Juliusz Słowacki Maria Stuart Drama historyczne w pięciu aktach ISBN 978-83-288-2862-9 OSOBY: * MARIA STUART, królowa Szkocji. * HENRYK DARNLEJ, mąż Marii Stuart. * MORTON, kanclerz. * RIZZIO. * BOTWEL, kochanek Marii. * DUGLAS. * LINDSAY. * PAŹ Marii Stuart. * NICK, błazen Henryka. * ASTROLOG. Scena w pałacu Holy Rood. AKT I SCENA I / Sala w pałacu Holy Rood, MARIA STUART, RIZZIO, PAŹ. / PAŹ / wbiega prędko. / Smutne wieści przynoszę, posłuchaj, królowo, Od dawna cię znieważa płochy lud stolicy; Dziś jeszcze byłem świadkiem, jak zniewagę nową Wyrządził twym pałacom, królewskiej kaplicy. Dziś, królowo, nad rankiem, za ogrodu murem Ujrzałem piękne maski, orszak Robin Hooda: Tłum tancerzy z dzwonkami, Tuck z czarnym kapturem Mały Janek i strzelce i Marianna młoda, Biała jak kość słoniowa, wesoła dziewczyna. Szedłem z dala za tłumem; wtem zgraja wesoła Staje — ucichły dzwonki — tłoczy się dokoła; Jakiś człowiek nieznany grozi, napomina, A potem wszedł do domu na rogu ulicy. Wszyscy się uciszyli… Znów ten człowiek blady Stanął w oknie i z okna jak na kazalnicy Przeciwko tobie, pani, lud budził do zdrady. RIZZIO Poznałem z opisania, to był Knox, królowo; Dzień i noc wiecznie z okna przemawia do ludu, Lud modli się i słucha, w każde wierzy słowo, I słuchając, z ust Knoxa oczekuje cudu. Ten człowiek chrześcijańskie podaje nauki; Raz wskazał na ten pałac i rzekł głosem gromu: Zburzcie! Zburzcie to gniazdo, a odlecą kruki! Jak Papież klątwy rzuca na świat z okien domu, A lud się jak świętemu kłania obrazowi. PAŹ Królowo! Śmielsi z ludzi do zbrodni gotowi Wpadli do twej kaplicy z dzikimi okrzyki; Gniazdo papistów! Krzyczą, obdzierają ściany, Niszczą obrazy, palą, unoszą świeczniki. Wtem patrzę, oto w szaty kościelne przybrany Na ołtarzu stał trefniś Darnleja — i śmiele Jak ksiądz zaczął kazanie w święconym kościele. Lud wesoło bluźnierczym odpowiadał śpiewem, A błazen skarby święte unosił bez braku. Dobyłem miecza zdjęty rozpaczą i gniewem, Rzucam się, spadły dzwonki na błazna kołpaku. Może krew popłynęła? Nie wiem — lud się tłoczył, Okolił mnie orężem — o ścianę oparty Miałem ulec — wtem Botwel z królewskimi warty Przybył — ocalił pazia, kaplicę otoczył. MARIA Rizzio! Słyszałeś? Sama — sama więc na tronie, Opuszczona od wszystkich, lud mnie nienawidzi; Ów Knox śmiało urąga kobiecej koronie, Takżem to nisko spadła? Przeklina mnie, szydzi, Rozdzierają to serce. Wszak dziś jeszcze rano, Dziś się za nich modliłam! Czyliż moja wiara Tak różna od ich wiary? O Szkocjo!… RIZZIO Przestaną! Przestaną cię obrażać — zasłużona kara Spadnie na tych zbrodniarzy. Tak, pozwól, królowo; Paziu, pisz rozkaz — niechaj schwytani na zbrodni Opłacą przewinienie więzieniem lub głową. Paź bierze pióro i siada nad kartą pergaminu. Pisz rozkaz, przewinili, litości niegodni. Wszystkich bym jednym stosu ogarnął płomieniem. MARIA Cały lud byś wytępił? Jaka zemsta dzika! Lud mnie zdradza. PAŹ / pisząc. / Królowo! Czyliż z twym imieniem Połączę imię twego małżonka Henryka? I dam mu tytuł króla? MARIA Tak, wszak zawsze razem Pisałeś jego imię. Nie, czekaj — co czynię? Może lud działał zgodnie z Henryka rozkazem, Wszak jego trefniś luby sam przewodził w gminie? Nie pisz imienia króla — ja jestem królową! Rizzio! Co myślisz? — nie wiem — może się obrazi? Pierwszy czyn przeciw męża; opuszczone słowo Struje szczęście domowe, dni pogodę skazi. Ja mu dawałam tytuł króla w dni szczęśliwe, Nieraz koroną jego dotykałam czoła. RIZZIO Królowo! Ty masz lice i serce anioła! I czemuż siejesz kwiaty na tak dziką niwę? Widziałem słońce, kiedy na obłoków tronie Tonące w Tybrze patrzy na krzyż Rzymu złoty; Ty jesteś jak to słońce, twój tron w falach tonie, Lud cały już zatonął w obłędach ciemnoty; Ty jedna wzniosłym czołem widzisz światło wiary. Królowo! Zbrodnia czeka zasłużonej kary, A cnót przyćmionych kiedyś znajdą się obrońce, Kto jak słońce zagasa, wstanie jako słońce. MARIA Wiara każe przebaczyć. RIZZIO Bóg ma kary w niebie, Jesteś na tronie, karać od Boga masz prawo. Obojętność twe imię okryje niesławą, Obudź śpiące uczucia, lud patrzy na ciebie Jak na zgaszoną lampę, trzeba w lampy łonie Zapalić jasny świecznik, niech błyska i płonie. Do pazia, który skończył pisać i wstaje. Skończyłeś, paziu? Dobrze, zawołaj rycerza, Który dziś straż odbywa. Paź wychodzi. Wyrok swój usłyszą. Niech straszny piorun zemsty na zdrajców uderza. Jak pióra, co na mojej głowie się kołyszą, Zadrżą przed tobą, do nóg twoich się uchylą. SCENA II / MARIA, RIZZIO, DUGLAS, PAŹ / MARIA Witam ciebie, Duglasie, niedawno, przed chwilą, Widziałam tu Mortona w bramie pałacowej. Nieś mu ten rozkaz, trzeba pieczęci kanclerza. Duglas odbiera pismo z rąk królowej, przegląda ja i czeka. Cóż to? Wszak posłuszeństwo jest cnotą rycerza, Śmiałżebyś w nim ubliżyć kobiecie? Królowej? DUGLAS Królowej? O nie, Duglas nie zna zdrady cienia. Lecz wybacz, pani — oto na tym pergaminie, Pewnie skutkiem pośpiechu, w tak nagłej godzinie. Braknie tytułu króla, Henryka imienia. Twego małżonka święta dla ludu osoba, Imię z twoim imieniem zawsze było w parze; Wybacz śmiałości mojej, może się podoba Sprostować błąd? RIZZIO Królowa nie błądzi, gdy każe. DUGLAS / ze wzgardą. / Niech z samych ust królowej otrzymam odprawę, Czekam jej odpowiedzi. MARIA Spełń rozkaz. DUGLAS / zapalając się. / Na Boga! Wstrzymaj, pani! O! Wstrzymaj te rozkazy krwawe! Królowo! Chceszże, aby krwią zalana droga Wiodła do twego tronu? Do tronu kobiety? I niezgody pochodnia na królewskim dworze, Nie wiem, kto ją zapalił? jakiś wróg ukryty. Albo ją wiatr francuski roznieca przez morze. Słowa wyroku wzięte z weneckiego śpiewu, Z barkaroli harfiarza, lub z hymnów Papieża. Więc aż w Szkocji je słychać… pragną krwi rozlewu! Ktoś umie radzić, może zastąpi kanclerza, Może zostanie… MARIA Dosyć! Pamiętaj, Duglasie! Mnie twoje płoche słowa obrazić nie mogą, Lecz pamiętaj, pobiegłeś nierycerską drogą, Możesz stracić ostrogi, lub ozdobę w pasie… A gdy pieczęć upuści dłoń Mortona drżąca, Może ją weźmie ręka, co o struny trąca. Jestem królową… DUGLAS Przebóg! Ja stracę ostrogi? Zetrze się z nich pozłota — żelazo zostanie, Ani je podstępnymi zdobywałem drogi, Nie dała mi ich harfa, nie dało śpiewanie, Nie wziąłem — nie znalazłem ich u stopni tronu, Gdziem je zyskał, powiedzą pola Albionu: Winienem je potyczkom i niespanym wartom, Szczycę się długim przodków szlachetnych poczetem, A wszyscy! — wszyscy! mieczem służyli Stuartom. RIZZIO Pozwól — nieraz Stuartom służyli sztyletem… DUGLAS O nędzny! Coś wymówił? Co słyszałem? Boże! Ha! Więc znasz, jak Duglasy mścili swej zniewagi? Mścili się na Stuartach, na królewskim dworze, Na kimże ja się zemszczę? — lalka, bez odwagi, Oto trefione włosy i różane lice: Przystąp tu, małe dziecko — rzucam rękawice! Rzuca rękawicę. Podnieś — jeśli ją podnieść, dźwignąć jesteś w stanie. RIZZIO / podnosząc. / Podnoszę… Z mojej strony, oto masz wyzwanie. Bierze kwiaty leżące na stoliku przed królową i rzuca je pod nogi Duglasowi. Podnieś, gdy lubisz kwiaty — ta broń nam przystoi Tu, w obliczu królowej… MARIA / do Rizzia. / Z mojego rozkazu Odrzuć tę rękawicę… RIZZIO Rzucam, nie mam zbroi, I nadto ciężka — dłoń ma nie sprzyja żelazu… Daj mi wachlarz, królowo!… DUGLAS / z wściekłością. / Jeszcze raz znieważył, Odrzucił rękawicę… Królowo! Królowo! Znajdę go, pod zasłoną znajdę go tronową, Już nie zaśnie pod dachem, gdzie pożar rozżarzył. Przysięgam, ścigać będę… Nie zechce się bronić? Zostanę podłym zbójcą, pójdę za nim w ślady; Ścigając wiecznie, kiedyś zdołam go dogonić. Znajdzie mnie tu, w pałacu, gdzie śmiał szerzyć zdrady, Znajdzie mnie u podwoi, w ogrodach, w kościele, Znajdzie na dworze Francji, przed tronem Papieża, Choćby mu się słał u nóg, jak się teraz ściele, Wyrwę go — tu przysięgam! przysięgą rycerza… Zimno, ze wzgardą. Kiedyś, królowo… kiedy dworem okolona Rzucisz na chwilę tronu ciężar i zgryzoty, Gdy się będziesz uśmiechać — stanę pośród grona, A naśladując dworzan uśmiech i zaloty, Podam ci ten kwiat — we krwi!… MARIA Rizzio! Chodź z tej sali. Widzisz, Duglasie! Jestem ze Stuartów rodu, Umiem pogardzać. / Odchodzi. Rizzio idzie za nią, ale potem wraca. / RIZZIO Jutro — w chłodnikach ogrodu Czekam ciebie, Duglasie, i na ostrzu stali Znajdziesz śmierć, albo zemstę. / Odchodzi śpiesznie za królową. / SCENA III DUGLAS / sam. / Jutro — dzięki tobie! Zdjąłeś mi przecie z czoła czarny srom zniewagi; Mam czekać jutra — jutro zaśniesz w cichym grobie… Któżby się po nim tyle spodziewał odwagi? Tak się lękliwy zdawał?… nawet drżącą dłonią Rzucał pod nogi kwiaty — gardził?… być nie może, Żeby Duglasem wzgardził! On wie — śmiercią grożę… Zamyślony, spokojniej. Lecz czy ten podły harfiarz umie robić bronią?… Czuję, nie mógłbym w piersi odkryte uderzyć… Dam Włochowi miecz dłuższy doświadczonej mocy, Krótszemu mogę zemstę honoru powierzyć, Oby już noc nadeszła — chciałbym zasnąć w nocy, Uśpionemu czas prędko przeleci jak chwila, Kiedy się zbudzę — będzie już jutro na niebie. SCENA IV / DUGLAS, MORTON, wchodzi. / DUGLAS Witam, wielki kanclerzu, właśnie szukam ciebie; Obacz, jako małżeńska miłość się przesila, Gdy się piękny głos harfy rozchodzi na dworze. Daje rozkaz królowej. Przyłóż pieczęć. MORTON / przeglądając pismo. / Gdzież Henryk — o nim ani słowa? Ja mam przyłożyć pieczęć — jeśli nie przyłożę, Królowa powie na to… DUGLAS Mówiła królowa: Jeśli pieczęć upuści dłoń Mortona drżąca, Może ją weźmie ręka, co o struny trąca. MORTON Tak mówiła? Słyszałeś?… DUGLAS Słyszałem. MORTON Mówiła!?… DUGLAS Cha! cha! Straszna się przepaść przed tobą odkryła! Trzeba pieczęć przyłożyć… MORTON Lecz gdy król się dowie, Co powie na to? DUGLAS Łatwo zgadnąć, co król powie: Jeśli pieczęć upuści dłoń Mortona drżąca, Weźmie ją ręka dotąd dzwonkami brzęcząca. Śmiejąc się, odchodzi. MORTON Czekaj! czekaj, Duglasie — bojaźń mnie przenika. Pójść do królowej?. .. Nie, nie, pójdę do Henryka. / Odchodzi / SCENA V / Scena w pokojach Henryka Darnleja. HENRYK DARNLEJ, NICK. / NICK Nagródź mi, królu… HENRYK Za co?… NICK Jak rycerz bez zbroi Wracam z placu potyczki bez dzwonków. HENRYK / śmiejąc się. / O! Szkoda!… NICK / smutno. / Jeśli je znajdzie Morton, pewno je przyswoi, Chleb mi odbierze. Jakaż za trudy nagroda? Co o tobie wiedziałem, wszystko w dzwonki kryłem, Jak w ziemię tajemnicę chowałem Midasa: Nicku — śmiać się nie będziesz — wesołość zabiłem! Po chwili milczenia. Zdejm biret z głowy Knoxa, hełm z głowy Duglasa; Niech między nami żadnej nie będzie różnicy… Takiej żądam nagrody… HENRYK Cha! Co ci się roi?… Knox niech w birecie wiecznie prawi z kazalnicy, Duglas niechaj ojczyzny wrogów ściga w zbroi; A tobie sprawię dzwonki, sprawię ubiór nowy. NICK Prócz ubioru, coś jeszcze biedny Nick dostanie? HENRYK Żądaj więc… NICK / myśląc. / Królu, daj mi — daj — Wesoło. Portret królowej. HENRYK Dam ci swój… NICK Twego nie chcę, daj mi szyling, panie, Na nim jest wizerunek królowej w koronie; A ciebie na szylingu nie ma… HENRYK O! Straszliwie! Słowo błazna jak sztylet w moich piersiach tonie, Jestem królem — nie jestem królem, sam się dziwię, Że tak długo cierpiałem honoru zakałę… Dosyć już poniżenia!… jam na wszystko gotów. Gdzie się obrócę — dziecko wytyka mnie małe: Oto jest mąż królowej!… Czemuż nie król Szkotów? Mąż królowej — to wielka dla Darnleja sława?. .. / Zamyśla się. / NICK / niby do siebie mówiąc głośno. / Nie dał szylinga, pójdę, nie wytrzymam dłużej, Pójdę służbę obierać, zła ze skąpym sprawa. Ja służę Henrykowi — Rizzio Marii służy — I któż z nas lepiej wyszedł?… Gdym przybył do dworu Z zamkniętą torbą śmiechu, niewsławiony niczem, Zaraz mi dano szatę różnego koloru, I kij, na którym głowa z podwójnym obliczem. I czapeczkę z dzwonkami, i pas, a przy pasie Były dwa worki próżne, i dziś jeszcze próżne, I dziś ta sama szata. W jednym ze mną czasie Przybył Włoch — wiatrem szyte miał sakwy podróżne, Opatrzony podwójną twarzą… i okryty Łataną szatą… w workach żadnego cekina; Dziś patrz! Włoch już drogimi błyszczy aksamity, Pióra nosi na głowie, ostrogi przypina, Z pełnych worków twarz Marii wygląda przyjazna, Ona go swoim płaszczem królewskim otula: I gdyby miał takiego, jak ja jestem, błazna, Może by był podobny do takiego króla, Jakim jest… Pokazuje ze złośliwym uśmiechem na Henryka. Zasnął w myślach, zaraz go obudzę… Królu, słyszysz głos harfy? HENRYK Gdzie? NICK W tronowej sali… HENRYK / z mocną boleścią / Szatanem jesteś, Nicku, ja się dręczę, trudzę — Tak, dźwięk harfy. Niech zamek w gruzy się zawali. Niech zagrzebie tron, harfę… Gdzież znajdę zacisze? Coraz bliżej strasznymi nabawia mnie snami! Budzę się zmordowany i znowu ją słyszę — Jak jej nie słyszeć? NICK Królu, wdziej czapkę z dzwonkami, Ich dźwięk harfę zagłuszy. HENRYK Sztylet struny przetnie. SCENA VI / HENRYK, NICK, MORTON. / MORTON Królu! Racz słuchać, królu! Z ważną wieścią dążę, Z wieścią… Jestem życzliwy — i myślę szlachetnie. HENRYK Któż o tym wątpi? MORTON Racz więc posłuchać mnie, książę. HENRYK / z oburzeniem. / Książe? MORTON Królu, racz słuchać!… Nie znajdę wyrazów… Oto jest pismo, pieczęć przyłożyć kazano. HENRYK / przegląda pismo. / Coż to? Gdzież moje imię? Z jakich to rozkazów? Nie! To pomyłka… MORTON / z uśmiechem. / Tak jest, króla nie wpisano, Przez pomyłkę zapewne? HENRYK Wątpisz o tym, starcze? Wnet pójdę do królowej, a wszystko przemieni! Pójdę i wymówkami niewierną obarczę… Nie, prosić będę… Długo żyjąc oddaleni, Nie czujemy tak zgodnie jak dawniejśmy czuli; To prawie moja wina… jakaś zazdrość płocha Rozdzieliła nas… zdradę podstępni uknuli, Lecz królowa kochała i teraz mnie kocha. Gdzie jest Maria? MORTON U siebie — Rizzio u niej bawi, O zmienienie rozkazu zapewne się wstawi. HENRYK / gwałtownie. / Ten Rizzio! Rizzio! Wkrótce sięgnie po koronę. Któż mnie uwolni? MORTON Panie! Zdołam to uczynić. Poświęcę się… Trzeba go o zbrodnię obwinić. Panie, przyjm zaskarżenie, ja przyjmę obronę, Zginie. HENRYK O nędzny starcze! Tyś dobry do rady! Chciałbyś w oczach królowej być wolnym od zdrady, Jak śnieg biało wyglądać, ze krwi obmyć dłonie. Ja mam stawać przed sądem? W purpurze, w koronie! Ja, Henryk? Przeciw Rizzia mówić w podłej sprawie? Ten Włoch nikczemny może w sądzie uwolniony Znów mi będzie urągał? Nie — ręce zakrwawię, Bo zgon jego obfite przyniesie mi plony; Powróci pokój w domu… Tak — ja się namyślę… Po co myśleć, myślałem, wszystko mam w umyśle Tak widne jak na niebie, tak czarne jak w piekle. Myślałem długo, zimno, dziś wypełnię wściekle! Dziś wypełnię! Nad wieczór już go grób pochłonie, Grabarze na cmentarzach już dlań kopią doły. NICK / widząc, że Morton nie może wesołości utaić. / Cóż to? Ty moje dzwonki znalazłeś, Mortonie, Bo dziś byłeś dowcipny, a jesteś wesoły, Oddaj mi dzwonki moje — bądź znowu kanclerzem. SCENA VII / HENRYK, NICK, MORTON, LINDSAJ. / LINDSAJ Królu! Dostałem dzisiaj sokoła, król ptaków! Norweski, cały srebrnym osłoniony pierzem, Gdy się podniesie, tonie wśród powietrznych szlaków. HENRYK Co mówisz? Czy od mego sokoła piękniejszy? LINDSAJ Cha! cha! Bez porównania, lekszy, trochę mniejszy, Cacko dla kobiet, niegdyś Lady Hamiltonu Nosiła go na dłoni nad Klydu rozłogi; Pięknie mi się popisał, nie wrócił bez plonu, Jak rycerz w krwi przepiórek pozłocił ostrogi. Jedźmy dzisiaj na łowy. MORTON Dziś król ma zajęcie. HENRYK Tak, prawda, przyjacielu, dziś mam inne łowy, Raz na jaw wyszłe trzeba kończyć przedsięwzięcie. Słuchaj, Lindsaju! Spadła mi korona z głowy, Jestem igraszką kobiet, celem pośmiewiska, Odmówiono mi władzy, nawet i nazwiska, Czczego nazwiska króla! Czy wierzysz, Lindsaju? LINDSAJ Powinieneś się zemścić srogo! — to tak właśnie, Jakby mi kto powiedział, że nie jestem w kraju Pierwszym w sztuce łowieckiej. HENRYK Nim słońce zagaśnie, Lindsaju, dziś pomożesz zastawić mi sieci. Wiesz, kto mnie zdradza? Rizzio, ów podły przychodzień! Dzisiejszy księżyc jego mogiłę oświeci. Przyszedł tu jako tułacz, zginie jako zbrodzień. Pomożesz mi? LINDSAJ Najchętniej w twe zamiary wchodzę, Czy wiesz? W swoich mi lasach polować zabronił, Zemszczę się. HENRYK Ja cię za to sowicie nagrodzę. Będziesz w jego zwierzyńcu płoche sarny gonił. SCENA VIII / HENRYK, NICK, MORTON, LINDSAJ, DUGLAS. / LINDSAJ / do wchodzącego Duglasa. / Jakże się zdołał Rizzio od śmierci wyprosić? Odgłos o waszej zwadzie rozszedł się daleki, Słyszałem… DUGLAS Dobrześ słyszał, lecz gdy chcesz rozgłosić, Pamiętaj, że dzwon może zamilknąć na wieki, Kiedy mu serce wydrą. LINDSAJ Słuchaj! Złącz się z nami. Dzisiaj jeszcze sztylety, dzisiaj zemsta świeża Pozbawi ciebie wroga, co twój honor plami. DUGLAS Któż cudzej dłoni zemstę honoru powierza? Ostrzegam was! Ja pragnę, Rizzio niechaj żyje! Jutro go oddam waszej zemście — dziś nie zginie; Dziś własną piersią sztylet od Włocha odbiję, Ze mną walczyć będziecie, krew wasza popłynie. Spodziewam się, że boju nie zechcesz, Mortonie? Lindsaju! Jam nie jeleń, co w borach popasa? Henryku! Pomnieć zechcesz, że w twojej koronie Słabszy daleko kruszec niż w mieczu Duglasa. Na jutro złóżcie zemstę — kto pójdzie inaczej, Jest wrogiem moim. / Odchodzi. / SCENA IX / HENRYK. NICK. MORTON. LINDSAJ. / LINDSAJ Cóż to? Oszalał z rozpaczy? MORTON Królu! Czyliż cię groźba Duglasa zachwieje? HENRYK Nie — lecz na jutro wszystko odłożyć wypada. Cieszę się nawet z tego, zamiar nasz dojrzeje, Kwiat przed czasem rozwity, przed czasem opada. Rycerze! Niechaj żadna nie płoszy was trwoga, Trzymamy w ręku życie nieszczęsnej ofiary. A ty, mały trefnisiu, śpiesz do astrologa, Niech powie, jaki skutek odniosą zamiary. AKT II SCENA I / Teatr wystawia mieszkanie astrologa. Wśród sali stół zarzucony księgami; teleskopy w oknach obrócone Da niebo. / ASTROLOG / sam. / Nicość nauki — gorzki owoc doświadczenia! Myśleć, zgłębiać, i potem wszystkiemu nie wierzyć; Dręczyć się, żeby okraj swych marzeń rozszerzyć, Czytać w gwiazdach! — sąż one księgą przeznaczenia? Przeznaczenie!… szaleństwo walczyć z przeznaczeniem! Ty, coś ręce zakrwawił, podnieś czoło blade! Przeklinaj los, lecz przestań dręczyć się sumieniem, Gwiazdy winne, że knułeś cudzą śmierć lub zdradę, W kolebce byłeś takim jak dzisiaj zbrodniarzem, Z pokarmu matki ssałeś dni strute zgryzotą! Ty, co posiadłeś cnoty, umierasz nędzarzem, Przestań się dręczyć — cnota twoja nie jest cnotą. O! Gdybyś w późnej chwili, na śmiertelnym łożu, Uznał ten błąd — tę nicość cnoty bez zasługi. Dręczyłeś się — i po co? Po świata bezdrożu Szedłeś samotny nędzarz… Jestże więc świat drugi? SCENA II / ASTROLOG, NICK. / NICK Jak się masz, ojcze?… ASTROLOG Ojcze!… skąd to pokrewieństwo? NICK Z głupstwa rosną nauki — a z nauk szaleństwo; Jestem więc twoim synem, a te wszystkie księgi Są mi rodzone siostry, bo z ciebie się rodzą. ASTROLOG O nędzny! Nie znasz nauk i badań potęgi! Myśli twoje okręgu ziemi nie przechodzą. NICK Więc mi pokaż kres dalszy — Ojcze! Proszę ciebie. Patrzy przez teleskop na niebo obrócony. Cha! cha! cha! ASTROLOG Cóż widziałeś? NICK / śmiejąc się. / Niebo! ASTROLOG A na niebie? NICK / spokojnie. / Nic!… ASTROLOG Zasiane jest ono światy rozlicznymi. NICK / patrzy drugim końcem teleskopu zmniejszającym przedmioty. / Widziałem… ASTROLOG Cóż widziałeś? NICK Ziemię! ASTROLOG A na ziemi? NICK Nic… ASTROLOG Mnie musiałeś widzieć? NICK Byłeś oddalony… Byłeś mały jak proszek, mądry astronomie. Nie patrz na niebo, znikniesz w tych światów ogromie. Ale patrzaj na ziemię, patrzaj z tamtej strony, Jak małą ci się wyda! Nauki! I sława!… Tym lepszy jest teleskop im bardziej oddala. Ale coś błazen króla na mędrca zakrawa, A mędrzec króla… ASTROLOG Błaznom rozprawiać dozwala. Lecz z czymże tu przyszedłeś? NICK Pyta mąż królowej, Jaki los czeka Rizzia?. .. Nie łam sobie głowy, Przy mojej się pomocy rzecz łatwo wysłowi, Powiadam ci, że zginie — ty powiesz królowi, Że zginie… ASTROLOG Precz mi z oczu! Nie żądam pomocy. Nieś to pismo królowi, w nim jest tajemnica; Los Rizzia w jasnych gwiazdach czytałem tej nocy: Wszystkie pobladły, srebrne zachmurzyły lica. Precz mi z oczu. NICK Lecz powiedz jeszcze, co mnie czeka? ASTROLOG Śmierć prędka… NICK A po śmierci? ASTROLOG Nie wiem… NICK Do widzenia. Równośmy mądrzy… / Odchodzi. / ASTROLOG Podłe jestestwo człowieka, Kiedy głupstwem okrywa głębokie marzenia. SCENA III / ASTROLOG, PAŹ. / PAŹ Już wyszedł trefniś — dobrze. Na twoje wezwanie Stawię się, mądry mistrzu. ASTROLOG Słuchaj, paziu młody! Czy ty kochasz królową? PAŹ Skądże to pytanie? Czy ja kocham królową? Jakież dam dowody? Kocham ją jako matkę, siostrę, jak anioła. Taki jestem szczęśliwy! Dzień cały od rana Przepędzam przy jej stopach — nieraz na kolana Spadnie mi róża na pół uwiędła z jej czoła; Nieraz jej twarz ochładzam złocistym wachlarzem, Twarz spłonioną jasnymi rumieńca szkarłaty; Nieraz schylonej kornie przed boskim ołtarzem Trzymam książkę modlitwy, lub niosę kraj szaty. Szczęśliwy jestem! ASTROLOG Paziu! Nim chwila przeminie, Masz stanąć u królowej i donieść jej skrycie, Że człowiek milszy dla niej nad tron i nad życie Zginie dzisiaj. PAŹ Co mówisz? Botwel dzisiaj zginie? ASTROLOG / z zadziwieniem. / Botwel? Innego miałem w przestrodze na celu. Paziu! Ja nie myślałam wcale o Botwelu! PAŹ / z rozpaczą / Więc zdradziłem ją! Boże, w jakąż przepaść wpadłem, Nie wierz mi! Ona tego sobie nie wyznała, I mnie się nie zwierzyła — z rumieńca odgadłem. Jam zbłądził… Nie, Botwela nigdy nie kochała. Nie wierz mi — niech cię prośba, rozpacz moja wzruszy, Zatrzymaj wszystko w sobie, czcij honor królowej! Nie dziw się, całą duszą słuchałem twej mowy, Cóż dziwnego, że słowo wyrwało się z duszy? O nieszczęśliwy paziu! Z serca mi wyrwałeś Najskrytszą tajemnicę — zapomnij! Zaklinam! Daje astrologowi brylantową sprzączką od kapelusza. Weź tę sprzączkę — zapomnij!… Czy już zapomniałeś? Ja nawet uraz moich prędko zapominam, A ty byś nie zapomniał? ASTROLOG Chodź tu, moje dziecię. Czy myślisz, że nauki spodlić mogą starca? Królowa mnie łaskami obdarza obficie, Nie zasłużyłby na nie starzec i potwarca. Zatrzymaj te brylanty, przebaczam, żeś dawał, Nadtoś mnie lekko sądził, za mało poznawał? Patrz na komnatę, oto są królowej dary, Oto księgi bez ceny — mam złoto, pałace; Kiedyś wdzięczność zachowam, z darów się wypłacę. Patrz na te czarnym płynem nalane puchary, W nich złoto rodzą mojej sztuki tajemnice; Takiego kruszcu z Peru Hiszpania dostaje. Ja przed królową większe otworzę skarbnice, Będzie w nich czerpać, będzie zakupywać kraje. PAŹ Lecz któż ma zginąć? ASTROLOG Rizzio! Rizzio, w jego serce Godzą mnogie sztylety — na Rizzia pogrzebie Jutro płakać będziecie; silni są morderce, Wiem to z ust ludzkich, w gwiazdach czytałem na niebie. PAŹ Ojcze, więc spieszę. / Wybiega. / SCENA IV ASTROLOG / sam, bierze jeden z pucharów. / Tutaj są moje nadzieje. Nie śmiem czar tych otworzyć — ha! Kiedy otworzę, Może mi dzisiaj w oczach złoto zajaśnieje? Patrzy w puhar. Nie, jeszcze nie ma — dzisiaj wcześnie, jutro może? A więc czekać do jutra. Lecz na cóż mi złoto? Spytaj się siebie, starcze, na co? Na co sława? Pierwszeństwo wynalazku — wytrwałość jest cnotą, Wszak równych starań roli kosztuje uprawa? Całe życie marzyłem, miałżebym nad grobem Odkryć nicość marzenia? Bezskuteczność sztuki? Nie przeżyłbym odkrycia — nie — dziwnym sposobem Wiążą się słowa pazia z pismem gwiazd nauki. Królowa! Botwel! Skądże razem dwa imiona? Ona kocha Botwela? Dziś nad jego głową Zbiegły się razem Marsa, Saturna znamiona, To znaczy… Otóż Botwel zdziwi się gwiazd mową. SCENA V / ASTROLOG, BOTWEL. / BOTWEL / zamyślony. / Czemuż wszedłem w te progi? Muszę być szalony? Obaczyć przyszłość? Zajrzeć w dno prawdy kielicha? Przyszłości mi nie kryją nadziei zasłony, Lecz przed śmiercią zasłona mgły tajemna, cicha; Śmierć we mnie uśmiech budzi; zasłona odkryta Może zgasi ten uśmiech?… I czegoż żądałem! Tak, kto wie, co ten starzec z duszy mi wyczyta? Może mi to odkryje, czego sam nie śmiałem Dotąd odkryć przed sobą? Przepaść mi odkryje; Nad brzegiem się obudzę i w otchłań się rzucę. Zgłębić przyszłość! Niech tylko obecność przeżyję! I czegoż tu przyszedłem? Tak — wrócę się — wrócę. Nie, już się stało, tak jest, stało się, zostanę. Starcze, czytasz w przyszłości? ASTROLOG Gwiazdami pisane Zgłębiłem tajemnice. BOTWEL Powiedz mi więc szczerze, Czy wierzysz w twe wyroki? ASTROLOG Wierzę, jak w śmierć wierzę. BOTWEL Nigdy nie mylą? ASTROLOG Nigdy. BOTWEL Marność nauk świata! Dziś rzeczywistość płonne zawiedzie rachuby. Czy długo ja żyć będę? ASTROLOG Trzy lata. BOTWEL / ze wzgardą. / Trzy lata? Kres nadto oddalony, błąd twój nadto gruby. Trzy dni dla mnie za wiele — trzy lata? Daremnie. Widzisz mnie, astrologu, na wybladłej twarzy Gorzki uśmiech i wzgarda, nie patrz, co jest we mnie, Któż się we wnętrze grobu zaglądać odważy? Nie zniszczyły mnie zbrodnie, jest to sytość życia; Gorące serce wrzało we mnie od powicia, Teraz jestem znużony — zimny — umrzeć muszę. Pokazuje truciznę w kryształowym naczyniu Patrz — oto jest trucizna, a przeszkody — żadne; Tylko stałość twych mądrych przepowiedzeń wzruszę? Cóż, jeśli ją wypiję i u nóg twych padnę? Od długich bolów krótkim uwolnię się bólem. Umieram… ASTROLOG / bierze go za rękę i prowadzi do stołu gdzie leża, horoskopy. / Nie, żyć będziesz trzy lata, Botwelu. Patrz, co pisały gwiazdy — będziesz królem… BOTWEL Królem? Co mówisz? Będę królem! Do takiego celu Dążyć z nad brzegu grobu? Miałem zasnąć w grobie. Będę królem… Kląć ciebie? Czy dziękować tobie? Nie wiem… powiedz mi, starcze, powiedz, czy na tronie Spokojniej jest niż w grobie? Ten wszystko pochłonie. Może późniejsze życie gorzki owoc wyda? I po cóż? Po co ścigać tak znikomą marę? Wypiję tę truciznę… nie, rozbiję czarę — Ale po co rozbijać — może mi się przyda? W taką drogę iść trzeba z obfitym zapasem… Wszak nieraz we śnie złotą koronę widziałem? Wygrałeś, astrologu! Żyć będę!… ASTROLOG Wygrałem. BOTWEL Idę do celu… nie chce umierać przed czasem. Prowadź mnie, astrologu, w wysokie komnaty I pokaż mi władnące moim losem światy… / Wychodzą. / SCENA VI / Pokój królowej, w głębi okno gotyckie. MARIA, PAŹ. / PAŹ Zaraz przybędzie Rizzio. MARIA Czemuż nie przybywa? On mi jeden pozostał z przyjaciół tak wielu I wkrótce zginie. PAŹ Pani — tyś niesprawiedliwa, Wspominając przyjaciół, wspomnij o Botwelu, Paź nie śmie się przypomnieć, może nie ma prawa. MARIA Mój luby, ty dorastasz — rozdzielisz się ze mną, Wachlarz na miecz zamienisz, powoła cię sława. Któż mi wtenczas rozjaśni tę pustynię ciemną? Botwel?… lecz ja Botwela nie znam. O! Mój drogi! Ty płaczesz? Paziu! Paziu! PAŹ Dziecinne łzy ronię, Daruj mi — ja myślałem, że w twojej obronie, Na dworze pas pozyskam i złote ostrogi. Nigdy mnie nie budziła ze snu myśl rozdziału; Teraz pierwszy raz czuję, że nastąpić może. Już mi pół rycerskiego odjęła zapału. Lecz, wszak Botwel rycerzem? Przecież jest na dworze, I mógłby jeszcze bliżej, bliżej być królowej. MARIA / zamyślona, jak echo. / Botwel… tak… mógłby bliżej, bliżej być królowej. PAŹ Był jednak blisko wczora, kiedy w dworzan kole Towarzyszył ci, pani, na królewskie łowy; Tajemniczy miał smutek wyryty na czole. Potem, gdy cały orszak siadł na strojne łodzie, Botwel stanął przy sterze, twarz jego pobladła, Patrzał w głębinie wody, jak gdyby w tej wodzie Widział jakie straszliwe, dręczące widziadła; I coraz się nachylał, drżałem, nigdy w świecie Takiej myśli w człowieka nie widziałem twarzy; I pojąć jej nie mogę — dotąd mi się marzy Jak sen jaki okropny. MARIA O! Niewinne dziecię! Ja łatwo ją pojmuję… dzika myśl szaleńca. PAŹ Królowo! Wiatr, co sprzyjał tej wodnej podróży, Silniej w żaglach zaszumiał, i z twojego wieńca Rozkwitłe w jasnych włosach zerwał kwiecie róży. Kwiat padł na wodne fale i z falą upłynął, Zbudził się Botwel, zadrżał i na sługi skinął, Łódź mu podano… usiadł samotny do łodzi I ścigał kwiat zerwany… śledziłem go długo, Aż zniknął we mgle. MARIA / niecierpliwie. / Odejdź! Odejdź, wierny sługo! Lecz daj mi wachlarz, niechaj czoło mi ochłodzi… Tak mi gorąco — odejdź! Jest to czas pacierzy. / Paź odchodzi. / SCENA VII MARIA / sama / Przenikliwe ma oczy ten paź — i nie wierzy, Że miłość jest występkiem, w błędną wiedzie drogę. Długo ją usypiałam, już uśpić nie mogę, Będę widzieć Botwela… oddalę ze dworu. Czyste zwierciadło skazić może lekkie tchnienie… Co?. .. ja jestem niewinna, lękam się pozoru? Wszak z dawna mnie obarcza czarne podejrzenie, Myślą, że kocham Rizzia… O bojaźń dziecinna! Któż ma prawo mnie sądzić? Ja osądzę siebie. Ludzie są u stóp moich, nade mną Bóg w niebie. Wczoraj tak było… Dzisiaj nie jestem niewinna! Kocham Botwela! Kocham! Bóg mnie sądzić może. Ciężko mi w tej koronie… francuska korona Z lekszego była kruszcu… na chwilę ją złożę… Zdejmuje koronę. Więc teraz z wszystkich więzów jestem uwolniona. Ciężyłaś mi na czole, a twój połysk zgubny Wielu, wielu przerażał i odstręczał wielu. Teraz wolna… Nie — jeszcze cięży pierścień ślubny. Zdejmuje pierścień. O! Teraz przybądź do mnie! Przybądź tu, Botwelu! Przybądź! Nie mam korony i nie mam pierścienia, Przybądź! Już się nie lękam Boga i potwarzy. Jak mnie zachwyca urok twej posępnej twarzy, ! ten uśmiech goryczy, ten mrok zamyślenia. Precz ta myśl śmierci, śpiąca głęboko na czole, Niech tę chmurę rozproszy uśmiech szczery, tkliwy; Długo w posępnych myśli obłąkany kole, Będziesz jeszcze piękniejszy, gdy będziesz szczęśliwy. SCENA VIII / MARIA, RIZZIO. / RIZZIO Wezwałaś mnie, królowo? MARIA Bojaźnią dręczona, Przyzwałam ciebie, Rizzio, w te skryte komnaty. Jesteś w niebezpieczeństwie, bo rzucone kwiaty W roli Duglasa śmierci wydały nasiona. Posłuchaj więc cierpliwie, mój błędny rycerzu, Już nie możesz tu zostać. Przeciw mieczom wroga Łatwo znaleźć obronę w mieczu i w pancerzu, Lecz grożą ci sztylety, śmierć zdradziecka, sroga. Wierzaj mi, źle, kto wrogom ukrytym zawierza, Musisz uniknąć ciosu, dziś rzucić te strony. Dam ci ważne zlecenie do dworu Papieża, Okręt gotowy… żaglów rozpięte zasłony. Bądź zdrów! RIZZIO Królowo moja! Powtórz te rozkazy! O! nie! nie! nie powtarzaj — nad brzegiem otchłani Nie posłucham… choć ściągnę twój gniew, twe urazy, Wszak śmierć cię nie urazi? Nie zasmuci? Pani! Mario! o! ja zostanę — przysięgam, zostanę! Postanowienia żadna nie naruszy siła! Śmierć sroższą mi wyrzekły twe usta różane, Żeby choć głos był zadrżał, gdyś ją wymówiła… Mario! Posłuchaj!. .. MARIA Rizzio, chciej mówić z królową, Rozmawiałeś z kim innym. RIZZIO I gdzież twa korona? Nie widzę jej na czole… kwiatem uwieńczona Jesteś mi równa… śmielszą przemówiłem mową. Daruj mi! Ja myślałem!… myślałem, szalony! Że ją umyślnie zdjęłaś dla mnie… MARIA Źleś osądził. Wszak wiesz, że ja się zwykłam modlić bez korony, I teraz się modliłam. RIZZIO Przebacz mi, jam zbłądził. Lecz nie kładź jej na czoło… czoło twe utrudzi I myśl jakąś posępną przykrywa żałobą. MARIA Bez korony nie zwykłam przemawiać do ludzi. Rozmawiam tylko z Bogiem — z Bogiem, albo — Ciszej, kładąc koronę. Z sobą. RIZZIO Śmiałość mi odebrała… więc dobrze… odjadę. Staje w gotyckiem oknie i z udaną obojętnością mówi. Dziś dzień taki pogodny… dobry do podróży, Niebo czyste, błękitne, chmury lekkie, blade, Pokazują mi drogę, lecz nie wróżą burzy. Obacz, proszę, królowo, jak cicho na dworze. Kwiaty w twoim ogrodzie odświeżone kwitną, Tam góry Szkocji barwą owiane błękitną, Odległe jak marzenia, jak tam szumi morze! Białą mgłą osłonione chwieją się okręty… MARIA Rizzio! Czemu tak zbladłeś?… RIZZIO / odwraca twarz od okna i zakrywa ją dłonią. / Tam żagiel rozpięty… Patrzeć nie mogę… MARIA Rizzio! Tyś jak dziecko słaby! RIZZIO O pani! Pani! Ty mi chcesz zachować życie? A życie wszelkie dla mnie straciło powaby. Wkrótce ten zamek w mgły się roztopi błękicie, Będę stał na pokładzie… a morze pode mną. Ha! Kto wie, gdzie zapłynę? W tłum świata się rzucę. Zapomnienie już szatą okrywa mnie ciemną, Coraz! Coraz ciemniejszą! Wszak nigdy nie wrócę? Już mnie boleść głęboka strawiła i zmogła. Po cóż mam wracać? Po co? Łzy, westchnienia tłumić? Jedna tu była dusza, zrozumieć mnie mogła! I ta nie zrozumiała — nie chciała zrozumieć!. … Odjadę więc samotny — niech będzie szczęśliwa! MARIA / wzruszona. / Rizzio! RIZZIO Powtórz tym głosem! Powtórz moje imię! Z dźwiękiem mowy głos duszy twojej się wyrywa. MARIA / zimno. / Rizzio, chciałam cię prosić, kiedy będziesz w Rzymie, Proś ode mnie Papieża, niech zamknięty w złoto Przyśle mi chleb ze stołu Pańskiego. RIZZIO / z oburzeniem. / Pobożna! Gardzić, poniżać serce, zabijać jest cnotą, Potem można się modlić? Wszystko zgładzić można. Żegnam cię… MARIA Wszyscy losem jesteśmy miotani! Bądź zdrów! Maria ci wiecznie pamięci dochowa. RIZZIO Mamże odjechać? MARIA Cóż to znaczy? RIZZIO Przebacz, pani! Ale twój głos był tkliwszym, smutniejszym niż słowa, Pozwól mi dziś pozostać… jutro się oddalę. MARIA / z ironią. / Zostań! Zostań! Dziś możesz pozostać bez grzechu, Dziś bal na dworze, maski napełnią te sale, Ja sama się ubiorę jak królowa śmiechu; Przyjdź więc… tam nowe z nami będzie pożegnanie, Przyjmiesz je, choć ze śmiechem, z ust śmiechu królowej. RIZZIO Pani! Żegnam na wieki! / Odchodzi. / MARIA Raniłam go słowy, Lęka się mego śmiechu, dłużej nie zostanie. Jedno słowo od pewnej śmierci go wybawia, Zawsze gorzkie lekarstwo, dobre skutki sprawia. AKT III SCENA I / Ogród. — Noc — Wśród drzew i kwiatów widać pałac Holy Rood i kaplicę Krzyża. Okna pałacu oświecono wewnątrz. Księżyc świeci. / BOTWEL / sam. / Zatrzymał mnie ten starzec nad przepaścią zgonu, On marzył — a jam płocho marzeniom zawierzył. Nie żyć, albo być królem — dotąd już bym nie żył! Czyliż się na krok jeden zbliżyłem do tronu? Jestem, czym byłem — marnym łudzę się pozorem. Może ja nadto prędko chcę stanąć u celu? Ranne przepowiedzenie chcę sprawdzić wieczorem, Dziś wcześnie — jutro będziesz na tronie, Botwelu. Gwiazdo, z tobą związane przeznaczenie moje, Lecz twój blask nadto słabo mej drodze przyświeca. Może krew na tej drodze, świeć — krwi się nie boję. Oto świętego Krzyża posępna kaplica, I kiedyż się w niej będą modlić za mnie? Może Wtenczas, gdy usnę w grobie, lub kiedy na tronie W purpurę królów skryję zakrwawione dłonie, Wtenczas modlić się będą? Oto na tym dworze Tłum zalotników pełen nadziei, zapału, Ja — jak nędzarz u progu… okna oświecone, Cień się jakiś przesuwa po szybach kryształu, Tak — to ona — królowa! Poznałem koronę… Bliżej! Bliżej — o nieba! Już mi sił nie stanie. W oczach się snują dziwne gorączki kolory. Gdyby mnie jaki człowiek obaczył w tym stanie, Rzekłby z gorzką litością: Botwelu! Tyś chory! Idź do szpitala! Słuchaj! Ty jesteś szalony! SCENA II / BOTWEL, PAŹ. / PAŹ Szukam ciebie, Botwelu — wszystkie zwiedzam strony, A ty w murach zamkowych, w królowej ogrodzie? BOTWEL Chciałem się tu orzeźwić przy wieczornym chłodzie! PAŹ O! Prawda, jak tu miło? W tym lesie topoli Kwiaty milszą tchną wonią — i wszystko rozkwita. Lecz najpiękniejsza róża w pałacu ukryta, Chcesz ją widzieć? BOTWEL Co mówisz! Królowa zezwoli? PAŹ Zezwoliła! BOTWEL Widzieć ją! Kiedy? PAŹ Za godzinę. BOTWEL Sama ci to mówiła? PAŹ Spełniam jej rozkazy. BOTWEL O gwiazdo! Świeć mi, gwiazdo! Na morze wypłynę, Niech łódź moję strzaskają wodokryte głazy, Nie dbam o nic, zaczęły sprawdzać się wyroki. PAŹ Panie! Panie! Rozpogódź ten smutek głęboki, Strwożyć możesz królową tych nieszczęść widziadłem, A cień twojego czoła na jej czoło spadnie. BOTWEL / z ironią. / Co? Rozpogodzić czoło, paziu? To tak snadnie. Idę, całą godzinę strawię przed zwierciadłem. To łatwo twarz ułożyć. Uśmiech gorzki twarzy Nie jest owocem cierpień! Igraszka dziecinna. Twarz moja była niegdyś jak dziecka niewinna, Będę się śmiał jak dziecko, co o świecie marzy. O! Paziu, łatwo zatrzeć na czole te rysy? Tak jak na pergaminie zaloty pisane Można przemazać! Zetrzeć, nowe kłaść napisy. Przemażę pismo czoła — zniknie przemazane. Bywaj zdrów! / Odchodzi. / PAŹ Jak gorzkimi przeraził mnie słowy; Spieszę teraz do Rizzia z rozkazem królowej. / Wybiega. / SCENA III / HENKYK, MORTON i LINDSAJ. Wchodzą spiesznie. / HENRYK Więc to prawda, Mortonie! Rizzio nam uchodzi? MORTON Źle nam wróży ten odjazd, zbyt nastąpił nagle. Już służba jego sprzęty przenosi do łodzi I przeprawia na okręt pod francuskie żagle. Trzeba śpieszyć — nie wiemy, jakie ma zamiary? Pod lilijami Francji bezpiecznie odpłynie. HENRYK Co! Miałżeby uniknąć zasłużonej kary? Nim się na okręt schroni, niech na brzegu zginie. LINDSAJ Spieszmy więc! HENRYK Czekaj! Czekaj! Niech dobrze rozważę. Zanadto nas daleko zapędy uwiodły. Czyliż sam we krwi zbiega dłoń królewską zmażę? Na brzegu, gdzie tłum majtków, gdzie tłum ludu podły Będzie wskazywał palcem… Jaka myśl straszliwa! Będzie wskazywał, będzie urągał mej twarzy, Jeżeli twarz poblednie. Kto wie, co się zdarzy? Rizzio opuszcza brzegi — niech sobie odpływa! Jego trup zakopany — tu, blisko królowej, Więcej mi będzie szkodził, niż sam Rizzio żywy, Skoro się stąd oddali. LINDSAJ Panie! Skończmy łowy! Już prawie wpół dognany ów jeleń pierzchliwy. HENRYK Nie, nie, niechaj odjeżdża. MORTON Tak, niech z Bogiem płynie, Niech po krajach rozszerza twoję sławę, panie, Jeszcześ nie był dość znany francuskiej krainie. Harfiarz na dobrowolne skazany wygnanie Da cię poznać Francuzom. Na królewskim dworze Kadzić mu będą, prosić na królewskie sale, Błagać o jego przyjaźń — pomocną być może. On trzyma serce Marii, trzyma rządu szalę, A Henryk? HENRYK Co chcesz mówić? MORTON Że Henryk w tym kraju Jest królem. HENRYK Jestem królem! Czy słyszysz, Lindsaju? Co on śmie mówić? MORTON Lindsaj tym słowom zawierza. Napiwszy się dowoli płochych kadzidł dymu, Uda się może Rizzio do dworu papieża; Ujrzysz go wkrótce w kraju — przyjedzie tu z Rzymu, I kapelusz czerwony przywiezie na głowie; Z twarzy bardzo podobny Rizzio do Wolseja. Padniemy przed nim na twarz, a sam Darnlej powie, Że już zemsty ostatnia zniknęła nadzieja. HENRYK Przestań! Już idę!… / Chcą wychodzić, w progu spotykają Duglasa. / SCENA IV / HENRYK, MOHTON, LINDSAJ DUGLAS. / DUGLAS Stójcie! Już Rizzio odpłynął. HENRYK Nieba! Więc moja zemsta spełnić się nie może? Już bym się był nie wahał!… Pójdę ponad morze, Każę okręt zatrzymać. DUGLAS Już żagle rozwinął. Jam winien! Teraz na mnie mścijcie się, rycerze, Oto piersi odkryte i miecz obnażony, Ta krew warta krwi Rizzia. Jestem tak spodlony, Że ludziom już nie wierzę, i sobie nie wierzę. Sam chciałem przeciąć żywot tak podłej osnowy, Lecz kto wie? Może marna zatrzyma mnie trwoga. Bałem się zabić Rizzia w obliczu królowej, Będę się bał zabijać siebie w oczach Boga. Życie Włocha zostało na moim sumieniu; Myślałem, że ten harfiarz wierny przyrzeczeniu Jutro jak rycerz bronią ze mną się rozprawi. Ufajcie teraz ludziom? Znoszę brzemię sromu, Gdy szukam wyjść z tych nieszczęść ciężkiego ogromu, Od wstydu aż do grobu widzę mały przedział; Któż mnie przed okiem wzgardy na świecie zasłoni? Przynajmniej uciekając, gdyby był powiedział, Że nie waszych sztyletów, mojej zląkł się broni, Może bym żyć mógł jeszcze. SCENA V / HENRYK, MORTON, LINDSAJ, DUGLAS, PAŹ. / DUGLAS / chwyta za piersi wbiegającego Pazia. / Paziu! Paź ten zginie. Ja go zabiję… Pazia tak kocha królowa Jak Rizzia. Postrzegając pismo w rękach pazia, wyrywa je Cóż to znaczy? na tym pergaminie Widzę jakieś skreślone niewyraźnie słowa, Czytajcie… PAŹ List — królowej oddać mi kazano, Nie czytajcie! Nie macie prawa! LINDSAJ / biorąc z rąk Duglasa pismo. / Prawem siła. Czyta „Dzięki tobie, królowo, żeś mi pozwoliła Wieczór z tobą przepędzić dzisiaj”, podpisano: Rizzio. DUGLAS Rizzio? Rizzio! Czyś dobrze wyczytał? LINDSAJ W klasztorze Czytać mnie nauczono, pojąłem nauki. HENRYK Więc Rizzio dziś ma wieczór przepędzić na dworze? To pewno jaka zdrada, jakie włoskie sztuki? Lecz nie — musiał pozostać, zmyliły nas czaty. Lindsaju, zamknij pazia do mojej komnaty, Żeby nie zdradził, żeby nie mógł nam przeszkadzać. PAŹ Żeby nie zdradził? Od was nauczę się zdradzać. Duglasie! Wstyd ci wyrył znamiona na czole, Daj mi miecz równej miary, jak miecz przy twym boku, A czarną zdradę we krwi obmyję potoku. LINDSAJ Paziu mój, jesteś dziecko!… O! Młody sokole, Ty jeszcze pierwsze pióra utracasz na wiosnę. Pójdź ze mną. PAŹ Pamiętajcie! Ja kiedyś dorosnę. / Lindsaj wyprowadza pazia. / DUGLAS Więc Rizzio zginąć musi! HENRYK Kiedy? DUGLAS Dzisiaj zginie! HENRYK Gdzie? DUGLAS Ty się wahasz jeszcze? Gdzie? W tronowej sali. U nóg królowej — niech go w szaty swe zawinie, I tam go znajdzie jeszcze ostrze mojej stali. HENRYK Lecz w obliczu królowej spełnić czyn tak krwawy, To mnie od niej na wieki! Na wieki oddzieli! DUGLAS Ha! Więc idź i znoś brzemię wzgardy i niesławy, Wzgarda nie ośmieliła, nic cię nie ośmieli, Idź pełzać przed królową w udanej pokorze, Lecz wiedz — kobieta kochać człowieka nie może, Skoro śmiała nim gardzić. HENRYK Gardzić? Nigdy w świecie! Dziś będę śmiałym… dzisiaj męstwa dam dowody, Chodźmy więc po sztylety święcone w Lorecie, Potem potajemnymi wprowadzę was wschody. / Odchodzi z Duglusem. / MORTON Poszli — nie pójdę z nimi. Maria się nie dowie, Że z zabójcami Rizzia i Morton był w zmowie. / Odchodzi w stronę przeciwną. / SCENA VI / Pokój Marii, jak w scenie VI. aktu II. / MARIA / sama, siedzi nad krosnami. / Sama jestem. Gdzież paź mój? dotąd nie powraca. Czymże czas sobie skrócę? Tak pomału płynie! Najmilsza ta godzina, gdy mnie zajmie praca, Kiedy się kwiat na płótnie pod igłą rozwinie, Gdy jak wiejska dziewica siądę za krosnami. Lecz jak mało tych godzin, wiecznie! Wiecznie w tłumie Podejrzliwych, nieczułych; ich łzy nie są łzami, Uśmiech nie jest uśmiechem, nikt mnie nie rozumie. Gdybym tak oświecona blaskami klejnotów Zeszła do niskiej chaty, gdzie lud mój przebywa, I spytała wieśniaka, czy królowa Szkotów Jest szczęśliwa? Odpowie: musi być szczęśliwa! Byłem niegdyś w stolicy, widziałem pałace, Widziałem oświecone okna jej komnaty; A ja nędzny do grobu skazany na pracę, Mchem i zielem porasta strzecha mojej chaty, W pocie czoła uprawiam te skaliste góry; Widziałem groby królów, na grobach marmury, A prosty grób wieśniaka ciemny wrzos pokrywa: Tak, królowa szczęśliwa — musi być szczęśliwa. SCENA VII / MARIA, RIZZIO. / RIZZIO Jakież mam składać dzięki? Widzę cię, królowo! U stóp twoich przepędzę ostatnią godzinę, Każdą chwilę bym życia okupił połową. Mario! Jakżem szczęśliwy! Ja jutro odpłynę, Ale to jutro, jutro, to kres zbyt daleki. O pani! Mario moja! Tak się szczęściem łudzę, Jak gdyby wieczór szczęścia miał trwać długie wieki. O! Kiedyż z zachwycenia, ze snu się przebudzę? MARIA Serce mi ogarnęła tęsknota nieznana, Wesołość nawet twoja smuci mnie, przeraża. RIZZIO Królowo! Co ja powiem, niech cię nie obraża. Zawsze bym tu pozostał do jutra, do rana, Na jutro Duglasowi dałem przyrzeczenie, Że się z nim widzieć będę, dotrzymałbym słowa. MARIA Rizzio… to być nie może? RIZZIO Zamiaru nie zmienię. Ale to nadto smutna na dzisiaj rozmowa. Pani! Aż do szaleństwa jestem dziś wesoły, O moim oddaleniu myślałem z uśmiechem. Słyszę! Słyszę śpiew Tassa powtarzany echem, Zda mi się, że już płynę na łonie gondoły Czarnym wybitej kirem, jak na łonie trumny; Okna pałaców długim świecą się szeregiem, Ścieląc po wodzie jasne światłości kolumny; Łódź moja płynie szybko, płynie z fali biegiem; A nade mną, daleko, na błękicie ciemnym Posępnym światłem księżyc roztacza się złoty, I w duszy czuję dzikie uczucie tęsknoty; Dla serca trawionego ogniem niewzajemnym Potrzeba takich cierpień, niech się karmi łzami. MARIA O! Rizzio, serce twoje niewesoło marzy, Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami. RIZZO Za mną wszystko zostało. Uśmiech mojej twarzy Jeśli kiedy rozkwitnie, prędko, prędko skona! Można za szkłami różę rozkwiecić w jesieni, Lecz jakże będzie smutna, blada, wysilona. Ale po co się smucę? wszystko się odmieni! Powrócę kiedyś! Wrócę! Czemuż bym nie wrócił! Czemu?… Świat jest przepaścią, kto się w przepaść rzucił, Może nigdy nie wrócić… Nie, to niepodobna, Ja będę kiedyś w Szkocji, w tych samych komnatach, Sala ta, co się smutkiem wydaje żałobna, Zabrzmi znów wesołością, rozjaśnią się mury Tłumem zamaskowanych dworzan w jasnych szatach. MARIA O Rizzio! Patrzaj! Patrzaj na ten dwór ponury, Tu niewinne zabawy lud grzechami zowie; Szemrać będą dworzanie. RIZZIO / z wzrastającą wesołością. / Szmer zgłuszą oklaski, Połowa nawet dworzan może przyjść bez maski, Gdy który spyta: „Znasz mnie?” każdy mu odpowie: „Nie znam cię, masko”, ani zbłądzi w odpowiedzi. Ten, kto się śmieje, zawsze płaczących zwycięża. Młodzież francuska tłumem ten zamek odwiedzi, Wtenczas szczęśliwy!… / Słychać szczęk broni. / MARIA Słyszysz! Jakiś szczęk oręża? RIZZIO O nie, to moja harfa wisząca na ścianie, Tknięta powiewem wiatru, smutnym jękła brzmieniem. Harfo! Przyjmuję z czuciem twoje pożegnanie, Ty mnie jedna tak żegnasz, smutno i z westchnieniem. MARIA / z niespokoynością. / Lecz gdzież się paź mój bawi? RIZZIO Pani, rozjaśń czoło! Niech ja zastąpię pazia. — Całe moje życie Nie byłem tak szczęśliwy, szczęśliwy jak dziecię. Siada na małym stołku pazia, u stóp Marii. Siądę przy twoich stopach… Jak mi tu wesoło! Nie chciałbym teraz umrzeć. MARIA O! Co ci się marzy? Umrzeć tak młodo, z sercem tak pełnym nadziei. RIZZIO Nadziei? Chciałem na twej wyczytać ją twarzy; Czytałem wszystkie, wszystkie uczucia z kolei — Nadziei tam nie było… Pani! Nie chmurz lica, Niech paź z twarzy królowej gniewu nie wyczyta, Paź dziecko, z wody chciałby dostać twarz księżyca… Pani! Piękny ci wieniec we włosach rozkwita, Daj mi róż kilka. MARIA Rizzio! Na co ci te kwiaty? RIZZIO We Włoszech, na ołtarzów święconym marmurze Zawieszę ten dar drogi, nad złoto bogaty, Pokazywać je będą, patrzcie! Oto róże Marii Stuart Szkockiej, anioła w koronie. MARIA / dając mu kwiaty. / Nie odmówię twej prośbie, lecz zamiaru bronię, Weź te kwiaty, lecz kwiaty niegodne ołtarza. / Henryk wchodzi tajemnymi wschodami i staje za krzesłem Marii niepostrzeżony. / RIZZIO Pani! Jestem twym paziem — Paź ciebie zaklina, Daj mu ten wachlarz, powiew twojego wachlarza Ma jakąś woń czarowną, woń, co przypomina To gór szkockich powietrze; nieraz w kraj daleki Przyniesie zapach róży, co ciebie otacza, Wtenczas zamknę na chwilę złudzone powieki, Marzyć będę… MARIA / z uśmiechem. / Królowa paziowi przebacza; Rizzio nie śmiałby do niej użyć takiej mowy. Paziu! Czy mi nie zechcesz korony zdjąć z głowy? Dobrze, żeś nie zapragnął purpurowej szaty! Dobrze, żeś na wachlarzu przestał. / Daje mu wachlarz. / RIZZIO Dzięki tobie! SCENA VIII / MARIA, RIZZIO, HENRYK, stojący zawsze za krzesłem Marii, DUGLAS, LINDSAJ. / DUGLAS / uzbrojony sztyletem, chwyta Rizzia za piersi. / Właśnie dziś rano trzymał i wachlarz, i kwiaty, Z kwiatami i z wachlarzem teraz legnie w grobie. RIZZIO Królowo!… MARIA / powstając. / Stój, Duglasie! Skądże ta odwaga? Ty w komnacie królowej! Czy gardzisz królową? Stój! stój! Duglasie, odejdź! Królowa cię błaga. Nie!… mogę rozkazywać… Precz! Odpowiesz głową! Rizzio! Chodź do mnie. DUGLAS Próżno wołasz go do siebie, Duglas trzyma go w dłoni, nie uniknie zgonu. Do Rizzia. Módl się, za chwilę będziesz lub w piekle, lub w niebie. MARIA Duglasie! Precz stąd! Precz stąd! Splamisz stopnie tronu. Pomyśl! Próżno mnie będziesz błagał przy skonaniu, Kat ci zerwie ostrogi i twarz splami dłonią; W obliczu ludu zelży kat na rusztowaniu. DUGLAS Próżno grozisz, królowo! Wiesz, że władam bronią. Skoro Duglas na zamku kaganiec zapali, Zbiegną się zbrojne tłumy poddanych wasali. Mam się lękać kobiety? Po co wszczynać boje? Na tym samym okręcie, na którym miał płynąć, Odjadę w kraj Francuzów, wnet porzucam zbroję, Mogę się w ten płaszcz jego jedwabny zawinąć, Wezmę te strusie pióra, wezmę ten miecz złoty, Podłego Włocha dobrze wyuczę się roli; Wnet mnie zgraja francuskich trefnisiów okoli, Na dworze królów zdradne rozpocznę zaloty; Będę pierwszym przy ucztą zastawionym stole, Wkradnę się w łaski możnych — harfiarzem zostanę… Chyba mnie zdradzi kropla krwi na moim czole, Lub te szaty splamione, pióra połamane. Giń, Włochu!… Nie, sztyletem nie mogę uderzyć, Nigdy nie zabijałem sztyletem. / Odrzuca sztylet. / MARIA O Boże! Duglasie! Ach Duglasie! — nie, nie mogę wierzyć, Żebyś ty go śmiał zabić. DUGLAS Przekonam cię może, Duglas słowy zelżony, mieczem spełnia groźby. MARIA Duglasie! Nieszczęśliwa zniżę się do prośby… Nigdy krwi nie widziałam!… widok mi nieznany! Oddal — oddal ode mnie te krwawe obrazy! DUGLAS Chciałbym, żeby tu były zwierciadlane ściany, Abyś śmierć jego mogła widzieć tysiąc razy! Chciałbym, żeby jęk Rizzia echem powtarzany Zabrzmiał, abyś go mogła słyszeć tysiąc razy! Niechaj krew jego wsięknie głęboko w te głazy, Niech zostawi na wieki zbrodni plamę ciemną. / Bierze od Henryka szpadę i przebija Rizzia. / RIZZIO Mario! och! Mario!… Boże, zmiłuj się nade mną. Och! och! och!… / Kona. / MARIA Rizzio!… Boże! Zmiłuj się nade mną. Stójcie! błagam was — jeszcze jęknął, jam słyszała. O! Gdyby tu był Henryk!… Tak cicho jak w grobie, Gdzież Henryk? Henryk! Mąż mój! HENRYK / nachylając się, cicho. / Jestem tu, przy tobie. MARIA / odwracając się z wolna. / Był przy mnie? Henryk! Mąż mój? Boże mój! / Pada na poręcz krzesła. / HENRYK Omdlała. Wynieście jego zwłoki. DUGLAS / ponuro. / Przyszedłem zabijać, Lecz nie wynosić zwłoki — wołajcie grabarzy. / Lindsaj wyciąga trupa z sali i wraca. / HENRYK / do Duglasa. / Duglasie! Straszna teraz bladość twojej twarzy. Czyliż męstwo rycerza zwykło tak przemijać? Miałeś wdziać jego szaty? DUGLAS Krwią czarną skalane? HENRYK Ciebie dręczy zabójstwo? DUGLAS / zbliżając się, patrzy Henrykowi w oczy. / Henryku! A ciebie?… Słuchaj! I twoje ręce krwią Rizzia zmazane, Ty zabiłeś człowieka! I wejdź teraz w siebie?… Czy miałeś jaki powód zemsty lub urazy? A jesteś tak spokojny! Patrz, jaka różnica, Ja pomściłem się czarnej na honorze skazy, A jestem tak wzburzony! Rozpogódź więc lica… My się bardzo różnimy — idź teraz do łoża, Będziesz miał noc spokojną — gdy się zbudzisz rano, Życzę, aby na niebie powstająca zorza Ujrzała twarz Darnleja jak dzisiaj rumianą. Królowo! Przebacz! Przebacz! Idę w kraj daleki, Wygnaniec, zbójca podły, niosę piętno zbrodni. / Odchodzi. / LINDSAJ Ci rycerze — imienia rycerzów niegodni. HENRYK Słuchaj! Królowa wkrótce otworzy powieki, Uciekajmy z tej sali. LINDSAJ Chodź! Jedźmy na łowy… HENRYK Lindsaju! Ty znasz może uczucia królowej? Będzie mnie nienawidzić? LINDSAJ Zbądź niewczesnej trwogi! Chodź! Chodź, królu! Chodź ze mną, słyszę czyjeś kroki! / Wyprowadza gwałtem ociągającego się króla. / SCENA IX / MARIA omdlona. BOTWEL. / BOTWEL Królowa — czy usnęła? Sen nadto głęboki. Skąd ta krew? Po raz pierwszy wstępuję w te progi, A już tu we krwi brodzę? Ktoś zbrodni dokonał, Spełnił czyn tajemniczy, zbrodnię bez nazwiska… Świateł przygasłych promień błękitnawy błyska, Sztylety na podłodze? sztylety! — któż skonał? Może król!… MARIA Och!… BOTWEL Królowa budzi się… MARIA / z pomięszaniem. / Duglasie! Ach, miej litość!… gdzież jestem? Boże, jak tu ciemno. Za późnom się zbudziła! Tak jest! Już po czasie… Jestem przy tobie… Boże, zmiłuj się nade mną!… On był przy mnie, mąż, Henryk, był przy mnie — zabijał. BOTWEL / z zadziwieniem. / Henryk zabijał?. .. MARIA Może krew plami te szaty? Widzę go — pod sztyletem w cierpieniach się zwijał… Precz! Precz! O łzo natrętna… Mamże płakać straty? Mścić się potrzeba — drżyjcie! Czyż krew płacić łzami? Krew za krew — drżyjcie! Zemsta straszliwa nad wami! Już śmierć weszła do zamku, będą zbrodnie nowe. BOTWEL Jakaż to straszna boleść przenika królowę? MARIA Tyś Rizzia krwią zmazany? BOTWEL O! Nie, chyba własną… MARIA Tyżeś to w tej godzinie? Słuchaj! W jakim celu? O! Niech teraz te światła, te pochodnie zgasną! Żeby mój wstyd ukryły… Kocham cię, Botwelu! Nie jest to czas ukrywać i taić uczucia, Rzucam się na twe łono, już jestem zgubiona! BOTWEL O Mario! Śmierć cię chyba wydrze z tego łona. Czy żądasz zemsty? Powiedz! Zabójstwa? Otrucia? MARIA Nie, nic nie żądam — chodź przed ołtarz Pana, Połączę z tobą dłonie, gdym serce złączyła. Lecz nie, ta ręka z krwawą ręką powiązana, On żyje jeszcze!… Boże! Cóżem wymówiła! / Wyrywa się z rąk Botwela i ucieka. / SCENA X BOTWEL / sam. / On żyje jeszcze?… W dobrą trafiłem godzinę. Wieki trzeba by czekać na takie wyznanie, A teraz ją zdradziły rozpacz, obłąkanie. Myśl zemsty w niej ukrytą jako kwiat rozwinę; Piękny kwiat, choć zatrute owoce wyradza. Teraz chyba szatana wyrwie mi ją władza! Serce się moje kobiet łzami nie rozczula… Chce, żebym myśl jej odgadł? Nie, ja nie rozumiem! Aż mi powie: Botwelu! Zabij! Zabij króla! Za mniejszą cenę nie chcę zabijać — nie umiem. AKT IV SCENA I / Pokoje królowej. MARIA, BOTWEL. / MARIA Dziś jestem spokojniejszą, czystych modlitw władza Usypia wszystkie troski i uśmierza bole; Czas, cierpliwość najsroższe rany ułagadza. Wszystko znieść można. BOTWEL Wszystko? MARIA Troski i niedolę… BOTWEL I wzgardę? MARIA Dosyć! Dosyć zniosłam na kobietę! Jestem na tronie, ale z sercem zakrwawionem. BOTWEL O Mario! ty się nadto łudzisz blaskiem, tronem. Ten tron, to proste deski szkarłatem przykryte; Już zeń zdjęto szkarłaty, zasłano całuny; Obejrzyj się, na tronie nie dostaje truny. Widziałem w kraju Franków, gdy król wielki skona, Postać jemu podobną wnet z wosku utworzą, Przykryją szkarłatami, na mary położą; Dziwnie od martwej twarzy odbija korona; Przeraża ludzi wstrętem ta postać woskowa, Ustrojona w klejnoty, przy trumny żałobie; Nie obrażaj się, Mario, lecz Szkotów królowa Podobna do tej maski leżącej na grobie. MARIA Cóż uczynię? BOTWEL Ha! Módl się! Przebaczaj! MARIA Przebaczyć! Komu przebaczyć? BOTWEL Wszystkim. MARIA Chciej mi wytłumaczyć! BOTWEL / się żegna. / Czego się żegnasz? BOTWEL Pani! Odmawiam pacierze, Słyszę dzwon po umarłym. MARIA Co? Dzwon, po kim dzwony? BOTWEL Po śmierci Rizzia. MARIA Boleść zaledwo uśmierzę, I modlitwą zagłuszę jęk w piersiach tłumiony, Szatan budzi mnie ze snu. BOTWEL / patrząc przez okno. / Patrz, pani! Tam z dala Snuje się tłum pogrzebu, idą czarne cugi, Płatna wymowa cnoty zmarłego wychwala; A za trumną przyjaciół orszak smutny, długi, Ale ten najwierniejszy, który w trumnie zaśnie. Każdy, z domu wychodząc, trzymał świecę jasną, Połowa już pogasła, inne teraz gasną. Patrz! Jedna jeszcze miga — i ta wkrótce zgaśnie; Na chwilę mu ciemnego grobu nie oświecą, I pamięć ich zagasa z tą gasnącą świecą. Śpij. Rizzio, wszyscy, wszyscy ciebie zapomnieli! Czyż nie dosyć? Zmówili wieczne odpocznienie. MARIA Słuchaj! Słuchaj! Kobieta na cóż się ośmieli? Patrz, Botwelu! Ten obraz wiszący na ścienie, Jak w nim dobrze trafiona blada twarz Henryka, Ściga za mną oczyma… Nie zniosę tej twarzy! Patrz! za mną się obraca, wzrokiem mnie przenika. O! Ten wzrok! Nie jest dziełem ludzi i malarzy, Na obraz szatan przeniósł myśl moją, sumienie, I serce moje dręczy boleścią okrutną. BOTWEL Cha! cha! Więc ci niemiłe Darnleja spojrzenie? Można obraz zasłonić. MARIA Nie — rozedrzyj płótno! Rozedrzyj je sztyletem — na co te obrazy? Ja go mam w sercu. BOTWEL Pani! Spełnię twe rozkazy, Czy będziesz spokojniejszą? MARIA / niecierpliwie. / Spełnisz moje chęci? Co wyrzekłeś? BOTWEL Tak, zniszczę ten obraz Darnleja. MARTA / z przytłumionym westchnieniem. / Obraz! BOTWEL Tak chciałaś? MARIA Prawda, wyszło mi z pamięci, Chciałam zgonu obrazu. Na stronie. Zniknęła nadzieja! On mnie nie pojmie, ja się wyrzec nie ośmielę. BOTWEL Pani! Więc dziś się z tobą na wieki rozdzielę, Przyszedłem cię pożegnać. MARIA / z rozpaczą. / Co mówisz? Mój drogi! Dla nieszczęśliwej cios to nazbyt! nazbyt srogi! Nie wytrzymam! BOTWEL O pani! Mam zostać przy tobie? Każesz mi zostać? Jesteś królową, masz władzę. Dziś więc grób mój przy Rizzia każę kopać grobie, Przeciw sztyletom słaba obrona w odwadze. MARIA Ty mi serce rozdzierasz — piekło teraz we mnie! Zemścić się! Zemścić! Cóż mi teraz pozostaje? Zemścij się! BOTWEL Nad Duglasem mścić się! To daremnie, Duglas z Lindsajem oba uszli w obce kraje. MARIA Idź! Szukaj ich! Nie, zostań! Zostań tu! Miej litość! Chciej mnie zrozumieć! Bbłagam! Czyliż duszy skrytość Mam wyjawić słowami? Choć wiem, że ta mowa Sumienie mi obarczy, z echem nie upłynie. Powinien zginąć! BOTWEL Kto? MARIA / długo pasując się z sobą. / On! BOTWEL Kto? MARIA Król! BOTWEL Zginie! MARIA O! Ty jesteś jak echo, powtarzasz me słowa, Ja chciałabym, ażeby bez echa skonały. Lecz tak, już przeważyłam jednę stronę szali, Tak, już się pierwsze węzły skrytości przerwały, Dalej! Dalej iść trzeba, idę dalej! Dalej! Nie wiem, gdzie zajdę? Słuchaj! Jesteś taki blady, Jakbyś mi chciał wyrzucać? BOTWEL Królowo! Ja zbladłem? To może dawnych cierpień pozostały ślady. MARIA Botwelu! Niech twe czoło nie będzie zwierciadłem, W którym czarność mych zbrodni czytam z przerażeniem Mamże twe świetne myśli przykryć zbrodni cieniem? Zapomnij słów niebacznych! Ja marzyłam we śnie; Zapomnij o snach moich! Nie zwierz ich nikomu! BOTWEL Królowo! On dziś zginie. MARIA / z przerażeniem. / Dziś? To nadto wcześnie! BOTWEL Gdzie Henryk? MARIA Niedaleko, w małym wiejskim domu. Mówią, że chory. BOTWEL Chory?… Chory umrzeć może. Nie lękaj się, dziś Henryk pod sztyletem skona, Oddalę podejrzenie, chorobą się złożę. Lecz dopomóc mi trzeba. Jako wierna żona Powinnaś go odwiedzić jeszcze dziś z wieczora, Dasz mu w lekarstwie napój, co go uśpi w nocy. MARIA O! To, czego ty żądasz, nie jest w mojej mocy: Ja mam go widzieć dzisiaj? Widziałam go wczora, Jutro mam widzieć trupem — widzieć dziś nie mogę! BOTWEL Odwiedź go — zniszczysz wszelkie podejrzenia, trwogę, Bez tego spać nie będzie, uchroni się zgonu. MARIA Daj więc! daj mi ten napój — zejdę z mego tronu, I przez tę noc straszliwą żaden z mych poddanych Nie będzie równie podłym i występnym. BOTWEL / wyjmuje truciznę, którą pokazywał u astrologa. / Pani! Oto napój wyjęty z ziół mi dobrze znanych. Niech Henryk spełni do dna, choć może smak zgani. Sen dla chorego w bolach wielką jest przysługą. MARIA Więc Henryk gdy wypije? BOTWEL Zaśnie… MARIA Na jak długo? BOTWEL Nie wiem… Odwracając się. Skoro napoju użyje królowa, Mój sztylet niepotrzebny. Do Marii. Królowo! Bądź zdrowa! / Odchodzi. / MARIA / sama. / Uważałam go pilnie, przez rysy oblicza Chciałam czytać aż w sercu, odkryć by cień zdrady. Smutny był? Twarz Botwela zawsze tajemnicza; Blady był? Wszak on zawsze posępny i blady. Nie, to nie jest trucizna; i któż się nie wzruszy, Powierzając kochance narzędzie otrucia? Chybaby nie miał w sercu żadnej iskry czucia? Chybabym okiem duszy nie czytała w duszy? / Odchodzi. / SCENA II / Teatr wystawia wnątrze wiejskiego domu, pomieszkanie Henryka. HENRYK, NICK. / HENRYK Błąkam się jak wyklęty, słuszna kara boża, Zbłąkana wyobraźnia blade widma roi, Zgryzoty przy wezgłowiach stoją mego łoża. NICK O! Nie, przypatrz się, królu, tylko błazen stoi. HENRYK Tak, błazen tylko, wszyscy już mnie opuścili. Oświecam widma bladą umysłu pochodnią, Każdy kamień korony obciążyłem zbrodnią, Ich ciężar głowę moję do grobu nachyli; Przeważa mnie korona. NICK I ja równie błądzę. Oto czapka w królewskich pokojach wytarta, Dotąd na niej zdobyte wieszałem pieniądze; Wkrótce czapka od błazna będzie więcej warta, I wkrótce mnie samego ciężarem przeważy. Nie trzeba nadto wielkich ciężarów na głowie, Dość rozumu i głupstwa. HENRYK Paziu! W twojej mowie Więcej widać rozsądku, niż śmiechu na twarzy. Ale gdy mnie widmami myśl drżąca otoczy, Jak ich nie widzieć? Ich wzrok serce mi rozkruszy. Jak ich nie widzieć, Nicku? NICK Panie! Zamknij oczy… HENRYK One nie przed oczyma — one w mojej duszy! Widzę je, tak jak ciebie; jak me własne cienie Ścigają za mną. NICK Panie! Zagaś lampę w nocy, Mnie nie ujrzysz przed sobą… Zagaś twe sumienie, Widm nie ujrzysz przed sobą… HENRYK To nie w mojej mocy! Szalony jesteś! Zgasić sumienie jak świecę? Wpatrując się w głąb pokoju. Patrz! Tam stoi, w posępnej ubrany żałobie, Jak gdyby chciał wyjawić śmierci tajemnicę? Milczący, krwawy, blady, woła mnie ku sobie… Wszak mu sztylety ciało rozdarły na ćwierci? A on wstał z grobu świeży, jak z kołyski dziecię. NICK O panie! Rizzio błaznów lubił całe życie, Może więc przyszedł tutaj szukać ich po śmierci? Dziwię się, że nie ze mną, lecz z tobą rozmawia, Musisz być do mnie królu podobnym w tej chwili. HENRYK / nie słuchając słów Nicka. / Precz! Precz, Rizzio! Twój widok serce mi zakrwawią. Wszystko bym oddał, byle życie ci wrócili! Nie obwiniaj mnie, odejdź, niech spokojny zasnę; Ty może chcesz snu mego? Spać nie możesz w grobie; Więc i tam spać nie można?. .. Życie oddam tobie, Lecz wróć mi sen! Nie wracaj! Życie oddam własne. Twoje lica tak blade i ten wzrok rozwarty! Śmieje się dziko z obłąkaniem. Cha! cha! cha! To mi zmysły do reszty pomiesza. NICK Ten cień lepiej cię, królu, ode mnie rozśmiesza, Więc go przyjmij za błazna — nigdy moje żarty Z ust twoich nie wyrwały tak szczerego śmiechu. HENRYK Czego chcesz, Rizzio? Krwawe wskazujesz mi szaty? Może ciebie zabiłem skalanego w grzechu? Powiedz mi? Jestem królem! Ja jestem bogaty! Dam na mszę! Powiedz tylko, ile mszy potrzeba? Zakupię msze na tydzień, miesiąc, rok, wiek cały; Choćbyś był zbójcą, modły przebłagają nieba, Głos księży słyszeć będziesz w grobie już spróchniały. Ha! Jeszcze słychać harfę! NICK Uspokój się, panie! To przywidzenie strachu… Królowa tu zmierza… HENRYK Królowa!. .. Jakież będzie nasze powitanie? Zabije wzgardą, wzgarda jak sztylet uderza. SCENA III / MARIA, HENRYK, NICK. / MARIA Henryku! Ja sądziłam, że cię tu zastanę Wśród zgrai twoich dworzan! Tyś samotny, blady, Powiedz, czyś ty nie chory? Oczy obłąkane, Na twarzy widać jeszcze bezsenności ślady. HENRYK / z rozpaczą. / O Mario! MARIA / przerywając. / Uspokój się! Tyś chory, mój luby! Połóż się, zaśnij, widać bezsenność ci szkodzi. HENRYK O Mario! Jestem winien! Winien Rizzia zguby! MARIA / z udaną obojętnością / Ja nie wiedziałam o tym, cóż mnie to obchodzi? HENRYK Ty mi przebaczasz? Powiedz! MARIA I cóż mam przebaczyć? HENRYK Śmierć jego. MARIA Czyją? HENRYK / z przymuszeniem. / Rizzia… MARIA Jużem zapomniała. HENRYK Chciałem się uniewinnić, czyn mój wytłumaczyć, Lecz ten Włoch nie wart, abyś o nim pamiętała. NICK / do Henryka. / Włoch nie wart, abyś o nim pamiętał, Henryku. Powtórzę ci te słowa, twoje słowa własne, Gdy nie będziesz mógł zasnąć. HENRYK / do Nicka. / Precz! Precz, nędzny Nicku! Do Marii. Przebaczyłaś mi, teraz już spokojny zasnę. MARIA Trzeba sen sztuką zwabić, gdy od łoża stroni, Przyniosłam senny napój, poznasz jego siłę. Sen cię po nim skrzydłami lekkimi osłoni, Zaśniesz jak małe dziecko, będziesz miał sny miłe. Wmieszam go do lekarstwa. HENRYK / do Marii, która wlewa napój w czarę stojącą przy łożu. / Dzięki ci, królowo! NICK Zadrżała, przed mym okiem nic się nie ukryje. Do Marii cicho. Pani, podziel się z królem napoju połową, Bo kto wie, gdy król twoje lekarstwa wypije, Może ci się podobny napój w nocy przyda. MARIA / spojrzała na Nicka i odwróciła się ze wzgardą. / O jakże trudna rola; lecz tak, kończyć trzeba! Każde spojrzenie zdradzi, każde słowo wyda, A myśl mnie już wydała przed obliczem nieba. Oby się prędzej! prędzej! Wyrwać z tej komnaty. HENRYK O Mario! Czemu nosisz te żałobne szaty? MARIA Tyś chory, chciałam przez to mój smutek wyrazić. NICK / na stronie. / Więc na to szat potrzeba. HENRYK / z czułością do Marii. / Ja cierpię tak mało, Zwiększono wielkość cierpień, chciano cię przerazić… Teraz z mojej słabości nic już nie zostało, Skoroś mi przebaczyła. MARIA Bądź zdrów! HENRYK Jeszcze wcześnie! Gdzie idziesz? Zostań chwilę, jeszcze jedno słowo! Wyznam ci szczerze, nieraz dręczę się boleśnie, Nieraz cię obraziłem, przebacz mi, królowo! Klęka przed nią. Przebiegnij wszystkie chwile, któreśmy przeżyli, Jeśli nas jaka w życiu czarna chwila dzieli? Błagam cię! Utrać pamięć tej nieszczęsnej chwili. MARIA / odwracając się z drżeniem. / Przeprasza, jakby leżał w śmiertelnej pościeli. Człowiek, co może jutra, jutra nie zobaczy, U stóp moich klęczący błaga przebaczenia; Gdy jemu nie przebaczę, czy mi Bóg przebaczy? Wstań, Henryku! O, przebacz! Przebacz mi wzajemnie. HENRYK Ty błagasz przebaczenia? Błagasz go ode mnie? Powiedz mi, jakie w tobie mam odpuścić winy? Ja ci nawzajem serce do głębi otworzę. MARIA Bądź zdrów — prędko mi z tobą ubiegły godziny. HENRYK / z czułością.. / Kiedyż się zobaczymy? MARIA / drącym głosem. / Nie wiem — jutro może? HENRYK Ty mnie tak zimno żegnasz? Czyliż świeże śluby Przebaczenia, miłości, znikły między nami? MARIA / całuje go w czoło / Bądź zdrów!… HENRYK / z przerażeniem. / Tak mnie zimnymi dotknęłaś ustami, Dreszcz mnie przebiegł. MARIA / z gorzkim uśmiechem. / Ty jesteś w gorączce, mój luby. / Odchodzi / SCENA IV / HENRYK, NICK. / HENRYK O Mario! Mój aniele! Boże, dzięki tobie! Nawróciłeś jej serce, kocha mnie tak szczerze. NICK Ty wierzysz, temu królu? HENRYK Tak jest, wierzę! Wierzę! Rizzio jeden nas dzielił — Rizzio teraz w grobie. Wszystko się odmieniło, już jestem szczęśliwy. Czy widziałeś jej uśmiech? Uśmiech szczery, tkliwy; Z pogodnym czołem przy niej zasiądę na tronie. Ciesz się! Ciesz się, Duglasie! Zyskam przebaczenie, Ja ciebie moim płaszczem królewskim osłonię. Ciesz się, mój wierny Nicku! Zgasiłem sumienie, Już nie o bladych widmach, lecz o szczęściu marzę; Ciebie, Nicku, darami sowicie obdarzę, Czapkę złotem napełnię, sprawię ubiór nowy. NICK Spraw mi żałobę. HENRYK Po kim masz chodzić w żałobie? NICK Spełń ten puchar. W nim znajdziesz lekarstwo królowej, A wtenczas błazen wdzieje żałobę po tobie. HENRYK Precz! Precz! Jesteś podobny do piekielnej jędzy! Podły i podejrzliwy, kąsasz, trujesz jadem. Precz! Idź się błąkać, żebrać i umierać w nędzy! Lecz nie, śmierć twoja będzie dla innych przykładem; Obieraj rodzaj śmierci. NICK Trudno mi obierać, Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać, Od wieków z nieprzerwanej wypływa osnowy. Chciałbym skonać pod mieczem, ale kat zawoła: Nicku! Gdzie twoja głowa? Wszak ty nie masz głowy, Cha! cha! Nieprawdaż, królu, że to myśl wesoła Nie mieć głowy. Więc węzeł założyć na szyję? Lecz ja jestem tak lekki, sam wiatr mnie utrzyma; Nie, ja wisieć nie mogę, dla mnie śmierci nie ma, Chyba — to śmierć najleksza, ten puchar wypiję. Żądasz więc mojej śmierci? HENRYK Precz, straszna poczwaro! Nędzny! Takąż to wdzięczność niesiesz panu w darze? Sumienie niech ci będzie zasłużoną karą. Wyganiam cię ze dworu. NICK Ja sam się ukarzę. / Wypija prędko puchar nalany przez królową. / HENRYK Co czynisz? NICK Nic, wypiłem królowej napoje; Zasnę jak małe dziecko, będę miał sny miłe. HENRYK Zadrżałem mimowolnie, lecz czegóż się boję? On tylko zaśnie. NICK Zasnę, gdy znajdę mogiłę! I tej może odmówią. Blednie, siada przy królu i głowę na dłoniach opiera. Przed daleką drogą Powrócę jeszcze myślą w rodziców mieszkanie. Widzę tam, w końcu sioła, tę chatę ubogą, Sczerniałe dymem ściany i obraz na ścianie; A przy obrazie lampa, pies wrót chaty strzeże, Nad chatą dąb spróchniałe podnosi konary. O Boże! Widzę, widzę — tam mój ojciec stary Na progu pług naprawia i mówi pacierze. Oto matka ze łzami usiadła do przędzy, Śpiewa pieśń jak przy mojej kołysce śpiewała. O! któżby! Któż by sądził, że pod dachem nędzy Urodzi się istota, co się będzie śmiała. HENRYK Pierwszy raz wpadasz, Nicku, w tak czarną tęsknotę; Ty byłeś tak wesoły. NICK Tak, byłem tułaczem. Któż by przyjął do domu płaczącą sierotę: Panowie mogą smutek głosić jękiem, płaczem, Nędzarz śmiać się potrafi — potrzebuje chleba. HENRYK Powiedz! Co ci jest, Nicku! Ten napój! O Boże! Może jaki ratunek? NICK Już mi nic nie trzeba. Słuchaj, królu! Z dzieciństwa chowany na dworze, Służyłem za igraszkę — śmieli się dworzanie, A ja widziałem wzgardę w ich śmiechu… Na Boga! I ja też miałem serce! Tak jak pies u proga, Jak twój pies się do ciebie przywiązałem, panie. Wiedząc, jako śmiech rzadko królom towarzyszy, Chciałem, ażeby zawsze towarzyszył tobie; Teraz król już mojego głosu nie usłyszy, Chyba się będzie jeszcze śmiał na moim grobie, I dzwonki mu przypomną dzwony na pogrzebie. HENRYK On umiera! Królowo, okropna to zdrada! Nicku! Nicku! I cóż mam uczynić dla ciebie? Oczy twoje ściemniały i twarz śmiercią blada. NICK Królu! Zawieś na czapce kilka sztuk pieniędzy, Odeślij ją rodzicom. Złotem się pocieszą, Może pocieszą, może poratują w nędzy; A czapkę w niskiej chacie na ścianie zawieszą, I będzie im niekiedy przypominać syna; Niech matka, przędąc pod nią, tę pieśń przypomina, Którą niegdyś w kołysce śpiewała nade mną. O Boże! Jak mi słabo — jak mi w oczach ciemno. HENRYK Nicku! Ty mnie rozczulasz! Patrz, łzy moje płyną. NICK Królu! Nigdy nie byłem łez twoich przyczyną, Czemuż wesołość moja z życiem obumiera? HENRYK O nie śmiej się! Ten uśmiech smutny, wymuszony, Do głębi mnie przenika, serce mi rozdziera. Umierasz za mnie, wierny, wzgardą nagrodzony. NICK / wesoło. / Nagródź mi. Wybierz czterech najuczeńszych ludzi, Niech niosą trumnę błazna, niechaj głupstwo noszą; A gdy się każdy dobrze ciężarem utrudzi, Tylko ciężarem głupstwa — po kraju ogłoszą, Że Nick umarły więcej waży niż Nick żywy. Tyś się uśmiechnął, panie! o jakżem szczęśliwy! Chciałem cię jeszcze widzieć z uśmiechem na twarzy. Przebacz mi, panie, wszystko, zamykam powieki, Już cię widzieć nie będę — tak mi się coś marzy, Tak słabo… HENRYK Nicku! NICK Żegnam! Żegnam cię na wieki! HENRYK Przyjacielu mój! Synu! NICK / podnosząc głowę, z obłąkaniem. / Synu! Któż mnie woła? Czy to mój ojciec? — Próżno! Tak ciemno dokoła. Już was widzieć nie mogę — muszę was porzucić! Och! Zostawcie mi miejsce, przyjdę tam do chaty, Odpocznę — ja myślałem zawsze do was wrócić. O matko! Matko moja! Daj mi inne szaty, Matko! Jak mi źle było na świecie. Och! / Pada u nóg króla i kona. / HENRYK Skonał!… To przyjaciel ostatni! Żono tkliwa, czuła, Patrz! To twój senny napój tej zbrodni dokonał, Tyś go otruła… myślisz, żeś męża otruła? Nie, Henryk żyje, tylko został sam na ziemi, Sam został — wszystko jedno, jakby zasnął w grobie. Gdyś mnie pocałowała, piekło było w tobie, Dlatego całowałaś ustami zimnymi… Bierze lampę i oświeca nią twarz Nicka. Zobaczę go raz jeszcze… Jak twarz jego zbladła! Zsiniałe usta — twarde usłał sobie łoże. O nieba! Iskra z lampy na twarz mu upadla, Szalony! Ja ją gaszę — on jej czuć nie może, Nic już nie czuje…. Skończył. Tu rozpacz daremna! Trzeba się gdzie uchronić przed zdradą kobiety. Ujść przed nią — gdzież uchodzić? Wokoło noc ciemna; Może tu koło domu ukryte sztylety? Czegóż się nie dopuszczą? Na co nie odważą? Nie ma większej poczwary na ziemskim przestworzu. Po chwili. Zostanę tu! Obaczę, z jaką jutro twarzą Przyjdzie szukać zmarłego męża na tym łożu. A twarz jej uda bladość — może ubielona? Może jęk jej usłyszę za drzwiami komnaty, Pewna jest mojej śmierci, wprzód nim się przekona, Czy ja umarłem, będzie płakać mojej straty. Wtenczas ją jednym! Jednym spojrzeniem zabiję. Stawia lampę u głów Nicka. Więc Bóg czuwa nade mną i od śmierci strzeże. Postawię przy nim lampę, całunem nakryję, Będę nad zmarłym w nocy odmawiał pacierze. Tak samotny przy zmarłym i w noc taką ciemną, Sam jeden… Boże! Boże! Zmiłuj się nade mną. AKT V / Teatr wystawia salę gotycką. W głębi wielki hebanowy krucyfiks, przed nim zawieszona lampa srebrna. Noc. Przez okna wpada blask księżyca. / SCENA I / MARIA, PAŹ. / MARIA Paziu! Wszak już wybiła godzina północy? Pogaś wszystkie pochodnie, zasłoń okna sali, Nikt wiedzieć nie powinien, że ja czuwam w nocy. PAŹ / gasi pochodnie i pokazuje na lampę przed krucyfiksem / Czy i tę lampę zgasić? MARIA Lampa niech się pali. Jej blask mnie przed obcymi zdradzić nie powinien, Chyba przed Bogiem zdradzi, ale boskie oko I w cieniach nocy widzi winnego. PAŹ Któż winien? MARIA Czy król wypił lekarstwo? Zasnąłże głęboko? W Botwelu powolnego znalazłam mściciela; Gdzież się on dotąd bawi? PAŹ Widziałem Botwela; Błąkał się w zacienionej drzewami ustroni, Koło wiejskiego domu, gdzie Henryk przebywa. MARTA Widziałeś! Miałże sztylet? PAŹ Żadnej nie miał broni, Ale twarz jego była blada i straszliwa. MARIA Jakże nagle czas płynie! Jak straszna odmiana; Teraźniejszość zatruła! Przyszłość zatruć może! Niedawno w kraju Franków, na królewskim dworze, Kochałam wszystkich, równo od wszystkich kochana; Z dziecinnym śmiechem nowe widziałam klejnoty, Z dziecinnym śmiechem ciche słyszałam westchnienie, Z uśmiechem przed zwierciadłem trefiłam włos złoty, Przeplatając różami trefione pierścienie. A dziś… PAŹ / przynosząc zwierciadło. / Dzisiaj, królowo, spojrzyj w to zwierciadło, Czy mogłaś być piękniejszą? MARIA O! Tyś mnie obraził, Pokazując w zwierciedle moję twarz wybladłą. PAŹ To może blask kryształu oczy twoje raził? Lecz tu ciemność głęboka, jedna lampa płonie… Czy ci przykre to światło? Ja lampę zasłonię… Pani! Ty mnie przerażasz! Coraz bardziej blada; Czymże ten czarny smutek serca rozweselę? Lubisz powieści? Oto ciekawa ballada, Dotąd krąży śpiewana między szkockim gminem. Pozwól, królowo! Milczysz? A więc się ośmielę… Posłuchaj! Stara matka tak rozmawia z synem: / Królowa siedzi zamyślona, paź dziecinnym głosem mówi następującą balladę. / Synu mój! Synu! Czemu od rana Jesteś tak smutny? Twarz obłąkana, Miecz krwawą splamiony skazą? O matko! Syn twój zabił sokoła, Dlatego dzisiaj twarz niewesoła, Dlatego we krwi żelazo. Synu mój! Synu! Po twym sokole Nie miałbyś takich zgryzot na czole I miecz nie taki czerwony? O matko! Matko! Zabiłem konia! On mnie tak szybko nosił przez błonia, Z wiatrami biegał w przegony. Synu mój! Synu! Źleś się obronił, Może byś po twym koniu łzy ronił, Bladości inna przyczyna? O matko! Matko! Ojca zabiłem! Bladością zgryzot czoło splamiłem, I we krwi ojca — miecz syna. Synu mój! Synu! Po takim czynie Gdzież się obrócisz? W jakiej krainie Schronisz się, synu mój miły? O matko! Matko! Na świata kraniec Pójdę wzgardzony, tułacz, wygnaniec, Spokojnej szukać mogiły. Synu mój! Synu! Idź w obce strony! Lecz cóż zostawisz dla dzieci, żony, Pod obce uchodząc nieba? O matko! Matko! Niech na nich spada W dziedzictwie nędza, pod próg sąsiada Niech idą, niech żebrzą chleba. Synu mój! Synu! W czarnej żałobie Została matka, i cóż po sobie Zostawi matce zabójca? O matko moja! O matko miła! Przekleństwo tobie! Tyś mnie namówiła, Żem zabił ojca. MARIA / obudzona nagle z zamyślenia. / Przekleństwo? Co? przekleństwo mnie, żem namówiła Na zabicie — coś wyrzekł? Ojca! Męża! Króla! Paziu, czyś do mnie mówił? Twoich przekleństw siła Zabija mnie!… PAŹ Ballada smutna, mnie rozczula A ciebie przeraziła?… Dziś cierpi królowa. MARTA Paziu mój! Kto ci w usta włożył takie słowa? Ty mnie przeklinasz! Kto cię nauczył przeklinać? Jam dotąd przed tym paziem czarny zamiar kryła, Nie śmiałam go przerazić, nie śmiałam wspominać. Przekleństwo! Tak, przekleństwo mnie, żem namówiła Na zabicie — to Botwel mówi do mnie, Boże! To Botwel mówi! PAŹ Pojąć nie mogę przyczyny, Czym ją mogłem obrazić? MARIA On pojąć nie może? A właśnie mnie przeklinał, wyrzucał mi winy. Dziecko, jeszcze tak młode, a tak się ukrywa. PAŹ Królowo, oto Botwel w te progi przybywa. SCENA II / MARIA, PAŹ, BOTWEL. / MARIA / wpatrując się w Botwela / Botwelu!… Cóż to? Milczysz? BOTWEL Czas wszystko odkryje, Czas złym jest powiernikiem… MARIA Botwelu!… On — żyje?. BOTWEL Żyje? Nie wiem, królowo — dotąd już mógł skonać… MARIA Co? Więc zaczętej zbrodni nie mogłeś dokonać? BOTWEL Nie widziałem dziś króla… MARIA Więc żyć będzie?. .. BOTWEL Zginie… Może już zginął?… MARIA Jak to? Ty go nie widziałeś?… BOTWEL Aleś ty go widziała… MARIA Czyż wzrokiem jedynie Mogłam go zabić?… BOTWEL Możeś chciała? MARIA Nie, ty chciałeś! Lecz ja zabić nie mogłam wzrokiem… O Botwelu! Jeżeliś na mnie liczył, uchybiłeś celu, Tak, jedynie obłudy zmazałam się grzechem… Ja się do niego śmiałam… BOTWEL / szyderczo. / Zabiłaś uśmiechem, Dosyć, żeś go zabiła… Nie badaj, królowo, Teraz potrzeba zgładzić naszej zbrodni ślady; Król głęboko zasypia — lecz pod jego głową Siarka z saletrą zdradne usłały posady. Daj mi pochodnię… MARIA Luby! Dziś miesiąc na niebie, Na co ci światło? BOTWEL Umarł… pogrzebać go trzeba… W gruzach własnego domu Henryka pogrzebię… MARIA Lecz on żyje!… BOTWEL Więc żywy uleci do nieba… Pod jego domem mina burząca spoczywa I czeka iskry… Ognia! ognia! MARIA Nieszczęśliwa! Cóż uczynię?… BOTWEL / z wzrastającą gwałtownością. / Daj ognia!… MARIA Ciebie gruz przywali!… BOTWEL Ognia!… MARIA Zgasły pochodnie… BOTWEL / pokazując lampę. / Tam lampa się pali, Posłuży mi… MARIA Tam moja domowa kaplica… BOTWEL Paziu! Daj mi tę lampę… MARIA To lampa z ołtarza! BOTWEL Nieraz kościelna lampa pogrzebom przyświeca, Wszakże idę na cmentarz, grzebać wśród cmentarza… MARIA Czyliż nigdy ucieczki nie szukałeś w Panu? Patrz! Przy świetle tej lampy błyszczy krzyż ze spiżu I Chrystus hebanowy — on cierpi na krzyżu! Zdaje mi się, że zbladło to czoło z hebanu! On widzi nasze myśli, słyszy każde słowo… Boże!… Klęka przed ołtarzem. O śmierć Henryka modlisz się, królowo? Wysłuchane modlitwy… Może w tej godzinie Henryk kona… MARIA / zrywając się z przed ołtarza. / Co mówisz? Henryk teraz kona? A ja się modlę? BOTWEL / zdejmując lampę. / Śpieszę, niech ślad zbrodni zginie. MARIA O Botwelu! Botwelu! To lampa święcona… BOTWEL Wróci! Wróci przed ołtarz, choć ją we krwi zmażem. MARIA Lampa przed ołtarz wróci we krwi? BOTWEL Marna trwoga! Jeśli po zbrodni staniesz przed obliczem Boga, Lampa po zbrodni może świecić przed ołtarzem: Lampa to tylko marne rąk naszych narzędzie, I mniej Boga przerazi, bo mniej winną będzie. MARIA O Boże! Cóż uczynię w udręczeniu srogiem? BOTWEL Czytaj książkę modlitwy. MARIA Tak ciemno w tej sali!… BOTWEL / z szyderstwem. / Więc udawaj, że czytasz, udawaj przed Bogiem! Jeśli Bóg nie pochwali, człowiek cię pochwali. Niejeden powie: patrzcie! Ma świętość anioła! Ta kobieta przed śmiercią już świętą zostanie, Promień światłości wkrótce wystrzeli z jej czoła; Patrzcie! Ona się modli za męża skonanie… O Mario! Porzuć trwogę i płoche przesądy, Jeżeli Bóg ma sądzić? Już zapadły sądy; Bądź spokojną! Ta lampa zdjęta z przed ołtarzy Przeważonej już szali dalej nie przeważy. Żegnam cię!… MARIA Stój, Botwelu! BOTWEL Bądź zdrowa! MARIA Zaklinam! Stój — już Darnleja wszelkich uraz zapominam. BOTWEL Lecz wahać się nie możesz. / Odchodzi. / SCENA III / MARIA, PAŹ. / MARIA Poszedł… Nie wstrzymałam… Czuję, że mogłam wstrzymać… Czarne moje serce! Mogłam go jednem słowem wstrzymać — i nie chciałam. Niech teraz dla nas ślubne rozścielą kobierce… O! Nie! Nie dla mnie szczęście. Paziu, powiedz szczerze, Ja okropną być muszę?… PAŹ Pani! Jesteś blada. MARIA Klęknij tam, przed ołtarzem, mów za mnie pacierze… Paź odchodzi przed ołtarz, lecz niespokojny patrzy na królową. Na moje oczy jakiś sen trudzący spada, Marzę i czuwam… barwę przybrały marzenia… Tron i świateł tysiące… ja siedzę na tronie… Teraz wszystko ciemnieje… w purpurze, w koronie Idę — o Boże! Boże! To mury więzienia… Któż mnie wtrącił w te mury, żywą zamknął w grobie. Wokoło jeszcze wiernych przyjaciół drużyna, Dlaczegóż płaczą? Czemu ubrani w żałobie? I ksiądz nade mną czarne grzechy przypomina, Jakież grzechy?… dzisiejszą noc… dzisiejsze zbrodnie!… Teraz… wszyscy odeszli, kapłan się oddala, Wchodzę do jakiejś sali? To tronowa sala. Posępnym blaskiem płoną tysiączne pochodnie, Na moim tronie obca zasiadła kobieta… Boże! Sala tronowa, a kirem wybita? Zamiast kwiatów, ubrana w żałobne cyprysy… Klękać mi każą — po co?… modlić się do Boga? Ach!!! PAŹ / przybliżając się. / Pani! W tych marzeniach widzę główne rysy Przepowiedzeń dziwacznych twego astrologa. MARIA Lecz czemuż w tej godzinie stają mi na myśli? Umysł je przybrał w jasne obrazu kolory, Postaci ich odbija, wszystkie twarze kreśli. PAŹ Pani moja! Masz umysł obłąkany, chory. MARIA Czy nic nie słyszysz, paziu? PAŹ Wkoło głuche cisze, Tylko echo pałacu słowom odpowiada, Tylko wiatr gałęziami modrzewiów kołysze, I przez gotyckie okna blady księżyc pada. MARIA Co? Księżyc świeci? Jaka blada przy księżycu Musi być twarz Botwela? Na ponurym licu Głęboki zamysł zbrodni uśpiony spoczywa; Za nim księżyc na trawie długie kładnie cienie; Błąka się — w dłoniach lampy ognisko ukrywa, Aby jej nie zgasiło silne wiatru tchnienie… O! Tak, bogdaj by zgasła! Wróci z twarzą ciemną, Lecz przynajmniej nie ujrzę zbrodni na tej twarzy. Nie, nie, lampa nie zgaśnie, sam wiatr ją rozżarzy. Henryk zginie!… O Boże! Zmiłuj się nade mną! Po chwili, z wzrastającym przerażeniem. To Rizzia! Rizzia słowa! Czyż ta noc wróciła?… Patrzcie — on się w te szaty królewskie otula… Nigdy krwi nie widziałam!. .. szat mi nie splamiła… Stój, Duglasie! Patrz, paziu! Patrz tam za mnie, w cieniu, Czy tam kto stoi za mną?… PAŹ Kto? MARIA Nia ma tam króla?… PAŹ To mara utworzona w twoim przywidzeniu… MARIA Słyszysz, powtarza: — jestem! Jestem tu przy tobie! Jest przy mnie? Tu, w tej sali, jeszcze w takiej porze? Lękam się spojrzeć za mnie… powinien spać w grobie A on jest teraz przy mnie! Nie, to być nie może! Lecz jeszcze czas! O paziu! On żyje! Król żyje! Śpiesz! Zatrzymaj Botwela, śpiesz, mój paziu drogi! O Paziu! Ty zadrżałeś? Z radości? Czy z trwogi? Śpiesz! Śpiesz! Ja nieszczęśliwa! On króla zabije… Na miłość Boga! Śpiesz się… PAŹ Botwel nie posłucha. MARIA Prawda… Nieś mu ode mnie, nieś ten pierścień złoty… Wszak jeszcze czas! Czas jeszcze. Wszędy cichość głucha. Nie, król umrzeć nie może, nie zniosę zgryzoty. PAŹ Śpieszę… / Biegnie do drzwi, lecz nagle chwieje się i drży u progu. / MARIA O Boże! Boże! Śpiesz, mój paziu miły! Czegóż czekasz?… PAŹ Królowo moja! Nie mam siły, Tak mi słabo… MARIA Śpiesz, paziu!… PAŹ Już idę, królowo! Już idę! idę!… Och! och!… / Pada. / MARIA Paziu! Drogie dziecię! Paziu! Przemów, mój drogi! Przemów jedno słowo! I miałżeby on umrzeć, umrzeć w wieku kwiecie? Nie… on umrzeć nie może. PAŹ / słabym głosem. / Te bole przeminą… Senny jestem… Królowo, kochasz mnie? MARIA Jak syna! Paziu! Obudź się, drogi! Weź tę kroplę wina, Może ciebie orzeźwi? PAŹ / drżącym głosem. / Już piłem dziś wino… Mario moja! Och! Och! Och!… / Kona. / MARIA Paziu! Moje życie! Paziu mój! Wołam, budzę, a on się nie budzi? Boże! Za moje zbrodnie skarałeś to dziecię! Powiew zbrodni koło mnie już zabija ludzi, A mnie zabić nie może, jak niegodną kary. Klęka na stopniach przed krucyfiksem. Boże! Błagam cię! Przyjmij mnie na twoje łono, Przywykłam spokojności szukać na dnie wiary. Na cóżeś moje czoło uwieńczył koroną? Na cóż mnie szata ziemskiej wielkości okryła? Blask marzenia już zniknął, gdym tę noc przeżyła! Słychać wybuch miny. Ach!!! Po chwili zrywa się i biegnie do okna. Widzę! Widzę! Kłęby dymu i płomieni, A tam, w czarnych obłokach, jakiś duch straszliwy Ulatuje do nieba, chmurzy się i mieni; To Henryk! Henryk! ja go poznałam — nieżywy!… Odwraca się od okna i znów cofa się z przestrachem. I tu znów Henryk! Henryk przede mną w tej sali! Widziałam go przed chwilą, był blady i chory, A teraz takie jasne na licu kolory, Jakby żył jeszcze — oko płomieniem się pali… Precz! Precz ode mnie! Szukasz ślubnego pierścienia? Oto go masz! Już odejdź — nie jestem twą żoną. Ach Henryku! Henryku! Nie masz ty sumienia! Dręczyć tak duszę tylu mękami dręczoną!… Ach, zlituj się nade mną — jestem nieszczęśliwa! Chcesz może widzieć moje udręczenia, nędzę, Patrz na twarz moję — z oczu strumień łez nie spływa; Lecz ja cierpię, przysięgam! Nie wierzysz przysiędze? Wszak jeszcześ słowom moim ufał przed godziną. SCENA IV / MARTA, BOTWEL. / BOTWEL / wchodzi ze zgaszoną lampą. / O Mario! Uchodź! Uchodź! MARIA Patrz! patrz!… tam przede mną. BOTWEL Tak, widzę, na podłodze krwi strumienie płyną… Krew Rizzia. MARIA Nie, nie widzę krwi, w sali tak ciemno, Ale w ciemnościach widzę postać martwą, bladą. Zdradę króla czarniejszą zmazaliśmy zdradą, Musiałam mu przebaczyć, on mi nie przebaczy! Patrz tam! BOTWEL To paź nieżywy. MARIA Boże! Paź nieżywy!… Botwelu, co to znaczy?… BOTWEL / z dzikim śmiechem. / Cha! cha! Co to znaczy? Wiedział o naszej zbrodni… umarł… MARIA Nieszczęśliwy! O! Botwelu! Botwelu! Nie jesteś aniołem! Inny stworzyłam obraz niegdyś w moim sercu, Precz! precz ode mnie, zbójco z tym wybladłym czołem! BOTWEL Chodź ze mną! MARIA Gdzie? BOTWEL Odpoczniesz na ślubnym kobiercu… Teraz idźmy się błąkać… słyszysz te okrzyki? To lud nas ściga mściwy… wkrótce motłoch dziki, Uzbrojony, napełni królewskie pokoje. O Mario! Uchodź! Uchodź! MARIA / odstępując od niego z przerażeniem. / Ja się ciebie boję! BOTWEL Serca zbrodnią skalane zbrodni się nie boją, Słuchaj; otrułaś króla, jesteś moją! MARIA Twoją?… O! Nie, Botwelu! Ty mnie skłonisz do szaleństwa. BOTWEL Straszne okrzyki ludu w tę noc zbrodni ciemną. MARIA Cóż w tych okrzykach słyszysz? Co słyszysz? BOTWEL Przekleństwa. Chodź, Mario! Uciekajmy! Chodź ze mną! Chodź ze mną! 1830. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowacki-maria-stuart. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Juliusz Słowacki, Pisma Juliusza Słowackiego, Tom II, nakł. ksiegarni Gubrynowicza i Schmidta, Lwów 1880. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Utwór powstał w ramach "Planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 roku" realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2014. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o "Planie współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 r.". Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł, Ewelina Ojdana. ISBN-978-83-288-2862-9