Bianka Rolando Biała książka Piekło Pieśń czterdziesta. Końce końców Chodźcie do mnie wilki szaleńczo szare nakarmię was pomyjami po ucztach trzech Wpychajcie w swe pustki wielkie kęsy ja będę was głaskać, korzystając z nieuwagi Na koniec zawsze jest najwięcej jedzenia na mych obrusach tak wiele pozostaje Przyjdźcie do tej, co ciągle się rozdrapuje Rozdrapuje swe zrastające się usta do śpiewu z nieśmiałości zrastające się, z lęku, z pychy Oto przechodziłam między podwojami tajnymi twarz może przez to bardziej blada i wysuszona Teraz unikam swych odbić w szkłach dekoracyjnych w ich połamanych ornamentach widzę potępienie Oblubieniec za górami i lasami brzozowymi a ja palę papierosy, stojąc znów na trzech nogach Stoję w oknie nad brzegiem morza, wypatrując powrotu Wszystkie trzy nogi już mi drętwieją przez me pozowanie Ciężarna jestem wobec pieśni pęczniejących w przełyku Po cóż przechodzić szlakami mglistymi przez lasy? Po cóż przechodzić szlakami mglistymi przez siebie? W pojedynku pojedynczo ciągle jesteśmy zagubieni między kopytami porzucamy się na chwilę, na momenty Świadoma relacji barwnych i praw kontrastów jestem ciągle rozstrzygana, rozstrzygająca się w wielobarwności Przebiegając przez przebieralnie mnogie, w pędzie pochwycę w pędzie pochwycę werdykty w kopertach, skradnę je W najświętsze wedrę się, ukradnę te werdykty potępienia Mój śliniak już cały mokry od opowieści uciekających Pogubiłam me wdzięczne diademy, dostojne dodatki całą biżuterię wyjściową na błądzenia ślepe Czyż nie jestem piękniejsza, bo potłuczona i naga? Wytańczę sobie kształt grobu będę w nim mogła się pomieścić z mymi zapasami ze zbiorami słów i obrazów zupełnie bezcennych Nie kładź więc na moje oczy monet dla przewoźnika dla tego niewidocznego taksówkarza z czarnym uśmiechem Chomikowe policzki napełnię pieśniami, będę je jeść gdy chlebak pozostanie pusty i bidony wystygną Wtedy złożę z nich kadzidło, złoto, mirrę dla przestrzeni dla przestrzeni pytających, zostających w wolnym oddechu Teraz szukam swego podobieństwa znów, lecz trzy echa słyszę milkną z wolna dźwięki wysokie, niskie wyskakują jeszcze przede mnie, bym sobie laurki sama sprawiła Laury pachnące na wieczną pamiątkę śmierci moich potakujących Potakujące śmierci zgadzające się na datę i godzinę zgonu Ja, Lacrimosa wątła, wychodzę więc z mroku głębokiego może jakaś barwa wychyli mój kształt z czerni i zabierze mnie w kolejne długie historie, ciągle wijące się fraktalami, winem Pomyśl, jakże przedziwne są smaki tych koncentratów koncentratów z niemotyli z pierwszego, z drugiego tłoczenia które wylewają się, burzą, rozwalają wszelkie pojemniki do przechowywania naczynia rozwalone na trzy części Rozwalają się porcelany z dożywotnimi gwarancjami trwałości Jakże to wszystko niepraktyczne i najpiękniej niedokładne lepienie z niebytów piętrzących się, przy bytach rozrzucanych Kimże jestem teraz, gdy siedzę na kanapie, spijając ostatnie nuty kokosowym starcem, karuzelą made in Purgatorium malowaną? Może jestem w brunatnym wbiciu ciast ciągle się przypalających? Segregując odpady do trzech koszyków, ciągle przymrużam oczy Mrużę je, by być sędziną zaprawdę sprawiedliwą i litościwą Jakże niepurpurowe są me szaty, lekka biel łasi się do mnie Wszystko znów zabiorę do siebie, zlepię grzbiet zbioru pieśni Musi być on tłusty, chroniący przed wiecznością uczulającą mało ciągle na jej temat w miarę szczegółowych przewodników Nikt nie wskaże nam odpowiednich linii autobusowych, nazw ulic Nie przeczytamy na miękkich okładkach, jakie są ich przywitania jak należy mówić i jakie gesty wykonać, nie obrażając ich? Nieśmiało spoglądam, wychylam się na palcach, chcąc dojrzeć więcej bujam się w mej niepewności, pewności dalszych panoram bujam się w sobie, balansując, przekornie wychylając się na boki bujam się, wyśpiewując pieśni poranne, zlepione jeszcze z nocą Wtedy me oblicze znów się rozjaśni, znów rozpoznam kształty które umiem dobrze nazywać po polsku i włosku i je rysować Potrafię je jeszcze narysować swym spojrzeniem, więdnącym Rebusy przywrócą swą rozpoznawalną treść schowaną Roślinność na parapetach systematycznie odżyje całkowicie zdziwiona mą pamięcią i troską nagłą W głębokich tłach scenografii będę jednak dostrzegać te niebyty wycofają się, ustępując temu imiennemu, foremnemu Ruszę na zamorskie wycieczki przepełniona ekwipunkiem Zatęsknię do brzegów oddalonych i pójdę na plażę się skremować Chłodne rozmycie opłucze mnie i pochwyci mnie dla siebie Teraz rozrzucam wam kropki na końce jak confetti czarne Cieszmy się więc, posypujmy nimi na zakończenie piekła tam tkwią wszystkie zakończenia, same końce właśnie tam spalone ich lonty, kruszące się ciągle na obrusach odświętnych płaczliwy wosk zaświadcza o ich winie i wysokim płomieniu nie pozwoli im na jakąkolwiek restaurację dawnych pomników Znów zęby się pokrywają zniszczeniem wyśpiewanym Trudny jest ten śpiew odepchnięty, kłócący się ze sobą jednocześnie śpiewać już nie chcę tak straszliwego udręczenia wypluwanego Zamykam piec nastawiany na temperaturę ciał ich własnych Odchodzę, łapiąc swój oddech znów w naturalną rytmikę Zamorskie krainy wabią mnie swymi smakami nieznanymi Powinnam się więc pożegnać ze wszystkim słowami znajomego Arriverderci, brunatni z chwilowymi przebarwieniami ku Bogu Kazalnicę mą żelazną ominęłam z daleka, nie wznosząc głosu ponad gdyż moja brunatność oczywista, zęby połamane na pieśniach co je licznie przed wami wywlekałam, ich kwiecistości zawiłe Moja ucieczka przed detergentem zaczyna się dopiero Znów rozgorzeje bitwa na śmierć, na życie, o światłocienie bitwa o przynależność do zbiorów, określających się wciąż na nowo Układy współrzędnych z osiami, z ościami, on znów będzie zerem Podmywa stopy, jasność gruntu i uzębienia spłukuje Przedostaje się tajemnie przez przerwy między wyrazami aby podczas nieuwagi głaskać mój biało-czarny grzbiet. Nadchodź więc i zakończ mnie, zakończ mnie sobą wyznacz mi wielość nowych początków, na końcu. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rolando-piesn-czterdziesta-konce-koncow. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/ Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Bianka Rolando, Biała książka, Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznan 2009. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Paweł Kozioł, Jan Szejko.