Ostatnie słowa mówi klęcząc; — — wstaje, pochylił głowę i odchodzi w stronę kościoła. / CHÓR Wielkie znać muszą być te winy, po które Boża sięga ręka. Daremno błaga i uklęka, już modły próżne, Bóg nie słucha, Niebiosów litość dla nas głucha. Zagłada grozi i Posucha; ……………………….. Co radzić, co uczynić? — SOŁTYS Spełnić, co kazał człowiek z lasu. CHÓR Ksiądz będzie swarzyć i nas winić. SOŁTYS Trza chyżo, póki tego czasu ksiądz jest w kościele, wypełnić wszystko sporo. CHÓR Sprząc czarnorogich wołów czworo; tymi, dwie sągi ciężkich kłód het na dalekie wywieść pole, ugorne, puste, skąd by nie dojrzeć wsiowych chat. SOŁTYS Wiem, jakie pole podle drogi, ugorny ścierz, zachwaszczon mątwą wielu lat: księdzowe pole. CHÓR Tak, — tam; zarasta dziko kierz; od lat się wielu nie zorywa. SOŁTYS Trza pobrać kłody i łuczywa, powiązać powrósłami, wszelijakiego zładzić paliwa. CHÓR Ksiądz nie da użyć swego pola. SOŁTYS Trza zrobić, jako inksza Wola; raźno skojarzyć dwa zaprzęgi; każdy ze swego pniaków parę, aże się sąg dwie złoży; trza poszanować Wiary stare; księdza co słuchać nie ma. CHÓR Każdy ze swego pniaków parę, aże się sąg dwie złoży; trza poszanować Wiary stare; nad księdzem, widno, palec Boży. MŁODA / Wyszła ze sieni i staje we wrotach i poły je rozchyliwszy, słucha od chwili. / CHÓR Trza zrobić, jako inksza Wola: skojarzyć dwa zaprzęgi, dwie sąg zwieść do hańtego pola, na ugor. SOŁTYS Przykazom koniec, — ktoś ta słucha. MŁODA A dyć prawicie głośno. SOŁTYS Ty, co się hańbą plamisz sprośną, dziewko, zmilkłabyś raczy. MŁODA Zaś znowu Sołtys mnie się haczą, bo wam nie w porę, żem zmiarcyła, co się tu znaczy. SOŁTYS Znaczy się, że wam Biada; — znaczy się, że ci nakazuję przemilczeć, coś słyszała; bo trza, by się ofiara stała na hańtem polu, co księdzowe. MŁODA A ino, zaś bym ta słuchała. Jeśliście mędrek, niech wam starczy; ja powiem. SOŁTYS My zrobimy swoje: ty harna, harno nosisz głowę; — jak się wlec będziesz z żebraniną, bo cię wyżeną stąd, — to popamiętasz głupstwo twoje, grzech a błąd. MŁODA Łatwo nad cudzą zdziwiać winą, skorzyście, patrzcie ino, byście nie stali się przyczyną ludzkiego nieszczęścia! SOŁTYS Czas, żebyś sobie rozum wzięła i poszła precz we światy! MŁODA Pójdę precz — kiej będzie potrzeba; a wy się to spytacie gdzie — ? To nie wasza rzecz. — — Może przy drodze szukać chleba! Możem ta trochę już pojęła co z tego gadania, jenom się tak tęgo zawzięła do ostatniego bronić i wszystkie wypominania wszystką siłą precz gonić; wyście mi dziś już drugie swaty Sołtysie, — jakaż to konieczność? SOŁTYS Z tobą co gadać; wstyd, kto się para; nie pytaj nad kim Boża kara Spełnienie klątwy niedaleko. MŁODA Klątwa — ?? SOŁTYS Co nasze role niszczy spieką, że nasze zboża w żarach giną. MŁODA I któż być ma tych klęsk przyczyną? CHÓR Ten, czyje modły próżno płyną hen w niebo Słońcem palące?! — MŁODA Już modły próżne? Bóg nie słucha? Ten, czyje modły próżno płyną hen w niebo Słońcem palące?! — CHÓR Niebiosów litość oto głucha. Zagłada grozi i Posucha! — Ofiary trza, ofiary!! / Gromada za Sołtysem oddala się; — gdy się rozeszli, widać pod plebanią stojącego Dzwonnika, który patrzy za Młodą i również zabiera się do odejścia. / MŁODA Odeszli, — słuchajcie no stary — — — Oddech zapiera jakaś tęga, co mi się jęła tchu — — Ofiara jaka? — DZWONNIK Stos na ugorze trza spalić. MŁODA Cóż bez to — ? — ? DZWONNIK Role od suszy, zboża od żaru ocalić. MŁODA Żar piecze, bo tak widno musi i zejdzie, gdy Bóg zejmie. DZWONNIK Żar Boska ręka sama pali, spiekota jest od Boga. MŁODA Wiem, — jeno bez cóż kara sroga? DZWONNIK Bez grzech. MŁODA Czyj — ?! DZWONNIK Księdza! MŁODA Grzech mój i moja nędza! — — Więc oni, — chcą, co? DZWONNIK Stos ułożyć i spalić w ugorze. MŁODA A to, — myślicie, — pomoże? Zaśby? DZWONNIK Że się drzewo spali? MŁODA No juści. — Przecież cóż ofiara z samego drzewa? DZWONNIK Tym słowem żąda Wiara stara. MŁODA To czemuż ksiądz nie zwala? Cóż, że się drzewo spala — ? Co?? — DZWONNIK Też myślę; — wy pomóżcie nam, — dopełnić, co potrzeba, to złe was minie może. MŁODA To mnie to Złe? — DZWONNIK Mówią tak. MŁODA Jeźli się spełnić ma ofiara, jeźli Bóg śle te kary, gdy stosu żąda dawna Wiara, a wy mnie zwiecie klęsk przyczyną, żem śmiertelnego grzechu winą skalana, to może — ze mnie — trza — ofiary — — ? / Dzwonnik odchodzi; z boku krząta się Parobek, który czeka tylko, by Dzwonnik się oddalił, żeby się do Młodej zbliżyć. / MŁODA Słuchaj no Kuba, mnie się patrzy wiedzieć, co Sołtys ustanowią. PAROBEK A bo i o was też bąkają nie jedno, jedno nie wiecie z czego. MŁODA Wiem, co wiem lepiej sama, — co ta gadanie; — jest co insze, co wiem. — PAROBEK Że Kaśka, co swarzyła na mnie przed księdzem, względem tego chrztu, wygębowała… MŁODA Może! Słusznie ci się dostało. PAROBEK A nie mnie, ino wam: wrzescała, że wasze dziecka, mówi, chrzczone łażą, a jej się poniewiera i pomstowała przed nim na wasze. MŁODA Na moje? — Pomsty!? — ! Ta psiawiara! PAROBEK I podjudzała, co niemiara. MŁODA I trzymam taką?! PAROBEK Byle czego: z złego języka, tyle złego. — / Parobek się usuwa, postrzegłszy Dziewkę, przeciw której gwałtownie zwraca się Młoda. / MŁODA To ty mi będziesz tu przed pany wypominała?! Ty ladaco! Że moje dzieci się chowają?! DZIEWKA Wszędyścic zawdy do podsłuchu. MŁODA Ty ladacznico, ty paduchu, to tak za strawę płacą? DZIEWKA Dyciem nie darmo, jeno z pracą. MŁODA Ty mi od moich dziecek waruj. DZIEWKA Moje mnie pirwsze, gdy je bronie. MŁODA Zbierz tobół, pójdziesz precz, wygonię! DZIEWKA Dyć się spamiętajcie, gosposiu, — głupie słowo daruj. MŁODA Kroiło ci się dawno, — suko! DZIEWKA Jeno nad ludźmi nie zdziwiajcie, a wyście co!? MŁODA / bijąc ją / Naściże włóko. DZIEWKA O Jezu! — / upada na ziemię / MŁODA Zbieraj się precz, — nuże! ażbyś gdzie zczesła. DZIEWKA Bóg jest w górze! co moją krzywdę zapamięta. MŁODA Samaś se krzywdów nawarzyła, czas, byś na własnej czuła skórze! DZIEWKA / podnosząc się / Bądź ty i twoje dziecka przeklęta! Żeś moję Dolę pomarniła. MŁODA Podła!… Co rzekła. — Matko Święta! / Gdy Dziewka wybiegła, Młoda stoi chwilę znieruchomiona, później idzie naprzód ścieżką do wrotek ogródka, które otwiera i cofa się, milcząca, bo równocześnie otwiera też same wrotka Stara [Matka], wpół zgięta kobieta, o kiju idąca, — w narzuconej na oczy czarnej chuście. — Stara idzie, kijem o płotek trąca, wchodzi w ogródek; a Młoda się przed nią cofa. / MATKA Teć to domostwo, ta zagroda. MŁODA Szukacie kogo? — Wypoczniecie — ? — MATKA Tyleż tu grzędów, rosły kwiecie! Cóż znikcemniały do ostatka? MŁODA Suchość dobytek nam marnuje. MATKA Toście wy może stąd, wy młoda!? MŁODA Ano stąd, — skądże wy zaś, matka? MATKA Dobrzeście rzekła, dziewko gładka; gospodarz, co tu dworuje, jest syn mój. — MŁODA Pleban!? MATKA Piąte lato syna nie widzę; czasów siła; — pisał list, więc zjechałam na to. MŁODA Wyście to matka, — wy — — MATKA Ano z prosta się noszę, bo pracuję w roli. A wy tu dawno — ? MŁODA …serce bije. MATKA Takaście ładna, godna, miła, — czyście zamężna? — MŁODA Już przyszła. — MATKA Mówcież!… MŁODA …serce boli. / Młoda wybiega, kryjąc się w sieni, zaniepokojona, wylękła. / / Od strony kościoła idzie Parobek i ku Starej [Matce] się zbliża. / PAROBEK Jegomość zaroz przyjdą. MATKA Dano już znać…? PAROBEK Bo sie kończyła Suma… MATKA Powiedziano synowi, księdzu, Jegomości, że matka? PAROBEK Że zjechała w gości! — Wyście gosposiu z naszych, prości —? MATKA A juści, awo syn mnie duma! PAROBEK A pobędziecie tu…? MATKA No zobaczę. — Co zacz jest ta dorodna kuma, co mię witała? — PAROBEK Ano młoda, co przyszła, — i ostała. MATKA Dworuje pewno na młodego, patrzy, by się wydała, — hę? PAROBEK Co ta z tego, — na mnie nie patrzy. MATKA Ma już swego — ? PAROBEK No, wyrozumcie, — krew nie woda. / Cofa się pod ścianę plebanii i później odchodzi; bo tejże chwili od strony kościoła spieszy Ksiądz; już jest przy Starej [Matce] i całuje ją w rękę. Stara [Matka] go obejmuje schylonego. / KSIĄDZ Matko, matusiu! Tak mi rzewno witać się z wami. MATKA Co prawda, trza by mi być gniewną; aniś pocieszał mię listami. KSIĄDZ Pisać niesporo. MATKA Skąd się brało, że dawniej było sporo — ? KSIĄDZ Ano snać serca mi nie stało. MATKA Prawda i to, że pismo czyta kto inszy prawie; ja nie uczna; zna zaś Jędrek, twój młodszy; lecz zawsze słowo, wieść zawsze jaka, to jej wyglądam, jak tego ptaka. KSIĄDZ Jakże wam zdrowie? A brat? — już rosły? MATKA A może wkiedy tu zawita. KSIĄDZ Do mnie, mówicie? — Nie tego roku — — ? MATKA Nie tego; będzie ci z nim miło, chłopak honorny, tęgi, wyrasta i w głowie mu się rozświeciło, — nie zrobi wstydu — KSIĄDZ Uczy się? MATKA Uczy, chce księdzem. KSIĄDZ Wy cóż na to — ? MATKA Owo się dziewki, jak na lato do niego garną, aż się boję. KSIĄDZ Czego!? — MATKA Tak niby, bez tom chciała, żeby się ziemie chycił swoje, bobym się dziatek doczekała może z ożenka — ? KSIĄDZ Ile roków liczycie chłopcu? MATKA Już bez mała miałby szesnaście, jak ty, jakby, pamiętam kiedyś miał te lata, toś więcej jurny był od brata. KSIĄDZ Matusiu! MATKA Cóż ci tak nieswojo, czy ci co smutno? — ? — KSIĄDZ Lęk o brata, — myślę, niech lepiej — glebę orze, niż… cóż to chciałem rzec, — … MATKA Może, — może. — Lecz tobie jakoś, znać, markotno. — Cóżeś to namknął w liście, bez tom zjechała. KSIĄDZ Później rzekę. — To bez toście tu…? MATKA Zabaczyliście synu prawie, o czym pisane; pobrałam z sobą, mam schowane w zanadrzu. — KSIĄDZ Nie trza. Wiem, — znam, — powiem. Jeno to później. — MATKA Trudnoć wyrzec? KSIĄDZ Musicie, matuś, wprzódzi przyrzec… MATKA Zaśbym nie miała. KSIĄDZ Że wybaczycie, że… MATKA Synu. KSIĄDZ Matko, — lituj doli. MATKA Może się złego czego dowiem? KSIĄDZ Złe weszło w serce; nęka, boli. MATKA Serce? — ? — boli? — — KSIĄDZ Wnijdźcie. MATKA Przysiądę; — ot, tak, z drogi, osłabłam, — strzymać nie chcą nogi. KSIĄDZ Prawiem zamylił wam sposobić posiłek, — otóż go podają, tu wszystko zniosą; krótką chwilę zejdę, by suknie godne złożyć i księgę. MATKA Tak dostojnie jest ci w tej szatce; a, to strojnie szyte z jedwabiem, dbałym krojem. Pierwszy raz to widzę cię w twej zagrodzie, na swojem! — Radam jest bytem, statkiem, dolą. KSIĄDZ Dola, za Bożą zmienna Wolą. MATKA Dawniej jeździłam do cię w miasto, do szkół, toś mi był bliżej. KSIĄDZ Tak się oddala wszystko dawne, tak coraz naglej, chyżej niezwrotne leci. — MATKA Plebaneś dzisiaj, da Bóg czekać, może się dopchasz wyżej. KSIĄDZ Nie pragnę, — matko, — ja wyznaję, w mej duszy walczy słabość ze mną; mnie już ta gwiazda gwiazd nie świeci! Bo ja, widzicie, — ja… MATKA Prze Boga!… KSIĄDZ Zmazą okryłem się nikczemną! — Pozwólcie odejść — MATKA …w oczach ciemno… / Ksiądz ostatnich słów domawia, coraz oddalając się od Starej [Matki] ku sionce: na progu wrotek klęka; zwrócony twarzą ku Matce, a palec na ustach kładąc, pochyla głowę we wstydzie; a potem ręce rozpościera na węgarach drzwi, jakby chciał świętym znakiem milczenia osłonić cały swój dom; po czym szybko wstaje i odchodzi. Gdy Matka nie może jeszcze wyjść ze zdumienia, słychać od sionki gromki głos Młodej; Młoda zjawia się na progu, za nią tuż Parobek dźwiga stół. / MŁODA Stół na podchyzie! PAROBEK Hawok stawię. MŁODA Dasz stołków ze świetlicy! PAROBEK Dwa stołków! — MŁODA Trzy. PAROBEK Jak trzy!? MŁODA Ciewy! A może ci nie prawie? Mrucz ino! MATKA Wa, rządzicie cale. MŁODA Ładzę. — MATKA Toście tu za panią — ? MŁODA Słyszę, że pobędziecie z nami — ? MATKA Ano wam tego nie pochwalę, że młoda, tuście sami. MŁODA Może kto czernił mnie przed wami? MATKA Wy mi się podajecie sama, jeźli co prawdy w tej przyganie. MŁODA Prawda, co prawda: stanę za nię. MATKA A toście z gębą: żeście młodzi, nie dziw, jak sobie poczynacie; jeno, że nie tu wam komora, szukajcie indziej. — MŁODA Wy skąd skora Mnie co powiadać? Tak mnie znacie!!? Alboż co wiecie, co mnie trzyma? Co mie tu wiąże!!? Z kim!!? MATKA Zaś znów nié ma tobie kochanków! MŁODA — Mnie precz gonić? I to wy, co myślałam wkiedy, wy mnie będziecie bronić, przez moje dzieci, — !! — MATKA / z krzykiem / Dzieci czyje?!! MŁODA Ot idzie, niechże wam nie kryje! — / Pochylając się przed Starą [Matką], domawia ostatnich słów; prawie że uklęka, a posłyszawszy kroki w pokoikach, odbiega szybko do swej komory. / / Tejże chwili we wrotach staje Ksiądz, w białym długim płóciennym kitlu, w ogromnym słomkowym kapeluszu. Parobek tymczasem krzesła poznosił. Ksiądz i Matka siadają przeciw siebie przy stole. / KSIĄDZ Trza się wam, matuś, winem skrzepić. MATKA Abo mi raczej wstać, a nie pić, i pójść. KSIĄDZ Cóż bo wam? Takeście zmarnieli po jednym słowie. Jakoż śmielej mam gadać? Coście wprzódzi chcieli poznać, — zdam na dzień inszy. MATKA Czoło pali… KSIĄDZ Co wam!? Wy drżycie! MATKA Czepiec zejmę, pali bo głowa. KSIĄDZ Siwiuteńcy wyście matusiu. / Matka rozplątała wstęgi czepca, który zdejmuje i kładzie sobie na podołku; odsłoniła bielutkie siwizną włosy, po szyję, krótko po wiejsku obcięte. / / Wchodzi Młoda, niosąc na tacy trzy szklanki nalane winem. / KSIĄDZ Niesie wino; bierzcie szklenice, pijcie ino. / Ksiądz i Matka powstają. Wszyscy troje ujmują za szklanki; Ksiądz trąca się z Młodą, nie z Matką; Matka widząc to, wlepia oczy w syna, chwieje się na nogach, stawia swą szklankę na stole; upada na krzesło; omdlewa. / MATKA Toście wy! KSIĄDZ Matuś! Pomdleli! — Wody! / Młoda, która natychmiast uciekła, teraz przez okno podaje dzbanek z wodą; Ksiądz Matce wodą czoło i skronie skrapia, daje jej trochę wypić wina. — Z wolna Stara [Matka] przychodzi do siebie; Ksiądz usiada. / KSIĄDZ No już wam lepiej? MATKA Lepiej trocha. A wiem zaś pewno, syn mię nie kocha, pirwy się z obcą przybłędą para, szklenicą pirwy trąca; dla matki to już honor nijaki. — — — To to wy razem. — — — Ja ta nie głupia; myślałam nieraz, myśl złą pacierzem zganiałam; — awo teraz prawda; prawdzie się patrzę w oczy. KSIĄDZ Wybaczcie matuś, żem to niby nie waszą szklenę pirwy trącił; bo przecie ona tu nie sługa, i toście wiedzieć mieli. MATKA Wszyscy to inszy wprzód wiedzieli i znają jak się z pyszna śmieli, ta…! Niechta, ja po niej druga. Już ja nic tobie, — serceś zmącił. KSIĄDZ Matuś słuchajcie, wy nie wiecie, jakie to nam pożycie razem, jakie mnie lęki dręczą skrycie przed tym, co wiem, że nieodbycie, czeka na tamtym kiedyś świecie. MATKA Tamten świat — prawda — …wy coś wiécie Co to chcesz mówić, o czemu, synu — ? Któż zna co kogo czeka? KSIĄDZ Tam rozpoznana każda przewina, tam grzechom miarę mierzą i chociaż życiem się odwleka kara, że przyjdzie grzeszni wierzą. MATKA Komuż ta kara? Czyjaż męka? KSIĄDZ Boża ją pokieruje ręka! — mnie albo dla niej Piekło. MATKA Tobie!? KSIĄDZ Boicie się matusiu? MATKA Nie, — słucham, — trocha łez pociekło. KSIĄDZ Niechże jej będzie świat za życia słoneczny, niechże choć jeden kąt ten najdzie dorzeczny, Gdzie jej nie zajrzą Szczęścia. MATKA Widzę, już wloką się z ukrycia mary piekielnych gości i stają przed wrotami temi… KSIĄDZ Tyle jej szczęścia, co na ziemi dłoń jej człowiecza może dać; niech się pocieszy znikomemi radości. Jej to wieczyście z potępionemi w piekielnych ogniach stać; ona i dzieci. MATKA Dzieciż to twoje, krew twoja. KSIĄDZ Złud przynęta! Miłość ojcowska, miłość święta, dla mnie straszliwych klątew wzywa, przeklęta… MATKA Serce się w trwodze zlękłe zrywa, dzieci i ona tobie miła. KSIĄDZ W kochaniu, w łasce ze mną żyła. MATKA Błogosławiący, ród żywiący, Bóg że wam dzieci dał; jakoż by one nieszczęśliwe w Otchłanie rzucić miał? KSIĄDZ O matko, księgi są spisane, w nie prawa Boże wryte; a jest w tych kartach wyklinane występku zło pożyte. MATKA O księgi straszne, o wyroki! Jakoż tych sądów minąć!? KSIĄDZ Kościelne piszą je Proroki; Duch je w piorunnych burzach rodzi; występny musi ginąć. MATKA Azaż cię obłęd trwóg nie zwodzi? Jakoż Duch Boży tak okrutny? Litość się ludziom godzi. KSIĄDZ Wierzę we świętą prawdę Bożą; wierzę, żem przysiąg złamał stałość; Sumienie żalów gnębi żałość, trwogi się zgubne zewsząd mnożą; otom wieczyście smutny. MATKA Jakież tych przysiąg kłamnych brzemię? KSIĄDZ Ktokolwiek na tej ziemie przysięgi straszliwemi ślubował Bogu swoją duszę w czystości żywić nieskalanej; a potem śluby swoje łamie i Boskiej Łasce dla się kłamie; Bóg pomsty zseła nań katusze i jego dzieci, i kochanie na zatraconych ogień wpędza: oto jest matko moja nędza. MATKA Każdyże inny Szczęście zbiera w miłości dziatek świętej, tobie się Szczęście poniewiera przez klątwy zło przeklętej! Czemużeś raczej, jąwszy pługa, jak rodzic ziem nie porał — ? KSIĄDZ Bóg chciał, żebym był Boży sługa i świętych Psalmów chorał dał słyszeć mojej duszy. MATKA Czemużem dla cię pragła księstwa, powagi i zaszczytu; raczej byś zaznał był niebytu, naszej chudoby niezasobnej a żywiąc ludzkim prostym życiem, był szczęśliw ziemnych szczęść użyciem. KSIĄDZ Skry święte rwały mię palące być z pomazańców i szafarzy; pod stopy świątyń malowane, kadzideł dymy kołysane, ze srebrnych amfor chybać; błogosławieństwa znak pokojny, gdy lud poklęka bogobojny, od złotych słać ołtarzy. MATKA Wielkiej bo służby wziąłeś trudy, jeno ci wytrwać zbrakło męstwa. KSIĄDZ Bóg mi poskąpił palm zwycięstwa. MATKA Trwoga odejmie resztę złudy: śmiertelne żywisz niepokoje o dusze ich i szczęście twoje. KSIĄDZ Tyle więc mego szczęścia z nimi, co się napatrzę na tych troje… Czasem to łysną się nad nimi onych piekielnych ogniów zwoje, w oczach się moich robi ciemno i słyszę klątwy płacz nade mną. MATKA Los cię ich straszny nęka. KSIĄDZ Dusza nad nimi boleje. MATKA Zacz nie pomogą nic święte śluby, goryczne żale, pokuta, ogniowe próby? Wiecznaż ich duszom męka? Nie masz nadzieje? KSIĄDZ Do wiecznej pójdą zguby. Żadnej nadzieje dla tych troje; wyrocznia sądu już wykuta, — — chyba, gdy jedno im poświęcę. MATKA Cóż tą nadzieją? KSIĄDZ Szczęście moje — — i sam się srogiej poddam męce. Szczęście to moje rozburzone? — Mamże sam dla się topór kować?? MATKA Jakoż masz twoje Szczęście psować — ? Jakoż ma być zerwane, by były dusze ocalone — — ? KSIĄDZ Potrzeba okrutnego czynu: ofiary!… MATKA Nieszczęście wlecze się pod progi twej chaty. — Synu, synu! — — — Teraz widzę jasno. KSIĄDZ O matko, światła w duszy gasną i myśl na błędne idzie drogi. MATKA O synu, teraz widzę jasno, nieszczęście wlecze się pod progi; w twój dom piorunne gromy trzasną! KSIĄDZ Dwie sągi ciężkich kłód trza na dalekie wywieść pole ugorne, puste, skąd by nie dojrzeć wsiowych chat. MATKA Widziałam pole podle drogi, ugorny ścierz, zachwaszczon mątwą wielu lat. KSIĄDZ Tak, tam… zarasta dziko kierz, od lat się wielu nie zorywa. O precz ta myśl! Potworna myśl skwapliwa, nad wolę mą; ilekroć zajdę tam, powraca. MATKA Myśliłeś już… KSIĄDZ Zrąb trza zbudować z ciężkich kłód i drew narzucać do tej studnie i szczap jodłowych… MATKA Widziałam brzemion dwa gotowych, złożonych hań w drewutnie. KSIĄDZ Na stos niech wstąpią… Mówić mnie o nich to okrutnie. O matko, matko, — dzieci, ona, byłaby wtedy ocalona. MATKA Ogień je żywy miałby chłonąć, mieliżby, jako świece żywe, w straszliwych mękach spłonąć. KSIĄDZ O matko, matko, — dzieci, ona, byłaby wtedy wybawiona. mówić mnie o nich to straszliwe. — — Wyznać jej…?! MATKA — — Przeszło mrowie. — Niechajże nigdy się nie dowie, gdy zagrożone Szczęście twoje i duszy twej zbawienie; niechajże idą w zatracenie oni… Niech, żyją, pokąd czas znaczony. KSIĄDZ Ach żyjąc z nimi, spokój stracam, bo myślą wciąż niewolną wracam do lęków, do przerażeń: co je na tamtym świecie czeka. MATKA Dola, Los, wieczna krzywda człowieka! KSIĄDZ Czego unika, przed czym ucieka, to mu przed oczy żądza zwleka, żądza w najgłębszej tajni skryta. MATKA Odwieczna, straszna krzywda człowieka, na każdym czole troską ryta. KSIĄDZ Pozostań u mnie, matko droga, może mi z tobą i przy tobie spokojność w dom zawita. MATKA O synu, synu, nie, — prze Boga, ja muszę precz, — nie pytaj. KSIĄDZ Precz tę niewiastę, precz oddalę, precz razem onej dziatki. Dam im zasoby i dostatki, — Pozostań matko. MATKA Proś daremno, ani z nią tobie żyć, ni ze mną; Bożej się klątwy nad cię zwleka grom, — czyż go moje zwrócą modły? Przeznaczeń pełnia niedaleka. KSIĄDZ Co mówisz matko, przecz cię wiodły w mój dom tęsknoty twe matczyne. MATKA Tęsknoty wiodły mię serdeczne; do tęsknot dziś przydałeś trwogi prze twą obłędną winę. KSIĄDZ Ludzkichże błędów znasz przyczynę, bądźże mi ukojeniem, lituj nędzarza doli. MATKA To, coć dolega, to, coć boli, w serce się twoje wprzęgło krwawo; leki tu żadne. KSIĄDZ Dnie mi się wloką senną jawą w myśleniu, co mię sidła zdradne i gnębi a niewoli; jakoż się wyrwać z toni…? MATKA Żegnaj mój synu, niech Bóg chroni od nieszczęść dworek twój, zagrodę; jeno ja z dala pójdę, wrócę do wsie, z którejem przyszła; to, com ujrzała, com przeżyła, z reszt dni żywota zdarło pogodę. A nim odejdę, pozwól mi pojrzeć na niewiniątek twoich urodę, niech je pogłaskam po jagodach, główeńki przytulę, przycisnę do serca, co się lęka… A jeśli łzami w oczach łysnę, nie patrzaj, — bo mnie pali męka łez, co wypłakać się nie mogą nad ich Niedolą… / Urywa, gdyż tejże chwili słychać uderzenie drzwiami w pokoikach; Młoda, która się z wewnętrznej izdebki do pół pokoju wysunęła nasłuchująca, teraz nagle zemknęła na tył domostwa; Ksiądz wchodzi w sień, za nią poszukujący. — Spoza węgła dworku; którędy obiegła, zjawia się Młoda: przypada, klęcząca, do nóg Starej [Matki] i po nogach ją całuje. / MŁODA Słyszałam wszystko, Pani Matko, pozwólcie się nazywać. MATKA Tyżeś przyjęła syna w łoże, jak kochać, jak przeklinać — — ? MŁODA Ani przeklinaj, ani kochaj, jeno, gdy znasz już Sądy Boże, skazanej w modłach chciej spominać. MATKA Cóż byś nieszczęsna zamierzyła? MŁODA Wyrocznia Sądem zasądziła. MATKA Przecz syn mój przez cię traci duszę. MŁODA Jedno me dziatki kochać muszę. MATKA Co chcesz, szalona — — ?! MŁODA Boża wola. MATKA Chcesz zginąć! Spłonąć! Synu! Synu! / Chce biec ku sionce; Młoda zastępuje jej drogę. / MŁODA O stójcie stara, matko, — Pani; nie, — nie… — co inne wyrzec chciałam, jenoście pierwsi rzekli sami; na obce wsie i obce pola precz stąd chcę pójść. — MATKA Chcesz precz!? MŁODA Tej chwili. MATKA Dzisia jeszcze?! MŁODA Gdy się będziecie sposobili do drogi, — ja też rzeczy zbiorę, zamknąwszy się w komorze; nie chcę, by wiedział. MATKA Gdzie pójdziesz? MŁODA W obce światy, — najdalej. — — Zmilczcie, żem tu była; słyszę, że wraca. / Wybiega. Ze sieni wraca Ksiądz. / KSIĄDZ Mówią, że sprząta tu pokoje; czyliżby tutaj! — Drzwi otworem! Matko! MATKA Ja okna uchyliła, i może przeciąg drzwi rozchybał. KSIĄDZ Jeno, żem nigdzie jej nie zdybał, ni w sionce, ni w komorze. MATKA A tociem długi czas patrzała w okna, a nie było nikogo. KSIĄDZ — Już drżałem, że słyszała, comy mówili; — tam drzwi dwoje, mogła ujść przez nie; — matko, trwoga, lęk żywy serce przejął, gdyby słyszała, — Męko Boga! MATKA Oto już idzie, ostaw nas tu; konie każ zaprząc, sam się zbieraj; chcę, żebyś podwiódł mię ku miastu. / Ksiądz odchodzi w stronę gościńca. Z wrót, ze sieni idzie Młoda, prowadząc dzieci dwoje, pięcioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopczyka, ubranych po wiejsku, bosych. / MŁODA Oto je wiodę urodzone w miłości. MATKA Miłość ta klątwą je obrzuca; strzymaj się srogich sądów ramię, niechże im błogosławię. MŁODA Obyś z nich starła przekleństw znamię, niewinnie oto zasądzone; jakoż je zbawię?… MATKA Pieścić je pragnę, pieścić, tulić twarzyczki takie krasne, buzie rumienne, oczka jasne; sercu się śpieszno czulić. MŁODA Ani je ojciec kiedy głaska, ani ich pieści, ani kocha; to serce we mnie rwie się z żalu i wiecznie smutne szlocha; kochajcie, wielka wasza łaska. MATKA Syn mój je kocha, kocha wiele, jeno się Dolą troska; dyć prawie widzi cała wioska, jako żyjecie. MŁODA Widzą to wsiowi, gadają, prawią, ano Bóg też pogląda. Bóg dał, by stało się, co się stało; stanie się, co Bóg żąda. — MATKA Precz pójdziesz, — mówisz — precz? daleko? Kaj? MŁODA Mam krewniaków, hań za rzeką; u nich pobędę. MATKA Potem dalej? MŁODA Dalej… w dalekie drogi potem i nigdy już z powrotem. MATKA Synowi słowo szepnę o tem, już na rozchodnem. MŁODA Wyścież dobrzy. Mam was to prosić; — jeno nie tu gadajcie, — aże het, gdy z wami wyjedzie; — niechbym się miała czas z gratami złagodzić. — MATKA Myślisz, że cię strzyma. MŁODA Nie to, — — MATKA Jest skłonny byś odeszła. Nie chce ciebie przy sobie tu. Sam mówił. MŁODA Wyrzekł!! MATKA Nie śmie pono przed tobą, — boś mu jako żoną i on dla ciebie ma powinność. MŁODA Ja też nie śmiałabym wymówić, że muszę precz, — a muszę! MATKA Widzę, już wóz mnie zgotowiono. MŁODA O matko, Boże, strzeż mej dusze, — żegnajcie. MATKA Żegnaj, — wy maleństwo! Och serce pęknąć chce od żalu. Ręczynki złóżcie mi na szyję, całujcie, — chwilę jeszcze, chwilę — płaczu gorący! MŁODA Przekleństwo waszym łzom, przekleństwo! / Wydziera dzieci z objęć Starej [Matki]; bierze młodsze na rękę, drugie za sobą pociąga i szybko znika w sieni. — Od strony gościńca wraca Ksiądz przybrany do drogi, z torbą skórzaną i laską. / KSIĄDZ Matko, chcę pytać, czy się wam zdradziła? MATKA Jakoż?… KSIĄDZ Słuchała?… Nie? MATKA Nie sądzę. A choćby, — to nie zrozumiała, bo tylko chce się stąd wydalić. KSIĄDZ Mówiła?! Kiedy?! Więc chce sama. MATKA Za czas niejaki, — bądź spokojny. KSIĄDZ Mój spokój?? — Boże! to daremno! MATKA Pogwarzym o tym jeszcze w drodze; chcę przed wieczorem zjechać w miasto. KSIĄDZ Jutro się podróż dalsza znaczy. MATKA Co będzie, Bóg sam wiedzieć raczy. / Od czasu już było słychać turkot wozu, jak zajechał na gościniec przed plebanię; Ksiądz i Matka odchodzą, minąwszy wrotka w ogrodzie, w bok na prawo, ku gościńcowi. / / Młoda wychodzi i patrzy w stronę, gdzie odeszli, skąd teraz słychać turkot wozu, coraz się oddalający. Spoza domostwa, od strony kościoła przychodzi Parobek ku Młodej i widząc ją zapatrzoną, też patrzy w stronę gościńca, gdzie turkot wozu już prawie zupełnie ucicha. / MŁODA Jak we śnie, — jednej chwili wszystko wzeszło. PAROBEK Dopiero z drogi, już z powrotem. Że też to stara nie pobyli — ? Może was i obeszło — ? MŁODA Cóż wsiowi? — Wiesz co o tem, co czynią? — Byłeś? PAROBEK Drzewa dwie sągów naskładali, wołami wozów dwa wywieźli i stos pobudowali. MŁODA Na pustym polu, na ugorze. PAROBEK To wiecie — ? MŁODA Lecino przyzwać wójta do mnie, że mam do niego słowo. PAROBEK A widać Sołtys też coś mają, bo niedaleko się trzymają. MŁODA Wiem, co mają. Przyzwijże. Bądźże mi pod ręką; będzie mi potrza. / Parobek gestem przyzywa kogoś poza sobą; — po chwili wchodzi Sołtys. / MŁODA A może macie co Sołtysie rzec? Ja też dla was jakie słowo umyślnie warzę. SOŁTYS Ja tu po kupnie, com to kiejsi stargował wiązki i łuczywo; chciałem dziś pobrać. MŁODA A wiem, słyszałam; a dyć już czeka zgotowione, jeno pobrać. SOŁTYS Choć zaraz. MŁODA Bo widzę, że to także chcecie na ten stos hańten. SOŁTYS To nam pilno. MŁODA A ja, widzicie, niepomylną uznałam już tę Wolę i teraz sama, myślę, — przydam pomocy, złożyć hań na pole te wiązki. SOŁTYS Po co? MŁODA Że to pole księdzowe; więc skoro pójdę ja i za mną poniesie kto, nie będzie posądzenia już o nic; nikta księdzu nie doniesie z plebańskich. SOŁTYS Toście wy już… — ? MŁODA Co wam ta, co ja myślę; niech będzie, jak wy chcecie. SOŁTYS A dobrze, — to pójdziecie z kim swoim — ? MŁODA A Kuba pójdzie, co poniesie. Ja przypilnuję; dziś ułożyć, — a kiedy — będzie kiedy pora, to się zapali. SOŁTYS Nad ranem jutro Sam założę ognisko, niechby się te gniewy Boże skońcą. MŁODA Niech i jutro. SOŁTYS To pójdziecie rychło? MŁODA Tej chwili. SOŁTYS Bo ta pleban wrócą pod wieczór. MŁODA Tak. SOŁTYS Ostańcie z Bogiem. / Sołtys odchodząc, chciał Młodej podać rękę na znak umowy, ale ta zmiarkowawszy wprzódy, odstąpiła nieznacznie parę kroków, tak, że już mu się podejść nie zdawało i tylko, wymawiając słowo „z Bogiem” uchylił kapelusza, już odwrócony od niej, a potem ręce wraził w kieszenie kapoty i odszedł. Parobek, który czas cały trzymał się w pobliskości na oborze, teraz się Młodej pyta: / PAROBEK Będzie co nosić potrza? MŁODA Weźmiesz te brzemion dwa gotowych, złożonych hań w drewutnie. PAROBEK A bo ta ciężkie są okrutnie. MŁODA Ogromniec taki, sklamrzy; — raźno! PAROBEK I gdzie? — Do wójta? MŁODA Sołtys życzą kaindziej: — no poniesiesz, mówię, gdzie Sołtys życzą, na hańte pole, co księdzowe, gdzie stos się zwozi. PAROBEK Toście już z nimi weszli w zmowę. MŁODA Tak ta. PAROBEK Cobyście ta wierzyli — ? MŁODA Niech ta, — że wierzę, a niech ta, niech się stanie. PAROBEK A ino będą ksiądz swarzyli na mnie. MŁODA Powiadaj, żem kazała. PAROBEK A już ta przódzi ksiądz mówili, że wy każecie. Patrzy z niepokojem ku izbom i ku sionce. Kaśka se pozbierała już przyodziwę, już idzie! Czas i na mnie pod górę. MŁODA Boisz się Kaśki. PAROBEK Jużci boję, bo z pyskiem do mnie skoczy, że to beze mnie. — — To jakże to sprawić? MŁODA Słyszysz! Zesujesz wszyćko do środka do tej ogromnej studnie z drewnianych kłód, — rozumiesz! — łuczywa i powrósła słomne. PAROBEK No rozumię; jedno nie rozumię, tela zachodu. MŁODA A jeszcze, nie idź drogą; na ścieżki! — bez natonie! haw bez tył ogrodu! / W ciągu rozmowy Parobek był już wyciągnął brzemiona drew, powrósłami razem powiązał, na pniak je dźwignął, z pniaka na bary wziął i wskazaną drogą poszedł, obchodząc domostwo dokoła; po chwili widać go jeszcze w górze ponad dworkiem, jak idzie wzdłuż wału, aż znika w ugorze. Ze sionki wychodzi Dziewka, odziana w chustę, w której trzyma dziecko malutkie: na plecach tobół z pierzyną i trochą przyodziewy. Przygarbiona ciężarem, podchodzi do Młodej, całuje ją w rękę, zaczyna mówić, urywa i odchodzi szybko; Młoda za nią woła. / DZIEWKA / żegnając / Ostańcie… MŁODA Kaśka! tyś mnie przeklena, teraz ty idziesz precz — —? DZIEWKA Niech ta, — cóż. MŁODA Bom cie, jak tego psa wyżena. DZIEWKA No, jak psa. MŁODA To mi nieswojo. Kaśka! DZIEWKA Cóż ta i tak bardzo o mnie stoją naraz. MŁODA Bo widzisz, tyś przeklena. DZIEWKA At słowo ludzkie, — wiatr ponosi. MŁODA Bóg słyszy każde. DZIEWKA Nie pamiętajcie. MŁODA Jest ta cosi sukienczyn parę, co za małe na moje młodsze, to ci będzie prawie na twoje. — Weźmiesz? Chcę, żebyś wziena, jest poskładane. DZIEWKA A i dobrze, cobym zaś nie przyjena. / Młoda, mówiąc, wbiegła na moment na izby, do swojej komory i stamtąd przynosi spory tobołek ubrań swoich i ze swych dzieci i stawia na ziemi przed Dziewką. / MŁODA Dla twego, — to dla ciebie. DZIEWKA Tela, wszyćko!? MŁODA Tylko toboła nie rozwijaj tutaj, bo po co; daję ci wszystko. DZIEWKA Cóż to z wami? MŁODA A rzeknij Słowo choć przed progiem inaczej. DZIEWKA — — Ostańcie z Bogiem. / Gdy Dziewka, zrozumiawszy, pożegnanie jej to Boże wyrzekła, — Młoda, nie czekając, nim do niej się zbliży, odchodzi szybko do sieni i znika w swojej komorze. Dziewka sadza dziecko na ziemi, zrzuca ze siebie ciężar z pleców i razem dwa toboły gromadzi, żeby poradziła unieść; od strony kościoła nadchodzi Pustelnik. / PUSTELNIK Zbierasz się w drogę — — ? DZIEWKA Wiem ta? Może jeszcze ostanę. PUSTELNIK Dziecka bo szkoda na włóczęgi brać. DZIEWKA Co ta takie? PUSTELNIK Widzisz to jedność; — jak są w polu te zboża, co każdemu rosną, jak są owoce po sadach, co się wkiedy bujną młożą… DZIEWKA Ano nie tego roku. — PUSTELNIK Jako namniejszy robaczek, czy muszka, żyje swobodno… DZIEWKA Ludzie nie gady. PUSTELNIK Może, — może — — ? Ja ta żyję po swojemu: z gadami w miłej zgodzie i Bóg mojemu rad królestwu. DZIEWKA W pustelni łatwa zgoda. Próbujcie ano tu, obstoicie? Ja też nie dzisiejsza. PUSTELNIK To się może bez to nie żeni. DZIEWKA Kuba? — nie wiem. Cóżeście ta se wzieni mie się pytać? PUSTELNIK Może co, — jako? DZIEWKA Ano później ta kiedy was nawiedzę. — / Dziewka, pobrawszy swoje, odchodzi w stronę gościńca. Z wrót plebanii występuje Młoda, przybrana w strój biały odświętny, trochę z wiejska; dziecko mniejsze niesie na ręku, starsze wiedzie za rączkę; dzieci są również, jak ona, przybrane bialutko i wystrojone; na główkach mają wianuszki z kłosów. / PUSTELNIK Bóg z wami. MŁODA Bóg nade mną. PUSTELNIK Idziecie pono sami, hań. MŁODA Bogu się patrzy dań — ofiarę niosę, — wiedę sama. PUSTELNIK Tak wam się świętość w oczach świetli, wy młoda. MŁODA Marność, co spali się i zetli, moja uroda. PUSTELNIK Cudza przewina; wyście bo rośli, jak krew żądała, jako w ostępie kwiat, roślina, bujno i płodno. MŁODA Czas jest, że wiem, co Bóg przeklina. Czas, bym się sługą stała godną i krew uhamowała. PUSTELNIK Po was niczego nikt nie czeka. MŁODA Tym łatwiej spełnię wszystko moje. PUSTELNIK Was do niczego nikt nie wzywa. MŁODA Toć to już wie gromada cała, że prze mnie klątwy złość straszliwa. PUSTELNIK Na tobie nikt nie szuka kary. MŁODA Święconej ja się imam wiary, przed Piekłem Niebo straż tu trzyma. PUSTELNIK Ano jest jeszcze nad obima Moc przebaczenia, ukojna, co groźby w nicość mieni. MŁODA Samiście rzekli: trza ofiary. PUSTELNIK Ofiary z żywych płodów ziemie. MŁODA Jenoście słowo pół pojeni, — trza dać, co ludzkie zlęgło plemie. PUSTELNIK Gdzie wy idziecie!? MŁODA Hań, — wy stoicie w pół drogi — PUSTELNIK Strojne wiedziecie, strojniście w bieli. MŁODA Duszyczki czyste, boscy anieli pojmą strzec. PUSTELNIK O jakiejże to mówisz drodze? że ja to niby poły stoję? MŁODA Królestwo sobie w niebie roję, — jak wam to rzec — ? PUSTELNIK O twój się rozum niepokoję, kobieto — MŁODA Chcę za tych złotych bram podwoje Edeńskich biec. PUSTELNIK Umysł ci splątał się niebodze, zmyślonych gróźb podnietą. MŁODA Zmyślone było szczęście moje; groźby dosięgły mię żarliwe; czas, by się wypełniło. PUSTELNIK Jakąż obłędną rwiesz się siłą — Patrz, by cię złe nie omamiło. MŁODA Bóg sam mnie król nade mną! — Wy precz… PUSTELNIK Zbłąkana, cóż to ty gadasz?! MŁODA Ja skazana. PUSTELNIK Gdzie wiedziesz dzieci!? MŁODA Na ofiarę. — Chcę by się wielka stała rzecz — tam. PUSTELNIK Zbrodnia!? MŁODA Za grzech śmiertelny. PUSTELNIK Zbrodnia! MŁODA Ja spłonę, dzieci spłoną! PUSTELNIK O grozo! MŁODA Stos już zgotowiono. PUSTELNIK Stos!!? MŁODA Wedle waszych słów. PUSTELNIK Ofiary żywe! MŁODA Wyście rzekli, ja oto klątew tych przyczyna. PUSTELNIK Bóg rozum mąci, gdy przeklina wyzwałaś Boga, — ty zbrodniarka! MŁODA Precz stąd, wy Boga mi nie gródźcie. Mojej Niedoli ja żniwiarka; Jakież mnie życie, wypędzonej? PUSTELNIK Ty wypędzona?! Tak okrutnie! MŁODA Pogarda wszystka pogardzonej. PUSTELNIK Chcesz śmierci?! Straszna twoja Dola! MŁODA „Wyżeńcie het na pola” — słyszałam wyrok; to jak młotem, Serce mi biło; wiem o stosie; tym jednym duszę zbawię; jakiesi księgi piszą o tem Boskie. — Kędy się zwrócę wylękniona, ścigają wszędy mię zwidzyska po nocach, w dniu, na jawie, jacyś mię gonią, widzę z bliska przy twarzy tuż ich twarze, już, już nade mną ich ramiona, rąk podniesionych zwarte koliska. Ciskają na mnie gruz, kamienie, uciekam darmo, — gonią, gonią, próżno się chronię przed ołtarze, wołają: Śmierć, Śmierć, Zatracenie! PUSTELNIK — Złe Moce przyszły po nią!! / W miarę słów Młodej, Pustelnik cofa się w przerażeniu i znika ku stronie kościoła. Młoda, po jego odejściu, rozgląda się po ogródku, po otoczeniu całym, postępuje krok za krokiem bardzo wolno, zawsze prowadząc starsze dziecko za rączkę, a młodsze niosąc na ręku. / MŁODA Dziatek tych moich zlituj małych, w giezłeczkach białych: otom je godnie ustroiła i siebie samą przygodziła. We włos im wplotłam kłosy zżęte, jako, że w Szczęściu są poczęte; jako, że Nieszczęść gnie je Dola, kłos złoty sierpem żęłam z pola. Niedługą chwilę już pożywię. Weźmij je do się w niebo twoje, gdzie złote Słońce w ogniach wre, za Empirejskich bram podwoje. Wieczyście pokój znacz mej duszy; zali błękitów twych poruszy, mój płacz, — zali Cię moja skarga sięże: tych się obłoków białych chyta; patrz, w całun nędzy upowita, u tronów twoich lęże. Nędze to przed cię te ubiory, ten strój, bogactwo moje; patrz, jako serce dla cię stroję, byś mi uchylił bram zawory. Żywa, przez ogień pójdę żywy, przeniosę ból i żar straszliwy, bądźże ty litościwy. Miłość dziś moja katem dla mnie a przeczże żyłam w niej niekłamnie; jako gołębie żyłam Boże, jako te w boru bujne zioła, naraz mię Los tajemny woła, że serce w trwoźnych ogniach gorze. Bądźcie mi zdrowe, bądź mi zdrowa Radości i Wesele, żegnaj Słońce, — niechajże oczu mych nacieszę, ostatni raz się k'tobie patrzę. Oto na stos skazana idę; glina, rozsypię się w popiele: ostatnim grzechem Śmierci grzeszę grzech, co mych grzechów pamięć zatrze. Dawasz Sędzio Sprawiedliwy nade mną młodą sąd straszliwy ognia żywego; skłoń duszy mojej czystej Światłości Wiekuistej Nieba Rajskiego. Ciało zetlałe w popioły wichr zwieje z prochem pospoły we czworą świata stronę, a dusza gołębica biała zwól, by z popielnych zgliszczów wstała w jasności nieskończone. / Idzie powolnie, okalając domostwo; drzwi na plebanii ostawiła otwarte, z widokiem na przestrzał, więc ją widać teraz, gdy idzie przez natonie, po drugiej stronie budynku. — Po chwili widać ją jeszcze raz w górze ponad dworkiem, idącą wzdłuż wału, aż znika w ugorze. Po jakimś czasie słychać z daleka turkot wozu, coraz się zbliżający; wozu, który pędzi; w pobliżu plebanii słychać, jak na gościńcu gwałtowny turkot naraz ustaje; wóz się zatrzymał; ktoś z wozu, słychać, jak zeskakuje na równe nogi, — biegnie ku plebanii: — Ksiądz. Dopada szybko wrotek ogrodu, pędem biegnie ścieżką do wrót, wpada w sień, widać go poprzez okna, jak obiega pokoje; nie znalazłszy nikogo, wychodzi znów poprzed wrota sionki, na ogród. Od strony kościoła spieszy Pustelnik, z dala już dając mu znaki. / KSIĄDZ — — — Jednak jej nie ma… PUSTELNIK Nareszcie, — wracasz — by nie za późno! KSIĄDZ Co wy mówicie? — pędziłem konie w cwał. PUSTELNIK Rwie mnie niepokój. KSIĄDZ Lęk i niepokój mnie tu gnał. PUSTELNIK Strzec by ją trzeba. KSIĄDZ Kędyś poszła. PUSTELNIK Posłać za nią, pogonić. KSIĄDZ Na izbie chusty porozrzucane, poszła — PUSTELNIK Wygnana! Wyście nieszczęsną gnali! KSIĄDZ Sama mówiła, że będzie stronić ode mnie, — jakoż bronić, czego żądała? PUSTELNIK Zlękniona tu przede mną stała i Piekieł łuna w twarz jej rzucała się paląca, — …drżała — KSIĄDZ Tu z wami rozmawiająca?! O czym —? PUSTELNIK O ogniach Odkupienia, Czyścowej męce, dusz Zbawieniu, krzykiem grożąca! KSIĄDZ Straszna mi w oczach truna się zjawia, — sprawdzają podejrzenia. — Mówiła więcej — że — — PUSTELNIK Mów!! O hańbo! — Więc to twoje mówiła słowa — ? KSIĄDZ Dziwna, przekorna twoja mowa gdy ja tu w lęku stoję — PUSTELNIK Chcieliście się jej pozbyć. KSIĄDZ Kogo?! — — Słyszała!!! wie?! — !? — co się stanie!! PUSTELNIK Winieneś śmierci tej kobiety. KSIĄDZ Nic, — drżałem o ten stos, coście kazali stawiać! — No nic, — teraz już nic — ale ten ciągły lęk, że ona wie! — — Już teraz nic — PUSTELNIK Stos stoi hań na górze!! KSIĄDZ Jaki!!!? Gdzie?! — hań!? Na ugorze!? Więc wy!? — Beze mnie!? — PUSTELNIK / milczy / KSIĄDZ Prze Boga — ona! — gdzie?! PUSTELNIK Przez was wygnana, porzucona. KSIĄDZ Kłamstwo! — Udanie! Dla niepoznaki! PUSTELNIK Naszej się prośbie przychyliła stosu dopatrzeć, co na twym polu, na ugorze — KSIĄDZ Poszła tam!!!! — Boże! tam — za nią — pójść — biec co żywo! / Od paru chwil było już widać Parobka jak z góry, z wału, szedł powoli, tą samą ścieżką, którą był poszedł; — okalając dom, idzie przed czoło plebanii i staje przed Księdzem, ciskając o ziemię powrósła i słuchając z rozdziawiona gębą, czego Ksiądz krzyczy do Pustelnika. / KSIĄDZ Ha ty skąd?! W porę! — za nieszczęśliwą, za nią. na ugór!! leć!! PAROBEK Dyciem na ugór szedł przed panią i z nią się minął na pół drogi. KSIĄDZ Chodziłeś po co? — PAROBEK Z rozkazania — KSIĄDZ Gdzie poszła!!? PAROBEK Szła tam, hań, kaj poniosłem wprzódzi, co rozkazała nieść. KSIĄDZ Jej rozkaz! — co?? PAROBEK Tych brzemion dwa, co to je Sołtys zakupili. KSIĄDZ Paliwa, łuczyw? PAROBEK Ciężkie licho! KSIĄDZ Ogień! — Ofiara! PAROBEK Kajby ta pani co paliła? KSIĄDZ Co wiesz? Co, — jak! PAROBEK A bo się w cudy postroiła białe i szli tak wszystko troje śpiewając. KSIĄDZ Strój Śmierci. — Śpiew. Mówiła co o podpalaniu? PAROBEK Że jutro Sołtys stos podpalą o świtaniu. KSIĄDZ Kłamała może? — PAROBEK Sama by rady se nie dała, a mnie to prawie odegnała precz. — KSIĄDZ Teraz — ! PAROBEK Sama hań ostała. / Wpada zadyszany Dzwonnik; rozradowany, wbiegł od strony kościoła i wciąż rękami pokazuje poza siebie, w stronę ugoru, ku wałowi. Ponad linią grzbietu garbnego, ponad wał unosi się czarny, gęsty słup dymu. / DZWONNIK Stos gore, prose Jegomości! KSIĄDZ Ach! a! gore!! DZWONNIK Stąd widać, hajnok ponad strzechą, nad kalenicą, ponad wiechą, prościutko idzie w niebo, smug czarnych chmurą ciemną. KSIĄDZ Tam! Co prędzej ze mną wszyscy! DZWONNIK O Jegomościu! coż to? bez co? a niech się pali, co wam szkodzi ta trocha płodu. KSIĄDZ Zmilknij stary! DZWONNIK Dym idzie prosty, jak z ofiary Ablowej, jak to w Piśmie stoi. — Cóż szkodzi? — Czegóż tak się boi Jegomość, — że się trocha dymu uniesie w niebo? A toć popatrzcie, Dobrodzieju, jako się już jakoby z cudu, po tym palącym dotąd niebie rozbiegły chmurki, jak się mnożą i deszcz się może puści. KSIĄDZ Co on powiada? Wrastam w ziemię z trwogi. DZWONNIK Toż radość; zwólże przecie raz; ot, Sołtys idą, sami sproszą. / Wchodzi Sołtys promieniejący, — i staje przed Księdzem, ująwszy się pod boki. Od paru chwil słychać ode wsi, z różnych oddaleń niewyraźne okrzyki radosne: „ho, hań, ho! ho!” — które później coraz się zbliżają ku plebanii. / KSIĄDZ Niech mi się Sołtys stąd wynoszą tej chwili. — Wy nieposłuszni, wy coście może, chowaj Boże, do Zbrodni dopuścili. SOŁTYS My tu tej chwili w swoim prawie i ze mną jest gromada, byście już teraz dopuścili, co jest, bo jest trza, jako widzicie sami po niebie, a reszta pusta zwada. Bo jest trza! KSIĄDZ Co rzec…? Sołtysie, ona — człowiek tam ginie! SOŁTYS To wam się może myli: widziałem prawie gospodynię i cóż by — o cóż chodzi? KSIĄDZ Sołtysie, bierzcie ludzi — co prędzej, tam! biec, gonić! Wy nic nie wiecie!! SOŁTYS Jegomość, cóż to we was gorze? tak w lęku się szarpiecie, żeście ją zgnali precz, że poszła, — — ? patrzy się po obecnych a wy, co wszyscy tak stoicie? i coraz poczyna miarkować że ona się na — swoje — życie…? wlepił oczy w Księdza Jegomość, cóż wam, co się dzieje? jakaż was trapi Nęka? KSIĄDZ Sołtysie, oto głos mi mdleje, Boża stos pali ręka. SOŁTYS Coście wy rzekli?! — tam?! KSIĄDZ / nie może wymówić / SOŁTYS Poszła!? pobrała dzieci!? KSIĄDZ Zgorze!!! SOŁTYS / przerażony, milknie / / Chłopstwo otacza plebanię. / KSIĄDZ Co to? SOŁTYS Gromada zbiegła, że zabronicie stosu może, — przyszła, by stosu strzegła. KSIĄDZ / znieruchomiony / Tam trza tej chwili wysłać ludzi. SOŁTYS / tuż przy Księdzu / Jegomość! Teraz nie posłucha nikt, oni stoją murem i nie przepuszczą nikogo. KSIĄDZ Krzyczcie!! SOŁTYS To krzyczcie sami, a widno klątwa dziś nad wami. KSIĄDZ Hej ludzie… słyszcie! SOŁTYS Hej gromada! KSIĄDZ Hej słyszcie! SOŁTYS Hej! ksiądz gada! / Sołtys i Ksiądz starają się przekrzyczeć chłopów, nawołujących radośnie: „haj ho ho!” „ho ho!”, którzy zbitą masą walą się ku plebanii i zastępują łańcuchem drogę wszystkim, którzy by chcieli w stronę ugoru biec. / KSIĄDZ Ludzie, tej chwili. — gońcie chyżo tam na ugor, — na stos!! — — — Ze dworu wyszła stąd kobieta z dwojgiem dzieci i może się tej chwili Los tych trojga waży. — — — Hej ludzie — patrzcie; mnie po twarzy łzy cieką, — oto drżę od lęku, bom oto sam strasznymi słowy przed nią wypomniał, co ją czeka, za grzech na tamtym kiedyś świecie, grzech — ten — klątewny — ze mną… i ludzie, teraz ona może — siebie i dzieci — — / omdlewa / / Przy ostatnich słowach Księdza wreszcie gromada ucisza się zupełnie, słuchająca; gdy Ksiądz opada omdlały, podchwytują go ludzie pod ramiona; spora część wsiowych, wśród nich Parobek plebański, biegną na wał i za wałem znikają w kierunku ugoru. / / Od ugoru, od słupa dymu ukazują się trzy gołąbki lecące. / CHÓR I. O patrzcie ptasząt troje leci hań, od ugoru, dziwno białe gołąbki ano, — jakaż im jasność skrzydła świeci łuną srebrzaną. II. Co to, patrzajcie, przystanęły w powietrzu krążą, letą ka dwór plebański — tu, — jakaż im jasność łyska z piór. III. Przysiadły u kalenice pióreczkami trzepotą i biją; pod skrzydła do samice pisklęta dwa się kryją. Gołębica je matka łagodzi, całowaniem kwilenie spokoi, za dzióbki je dzióbiem wodzi i słodem żywnym poi. / Ksiądz prowadzony postępuje naprzód i patrzy ku wałowi, skąd ciągle jeszcze w kłębach dym się unosi. / SOŁTYS Już poszli, wnetki tu nadlecą, a dyć się uspokójcie. KSIĄDZ Kaj wy patrzycie wszyscy? PUSTELNIK Wróżba: — oto te trzy ptaki, Gołębie lecą ode stosu, z czarnego dymu wyłonione; Znak, że tam ocalone ludzie. CHÓR Wróżba, to wróżba, słyszcie. Znaki! Przysiadły u kalenice, pióreczkami trzepotą i biją; pod skrzydła do samice pisklęta dwa się kryją. PUSTELNIK Wita was mirem, ta gołębica, goniec: Że Bóg poniecha klęsk i plag, że klątwom koniec. — Patrzajcie wicher już się zrywa, obłoki lecą coraz więtsze; jaskółce płoszą się od gniazd i tuż nad ziemią gonią wirem. / Świst jaskółek. / KSIĄDZ Goniec! Zwiastuny! — Mir! — Dopełnione! Klątwie koniec — SOŁTYS Jak wam się oczy dziwno jarzą i w moment z nagła mgleją. — Coś mówi, — dysze, — he słyszycie? Jegomość, — cieszcie się nadzieją; pojrzycie ino hań — do góry, kaj te ptaszęta białe. CHÓR Pójrzcie Jegomość, hań dwa małe pod matczynymi rade pióry. SOŁTYS Ze stosu, z dymów tu nadbiegły powietrzem gnane: zakrążyły nad twoją głową i hań przysiadły; dobra wróżba: że twoje ocalone. KSIĄDZ …Więc wy mówicie, że one zbiegły od stosu i tu od czarnych dymów lecą?! CHÓR O patrzcie, jak piórkami świecą z palących zgliszczów wylęgnione! — O patrzcie, ku wam się trzepocą! Wy się patrzycie, was witają, was to witają — was. / Chwila zupełnej ciszy, wyczekiwania; gdy Ksiądz, dostrzegłszy gołębi, w nie się patrzy zdumiony i cały się w myślach mieni. Z góry, z wału nagle pędem zbiega Parobek, w śmiertelnym strachu; dech mu zaparło; dopada przed Księdza i upada na ziemię dysząc, wreszcie straszliwym głosem woła: / PAROBEK O Jezu, Jezu! — Jezu! — — / Ksiądz zrozumiał, nim jeszcze Parobek upadł przed niego i tejże chwili, gdy podniósł głowę w górę, dostrzega, jak gołębie ze strzechy się trzepocą i do odlotu zrywają niecierpliwymi skrzydłami. / KSIĄDZ Żegnajcie ptaki wysłannice niebieskich świętych ziem, dusze mych drogich, gołębice! Znam, odgaduję — wiem! Wyście już zbyły ciał męczarni, wy, oczyszczeni ofiarami, ptacy niebiescy — lećcie w niebo żegnajcie! — lećcie w Niebo dusze! Czyste anioły… błogosławię i znakiem krzyża rozwiązuję byt wasz doczesny. — Wieczność świeci nad główeńkami moich dzieci! CHÓR Amen. — O dziwy! w niebo, patrzcie, lecą; w niebo, hen coraz wyżej, wyżej coraz… / Ksiądz, skoro chwila zachwytu minęła, pochyliwszy głowę, przed sobą na ziemi widzi Parobka; chwyta go i szarpie gwałtownie. / KSIĄDZ O Sądzie, karo! Mów, człowieku! PAROBEK O Jezu! — Co, co? — co? Czego wy chcecie, — tam spaleńce! KSIĄDZ Tam… / chce biec / PAROBEK / leżąc na ziemi, chwyta go za suknie / Nie chodźcie — tam — nie! — Wy nie! — W ogniach się wiją potępieńce, wichrzysko z dymem hula! Ona! — O Jezu!! Dzieci w piecysko powrzucała i drze się, wrzescy oszalała, a biała na niej koszula i chusty, i spódnica biała, w łachmany poozdzierane. Po polu — lata — jak Strzyga …a żagiew z drew wyrwała, to ją gonią hań chłopy, a bo się odgrażała, że spali wieś i prosto haw na szopy mierzała… SOŁTYS Chwyćcie ją! — żywo! PAROBEK Dyć ją gnają, — to ci tak leci, jak skrzydlata, trza jej zajść drogę stąd tu. SOŁTYS Lećcie! — leć, gońże! PAROBEK Wiecie — nie mogę. Bom się zaląkł — Złej Moce; takie się wszędy noce czarnych chmurzysków kładą. SOŁTYS Burza będzie. PAROBEK Nadchodzi. CHÓR Nadchodzi noc chłoniąca. KSIĄDZ Napróżne szamotanie, skargi, łzy, lamentowanie, nie masz mękom duszy końca. CHÓR Nadchodzi Noc chłoniąca, coraz się więtszy wicher zrywa, gałęzie trzaska suche; widzicie Zawieruchę, — nade wsią burza stanie! KSIĄDZ Próżno skargi, łzy, lamenty nie masz mękom duszy końca. — / krzyczy / CHÓR Jak szarpie się, jak krzyczy w głos, trzymajcie go pod ręce. KSIĄDZ Ja człowiek, ojciec nieszczęsny zaparłem się mojej krwie, dzieci mi giną w męce! Wydałem me dzieci na ognie, na stos! Rozpacz wnętrzności rwie! Los! — Los! — Los! Czymże mi była moja Wiara: Sen, Sen, przesądny Czar! Piekło i Niebo leci w gruz, zapada się w otchłanie. — O Panie! Ty ponad odmętem, co sądzisz niezbłaganie, jakich żem godzien inszych kar, jak te, co patrzę na nie!… CHÓR Co to błyska wśród krzaków? Co to hań drogą leci? Jak skrami żagiew ciska! Iskrzącą zamieć nieci! To ona pędzi Szalenica, jak opętańce, jakie ożogiem tnie błyskańce, jak chłopom się opędza, — tu leci — ! — / Coraz więcej się ściemnia; widać, jak z wału, z góry część chłopstwa leci w popłochu, dzieci i wyrostki; za nimi tuż na garbach wału Młoda z kołem palącym w ręku, w strzępach białego stroju; staje chwilę i zbiega na dół ścigana przez chłopów, co tuż za nią biegną. Chcąc się dostać do wsi, wpada na ogrodzenie kościelne; zapędzają ją stamtąd, że ścigana leci samym przodem ogródka, wpada w ozwarte wrotka ogrodu, przez strwożonych toruje sobie drogę ożogiem i dostaje się pod plebanię. Niebo się łyska / CHÓR Piorun się łyska hań od chmur, chwytajcie onę! tu, — haw — tu!! — MŁODA / stoi na stopniach przed plebanią z ożogiem płonącym wzniesionym, woła wielkim głosem / O ludzie! księgi są spisane, w nie prawa Boże wryte, a jest w tych kartach wyklinane występku zło pożyte… — — !!!! KSIĄDZ / usiłuje się wyrwać ludziom, którzy go trzymają / SOŁTYS Trzymajcie go za ręce! CHÓR Rwie się i szarpie w męce. SOŁTYS Prowadźcie go do izb. CHÓR Wstrętem się gnie od przyzb. SOŁTYS Dzierż mocą. CHÓR Prze szalony. KSIĄDZ Potępiony! potępiony! / Chłopi go puszczają. — staje obłędny na środku, nagle zwraca się w stronę gościńca, pędem wybiega. / CHÓR Iskrami w ślipia miota! Strzyga, Strzyga, wieś spali! MŁODA Z płomieni Rajskie Wrota! Ciesz się Boże ogniami. CHÓR Strzyga! Diablica!! Imajcie się kamieni! gruzów, a gliny! — Bić ją — haw, z hawtąd! Otoczcie ją w półkole! Pod mur! MŁODA Tędy mnie droga! Nie gródźcie wy mnie Boga! CHÓR Haj, no! — zaprzyjcie wrota! przeleci bez natonie! / Gdy Młoda rzuca się ku drzwiom plebanii, by przez sień ujść, ktoś już był zabiegł i nagle wrota od wewnątrz zaparł i rygle zasunął, że Młoda ostaje przez chłopstwo do wrót przyparta. Teraz odstępują parę kroków od lica ściany plebańskiej, gdzie sama tylko Młoda stoi. Chwytają kamienistą grudę ze skopanego zagonu i zarzucają ją gradem pocisków. / MŁODA / upada pod pociskami / Ha psy! — Gazdonie! Ha psy! ubiją, ubiją! Bóg was siarczystym ogniem spali! CHÓR Masz, masz, naści, naże — ! MŁODA Gruz się wali — Jezu. Maryjo! CHÓR Padła — leży raniona żegna się — krwią maże — o kona!… MŁODA / leży na schodkach plebanii powalona; ostatnim wysiłkiem żegna się i krwią, z rany na czole, krzyż na sobie znaczy, — umiera. Wicher się zrywa, trzaska oknami; piorun bije w pobliżu. / CHÓR Piorun!! we wsiowskie chaty!! Tu niedaleko, blisko! Mój dom, moja stodoła! W moje kopy! — boisko! / popłoch / PUSTELNIK / wskazuje trupa / Patrzajcie, trup, co krwią się korali, Pioruny znęca! Jakaś moc nieogarniona Przeklętą tę uświęca! CHÓR Wieś gore! wieś się pali! siarczyste ognie biją! Uciekajcie, Uciekajcie! gromy Jak ujść!? Rety! Ulewa!! O Boże — poginiewa!! PUSTELNIK Padajcie o ziem głową!! Bóg mówi — Słowo!!! / pioruny / Pisane w czerwcu 1899. Tegoż roku drukowane po raz pierwszy w Krakowie w Drukarni Uniwersytetu Jagiellońskiego w zeszycie 15 i 16 „Życia” oraz nakładem Autora w osobnej odbitce, wydanie drugie wyszło w roku 1901. Wydanie trzecie wyszło w roku 1904. Zaś druk wydania czwartego ukończono w sierpniu 1920 r. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/wyspianski-klatwa/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Stanisław Wyspiański, Klątwa, Odbito w drukarni związkowej nakładem rodziny. Skład w księgarni S. A. Krzyżanowskiego, Kraków 1920. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Aleksandra Sekuła, Justyna Wolf. Publikację wsparli i wsparły: Zbigniew Malinowski. ISBN-978-83-288-5525-0