Stanisław Przybyszewski Goście Epilog dramatyczny w jednym akcie ISBN 978-83-288-2701-1 OSOBY: * ADAM. * BELA, jego żona. * POLA, jego siostra. * GOŚĆ. * NIEZNAJOMY. * PIERWSZY STARZEC. * DRUGI STARZEC. * WODZIREJ. * GOŚCIE. W pałacu przygrywa muzyka Danse macabre Saint-Saënsa. Konradowi Rakowskiemu / Park. Noc księżycowa. W dali rzęsiście oświetlony pałac. Po parku przesuwają się z uśmiechem i gwarem pary ludzi — wchodzą do pałacu, to znowu wychodzą. Na scenę wchodzi dwóch starców, siadają na ławie. / SCENA PIERWSZA / STARZEC I i STARZEC II. / STARZEC I Jak to się wszystko zmienia na świecie. Pamiętam ten pałac, kiedy jeszcze żył stary hrabia. Panie, jakie tu serdeczne, a wesołe były bale… Ale odkąd go ci nowi przybysze kupili — wszystko się zmieniło. Mnie tu coś ciągnie, taki jakiś stary nałóg, ale mi tu już nie miło. STARZEC II Skąd oni się tu wzięli? STARZEC I Niewiadomo. Spadkobiercy hrabiego właśnie pałac wystawili na licytacyę — oni przyjechali — Bóg wie skąd, no — i kupili… STARZEC II W pałacu ukrywa się jakaś tajemnica. STARZEC I / zamyślony / Jak tu było wesoło! Pamiętam, jak się przed trzydziestu laty tu bawiłem — och, to był inny dom, jak teraz — inny, inny… STARZEC I Bo było w nim czyste sumienie i szczęście i spokój. STARZEC II A teraz? STARZEC I Tam jakaś tajemnica na dnie się ukrywa. Jakaś straszna tajemnica. Mnie nie oszukają pozory, ani te ciągłe bale, ani ta sztuczna wesołość… STARZEC I Co się tam na dnie kryć może? Jaka tajemnicza zbrodnia? Co? STARZEC II Bo ja wiem? Zbrodnia — hm — wszystko jest zbrodnią — człowiek na to stworzony, by płodził zbrodnię. STARZEC I Tak, tak, wszystko może być zbrodnią. STARZEC II Życie samo, bo żyjesz kosztem innego. STARZEC I / zamyślony / Ożenisz się z kobietą, o której nie wiesz, czy cię kocha… STARZEC II Przyjdzie dziecko na świat, którego wychować nie możesz… STARZEC I Udusisz wstrętnego skąpca, którego pieniędzmi mógłbyś świat cały uszczęśliwić… STARZEC II Przekroczysz prawo, które samo może być zbrodniczem… STARZEC I Tak! to wszystko może być zbrodnią… / Po chwili. / STARZEC II Nie wińmy ludzi — oni na to stworzeni, by zbrodnie płodzić, a wszystko może być zbrodnią… Ach! ludzie tacy biedni, tacy biedni… STARZEC I I oni, ci nowi przybysze, zdają się być weseli, a taki dziwny lęk wyziera im z oczu… STARZEC II Ha, bo dziwni, dziwni goście zapełnili ich dom. Zwłaszcza ten jeden, co krok w krok wlecze się za Adamem: gdzie Adam się ruszy, jest przy nim — taki cień nieoderwany… STARZEC I Jakoś mi strasznie niemiło. To jest, jakgdyby jakieś nieszczęście zawisło nad tym domem. / Chwila milczenia. / STARZEC II Tylko nie wińmy ludzi. Ludzie czasem bardzo biedni — a może nawet żadnej zbrodni nie popełnili. Natura dziwnie bywa czasem złośliwa. Karze za grzechy, która sama w serce człowieka wszczepiła. STARZEC I Tak, tak. Dziwnie się mści chwila szału i szczęścia… STARZEC II Czasami człowiek nie wie, że zbrodnię spełnił… Nagle w sercu powstaje mała ranka — rozrasta się w straszliwy sposób — człowiek nagle przejrzy, ale wtedy dopiero, jak go już obłęd chwyta… I to czasami nawet w chwili szczęścia jakieś nagłe wspomnienie — słaby jakiś wyrzut — z tym jednym wyrzutem kojarzą się tysiące — coraz silniejsze, coraz cięższe — rozpoczynają się poszukiwania, dochodzenia… najdrobniejszy szczegół, najmniejsza krzywda wyrasta do potwornych rozmiarów — i, ot! dom napełnia ci się dziwnymi gośćmi. STARZEC I Tak, tak, to ta tajemnicza ukryta sprawiedliwość wewnętrznego porządku rzeczy… STARZEC II Tego ludzie nie wytworzyli — oni znają tylko karę, a sprawiedliwość serce samo wymierza… STARZEC I Serce… he, he — za swoje własne złe podszepty i uwodzenia… STARZEC II / śmieje się cicho / Tak, tak, tak… / Z pałacu dochodzi muzyka — pary się zbierają, wszystko gromadzi się tłumnie na werandzie pałacu. / WODZIREJ / klaszcze w ręce / Panowie i panie, taniec się rozpoczyna! STARZEC I / do drugiego / Chodźmy i my, niech sobie przypomnę te piękne czasy, kiedy tu było tak dobrze i wesoło… STARZEC II I dobre sumienie… / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Z werandy pałacu schodzi Adam, głęboko zadumany. Stoi chwilkę, potrząsa głową. / ADAM / po chwili / Straszny gość zagnieździł się w tym domu… zamyślony straszny, straszny… POLA / schodzi z werandy, podchodzi ku Adamowi, bierze go za rękę. / Adam! Adam! Mój biedny bracie — ja muszę opuścić twój dom. ADAM / przerażony / Co? co? Ty chcesz opuścić mój dom? POLA Tu niema miejsca dla mnie — twój gość mnie wypiera… ADAM Co? Miejsca niema? Dla ciebie niema miejsca? No, to ci zbuduję nowe pałace, marmurowe — z kryształu, jeżeli zechcesz, z czerwonego porfiru, zielonego syenitu — miasta ci całe zbuduję — całe miasta — świat cały ci zabuduję — tylko zostań, zostań… POLA Och, gdybyś ziemię całą dla mnie zabudował, to jeszcze nie będę miała miejsca. Twój gość zewsząd mnie wyprze… Już ja ci się teraz na nic nie przydam… Ten dom twój, to dom nieszczęścia, lęku — dom złego sumienia… ADAM Pola! POLA Nic, nic — stało się coś strasznego w tym domu; ja ci się pytać nie chcę, nie chcę nicować twej duszy — o Boże, żeś ty musiał wejść w ten dom! I co cię tu sprowadziło do tego domu? ADAM Miłość. POLA A spełniłeś zbrodnię… ADAM Co? co? POLA / z cichym uśmiechem / Ja już wszystko przeczułam i przeklinam ten dom, który duszę twą zabił. / Chwila milczenia. / POLA Tak! na nic ci się już nie zdam. Adam, pomnisz to nasze wielkie szczęście, to spokojne ciche szczęście, zaczem wszedłeś w ten dom? Raz na skałach, na brzegu Oceanu? Morze tak gładkie i miękkie, jak dłoń ukochanej kobiety; jakaś zaświatowa melodya zmroków i gasnącej purpury na niebie wypełniała świat cały — i ocean znikł i świat cały spłynął nam z oczu… ADAM / nagle / Och jaki ja byłem wtedy szczęśliwy! POLA A pamiętasz przed rokiem jeszcze, zaczem wszedłeś w ten nieszczęsny dom, pamiętasz te białe noce nad morzem Północy? Słońce, co właśnie zaszło, skryło się na chwilę za morze — już, już znowu powstać miało — w wielki ogromny majestat purpury, co niebo obciągnął, wcinały się długie, złote gońce światła, co białym żarem za chwilę świat zalać miało. Pomnisz, z jakiem szczęściem chłonąłeś te dziwne czary? ADAM Pomnę! Zbyt dobrze pomnę — może, gdybym to wszystko zapomniał… POLA To? to? ADAM Możebym się wtedy pozbył tego strasznego gościa… / Milczenie. / POLA Gdzieś ty go spotkał? ADAM Gdzie, gdzie? Ha! na drodze życia, droga siostro. Wtedy, jak mi się noga poślizgnęła, jak bez myśli i bez pamięci rzuciłem się na oślep — w to, to… nieszczęście — ha, ha… miało ono być szczęściem… każdy człowiek, któremu się noga poślizgnie… wiesz, dostaje w dom takich gości… POLA Adam! Coś ty zrobił? ADAM / patrzy na nią z cichym uśmiechem — wymijająco. / Gdzie go spotkałem? Ot, widzisz, przyczepił się do mnie po raz pierwszy w wielkiem mieście. Idę późną nocą do hotelu, a droga wypadała przez ciemny i dziwnie ponury park. I nagle, jakby z pod ziemi wyrósł, stanął człowiek przedemną i spojrzał na mnie wzrokiem, ale to takim wzrokiem, który całe ciało wypełnia, rozpiera je, zimnym dreszczem plecy, piersi zbiega. Drżałem, trząsłem się, ale oczy nasze się splotły, oderwać ich nie mogłem, zlepiły się z sobą… On powiedział tylko: odtąd pozostaniemy razem. Przez całe życie pozostaniemy razem… POLA Jakąś ty zbrodnię popełnił, Adam? ADAM Istnieje jakiś człowiek, któryby zbrodni nie popełnił? Jakiejś, choćby małej zbrodni? Co to znaczy duża, mała zbrodnia? Największa może mieć tak małe skutki, że staje się małą i naodwrót… A czy ty nie masz czasem lęku i trwogi, żeś może nieświadomie spełniła jakąś zbrodnię, taką, o której może nawet nie wiesz? Nie czujesz lęku i trwogi? POLA Nie na tyle, bym sama przed sobą uciekać musiała. ADAM Szczęśliwa! POLA Widzisz moje życie ciche, spokojne, zrównoważone. ADAM Zrównoważone… tak — jak było jeszcze przed rokiem nasze wspólne życie. POLA Przed rokiem. ADAM I jesteś szczęśliwa z mężem? POLA Spokojna, spokojna. A to już szczęściem… zamyślona I czemuś tego — takiego gościa wprowadził do twojego domu? ADAM Musiałem, musiałem! A, powiedz mi, czy jest jakiś dom, w którymby taki pan nie gościł? POLA Straszne, straszne! po chwili wskazuje na pałac, skąd coraz głośniejszy dochodzi oddźwięk muzyki. A to cię nie ogłusza? ADAM Nic, nic — chwilami pragnę się oszołomić, ale gość mój nie pozwala mi zapomnieć — to, to wskazuje na pałac to dla niej, dla mej żony: kobietę to ogłuszy, ale mnie — nie… POLA Adam, ja muszę cię opuścić, taki dom to jak zaraza… Zarazek nieszczęścia przyczepi się do sukni i wniosę go w mój dom. ADAM Tak idź, idź — ale z tobą znika dla mnie reszta spokoju, ukojenia, nagle z rozpaczą. Och, módz zapomnieć, módz zapomnieć! POLA / opada, głucho / Módz zapomnieć… po chwili A nie mógłbyś opuścić tego domu? ADAM I dokąd ucieknę? Przed sobą uciec? Nie można! SCENA TRZECIA / Z werandy schodzi Bela. / BELA Adam! Adam! ADAM Co? Tu jestem. BELA / podchodzi / Jesteś niedobry. Czemu gości spraszasz, jeżeli wciąż uciekasz? Co chwilę trzeba cię szukać po wszystkich kątach rozdrażniona, a dziwnych, dziwnych gości sprosiłeś. ADAM / zamyślony / Tak, straszni goście gnieżdżą się w naszym domu. BELA Czemuś ich sprosił? ADAM / znacząco / Myśmy ich przecież oboje, tak! oboje w dom sprowadzili. BELA Co? Oboje? Co? ADAM Nic, nic — tylko Pola mi mówi, że odjeżdża do domu. BELA Co? odjeżdżasz do domu? Adam zatrzymaj ją! co z nami będzie — Pola zmiłuj się, czy wiesz jaką ty pustkę pozostawisz? POLA Wiem niestety, ale muszę już jechać, muszę — tu, tu w waszym domu mi niedobrze, a u mnie tak cicho, tak smutno, ale spokój, spokój… SCENA CZWARTA / Wchodzi gość niespodzianie. / GOŚĆ / uprzejmie / Ależ państwo, goście was szukają… Chcą twoje zdrowie pić, Adamie, cóż ty taki nieswój — a pani jakoś przygnębiona. ADAM / nerwowo, do Beli / Idźcie do sali, powiedzcie, że zaraz przyjdę. Głowa mnie boli, chwilę jeszcze pochodzę po parku… POLA / nieprzyjaźnie do Gościa / To zostawmy go tu chwilę samego — chodź pan… GOŚĆ / uprzejmie / O nie, ja z nim pogadam, ja go zwykle uspokajam. BELA Chodź Pola, chodź — słyszysz? Taniec, taniec… / Odchodzą. / SCENA PIĄTA / ADAM i GOŚĆ. / ADAM / patrzy nienawistnie na gościa / No i cóż? Na krok mnie nie odstąpisz? nie dasz mi chwili spokoju? GOŚĆ Wiesz, żem nieodstępnym twoim towarzyszem. Pamiętasz tę noc w ciemnym parku? — Wtedy ci już powiedziałem, że odtąd pozostaniemy razem. To niemiła rzecz, ale już muszę pozostać przy tobie. To takie moje przeznaczenie. — Widzisz, jam twój cień. Co? ADAM / opada / I nigdy mnie już nie opuścisz? GOŚĆ Nigdy. ADAM / z mocą / A gdy cię z serca wyrzucę, gdy znajdę tyle siły i odwagi, by się zamknąć na ciebie, gdy się stanę tak mocny i powiem ci precz! gdy znajdę kogoś lub cośkolwiek, co mą duszę wypełni, że będziesz się musiał od mych stóp oderwać, że będziesz musiał umilknąć… GOŚĆ Hm, — kto inny możeby umiał to zrobić. — Ty nie! ADAM A jeżeli rozum mój zyska taką przewagę, że powiem sobie, iż to, co zrobiłem, zrobić musiałem — że była tylko ta jedyna droga?… GOŚĆ Do szczęścia? ADAM Wszystko jedno, w przepaść, w otchłań, w rozpacz, ale że tak się stać musiało. GOŚĆ Rozum dziwnie nierozumny w takich razach… ADAM Ale, jeżeli zdołam to zrobić? GOŚĆ Wtedy cień mój na ścianę rzucę. Roztoczy nad tobą straszne skrzydła — gdzie się ruszysz, te czarne, upiorne skrzydła — nie! straszne ręce, rozczapierzone, groźne palce, gdyby szpony szatana, co już, już cię pochwycić mają — gdzie się ruszysz, będziesz zawsze widział te straszne, czychające, podstępne szpony — teraz jeszcze ramiona rozwarte, przyczajone, ot — tak, jak pantera do skoku: jedna sekunda, a obejmą cię w piekielne kleszcze, ot! tuż pod gardło — owiną cię piekielnym uściskiem, coraz silniej cię dusić będą, coraz silniej… ADAM Aż, aż? GOŚĆ Aż uduszą śmieje się. I jesteś mój! mój! mój! ADAM / zrywa się / A dla czego ja twój? GOŚĆ / śmieje mu się w oczy / Ach, jak ty pragniesz to zamilczyć, zdusić w swojem sercu — czemu się pytasz, dlaczegoś ty mój? Wiesz przecież sam najlepiej. ADAM A jeżeli te ręce nigdy się od ściany nie oderwą? GOŚĆ Hm, jeszcze gorzej. Zresztą mówiłem ramiona, ramiona, zda się przyczajone do skoku jak pantera — Ha, ha… Te ramiona ci się rzeczywiście przeistoczą zwolna w takie drapieżne, szatańskie zwierzę — będziesz je miał ustawicznie przed oczyma — i co chwilę czujesz, że to drapieżne zwierzę skacze na ciebie, przedniemi łapami obejmuje twoją szyję, tylnemi wpija się w twoje biodra, a cały pysk wżarty w twoją pierś: rozrywa ją, szarpie w kawały, gruchocze żebra, dogryza się do serca — ha, ha, ha — wyrywa serce, takie biedne serce, krwią ociekające… ADAM Dosyć już, dosyć… GOŚĆ Wiesz, w starem Mexico u Azteków był zwyczaj, że ofiarowywano serce, świeżo wycięte z piersi człowieka, matce-słońcu… ADAM A to słońce, któremu moje serce ma być ofiarowane? GOŚĆ Sprawiedliwość. ADAM Ludzka? GOŚĆ Niema ani ludzkiej, ani boskiej. Jest jeden porządek rzeczy, że tak być musi a nie inaczej — kto go przełamie, serce jego na śmierć skazane… ADAM Nieubłagany jesteś? GOŚĆ Jestem strasznym gościem — co? Strasznym gościem… / Dolatuje coraz silniejszy oddźwięk muzyki. / ADAM Och ta muzyka, ta przeklęta muzyka. GOŚĆ Nie zagłusza cię? Nie oszołomi cię? Spróbuj, spróbuj — tańcz, upij się, odurz się rozkoszą, tańcem, muzyką… Czemu uciekasz przed tem wszystkiem? Czemu się chowasz ustawicznie w parku, że cię odnaleźć trudno. ADAM Nie mogę słuchać muzyki. Nie mogę patrzeć na taniec! Gryzie — gryzie — gryzie. Och te cienie, te uśpione cienie na ścianie. Zawsze je widziałem, zawsze mnie straszyły. Każdy przedmiot wyrastał w to zwierzę, co kłami swymi serce mi wyrywało, szarpało, gryzło… GOŚĆ Ha, ha, ha… nachyla się do ucha. Gryzie? he? gryzie? ADAM / milczy stępiały / GOŚĆ Ha, ha, — takie szczury, co? szczury? To tak wgryzuje się drobnymi, cieniutkimi ząbkami i szarpie i wcina, i wgryza się — albo co? Jak kret, to tak temi małemi łapkami tę twardą opokę, taką spiekłą ziemię — taką stwardłą skorupę — a zdawało się, że to kamień — to wiesz, temi małemi łapkami tak tę ziemię rozluźnia, wgrzebuje się powoli, powoluteńku, ale głębiej i głębiej z taką wściekłą zapalczywością. Potem już kreta nie widać, tylko kupka — ach nie! mogiłka ziemi rośnie, rośnie — rośnie coraz wyżej, im głębiej się kret wgrzebie — a naraz mogiła usypana; nie rośnie już więcej… ADAM To znaczy? GOŚĆ Kret zrobił swoje. ADAM I ta mogiła? GOŚĆ Na rozstajnych drogach. ADAM Dla zbrodniarzy? Co? GOŚĆ Lub dla samobójcy — ha, ha… żeś też o tem nie pomyślał… Tembyś się odemnie wyzwolił… — A przecież to tak łatwo. My zbyt na seryo bierzemy śmierć… I to tak delikatnie urządzić można, bez rozgłosu, bez ludzkiego gadania. Chcesz uniknąć jakichś przykrych rzeczy, nie chcesz by o tem mówiono — i na to rada jest: tuż za parkiem jezioro, wyjeżdżasz łódką na wodę, nadchodzi nagła burza, albo też łódka zmorszała, no! i toniesz… Nieszczęśliwy wypadek! Pogrzebią w święconej ziemi — he, he… albo też wracasz z polowania: masz strzelbę źle przewieszoną, potrącasz o drzwi — lufa wypali — no! i znowu przypadek… Albo idziesz w góry, ot! to najpewniejsze, noga ci się na mchach obślizgnie, albo się kamień obsunie… a to podobno przyjemna śmierć: lecisz, lecisz; w jednej sekundzie przeżywasz najpiękniejsze chwile twego życia… ADAM Więc tylko śmierć mnie od ciebie uwolnić zdoła? GOŚĆ / zimno / Tylko! ADAM Więc tylko śmiercią odk upić się zdołam? GOŚĆ Tylko! ADAM Straszny jesteś. GOŚĆ Śmierć nie jest tak straszna. Śmierć dobra… Czemuż ja nie mogę być tak dobry jak śmierć? / Głos z werandy; śmiech i rozgwar. / WODZIREJ Adam! Adam! Chodźże wreszcie. Pijemy teraz twoje zdrowie! ADAM Idę, idę. / Idzie do pałacu. / GOŚĆ Pamiętaj! To jedno, co cię odemnie uwolni! SCENA SZÓSTA / Długa pauza. / NIEZNAJOMY / podchodzi z drugiej strony; wpatruje się w okna pałacu, potem odwraca się do gościa. — Nagle. / Wszak to tu ten dom, w którym się stały dziwne, tajemnicze rzeczy? GOŚĆ Tak, tu. NIEZNAJOMY / po chwili / Bal, muzyka, taniec… hm… To nie zagłusza, nie zagłusza… To upiorów nie rozproszy, to na chwilę upoi, a potem to przez chwilę oszołomione serce mści się podwójnie, że dało się uśpić. Bo serce ludzkie, straszne i mściwe. Nie da spokoju, nie da… po chwili Czy ja tam wejść mogę? Bo coś mnie ciągnie do światła i wesela — ciągnie nieprzeparcie… GOŚĆ Czemubyś nie miał wejść? Jeden gość więcej — cóż to stanowi? Zresztą niezadługo zapełni się ten dom gośćmi, których gospodarz sam nigdy nie znał — a dziwnych gości ma już teraz u siebie! NIEZNAJOMY Dziwnych? patrzy chwilę zamyślony Och, gdyby ja tam wejść mógł! GOŚĆ Ale gospodarz dawno już na was czeka. Takie jego przeznaczenie, że dom mu się coraz dziwniejszymi gośćmi zapełnia. NIEZNAJOMY A może się mylę, może to dom szczęścia i spokoju, a mam nieszczęsny zwyczaj, wchodzić w chwilach szczęścia i wesela… ale ja samotności nie znoszę: jakby mnie furye gnały — latam po ulicach, błąkam się; straszny niepokój gna, smaga mnie wściekłym biczem… i wtedy tak przykucnę przy płocie bogatych — tam, gdzie się w oknach świeci, skąd muzyka dolatuje i gwar i śmiech wesoły, i naraz zdaje mi się, że jestem na trzęsawisku bezradny, — ciemno. — Nie wiem, w którą stronę — aż naraz błędny ognik, ot! wybawienie! On pokaże mi drogę, pokaże kierunek… i idę, i idę, i grzęznę coraz głębiej, ale iść muszę… I teraz nie wyrzucajcie mnie — o! bo mnie wyrzucić nie można — patrzcie! ja porządnie ubrany; nie zrobię wstydu — tylko patrzeć na taniec, chłonąć muzykę, oślepiać oczy światłem… o! nie zagłuszy, nie zagłuszy, ale da chwilę zapomnienia — a w domu bogatych jeszcze bezpiecznie, względnie bezpiecznie. Bo jestem jak szczwane zwierzę, ludzie mnie ścigają, osaczyli ze wszystkich stron, sumienie opętało, serce nie chce okłamywać, mózg błędny… GOŚĆ Tym razem nie pomyliłeś się — tu ci będzie dobrze. To ludzie, którzy strasznie cierpią, a zagłuszyć się nie umieją… NIEZNAJOMY Tak? To wejdę. Kocham ludzi, którzy cierpią — kocham… a — a w domu bogacza względnie bezpiecznie, względnie… / Idzie zwolna do pałacu. / SCENA SIÓDMA / Przez chwilę scena próżna. Głośna muzyka. Gość patrzy nieruchomie na pałac. Nagle muzyka cichnie, a po chwili wychodzi Adam chwiejny, podchodzi do gościa. / ADAM Tyś go wpuścił? GOŚĆ Sam wszedł. ADAM Czemuś go wpuścił? Teraz już nie mogę przekroczyć progu tego domu. GOŚĆ Nie. ADAM Nie ma ratunku? GOŚĆ Nie! ADAM I dla niej też nie? GOŚĆ Dla kogo? ADAM Dla mej żony. GOŚĆ Zaraz tu przyjdzie. ADAM Gdzie Pola? — szukam jej, szukam — Pola! Pola! GOŚĆ Schowała się w najskrytszy kąt twego pałacu. Ona cicha i spokojna — a teraz ma lęk. Bo dziwnych i strasznych masz gości. ADAM Straszne! GOŚĆ Pamiętaj, com ci mówił. O przypadek tak łatwo. Przypadkiem łódka utonie — noga się górach obślizgnie — tysiące sposobów… po chwili. Zresztą dziwni jesteście. Bierzecie to życie tak strasznie na seryo. Czemu? To trochę szczęścia, ta śmieszna ułuda, która na chwilę pokrywa otchłań życia, by się za chwilę głębsza i straszniejsza odsłoniła… Te chwile upojenia, to omamienie, że żyje się po coś i na coś — że się ma cele w życiu — he he… jacyście wy śmieszni — biedne robaki, piłki w rękach losu i przeznaczenia i wielkich, nieznanych tajemnic — a wam się zdaje, że wy ster prowadzicie… A ja już cię nie opuszczę, bo opuścić cię nie mogę… Patrz, idzie żona twoja… I ją ten nieznajomy z domu wypędził… Teraz na chwilę pozostawię cię twoim rozmyślaniom — w wielkiej godzinie życia zwykle ludzi opuszczam… chwilę zamyślony albo też poczekam — przejdę się po parku… Ludzie w takich chwilach dziwnie tchórzliwi: życie wydaje się im nagle tak dziwnie piękne, takie ponętne… Poczekam… Mnie jeszcze nikt nie zwiódł — nikt jeszcze przedemną nie uciekł… / Odchodzi, spotyka się na drodze z Belą — patrzą chwilę na siebie. / SCENA SIÓDMA BELA Ty straszny! Ty przeklęty! GOŚĆ To nie ja — życie straszne i przeklęte! / Ginie w parku. / BELA / do Adama / Adam! Adam! Adam! Pola odjechała — teraz już wszystko skończone. Już siły straciłam — nie mogę dłużej tej męki znieść… Obłęd nasze progi przekroczył. Na nic szał, muzyka, upojenie… ADAM Więc Pola wyjechała? BELA Uciekła z tego domu. ADAM Z domu złego sumienia. BELA Uciekła, wtedy, gdym, się tańcem zagłuszyć chciała. ADAM / mocno / Teraz nie ma ratunku. BELA / zrywa się / Uciekajmy! ADAM Dokąd? BELA Gdziekolwiekbądź, choćby na koniec świata. ADAM Pola powiedziała, że choćbym cały świat zabudował najkosztowniejszymi pałacami, to dla niej miejsca niema… BELA Och zapomnimy, zapomnimy — patrz! moje ramiona jak ze stali, — ja cię niemi poniosę, utulę, obejmę tak mocno, że w tej rozkoszy o wszystkiem zapomnimy. ADAM Nie, nie! Ten straszny, straszny gość nie da nam spokoju. BELA Więc co? co? ADAM Co? Wyjedziemy łódką na jezioro — łódka zmorszała — jezioro głębokie… BELA Adam! ADAM Albo pojedziemy w góry — na wysokie, niebezpieczne szczyty — noga się osunie, ja cię za sobą pociągnę i — i — będziemy wolni. BELA Niema innego wyjścia! ADAM Niema! / Bela rzuca mu się z głośnym płaczem na szyję. / SCENA ÓSMA / Pola wbiega, ogląda się trwożliwie na wszystkie strony. / ADAM i BELA / radośnie / Pola! Pola! POLA Cicho — cicho… ADAM Więc zostaniesz przy nas! BELA / rzuca się jej na szyję / Zostaniesz teraz — już cię nie puszczę. POLA / bezładnie / Nie zostanę — zostać nie mogę. Nie mam szczęścia w moim domu, ale mam spokój, a tu u was zaraza — przyczepi się do sukni i zawlokę to do domu męża, wszczepię jad w moje dzieci… BELA Zostań! zostań… POLA Nie, nie — uciekłam, skryłam się, ale gonili za mną, oni tam straszne rzeczy robią — Słyszysz? niema już muzyki — światła gasną — patrz! widzisz? ciemno w pałacu. / Pałac niknie w ciemności — tylko noc księżycowa. / POLA Przybiegłam, bo was raz jeszcze widzieć musiałam. Och, och! coście wy zrobili? Jaką zbrodnię spełniliście?! ADAM / twardo / Jaką? Żadnej! Milion ludzi to samo robi i są szczęśliwi… POLA I za co ta straszna pokuta? ADAM Za co, za co? nagle do Beli: Czemuś mnie nie odkupiła — czemuś mi chwili szczęścia nie dała? BELA Boś go mieć nie chciał — nie chciał — chowałeś się przedemną, odtrącałeś, gryzłeś szyderstwem, odpychałeś mnie — a ja, ja rwałam się do ciebie, pragnęłam cię… Tyś tylko chciał się zagłuszać, odurzyć, upoić i coraz bardziej dom nasz gośćmi się zapełniał. ADAM Dziwnymi gośćmi… Ha! bo na ścianach były czarne, czychające cienie — czarne zwierzę, co już się rzucić na mnie miało. Bo słyszałem krzyk i płacz, taki straszny rozdzierający płacz: coś jakby płacz dziecka, któremu się wielką, wielką krzywdę wyrządza za to, że było dobre, że kochało — ha, ha… nagle do Poli Idź, idź! To dom złego sumienia. To zaraźliwe. POLA / chce mu się rzucić na szyję / ADAM / odpycha ją / Tu w tym domu zaraza — patrz, jaki straszny dom! — idź! POLA Boże — niema ratunku — a ja tak was kochałam a ja myślałam, że wam pomódz mogę… / Odchodzi. / ADAM Zapóźno, Pola, zapóźno… SCENA DZIEWIĄTA / ADAM i BELA chwilę sami. / ADAM / zamyślony / Więc ja pójdę w góry — tam, gdzie się mech pod nogą oślizgnie, gdzie kamień się przypadkiem pod nogą obsunie… BELA Lękam się! Ja taka młoda — taka silna jeszcze. — Lękam się. ADAM To pójdę sam. BELA Nie, nie, nie! Pójdę gdzie chcesz, ale lękam się — takam jeszcze młoda… ADAM I ja młody… BELA Otoczę cię taką miłością, tak cię utulę — patrz jam silna, ja muszę iść z tobą, ale zostań jeszcze; jeszcze spróbój; nie odpychaj mnie od siebie — rzućmy się w wir życia, będziemy je chłonąć, upajać się nim… ADAM Cieni nie zgonisz ze ścian, kreta po ziemią nie poszukasz… SCENA DZIESIĄTA / GOŚĆ zwolna nadchodzi. / BELA Cóż chcesz? Cóż? Przeklęty! — ty straszny! GOŚĆ To tylko życie straszne. To tak niezmiernie śmieszne, że ludzie tak życie kochają: śmierć dobra i cicha… To trochę głupiego szczęścia — to mamidło, ten majak szatański. To upojenie się swoją siłą, celami, to przeświadczenie, że jest się wielkim, że ma się jeszcze tyle do zrobienia: to wszystko głupstwo, to lep, na który życie ludzi bierze. Śmierć, śmierć, to jedyne — pluje się życiu w twarz i mówi się: mnie nie omamisz! I idzie się z wielką powagą i pogardą w śmierć! ADAM / do Beli / Chodź, chodź — pójdziesz zemną? BELA Tak się lękam, tak się lękam! ADAM / łagodnie do gościa / Kobieta się zawsze lęka błędnie. he, he… Więc pójdę sam… A, trudno… zostań — jeszcze masz życie przed sobą — jesteś jeszcze silna i młoda… BELA Adam! Adam! Stoi jak przykuta do ziemi. ADAM / idzie, ogląda się za nią, ale nic nie mówi. / GOŚĆ Pójdę z tobą. Będzie ci łatwiej. A już czas, już czas… / Kurtyna. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewski-goscie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Stanisław Przybyszewski, Goście. Epilog dramatyczny w jednym akcie, nakł. Księgarnia Polska B. Połonieckiego, Lwów 1902. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła. ISBN-978-83-288-2701-1