Juliusz Słowacki Książę niezłomny Z Calderona de la Barca. Tragedia w trzech częściach. ISBN 978-83-288-2859-9 DZIEŃ I / Ogród nad morzem w Maurytanii. — NIEWOLNICY pracują — Wchodzi ZARA, służebna królewnej Fezu. / ZARA Zaśpiewajcie, niewolnicy. Moja pani śród łazienki W perłowej igra miednicy Jak łabędzie bałamutne, I prosi was o piosenki, Ale tęskne, ale smutne. PIERWSZY NIEWOLNIK Czyliż naszych brzęk kajdanów, Czyliż pieśni niewolników Rozweselić mogą panów? ZARA Ona lubi śpiew słowików, Kiedy się po laurach gubi. I piosenki wasze lubi. Zaśpiewajcie, Feniks słucha. NIEWOLNIK Nasza pierś boleścią głucha. Ach! Najgorsze przeznaczenie! I najgorsze to cierpienie Śpiewać, kiedy serce boli! Śpiewać temu, co w niewoli. Trzeba na to być ptaszkami Bez rozumu. ZARA Czyż wy sami Nie śpiewacie bez rozkazu? NIEWOLNIK Każda boleść chce wyrazu, Kiedy w sercu jej za ciasno. I my tłumim boleść własną. Gdy nas z kajdan pieśń unosi. ZARA Zaśpiewajcie, Feniks prosi. NIEWOLNICY / śpiewając. / Czas jest panem tego świata, Czas jest panem i mąk duszy; Czegóż srogi czas nie skruszy, Nad grobami gdy przelata! ZARA Dosyć pieśni, Feniksana, Już umyta i ubrana. Sama schodzi do ogrodu Użyć porannego chłodu. Niech się każdy kwiatek lęka, Że pięknością go zagasi, Bo wychodzi jak jutrzenka. / Wchodzi FENIKSANA, córka króla Fezu i niewolnice jej ESTRELLA, ROZA i SELINA. / ESTRELLA / do Feniksany. / Wstałaś, piękna? ZARA Wdzięk twój krasi Cały ogród, oko pali. Niech się jutrzenka nie chwali, Że ten ogród nie ciemnieje, Bo nie ona światło leje; Bo ogród ten pośród gmachów Nie od drzew nabrał zapachów, Nie od róż nabrał rubinów, Białości nie od jaśminów, Lecz od ciebie. FENIKSANA / do Estrelli. / Daj zwierciadło. ESTRELLA Nie dziw, piękna, żeś ciekawa Tej płci, na którą nie padło Żadnej plamki. FENIKSANA Głosi sława, Że ja piękna, że ja mila. Gdyby to i prawda była, Cóż mi po tym? Kiedy źle mi! Niewesoło na tej ziemi! SELINA Cóż ci jest? FENIKSANA Co jest, Selino? Ach! Gdybym ja to sama zgadła! Gdyby mi to od zwierciadła Powiedziano!… Ach! Dziewczyno, Wnet bym sama boleść własną Nakarmiła do przesytu I widziała w sercu jasno. Ale teraz, w mgle przedświtu, Czuję tylko, że mnie kruszy Jakiś smutek i tęsknota; I że to jest męka duszy, Męka duszy i zgryzota, Gdy w uczuciach się tych miota, Których czuciem czuć nie może. ZARA Jeśli cię, pani, nie bawią Te ogrody w barw ubiorze, Gdzie wiośnie posągi stawią Róże, w poplątanych czołach, Na jaśminowych kościołach; Obróć twe oczy na morze, Kędy dla twojej tęsknoty Płynie wóz ze słońca złoty. ROZA Gdy taki zachód zobaczy Na morza ognistym łonie, Ten cały ogród w rozpaczy I melancholiach utonie, I zawoła, idąc w cień: Ach! Jak krótki był ten dzień! FENIKSANA Ani się tym rozweselę, Ani tym żądań ukorzę, Że moje smutki podzielę Pomiędzy ziemię i morze, Że pójdę z myślami w tan I sprzęgnę te oba światy, Z pianami równając kwiaty, Kwiaty równając do pian. Bo ogród, kiedy zazdrosny Spojrzy na fale szalone, Chciałby tak płynąć jak one: I zaraz zefir miłosny Dwa razy miłośniej dysze; I szaleniej rozkochany, Z gałęzi, które kołysze, Czyni kwiatów oceany. A morze, gdy się zasmuci, Spojrzawszy na te ogrody, Wnet ucisza szklane wody; Z fal wysokich pianę zrzuci I drugim prawom poddane, Równe zdobywa uroki, Z szmaragdów mając zatoki, Z błękitów piersi ulane. I tak, tu kwiatowy łan I ogród pełen szkarłatów Wydaje się morzem kwiatów Tam morze — ogrodem pian. Ach! Cóż to za smutek głęboki, Ten smutek, co w sercu ma łoże? Że nie dba na kwiatów uroki, Na niebo, na ziemię i morze. ZARA Wielki smutek twój! Ach! I głęboki! / Wchodzi KRÓL FEZU, ojciec Feniksany, z miniaturą w ręku. / KRÓL Jeśli, moja Feniksano, Na piękność i smutek chora, Chcesz być zdrowszą dziś niż wczora, I zdrowszą niż byłaś rano: Oto jest portret Infanta Maurytanów, Tarudanta, Który cię uleczy pewnie Na długo… Cóż to, tak blada?… Infant u nóg twoich składa Koronę, jako królewnie, A ten portret, choć nie gada Za niego, u nas zagości. Każda niema ambasada Ambasadą jest miłości. Za Infantem najgoręcej Wstawiam się… bowiem mieć będę Zięcia i dziesięć tysięcy Przyprowadzonych łuczników, Z którymi Ceutę zdobędę. Płoń się, córko… tych płomyków Miłosnych tobie pozwolę… Owszem… serce puść na wolę, Niech kocha przyszłego Pana. FENIKSANA O Boże! KRÓL Cóż tak zmieszana? FENXANA / na stronie. / Wyrokiem śmierci! KRÓL Cóż, przecie? Trwogi te łatwo ukoim. FENIKSANA Jestem twe posłuszne dziecię, Ty ojcem… ty królem moim. Na stronie. Cóż mu powiem?… ach, kochanku, Muleju, straciłeś żonę! O! Nieszczęśliwy poranku! O! Chwile nie w czas stracone! Głośno. Ojcze! Pokora mnie łamie Aż tu. Klęka. Aż do twych obuwi. Na stronie. Dusza, co to myśli… kłamie! Kłamie głos, który to mówi! KRÓL Weź portret. FENIKSANA / biorąc miniaturę. / Ojciec przymusza? Na stronie. Ręce go biorą, nie dusza. / Wchodzi SELIM, dozorca niewolników. / SELIM Mulej, twój wódz, królu panie, Prosi cię o posłuchanie. Z Fezańskiego morza wraca. KRÓL Niech wejdzie. / Wchodzi MULEJ, wódz galer fezańskich. / MULEJ Gdzie zorza ozłaca Tak wysokie pańskie progi, Gdzie człowieka czeka z drogi Taka zorza, córka słońca, Któż czoła nie rozpogodzi? Nie uczyni z siebie gońca, Za którym pomyślność nie chodzi? Pozwól mi twej ręki, pani. Niechaj dar taki otrzymam, Jak najwierniejsi poddani, Pełni serca i przymiotów: Bo dla usług twych miecza się imam I dla usług twych zginąć jam gotów. FENIKSANA / na stronie. / Cóż mu powiem? O chwilo boleści! Cóż mu powiem? Ach, umrę z rozpaczy! Głośno. O Muleju, czy dobre są wieści? MULEJ Czy są dobre, sam król to zobaczy I osądzi… podług mnie, będą dobre. KRÓL Cóż tam przecie? MULEJ Lecz serce miej chrobre I na wszystko, o panie, odważne, Bo czas ważny i wieści są ważne. KRÓL Gadaj wszystko, co wiesz, gadaj śmiało. Kto ma duszę na wszystko wytrwałą, Złe i dobre… z równą twarzą powita. Siadaj, córko… MULEJ Czyż mu wszystko obwieszczę? … KRÓL Niech twarz złego nie będzie mi skryta. MULEJ Trudno mówić… milczeć trudniej mi jeszcze. Jakoś mi, panie, polecił, Wziąwszy tylko dwie galery, Wypłynąłem z tego portu Zwiedzić brzegi barbaryjskie. A jakoś chciał, bym podstąpił, Aż pod to miasto przesławne, Przed wiekami zbudowane U Herkulesowych słupów, Ceutą u ludzi nazwane. Które słowo u Hebreów I u Arabów znaczyło: Piękność… Jakoż miasto owo I dzisiaj w piękność rozkwita; A na hańbę naszej wierze I na wstyd Mahometanom, Na murach dziś portugalskie Sztandary nosi i krzyże, I przeciwko flotom naszym Obrócone trzyma spiże I wieczny opór stanowi I wieczną skałę zakłada Twych zwycięstw wielkiemu Nilowi; A z Hiszpanią aż przez morze gada… Pod to miasto podpłynąłem, Abym obaczył rynsztunek I wierny ci zdał rachunek: Ile wież z krzyżowym czołem Grozi ci marnymi trwogi, Ile w nim stoi załogi;… Abym wypatrzył, jakimi Siłami weźmiesz je, panie, Czy od morza, czy od ziemi, Czy przez głód, czy szturmowanie… I wiem, że niebo ci chowa To zwycięstwo i tę chwałę; Abyś to miasto wspaniałe Przywrócił do swej korony… Ale dzisiaj trwoga nowa, Inna troska, z innej strony, Czeka cię, panie: i siły Na Ceutę przygotowane Będą Tangieru broniły… A to wiem… bo fale szklane Depcąc jednego poranku, O tej godzinie, gdy zorza Wyziera nad szafir morza, A na chmur ognistych wianku Słońce swe rozwiesza włosy Po różach i po jaśminach, Śnieg i ogień udając i kłosy, Sypiące się na fale… w bursztynach Owej zorzy, gościńcem odmętów Szła girlanda szarawa okrętów, Niby stado tak nikłe, że zrazu Oczy moje powiedzieć nie śmiały, Czy okręty to były, czy skały… Bo jak na płótnach obrazu Malarz, udawca natury, Jedną kreską czyni góry, Albo miasta, wielkie grody: Tak i na błękitach wody, Gdy cień się ze światłem pomięsza, Niebiosa do wód się nachylą, Myśl różne straszydła wskrzesza I błąka i oczy się mylą… Otóż zrazu myśl ciekawa Obaczyła tylko tłum I parę, i mgłę, i szum, Tak blisko przy nawie nawa I tak z daleka płynęły… Potem… gdy niebios dotknęły, Najwyższymi żaglów pióry, Pomyśleliśmy, że chmury, Chmury wielkie, czarne, chyże, Co po niebie lotem gonią I deszcze poczną w szafirze, A tu kryształy uronią. I tak długośmy mniemali; Bo zdawała się tak wielka Gromada ludzi… że z fali Mórz nie zostanie kropelka, Kiedy ją w hełmy rozbiorą… Potem statki z piany runem, Jak potwora za potworą, Kiedy idą za Neptunem I z pod skał ciągle wychodzą Nowe i nowe straszydła… Nagle!… gdy podniosły skrzydła, Całe w słonecznych opalach I otrząsły je na falach, Myśleliśmy, że fale je rodzą… Wtem bliżej… ujrzały wzroki Wyraźniej, już nie obłoki, Już nie skrzydła, nie trytony, Ale jakieś Babilony, Idące po złotej ziemi Z chorągwiami ognistymi… Wtenczas spostrzegły i żebra Okrętów, tłukące je wały, Pod nimi, jak góry ze srebra, Pod nimi z kryształu — jak skały. Wtenczas poznawszy, że flota Tak wielka i tak przemożna, Kazała rycerska cnota, W niebezpieczeństwach ostrożna, (Bo i to w rycerzu waży, Gdy się dobrze ma na straży), Kazała mi, mówię, panie, Jako świadomszemu morza, Skryć się w tajemne przystanie, Między dwa skalne wydroża, Gdziem bezpiecznie mógł stać z galerami. Otóż ta flota przed nami Przepłynęła… nie spostrzegła. A ja chcąc wiedzieć, gdzie biegła? Komu niosła miecz zagłady? Wypłynąłem za nią w ślady I tu… Bogu memu chwała… Spotkałem jeden z Armady Okręt, Wiadomo, że cała Flota, na morzu odkryta, Była srogą burzą bita… Otóż jedna smętna nawa, Co większej doznała szkody, Potrzaskana i dziurawa. Chwiejąca się, pełna wody, Nie mogąca jej wyzionąć. Za każdym nowym bałwanem Już, już… już zdająca się tonąć, Stała na morzu… O! panie, Choć ja jestem Maurytanem, Sądzę, że politowanie W takim nieszczęściu i stanie Od Maurytan się należy… Przybiegłem, jak sokół bieży, I stanąłem jej przy boku… A ci rozbici… ach! Jaka Chęć życia w ludziach!… gdy nagle Ujrzeli mnie jako ptaka, Ze skrzydłami, ze skrą w oku, Mimo bojaźń, sznury, żagle, Przemieniali na drabiny I szli w klatkę jak ptaszyny I sami łańcuchy brali… A drudzy im urągali, Widząc schronionych bezpiecznie I drabiny tnąc toporem, Krzyczeli: że umrzeć z honorem I wolnym — jest to żyć wiecznie… I w morze rzucali ciała — Portugalska próżna chwała!!! Od jednego więc z tych wziętych Wiem, że owe pawilony Wypłynęły aż z Lizbony, I po falach idą wzdętych Tu na Tangier; klnąc się Bogiem I rycerstwem, że Dej stary Tu, nad wieżyc swoich rogiem, Ujrzy te same sztandary, Co są w Ceucie;… los batalii To pokaże, że się mylą!… Podług nich, król Portugalii, Przed którym światy się chylą, Którego zwycięska sława Sztandary swoje zatyka, Aż tam, gdzie ziemi nie stawa, Gdzie rzymski orzeł lot traci, Wysłał obu swoich braci, Fernandesa i Henryka, Aby tu ich wiek ciekawy Ujrzał obu w słońcach sławy; I za wielkie nasze klęski Przyklasnął, jako wiek klaszcze. Fernand to mistrz Awiceński, Henryk to mistrz Chrystusowy; Oba noszą białe płaszcze, Rządzą wielkie dwa zakony: Jeden krzyż ma purpurowy, Drugi wielki krzyż zielony; Oba wiodą różnej broni Do czternastu aż tysięcy; A niepłatnych jeszcze więcej, Co idą jak na popisy: A do tysiąca aż koni Poprzebieranych w tygrysy, Na jednorożce przekutych… Taka fantazja jest u tych Hiszpanów!!! Te więc szeregi Depcą może nasze brzegi, Albo już u lądu stoją. Spieszmy, o panie, z obroną. Weź miecz i okryj się zbroją. Weź tę chorągiew zieloną, Podobną do gromów obłoka, Chorągiew naszego Proroka. Niech ze mną straż idzie przednia I niech się sprawdzi nad nimi Morabitów przepowiednia: Że tu, w tych piaskach, w tej ziemi, Co nas nosi na swym łonie, Jest grób portugalskiej koronie. I niech widzą nasze oczy, Jak ta ćma czarnego sokoła Przefarbuje nasze zioła I morze krwią na czerwień przebroczy. KRÓL Muleju, dość! Nie mów dalej, Bo mi żyły krwią wybryzną, Bo dla serca, co się pali, Każde słowo jest trucizną. Pomyślę, aby te franty, Ci dumni, zostali w Afryce. Pomyślę, by tu ciemnice I grób znaleźli infanty. Muleju, weź nieco konnych, Ruszaj zaraz na mórz brzegi I broń, aby te szeregi Brzegów naszych nieobronnych Nie wzięły bez krwi. Krew ci powie, Jak uczynić w tym razie należy; I uczynisz, jak czynili ojcowie. Ja tymczasem zgromadzę rycerzy A pośpiechu i sił nie poskąpię, I po tobie krok w krok tam nastąpię. I pokażę, że dzień jeden zakończy Krwawe nasze wiekowe turnieje; Że mi Ceutę do korony przyłączy, A tu Tangier krwią hiszpańską obleje. / Wychodzi. / MULEJ O! Feniksano! Bliski czy daleki, Tak skarg już moje nauczyłem wargi, Że zawsze one gotowe do skargi, I śmierć je chyba zagłuszy na wieki. A choć nie umiesz zazdrości ocenić, Choć mnie obwiniasz, że uchybiam tobie, Na próżno chciałbym wyrazy odmienić, Bo zazdrość o słów nie myśli ozdobie. Cóż to za portret? O! Dziewczyno sroga! Cóż to za portret ręka twoja pieści? Któż to jest? Powiedz, kto to jest, na Boga!… Ach, nie powiadaj! Dosyć już boleści… Dość, że go twoja biała ręka trzyma, Że nim jak różą zerwaną kołysze, Ach, dosyć dla mnie, że widzę oczyma, Niechaj przynajmniej z twoich ust nie słyszę. FENIKSANA Pozwoliłam ci, abyś mnie miłował, Nie pozwoliłam, abyś mnie obrażał. MULEJ Jam już wyrazów prędkich pożałował, Bom w żalu mówił i na styl nie zważał. Ja wiem, że mówić potrzeba inaczej, Ale któż myśli o słowach w rozpaczy? Milczeć?… Ach, miłość potrafi ogłuchnąć, Milczeć… Lecz zazdrość… ta musi wybuchnąć, Musi wybuchnąć. FENIKSANA Chociaż mi się zdaje, Żeś nie zasłużył, bym się tłumaczyła, Ponieważ różnych mam wymówek siła, A mam ich wiele… najlepszą ci daję. MULEJ Więc masz wymówkę? FENIKSANA Mam. MULEJ O! Bogu dzięki. FENIKSANA Ten portret z ojca mojego mam ręki. A przysłał mi go… MULEJ Kto? FENIKSANA Fezki królewic. MULEJ W jakim zamiarze? FENIKSANA Bo mój ojciec stary, Który się nie zna nic na sercu dziewic… MULEJ Co? FENIKSANA Pretenduje oraz ma zamiary Te dwa królestwa Fezu i Tangieru… MULEJ Dość! Ta wymówka jest podobna zeru. Taką wymówkę dajesz? O! Nie dzięki! Nie dzięki tobie… Czy masz lepszą inną? FENIKSANA Ale ten portret ja mam z ojca ręki I sądzę, żem jest zupełnie niewinną. MULEJ Winnaś! Bo trzeba było… trzeba było… Choćby ci ojciec zagrażał mogiłą Portret odrzucić. FENIKSANA Jakąż dać przyczynę? MULEJ Nie wiem… co skłamać. FENIKSANA Z kłamstwa ja nie słynę. Cóż miałam czynić? MULEJ Co? Umrzeć w potrzebie, Ja bym to łatwo uczynił dla ciebie. FENIKSANA Przymus był wielki. MULEJ Ach! Serca zmienienie! FENIKSANA Przymus i siła. MULEJ Któż się podda sile? FENIKSANA Cóż więc być mogło? MULEJ Moje oddalenie! Ach, oddalenie podobne mogile, Które mnie w grobie ciemnym położyło. A teraz jeszcze drugi raz odjadę, A ty mnie drugą nakryjesz mogiłą. FENIKSANA Otóż, Muleju, dam ci jednę radę: Abyś tu zaczął skarżyć się w Tangierze I aż do Fezu ciągnął to stękanie. MULEJ Zaprawdę boleść moję tak rozszerzę, Że aż do Fezu za tobą dostanie. FENIKSANA A teraz bądź zdrów, jedź, bo już nie rano. Przymus ci każe opuścić te mury. MULEJ I odsyłasz mnie? O! Feniksano? I nie oddasz mi tej miniatury? FENIKSANA Ach, jak smutna to chwila… ach, smutna Miniatura ta na mnie spoziera! / Wychodzi. / MULEJ Więc ci z ręku ją wyrwę, okrutna, To, co serce mi z piersi wydziera. / Wychodzi. / ZMIANA I / Brzeg morski, słychać wrzask i zgiełk wylądowania. Wchodzą na scenę DON FERNAND i DON HENRYK, Infanci portugalscy. — DON ŻUAN COUTINIO i ŻOŁNIERZE. / DON FERNAND / skacząc na ląd. / Pierwszy, o! piękna Afryko, wyskoczę Na twoje brzegi i nadepcę nogą. A ty czuj, jak cię moją stopą tłoczę, A ty czuj pana i poddaj się z trwogą. DON HENRYK Ja drugi skoczę na ląd. Wyskakuje i pada. O! Mój Boże! Aż tu ścigają za mną wróżby czarne? DON FERNAND Nic, Don Henryku; wróżba nic nie może Przeciw krzyżowi — strachy to są marne. A że upadłeś? To ja tak tłumaczę, Że ziemia, pana uczuwszy i księcia, Sama się jemu chciała dać w objęcia. DON HENRYK Ziemia to pusta… Araby tułacze Poszli w pustynie. DON ŻUAN Tangier zawarł bramy. DON FERNAND W mieście my naszych wrogów poszukamy. Niech z harmat pierwej wystrzelą na salwy. Ty, Don Żuanie Coutinio z Miralwy, Idź i pod miasto podbiegnij zamknięte; Ostrzeż, niech próżną nie drażni obroną Ognia i miecza, bo gdy będzie wzięte, Domy się zwalą w krew, kościoły spłoną. DON ŻUAN Wkrótce pod miejską ujrzycie mnie broną; Choćby to miasto na dymu ciemnicy Stało jak wulkan z krwi i z błyskawicy. / Odchodzi. Wchodzi BRYTASZ. / BRYTASZ Chwała Bogu, że przecie stoję o swej sile Na brzegu, kędy moje widzę i apryle; A już nie te przeklęte bałwany i szkuty, Kakatosy, maestry, gdzie człowiek ma buty, Ale chodzić nie może; gdzie od kul ucieka, To wpada w morze, kędy pan ludożer czeka. Jak to mówią u ludzi, spadł z rynny pod wodę. Dość morza — lubię lepszą na ziemi wygodę. Całuje ziemię. Kochana ziemio moja, noś mnie, ja człek lądu, Rad bym ostatecznego doczekać się sądu Na ziemi, nie na morzu. DON HENRYK / do Fernanda. / Co ty nań uważasz? DON FERNAND A ty czemu się wróżby marnymi przerażasz? Dlaczego smętny stoisz z rozwianymi włosy? DON HENRYK Duch mój pełny przestrachu. Przeciwne nam losy: Z Lizbony wyjeżdżając, gdy szeregi dzielne Wsiadały, to ja strachy widziałem śmiertelne. Zaledwo barbaryjskich dotknęliśmy lądów, Słońce, jak gdyby na dzień ostatecznych sądów, W chmury krwawe zabiegło i w niebiosa wklęsło. A morze ciemne, czarne, okrętami trzęsło. I teraz, gdy nań spojrzę, to kolor ma taki Jak krew. Patrz na niebiosa, zewsząd czarne ptaki. Patrz nad morzem… jakby z mgły posępne osoby. Patrz na ziemię… zdaje się, że wszędy są groby, W które za każdym krokiem człowiek błędny wpada. DON FERNAND Moja miłość inaczej to wszystko wykłada: Że nam burza uniosła jeden okręt zbity? To zwyczajny przypadek. Że niebios błękity Zaćmiły się i kolor wzięły szczerozłoty, Poważny? To nie groźba, ale cześć dla floty. Że potwory za nami wyzierały z morza? Że czarną chmurą ptaków migotała zorza? To nie przeciw nam wróżba, lecz strach na Araby; Wszakże tych ptaków nasze nie niosły koraby? Nie ciągnęły za sobą? Ale tu znachodzą? Więc tej arabskiej ziemi owe wróżby szkodzą, Jeżeli są wróżbami. Maur niech patrzy na nie. Ale my, mój Henryku, oba chrześcijanie, My, cośmy nie dla marnej tu przyszli potęgi, Nie po to, aby nami zaczernione księgi Po wielu wiekach o nas do ludzi gadały; My, cośmy tu dla Boga i dla jego chwały, Abyśmy kościół jego szablami podparli; Z tą wiedzą, że zarówno oba byśmy zmarli, Choćbyśmy tylko szczęścia szukali jak drudzy; Czegoż się boim Boga? Wierni jego słudzy! Czemuż my się na wróżbach oparli, nie na nim? My, cośmy przyszli z naszej krwi ofiarowaniem. / Wchodzi / DON ŻUAN Ale cóż to od pola? DON ŻUAN Książęta, Kiedym wasze wypełniał rozkazy, Tam, gdzie góra w łuk zagięta Łamie się w piętra dwa razy, Usłyszałem w strasznej wrzawie Pod nieba strefą niebieską Zlatującą konnicę fezką… Zdawało się, że żurawie, Na Pigmejów w wielkim gniewie, Szary klucz na niebie klecą. Ziemia nie wie i wiatr nie wie, Czy oni biegną, czy lecą. DON FERNAND Idźmy powitać te wrogi. Niech strzelce staną na czoło. Siodłać konie, a wesoło! Wdziać kolczugi — od głów do nogi Zbroić się i stawać w szyku! O! Szczęśliwy dzień, Henryku, Zwycięstwo nam w ręce dane. DON HENRYK Ja, twój brat, przy tobie stanę, Piersi także mam niezłomne, O strasznych wróżbach zapomnę I pokażę, że śmierć mnie nie trwoży. / Wychodzą i słychać odgłos walki. / BRYTASZ / sam. / A ja tam, gdzie śmierć się sroży Nie pójdę… w każdym hazardzie Ja stoję na ariergardzie I wulkan ze mnie wybucha. Patrząc na walkę. Ach jaka tam zawierucha! Jaki blask, jaki bój srogi! Niech się biją — a ja w nogi! Ucieka. / Wchodzą DON HENRYK i DON ŻUAN. / DON HENRYK Łatwo brać zwycięskie laury. Uciekają zbite Maury. DON ŻUAN Pole całe pełne łupów, Koni, mieczów, siodeł, trupów. DON HENRYK Gdzie Don Fernand? DON ŻUAN Z całą linią Arabów znika w obłoku. DON HENRYK Chodźmy za nim, Don Coutinio. DON ŻUAN Zawsze obaczysz mnie przy twoim boku. / Wychodzą. / ZMIANA II / Pustynia. Wchodzi na scenę DON FERNAND ze szpadą Muleja — i MULEJ rozbrojony, z tarczą tylko. / DON FERNAND Tu, na tej ogromnej puszczy, Co zdaje się grobem ludzi, Gdzie krew z ciał pobitych pluszczy, Koń leży i pan się nie budzi, Sam zostałeś, Maurze młody, Nad pobitymi narody. I twoje gdzieś orle źrzebie Przez pola pobiegło krwawe, Tocząc pianę i kurzawę, Pod sobą kurz, a pianę z siebie… I oddało cię bez broni Łupem tej rycerskiej dłoni. Horyzont, jak okiem objęty, Podobien do jednej trumny. A ja twoim wzięciem dumny, Więcej dumny, żeś ty wzięty, Niż że te pola oblane Są krwią, aż tam gdzieś w błękit giną, Tak, że oczy smętne tą ruiną I czerwienią tą jak obłąkane Odwracają się, nie wiedząc, gdzie natrzeć Ostrzem wzroku znużonych promieni; Aby ciągle na nieszczęścia nie patrzeć, Aby ciągle nie widziały czerwieni. Ja, gdym cię silnym ramieniem Wziął, mężnego tak wojaka, Wybrałem sobie rumaka Z próżnym siodłem i strzemieniem, Którego ojciec był burzą, A matka była płomieniem; Bo płomienie i wiatry mu służą, Równe jemu robiąc rodowody. A ja jeszcze powiem, że był z wody, Taką szerść miał i rzadkie tak piegi; I tę wodę przemienię na śniegi I znów powiem, że wody był synem. A co do prędkości — delfinem, A co do krwawości — był smokiem. Co do lotu — był, mówię, obłokiem, Co do nozdrza — był szczerym rubinem, A był orłem, gdy puścił się lotem, A gdy piersią uderzył — był grzmotem; A pod dumnym — szedł z dumą szlachecką, A pod starcem — jak starzec poważnie. A pod cichym — spokojnie jak dziecko, A pod silnym — jak rycerz odważnie: I na jego kark i siodło jego Siadłem z tobą, jak z broni kolegą; A on zda się, jak łódź, co się ślizga, Pruł się piersią przez krwawe bałwany I gniótł pole, co krwią naszą bryzga. Ale czy to jego wnętrzne rany? Czy ta myśl, zwyciężonych tak bliska, Że kark jego zwycięzca uciska, Czy nad tobą może zlitowany? Gdy pomyślał, że obu nas wiedzie, Obu włożył na kark swój niechętny: „A ten Hiszpan taki wesół gdzieś jedzie! A ten Arab jedzie taki smętny!” Ach i może ta myśl nie pozbyta; Że ojczyznę zdradza, mnie unosząc, Padł, oczyma litości nas prosząc I załamał się na cztery kopyta I dech oddał. I powiedz mi teraz. Czemuś taki smutny, przyjacielu? Gdy się zwracam — a obracam się nieraz — Choć mi taisz twą boleść, Arabie, Widzę jasno, żeś pełny trosk wielu. I podobnyś jest żelaznej sztabie I tej stali, co zgięta odskoczy… Lecz ból, wulkan, przez usta i oczy Ciągle z ciebie jak ogień wybucha: Niepodobna! by takiego ducha Marna boleść poddała swej woli? Abyś cierpiał tak na tej niewoli, Ty, co wolność przedałeś tak drogo. Inna jakaś być musi przyczyna? Jeśli troski podzielić się mogą. Jeśli sądzisz, żem na to zasłużył, Mów, o! Maurze, dla trosk to jedyna Prawie ulga… a jam serca nie zużył I obaczę, widząc ranę twoją, Czy ta rana jest z tych, co się goją. MULEJ Widać, żeś równie szlachetny Jak odważny, mój Hiszpanie. Równie mieczem jak językiem Umiesz czynić zwyciężonych. Miecza twego niewolnikiem Było ciało, co nie boli… Teraz wziąłeś do niewoli Mego ducha. Doskonały Jesteś rycerz! Na dwie bronie; Moc masz i w ręku… i w łonie… Twoim jeńcem jestem cały. A ponieważ ty wzruszony Litością pytasz, Hiszpanie, Czemu ogień i żal słony Sypią mi z oczu perłami? Uczynię tobie wyznanie I sercu ulżę ustami. Nie dlatego, że mnie boli Serce i skarżyć się pragnie… Bo nieszczęście do skarg mnie nie nagnie. Ale, że to z twojej woli, Ażebym ci się poskarżył… Wiedz, że jestem urodzony Synowcem króla fezkiego, A zowią mnie Mulej Chekke. Królewska krew płynie we mnie I serce mi wielkie grzeje, Bowiem ród mój uświetnili Różni basze, belerbeje. A rodziłem się w tym roku, Gdyście wy Gelwy tracili, I ze smutnego wyroku Matce kosztowałem życie, Smętne fortuny igrzysko! Gelwańskie, krwi pełne pole Było mi pierwszą kołyską. A odtąd… ciągłe niedole, Nieszczęścia mnie ciągle gonią I pokoju ciągle bronią. Albowiem, kiedym do Fezu Przybył, dziecko, z moim stryjem, Przyjechała tam dziewica I w bliskim domu, przez ścianę, Stanęła, i odtąd serce Zostało w niej rozkochane I do śmierci tak zostanie. Ach! Bo ta miłość, Hiszpanie! W zawiązkach swoich tak drobna, Zaczęta w dzieciach tak tkliwie, Taka, zda się, niepodobna, (Gdy sobie serce tłumaczy) Ani się skończyć szczęśliwie, Ani się skończyć inaczej, Ani się mogąca dźwignąć, Ani zerwać, ni ostygnąć… Z tą miłością wychowani Rośliśmy, panie, oboje. I dziś zarówno nas rani Ta miłość w serc naszych dwoje. Ciskając razy niemylne Na serce słabe i silne… Ach… z moim tak uczyniła, Jako woda z marmurami, W które ciągle bije łzami, I tak będzie ciągle biła, Ciągle biła, aż je strawi I w marmurze ślad zostawi; Tak łzy me nowe i nowe Na serce pięknej spadały, Aż serce twarde, ze skały, Serce jej dyjamentowe, Na które sto razy spadły, Przegryzły na wskroś i zjadły… Ach, i nie moje to cnoty, Że teraz serc naszych dwoje Są, jakoby dwa powoje, Wzajemnymi wite sploty. W tym stanie przeżyłem lata, Zapomniawszy prawie świata. Rozpływając się w jej wdziękach, W pierwszej miłości jutrzenkach, Pijąc pierwsze tajemnicze Troski i pierwsze słodycze… Gdy oto, w nieszczęsnej chwili, Rozstałem się z nią na czas krótki; I stąd idą moje smutki, Stąd płynie mój żal ogromny, Bo ją z drugim zaręczyli, Kiedym ja był nieprzytomny. Teraz powiedz, czym szaleniec, Że klnę fortunie bogini? Tamten jest wolny… jam jeniec! Jam jest daleko… on przy niej! DON FERNAND Szlachetny Maurytańczyku, Dobrze mi smutki wykładasz. Jeśli tak kochasz… jak gadasz? Tak cierpisz?… jak w serca krzyku Słychać, gdy boleść malujesz, Jeśli tak z ognia usychasz? Ach! I tak tęsknisz — jak wzdychasz, Ach! I tak wzdychasz — jak czujesz, Widzę, że wiernie miłujesz. Więc honorowi nie skłamię, Wodzu maurytańskich galer, Idź i powiedz swojej damie, Że portugalski kawaler Przysłał cię za niewolnika, A ją ci daje za pana. A jeśli obligowana, (Bo to dziewic serce łechce) Skarby swoje poodmyka I płacić za ciebie mi zechce, Ten okup weź. Maurze młody, Bo będzie wielki, jak sądzę, Zmień na miłości pieniądze I miej z niego wieczyste dochody. A teraz jedź mi szczęśliwie, Oto koń twój własny wraca. Ja wiem, że kto kocha tkliwie, Temu czas płynie leniwie; Więc ci czasu, Arabie, ukraca Moja miłość, a ty się nie zmuszaj, Siadaj na koń, rycerzu, i ruszaj. MULEJ Słów mi teraz nie staje w potrzebie, Ale wdzięczność ma inne oznaki; Wiem, ze daru przyjęciem pochlebię. Lecz mi powiedz, proszę, ktoś ty taki? DON FERNAND Portugalczyk i szlachcic… nic więcej. MULEJ Pokazałeś to czynem i słowy. Bądź co bądź, w grunt nie siałeś jałowy. Twój niewolnik… DON FERNAND Ujeżdżaj co prędzej, Koń twój czeka. MULEJ Więc otwierasz mi szranki? Więc chcesz, aby serce w niewolniku Uderzyło znów przy sercu kochanki? / Siada na koń za sceną. / DON FERNAND Tak, zaprawdę, szlachetnym być trzeba. MULEJ / z poza sceny, z konia. / Hej! Szlachetny mój Portugalczyku! DON FERNAND Co mi powiesz? MULEJ Gdy pozwolą mi nieba, To ci kiedyś za dar taki odpłacę. DON FERNAND Bądź szczęśliwy! MULEJ Teraz ja się bogacę… Ale dar twój, panie, nie padł w wodę I na końcu, na ziemi odbierze Swoje żniwo i swoję nagrodę. Mój Hiszpanie, niech Allach cię strzeże. / Odjeżdża. / DON FERNAND Jeśli Allach Bogiem, niech cię broni, Lecz cóż to za tętent koni? Co to za trąby i krzyki, Którym powietrze przyklasło? Tam, z drugiej strony kotły słychać Marsa hasło. Ha! Mój brat Henryk. / Wchodzi DON HENRYK. / DON HENRYK Gdzie jesteś, Fernandzie? Dawno cię szukam. DON FERNAND Cóż tam za nowiny? DON HENRYK Bracie, Fezanie idą i Murzyni, Budząc te echa; Tarudant z wojskami Królowi Fezu przybył dla odsieczy. A król podparty z Maurytańczykami Zrobił wycieczkę, bije nam na czoło, Kiedy Tarudant nam odwrotu przeczy. Zewsząd straszliwe nieprzyjaciół koło W swoje żelazne objęło nas wieńce. Oblegający my i oblężeńce, Z tej ciemnej chmury, co się na nas toczy Błyskawicami bici w same oczy, Zmieszani… Cóż nam, Fernandzie, zostało? Powiedz, co czynić? DON FERNAND Co? Umierać z chwałą. Niech nacierają ci oba alianci, My na śmierć idźmy jako wojownicy, Jako dwaj mistrze, jako dwaj infanci, A choćby tylko jak Portugalczycy. Idźmy i krzyczmy hasło dwóch zakonów: Ave i Chrystus… hasło nasze stare, I stańmy oba na czele szwadronów, I umierajmy, mój bracie, za wiarę. / Wchodzi DON ŻUAN. / DON ŻUAN Złe lądowanie jest wszystkiemu winą. DON FERNAND Nie czas się teraz zatrudniać przyczyną Złego… gdy zewsząd wróg i krew i jęki… Do poratunku trzeba użyć ręki Przeciwko siłom Tangieru i Fezu. Za mną!… W twe Imię Przenajświętsze, Jezu! Za mną! / Wychodzą wszyscy, z drogiej zaś strony na pustą scenę wchodzi BRYTASZ / BRYTASZ Otóż i śmierć! Otóż i sztuka! Pięknie ten rycerz swoim hasłem puka W bramy niebieskie, klucze przenajświętsze Pewnie otworzą mu te wielkie gmachy, Gdzie święty mieszka aż na siódmym piętrze. Co do mnie, czuję nieśmiertelne strachy, Które mi sercem jak diabły szamocą, Rozmyślam na co my tutaj i, po co? A z rozmyślania to wynika mego, Że odtąd mam się już za umarłego. / Pada na ziemię i udaje zabitego. Wchodzi DON HENRYK w pojedynku z MAUREM. / MAUR Kto się broni tak uparty? Szabla moja, piorun żywy, Który spada aż ze sfery czwartej. DON HENRYK / depcąc Brytasza. / Choć co krok ja nieszczęśliwy Chrześcijańskie depcę ciała, Ręka moja nie omdlała, Nie straciłem mocy w duchu. Jeśli ja piorun? Ty trup… Ty piorun? Ja skała. / Wychodzą z Maurem, bijąc się. / BRYTASZ I prawda, że mnie dobrze nadeptał po brzuchu. / Wchodzi DON ŻUAN w pojedynku z Mulejem. / MULEJ O! Rycerzu! Twoje męstwo Nie widzi, że słabo walczę; Że chciałbym ci dać zwycięstwo. DON ŻUAN Co mi powiadasz, zuchwalcze? Nie przyjmuję takich danin. Broń się! Depce Brytasza. O! Straszliwa męka! Gdzie nadepcę i spojrzę na trupa, chrześcijanin! / Wychodzą, bijąc się. / BRYTASZ Nadeptał mnie, lecz o mnie niechaj się nie lęka. A gdyby lżej mnie deptał, to byłby rozumny. / Wchodzi DON FERNAND, cofając się przed nacierającym KRÓLEM Fezu. / KRÓL Portugalczyku dumny, Oddaj mi twoję szpadę; Pod strażą cię zostawię I rękę na sercu kładę, Że obejdę się łaskawie, Choć twojego miecza znaki Na piersi rozdartej noszę. Powiedz, mężny, ktoś ty taki? DON FERNAND Nie dam ci mego nazwiska Ani szpady… o śmierć proszę. / Wchodzi DON ŻUAN i ciałem swojem zakrywa Fernanda. / DON ŻUAN / do króla. / Ten miecz, o! panie, co w twym ręku błyska, Już okręcon koło głowy; Przez tę pierś chyba dostanie, Jak przez mur dyjamentowy Mego księcia. Do Fernanda. O! Mój panie! O! Mój książę! Krzep się w sobie. Teraz, teraz ja przy tobie Aż do śmierci. KRÓL Stój! Co słyszę? Księcia Fernanda oglądam? Większego łupu nie żądam I ten wielki dzień zapiszę Pomiędzy najszczęśliwszymi. Zatrzymać ludu zagładę… A ty królowi tej ziemi, Fernandesie, oddaj szpadę. / Wchodzi MULEJ. / MULEJ / na stronie. / Co widzę? O! Biada jemu! DON FERNAND / oddając szpadę. / Królowi tylko samemu Oddaję ten oręż święty, Nie chcąc jak desperat ginąć. BRYTASZ / wstając. / Jak widzę, próżne wykręty! / Wchodzi DON HENRYK. / DON HENRYK Ach! Co widzę? Brat mój wzięty!… DON FERNAND Patrzaj, ale boleści nie wydawaj głosem. Bo to, mój miły bracie, zwycięstwo nad losem. Jeśli go człek wolny umie Upokorzyć i poddać pod jarzmo swej dumie. KRÓL Tak, Henryku, twój brat się dostał do niewoli… A choć mogę, i słuszność mi, sądzę, pozwoli, Abym go na śmierć skazał, serce mam ruszone. Bom tu przyszedł na własnej korony obronę; A los, który mnie panem niespodzianym robi Waszej krwi, więcej waszą niewolą ozdobi. Więc owszem z ciągłą myślą o tym niewolniku Powracaj do ojczyzny i powiedz, Henryku, Duartowi królowi, że temu poruczę Więźnia, co mi przywiezie złote Ceuty klucze, Nie inaczej. A teraz, jako moja własność, Do Fezu za mną raczy twa książęca jasność. DON FERNAND Jako za mojej sfery słońcem idę wszędzie. MULEJ Ach! Serce moje smutek dwojaki posiędzie, W miłości i w przyjaźni mając swe powody. DON FERNAND Henryku, ja zostaję tu pełen pogody; Na zło i dobro… wytrwam jak ludzie niezłomni. Jedź i proś brata, niechaj o mnie się upomni Jako pan chrześcijański. DON HERYK On się zobowiąże… DON FERNAND / przerywając, mówi z powagą. / Niech się upomni jako chrześcijański książę… Jak katolik. DON HENRYK Takim ja, mój bracie, powrócę. DON FERNAND Teraz pozwól, że w twoje objęcia się rzucę I uściskam, bracie mój, Henryku kochany! DON HENRYK Ty wzięty, a mnie kładziesz na szyję kajdany? DON FERNAND Bywaj zdrów, Don Żuanie. DON ŻUAN Żywot mój bez celu… Ja tu, z tobą. DON FERNAND Więc zostań ze mną, przyjacielu. DON HENRYK O! Dzień pełny nieszczęścia! DON FERNAND Wszyscy bądźcie zdrowi! Jedź, Henryku, i powiesz ode mnie królowi… Nie, nic nie mów! Słowom to powierzać daremnie, Ot, tylko te łzy moje zanieś mu ode mnie. / Rozchodzą się, Don Fernand z Maurami, Don Henryk ku brzegowi morskiemu. / DZIEŃ II / Oprócz króla. — Na ganku pokazuje się FENIKSANA / FENIKSANA Zara! Estrella! Roza!… Cóż? Nikogo nie ma oprócz róż? / MULEJ wychodzi z po za wzgórza. / MULEJ Piękna! W wołaniach imię zmień, Ja ci odpowiem, lutni słodka! I oko twoje mnie napotka, Boś ty jest słońce, ja twój cień. Za tobą chodzę na kształt chmur, I słysząc echo twego głosu, Wołanie twoje, zszedłem z gór… Co dumasz? FENIKSANA Ach! Z mojego losu Girlandy sobie czarne plotę. W górach, gdzie jedno pochlebne, Wolne, niewdzięczne i srebrne I słodkie i szepcące tęsknotę Źródło ma tajemną grotę, I stamtąd strumieniem bieży Kwiaty łąkom malujące; Pochlebne, bo szepce coś łące, A własnym słowom nie wierzy; Niestałe źródło i zwodne, Bo chociaż szemrze, pogodne; Wolne, bo otwarcie gada, Gdy głos zefirom poruczy; Szalone, bo ze skał spada, A słodkie, bo w trawach mruczy; A głośne, bo słyszane z daleka; A niewdzięczne, bo ucieka; Tam, przy tym źródle, zmęczona Ściganiem za jedną sarną, Z melancholią moją czarną Ległam… a góry tej strona Pokryta na kształt płomyków Krzyczącą jaśnią gwoździków, Jakoby falą karminów I szmaragdami jaśminów Błyszczała… Ledwo z tęsknotą Smętnym się oddałam dumom I samotnym źródła szumom I wielkiej ciszy… gdy oto Szmer usłyszałam za sobą: Przelękła, skoczyłam z trawy I twarz w twarz z ciemną osobą, Z duchem kobiecej postawy, Z czarną spotkałam się marą: Z Afrykanką suchą, starą, W łachmanach, z pochyłym grzbietem; Z cieniem człowieczej postaci I z cienia tego szkieletem Zeszłam się. Zda się, pień drzewa, Co korę spróchniałą traci I bursztynem się oblewa. Gdy czarne myśli naraisz, Czarne wróżby ci przychodzą I straszą i sercu szkodzą, Nim się do nich przyzwyczaisz. Gdy mnie wzięła ta szalona Za rękę, szatańskie plemię! Myślałam, że wrosłam w ziemię, Że byłam drzewem jak ona… W oczach mi czarno i dymno… Od jej rąk szło we mnie zimno; I broniłam się daremnie, Od niej strach przechodził we mnie… A jej głosy obłąkane, Pełne urągań bezczelnych I jadów pełne śmiertelnych, Ciche, zaledwie szeptane, W sercu się odbiły głucho, Tak jak węże lazły w ucho. „Nieszczęśliwa niewiasto!” wrzasła, „Nieszczęśliwa! Śmierci będziesz łupem! Proś, by piękność ta twoja zagasła Wprzód, nim zmarłych zostanie okupem. Tak… ta piękność twoją będzie ceną A kupiony towar będzie trupem”. To wyrzekła, a ja taką sceną Zatrwożona i dotąd lękliwa, Pół umarła, a jeszcze pół żywa; Ach! I lepiej bym cała umarła! Niżby ta wróżba straszliwa, Wiedźmie tej wydarta z gardła, Była prawdą, nim wejdę w mogiłę, Nim te oczy blask niebios utracą. Ach! Więc ciało ludzkie! Ciało zgniłe Oszacują i mną żywą zapłacą. / Wychodzi. / MULEJ Porzuć, piękna, te rozpacze, Ja ci te sny pełne trwogi Jedynie przez mój los srogi Rozwiążę i wytłumaczę. Tarudanta masz być żoną! A jeśli go nie pokonam… (Ach! Na samę tę myśl konam! ) To pewnie, że moje łono Na dwoje mieczem rozkroi, Nim go twa miłość napoi… Więc zawsze widzę z daleka, Jak mi los okrutny grozi; Za mnie, martwego człowieka, On cię dostał i uwozi; I tak… o! moja Syreno! Przyszłość wróżbę sprawdzoną zobaczy; Bo ty mego trupa będziesz ceną, Bo z miłości skonani i z rozpaczy. / Ustępuje na stronę. — Wchodzi DON FERNAND bez broni, ale w książęcym ubiorze. — NIEWOLNICY pracujący w ogrodzie zbiegają się ku niemu. / PIERWSZY NIEWOLNIK W tym ogrodzie, kopiąc grzędy, Skorośmy tylko postrzegli, Panie, że przechodzisz tędy, Wszyscyśmy oto przybiegli U nóg twoich się położyć. DRUGI NIEWOLNIK Bóg nam pozwolił tej pociechy dożyć! I tę nam ulgę w nędzy dał jedyną. PIERWSZY NIEWOLNIK Tyś jest litosny! Bo łzy twoje płyną, Ty niewolników litujesz się męce. DON FERNAND Bracia! Podajcie mi ręce. Bóg, co widzi ludzkie duchy, On wie, że tymi rękami Chciałbym zdjąć wasze łańcuchy, Ale nie mogę… Bóg z wami!… Pracujcie cicho i skromnie, A częściej o Nim niż o mnie Pamiętajcie… Smętna chwila!… Ale też miejcie nadzieję, Bo zło, gdy nad miarę przeleje, To się często na dobre przesila. Pomnąc, że i w ostatecznym Razie odwaga pomoże, Idźcie z losem koniecznym, Sercami nie bądźcie w sporze. Uwaga ta niech was czyni Odważnymi na fortuny upiora, Bo to dziwna na świecie bogini! Trup z niej dziś, a kwiat był wczora, To się może znów jutro zaśmieje. O! Boże! Cóż dawać rady! Kiedy ten tłum taki blady I smętny… takie łzy leje! Trzeba te nauki schować, Aż ich serca jęk nie zgłuszy. Chciałbym was czym udarować, Ale nie mam nic przy duszy, Przebaczcie mi, przyjaciele! Nadzieją się z wami dzielę, Bo sądzę, że nam z ojczyzny, Co pewnie tam o nas pamięta, Przybędą wkrótce okręta, Zgoją cierpienia i blizny; Wtenczas, co ja mam na świecie, To będzie moje i wasze. Wszystkich rękami opaszę! Wszyscy ze mną pojedziecie! Teraz idźcie już, biedacy, Srogo bardzo spracowani; Idźcie znów do waszej pracy I bądźcie panom poddani. PIERWSZY NIEWOLNIK Twoje zdrowie, panie nasz, Nieszczęsnym nam dodaje sił. DRUGI NIEWOLNIK Bogdaj ty setne lata żył! Bóg ciebie weź pod swoją straż! / Niewolnicy odchodzą. / DON FERNAND Duch mój został pełny mąk I w smętnym dumaniu stoi, Żeście wy od moich rąk, Biedni, tak odeszli z niczym! Biedni! Biedni bracia moi! Któż nad sercem niewolniczym Ulituje się prócz Boga? / Mulej wychodzi z ukrycia, gdzie patrzał na poprzednią scenę. / MULEJ Tu byłem. I żałość sroga Zdjęła mnie… i z uwielbieniem Patrzałem, z jaką miłością Traktowałeś niewolniki. DON FERNAND Zaprawdę, żem przejęty litością I przejęty był cierpieniem. Patrząc na te męczenniki, Które pan do taczek pędza… I uczyła mnie ich nędza, Jak znosić więzy haniebne I los swój dźwigać biednemu… Kto wie? Może mnie samemu Wkrótce to będzie potrzebne. MULEJ Co wasza jasność powiada? DON FERNAND Co?… kto się infantem rodził, A dziś pan nim obcy władnie, Niech wie, że los często spada, I spadł już i jeszcze spadnie. W infanctwo mnie już ugodził; A kto wie? Może niżej pokłoni?… Dzień za dniem nieszczęsny goni I płacz z płaczem w łańcuch wiąże. MULEJ Nie mniejszy mój ból, o książę! Chociaż innego rodzaju, Bo wasza jasność do kraju, Jak sądzę, wkrótce powróci… Ale to, co mnie tu smuci, Gatunku znaleźć nie może; Troska moja bezimienna… Fortuna jak księżyc zmienna. DON FERNAND Gość jestem na waszym dworze, I twój los mnie serdecznie obchodzi, A tyś mi nie dał nowiny, Jak się tam tobie powodzi Z sercem tej cudnej dziewczyny? MULEJ Łaski były na mnie zlane. Ale wielką tajemnicą Usta przypieczętowane I tą pieczęcią zamknięte… Lecz przyjaźń ma prawa święte, Więc z jakąm winien różnicą, Tym dwóm a równym potęgom, Obojgu serca przysięgom, Powiem mową nieudolną, Ile mi powiedzieć wolno I com ci winien istotnie. Miłość ma cierpi samotnie, I bogata jest, i biedna, Bo jak Feniks na świecie jest jedna I nie ma podobnej sobie. Miłość moja jest na probie, Bo dla oka, myśli, duszy, Feniks jest skrą wyobraźni; Feniks powodem katuszy Dla czucia, miłości, bojaźni. Feniks nadzieję mi niszczy, Gdy wątpię i czuję trwogę… Lecz gdy się na duchu wzmogę, Feniks mi nadzieją błyszczy. Feniks moją wieczną troską! Feniks moją iskrą boską! Tak mej przysięgi nie łamiąc, Przyjaźni fałszu nie zadam, Bo o Feniksie ci gadam I nie milcząc, i nie kłamiąc. DON FERNAND Więc ci powiem bez ogródki, Otwarcie, żeś nie wart litości; Bo Feniksem są twe smutki I Feniksem ty jesteś miłości. Lecz mój ból, miły kolego, Mój smutek, to co innego… Ludzie go pojmą niejedni, Bo to jest smutek powszedni, I wielu już tak cierpiało. / Wchodzi KRÓL Fezu. / KRÓL Książe, oto za tą skałą I tam za tymi parowy Kazałem przyrządzić łowy. Nim słońce swój wieniec spali Pośród pereł i korali, Strzelce zaskoczą z przeciwka I tygrysa nam napędzą. Dla księcia to będzie rozrywka. DON FERNAND Panie, twe ręce nie szczędzą Ciągłych łask. Utrudzasz głowę, Zawsze wynajdując nowe Rozrywki rozrywkom bliźnie; Jeśli tak zwykłeś, pan dziki, Traktować twe niewolniki, To zapomną o ojczyźnie! KRÓL Więźniom takim jak ty, panie, Którzy panów swoich szczycą, Takim winien traktowanie. / Wchodzi DON ŻUAN. / DON ŻUAN Panie, idź i spójrz strzelnicą Na morze, a mówię szczerze, Ujrzysz najpiękniejsze zwierzę, W którym się i dzikość szczera I ludzka maluje sztuka. Jedna chrześcijańska galera Do drzwi tego portu stuka. A taka piękna i wolna, Choć cała czarna i smolna, Że nam pojąć niepodobna, Patrząc na tego sokoła, Jak ona razem wesoła I w wesołości żałobna? Wszyscy tam wysoko stańcie, Portugalski herb ujrzycie. Żałoba ta po infancie Prędko nam pociechą zlegnie, Bo z jej lotu po błękicie Widać, że po niego biegnie. DON FERNAND Przyjacielu, Don Żuanie, Omyli cię ta rachuba. Zły to znak to jej ubranie I ta żałoba jej gruba. Oj, byliby oni biali, Gdyby po mnie przyjechali. / Wchodzi DON HENRYK z pergaminem w ręku, w grubej żałobie ubrany, ze świtą. / DON HENRYK Rąk mi pozwól, Tangierski mocarzu. KRÓL W szczęsny czas wasza jasność przybywa… DON FERNAND / do Żuana. / Don Żuanie, już ja na cmentarzu… KRÓL / na stronie. / Ceuta moja! DON HENRYK Niech mi wasza mościwa Łaska brata uściskać pozwoli. DON FERNAND / ściskając brata. / Mój Henryku, czemu tej niedoli Znak na tobie? I twarz taka blada? Dość!… Twa postać mi to sama powiada. Słów nie trzeba, bo mówią twe oczy… Nie płacz, bracie, ja wiem, co cię boli, Ja wiem, co ci serce tłoczy. Masz mi donieść, że zostanę w niewoli? … Ha! To dobrze, ja tego i żądam. Niepotrzebnie cię w żałobie oglądam, Mogłeś przyjść tu wesoło i w bieli I mnie mogłeś uścisnąć weselej I ucztować na każdym popasie… Jak się ma brat mój miły i król mój? Nic nie słucham, aż powiesz, jak ma się Brat i pan mój… DON HENRYK O! bracie, ach, ból mój Bez wyrazów… ach! Ty nie wiesz, co czuję… Niech raz tylko poselstwo sprawuję, A ty, bracie, co mi towarzyszysz Sercem w mowie, raz me słowa usłyszysz, I dość będzie jednego słuchania! Do króla Fezu. Panie, chociaż na tej górze, Gdzieś przybył dla polowania, Nie w stolicy twojej murze: Podaruj mnie swą uwagą, A tego jeńca wolnością. Kiedy wielką nawałnością, Kiedy wielką fal przewagą Bici, na morskich rozruchach, Utraciliśmy armadę; Gdy infant został w łańcuchach; Gdy te wieści, jędze blade, Rozkołysane przez dzwony, Przyleciały do Lizbony Z wiatrem, co po morzu dyszał; Kiedy król o nich usłyszał, To bez żadnej prawie skargi Wpadł w melancholie serdeczne, A z melancholii w letargi, A z letargów we sny wieczne. I zwłoki jego dziś leżą, Płacze go ciżba nabożna; A ludzie, patrząc, dziś wierzą, Że z boleści umrzeć można. Niebieska mu świeci chwała! DON FERNAND Tyle brata kosztowała Moja niewola! KRÓL Wie Alla, Ile mnie ta śmierć zasmuca. DON HENRYK Otóż król, co świat porzuca, W swym testamencie pozwala, Owszem, każe dać fortecę Ceuty za infanta osobę… A ja, przywdziawszy żałobę, Od króla Alfonsa lecę, Jako od dziedzica tronu, Którego jeszcze nie znacie, Oto z tym aktem… DON FERNAND / wyrywając pergamin / Stój, bracie! Słowa te pełne pokłonu Nie tylko że nie są godne Krwi królewskiej i wyrodne, Niegodne są ust infanta, Niegodne mistrza zakonu, Od którego wiara czeka Wsparcia i wiecznego zelanta; Lecz niegodne są człowieka I niegodne barbarzyńca, Co nigdy o Chrystusie nie słyszał, Że mój brat, (niech mu Bóg świeci) Włożył ją do testamentu, Tę klauzę — to tylko na to, Aby u ludzi wiedziano, Że brat dba o swego brata; Nie na to, aby czytano I tłumaczono to słownie. Jeśli rzekł: oddajcie Ceutę, To ma się znaczyć, że trzeba Powolnie, albo gwałtownie, Z pomocą ludzi i nieba Upomnieć się o infanta. Jakżeby król katolicki Jak on, wierny, sprawiedliwy, Taki król jak on? — nieżywy. Na swój proch oddany laurom Kładł taką okropną plamę, By Ceutę oddawać Maurom, Tę Ceutę — miasto te same, Gdzie on pierwszy, zdjęty żarem, W imię przenajświętsze Pańskie, Ze szpadą i ze sztandarem Przyskoczył i chrześcijańskie Chorągwie zatknął na wieżach. A teraz byłożby czynem Godnym tej sławy w rycerzach, By miasto, które wyznało, Że Chrystus jest Boga synem, Kościoły pozakładało, Gdzie się imię Jego święci Pośród serdecznych płomyków, I męka się ma na pamięci, Aby kościoły już stare Przez ludzi, przez katolików, Przez ludzi, co mają wiarę I tego Boga wyznają, Przez ludzi, co serca mają! Przez nas! Przez Portugalczyków! Były?!… Aby te kościoły, Które złoconymi czoły Podpierają mleczne pasy, Jak naszej wiary Atlasy; I na krzyż złoty pobożny Wieszają słońca czerwone; Aby przez księżyc dwurożny Były na niebie zaćmione, Jęcząc tak jak męczennice! Więc-że teraz te kaplice Opuścilibyśmy tajnie? Oddawszy na stodoły i stajnie, Albo, czego ten Maur łaknie, Na Mahometa meszkity? Gdy to mówię, tchu mi braknie! Gdy myślę, stoję jak wryty; Język mi w ustach kościeje, Włosy wstają, pot się leje I drży całe moje ciało! Bo choć to nieraz bywało, Że jaka stajnia uboga Ugościła Pana Boga, I dala mu sen w swoim żłobie, Lecz meszkity? Boże Panie! Ach, to by na naszym grobie Napisano: tu chrześcijanie, Przewrotnym podobni panom, Wygnali Boga z kościołów, Boga i jego aniołów I oddali je szatanom! I byłożby sprawiedliwie, Ażebyśmy boże gmachy, Gdzie my stoim jak szyldwachy, Mając cały świat pod nami W zatrwożeniu i podziwie, Teraz otwierali sami, Wpuszczając tam nasze wrogi? Ażeby ten lud ubogi Chrześcijański a gorący Z miasta wychodził płaczący, Z dobytkiem, z całą rodziną: A my, na te łzy, co płyną, Patrzalibyśmy, gnąc szpady? Aby osadnik nierady Zmieniał wiarę dla majątku? Aby tam Arab dzieciątku Urodzonemu bez winy Wlewał fałsz trupa z Medyny, Za młodu kalać zaczynał, Do swojej wiary naginał, Do swych zapędzał namiotów, Do swego zamykał płota? Więc dla jednego żywota Tyle chrześcijańskich żywotów! Tyle łez wylanych z powiek! Cóż ja? Czym więcej niż człowiek? Cóż mnie równa z ludzi likiem? Czy to, że byłem infantem? Więc oto nie infant ze mnie, Oto jestem niewolnikiem, Już nie korony brylantem, Gotów jak drudzy nikczemnie Żyć i tu Pana bogacić. I któż wam każe tak płacić Za niewolnika? Niech płaci Niewolnik ciałem i gardłem. Bo kto swoję wolność straci, Ten, mówię, ludziom umiera. Więc ja dawno już umarłem. Któż mnie dziś z trumny wydziera? Któż chowa na większe czyny? Daj! Niech drę te pergaminy! Niech drę na świstki te kartę. Niech drę na kawałki gadu, I jeszcze je zjem już podarte, Aby nie zostało śladu. Drze pergaminy i kawałki połyka. A teraz, królu i panie, Rozkazuj mi, panuj srogo, Jak chcesz… Niewolnik zostanie, Którego kupić nie mogą. Każ, niech mnie łańcuchy strzegą, Niech robią na rękach blizny; Cierpliwością cię nasycę. Henryku! Wróć do ojczyzny I mów: żeś mnie tu w Afryce Zostawił pogrzebanego. Bo ja z żywota mojego Taką rzecz pokorną zrobię, Jakbym naprawdę był w grobie, Wspomnienia ludzi nie warty, Z oczu ludzkich i z myśli już starty. Chrześcijanie! Książę Fernand już skończył Losom swoim on jeszcze nie sprostał, Lecz co do was, czas służby już wybył. Maury! Oto niewolnik wam został. Niewolnicy! Brat jeden wam przybył, Aby nędzę z niedolą połączył, I łzy swoje połączył z waszymi. Wy, niebiosa! Oto człowiek na ziemi Panu swemu kościoły zakłada, Założone podpiera na skale. Morza! Morza! Do fal waszych pada Jedna łza, co powiększy wam fale. A wy góry! Oto człowiek pospołu Ze zwierzęty do jaskiń ucieka. Wichry! Wichry! Oto nędzarz was z dołu Westchnieniami zaklina i wścieka. A ty, ziemio! Oto garstkę popiołu Rzuca tobie i zewłok człowieka, Co z robaków twoich włoży laury… A to wszystko, by ten król i te Maury I ten infant, i ziemi gdzieś końce, Chrześcijanie, i księżyc, i słońce I niebiosa, i ziemia, i chmury I zwierzęta, i morza, i góry I kto jeszcze na powietrzu przytomny A pieczęć żywota nosi, Tu widzieli: jak książę niezłomny Wiarę swoję przeświętą podnosi, W obronie praw bożych stawa, I przed Maurami wyznawa Jego Przenajświętsze Imię. A choćbym w działowym dymie, Śród mieczów i ludzkich grotów, Bronił od ludzkiej obrazy Niewymówionych przymiotów Tej, co poczęła bez zmazy, A miał w sobie sto żywotów, Oddałbym żywot sto razy! KRÓL Twardy, niewdzięczny człowieku! Także mi za łaski moje Odpłacasz?… Jak śmiesz, robaku, Tego mi właśnie odmawiać, Czego najwięcej żądałem? W państwie cię tak traktowałem Jako brata, jako syna; Nie czułeś prawie niewoli. Lecz teraz przyszła godzina, Że cię twój łańcuch zaboli, I los cię ukole srogi. Tu, więźniu z duszą robaczą! Tu sam! Niech wszyscy zobaczą, Jak ty mi całujesz nogi… / Fernand klęka mu do nóg. / DON HENRYK O! Nieszczęście! MULEJ O! Cierpienie! DON ŻUAN Boże! Co za poniżenie! KRÓL Do mnie twe należy ciało. DON FERNAND / wstając. / Tak, zaprawdę, ale mało, Mało to ci mocy doda, Panować nad kościami moimi. Bo ta ziemia to gospoda W ogromnej naszej podróży; I na to wyskoczył z ziemi Człowiek, by się z losem kłócił; I na końcu każdej burzy Znowu do ziemi powrócił. Więc, żeś mi kazał pochyłą Twarzą paść tu, gdzie proch leży, Za to ci wdzięczność należy, Bo mnie oswajasz z mogiłą. KRÓL Ponieważ jesteś w niewoli, Zatem więc idzie z porządku, Że nie możesz mieć majątku, Ni pieniędzy, ani roli. Więc ponieważ ciebie trwoga Może zmusić… lub bicz pana, Czemu mi Ceuta nie zdana? DON FERNAND Bo nie moja jest Ceuta, lecz Boga. KRÓL Nie jest-że to pierwsze prawo, Że niewolnik pana słucha? DON FERNAND Nie przeciwko prawom ducha Ma niewolnik słuchać pana. To nie pies nęcony strawą, Ale uchrystusowana Natura z woli przymiotem. Która służy… grzech ją maże. KRÓL Podły jeńcze, zabić każę. Dam ci śmierć… DON FERNAND Śmierć jest żywotem. KRÓL Więc życiem ciebie obdarzę, Ale takim, że się zlękniesz I sam śmierci będziesz chciwy. Bo jam srogi. DON FERNAND Ja cierpliwy. KRÓL Obaczymy — zaraz zmiękniesz. Hej… / Wchodzi SELIM, dozorca niewolników. / SELIM Co, panie? KRÓL W mgnieniu oka Wziąć go, niech mi stóp nie plami, I porównać go z jeńcami. Niech jego postać wysoka Ugnie się pod równą nędzą, Niechaj go do łazien pędzą, Niech moich koni dogląda; Dać mu w ręce taczki, grabie, A zdjąć te jasne jedwabie I ubrać w szarak ubogi; Dać chleba, gdy jeść zażąda, Spleśniałą wodę niech pije; Łańcuch mu włożyć na szyję, Łańcuchami okuć nogi; W mazamorach bez podłogi Na wilgoci niechaj lega; Niech jego orszak służebny Tym samym prawom podlega, Co on. DON HENRYK O! Wyrok haniebny! MULEJ O! Żałości! DON ŻUAN O! Rozpaczy! KRÓL Zobaczy ten jeniec! Zobaczy! Czy mi jego duma sprzeczna I cierpliwość na tej próbie Wytrwa. DON FERNAND Wierz mi, wytrwa tobie, Bo ta cierpliwość jest wieczna. / Wychodzi za dozorcą niewolników. / KRÓL Henryku, a co do ciebie, To ci powrotu nie bronię. Wracaj i powiedz w Lizbonie, Niech się w popiołach zagrzebie, Bo stracon ratunek wszelki, Bo jej infant, jej mistrz wielki Został tu… czyści mi konie. Niech mu z ratunkiem przychodzą. DON HENRYK O! Przyjdą! Klnę się przed światem, Że przyjdą pod Boga wodzą. A że ja tu z moim bratem Nie został, choć serce boli, To dlatego, królu fezki, Że przyjdę, jak syn królewski, Uwolnić brata z niewoli. / Wychodzi ze świtą. / KRÓL Czyń, co ci rozum poradzi. / Wychodzi. / MULEJ A teraz nic mi nie wadzi, Ażebym się Fernandowi Z długu wdzięczności uiścił. / Wychodzi. / ZMIANA I / Inna strona ogrodu, z dala pracują niewolnicy i widać Fezu mury. Wchodzi DON FERNAND w niewolnika siermiędze i SELIM. / SELIM Król każe i to stanowi, Abyś tutaj ogród czyścił; Posłuszny więc bądź królowi I schyl do pracy ramiona. DON FERNAND Cierpliwość moja srogość królewską pokona. / Wychodzi z Selimem. / PIERWSZY NIEWOLNIK / zbliża się, śpiewając. / Oj, na Tangier wysłał król… Jaki ból! Jaki ból! Na podbicie wysłał świata Don Fernanda, swego brata, Posłał król! Posłał król! Aby zawojował Fez, Ile łez! Ile łez! Don Fernanda wysłał król… Ile łez! Jaki ból! / DON FERNAND wchodzi i z dala słucha tej piosenki. / DON FERNAND Już z historii mojej jest piosenka, Już ją słyszę żałośnie śpiewaną. Smętny jestem i serce mi pęka, Duszę jakby mam zaturbowaną I zlęknioną… PIERWSZY NIEWOLNIK / nie poznając księcia. / Co ci jest, niewolniku? Czy ty nie wiesz, że wolność mieć mamy? Infant wraca i wszyscy wracamy, A tu na tym mogilniku Nie zostanie z nas żaden! z nas żaden! DON FERNAND / na stronie. / O! Jak prędko tę nadzieję stracicie! PIERWSZY NIEWOLNIK Przynieś, bracie, wody na ten gradyn Polać kwiaty. DON FERNAND O wodę prosicie?… O jak dobrze! Jak dobrze, że do mnie, Który z wami smętne życie wiodę, Udajecie się, bracia, po wodę, Bo zaprawdę… że choć cierpię niezłomnie, Jakiś robak, tu, serce mi toczy, Pełne serce i łez pełne mam oczy. / Bierze wiadra na plecy i wychodzi. / NIEWOLNIK Nam do łaźni iść teraz wypada, Gdzie już poszli wszyscy niewolnicy. / Wchodzi DON ŻUAN, szukając oczyma księcia między niewolnikami. / DON ŻUAN Szukajmy, czy ta gromada Gdzie mego księcia nie mieści? Może go ci robotnicy Widzieli?… szukam go wszędzie. Przy nim i mniej mi boleści, I siły w sercu przybędzie… Bracia, powiedzcie mi, proszę, Czyście tu gdzie nie widzieli Noszącego kwiatów kosze Księcia Fernanda? PIERWSZY NIEWOLNIK Nie, bracie. DON ŻUAN / na stronie. / Pomóżcie, święci anieli! Bo łez utrzymać nie mogę. PIERWSZY NIEWOLNIK W łaźni go pewnie spotkacie. Pokażemy tobie drogę Do tej gorącej piekielni. / DON FERNAND wchodzi z wiadrami na plecach. / DON FERNAND / patrząc w niebo. / Czy się nie zlękniecie, śmiertelni, Widząc w takim pohańbieniu I mizerii infanta korony? Mistrza Avis? Czy w zastanowieniu Czas nie stanie, jak stają zegary!! DON ŻUAN O mój panie! Jaki ty zbiedniony!? O mój panie! W jakim ty odzieniu! O! Mój książę, do jakiej ty mary Już podobny? Jak żal cię już strawił! DON FERNAND W imię Ojca!… wielkiś smutek mi sprawił Tym odkryciem, drogi don Żuanie; Ja się chciałem tu ukryć w łachmanie Między ludźmi własnymi, w tym cebrze Nosić wodę, jak człowiek, co żebrze I pracuje, tak biedny jak oni. PIERWSZY NIEWOLNIK / klękając. / Przebacz, panie! I daj mi twej dłoni, Jam nie wiedział, kto jesteś; nas wielu Nie wiedziało… DRUGI NIEWOLNIK Całujemy twe nogi. Przebacz, Panie. DON FERNAND Wstań, mój przyjacielu. Ja ci równy, niewolnik ubogi, Jak ty… pana mego teraz własność. DON ŻUAN Wasza jasność… DON FERNAND Puść! Jaka tam jasność!? Rzuć ten tytuł, mój drogi biedaku! Jaka proszę mi jasność w żebraku? Jasność!?… jestem ci równy, kolego, I ty teraz traktuj jak równego, I wy wszyscy traktujcie jak brata. DON ŻUAN Czemuż piorun mnie w proch nie obróci! Czemuż czaszki mi grom nie rozpłata! DON FERNAND Don Żuanie, to serdecznie mnie smuci Że utrzymać nie umiesz powagi Jako szlachcic… i potępiam tę żywość… Bo zwątpiłeś w nieba sprawiedliwość, A tu trzeba spokojnej odwagi Ufającej. / Wchodzi ZARA z koszykiem. / ZARA Chodźcie tu, niewolniki. Feniks, moja pani, prosi, Ażebyście te koszyki Napełnili kwiatami. DON FERNAND biorąc koszyk. Ja pierwszy Będę kosił je tak, jak śmierć kosi. NIEWOLNIK Idźmy tam, gdzie ogród szerszy. ZARA Ja z ganku patrzę za wami, Jak chodzicie za kwiatami I polewacie je łzami. DON FERNAND / do niewolników / A wy bez tych już pokłonów, Bracia moi ukochani, Losem my już porównani, A jeszcze królowa zgonów Jutro we drzwi zakołace, Szczerszą równość postanowi, Więc, bracia, na co tę pracę Zostawiać jutro grobowi? / Wychodzi z Don Żuanem i z niewolnikami. Wchodzi FENIKSANA i ROZA. / FENIKSANA Czy posłałaś niewolniki Po kwiaty? ZARA Zaraz powrócą. FENIKSANA Zasmuciły mnie słowiki, Kwiaty może odesmucą I kolorami zabawią. ROZA Twe fantazje takie ładne I piękne, że ach! nie zgadnę, Jakie ciebie smutki trawią, Gdy je kwiatami malujesz? ZARA Cóż ty cierpisz? Cóż ty czujesz? FENIKSANA Nie sen to był… ale widzenie, Ale mój los i przeznaczenie. Bo czy nieszczęsnemu śni się, Że znalazł gdzie skarby duże? Brylanty jak jaja kurze W perłowej leżące misie? Czy mu się przyśni, że czyta Napis literami krwawymi, Że wszystko stracił na ziemi, Tak że we śnie aż zazgrzyta? Jeśli go nieszczęście tłoczy, Zarówno obudzonemu Spojrzy świat w zbudzone oczy Nieszczęściem… Biada biednemu! Ach! I mnie nieszczęsnej biada, Na którą los taki spada, Że za umarłego mnie dadzą. ZARA Na to płacze nie poradzą. Jeśli ciebie takie smutki rozdarły, Jakże cierpieć ma… ach, ten umarły? FENIKSANA Któż słyszał o takim losie, Jak ten, co nade mną świta! Nieszczęśliwa ja kobieta! Wykąpana w kwiatów rosie, Jako perła czysta, biała. Biała jak srebrne łabędzie Przy żółci trupiego ciała. A ten trup — ach, kto on będzie? Zda mi się, żem go widziała, Ciągle mi się w oczach roi. / Wchodzi DON FERNAND, z koszem kwiatów i staje nagle przed Feniksaną. / DON FERNAND Ten trup — tu — przed tobą stoi. FENIKSANA Co widzę? Anieli w niebie! DON FERNAND Cóż cię trwoży? FENIKSANA Ty! Twoja twarz! Strach mnie zdjął, patrząc na ciebie. DON FERNAND I zaprawdę słuszność masz Dziwić się fortunie światów. Przyniosłem ci oto kwiatów W koszyku, garstkę pokosu. Zbierałem, gnąc się ku ziemi. Są niektóre między nimi Hieroglify mego losu; Wyciągnij, znajdziesz niektóre, Co były rano szczęśliwe Jak ja… FENIKSANA Ręce moje chciwe Lecą na tych róż purpurę Jak gołębie. Ach, ten kwiat, Który mi już w ręku spadł, Znalazłam wczoraj śród łąk I nazwałam: maravilią. DON FERNAND Ach! Tak nazwij każdą lilią, Z moich niewolniczych rąk Podaną… czyż nie jest cudem? FENIKSANA O prawda! Prawda! Lecz któż cię tak zmienił? Kto ci te włożył łańcuchy na nogi? DON FERNAND Seniora, mój los. FENIKSANA Twój los, taki srogi? DON FERNAND Tak twardy, pani! FENIKSANA Ach, tyś mnie skamienił! Powiedz? Za cóż to? DON FERNAND Jesteśmy skazani, Rodząc się tu już, na mękę i ból. FENIKSANA Czyż ty nie Fernand? DON FERNAND Ja Fernand, tak, pani. FENIKSANA Któż skazał? DON FERNAND Prawo. FENIKSANA Któż miał prawo? DON FERNAND Sam król. FENIKSANA Za cóż to? DON FERNAND Jeniec, do niego należę. FENIKSANA Zaledwo oczom zasmuconym wierzę! Wszakże cię wczora król wysoko cenił! DON FERNAND A dzisiaj serce, jak widzisz, odmienił. FENIKSANA Ach, więc-że gwiazdom, co przy sobie siedzą, Dosyć jednego dnia, by się rozeszły. DON FERNAND Kwiaty, co z gwiazdą nieszczęśliwą weszły, Same ci na to, pani, odpowiedzą. Kwiaty, co wschodzą na ranek umyte I tak się w zorzach rozwinęły jasno, W objęciach nocy pomarszczone zasną I dla nich już dnie nie wrócą przeżyte! Lilije w tęcze kolorów spowite I umoczone w złoto i karminy, Zejdą jak duchy aniołów z doliny Z jednym dniem życia pięknego pozbyte. A czy to rosy spadały obfite, Czy otulone były mgłą i tęczą, Śmierć je znalazła w godzinę urodzin. Tak ludzie kiedyś przyjdą i zaręczą, Że wieki, które się wloką i dręczą. Nie były dłuższe nam od smętnych godzin. FENIKSANA Ranisz mnie… słyszę z daleka W twoim głosie wieków głos. Kto cierpi na własny los, Od cierpiącego ucieka. DON FERNAND A te kwiaty? Takie śliczne? FENIKSANA Jeżeli pomiędzy nimi Są kwiaty hieroglificzne, Jak losy twoje, żałobne, To je rozsypię po ziemi I zdepcę… DON FERNAND Cóż cię w nich rani? FENIKSANA Ach, że są do gwiazd podobne! DON FERNAND Przebacz im te grzechy, pani. FENIKSANA Co? DON FERNAND Niestałość, próżne blaski. FENIKSANA Nie, wszystkie wypuszczam z łaski! Z gwiazdami zarówno cenię. DON FERNAND Jak to? FENIKSANA Moje przeznaczenie Z jedną smętną gwiazdą chodzi: Dlatego, bo kobieta się rodzi Gwiazdom podległa i kwiatom, Co ją prowadzą do truny. DON FERNAND Wiem, że w kwiatach są piołuny. Ale ach! niebieskim światom Wpływy przysądzam uczynne. FENIKSANA Więc się dowiesz, że i gwiazdy są winne. Ach, gwiazdy! Gwiazdy, co takie gromadne, Niebieskie mają ze słońcem sojusze I leją w słońce całą światła duszę, Są także dniowi jednemu podwładne. Kwiaty błękitu — bo są takie ładne Jak te, którymi oto ziemię prószę Kwiat ci powiada: przez dzień skonać muszę; Gwiazda ci mówi: przez noc jednę spadnę. Więc gdy się od gwiazd ludzkie losy sądzą, Jeśli się od nich nasze losy winą, Nie dziw, że często spadają i błądzą, I gdzieś w mgły ciemne niewidzialne płyną. I naszym losem tak niestale rządzą One, co przez noc palą się i giną. / Odchodzi. / / Wchodzi na scenę MULEJ, który przy końcu tej sceny stał za drzewami. / MULEJ Czekałem, aż się oddali Feniksana. Pierwszy raz Od jej oka, od jej kras Uciekam jak orzeł smętny, Gdy na słońcu oczy spali. Fernandzie, czy jesteś sam? DON FERNAND Cóż mi powiesz, Muleju szlachetny? MULEJ Oto chciałem, abyś wiedział, Że czasem i w sercu Maura Znajdzie się miłość i wiara, Radząca czyny rozpaczne. Ach, nie wiem od czego zacznę? Nie wiem, czy ci mam powiadać, Ile ja cierpiałem na to, Kiedyś ty zaczął fortunie Ulegać, pod nią upadać, Jej niesłusznej podległ zmianie I poszedł na urąganie I stanął za przykład losów. Ach, jak one z ludzi szydzą! Tyle nędzy! Tyle ciosów! Niech mnie tu ludzie nie widzą, Że z tobą, Fernandzie, gadam. Bo król wydał rozkaz srogi, Aby ustępować z drogi, Traktować cię bez respektu: Lecz ja do nóg ci upadam, Fernandzie, pełny afektu I wielkiej wiary dla ciebie; Twój niewolnik, a w potrzebie Twój przyjaciel. Nie chcę tracić Tych chwil, więc krótko ci powiem, Że przychodzę dług zapłacić, Życie życiem, zdrowie zdrowiem, Wolność wolnością; więc żądam… (Daruj mi, że się oglądam, Czy nas gdzie nie widzą z murów) Weź ten nóż, ten wianek sznurów; Weź je o! panie… a skoro Noc się zaczerni, gotowa Będzie łódź pod mazamorą, Łódź dobra, silna i zdrowa, Z rdzawym, pękniętym łańcuchem. A wtenczas ty, panie, duchem Napełń twoje niewolniki, Rozkuj więzy; znajdziesz na to Gotowe piły, pilniki, Zapas ubioru, bielizny; Weź ich i na łódź skrzydlatą Wsiadaj i uchodź szczęśliwy Do miłej tobie ojczyzny. Ja zaś tu zostanę żywy Odpowiadać życiem, zdrowiem, I czym trzeba, tym odpowiem I przed królem, i przed prawem; Gotów twoim być zastawem, Choćby głową, jestem gotów. To wszystko. Ach, jeszcze sądzę, Że ci potrzebne pieniądze? Więc oto garstka klejnotów Za mój okup niechaj służy, Bo człowiek, gdy się zadłuży, Połowę przyjaźni traci, Gdy pieniądz serca przegrodzi. Dopiero, gdy dług zapłaci I usunie tego rocha, Z przyjacielem równiej chodzi, Lepiej czuje, wolniej kocha. DON FERNAND Mówisz mi o wolnej łodzi… Chciałbym… Lecz patrz, król nadchodzi. MULEJ Czy nas widział? DON FERNAND Nie. MULEJ O, panie! Skryj się. DON FERNAND Tutaj, w tej altanie. / Fernand kryje się do altany. — Wchodzi KRÓL i uważa to z daleka. / KRÓL / na stronie. / Gadali tajemnie oba. Jeden skrył się do altany, Drugi stoi pomięszany. Wcale mi się nie podoba To zejście obu, ta zmowa. Jeden się przede mną chowa, Drugi zlękły stoi, czeka. Więc go podejdę z daleka, A słuszny czy nie, powód trwogi Usunę. Do Muleja. Bardzo się cieszę… MULEJ / przerywając. / Panie, pozwól uściskać twe nogi… KRÓL Żem cię spotkał tu… MULEJ Co mi rozkażesz? KRÓL Wyznam tobie, żem mocno żałosny Z niepoddania się Ceuty. MULEJ O, panie! Ceutę szturmem zdobędziesz bez trudu. Siłom twoim nie oprze się miasto. KRÓL Nie, Muleju, ta Ceuta się musi Poddać sama, bez kosztu żadnego… MULEJ Jak to, panie? KRÓL O tak, przyjacielu, Myślę nędzą i głodem okropnym Tak przycisnąć Fernanda infanta, Że mi sam tej fortecy da klucze. Rzecz mnie jedna tylko trwoży… Oto infant, ten książę, Muleju, W Fezie nawet mieć może przyjaciół. Sami jeńce go widząc w niedoli I w cierpieniu, gotowi lada dzień Bunt mi podnieść… a baczę też na to, Że pieniądze łakomą są rzeczą, Więc strażniki przejęte zapłatą, Mogą jeńca wypuścić… a nie mam Pewnych ludzi…. MULEJ W tej go myśli utrzymam. A tak, widząc moję dobroduszność, O mnie bać się nie będzie. Głośno. Masz słuszność! Myśli twoje biorą dobry kierunek. KRÓL Jeden na to jest tylko ratunek, Jeden sposób, a o tym sposobie… MULEJ Cóż to, panie? KRÓL Pod straż go dam tobie, Bo wiem, że cię nie kupi brylantem Ani kiesą… Więc ty nad infantem Postanowion, bądź jemu alkadem… Ufam tobie, a jedynym zakładem Za infanta twój honor mi stoi. / Odchodzi. / MULEJ Słyszał wszystko i o mnie się boi, Albo sam się domyślił wszystkiego. O! Allachu! DON FERNAND / wychodząc z altany. / Cóż tak smutny, kolego? MULEJ Nie słyszałżeś, co pan ten okrutny?… DON FERNAND Owszem, wszystko słyszałem z altany. MULEJ Czemuż pytasz, dlaczegom ja smutny? Dlaczego stoję zmięszany? Dlaczego rozmawiam z sobą? Czemu żal mi pierś rozrywa? Pomiędzy królem a tobą, Posłuszeństwem a przyjaźnią Straszna się walka odbywa. Sumienie mi będzie kaźnią, Jeśli króla mego zdradzę; Węgle na głowę zgromadzę, Jeżeli ciebie opuszczę… Ach! Zaszedłem w straszną puszczę! Myśl zbłąkanego odbiega… Król na mnie tylko polega, Ty we mnie masz tylko nadzieję… Radź, co czynić? DON FERNAND Miłość grzeje, I przyjaźń szczęście stanowi; A choć obiedwie są święte I zdradzone są ohydą, Lecz w porównanie nie idą Z wiarą należną krajowi I klękają przed nią zgięte Te anioły naszych dusz, Więc radzę, królowi służ Z tą wiarą niepokalaną. A ja tu przyrzekam święcie, Że choćby mi dziś dawano Wolność na pierwszym okręcie, Co do Portugalii płynie, Odrzucę, bo na mnie leży Twój honor i przeze mnie nie zginie. MULEJ Jesteś zwierciadłem rycerzy! Ale mi nie dawaj rad, Wszak ty mi wróciłeś życie! Smętnemu wróciłeś świat! A ja miałbym… Nie, mój książę! Tej nocy, jak była zmowa, U brzegu ci łódź przywiążę; Uchodź, a moja tu głowa Odpowie. DON FERNAND Bracie mój miły, Byłżebym ja sprawiedliwy? Dałżebym ja dowód siły I serca? Wolności chciwy, Z hańbą mego przyjaciela… Hańbą się jego bogacąc, Honor biorąc, serce tracąc? Wolność, ten brylant wesela, Jażbym jego łzami płacił? Zostawiał tu męczennikiem? Jeżeliś miary nie stracił, Która czyny ludzkie mierzy, To bądź mi sam poradnikiem I mów, czy mi to należy Uczynić? MULEJ Ach! Nie wiem, panie, Co ci sam na to poradzę… Powiem: nie, to serce pęknie, Powiem: tak, to ciebie zdradzę, Jak przyjaciel, co sam zmięknie I w trwodze źle radzi może. DON FERNAND Więc ja tu słowo położę Niewzruszone, głaz ogromny. Wiedz, że mnie tu sądy boże Skazały, bym wybrał miarę Litości i tu za wiarę Skonał jak książę niezłomny. DZIEŃ III / W pałacu króla fezkiego. — Wchodzi KRÓL i MULEJ. / MULEJ / na stronie. / Ponieważ pomóc nie mogę Fernandowi niczym prawie, Do króla się za nim wstawię, Może on co postanowi Litośniejszego z tym jeńcem. Głośno. Panie, służyłem ci wiernie I na lądzie, i na morzu; Wszędzie, gdzieś mnie tylko użył… I jeszcze tę pierś postawię… A jeślim na łaskę zasłużył, Dziś wysłuchaj mnie łaskawie. KRÓL Cóż tam? MULEJ Fernand… KRÓL Dosyć tego. MULEJ Sądziłem, żeś mi łaskawszy? KRÓL O Fernandzie tym wspomniawszy, Jużeś tknął mnie i zostawiasz smętnego. MULEJ Jak to, panie? KRÓL Bo przysięgam na duszę, Że dać chciałbym, a odmówić ci muszę. MULEJ Wszakże jestem strażnikiem książęcia, Czyliż nie chcesz o więźniu mieć sprawy? KRÓL Mów, lecz nie sądź, że będę łaskawy. MULEJ Ten Fernand, co z niemowlęcia Na króla był wychowany, A dzisiaj tak podeptany Żałośnie stopą fortuny, I tak bliski, panie, truny, Takim straszliwym posągiem Do grobu po stopniach zlata, Że fortuny dziwolągiem Wydaje się w oczach świata, Który patrzy i drży z trwogi, Widząc jej depcące nogi. A myśli świat i o tobie, O twojej mocy i sile, Co takiej wielkiej mogile Rzuca takie wielkie ciało. Ty go sam trzymasz przy grobie; Tyś mu jest na piesiach skałą; Ty, panie, pod twoje nogi Wziąłeś piersi takie dzielne, To czoło takie naczelne! Rzekłeś, a on dziś ubogi, Nieszczęsny żebrak i nędzarz, W rdzawym na szyi łańcuchu, Nie godzien twojego słuchu, Oczu, które ty oszczędzasz, Abyś nie stracił płaczących; Litości u przechodzących Prosi rękami obiema, Litości prosi i nie ma Nawet litości!… Bo jako Rozkazałeś, panie srogi, Aby wymiatał podłogi I strawę miał lada jaką, A potem odmówił strawy I chleba dawać zabronił, A do stajen twoich gonił I w loch zapędził plugawy Sypiać w mazamorach ciemnych, Gdzie wilgoć ma gad i plamy. Z członków się jego nikczemnych Zrobił trup, a z oczów jamy… Te oczy, niegdyś pogodne, Dziś na ludzi patrzą głodne, We łzach bolesnych czerwone, Suche, głodem zapalone; A ręce jałmużny proszą. Bankiem swoi go wynoszą Z mazamor jako kość bladą I gdzieś go na słońcu kładą. Gdzieś na słońcu, pod murami; Potem uciekają sami, Bo… (ach, głos mi w piersiach głuchnie) Bo ten książę trupem cuchnie, Gnije żyw, z kości opada; Nikt z nim nie żyje, nie gada, Nikt przy jego mazamorze Od swądu wytrwać nie może; Tak kość, ciało, co się cegli, Trąci i tak się rozpada, Że go już wszyscy odbiegli. Jeden tylko, jeden sługa Został przy tym panu biednym I przyjaciel jeden jednym, Szlachetny pewien kawaler. Tych dwóch ani męka długa, Ani dżuma, córka galer, Nie odstraszyły od pana. Ci dwaj, jeden mu kolana Okrywa łachmany wiela, Drugi pierś pod głowę daje. Chlebem z nim się oba dzielą, Choć dla jednego nie staje Tej cząstki… Bogi to wiedzą, Jak oni ją we trzech jedzą?… Jeszcze często książę musi, Gdy go chleb zebrany krztusi A przyjaciele go śledzą, Musi, kawałek podany Jak złodziej chować w łachmany, Kryć się z tym, że przez obrożę I gardło (o! jasne nieba! ) Tego żebrackiego chleba Ten nędzarz przełknąć nie może. A zaś owych karmicieli Służba twoja srogo karze, Kijem biją twoje straże. Więc przy panu jeden czuwa I słowami go weseli, Drugi żebrze i z nim dzieli Chleb i łzę, co chleb zatruwa. O! skończ, panie, już tę mękę! Ulż więźniowi w imię Boga! Spuść mu, panie, podaj rękę, Nie stężaj tego powroza. Bo to już nie żal, lecz trwoga, Nie litość bierze, lecz zgroza! KRÓL Przestań na tym. / Wchodzi FENIKSANA i rzuca się do nóg królowi. / FENIKSANA Królu panie!… KRÓL Cóż tam, moja córko miła? FENIKSANA Jeżelim ja zasłużyła, Przez miłość i przez pokorę, Na twoje, ojcze, kochanie, Przychodzę o łaskę prosić. Niech ją z twoich rąk odbiorę. KRÓL Choćby królestwo! Pół berła!… Niechaj prosi wschodu perła. FENIKSANA Ojcze! Fernand… KRÓL Dosyć! Dosyć!… Dalej nie gadaj, bo próżno. FENIKSANA Ojcze, zgrozą już przenika! Daruj go jaką jałmużną, Ulituj się niewolnika! Nieszczęsny aż do łez wzrusza. KRÓL A któż go do tego zmusza, Aby cierpiał? … Nędzny, słyszę, Lecz on sam swój wyrok pisze, Sam swoję pieczęć przykłada. A pod nędzą nie upada, Choć wyszedł z głodu na marę; Ale chce cierpieć za wiarę, Co mu niebiosa otwiera… Chce umrzeć, niech więc umiera, Ja zeń mej nie zdejmę nogi, Bo on sam nad sobą srogi, Chce żyć w nędzy i plugastwie; I nie ja się nad nim pastwię, Ale on sam siebie męczy. Niech mi Ceuty klucze wręczy, Dziś wolno puszczę infanta. / Wchodzi SELIM. / SELIM Panie, przyszli dwaj posłowie. Jeden z nich od Tarudanta, A zaś Portugalczykowie Drugiego przysłali w łodzi. FENIKSANA / na stronie. / Ach! Jeden po mnie przychodzi! Tarudant po mnie przysyła! MULEJ / na stronie. / Ach! W dniu jednym taka siła Nieszczęść na serce mi spada! KRÓL Wpuścić obu… Feniksanie Tu miejsce, niech przy mnie siada. / Król siada z Feniksaną na tronie. — Wchodzi ALFONS, król portugalski w posła charakterze i TARUDANT, infant Fezu, również jako poseł. / TARUDANT Przepotężny Fezu panie! ALFONS / nie dając się wyprzedzić. / Przesławny Maurów tyranie! TARUDANT / mówiąc razem z Alfonsem / Którego moc… ALFONS Którego siła… TARUDANT Bogdaj trwała… ALFONS Bogdaj żyła… TARUDANT O! Zorzo tego narodu! ALFONS O! Jutrzenko jasna wschodu! TARUDANT Obyś lata… ALFONS Obyś wieki Wielkie i nieprzeliczone… TARUDANT Miał laury… ALFONS Nosił koronę. TARUDANT W każdej walce… ALFONS W każdym czynie… TARUDANT / do Alfonsa z gniewem. / Jak ty, psie chrześcianinie, Ważysz mi się głos przewlekać? ALFONS / do Tarudanta. / Jak ty się tu ważysz szczekać, Gdzie ja gadam? TARUDANT Słuszność każe, Że gdzie Arab tron zasiada, Tam najpierwszy Arab gada. ALFONS A gdzie znają gospodarze Grzeczność, tam prawo stanowi, Że głos pierwszy dać gościowi. TARUDANT Nie znam ja takiego prawa. Niech dla gości pierwsza ława, Ale głos… KRÓL Siadajcie oba I niech poseł chrześcijanów, Jako nieznańsza osoba, Ma głos. ALFONS Krótko powiem, panie. Oto Alfons, Luzytanów Król, którego panowanie Sławne teraz po wszej ziemi, A ustami brązowymi Sławy po morzach głoszone, Pozdrawia twoją koronę, Zdrowia ci życzy i błaga: Ponieważ ma tutaj brata, Który się wolności wzdraga Kupionej Ceutą i duszą, Aby teraz ta zapłata (Nim się jędze wojny ruszą) Dla zobopólnej ugody, W innych mogła być pieniądzach. Poszukaj, panie, w twych żądzach, Oszacuj dwa takie grody Jak Ceuta, rachuj na krocie, Każ je złożyć w srebrze, w złocie; Alfons je pewno wypłaci I przyjaźń z tobą zachowa. Lecz gdy tę nadzieję straci, A z wiatrem pójdą te słowa, Ten sam wiatr spoza odmętów Nagna tu tysiąc okrętów; Flotę, co już brzegów sięga, Krzyżami zaczęła błyskać, I króla, który przysięga Ogniem i mieczem odzyskać Księcia i walczyć dopóty, Aż więzień będzie rozkuty. A te pola i doliny Szmaragdów pozbędą kłosa I ubiorą się w rubiny, Nim słońce zajdzie w niebiosa. TARUDANT Choć jako poseł zasiadam, Lecz krewny tego mocarza, Jako taki odpowiadam Na to, co Pana obraża I rani. — Powiedz ode mnie Alfonsowi, jego rzeszy, Niechaj się na pola śpieszy, Bo nim się w blasku lazurze Jutrzenki pokażą róże I ozłocą wschodnie chmury, Na ziemi będą purpury. ALFONS Gdybyś ku nam się podźwignął Przez jaki wielki uczynek, Może by tu pojedynek Tę całą sprawę rozstrzygnął. I tak rzecz niech z nami stanie: Niech Tarudant krwi nie skąpi, Niech wasz król przyjmie wyzwanie, A ja w tym, że mój wystąpi. TARUDANT Kłamiesz! Król się twój przelęknie. Tarudant placu dotrzyma. ALFONS Więc na pole… TARUDANT Aż krwią zmięknie. ALFONS Aż krew wytryśnie oczyma, Będę patrzał, czy przybędziesz? TARUDANT I niedługo patrzeć będziesz, Bo ja piorun. ALFONS Jam obłokiem! TARUDANT A ja piorunowym smokiem! ALFONS A ja wulkan z ognia łonem! TARUDANT A jam jędzą! ALFONS A ja zgonem! TARUDANT Słuchasz… i żyjesz? To dziw! ALFONS Widzisz mnie i jesteś żyw! KRÓL Niech wasze jasności obie Na czas pofolgują sobie; Bowiem i słońce już bliskie Zachodu… A niechaj pomną Że bez mego pozwolenia Na mojej ziemi nie mogą Szranków mieć otwartych sobie. A teraz niechaj pozwolą, Abym gościnnością służył. ALFONS Kto mnie ugaszcza niedolą I podał czarę żałości, Ten inaczej nie ugości I gościną nie przynęci. Po Fernanda tu przyszedłem I miałem to na pamięci, Aby ludzkiej krwi oszczędzić, A zachować króla sławę. Teraz czekam na odprawę. KRÓL Odprawa, królu Alfonsie, Będzie krótka. Jasny panie! Jeśli mi nie oddasz Ceuty, To infant u mnie zostanie. ALFONS Ponieważ przychodzę zbrojny Poseł srogi, wieszczby kruk, Ogłaszam żałobę wojny. Do Tarudanta. A ty czy poseł, czy wróg, Chodź w pole. Za godzin trzy Cała niech Afryka drży. / Odchodzi. / TARUDANT / do Feniksany. / Wojny ognista pochodnia, Która o czasie stanowi, Twojemu niewolnikowi Nie daje służyć inaczej, Niechaj mnie więc perła wschodnia Zgiętego u nóg obaczy I ręką swoją obdarzy, A weźmie duszę w niewolę. FENIKSANA Nie przystoi dla mocarzy Takich jak ty, w takim dole Zostawać, i w tej pokorze Utracać godności miarę. MULEJ / na stronie. / Słyszeć to i żyć! O! Boże! KRÓL Wasza Jasność godzin parę Niech przyjmie moją gościnę. TARUDANT Królu! Zaledwo godzinę Mogę czekać. I to jeszcze Jak ambasador obwieszczę, Że jestem umocowany Wybiwszy mymi kolany Przed tą pięknością dwa groby, Prosić o dar jej osoby I z sobą wziąć ten skarb drogi. Przebacz, że tak krótko proszę, I tę piękną stąd unoszę Niby orzeł, pełną trwogi. KRÓL We wszystkim, panie, me żądze Prześcigasz takim życzeniem. A ponieważ to być sądzę Naszych długów skwitowaniem I naszych wojen skończeniem, Ugodę potwierdzam daniem I unieść ją stąd pozwolę; Ale spieszny odjazd radzę, Nim wrogi zastąpią pole. TARUDANT Swaty ja liczne prowadzę, W swaty wiodę wojsko całe, Tak, że puszcze mi za małe, A z obozów stoją miasta, Więc odjedzie ta niewiasta Bezpieczna. KRÓL Dla wszelkiej pieczy, Nie będzie i to od rzeczy, Że, Muleju, weźmiesz Spahy I odprowadzisz pod dachy Małżeńskie tę narzeczoną. MULEJ / na stronie. / Więc i to? … pęka mi łono! Fortuna się koligaci Z wrogami, a ze mnie się śmieje, Ach! I Fernand we mnie traci Przyjaciela i ostatnią nadzieję! / Wychodzą. / ZMIANA I / Ogród przy mazamerach. NIEWOLNICY wnoszą DON FERNANDA i kładą go pod murem. DOK ŻUAN i BRYTASZ. / DON FERNAND Połóżcie tu moje ciało Na słońcu, przy białej ścianie, Aby mnie słońce ogrzało. Wielki Boże! Boże Panie! Bądź pozdrowion duszą całą Za twoje słońce wiosenne. Pełne złotego uśmiechu. Hiob przeklinał światło dzienne, Bo urodzony był w grzechu, W nędzy, w upadku, w obawie; Ale ja ci błogosławię Za dzień, co mi żyć pozwala, Miłości goreć płomykiem. Każde drzewo się zapala I tobie, Panie, goreje; Każdy promień, co mnie grzeje, Płomienistym cię językiem Na wysokości wychwala! BRYTASZ Czy ci tak dobrze, o panie? DON FERNAND Dobrze, bracie… dobrze, ciepło. Wielkie Twoje zlitowanie, Boże! Wielkie łaski Twoje! Gdy mi ciało w lochu skrzepło, Ty mi dajesz światła zdroje, Ptaszkom twoim każesz śpiewać, Słońcu twojemu ogrzewać. Dobry jesteś! I łaskawy! PIERWSZY NIEWOLNIK Pozostalibyśmy dłużej Przy tobie, ale z obawy Nie możemy. Człowiek służy… Czeka nas łańcuch i plaga. DON FERNAND Bracia, niech wam Bóg pomaga I szczęści. PIERWSZY NIEWOLNIK Jakie katusze! DRUGI NIEWOLNIK O! Jaka nędza na świecie? / Niewolnicy odchodzą. / DON FERNAND Wy dwaj ze mną zostaniecie? DON ŻUAN Ach, ja, panie, odejść muszę. DON FERNAND Ciebie mi zawsze potrzeba Przy boku, bez ciebie się smucę. DON ŻUAN Panie, ja zaraz powrócę, Pójdę tylko szukać chleba, Abyś miał co jeść; dziś rano Nie jadłeś. O! Biada! Biada! Odkąd Muleja zabrano, Ziemia, zdaje się, zapada Pod nami, okropna puszcza Szerzy się, wszystko opuszcza! A straszliwa blada nędza Ciągle nam karku dopędza; Wczoraj jak straszydło krwawe, Dziś suchsza, bladsza od trupa. Bo kiedy biegnę po strawę, To łajdactwa tego kupa, Co po wioskach, panie, siedzi, Pomna na zakaz surowy, A bojąc się, że ją śledzi Jaki Argus stuokowy, Od króla stawiony na to, Chleba ani za opłatą Nie chce dać… o twarda taka!… Ani na prośbę żebraka Nie chce dać, skruszona łzami, Taki twardy los nad nami! O! panie… Lecz ktoś nadchodzi. / Don Żuan wychodzi. Brytasz klęka przy leżącym Don Fernandzie. Wchodzą KRÓL, TARUDANT, FENIKSANA i SELIM. / DON FERNAND Głos go mój w serce ugodzi. Może litość wydobędę I cierpiąc, dłużej żyć będę. SELIM / do króla. / Panie, przechodząc tą drogą, Musisz tu nadeptać nogą Infanta. KRÓL / do Tarudanta. / Bądź świadkiem, panie, Jakie moje panowanie. TARUDANT Zamiary moje podróżne Opaźniasz przez tę gościnę. DON FERNAND / żebrząc. / O! Dajcie jaką jałmużnę Żebrakowi, z głodu ginę!… Niech próżno rąk nie otwieram, Pomnijcie, żem człowiek przecie! A z nędzy, z głodu umieram, W oczach mi głodnemu ciemno, Ludzie! Miejcie litość nade mną I nie odwracajcie oka. BRYTASZ Książę, nie tak żebrać trzeba… DON FERNAND A jakże? BRYTASZ / żebrząc. / W imię proroka! I w imię siódmego nieba, Maury, dajcie nam jałmużnę, A niebo wam będzie dłużne I sam prorok wam zapłaci. KRÓL Taki nędzny, a nie traci Żywota, nie skłania czoła… Mistrzu infancie! BRYTASZ / do Fernanda. / Król woła. DON FERNAND Mylisz się, więźniu, kolego, Mistrzem ja nie jestem zgoła, Ni infantem… trupem obu… Ich trupem, to co innego… Bowiem wyglądam spod grobu; Na piasku jak nędzarz drzemię I proszę wody kropelki… Lecz nie infant, nie mistrz wielki… Tamtych grobowiec naciska, Ja jestem człowiek z nazwiska. KRÓL Więc mi odpowiedz na imię Fernanda. DON FERNAND / wstając. / Teraz, ubogi, Wstanę całować twe nogi, Prosić o posiłek skromny. KRÓL Zawszeż-li taki niezłomny? I wytrwały dziś jak wczora!… Powiedz mi, to uniżenie, Duma to jest? Czy pokora? DON FERNAND Króla godność w tobie cenię, I każdym to stwierdzam czynem To prawo, które zamyka Zakon boży: że nad gminem Król ma sobie berło dane, I ma mieć od niewolnika Posłuszeństwo… więc złamane Członki przed twoją osobą Prostując, stanę przed tobą, Nim przed Panem Bogiem stanę… Wiedz, że król, skąd nie bądź, nosi Taką powagę, moc bożą, Tak się w nim siły wielmożą, Że krew, co mu ciało rosi, Musi wstać w ciała nicestwie I zaświadczyć o królestwie, Do cnót królewskich się dostać. Więc nie tylko króla postać, Ale i cnót świadczy żywość, W sercu łaska, sprawiedliwość I inne cnoty mocarza. A to prawo, podług wzorów Boskich, do natury tworów Przechodzi i tak przeraża Samę dotkniętą naturę, Że prawa prosto idące, O te twory królujące Zbiwszy, nieraz cofa w górę I cud robi niesłychany, Jak niegdyś boże Jordany. I tak: pomiędzy zwierzęty Lwu się królestwo należy. Ten kiedy grzywę najeży I kudłami stanie wzdęty, Jak ogromna fala złota, Co zwierzę przed sobą goni, To mu królewska istota Pastwić się nad jeńcem broni. A patrz na mórz błękit siny, Tam królami są delfiny. Bowiem kiedy akwilony Napędzą fale gromadą; Fale te delfinom kładą Srebrne i złote korony. Jednak to królewskie plemię Co włada na wodnym świecie, Nieraz na swym sinym grzbiecie Człeka wynosi na ziemię I wściekłym falom wyrywa. Więc i orzeł, ten król trzeci, Który po błękitach pływa I zawsze na słońce leci; A koronę ma nie lichszą Od innych, z tych piór na głowie, Które mu burze rozwichrzą! A jednak, kiedy się dowie, Że gdzie podłe żądło gadu Do źródeł nalało jadu I woda już śmiercią trąci, By nie była ludzi grobem, Rusza ją skrzydły i dziobem, I wichrzy, aż ją zamąci, Aby swój kryształ popsuła, Zbladła i ludu nie truła. Królestwo roślin, kamieni Tym samym prawom podpada. Pani owoców, grenada, Co z drzewnych niby promieni Koronę nosi i wieniec, Gdy ją dotknie jad zarazy, Traci ognisty rumieniec, A wewnątrz ziarnek rubiny Wnet zamienia na topazy. Więc śród kamiennej drużyny Także król ma swój sakrament. Oto, panie, ów dyjament, Co jest nad kamienną zgrają, Twardszy od granitów kości, Przed którym magnesy stają, Stają w jego obecności Pomne na króla potęgę, I tę mu zdają przysięgę Poddaństwa, ów król tak twardy, Tyle ma dumy i wzgardy, Że niepomny własnej siły, Kiedy go stal z dziecka krzykiem Zdradzi i dotknie pilnikiem I o królestwo zalęka, W drobne rozpada się pyły, W proch się rozpada i pęka, A biednej stali nie niszczy… Taka więc szlachetność błyszczy Wszędy w królewskich sumieniach, W zwierzętach, w rybach i ptakach, I w roślinach, i w kamieniach; Więc i w ludziach po tych znakach Mają być znani królowie. Nie tylko że z wielmożności, Nie tylko z koron na głowie; Ale, panie, i z litości I ze szlachetnego serca. Chrześcijanin, czy bluźnierca Krzyżowy, gdy spojrzy we dno Duszy, wyczyta to jedno Prawo przez Boga wyryte, Któreś ty w sercu zagłuszył. Nie gadam, abym cię skruszył, Abym do litości skłonił. Ciało me bólem rozryte Nie tyś, ale Bóg pokłonił. Nie chcę u twojej osoby Żebrać, życia już mam sytość. Późna też byłaby litość; Bo wiem, że żądło choroby Aż w serce mnie już raniło; Oddech mi powietrzem szkodzi, Jak nóż przez serce przechodzi I rżnie zapalone płuca. Ja wiem, żem już nad mogiłą, Że mnie już żywot porzuca, I żar wypala piekielny… I to wiem, żem jest śmiertelny, Jak ty, panie, robak drobny, Nie żadna anielskość dumna. I dlatego to podobny Kształt ma kołyska i trumna; Aby to ludzie wiedzieli, Że na podobnej pościeli, Gdy przyjdą na rozkaz boży, Matka ich i śmierć położy. Tak więc podobne do pary Przy kołysce stoją mary! Tak podobne u podwoi Dwojga — dwoje łóż człowieka. Kto to wie — czegoż się boi? Kto słyszał to — czegóż czeka? Kogo strzaskał los na ćwierci, Naraził na nieszczęść krocie — W czymże ufa! Czy w żywocie? O nie, zaprawdę, że w śmierci, W śmierci ufa! Tę ofiarę Zrób ze mnie, panie, o! proszę… Daj śmierć — niech umrę za wiarę! Oto ręce me podnoszę I o śmierć, panie, cię błagam. Nie dlatego, że się wzdragam. Żyć i cierpieć jestem nierad; Że chcę umrzeć jak desperat; Nie dlatego u nóg szlocham, Ale ja się, panie, kocham W takiej śmierci męczennika, Co krwawe ciało odmyka I Bogu uwalnia duszę I na wieki ją ożywia. Więc choć grzechu prosić muszę, Miłość mnie usprawiedliwia, Że o śmierć nieszczęsną proszę… Oto me ręce podnoszę, A ty daj! Lwem będziesz wtedy, Co widząc myśliwce śmiałki, Napastniki ojców schedy, Napada i rwie w kawałki. Orłem będziesz, co się ciska Na gniazd swoich rozbójnika, W szpony mu czaszkę zamyka, I dziób maluje rubinem Tej krwi, co z oczu wytryska. O! Panie, będziesz delfinem. Który na nieba lazurze Zapowiada śmierć i burze Ludziom grożące zalewem. Królewskim ty będziesz drzewem, Co piorunami czerwone, Ramiona ogołocone W burzach rwie i tak się zżyma, Że zda się piorun otrzyma I nad światowym zamętem Będzie spełniało gniew boży. Panie! Będziesz dyjamentem, Co się na stal biedną sroży, Gardząc kamieni motłochem. Lecz syp się w proch i zrób mnie prochem! Bo ja nie ulegnę prędzej; Bo im więcej cierpię nędzy, Im więcej mnie gną rozpacze, Im boleśniej w nędzy płaczę, Im przed tobą jestem mniejszy, Im we wnętrznościach głodniejszy, Im bardziej odarty z ciała I z nadziei, i z łachmanów, Choćby ta ziemia gnać miała Za mną szczękami kajdanów Nawet — nawet w żywot dalszy; Im więcej cierpię, tym stalszy Muszę trwać przy mojej wierze. Bo ona mnie jedna strzeże! Serce nadzieją roznieca! Słońcem w męczeństwie oświeca! Palmy zawiesza nad czołem! Nie przeważysz nad kościołem, Ile go jest w mej osobie. Z kości tych tryumfuj sobie. Gardło masz i moje łono. Bóg ucieczką moją i obroną! KRÓL To już przechodzi pojęcie! Aby człowiek tak grobowy Bawił się takimi mowy, Wpadał na takie sentencje I sam się cieszył w niedoli. Jakże ty chcesz, abym bolał! Gdy ciebie serce nie boli. Jeśliś ty sam umrzeć wolał Niż żyć? Nie, nie, nadaremnie, Litości nie znajdziesz we mnie, Pierwej miej ją sam nad sobą. / Wychodzi. / DON FERNAND / do Tarudanta. / Przed twoją, panie, osobą Uniżam się, wspomóż jeńca… TARUDANT / odpychając go. / Nędzarzu! / Wychodzi za królem. / DON FERNAND / do Feniksany. / Więc potępieńca Ty się ulituj, o pani, Jeśli twa piękność jest z Boga, A nie jest wzięta z otchłani. FENIKSANA Ach! Jaki widok! DON FERNAND Ty sroga, Odwracasz oczy?… FENIKSANA We łzach mi Toną… człowieku! Ach! Strach mi! Duch mi cały z ust wyskoczy! DON FERNAND I dobrze, bo są też oczy Ach! Nie do nędzy stworzone. Dobrze, że twój wzrok roztropny. FENIKSANA Puść mnie. Jaki ty okropny! DON FERNAND Okropny? Choć odwrócone, Oczy masz pełne popłochu. Dobrze jest, abyś wiedziała, Że piękność twojego ciała Tyle, co mój szkielet waży, Tyle co ja… garstkę prochu. FENIKSANA Puść mnie, oddech mnie twój parzy, Głos zabija, szaty cuchną. Puść mnie ty, człowiecze próchno! Szaty mi rękami skazisz, Oddechem twoim zarazisz. Puść, człowieku, bo omdleję! / Ucieka z Selimem. Wchodzi DON ŻUAN pokrwawiony i w łachmanach, z chlebem. / DON ŻUAN Oto mnie Maury, złodzieje, Za kawałek tego chleba Zbili — krew się ze mnie leje. Panie, jedz. DON FERNAND Już mi nie trzeba Jadła, drogi przyjacielu. Oto już jestem u celu… Już idę… DON ŻUAN / padając mu do nóg. / Panie mój drogi! Czy ty już… o! ratuj, Boże… DON FERNAND Płacz tu już nic nie pomoże. Nie martw się — ziębną mi nogi — Zaprawdę, jużem przy śmierci. To serce, za godzin mało, Robak śmiertelny przewierci I znajdzie, że cię kochało, Ciepło w nim jeszcze zostanie. Nie martw się, mój Don Żuanie. Ja się w długą podróż wybieram… A dla Boga tu umieram, Chóry anielskie bogacę I dług Panu memu płacę. Nie martw się i oczu rosą Nie lej na ciało książęce. Każ, niech mnie wezmą na ręce I do mej jamy odniosą. Już konam… DON ŻUAN Z tą ziemią nędzy Ostatni mój węzeł pęka! DON FERNAND Don Żuanie… czy później, czy prędzej O tu. Pokazuje na ziemię. Daj rękę. Ta ręka Karmiła mnie — o! szlachetna! Chociaż moja śmierć nie świetna. Po śmierci Bóg może zdarzyć Odmianę… więc w mazamorze, Gdzie się sam jak trup położę. Nie rusz mnie, lecz po skonaniu, W mistrzowym zawiń ubraniu I zostaw tak okrytego Cichym i spokojnym trupem, Jeśli król pozwoli na to. A kiedy przyjdą z okupem, To znajdą mistrza martwego Pod zwykłą krzyżową szatą I powiozą, gdzieś przez morza, Do kraju garstkę popiołów… Już też, za tyle kościołów, Da mi tam grób łaska boża! / Don Żuan i Brytasz wynoszą go. / ZMIANA II / Lądują, na brzeg morski ALFONS i DON HENRYK z rycerstwem. / ALFONS Zostawić falom zhukanym okręta, Co podpierały żaglami obłoki. I niechaj biją dział ogniste smoki, I niechaj rzeka ludzi wyrzygnięta Z okrętów płynie i ton kraj zalewa… DON HENRYK Zły do lądunku brzeg wybrałeś, panie, Radziłem lepiej te masztowe drzewa Bliżej po srebrnym posunąć bałwanie I z nich samemu Fezowi dać szturmy. A tu, jak widzisz, maurytańskie hurmy Rażą nas straszną szabel błyskawicą. Tu sam Tarudant, z swą oblubienicą Z Fezu wracając, bój nam wypowiada. ALFONS Jasnych aniołów była to dorada, Abym uczynił to, co teraz czynię: W Fezie na oba natrafiłbym wrogi, A tutaj jeden… o pół nie tak srogi, Stoi na polu. Więc, nim się rozwinie, Każ huknąć w trąby. DON HENRYK Racz zważyć, że wojna Za wczesna, panie, ludzie nie gotowi. ALFONS Na nic nie zważam, dusza moja zbrojna, A duch w mej piersi rówien piorunowi! A duchy święte pilnują mych skroni, A dla Afryki niosę śmierć w tej dłoni! DON HENRYK Lecz noc zaciąga swoje smętne kiry Na ogień słońca, na niebios szafiry; Ona zwycięstwo tobie wydrze z roku… ALFONS Ha! Więc zwyciężać będziemy po ciemku. Niechaj noc idzie z czarnymi sztandary, Ona nie wydrze z mego ducha wiary, Że się o sprawę biję sprawiedliwą. A jeśli Fernand mękę swą cierpliwą Za nas, o bracie, Bogu ofiarował, To Bóg pioruny te jasne ukował, Którymi szyki będzie walił krwawe A my zbierzemy zwycięstwo i sławę. DON HENRYK Lepiej by w polu porobić przerąby… / Ściemnia się — słychać w powietrzu anielskie trąby i różne głosy duchów. / ALFONS Cyt… słyszysz, bracie?… DON HENRYK Głosy jakby śnią się… ALFONS Głuchną… i znowu. GŁOS FERNANDA Alfonsie! Alfonsie!… DON HENRYK Glos mego brata… i znów jakieś trąby Smętne, powietrzne, rozpłakane głosy… ALFONS A więc to Pan Bóg z całymi niebiosy Schyla się ku nam, owinięty nocą. / Wchodzi DUCH FERNANDA z pochodnią. / DUCH Z błogosławieństwem tobie i z pomocą Dla twojej, Alfonsie, wiary Pan Bóg zesłał tę noc ciemną, I zlitowany nade mną, Pozwolił opuścić mary, Gdzie płakali… odejść od nich… A tu z duchów ciżbą liczną I z tą pochodnią gromniczną U gwiazd zapaloną wschodnich Iść przed wami… Za mną… za mną!… / Wychodzi. / DON HENRYK Bracie, opuszcza mnie męstwo, Zda się, że czaszkę dwujamną Miał ten… GŁOS FERNANDA / za sceną. / Za mną… ALFONS Słyszysz?… GŁOS FERNANDA / ginący w odległości. / Za mną… ALFONS Na koń, bracie, Bóg nam daje zwycięstwo!… / Wychodzą z wojskiem za dachem Fernanda. / ZMIANA III / Galeria w pałacu króla fezkiego. Z jednej strony wchodzi KRÓL i SELIM, z drugiej niewolnicy chrześcijanie niosą w trumnie ciało Don Fernanda. DON ŻUAN idzie za trumną. / DON ŻUAN / do króla. / Napaś oczy tym widokiem, Oto w czterech deskach leży Bohater, perła rycerzy, Twoim okrutnym wyrokiem Zabity… KRÓL Ktoś ty jest taki?… DON ŻUAN Rycerz bez żadnej poszlaki… Z nim oto dźwigałem biedę I łez się wspólnych napiłem, Do śmierci wierny mu byłem I za ciałem jego idę. KRÓL Patrzajcie się, ludzie krzyża, Bo oto trumna się zbliża. Trumna, co do mnie należy, A w niej oto przykład leży Zgiętego aż do mogiły Pod nogą króla oporu. Niech teraz Alfonsa siły Wyrwą go i ów sen moru Odwalą… Niech kto wyzwoli Z tej ostatecznej niewoli, W której mu łańcuchy śnią się? Chodź! Chodź po brata, Alfonsie! Chodź mu teraz z uwolnieniem!… Co do mnie… choć Ceutę tracę, To się tym książąt zgnieceniem I starciem więcej bogacę W sławie, niż tysiącem grodów… Otom upór ich zwyciężył. A jakom żywemu ciężył Na piersiach… obaczą tłuszcze, Że nawet tej garstce lodów I po śmierci nie odpuszczę, Ale kość zgnilizny bliską I to nieszczęśliwe ciało, Z tą trumną na pół spróchniałą Oddam na wiatrów igrzysko, Na słońca wystawię skwary I wiatry… DON ŻUAN Bliskiś jest kary! Bo oto widzę z wysoka Chorągwie twego proroka Niżej… a krzyże u góry… KRÓL Selimie… wyjdźmy na mury Zobaczyć… co za nowiny? / Wychodzą. / ZMIANA IV / Pole pod morami Fezu. Wchodzi DUCH DON FERNANDA z pochodnią, za nim zaś ALFONS z wojskiem, DON HENRYK. — FENIKSANA i TARUDANT wzięci w niewolę. / DUCH FERNANDA Przez ciemnoście i mrok siny! Przez skały i rozpadliny, Gdzie orzeł latać się lęka, Prowadziłem was bezpiecznych. Oto różana jutrzenka! Oto Fez w ogniach słonecznych! Więcej mi Bóg nie pozwoli… Wykupcie mnie u pogan z niewoli. / Znika. / ALFONS Zniknął w jutrzenki lazurze… Hej… kto tam z ludzi na murze? … Niech król do układów stanie / Pokazuje się na murze KRÓL i SELIM. / KRÓL / z muru. / Czego chcesz, śmiały młodzianie? ALFONS Wypuść infanta z niewoli, A ja ci oddam w zamianę Twoje dziecko ukochane, Które oto w mojej mocy… Inaczej… choć serce zaboli, Uczynię twój dom sierocy. Śmiercią twojej córki pusty… KRÓL Selimie… ach, tymi usty Wydan wyrok sprawiedliwy… Co zrobię? Fernand nieżywy, A moja córka u wroga. Fortuno! Fortuno sroga! Jak ty się nagle odmieniasz! FENIKSANA Ojcze! Czy ty zakamieniasz Serce na twej córki głosy? Że widzisz mnie w tej niedoli, Widzisz z rozwianymi włosy, Pod toporami, pod strażą I spokojną patrzysz twarzą Na córki twojej więzienie. W twoim ręku los mój cały, W twoim głosie me zbawienie, A ty stoisz oniemiały? Kiedy w jednym twoim słowie Ratunek dla córki leży? Widzisz miecz na mojej głowie I czekasz, aż we mnie uderzy? I milczysz? Aż mnie zabiją, Aż mi nóż utopią w łonie I szyję zetną bułatem… Ach, lwem ty byłeś na tronie! Będąc ojcem, jesteś żmiją! Będąc sędzią, byłeś katem! Nie król ty, nie sędzia, nie ojciec. KRÓL O! Feniksano… ta zwłoka, Choć z twarzy mej trudno dociec Boleści… ach, na proroka! Straszną mnie rani katuszą. Bo wiedz, Alfonsie, że wczora Książę się wasz rozstał z duszą O samym zachodzie słońca, Po wyjeździe Feniksany, I leży niepogrzebany… A ja… wskrzesić go bezsilny Wam… (o fortuno zdradziecka!) Oddaję krew mego dziecka Na zemstę… FENIKSANA O nieomylny Wyrok był!… jestem zgubiona! KRÓL Niech płynie ta krew czerwona, Za jej duszą moja śpieszy. DON HENRYK Co słyszę! Mój brat nieżywy! O! więc już go nie pocieszy Ta wolność… i pomoc próżna. ALFONS Nie mów tak, twój brat szczęśliwy, Girlanda go gdzieś podróżna Duchów i gwiazd bratnich wita. Co do mnie, treść jego woli Nie jest mi wcale zakryta. Prosząc, byśmy go z niewoli Uwolnili, gdy w ciemnościach Z pochodnią przed nami błądził, Mówił o sercu i kościach… Więc, królu, abyś nie sądził, Że ten trup, po którym lament Morskie podniosą Syreny, Podlejszej jest u nas ceny, Niż jaki wschodni dyjament I cudne piękności lice, Za Fernanda zewłok święty Oddam ci twoję dziewicę; Róże dam… za dyjamenty, Śniegi dam… za te popioły; Oddam tobie maj wesoły A posępne wezmę grudnie; Tę postać świecącą cudnie, Co mi z rąk jak anioł ucieka, Zdając się młodością i chwałą, Oddam ci za biedne ciało Nieszczęśliwego człowieka. KRÓL Co mówisz?… ALFONS Każ spuścić trumnę… KRÓL Ach! I czoło moje dumne Pójdę… przed tobą uniżyć… Spuścić tu ciało książęce… / Odchodzi. Spuszczają trumnę z murów. / ALFONS / przyjmując spuszczoną trumnę. / Przyjmuję ciebie na ręcę, Święty! Drogi męczenniku!… Całuję twe rany i krzyże.. Proszę… pomóż mi, Henryku Tę trumnę… DON HENRYK Witaj, mój bracie!… / Stawiają trumnę… Wchodzi KRÓL i uniża się do nóg Alfonsowi, który go podnosi z ziemi. — Wchodzą DON ŻUAN, BRYTASZ i NIEWOLNICY. / DON ŻUAN A mnież to nie powitacie? ALFONS Witaj, don Żuanie stary? Dobry nam zdajesz rachunek Z opieki… DON ŻUAN Prowadzę mary… Póki żył, każdy frasunek Podzieliłem z nim i nędzę… A teraz (od łez mi ciemno! ) Oto on poszedł przede mną, Ale ja go tam dopędzę, Dopędzę… ALFONS / obracając się ku trumnie / Wuju mój drogi! Fernandzie, pochodnio świata! Na twoje ręce i nogi, Jako na święte stygmata, Kładę usta… i tę mroźną Dłoń ściskam w królewskiej dłoni… A choć przyszedłem za późno, Miłość moja się wyłoni W pośmiertnej dla ciebie cześci; I z mojej wielkiej boleści Wielkie, ze złotymi czoły Wstaną dla ciebie kościoły. Bowiem po śmierci się jasno I przyjaźń ludzka pokaże… Królu, a tobie zaś w darze Oddając twą córkę własną, Oddaję tez Tarudanta. Ale przez pamięć infanta, Któremu Mulej był miły, Proszę… abyś ten kwiat złoty, Który był ceną mogiły, Uczynił nagrodą cnoty, Wiary — i dał Mulejowi. KRÓL Wszystko u mnie twa łaska stanowi. ALFONS / do niewolników. / Teraz wy, coście w niewoli Nosili z księciem łańcuchy, Z niańczynymi teraz ruchy Nieście to ciało, powoli, Niech spocznie… a my za trumną, Co jest jako Arka święta, Rycerską idźmy kolumną, Żałobni, aż na okręta; Gdzie w srebrną złożymy skrzynię Zewłok ten niezłomnej duszy… I z prochem flota wyruszy I do ojczyzny popłynie. Około 1841. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowacki-ksiaze-niezlomny. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Juliusz Słowacki, Pisma Juliusza Słowackiego, Tom IV, nakł. ksiegarni Gubrynowicza i Schmidta, Lwów 1880. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Utwór powstał w ramach "Planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 roku" realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2014. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o "Planie współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 r.". Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł, Marta Niedziałkowska, Ewelina Ojdana. ISBN-978-83-288-2859-9