Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki Kamień pełen pokarmu ISBN 978-83-288-5652-3 Książkę tę dedykuję mojej kochanej Marii Nenia i inne wiersze I w moim małym domu zamieszkała niewiara jak nierządnica zamieszkała w moim małym domu niewiara bardzo zła kobieta z którą mamy jednego Pana powiedziałem jej moje ciało męskości jak i moje ciało zniewieścienia wszystkie moje ciała których jest co niemiara mają jednego Pana więc po co do mnie przychodzisz wciąż naga II przysięgam schizofrenia jest jak pies bez kości który z żołądkiem moim ma do czynienia i z żołądkiem moim czyni sobie zadość co to jest samotność jak schizofrenia samotność zamyka mnie przysięgam ona zamyka mnie kiedy jestem ze Zbigniewem Ingo i kiedy nie jestem ona mnie zamyka w domu Zbawiciela a potem wyprowadza z domu nieskazitelności ona mnie zawsze prowadzi z domu nieskazitelności popod czyjeś okna III w moim małym domu zamieszkała skrucha myślałem że płacze we mnie dziecko a nie starucha przecież ona nie zamieszkała w domu starców która może odmłodzić jednym grzechem mniej powiedziałem ty mnie możesz jeszcze odrodzić w moim pustym domu ty mnie możesz jeszcze uczynić dzieckiem w zmarszczkach dzisiejszego grzechu IV schizofrenia to ten ptak wczoraj i ten ptak dzisiaj niejasnego upierzenia jaki jestem jaki będę jeżeli pokonam tę śmieszną przestrzeń między jednym a drugim niejasnym słowem które wypływa albo nie wypływa z ciemności najpierw zachorowała matka jaka jesteś pytałem się wczoraj i dzisiaj czy jak ten ptak oszukany pod niebem przez wszystkie płazy ziemi. V Panie ja nie odbiegłem ja nie porzuciłem Twojego domu we mnie tylko wilk Dobry Pasterzu wbił swoje zęby a ja mu powiedziałem to nie są zęby które się na mnie zawezmą Panie ja nie usłyszałem bo byłem głuchy Twojego głosu nie wchodź w paszczę zwierzęcia bez jednego zęba abyś nie był samotny VI 1 gwiazdo niespełna rozumu ziemskiego zacznij od nowa czerpać w ciemnościach świata tego gwiazdo niespełna rozumu ludzkiego zacznij od nowa w ciemnościach mojego ciała marnego najjaśniejsza gwiazdo niespełna rozumu i niespełna zamętu zacznij na nowo od chaosu moich wnętrzności a potem od swojego wozu i pociągnij mnie w przepaść najjaśniejsza gwiazdo niespełna rozumu czy ty byłaś matką czy ty byłaś matką odebraną komuś gwiazdo niespełna rozumu gwiazdo najjaśniejsza za którą idziemy do domu obłąkanych 2. czy ty byłaś zamknięta jak Dycka w oślepiającym świetle schizofrenii gwiazdo przeklęta czy ty się wzięłaś z mojej matki Stefanii o światło prosząc czy ty się uskarżałaś na nią ze mroczna to tylko my nie rozumiemy co ona pragnie nam przekazać nie przekazując owocu z pestek treści co ona pragnie nam ofiarować nie ofiarowując ona nam Pana Boga niosła i w drodze osłabła jakby zobaczyła diabła gwiazdo najjaśniejsza czy ty się wzięłaś z mojej matki w ciemnościach czy ty byłaś zamknięta jak Dycka w oślepiającym świetle schizofrenii VII moja matka kościół innowierczy niech będzie pochwalony Jezus Chrystus który cierpi innowierców a nie zsyła na nich śmierci innowiercą jest kto matczyne opuścił serce moja matka kościół bluźnierczy bluźniercą nie jest kto imienia Pana nie znajduje lecz który się chełpi że posiadł imię nowe i że się zowie nowo narodzony niech będzie pochwalony Jezus Chrystus który cierpi bluźnierców a nie zsyła na nich śmierci VIII krzyk jest powrotem do matki choćbyś nie chciał krzyk jest powrotem do matki pierwszym źródłem macierzyństwa i choćbyś nie chciał ostatnim zakorzenieniem krzyk jest po to ażeby nie opuścić siebie żeby w łonie matki nie było skonania i ust zaprzepaszczenia w ciszy zawiązującego się poranka IX piasek to sypkie ssące usta śmierci ustom tym nie wymkniesz się choćbyś z deszczem spadał choćbyś z deszczem w głąb innych ust obsuwał się szczęśliwy że piasek nie istnieje powiadam wszakże piasek to usta śmierci nie zacieśnione na deszcz i kamień szczęśliwy kto uwierzył w piasek i usta napełnił swe a potem jeszcze raz zapragnął piasek to sypkie ssące usta śmierci które wciągają w drżenie martwych powiadam wszakże ani deszcz ani kamień nie spocząłby w nas wątpiących w samotność X mój przyjaciel jest chory i otoczył się jak niemowlę bólem rodzenia jego ciało w którym jest nadzieja na moje ciało jest już w drodze jak kwitnąca gałązka jabłoni daje o sobie znać i jak gałąź owocująca nic nie znaczy mój przyjaciel jest chory i drży ciało jego mój przyjaciel jest umierający i niosę mu zmęczenie sen nie odparty żadnym tchnieniem XI w niedzielne popołudnie pracowało trzech półnagich żołnierzy Pan Bóg w ich ciałach nie ukrywał swojego roztargnienia i na nowo tworzył kosmos początku i końca podczas gdy oni oślepieni słońcem wypoczywali na wznak Pan Bóg myszkował w ich ciałach zdziwiony swojskością potu Pan Bóg myszkował w ich ciałach złakniony wracał do swoich źródeł i stawał się kroplą brudu bez której nie bylibyśmy sobą XII moja siostra Wanda przynosi ze spaceru lilię a ja piszę wiersz o śmierci a ja znowu ten wiersz piszę od początku i nie umiem skończyć ani przerwać w połowie tak żeby się zachwiał jak lilia śmiertelnie kiedy szukam dla niej najodpowiedniejszego słowa zamiast garnuszka wody XIII lilia zepsuła się w garnuszku wody pytam się oczu co widziały i gdzie były lilia zepsuła się jakby zniechęcona po ludzku sobą pytam się swoich oczu gdzie sczerniały lilie za którymi poszłyby do grobu a one nie wiedzą i jak cudze na mnie patrzą więc znowu piszę ten stary wiersz o śmierci i wciąż jeszcze nie wiem od czego zacząć XIV moi przyjaciele piszą wiersze a woda nad którą stoją nie czeka tylko słowo istnieje które jest początkiem stworzenia rzeczy niewymownych źródłem rzeczy niemych przepływających obok nas własnym drążonym krzykiem mówią że istnieją słowa przed którymi zamykamy się do nadspodziewanych objęć wierszy i w których prosimy żeby nam wybaczono milczenie albowiem słowa przepływają obok nas własnym drążonym krzykiem XV Do A(…) N(…) pod jego bytność w przemyskiem powiem ci że cmentarz lubaczowski nie ma granic wprawdzie ma swoich zmarłych ale nie ma granic pokażę ci groby Argasińskich Dyckich Hryniawskich ale nie zakreślę granic których od nich oczekujesz mogę cię zaprowadzić do ich przeszłości z której wyrosłem nieco skostniały w ogóle zauważ jakaż ta teraźniejszość z kości zmarłych Dyciów i jakaż przyszłość z naszych prędzej z naszych kości aniżeli z naszego dzisiaj zapomnienia jak ci powiedzieć że cmentarz lubaczowski ma swoich zmarłych nawet w tobie który wszedłeś do rzeki ażeby wynurzyć się innym nie ma granic ałe ma swoich zmarłych nawet kiedy stanąłeś na brzegu Sołotwy ażeby do nich nie wrócić XVI w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół nikt nie zapyta skąd się wziąłem w ten czas i skąd się wezmę jutro z jakich wypłynę ciemności i w jakie ciemności na powrót pokracznie ach mamo w ciemnościach bez ciebie pokracznie jak i w oślepiającym świetle dnia zarówno do ciemności jak i do oślepiającego światła dziś dołóż drwa choć naręcze dołóż swoich ust tchnij XVII w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół materace na których spał Leszek i wielu innych których jeszcze pamiętam i już zapominam jeszcze pamiętam wilgoć w miejsce języka oczu myśli a już zapominam a nagość ich była jak dziwna bajka już zapominam z kim spał Leszek z kim spałem zanim przyszła śmierć Leszka i jeszcze pamiętam chłód jego ciała kiedy jechaliśmy z trumienką za miasto jeszcze mnie pamięć nie myli chłód jego ciała drzemał we mnie jak styczniowe słońce XVIII w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół materace jak dawniej gdy byliśmy tu z Leszkiem dla potęgi nocy oto jest śmierć mówił Leszek gdy po nocy nastawał dzień i w naszych oczach krzątały się kości wirowały jak wiatr któremu dawaliśmy niekiedy chwilę wytchnienia materace do których przyciskaliśmy wiatr naszych członków i wnętrzności Leszek mówił rano znowu znajdziemy się w szczerym polu oto jest śmierć mówiłem gdy po nieprzespanej nocy wdrapywaliśmy się na szczyt naszych członków i wnętrzności jeszcze pamiętam trumienkę z którą wyruszyliśmy za miasto chłód jego ciała uderzył mnie zaraz w domu kiedy pomagałem go ubrać kobietom spoglądającym niedorzecznie w swoje ciepło skisłe jak kluski XIX znienawidziliśmy miasta do których przyjeżdżaliśmy w piątek po południu albo w sobotę rano a zwłaszcza dworce na których spędzaliśmy resztę dni ludzi z którymi nie zamieniliśmy słowa na pustych zakazanych placach choć to oni pieścili nasze ciała w swoich szeleszczących skórach choć to oni pochylali się nad nami w zmarszczkach bez cienia intymności niekiedy bardzo śmieszni a zawsze bardzo starzy w szeleszczących skórach którą zatykaliśmy sobie uszy ażeby nie słyszeć ich dalekiego oddechu i którą jak zielskiem przykrywaliśmy swoje oczy zielone jak bielmem XX umyśliłem pisać wiersze o twojej śmierci i o tym jakie są teraźniejsze dzieje wyszedłem na łąki na których zawsze byłem dzieckiem ażeby początek wiersza tchnął mleczem zamknąłem się we wszystkich twoich listach wysłanych i nie wysłanych nigdy do mnie z daleka w widokach wiedeńskich postkarte przecież pisałeś jak wtedy z Placu Karola że dzieli cię dzień od samobójstwa od urzeczywistnienia rzeczy przyszłych i żebym przyjechał przeżyć przestrzeń jakiegoś nowego ładu którego jeszcze nie rozumiesz i pozostał z tobą aż po wypełnienie się chaosu w moich przerażonych kościach XXI zamykanie oczu to kłamstwo bowiem od widoku samobójczej śmierci Recki Ruszkowskiego nie uratuje cię czarna powieka zatem patrz jak wtedy gdy zatriumfowały w nim wszystkie furie powietrza naraz czyniąc zeń igrzysko pakułę gdzieś poza ludzkim kręgiem albo w ludzkich wnętrznościach i kiedy dźwigałeś tę pakułę a jeszcze bardziej kiedy nie mogłeś dźwignąć niczego oprócz wymiotującego brzucha wymiotującego z przerażenia iż jest i że starcza za wszystko XXII zanim odkryłem twoją śmierć w pokoju na dziesiątym piętrze i ujrzałem ją w zdziwieniu twojej nagości i zanim odkryłem śmierć jako coś co następuje po śniadaniu obiedzie i kolacji przekonałem się że ten który leży przede mną w zeszłonocnej pościeli i ten który leży w lilijkach to mój przyjaciel to moja fizjologia to nade wszystko mój przyjaciel i moja fizjologia coś co jest święte XXIII od nocy do świtu ćwiczenie pamięci jak czarnej skóry niewolnika w dniu w którym umarł ćwiczenie pamięci i w dniu w którym przygotowywaliśmy się do pogrzebu ćwiczenie pamięci jak czarnej skóry zbiega a potem raz po razie ażeby umarły był wciąż jak żywy ażeby żywy był jak umarły i nie ważył się przychodzić z widownią ciała ażeby przychodził jak pustelnik tylko do swojej duszy pełen miłości ku niej i pełen zwątpienia że miłość do jednej rzeczy jest związaniem przy rzeczach wielu ażeby przychodził jak pustelnik tylko przesiąknięty wiatrem i piaskiem przełamać się ze mną codziennym chlebem XXIV gdybyś choć otworzył oczy zobaczyłbyś jeszcze nie wiem co ale ujrzałbyś jako my widzimy szkielet może gdybyś uniósł powieki wszystko byłoby jasne jak pierwszy dzień narodzenia a tak stoję oślepiony przenikaniem świata nawet myślę że przenikanie świata jest wszystkim co potrafię może gdybyś język wyplątał z otchłani mowy przemówiłbyś błogosławiony który idzie ku mnie a nie ociąga się na widok słońca jakie zabiega mu drogę błogosławiony albowiem dnia pewnego znajdzie go ciemność w wielkich mękach widzenia XXV jeszcze nie dzisiaj jeszcze nie jutro przyjdę do Ciebie wiem zgasisz światło ażeby droga nie była wypełniona szukaniem po próżnicy jak wtedy gdy błądziłem na osobności przyjdę do Ciebie nie wcześniej aniż skończy się dzień i nie później aniżeli nastanie noc która wyda z siebie jad tylko mnie uchroń aniele mój gdy będę spał przed wężem który obudzi się na moich ustach XXVI przyjaciele nie umierają w ramionach obcej kobiety którą widzieli raz w życiu powiadam ci chłopiec jakiemu było na imię Leszek nie mógł odejść z kobietą tylko dlatego że nigdy dotąd nie spotkał jej na swojej drodze to prawda że wtedy kiedy umierał byłaś ze mną a ja nie umiałem ci dać tego co on umierając teraz jesteś zazdrosna o czyjeś ramiona w których umierał kiedy byłem blisko ciebie tak blisko że to mogłaś być ty XXVII oto złożyliśmy trupa do trumienki i ponieśliśmy przez chore miasto w którym mężczyźni uprawiają nierząd i nikt jeszcze nikogo nie uzdrowił pocałunkiem a przecież pocałunek jest od Boga który nie rozstaje się z ludźmi więc co czynią twoje usta pośród setek tysięcy chorych ani jednego do którego by przyszedł i ani jednego którego by opuścił choć wielu z nich będzie miało otwarte rany XXVIII. Pan Gemlaburbitsky 4. śmiejesz się że jestem nagi śmieję się choć w to nie wierzę nie wierzę że obok mnie leży dżdżownica na łodyżce kwiatu uważasz że łodyżka kwiatu nie pochodzi ode mnie śmieję się choć w to nie wierzę łodyżkę kwiatu masz od boga nicości który cię dotknął gdy byłeś jeszcze czysty 5. śmieję się że przychodzisz do mnie jak robak który znikąd przychodzi i zostaje na wieki wracasz w nocy i pewnie myślisz kim jestem że czekam śmiejesz się że czekam jak robak z tym ciałem dla ciebie z ciałem o którym Leszek mówił że jest od Boga na przeszpiegi potem biegnę do księdza Horocha wypytać się o ciało które jest od Boga na przeszpiegi kiedy człowiek idzie górą doliną XXIX znowu przyjechałem w przemyskie pełne bogów polskich i ukraińskich rodzina kurczy się coraz bardziej a ja rozrastam w samotności jestem jak poganin który nie ma domu pośród swoich zmarłych dzień rozpoczynam od krzyku nieodrodny syn tych co poumierali XXX w domu naszych matek była miłość mleko było miłością najpierwszą i najpełniejszą gdy wyrośliśmy na chłopców nasze matki jak wiedźmy wyszły z domu i nigdy już nie wróciły wyrośliśmy na pięknych chłopców i bardzo nieszczęśliwych nasze matki wyszły z domu i nigdy nie wróciły do pełni władz umysłowych ktoś je widział jak uciekały w kaftanie bezpieczeństwa unosząc nas z sobą XXXI młody mężczyzna idzie przez cmentarz gdy tak idzie nie spiesząc się ma coś ze zmarłego ma coś z ciebie który umarłeś i gdy za nim patrzę wcale nie tracę cię z oczu myślę że właśnie wtedy mogę z twego ciała czerpać gdy idzie na spotkanie swojej zmarłej i nazbyt starannie dobiera słowa modlitwy to właśnie wtedy mogę do ciebie zagadnąć wyzbyć się języka dziecka i przemówić po męsku jak zmarły do zmarłego jak być powinno wyzbyć się śmiesznej obawy że nie zrozumiesz gdy zamilknę XXXII. Na pogrzebie A(nny) S(uchożebrskiej) to tak wyglądają palce 45-letniej nieboszczki a tak usta jej 22-letniego syna jakże pogodzić dwa obce i zmęczone sobą ciała i jakże odejść od ust chłopca do trumiennych szczelin to tak wyglądają palce 45-letniej nieboszczki a tak usta jej 22-letniego syna któremu jeszcze dzisiejszej nocy zechcesz powiedzieć to tak wyglądają palce zmarłej drapieżne od niemożności zabrania się stąd XXXIII. Oczy mogą poprosić o miejsce pod martwymi powiekami a kiedy odmówimy bo podobno nie jesteśmy martwi pójdą przodem nas a kiedy w drodze zbłądzimy wezmą do siebie jak dwoje samotnych staruszków spodziewających się śmierci nawet ciało jest im dane inaczej aniżeli nam poruszającym się niby to po swoim a jednak a jednak boimy się że weszliśmy w szkodę Panu Bogu na tych kilkadziesiąt lat nie więcej a oczy mają wgląd we wszystko i poświadczą że weszliśmy daleko w szkodę jak świnie XXXIV i nic nie pozostaje pewnego z nas może właśnie jedna niepewność jak kość kiedy mówimy że nie będzie kości na panowanie długie i krótkie tylko nie wolno zasnąć albowiem śpiącym ubywa snu a panowanie ciąży jak zmiażdżenie rzeczywistością o świcie nawet tobie który wziąłeś za królestwo kamień i nie pomyliłeś się nigdy i nie pomyliłeś się wówczas gdy kamień poszedł w niewolę innego kamienia i gdy dopiero wtedy poczułeś ból XXXV. Szpital św. Klary 1. w rzeczach czystych niechaj będzie Twój dom a w rzeczach nieczystych moje umieranie do Twojego domu przyjdą pokłonić się Tobie a w moim dobrze uczyni kto pozna się na kościach i wyda o mnie sąd jako o zmarnotrawionym a w rzeczach nieczystych moje umieranie tak wielkie w nieczystości moje umieranie że gdybym miał z martwych powstać to tylko przez człowieczy brud 3. nie wiedziałem że w nieczystości chodzę od domu do domu a zawsze wygnany kto mnie opatrzył ten się zlitował bo tylko litość godziła się na mnie kto mnie owrzodził ręce umywał i rozpowiadał że owrzodzonego widział na mieście jak szedłem za nim do domu jego wnosząc owrzodzenie w samych już powiekach nie wiedziałem XXXVI ludzie obnażają ciało i mówią a to jest brzuch doskonały na każdą okazję głodu a tamto są genitalia doskonałe na każdą okazję zaspokojenia zbliżają się do siebie i powodują miłość białą kruszynkę która nie wytrzymuje z bólu i rodzi nikt nie wie po co XXXVII. Inskrypcja na lubelskim cmentarzu jest tak 26 listopada 1985 roku zmarł młodzieniec młodzieniec ten miał imię ze snu a kto ma imię ze snu temu się nie dłuży rozmowa z Panem Peregrynarz XXXVIII 1. schizofrenia jest domem bożym odkąd zachorowałem raz drugi i przebudziłem się w gorączce miłości zaiste niewiara jest jak okowa i obręcz płomienista w której wstydziłem się siebie choć to nie wstyd przymierzać się do istnienia a światła duszy nie zmarnowałem i wykrzyknąłem Panie niewiara jest cudownym miejscem które opuszczam codziennie 2. schizofrenia jest domem bożym odkąd zachorowałem raz drugi i przebudziłem się w gorączce miłości Panie wykrzyknąłem oto już jestem gotów do umiłowania rzeczy intymnych i bezgranicznych jak pies się wróciłem do Ciebie do rzeczy intymnych i bezgranicznych których nigdy nie miałem więc pewnie dlatego trzymano mnie tutaj tak długo XXXIX. Piosenka w wielkich miastach używamy dużo kosmetyków na zdziwione pryszcze na wielkich dworcach skąd nas zabierają udajemy dzieci przyssane do płaczu i rozstające się z płaczem jak nikt jeszcze na wielkich dworcach skąd nas zabierają udajemy chłopców wyrzuconych z baśni bez łatwego powrotu do rzeczywistości a w wielkich miastach używamy dużo kosmetyków na wyciśnięte krosty udajemy chłopców wyrzuconych z baśni bez pamięci do nazwisk starszych panów XL nigdy nie chcieliśmy tej miłości naprawdę nigdy nie chcieliśmy zamknąć w niej powieki do końca Leszek rzekł nadzy znienawidziliśmy nagość tak jak karzeł odrzuca swoją domniemaną wielkość z której się począł Leszek rzekł chciałem żebyśmy wyszli z tej miłości jak księżyc zza chmur i zawędrowali pokąd wiatr a nie drżenie liści zawsze pragnąłem żebyśmy wyszli z tej miłości jak wiatr do ludzi XLI. Awantura z powodu listy obecności mój przyjaciel jest martwy i znikąd nie ma jego przyjścia martwe są członki które oglądam poruszony tym że znikąd znikąd jest ciało Leszka które oglądam poruszony tym że martwe jest martwe nawet w moim sennym oku a z sąsiedniego pokoju krzyczy twoja matka żebym się zbierał na uniwersytet bo mnie z zajęć skreślą XLII od tamtego dnia słońce wschodzi i zachodzi bardzo nieporadnie od tamtej nocy księżyc gaśnie nieporadnie jakby miał zasnąć z wszystkim na dniach a gaśnie jak gdyby się mocował całe życie z dniem od tamtego czasu słońce nie pokazuje się w południe wielki błazen któremu plunę pod nogi niech ma błazen wobec którego wszelka śmieszność wydaje się bezradna wielki to błazen przed którym tańczę kilka kości odsłoniwszy gdy noc zapadnie XLIII. Do studentki UMCS w Lublinie przyjaciele nie umierają na raka odbytu Pan Bóg znowu będzie musiał usunąć kawał ślepej kiszki abyśmy trafili prosto do nieba przyjaciele nie umierają w kilkumiesięcznych odchodach na raka odbytu które matki straciły z oczu tych co umierają w kilkumiesięcznych odchodach matki tracą z oczu i biorą na powrót do siebie XLIV. Dławiąc się sobą, idzie prosto do nieba stocz ze mną wojnę a będziesz zwycięski każdego dnia będziesz zwycięski i każdego pokonany gdy tylko zawołam na pomoc umarłych to moje ulubione zajęcie przywoływanie zmarłych i nie znam innego pośród dni moich wschodzi słońce i jest mi najłatwiej o krzyk słońce zachodzi o krzyk się proszą wszystkie moje kości jakbym był tylko rozgrzanym szkieletem i nawet łatwiej być mi rozgrzanym szkieletem aniżeli cielskiem porośniętym w przerażone mięso które dławiąc się sobą idzie prosto do nieba XLV. Waleta przez pięć kolejnych dni nie usłyszą o mnie albo będą mówić jako o umarłym i cieniem moim bawić się przy świecach przez pięć kolejnych dni będą opowiadać jak bardzo byłem nieprzystępny za życia i że broniłem się przed śmiercią w ciepłych ramionach starców z Farbiarskiej to będzie smutna opowieść o chłopcu ze skradzionym słonecznikiem i szesnastu tego dnia skradzionych książkach i o tym jak się ów chłopiec rozmiłował w słoneczniku gdy przyszła noc po swoje ziarno XLVI najpiękniejszych chłopców spotykam w szpitalu i nigdzie indziej jak tylko w ich umysłach kanię pełną deszczu zachowują się agresywnie lecz jakie piękno obchodzi się bez agresji nawet ja który jestem tu od wczoraj biję głową o lustro kiedy zamykam się w wc dla personelu czuję jak brzydnę a chciałbym stąd wyjść XLVII szliśmy za trumienką lubaczowską drogą i szliśmy na spotkanie śmierci przydrożnej śpiewając pieśni o kościach nieboszczyka w zielonej dolinie o kościach nieboszczyka śpiewaliśmy i o zielonej dolinie pełnej ptaków i rozkładu o ciele zmarłego śpiewaliśmy pieśni i przypominały się nam ciała przodków o kościach nieboszczykowskich i o kościach naszych spotkanych na lubaczowskiej drodze jak stado gęsi powracających z łąk bardzo późnym wieczorem XLVIII. Piosenka wieczorna teraz nikt nie wydrze ci słowa wiatr cię ominie bo cóż wiatr staruszek nienadążający za tobą w śmiesznych podrygach liści widziałem go wczoraj i przedwczoraj w warkoczach dziewczyn i statecznych niewiast płaczących nad bezżenną ciemną wodą o zachodzie słońca XLIX nie pójdziemy na cmentarz pod Lipkami dzisiejszego dnia ani jutrzejszego gdy drzewa znieruchomieją na mrozie i gdy twoje kości otworzą się w nocy jak liście nie pójdziemy do twoich kości dzisiejszego dnia ani jutrzejszego jak do liści w których nie umiemy potem zgnić choć w liściach jest nam dana długa noc nie pójdziemy do twoich niespokojnych liści na cmentarz pod Lipkami wraz z pierwszym wiatrem dzisiejszego dnia ani jutrzejszego gdy mróz przyciśnie i gdy bez twoich liści przybiegnie szkielet nocy i wilcy L. Stypa w domu pani R(uszkowskiej) poprosiliśmy by zasiedli wokół twojej trumienki i zapłakali by do twojej trumienki rzucili trochę suchego piasku spod powiek potem poprosiliśmy żeby wyszli już czas moi mili abyśmy zamilkli mój syn też potrzebuje śmierci powiedział tak do mnie wczoraj potem poprosiliśmy do stołów proszę rozgośćcie się państwo i wybaczcie że mój syn zabrał ze sobą wszystko co najlepsze również we mnie Młodzieniec o wzorowych obyczajach LI. Na miasteczku uniwersyteckim podszedłem do niego gdy zwymiotował a był w moim wieku może trochę starszy i zapytałem skąd biorą się gwiazdy które robią to samo gdy późno wracamy do domu gwiazdy robią to od lat w dół urwiska kiedy idziemy z drugiego końca miasta przemówiłem gdy rzucił się przeklinać konstelacje których nigdy nie widział a mieliśmy w oczach piętno jednej i tej samej gwiazdy kiedy na mnie spojrzał podszedłem by mu powiedzieć iż gwiazdy od lat robią to za każdym razem z kim innym LII pijemy alkohol na żydowskim cmentarzu a potem siusiamy w zaroślach Leszek nie kryje się z tym co ma w spodniach i to robi wrażenie na zmarłych każdy z nas zauważam siusia w znacznej odległości od obecnych i nieobecnych natomiast Leszek chwali się tym co mu wystaje ze spodni i to robi wrażenie na zmarłych jestem jednym z nich więc jestem jednym z nich odkąd dwie dziewczyny i trzech chłopaków załatwia się wśród grobów jak u siebie w domu LIII pijemy alkohol na żydowskim cmentarzu tłuczemy szkło o wysoki mur za którym ciągnie się getto nasze matki bracia i siostry nasze wszy tłuczemy szkło o wysoki mur lękamy się stąd wyjść i to robi największe wrażenie na zmarłych jestem jednym z nich to także robi wrażenie na mojej chorej matce gdy jej opowiadam co wykrzykiwaliśmy „Dziewczyny kochajcie łyse pały i długie włosy” a która teraz z upodobania do niezwykłych słów powtarza to samo LIV. Areszt postaraj się o jeszcze jedną samotność w tej godnej pożałowania samotności żebyś miał więcej drzwi prowadzących do siebie i zamykających się przed tobą niechaj nie waży się wejść ciemność i światło dwaj mali złodziejaszkowie abyś nie był ogołocony ze wszystkiego co się świeci powierzchownie no więc otwieraj te drzwi donikąd żebyś czuł straszne przeciągi chociaż to tylko dwaj mali złodziejaszkowie którzy razem ze mną będą siedzieć w duplu LV w tej części świata nie mieszkam kiedyś mieszkałem na samej górze w tej części świata piją usta ulicznych chłopców i ja przyznaję kręciłem się po placu z tymi którzy mówili że jestem jak księżyc w posiadaniu wariatów przeto jak księżyc w posiadaniu wariatów wędrowałem z rąk do rąk coraz bardziej nierzeczywisty wrzodziejący zostawiłem kartotekę odciski palców i donosy na Leszka kiedyś mieszkałem na samej górze dzisiaj zaledwie na siódmym piętrze LVI. Piosenka dla Funi Bełskiej umarłem dnia wczorajszego i chociaż nikt nie podał mi ręki spotkałem po tamtej stronie rzeki milczących i śpiewających braci choć żaden z nich nie podszedł do mnie ani nie przemówił na progu domu wciąż jeszcze niewidzialnego a już przestrzennego jak każdy dom na uboczu który trwa dzięki temu iż pobielany i że bełży się z daleka umarłem dnia wczorajszego umarło moje ciało i wypłynął ze mnie grzech jak ropa moimi ustami gdy stanąłem do pocałunku LVII. Piosenka utracjusza powiadają iż teraz sprzedaje chryzantemy i świeczki pod murami lubelskich cmentarzy wieczorem przepija wszystko co zmarli wytargowali dla jego handryczących się chłopców więc przepuszcza wszystko co zmarli wyciągnęli od przechodniów (przechodniu nie daj się prosić) dla jego pewnie zmarłych chłopców choć tylko nieliczni wierzą dzisiaj w światło które zostawiamy po sobie wtedy też śpiewa piosenkę na Placu Litewskim którą tutaj zechcę powtórzyć: „o Leonardo o Leonardo nie wstydziłeś się chodzić z czerwoną kokardą we włosach i bawić się ze mną jak z pieskiem” LVIII. Piosenka o jarmarcznym kogutku w złotej klatce byłeś ptakiem nastroszonym pięknopiórym jarmarcznym kogutkiem w złotej klatce tańczyłeś z ogniem zadawałeś się i z popiołem niejedną noc aż przyszedł złodziej i wykradł ci zęby a powiedziano iż cię wyruchał tańczyłeś ze złodziejem który cię na ostatek porzucił wtedy też przyszedł jego wspólnik i wykradł ci włosy powiedziano przeto prawdę iż tenże cię wyruchał kiedy nie miał co ze sobą zrobić LIX niechaj będzie przeklęty który do naszych wnętrzności rzucił ogień choroby i piach i wypełnił nas czym chciał po stokroć przeklęty który nazajutrz ognia nie stłumił swoim oddechem ani się nas nie pozbył i znowu cisnął garść piachu lecz nie na ugaszenie owych chorób po stokroć przeklęty który zwał się chłopcem a prowadził jak rozdziapisko tenże to rzucił do naszych wnętrzności kilka szmat gorejących lecz nie na ugaszenie owych chorób LX. Nosiciele na schodach katedry trędowaci oddali swoje ciała najpiękniejszym z nas niechaj żaden nie zdradzi przekleństwa i niech nie waży się żyć w otchłani innej aniżeli życie choćbyś zgnił pierwej niż ten który już nie zgnije od szemrzących traw w twoich martwych ustach trędowaci oddali swoje ciała najpiękniejszym spośród nas pamiętaj narodziłeś się by żyć w otchłani pełnej mrocznych plag której nie wyczerpie nikt kto z tobą nie zasypia LXI. Bojkot radia i telewizji w latach osiemdziesiątych mój przyjaciel jest martwy i w ustach jego ta ciemna woda co w ciemnościach i w oczach ta ciemna woda co w bulgotaniu gwiazd kiedy wybiegają nad miasto z ust jego wyrywa się krzyk a zatem bardzo ciemna woda która bulgocze gdy się dobrze wsłuchać w sen i w komunikat wydobyty ze snu o jaki trudno w radiu i w ustach jego ta woda co w ciemnościach gada wielkie rzeczy o jakie znowu trudno w radiu iż wyłoniliśmy się z jednej sadzawki która jeszcze dzisiaj śmierdzi w nas po wypiciu dykty LXII przyjechałem do Lublina ponieważ tu jest moje legowisko gdzie indziej również mam siennik jeszcze nie wytrzęsiony po Leszku i zapukałem do drzwi mojej dziewczyny to dobrze przynajmniej znajduję jego siki kiedy przyjeżdżam znikąd zatem nie ulotnił się zapach moczu odkąd uwierzyłem w świętość plam przyjechałem do Lublina ponieważ tu jest moje legowisko gdzie indziej również znać plamy na materacu w które wierzę kiedy wracam znikąd i chce mi się żyć LXIII od dwóch dni sposobię się do drogi coraz więcej węzełków i przerażenia tym co kryją papiery od dwóch dni zawiązuję i rozwiązuję coraz więcej przerażenia kiedy potykam się o coś niezbędnego a to są znowu kamienie tylko bym dźwigał wszystek dobytek wyimaginowany i utracony zaś rękopisy z miejsca na miejsce przenosił i przeglądał z dala od ciebie i ognia: nic bym nikomu nie zostawił LXIV. Piosenka dla burmistrza przyszła śmierć do naszego miasteczka i zatrzymała się z kancelarią w ruinach piastowskiego zamku albo na błoniach lecz dla takich jak ja brakło nawet ugoru przyszła śmierć do naszego miasteczka i zatrzymała się dla chłopców na piastowskim zamczysku zaś dla dziewczyn na pastwiskach by przypomniały sobie wszystkich mężczyzn zakradła się śmierć do naszego miasteczka i nie chciała z nami rozmawiać o telefonizacji i gazyfikacji odsyłając nas znowu do burmistrza lecz dla takich jak ja brakło nawet ugoru LXV czas jest ślepy i ślepe są wnętrzności moje które wybiegają w przyszłość czas jest bez przyczyny i ja jestem bez przyczyny odkąd zachorowałem który uwierzyłem iż zobaczę ciemność w jej początkach i jasność zarania na szpitalnym łóżku: „tutaj, gdzie obracam swoje wnętrzności jak młyńskie koło, mimo iż wybiegają przed siebie, i nie wzywam pomocy” czas jest ślepy i ślepe są wnętrzności moje odkąd pozbyłem się choroby LXVI. Elegia in obitum tę książkę czytał stary Bęski który wczoraj został pochowany ach Bęski Bęski coś ty czytał zanim poszedłeś na Powązki ach Bęski Bęski coś ty czytał kiedy się ciemny wicher miotał teraz leżysz na Powązkach i nachylasz ku sobie gałązki nachylasz ku sobie śpiew ptaków zgarniasz listki papierki i piórka ach Bęski Bęski czyś ty nie zdurniał od tej jednej przeczytanej książki Liber mortuorum LXVII. Odpowiedzialność mój przyjaciel jest martwy i z martwych nie wstanie dzisiaj mimo iż jest gotów do dźwigania rzeczy utraconych jutro znowu pójdę za nim w głęboki oczodół tego samego co ujrzałem wczoraj i jeżeli zaniewidzę to dla garstki łachmanów w których już go nie zobaczę jutro znowu będę źrenicą obróconą strasznie na siebie jak wtedy kiedy się rodził i kiedy umierał LXVIII. Nagły deszcz martwy jest mój przyjaciel a mój oddech z niego a moje kości i moje ciało rozszczepione nawet gdy nie wychodzę z domu i nieprzygwożdżone są ręce moje do rąk jego wysupłanych stamtąd kiedy się chwytam braku powietrza i nieprzygwożdżone będą fruwać jak zapomnienie będą kaleczyć moje ciało kiedy pójdę precz i odczepiły się kości moje od kości jego wpojonych w nagły deszcz LXIX. Wycieczka do lasu jak przyjedziesz od umierającej matki (teraz mam usta pełne poziomek) jak wreszcie wrócisz do swojego umierającego gdzieżeś był zawołasz w progu domu przez te wszystkie dni kiedy chorowałeś (teraz mam usta pełne poziomek) więc gdy już wrócisz uwalniając się od szpitalnych prześcieradeł matki w które spowijałeś siebie gdzieżeś był zawołasz kiedy moja matka chorowała: będę milczał jakbyś mi nie śmierć uczynił lecz świństwo tym zniknieniem swoim a uczyniwszy nie wziął na wycieczkę do lasu LXX. Wiadomość z ostatniej chwili nie po to kończy się sierpień by umarła moja matka której kupiłem perukę nie mogę przyjechać i wierzgać przeciwko śmierci która załatwiła sobie perukę tyle że nie nową nie po to kończy się sierpień by umarła moja biedna matka dla której śmierć zechce rozczesać splot swoich niegdysiejszych i teraźniejszych włosów jakimi porasta powiadam iż śmierć nie przychodzi po matkę lecz po włosy jakie nam od dawna wypadają nie po to kończy się sierpień by wypadły nam włosy które zresztą ile sił wpychamy sobie do gardła LXXI. Źle skrywana wstydliwość matka myje chore bardzo chore nogi i mówi od rzeczy zeświniłeś się mój synku przeto zeświniło się moje ciało i wycieka zeń woda jaką we mnie wlałeś mówi o czarnej wodzie na dnie miednicy którą sprzątnąłem przeto na dnie miednicy sposobi się trochę czarnej wody to śmierć się rozbiera i za chwilę ujawni parę żylaków odbytu których nie lubi nikomu pokazywać LXXII wszystko to są rzeczy niepewne ziemia i niebo to są wszystko rzeczy niepewne od których uciekaj póki jeszcze jest dokąd albowiem ta ciemność teraz i ta ciemność potem jakiej nie próbuj zawczasu dotknąć to zaiste dwa przeróżne światy do których nie przykładaj ręki jeżeli chcesz ujść cało bo ta ciemność teraz i ta ciemność potem to są wszystko rzeczy nie do pogodzenia z którymi niechaj nic cię nie łączy chyba ze jest coś o czym nie wiem LXXIII. Na rogu Farbiarskiej i Szymonowica na rogu Farbiarskiej i Szymonowica sławnego lwowianina śpiewam tę pieśń daj mi miłość korzeń wonny jeżeli jesteś starcem i poradzisz sobie z moimi kośćmi które są do pochwycenia dopiero od paru lat jeżeli więc jesteś starcem i podobam się twoim kościom spocznij we mnie przed daleką drogą i nic nie mów o zmęczeniu jakie cię teraz czeka zaprawdę powiadam wam kości tego starucha są nie do udźwignięcia na Szymonowica i gdziekolwiek indziej LXXIV jesień już Panie a ja nie mam domu kiedyś mieszkałem na Bocznej Lubomelskiej dzisiaj zaledwie naprzeciw Przybylskiej niechaj ją deszcz pozbawi oczu którymi wypatruje męża niechaj ją deszcz zawiedzie do przytułku w którym nie znajdzie dla siebie wygód niechaj ją deszcz zawiedzie na cmentarz i pozbawi oczu którymi wypatruje męża kiedyś istotnie mieszkałem na dziesiątym piętrze dzisiaj zaledwie w sąsiedztwie z Przybylską niechaj deszcz nie da jej miejsca w przytułku i ani jednej rzeczy z tych co dawniej LXXV jesień już Panie a ja nie mam domu kiedyś mieszkałem na Bocznej Lubomelskiej dzisiaj zaledwie naprzeciw Przybylskiej która przybywa jeżeli skądkolwiek przybywa to z piekieł z samych piekieł przychodzi Przybylska jeżeli stamtąd diabeł może się wyprawić skądkolwiek przybywa ona w moje sąsiedztwo muszę się jednako niepokoić albowiem nieprzyjaciel wypytuje o mnie po ludziach zaś Przybylska nie milczy z samych piekieł przychodzi Przybylska znać to po jej frywolnych sukienkach LXXVI. Po dzień dzisiejszy groby Dyckich Argasińskich i Hryniawskich w których nie ja jeden zresztą jestem zamknięty i gdzie nie spojrzeć grób Helenki Bojarskiej choć jeszcze wczoraj wykradaliśmy się do lasu po dzień dzisiejszy zbieramy grzyby liście paproci nade mną i drzewa z których potem będą szybkie trumny lecz nie będzie przyjaznego cienia żebyśmy mogli pokazywać nasze ciała nie pokazując nikomu więcej owłosionych miejsc a teraz groby Dyckich Argasińskich i grób Helenki zbyt ciepły aby o nim pamiętać i pisać że taki inny pośród tamtych zbyt swojski odkąd jestem tutaj zamknięty nie ja jeden zresztą przed samym sobą LXXVII. Kobieta z radioodbiornikiem można odczepić się domu ale żeby nie mieć swojej śmierci i zmarłych z którymi daje się zamieszkać na warszawskim dworcu jeżeli dom podupadł albo się nie ziścił doprawdy nie chciałabym żyć bez swoich zmarłych dlatego codziennie przychodzę na dworzec by porozmawiać z ludźmi którzy mają wszystko („nawet złote zęby nie próchniejące na wietrze i deszczu choć podobno i złoto czarnieje gdy brak kilku przednich”) lecz nie mają wypisanego w oczach przerażenia sobą które im podrzucam do poczekalni kiedy cała się uśmiecham na widok ich bagaży LXXVIII. Niebezpieczeństwo place są puste jak listopad jak ty i ja i wiersze za którymi biegam po owym placu wczoraj wziąłem pieniądze i wnet uciekłem od siebie wystarczy zatem na wypad w Polskę i dobrą książkę przedwczoraj też wziąłem za ekstrawagancję (to jest umiem się brać za instrumenty stare i zepsute) a więc place są puste jak listopad i jego instrumenty stare i zepsute mogą w zakamarkach moich rąk i nóg przespać się do jutra LXXIX dawniej kiedy umierał stary Dycki w domu twoich dziadków myślałeś to nieprawda że w jego śmierci może być ktoś z kim nie byłeś na podwórku teraz zaś kiedy stygło ciało Leszka a słońce rozpoczynało swoją wędrówkę gdzie indziej aniżeli my skupieni w domu żałoby wokół własnych krzyków myślałeś to nieprawda że w jego śmierci może być ktoś z kim nie byłeś dotąd poróżniony bo nawet słońce szuka z tobą zaczepki kiedy się w sobie zamyka do jutra LXXX. Upał płakaliśmy po osiemnastoletniej Bojarskiej nic nie rozumiejąc z jej osiemnastu lat pogrzebanych zbyt nagle żeby nie szukać winnych tej śmierci na pożółkłych fotografiach wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy iż stoimy na lubaczowskiej drodze by pochować Bojarską w skwarze popołudniowego słońca które wybiegło skądiś i położyło swoje ręce na otwartej trumience i bawiło się sobą w uśpionych włosach Helenki jakże wesoło bawiło się słoneczko w uśpionych włosach Helenki i zachęcało nas do wejrzenia w głąb siebie LXXXI. Przebudzenie dzisiaj znowu śniłem twoją śmierć jeżeli można śnić na stancji pani Mościckiej to dzisiaj znowu widziałem twoją śmierć o ile to nie była pani Mościcka cała w swej ozdobie i mogłem wykrzyknąć ach to ty to ty skąd się wziąłeś nie mówiąc nic i skąd się weźmiesz jutro gdy się zdziwię to ty to ty a co ty masz do powiedzenia że mi się przyśniłeś bez ust albo że ci z ust śmierdzi LXXXII. Manifestacja na dziedzińcu uniwersyteckim mokną nikomu już niepotrzebne ulotki choć nie dalej jak godzinę temu studenci wznosili nieprzyjazne okrzyki albowiem państwo jest niefortunne i grzeszy czymś na kształt posuchy mając tyle kości przodków i wiązkę kości profesorskich którzy również wznosili nieprzyjazne okrzyki kto wie czy nie najgłośniej albowiem nasze państwo jest sprzedajne mając tyle kości przodków a przede wszystkim wiązkę owych profesorskich które codziennie zabieram z wykładów i wyrzucam za siebie LXXXIII. Nieśmiałość to nieprawda że przyjaciele chorują na raka i umierają w samo południe ich twarz nie zmieni się nawet o mgłę którą nakładamy w ślepe miejsca przyjaciel ma zawsze usta przez które kości jego wołają i będą wołać może teraz gdy leżymy obok siebie spodziewając się przyjścia kogoś kogo nie znamy jego usta rozstąpią się cudownie i wzbudzą we mnie kamień głodny który jeszcze dzisiaj rzucę w okno twojej sypialni LXXXIV. Pieszczoch może teraz kiedy leżymy obok siebie spodziewając się (oprócz zmęczenia naszą obecnością) przyjścia kogoś kogo nie znamy: jego usta rozstąpią się nagle więc może teraz gdy dotykamy zachłannie granic naszego ciała które są nieskończenie bezpieczne tylko dzisiaj w łóżku w granicach tych dźwigając także (oprócz zmęczenia naszą obecnością) nieobecność kogoś kogo usiłujemy pokochać: jego usta rozstąpią się nagle i wzbudzą we mnie kamień głodny z którym się zabieram do pieszczot ilekroć jestem z tobą LXXXV. Znak z nieba śniłem deszcz jaki zwykle nawiedza mężczyznę i kobietę gdy idą we dwoje nie istnieli w tym śnie lub tak bardzo związali się ze sobą i chłonęli ów deszcz że nie mogłem odejść nie było ich lecz wydzielali pot gubili się w czarnej albo czerwonej roślinności dalekiego wybrzeża u którego stałem trzy dni i trzy noce trzy dni i trzy noce oczekiwania na deszcz (znak z nieba by porzucić ziemię) oni zaś wyśmiewali moje przykurczone ręce i nogi lecz rozproszyli się zaraz gdy się przebudziłem aby im dać siebie LXXXVI. Rekolekcje w 1988 roku otóż poezja przypomina ci klasztor ojców karmelitów bosych w Czernej czystość i łagodność młodzieńców którzy tu wstąpili by obmyć ciało z miłości własnej i z grzechu matki bo to grzech główny mieć matkę ziemską którą można wysławić jednym tchem i zgubić w tłumie niewiast co ciągnie do nieba zatem poezja przypomina ci klasztor ojców karmelitów w Czernej skoro karmi się tobą od początku twoich dni gdy byłeś jeszcze grzechem w postaci czystej i to zaledwie dotykanym przez sprośnych rodziców chrzestnych Kamień pełen pokarmu LXXXVII moi przyjaciele Zbychu i Andrzej od dawien dawna piszą wiersze znowu więc nie zrozumieliśmy Pana Boga który się do tych wierszy przykłada (i to jeszcze jak) moi przyjaciele Zbychu i Andrzej poprawiają skórę słońca księżyca i deszczu co się mieni na wiecznie niedoskonałym wężu w ich ustach którego im zazdroszczę przy pocałunku bo ich język znacznie więcej wypowiada aniżeli mój zawsze zaśliniony i zadowolony z siebie gdy go wpycham do nie swoich ust LXXXVIII moi przyjaciele Zbychu i Andrzej piszą wiersze znowu więc nie zrozumieliśmy Pana Boga który nie rymował ale świat stworzył ani trochę ułomny ani chybi ułomny jeżeli idzie o nas moi przyjaciele Zbychu i Andrzej piszą wiersze poprawiają zatem i to jeszcze jak skórę słońca księżyca i deszczu która się mieni na wiecznie niedoskonałym wężu w ich ustach w ich ustach pod postacią pocałunku zamieszkał ów wąż co nas wnet gładko wyślizga LXXXIX powiadam wam iż zamknie się wnet niebo jak wieko trumny i nikt znikąd nie wyjdzie i donikąd nie wejdzie aby pozamiatać posprzątać jeszcze raz narobić na wypadek gdyby było po nas za czysto Pan Bóg natomiast niczego nie zechce bo cóż może chcieć oprócz duszy której nie mamy w sobie ale w Nim i tak jest od dnia narodzin po dzień dzisiejszy gdy każdy musi pozamiatać posprzątać i na wszelki wypadek jeszcze raz zrobić pod siebie XC dopiero wypłakaliśmy oczy po tobie Helenko i po tobie Stasiu a już znowu śmierć prowadza się z nami i upija nas w tej nie istniejącej karczmie Hryniawska mówiła że „jak gadzina przychodzi i bierze przychodzi i bierze upija nas w tej nieistniejącej karczmie u Żyda który również gdzieś przepadł” doprawdy Hryniawska wie co mówi gdy od miesięcy niedomaga i płacze „śmierć prowadza się z nami albo i bez nas ciągnie od karczmy do karczmy żeby zachłysnąć się sobą” XCI to nieprawda że przyjaciele chorują na raka odbytu i umierają w samo południe gdy tylko uciekniemy w nieistnienie w krąg własnych jeszcze mocno zasupłanych spraw żeby odpocząć od ich nieurywanego krzyku to nieprawda że w ich krzyku cichnie Pan Bóg i ptaki zaglądałem do oczu umierającego lecz udał że mnie nie widzi i ja powiedziałem że go nie dostrzegam pośród jego ubywania ale to nieprawda że on mnie nie widział zza góry tego wszystkiego co już z siebie wyparł wydalił jakby w przeczuciu innych możliwości XCII. Wakacje dni płyną korytarzem tylko jednej malej rzeczki albo wszystkich rzek naraz gdy wchodzę z tobą do wody (każdy wchodzi do swojej Sołotwy) jestem jeszcze młody i wynurzę się kimś kim pewnie nie będę podczas tegorocznych wakacji gdy wchodzę z tobą do wody w długich atramentówkach jestem jeszcze dziecinny i nie znam smaku złej przygody i żegnam się na widok nieczystości co wybijają z pobliskiego szpitalnego szamba lub prędzej biorą się ze mnie lecz ja o tym nie wiem o niczym nie wiem dopóki dopóty nie wynurzę się kimś kim nigdy nie będę XCIII. Przyjście i odejście dzisiaj w przemyskiem brakuje mi ciebie choć jestem w twoich portkach brakuje mi ciebie i chętnie zapomniałbym że w spodniach mam dziurkę na dziurce choć przede wszystkim jestem w twoich portkach strasznie zniszczonych i nie wstydzę się łat na tyłku którym znaczę swoje przyjście i odejście to także chodzę w twej pozaszywanej kurtce chętnie więc nie zapinałbym rozporka mocą którego znaczę swoje przyjście i odejście nie tyle swoje co śmierci która wyobraź to sobie wcale nie siusia w ciemno XCIV ślepniemy głuchniemy od byle poruszenia wiatru i deszczu krzycząc nie tego chcieliśmy nie chcieliśmy deszczu którym nasz wiersz nie chlupie w ustach wiecznych przechodniów choć słychać go przy każdym odplunięciu czuć go w powietrzu zgniły zapach deszczu biorę za dobry początek i zgniły zapach wiatru co ciągnie od popegeerowskich zabudowań (odrzucam bowiem natchnienie) Panie spraw aby nasze wiersze nie męczyły się dłużej od zepsutych jaj zgniły zapach deszczu wchodzi we mnie przez sen budzę się nowo narodzony i odrzucam czyste natchnienie XCV siedzimy trzymając się za ręce o tak trzeba odejść i trzeba zostać będę ją jeszcze widział długo w zakratowanym oknie z ulicy dam jej znak by odpoczęła ode mnie nie mówiąc o tym lekarzowi powiedziałem jej że przyjadę jutro i pójdziemy na boisko będziesz niosła swój garb niczym piłkę i naśmiewać się z mojego nie mówiąc o tym lekarzowi i słońcu gdyż kopią przeciwko nam jedną i tę samą kulę ognistą ze szpitalnych szmat XCVI codziennie umiera ponad 1000 chorych i jutro drugich tyle pójdzie w dym Ty jesteś Panie w gniewie swym nieskory i powściągliwy jest Twój gniew Ty jesteś Panie nasza łódź odwieczna co nas wybawi od martwego brzegu i na wodach morskich wzywasz nas na jeszcze większą głębię wciąż bliżej siebie codziennie umiera ponad 1000 chorych i jutro na drugie dwa tysiące spadnie Twój wszystek deszcz ognia a to nie to samo co deszcz i ogień z osobna ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/tkaczyszyn-dycki-kamien-pelen-pokarmu. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/. Tekst opracowany na podstawie: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Kamień pełen pokarmu, Świat Literacki, Izabelin 1999. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć, Paweł Kozioł. ISBN 978-83-288-5652-3