Émile Verhaeren Wychodźcy tłum. Bronisława Ostrowska Z burym kotem, z wiernym psem, Z chęcią życia Bóg wie czem, Idą w mroku, brnąc po grudzie, Nasi ludzie: Wiekuistych dróg tułacze, Dżdżów pijaki, mgieł palacze. Nic nie mają nasi ludzie: Nic a nic — Prócz gościńca w mroków chmurze. Każdy niesie na kosturze W swojej chustce w wielkie kraty, Mieniąc ramię po kolei, Każdy niesie Zabrukane, stare szmaty Nadziei. Idą ludzie, nasi ludzie, W głuchym trudzie, brnąc po grudzie, W nieskończoność mrocznych dróg. Karczma stoi w suchym lesie, W głuchej ciszy: Stara karczma nieznanego. Gruzów ciszy sowy strzegą, Zgrają szczury w niej biegają, Szczury, myszy. Stara karczma w zbiegu dróg Ma stoczone czerwiem ściany, Strzechę burą na kształt strupa, Trzęsie w wietrze szyld blaszany Z piszczelami kościotrupa. Nasi ludzie, ludzie trwóg: Kładą krzyż na klęskę swą I drżą. Nasi ludzie mają w duszy Dwa bezżarne żużle czarne, Żużle czarne dwa — na krzyż! W nieskończoność zmierzchniej głuszy Polatuje głos podzwonny Przez bezdroża zapomniane Leśnych cisz: To madonny tak wołają Z kaplic licznych okolicznych: Jako ptaki w mgle zbłąkane Madonny! Nasi ludzie — ludzie trwóg: Drżą, że dziewki ich nie mają Świec gromnicznych, Że kadzidło nie ma woni, Że w odludnej chyba niszy Nad barwioną z gipsu głową Kilka jeno róż się kłoni W sennej ciszy. Boją się, gdy legnie cień Na ich pól stwardniałej grudzie — Boją się miesięcznych lśnień Nad drętwotą swoich wód — Trupa ptaka u swych wrót: Nawet ludzi już się boją Nasi ludzie. Nasi ludzie są niezdolni, Niedołężni i bezwolni, Choć zaciekli są w uporze Nędzą swoją! Nasi ludzie to biedaki, Jeśli liczą jeszcze kiedy, To plon chyba własnej biedy: Na groszaki. Przez różańce długich lat Naszych ludzi płonne zboże Śnieć toczyła, sporysz jadł! Ich lemiesze z spiekłych ról Odrzucały grudy skał, Głazów zwał, Szczęki się zażarły w gniew: Wgryźć się w ziemię ornych pól Aż do serca! aż do trzew! Z burym kotem, z wiernym psem, Z klatką, w której drzemie ptak, Z mocą życia chyba w tem, By bunt gnieść, a ból swój nieść, Opuszczają pól swych szlak Nasi ludzie, ludzie trwóg, W głuchym trudzie, brnąc po grudzie W nieskończoność zmrocznych dróg. Za spódnicą swych macierzy Dzieci drobnych stadko bieży: Drżące stadko i beczące W mroku chmury. Starców wzrok znużony w mgle Żegna jeszcze własny kąt Strupieszałej, szarej ziemi, Kędy kąsa wiatr, jak trąd, Gdzie, jak mróz — zaraza żre! A za niemi Idą ludzie znad wybrzeży O ramionach wyschłych w sznury… Umęczony orszak kroczy W mroku chmury, Bez pragnienia, bez wspomnienia, Bez zawiści dawnych szczęść, Nawet już i bez tej woli, By pięć palców ścisnąć w pięść Przeciw doli — Przeciw śmierci. Nasi ludzie, ludzie pól W nieskończoność niosą ból. Wózki liche i powózki Już od świtu tłuką bruk Kamienistych polnych dróg. Jedne stare jak szkielety Pobrzękują w amulety, Co z hołobli im zwieszono — Inne skrzypią w mroki senne, Jak żurawie gdzieś studzienne — Inne jak okrętu łono, Który w burzy strzaskał ster — A dwa koła, gdzie od lat Wyrzeźbiono zodiak sfer, Zdają się po drożnej grudzie Wieść w płóciennej swojej budzie Cały świat! Szkapy stare, nędzne, chude Ledwie wloką się przez grudę, Że woźnica wraz idący Niby wiatrak szalejący Ciska w przestrzeń raz po raz Gdzieś podjęty drogą z roli Senny głaz — Czarnym krukom — ptakom doli Mijającej. Nasi ludzie, ludzie pól Już pokornie niosą ból. Trzody nędzne społem z nimi Po gościńców twardej ziemi Idą w świat. Głody gnają je z zagrody, Klęsk i nędzy wieczny bat: Owce, których umęczenie Potyka się o kamienie, Co krok nowy — Woły rykiem witające Rychły zgon — Opuchnięte, ciężkie krowy, Wymionami zwisające — I ciągnący z obu stron Mułów rząd, co niesie w mrokach Śmierci krzyż na wpadłych bokach. Trzody idą, idą ludzie Przez gościńce w głuchym trudzie, Drogą mroku, i bezmocy Drogą, co okrąża świat. Z jakich, powiedz, dalekości, Morza losów, morza lat? Ze spoczynkiem jeno prawie Na cmentarnych wzgórz murawie, Co im ściele swą zieloność — Idąc, wstając, upadając, Brnąc w bezdrożach głuchej nocy, Jesień, lata, zimy, wiosny — Tłum tułaczy, tłum żałosny, Dąży skroś — z nieskończoności W nieskończoność. A w oddali już majaczy Spod ciężarnej nieb opony Czoło niby szczyt Taboru, Czarne ssawki, dech czerwony, Cały mroczny kształt potworu, Który ciągnie wieczny połów Polnych ludzi. Miasto, co przygasa w dzień, W proch i ołów, A rozżarza się i pali W płomieniste skry ogniowe, Gdy je budzi Nocny cień. Miasto murów i marmurów, z drzewa, cegły, złota, stali — — Polipowe. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/verhaeren-wychodzcy. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Liryka francuska, tłum. Bronisława Ostrowska, seria druga, wyd. J. Mortkowicz, Warszawa 1911 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Śląską z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BŚ. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska, Małgorzata Ślusarek.