Elżbieta Lipińska Kamienie ISBN 978-83-288-5822-0 Rodzinie Sztutmanów Nie ma do kogo się odezwać, bo wokół jest pusto. Odziedziczona pustka. (ze wstępu Anki Grupińskiej do książki Mikołaja Grynberga Oskarżam Auschwitz) Nie ma grobu, nie ma pomnika, niech będzie nim ta książka. Dużo czasu zabrało mi wydobycie się z szarego kartonu. Ale o tym najlepiej napisała moja córka. autorka Aleksandra Lipińska. Karton Kiedy byłam mała, jednym z moich ulubionych rytuałów podczas wizyt u babci było ściąganie z ostatniej półki wysokiego regału rodzinnych albumów ze zdjęciami. Był wśród nich taki z namalowanym na oprawie chińskim pejzażem i pozytywką, która tylko cichutko pobrzękiwała, bo zepsuliśmy ją częstym nakręcaniem. Drugi, mniejszy, miał drewnianą okładkę z tańczącym juhasem. Oglądałam w nich zdjęcia mojej malutkiej mamy, młodych dziadków, ich rodziców, braci i sióstr. Dziesiątki razy babcia i mama opowiadały nam o nich różne historie. Na tej samej półce regału stał też zawsze szary karton z napisem: „Zdjęcia Ireny”. Babcia zniechęcała mnie do ściągania go z góry: „Rozsypiesz, pogubisz, to dla ciebie nic ciekawego…”. Ale czasami, zwłaszcza gdy byłam już starsza, udawało mi się zajrzeć do tego kartonu. Był wypełniony szarymi kopertami, opisanymi (jak mówiła mama) przez Dziadka — wielkiego nieobecnego, który zmarł, gdy miałam cztery lata. O zdjęciach, które były w szarych kopertach, nie opowiadano nam wiele. Oglądano je raczej w milczeniu, czasem dodając uwagi typu: „Ależ ta Irena miała WYGLĄD! Jakże ten Staszek mógł uchodzić w czasie wojny za hrabiego P., od razu widać, że Niemcy się na TYM nie znali”. Była też historia o małym chłopcu ze zdjęć — Mareczku. Podobno kiedy zawracał głowę starszemu bratu i siostrze, ci, żeby się go pozbyć, odpowiadali: „Dobrze, pobawimy się. Zacznijmy od tego, czym się różnią Plantageneci od ichtiozaurów…”. Wtedy się śmialiśmy. I jeszcze z tego, że Irena i Tadzik wygrali przed wojną konkurs charlestona w Adrii. Ale te opowieści nie składały się w całość. Bardziej wymowne niż te skąpe komentarze były spojrzenia starszych, które pozwalały mi się domyślać, że jest coś, co oni wiedzą, a czego ja wiedzieć nie mogę. Od pewnego momentu do tego kręgu znaczących spojrzeń włączony został mój starszy brat. Chociaż nikt nigdy tego nie powiedział wprost, wiedziałam od zawsze, że o zdjęciach z szarych kopert się nie rozmawia, w każdym razie z nikim obcym. A potem, kiedy miałam 12 lat, mama zabrała mnie do Warszawy i opowiedziała o rodzinie mojego dziadka Tadeusza: jego ojcu Henryku (Chaimie), matce Felicji (Fejgele), siostrze Irenie, młodszym braciszku Marku, pierwszej żonie Mali i córeczce Noemi, której dziadek nigdy nie zobaczył. Na tych zdjęciach są ONI. Witajcie w naszym szarym kartonie! Milczenie wkrótce po urodzeniu rodzice nieudolnie naśladując Boga zawiązali nam języki długo nie wiedzieliśmy że może być inaczej bezskutecznie próbowaliśmy pozbyć się niewygodnego węzła zadzierzgnęli go mocnym nie mów za dużo nie pytaj dlaczego tak niewiele wiesz nie rozumieją moje dzieci chociaż rozwiązałam supeł nie ma kogo spytać Tam i z powrotem Postanowiłeś zdobyć Palestynę, choć właściwie od razu było wiadomo, że to się nie może udać. W naszej rodzinie zawsze było więcej skrzypków niż kupców. W dodatku zabrakło prawnika, który ostrzegłby cię, że superficies solo cedit. No i wróciłeś na tarczy ku wielkiej radości babci, która nie mogła żyć bez polskiej jesieni. Na zdjęciu wyglądasz jak zdobywca. Jeszcze nie wiesz, że tych jesieni tak niewiele. Wołomin 1935 Wyglądasz tutaj całkiem niby tatko-pająk z mojej dziewczyńskiej książki. To przez długie nogi, które jeszcze wyciągnął fotograf amator, co „zdejmował” cię z dołu, tam, na jakiejś łące. A może fotografka, co na innym zdjęciu tak się tuli do ciebie w śmiesznych okularkach grzecznego buchaltera z sepiowym uśmiechem. Taki tam jesteś inny — obcy tata-blondyn, mól książkowy z wąsikiem, którego za chwilę trzeba się będzie wstydzić za paskudny kształt. Sztuka magika Markowi Sztutmanowi z tą biedną krótszą nóżką był z siebie taki dumny, gdy udał mu się skok, wołał: patrz, sztuka magika! a potem trzeba było zamieszkać w miedzianym kotle hej, udajemy pranie! chowaj się! sztuka magika, a teraz — mówiła mama — bawimy się w chowanego z tamtym sąsiadem z przeciwka nie znajdzie nas: sztuka magika, a gdy ich wyprowadzali, mówiła: nie bój się, synku, to wcale nie będzie bolało, zniknęli sztuka magika. historia fabryczka gwoździ która pozwalała im żyć kazała mu zapomnieć o pisaniu kryminałów i czułych wierszy wiersze szeptał już tylko córce rabina przykładając ucho do jej małego brzucha w którym ktoś słabo kopał żaden z jego kolegów socjalistów nic z tego nie rozumiał a on nie rozumiał sensu uczenia się skomplikowanych wzorów matematycznych skoro na świecie byli Tuwim Leśmian i Rodziewiczówna fabryczka gwoździ wpadła w ręce Niemców a potem ubekowi w ucho na szczęście już nie istniała można więc było zostać synem pracującego inteligenta zapomnieć syna fabrykanta gwoździ to pozwalało na zupełnie nową jakość życia solidnie zakonserwowanego w mrozie córka rabina dawno rozwiała się z dymem cały naród budował swoją stolicę do drzwi pukał nowy wspaniały świat Wyrwana kartka Niewiele brakowało, a moja matka mogłaby poślubić pana Zbigniewa B. ze Zduńskiej Woli. I gdyby mieli córkę — nie ja bym nią była. Wisława Szymborska Niewiele brakowało, a mój ojciec nigdy nie spotkałby mojej matki tak wielka dzieliła ich czasoprzestrzeń. Zanim do mojego urodzenia przyczynił się niechcący nieudany malarz, ojciec balował w Adrii, a matka z wahaniem odrzucała propozycje wiejskiego nauczyciela. Córka mojego ojca, o pięknym imieniu, z nieurodzoną córką mojej matki nigdy by się nie spotkały, nie chodziłyby do jednej szkoły, nie usłyszałyby nigdy o sobie. Ostatecznie wychodzi na to, że jestem wytworem szczęściem zajeżdżonej na śmierć kobyły historii. Stacje I stacja — róg Koszykowej i Ujazdowskich Już jestem. Wojskowy chirurg klnie, rzuca igłami, bo tępe i brudne. Z tego rzucania wyrasta dzikie mięso. Potem już nic nie wyrasta. Zostaję jedynaczką. II stacja — Słupsk Nigdy, panie kapitanie, nigdy za chrzest. Ksiądz kapelan Hilchen uśmiecha się — jak już raz dorwiemy owieczkę, buli całe życie. III stacja — Strachów (dziś Pstrąże) Na bocznicy grzyby, w ogrodzie pigwy. Ciocia, narażając się na posądzenie o sabotaż, kradnie domek z makiety wojskowej. Kocham ją na zawsze. IV Stacja — Kraków Dobra siostra oświęcimska bawi się w Pierścień i różę. Zła pani oświęcimska bije dziecko po buzi. Zwierzę mariackie nie istnieje. Stacja końcowa — Wrocław Widnokrąg szerszy od innych, jak zwykle, gdy patrzysz na morze. Tym razem gruzów. Poczciwa ciuchcia nie daje rady. Sapie i zdycha. Kwitną magnolie. Coś się kończy i zaczyna. Ahaswer osiadły sercu, jakie miałem, kazałem wierzyć Paul Celan, Zurych, Zum Storchen czy nocami przychodziła do ciebie Noemi, której nie zdążyłeś przytulić? O czym myślałeś, gdy twoja polska żona I twoja polska córka spały spokojnie obok? powiedz, czy szczęście może wymazać inne szczęście? Pożegnanie z czerwienią pani ma takie zagraniczne dziecko słyszała wciąż mamusia śniadoskórej buzi tak bardzo orientalnej w łazienkach alejach gdzie buź takich niewiele doprawdy zostało kiedy się przepychała z wózeczkiem przez gruzy jaka śliczna Chineczka słyszała w Krakowie spacerując po plantach radośnie wpatrując się w środek szkolnej sceny kiedy jej córeczka sadziła ryż schylona w jedwabnej piżamie tak bardzo była dumna do dnia gdy wariatka uderzyła Chineczkę bo głośno śpiewała piosenkę o Chińczykach i małych Murzynkach na zachodzie uznała że najlepiej będzie podszyć się pod Hiszpankę na drogę do źródła wiedzy dała Chineczce czerwone pończochy budrysówkę i szalik buzia była piękna chociaż pończochy w biegu koniecznie na czarne trzeba było wymieniać w brudnym szkolnym kiblu ale w końcu musiała spytać mamę w domu co też pan miał na myśli gdy na lekcji stwierdził że tak czerwone ciuchy noszą tylko kurwy bogiem a prawdą użył słowa które brzmiało dostojniej ale dla niej było bez różnicy śniada buzia na szczęście ukryła rumieńce po wyjaśnieniach piękna czerwień jakoś zbladła i wtedy zrozumiała chyba po raz pierwszy za to po wszystkie czasy że trzeba uciekać lubi czernie zielenie popiele granaty usta maluje wiśnią zgaszoną ugrami oczy łagodzi brązem ożywia uśmiechem który płoszy przez wieki utrwalony smutek i wyszła za blondyna do niej nikt nie mówi ma pani takie zagraniczne dziecko Patchwork nigdy nie uda mi się złożyć w całość za mało mam danych baza nie istnieje składam się z ułamków godzin i miejsc jak uszkodzony kalejdoskop nie sposób dopasować tyle się wykruszyło niektóre fragmenty nigdy do siebie nie przystawały ale dziwnym trafem tworzyły całość rozpadła się ze zużyciem spoiwa skazana jestem na fragmentaryczność w jednym odłamku nieudana pielgrzymka do ziemi ojców w drugim krzyż ufundowany przez pradziadka z wybujałym ego tu babcia w kreacjach od pani Jankowskiej najlepszej z najlepszych krawcowych Warszawy tam buty w ręku w drodze do kościoła i sztywna babka Haźbietka w koralach której wiejski fotograf ukradł duszę fruwające na wietrze zdjęcia babci Felicji w eleganckim kapeluszu utracone na zawsze z wyrzuconą przez ruskiego żołnierza walizką Kamienie dziadkowi Od kiedy dowiedziałam się, że tak się robi (późno, tak późno, że trudno uwierzyć), chciałam ci położyć kamyk na grobie. Potem pojechałam tam, gdzie leżysz, a raczej wsiąkłeś w ziemię pyłem, z ośmiuset tysiącami innych, i zobaczyłam tyle kamieni, że nie miałam już serca dokładać. Klamra W 1934 roku pani Wacława Mossakowska, córka dziedzica Wołomina, wydzieliła ze swych posiadłości 3 ha gruntu z przeznaczeniem na boisko sportowe dla Huraganu, przy końcu ulicy Długiej, przy obszarze leśnym Nasfetra. 8 stycznia 1941 roku rabin Beniamin Michelson aktem darowizny przekazał działką gruntu o powierzchni 1 morgi i 20 prętów na rozszerzenie cmentarza rzymsko-katolickiego w Kałuszynie. W cegielni dziadka jakiś „wariat” zrobił muzeum. Znosi pamiątki. To taka Izba Pamięci Nienarodowej. Pracowicie odkurza fotografie i maszyny. Niektóre wykopali obok boiska. Wypadły z rąk, walizek, portfeli, utonęły w piasku. Zaprowadzili ich na piachy, a ten mały Moniuś to tak płakał, mówi pani Maria i pociąga nosem, chociaż zna to tylko z opowieści pani Józefy. A w sąsiedztwie omal nie zlinczowali księdza. Bo i kto to widział, żeby wprawiać jakieś żydowskie kamienie w ściany Domu Pańskiego? Przez takich niektóre antychrysty nawet twierdzą, że nasz Pan Jezus był Żydem, niech im Pan Bóg odpuści. W 1991 Kałuszyn przystąpił do Stowarzyszenia Miast Pokoju. W latach 90. powstał gang wołomiński, odłam mafii pruszkowskiej. Wygnanie 1. Kiedyś byłam zwykłą małą dziewczynką. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem zagraniczna, egzotyczna i jak tam jeszcze eufemistycznie określano obcość. Ani że powinnam kogoś zastąpić. 2. Kiedy moi przodkowie opuszczali Hiszpanię, Kolumb właśnie dopływał do Ameryki, ale wtedy nikt jeszcze o tym nie wiedział. Cyprysy i kobiety płakały, a agawy zakwitały jedyny raz w życiu. Potem usychały. 3. Nie chcieli zostać marranami i mieli rację: ani wtedy, ani potem nikt niczego nie zapominał. O tym dowiedziałam się, kiedy nadal byłam małą dziewczynką i też nie chciałam być marranką. To znaczy w istocie nią byłam, bo kto pyta niemowlę, kim chce zostać? Ale odmówiłam uczestnictwa w fikcji. Wtedy okazało się, że istnieje coś takiego, jak tożsamość. O wiele wygodniej było żyć bez niej. 4. Ale zanim do tego doszło, babki z rzadka mieszały się z Aszkenazyjczykami, bo nie gustowały w rudzielcach, wciąż mając przed oczami synów hiszpańskiego słońca. Więc dostały po nich głównie nazwisko, niechciany prezent, budzący niechciane skojarzenia. I poszły dalej. 5. Zamieszkały na piaskach, tych samych, na które trzysta lat później wyprowadzili ich wnuki, likwidując skutecznie linię przekazu na zawsze, choć, jak się okazało, niedokładnie, mimo niemieckiej skrupulatności. 6. Kiedy dziewczynka wygnana z siebie dorosła, okazało się, że maski nie kryją niczego, choćby się zrosły z twarzą. I choćby w istocie nie były maskami. 7. Więc wróciłam do siebie. Kiedy wnuk dziwi się, że to jakiś problem, czuję, że mogę wszystko: śpiewać kadysz, chociaż jestem kobietą, albo mantry po koreańsku. Jestem w domu. (Na ulicach…) Ojcu Na ulicach zostali tylko ci, którzy nie boją się wiatru i chmur. Kiedy wieje, tracę czujność. Wraca milczenie. Znów rozmawiamy w ciszy i rozumiemy się bez słów. Może nawet trochę lepiej niż wtedy. To nie był czas na rozmowy o bólu, nigdy nie jest, nie da się go objaśnić. Ból wchłania się jak cysta, czasem tylko jeszcze uwiera jak przyciasne buty. Sól ziemi Nie na darmo to morze jest martwe. Lecz ślady, co powinny utrwalić się w soli, odcisnąć swoje piętno, zgubione na zawsze. Odpadło tyle skojarzeń, myśli, imion i miłości, sukienek, wstążek, perfum, miękkich rękawiczek, surdutów i fularów, kapeluszy, spinek, książek, obrazów, pieśni, papierów nutowych, huśtawek i kołysek, pajacyków, lalek, że nawet gęsta woda śliska jak oliwa nie mogła ich udźwignąć, wszystkie poszły na dno. Nowe czytanie z soli, zapomniana sztuka, wynurza się znienacka, dociera powoli do wnuka, który umie sprawnie zeskanować i odczytać na nowo zamoknięte zdjęcia. Czas zawsze wygrywa Pustynia była płowa i cicha. Leżał tam tylko ten kamień w objęciach piasku. Jakby czekał właśnie na mnie. Od wieków czekał, aż go gdzieś położę. Wydawał się dziwnie lekki. Ciekawe, jak ciężki jest w rzeczywistym czasie, myślałam. Gdzie go położyć? Przecież nie ma grobu. Przez sen przesączał się duch dość silny, żeby pomóc szukać. Odeszłam. Pustynia była znów cicha i płowa bez skazy. Znaki musiały się dopiero urodzić. Przepisywanie Myślicie, że można opowiedzieć czułość? Myślicie, że można opowiedzieć piękno? Myślicie, że można opowiedzieć miłość? Tak, że gardło się zaciska, bez słów o krwawiących ranach, pomnikach, pocie i łzach? Tamte słowa pochowano na skałkach, a serca krwawią po kościołach. Nasze rany chowamy pod grubymi warstwami bandaży i udajemy, że się zagoiły. Per adulti Pamiętasz? Posłuchaj. Odwróć głowę. Ta melodia. Ta książka. To zdjęcie. Niegdysiejsze śniegi stopniały i znikły. Nawet mokra plama wyschła. Power. Jeszcze nie musi się czekać na czerwoną czy ciemną gwiazdę, żeby ją złapać za ogon. Patrz. Żarzy się. Jest blisko. Na razie dźwięk. Szumna szybkość przemieszczeń. Ruch. Radość. Nic z kamienia. Pomniki na potem. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/lipinska-kamienie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/. Tekst opracowany na podstawie: Elżbieta Lipińska, Kamienie, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław, 2017. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć, Aleksandra Sekuła. ISBN 978-83-288-5822-0