Bolesław Leśmian Napój cienisty Eliasz Adamowi Szczerbowskiemu, w imię wspólnej wiary w zwycięstwo sztuki nad rozpanoszoną zmorą szarego człowieka. Wziął go wicher i uniósł na ognistym wozie. Leciał rozzuchwalony w powietrzu i w grozie, Płaszcz swój zrzucił na ziemię, by z wyżyn rozstania Płaszczem ziemi dosięgnąć na znak pożegnania. I odtąd już go nigdy na ziemi nie było. Wszechświat stał mu się błędną wokół bezmogiłą. Ledwo skrzyć się nadążył rozbłyskaniec boży, By światłem zmuskać stada zdziczałych bezdroży. W twarz go biły obłoków wzburzone jaśminy, Wóz miotał w byle wieczność ognia rozprószyny, A on patrzył w to tylko, co w dal się rozwidnia, I, górując — dołując, mknął, jak śród białydnia! Jęczała Nieskończoność, kół miażdżona złością, A gwiazdy rozpaczały nad Nieskończonością! Zezem spojrzał na Wenus, w jej śmigłe zaświaty, Gdzie się gęstwił do lotu ptak żywcem liściaty, Co zaledwo się różnił od dębów i sosen I tą właśnie różnicą leciał w sen — pierwosen. Prażywicznych wybroczyn leśne ustoiny Wywiały czad istnienia w pobliża męt siny, I mroki, woń ożywczą węsząc bezrozumnie, Zaroiły się wokół wroniście i tłumnie. A prorok przetarł oczy i przynaglił biegu. Rozpędzony na zawsze w tę noc bez noclegu Saturn, niebem zdyszany, dniał w nurtach ciemnoty I biegł ścieżką domyślną — niepochwycień złoty. I Jowisz jak tęczowa przewinął się plucha, I Neptun jak cienista przemknął zawierucha, — A wóz boży, płomienie rozchyżywszy czujne, Minął słońca podwójne i słońca potrójne I brnął w gąszcz, gdzie z nicością zmieszane na poły, Włóczą się niedowcieleń pełzliwe męcioły. Tu właśnie samo z siebie wyłonione Śnisko, Mgłami się ocierając o wieczność pobliską, Lęgło w chorym przezroczu jadowitą chatę Z oknami rozwartymi na śmierci poświatę, A niczyje i nikim nie będące ciało Do jej progów omylnym łbem się przyśniwało, By wygoić ich kurzem od dołu do góry Rozjątrzoną bezdomność chciwej szczęścia skóry. Tu tkwiły włóczyzmory, w swym konaniu zwinne, Pstrocinami złych ślepi migotliwie czynne, Strawione zaraźliwym liszajem niebytu, A łase na ułomną podobiznę świtu… Tu mgławice dłużyły rąk wyłudę białą W schłon próżni, gdzie się dotąd nic jeszcze nie stało, Strzęp świata, zdruzganego na prochy w przestworzu, Bławatkował zadumą o świetlącym zbożu… Ale prorok, w tęsknoty zapodziany trudzie, Nie zważał na to rojne w niebiosach bezludzie Upojony tchem mgławic, zwycięsko rozpędny, Wsparty o krawędź wozu, a sam — nadkrawędny Ścigał bezkres i piersią czuł radość pościgu. A gwiazdy, drobniejące za nim w okamigu, I światy, co we wprawnym kołują obłędzie, I to życie, co pragnie trwać zawsze i wszędzie, I ziemskiego pobytu krzątliwa śródzielność, Świat i zaświat, i dusza — śmierć i nieśmiertelność, — Wszystko zbladło, zmarniało w wyżynnym wspomnieniu. Jak sen, co śnić się nie chce, a śni się wbrew chceniu. A właśnie uwikłany w czepliwym obłoku Trup anioła przelatał z bielmem śmierci w oku. Dziwny zdał się w pobliżu ogrom tego ciała I małość pustej śmierci, co w nim wciąż malała. Skrzydłami się w pozgonny żal nad sobą śnieżył, Co raz wyżej ulatał — co raz wyżej nie żył! Stąd już blisko do Boga! Już Eliasz zobaczył, Jak Bóg Smugą świetlistą w chmurze się zaznaczył. Oczom była dostępna tej Smugi połowa, Resztę, blednąc, zgadywał, a Bóg rzekł te słowa: — «Chcę ci wyznać to, czego nie wyznam nikomu. Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu! Mogłem niegdyś przymusić nicość jeszcze młodą Do uśmiechu w mrok inny! Mrok nie był przeszkodą… Gdybym dał inny rozkaz, innych snów narzędzie, Czy byłoby inaczej, niż jest i niż będzie?»… — «Śniłem o tym — rzekł prorok. I posłuszny słowu — Śniłem» — powtórzył ciszej, a Bóg mówił znowu: — «Życiem tworzył! Tak, właśnie! Nieodparte życie! Na gwiazdach, na dnie jezior, na pagórów szczycie, W lwich paszczękach, w kłach wężów i w snu pozawzroczach, W jamach krecich, w łzach ludzkich, i w wargach, i w oczach, Nawet w miazgach padliny, w tumanach bez treści Jeszcze coś się mocuje, krząta i szeleści! Cóżem jeszcze mógł czynić? Jaką wybrać drogę? To — wszystko. Twór skończony. Nic nad to nie mogę!» I głos rozległ się echem i zamilkł niebawem. Eliasz głosu Bożego słuchał mimopławem, Ale biegu nie zwalniał. — «Smugo! — szepnął — Smugo! Niech Cię z chmur tym imieniem wygarniam niedługo, Nim zgaśniesz!… A, gdy zgaśniesz, znowu powiem: Boże! Nie wiem, gdzie Twoje brzegi, a gdzie moje morze? Lecz wiem, żem policzony pomiędzy Twe ptaki: Chcę lecieć w Twoją przyszłość! O, daj mi lot taki!» Zaiskrzyła się Smuga — i mrok bez oporu Przyjął skrę… Coś błysnęło w pamięciach przestworu, Lecz nastała ta cisza, co nic nie pamięta. Słychać było, jak czas się po gwiazdach wałęta… I rzekł Bóg: — «Chciałbym ciebie zachować zazdrośnie Mym niebiosom — Spójrz! Wszechświat ma się już ku wiośnie!» Eliasz z wozu wynurzył swą pierś i urwiście Zwisł nad głębią i dłonie wprzód rozwiał, jak liście, I tak trwał, niby nagła mroków uroślina, Co pnączem swego ciała w bezmiary się wspina, I, wargami zmacawszy chłód gwiezdnych przezroczy, Do Boga wzwyż i na wprost mówił w cztery oczy: — «Tak, mogło być inaczej! Słowa śmiesznie złote Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę, Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam! Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam! Chcę wzburzoną swodobą przekroczyć mą dolę! Puść mnie tam — w bezbożyznę! Puść — na wolną wolę! Postroń wszystko, co było! Nie poskąp mi lotu! Już — z Tobą!… Już — bez Ciebie!… Nie żądaj powrotu!» Smuga zgasła, i Eliasz wziął jej Zmrok za zgodę. Wiatr pobruździł głąb nieba, jak jeziorną wodę, A on pędził na oślep i Zgasłą ominął. Wolny, Bogu zbyteczny — sam teraz popłynął Wyżej i niebezpieczniej w ten zmierzch ponadniebny, Gdzie już nie ma stworzenia i Bóg — niepotrzebny! Wszechświat skończył się… W oczach, niby gwiazd utrata, Utkwiła mu ta nagła skończoność wszechświata. Zmógł się z lotem ostatnią swych pragnień bezsiłą. I odtąd już go nigdy w wszechświecie nie było. Wóz się zachwiał. Skry jego, niby ślepie wilcze, Lśniły, przejrzawszy na wksroś zamysły tubylcze. I spełniło się… Eliasz czuł przez jedną chwilę, Że spełniło się właśnie… I czuł tylko tyle… Pochłonęła go drętwa i pilna Ciszyzna. Wiedział, że Bóg — daleko, — że nic mu nie wyzna. Dreszcz lęku w nim zanikał raz jeszcze — raz jeszcze, — I wstrząsnęły nim obce ciału przeciwdreszcze. Czekał, do jakich mroków pierś chętną dołoni? Dłoń wyciągnął w niewiedzę… Lecz minął czas dłoni! Rozwarł oczy… Czas oczu minął niepochwytnie! Już nie było błękitu, więc trwał bezbłękitnie. Dróg nie było, więc drogi na pewno nie zmylił, I z wozu gasnącego w bezświat się wychylił, By stwierdzić jasnowidztwem ostatniego tchnienia Możliwość innej jawy, niż jawa Istnienia! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/napoj-cienisty-eliasz. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Bolesław Leśmian, Napój cienisty, Wydawnictwo Mortkowicza, Warszawa 1936 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Agnieszka Ginalska, Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska.