Fryderyk Hölderlin Patmos tłum. Stefan Napierski Landgrafowi Homburga Bliski jest I do ujęcia trudny jest Bóg. Lecz gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta Także to, co ocala. Mroki zamieszkują Orły, i bez trwogi stąpają Synowie Alp ponad otchłanią Na mostach lekko wzniesionych. Tedy, skoro spiętrzone są wokół Wierzchołki czasu I najukochańsi mieszkają w pobliżu, słabnący Na górach, najbardziej rozdzielonych oddalą, O, daj wody niewinnej, Skrzydlisk użyczże nam, najwierniejszym, wspomóż Na tamtą stronę przejść oraz z powrotem nawrócić. Tak rzekłem i oto mnie uprowadził Szybciej, niźlim przypuszczał, I w dal, gdziem nigdy nie sądził, Iż wkroczę, geniusz jakowyś Z domu mego własnego. Lśniły zmierzchowo W pół zmroku, kiedym tak kroczył, Bór cienisty I tęskniące potoki Ojczyzny; nigdym nie zaznał tych krain. Lecz w świeżym już blasku niebawem Tajemniczo W złotawym dymie rozkwitło, Wyrosło, o, jak szybko, Wraz z krokami słońca, Pachnąc tysiącem szczytów. Ku mnie, o, Azjo, rozwarta przede mną, i oślepiony, szukałem Czegoś, com znał, gdyż nie nawykłem, Do tych ulic przestronnych, skąd Opada stromo z Tmolusa Paktol, zdobiony złotem, I Messogis się dźwiga i Taurus, A w kręgu rozkwieconych ogrodów, Cichy płomień. Ale na świetle Kwitnie wysoko srebrzysty śnieg, I, świadek nieśmiertelnego życia, Na niedostępnych murach, Wzrasta pradawny bluszcz, a wspierane Są kolumnami żywymi, cedrami oraz wawrzynem, Dostojne, Niby przez bogów wzniesione, pałace. Ale wokół bram Azji, Wijąc się tam i sam, W niepewnej morskiej dolinie, szumi Wiele gościńców bez cienia. Lecz znajome są wyspy żeglarzom. A, żem posłyszał, Iż jedna, w pobliżu leżąca, To Patmos, Tedym wielce zapragnął, Tam oto zażyć gościny i tam to Do ciemnej zbliżyć się groty. Gdyż, nie jak Cypros, Obfity w strugi, ani Inny jakowy ostrów, Wspaniale nie dźwiga się Patmos. Ale gościnny W każdym uboższym domostwie Jest jednak. Tak, kiedy korab rozbiwszy, lub skargę wznoszący O domowe ognisko, albo Przyjaciela, z którym skazano go na rozłąkę, Zbliża się kto Z obcych, chętnie go wysłucha; a jego dzieci, Głosy gajów gorących, I tam, gdzie piaszczyste wybrzeże opada i rozdwaja się Pól płaszczyzna, brzmienia tych głosów Nasłuchują go i miłujący odzywa się oddźwięk Skargom owego męża. Tak piastował Ongi ulubionego bóstwu Zwida, który w błogiej młodości Odszedł Wraz z Najwyższego synem, nierozdzielny; albowiem Ów, dźwigający burze, miłował prostotę Ucznia, a ten baczny mąż Pilnie oglądał oblicze Boga, Kiedy u tajemnicy szczepu winnego Wespół siedzieli porą wieczerzy, I, w wielkiej swej duszy przeczuwający zgon, Wypowiedział to Pan i ostatnia miłość; nigdy bowiem podówczas Dość wypowiedzieć nie zdołał o słów dobroci I rozweselać nimi, gdy widział przed sobą Zagniewanie świata. Gdyż wszystko jest dobre. Po czym zmarł. Wiele by trzeba Rzec o tym. I dojrzeli go jeszcze, jak spoglądał zwycięsko, Przyjaciele, przy końcu, gdy był najbardziej radosny. Lecz, ożałobieni, zasmucali się nad nim, gdy oto Wieczór już zapadł, zdumieni, Gdyż w duszach postanowili to, co wielkie, mężowie, A przecie miłowali pod słońcem Życie i opuścić nie chcieli Oblicza Pana Oraz ojczyzny. Wszczepione Było to w nich, jak płomień w żelazo, a u boku ich Kroczył cień miłowany. Tedy zesłał im Ducha, zaprawdę Zatrząsł się dom i gromy Boga, Hucząc z dala, Toczyły się ponad przeczuwającymi głowami, Gdy zadumani kamiennie, zgromadzeni byli Heroje śmierci, Teraz oto, kiedy rozstając się, Raz jeszcze im się pojawił. Gdy oto zgasło słońce dnia, Królewskie, i złamało Promieniejące prosto Berło, cierpiąc bosko, nieprzymuszone: Albowiem powrócić miało O wyznaczonym czasie. Straszliwe by potem Było i nagle urwane, niewierne Dzieło człowieka, a stało się radością Od teraz oto Zamieszkać w miłującej nocy i zachować W oczach naiwnych niezachwiane Otchłanie mądrości. A zielenią się W głębi na stokach gór żywe zarówno obrazy. Jednak straszliwe jest, kiedy tu i ówdzie Bóg nieskończenie rozprasza to, co jest żywe. Gdyż to już znaczy porzucić oblicze Druha drogiego I w dal poza turnie się wspiąć Samemu, gdzie, rozpoznany dwojako, W jeden głos zestrojony niebiański był ducha; a nie był on zwiastowany, lecz porwał Za kudły, obecny, Kiedy z nagła, Uchodząc w dal, wstecz spojrzał ku nim Bóg, I, przysięgający, Aby je ujął, jakby związani Linami złotymi, odtąd Zło nazywając imieniem, dłonie sobie podali. Ale, gdy umrze niebawem Ów, któremu piękno Najbardziej wierne było, Iż sama postać jego Cudem była i owi wszyscy niebiańscy Ukazywali nań, a kiedy wieczną zagadką będąc wzajem dla siebie, Nie mogący wzajem ująć się, Którzy żyli pospołu W pamięci; a duch nie tylko piasek, Albo wierzby unosi z sobą i świątynie Porywa, kiedy rozwiewa się Cześć półboga i jego bliskich, A nawet najwyższy odwraca oblicze, Że nigdzie niepodobna ujrzeć w niebiosach Ani na ziemi zielonej Tego, co jest nieśmiertelne: cóżże to jest? To rzut siewcy, kiedy szuflą podbiera pszenicę I ku klarowności dorzuca, kołysząc ją ponad klepiskiem Plewy do stóp się sypią, ale Przy końcu wyłuska się ziarno. A nie szkoda, jeśli co nieco Zatraca się i z wieści Przebrzmiewa żywy dźwięk: Albowiem dzieło boskie jest podobne naszemu. Nie pragnie wszystkiego naraz dokonać Najwyższy. Wprawdzie szyb dźwiga żelazo A rozżarzone żywice Etna; Tedy miałbym dostatek, By ukształtować obraz i podobnym ujrzeć Takiego, jakim był, Chrystusa. Jeśli jednak jakowyś sam by siebie rozniecił, I, przemawiając smutnie, po drodze, gdy jestem bezbronny, Gdyby mnie napadł, iżbym się zdumiał i zapragnął Naśladować ten obraz Boga, ja, rab — W gniewie widziałem raz jeden Widzialnego Pana niebiosów: nie, iżbym miał być czymś, lecz Bym się pouczył. Są dobrotliwi oni, ale najbardziej im nienawistne Jest, dopóki władają, to, co fałszywe, a wtedy Wśród ludzi to, co jest ludzkie, już jest bez znaczenia. Gdyż nie oni to rządzą, ale on rządzi, Los śmiertelny, i przeobraża ich dzieło Samo z siebie i spiesznie skłania je ku zakończeniu. Kiedy bowiem wyżej wznosi się niebiański Wchód triumfalny, nazwany jest słońcu równy Przez silnych — weselący się syn Najwyższego. On, hasło; a tutaj Skłania się w dół berło śpiewu. Gdyż nic pospolite nie jest. Wskrzesza Z martwych umarłych, co nie są jeszcze w niewoli U rubaszności. Ale czeka wiele Oczu lękliwych, By ujrzeć światło. Niechętnie Zakwitnąć muszą na ostrym promieniu, Aczkolwiek odwaga dzierży złote wędzidło. Lecz, jeśli kiedy Zapomniana od wzdymających się powiek Świata, Cicho lśniąca opada moc z świętego pisma, niechże, Radujący się łaską, ćwiczą się W cichym wejrzeniu. A jeśli teraz niebiańscy, Tak, jak w to wierzę, miłują mnie, Ileż bardziej ciebie; Bowiem wiem *jedno*: Że wola Ojca przedwiecznego Wiele tobie oznacza. Cichy jest jego znak Na piorunującym niebie. A *jeden*, a któryś, pod nim Całe swe życie stoi; gdyż jeszcze żyje Chrystus. A bohatery — to Jego synowie, Wywodzący się z Niego i litery święte Z Niego, a błyskawicę tę Po dziś dzień objaśniają wszystkie czyny ziemi, Gonitwa niepowstrzymana. A on jest przy tym, gdyż dzieła Jego Są mu świadome od samego początku. Za długo, za długo już Niewidzialna jest cześć niebiańskich. Gdyż niemalże wieść nas muszą Za palce i haniebnie Serce wydziera nam jakowaś potęga. Wszelkiej bowiem ofiary pragnie każdy z niebiańskich. A gdy zaniedbano jakiej, to Nigdy nie zaowocowało dobrem. Służyliśmy matce ziemi I służyliśmy potąd słonecznemu światłu, Niewiedzący. Lecz Ojciec, co włada nad wszystkim, Najbardziej pragnie, miłując, iżby strzeżono Utrwalonej litery i to, co ma przetrwać, Wyłożono, jak trzeba. W ślad za tym śpiew kroczy Germanów. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/patmos. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Liryka niemiecka, tłum. Stefan Napierski, Bibljoteka Kameny, Lublin 1936 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Śląską z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BŚ. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Dorota Kowalska, Michał Król, Marta Niedziałkowska.