Mikołaj Rej z Nagłowic Krótka rozprawa między trzemi osobami, Panem, Wójtem a Plebanem, którzy i swe, i innych ludzi przygody wyczytają, a takież i zbytki, i pożytki dzisiejszego świata. ISBN 978-83-288-2720-2 Ambroży Korczbok Rożek ku dobrym towarzyszom Towarzyszu, posłysz, nie maszli co czynić, Postój mało, nie wadzić to przeczcić; Acz są rzeczy niepoważne prawie, Podziwuj się też prostej ludzkiej sprawie. Rozmawia tu z sobą trojaki stan: Pan, wójt prosty, trzeci z nim pleban, Wyczytając przypadłe przygody, Skąd przychodzą ludziom zysk i szkody. Bo snadź człowiek z przyrodzenia każdy Nawięcej się o to stara zawżdy, Aby wiedział, co się w ludzioch dzieje: Więc jedno chwali, z drugiego się śmieje. Bo gdzie mądry przydzie w proste rzeczy, Co lepszego snadnie ma na pieczy. A snadź na tym więcej mistrza poznać, Który umie z miedzi złoto kować, Takież z prostych rzeczy wżdy co obrać, Co by się wżdy przygodziło schować. A tak i to snadź przeczyść nie wadzi, Jako głupi niemądremu radzi; Bo snadź każdy może temu sprostać, Co złe, ganić, a przy dobrym zostać. Ja, com słyszał, tom krótko napisał, Ale ty cztąc nie mów: bodaj wisiał! Bo więc mówią: iście temu kotki Darły we łbie, kto pisał ty plotki. Lecz iż się ja snadź snadnie wyprawię, Zwłaszcza gdy tu powiedacze stawię; Jam napisał, kto chce, niechaj wierzy. Co ma próżny czynić? Wodę mierzy. Pan / mówi: / Miły wójcie, cóż się dzieje, Aboć się ten ksiądz z nas śmieje! Mało śpiewa, wszytko dzwoni, Msza nie była jako łoni. Na naszym dobrym nieszporze Już więc tam swą każdy porze: Jeden wrzeszczy, drugi śpiewa, A też jednak rzadko bywa. Jutrzniej, tej nigdy nie słychać, Podobno musi zasypiać; Odśpiewa ją czasem sowa, Bo więc księdzu cięży głowa. A wżdy przedsię jednak łają, Chocia mało nauczają. Ano wie Bóg, za tą sprawą Obrócimli się na prawą… Bychmy jedno na lewicy I z księdzem nie byli wszytcy. Wójt / Wiara prostych / Miły panie, my prostacy, A cóż wiemy nieboracy? To mamy za wszytko zdrowie, Co on nam w kazanie powie: Iż, gdy wydam dziesięcinę, Bych był nagorszy, nie zginę; A damli dobrą kolendę, Że z nogami w niebie będę. Abo gdy w obiad przybieży, A kukla na stole leży, To ją wnet z stołu ogoli, A mnie kęs posypie soli, Jakoby mię nogieć napadł: Mniema, bych już chleba nie jadł. Potym mię pokropi wodą, To już z Bogiem idę zgodą. Alić przedsię jako gorze Ciągni się wójcie, nieboże. Jednak niźli cię rozmachnie, Przedsię ta rzecz mieszkiem pachnie. Ja mniemam, gdy wszystko spłacą, Iż się z świętemi pobracą. Pleban A wójtże się to jął gdakać? Czymżeby tę gębę zatkać? Gdzieśto dzban piwa dobrego, Przegadałby mędrca tego Iście trzeciem nachyleniem; Byłby tańszy z tym zbawieniem. A jeszczeż ci w tym ksiądz wadzi, Żeć owo na dobre radzi? Bo nas sam Pan uczył temu: Chceszli sam brać, daj drugiemu. A wielkie to upominki U Boga, takie uczynki. A tyś wszytek świat rozwołał, Żeś tej dziesięciny kęs dał. Wszakeś tak słychał o Bodze, Iż gdy był tu, na tej drodze, Potwierdziwszy zakon wszytek Tu wszem ludziom na pożytek, Na to stan duchowny sprawił, By ji przezeń ludziom zjawił, A my, duchowni stanowie, Jesteśmy ku wam posłowie. Tę pracą na was przełożył, A mało was tym zubożył, Iż z jego hojnego dobra Słabo wasza ręka szczodra, A nas tym opatrzujecie, Czym z niego obfitujecie. Bo byś baczył, miły bracie, Na jakiemci ksiądz warstacie: Musi wszytkiego zaniechać, Kto się chce wami opiekać, A opuścić dobre mienie, Łatając wasze zbawienie. Wszak wiesz, że rzemieślnik każdy Potrzebuje płacej zawżdy. A to jest święta utrata, Bo za nię hojna zapłata. A tak lżej mów, boś mię ruszył; Latasz, a snaś nie zasuszył. Waruj na rynku zabłądzić, Bo snadź nie dziś twój dzień rządzić. Pan Miły księże, dobrzećby tak, Lecz podobno czciesz czasem wspak; Hardzie tu strząsasz porożym, A zowiesz się posłem bożym. Prawda, żeś jego pastyrzem A w wielu sprawach kanclerzem, Lecz czasem na wełnę godzisz, Kiedy za tym stadem chodzisz. Owa choć trzoda niespełna, Gdy się wam dostanie wełna, Wierę z ostatka ty owce Niechaj skubie, jako kto chce. Bo dziś prawie prości ludzie Gonią skowronka na grudzie, A tak się prawie zbłaźnili Wiara jaka ma być Wszytkę wiarę w to włożyli, Iż go żadna rzecz nie zbawi, Jestli go ksiądz nie wyprawi. Ano by snadź tak miało być, Jednego wiarą nagrodzić, Bo acz żadny w to nie łuczy, Jako święte Pismo uczy, A każdy człowiek z krewkości Więcej się ciągnie ku złości. Lecz się wżdy tym ciesz, nieboże: Prawa wiara wiele może; Tą masz wszytkiego nagrodzić, Choćby miało potym szkodzić, Drugiego dobremi uczynki, A nie wszytko upominki. Małoć Pan Bóg dba o datki; Azać mu zbierać na dziatki Abo się troskać o długi, Abo odprawować sługi? Nie trzeba mu się nic starać, Nigdy tam przednowia nie znać; A snadź, co ma, wszytko nam dał, Sam na równej rzeczy przestał, Jedno chce, bychmy się bali, A iż każdy niech go chwali, A prawym sercem miłuje, A bliźniego tak szanuje, Iż to, w czym by się kochał, By też rad u niego widział. Ale dziś wasze nauki… Rozliczne w nich najdzie sztuki, Nie rzecze nic żadny próżno, Chocia z sobą siedzą różno. Aboć wezmą, abo co daj, Tak kazał święty Mikołaj: Bo jestli mu barana dasz, Pewny pokój od wilka masz. Dobry też Lenart dla koni, Dla wieprzów święty Antoni: Więc świętego Marka chwali, Więc Piotra, co kopy pali, Więc Michał, co liczy dusze — Alić Masia z gęsią kłusze; Bo już sobie tak spopadły, Iżby dusze gęsi jadły, A ona z tego gorąca Nie jadłaby i zająca. Na szyi wisi kobiałka, W niej gomółka a powałka. Mniema, że wszytko sprawiła, Że tam z tą kobiałką była, Że już siedm dusz wybawiła, Sama się ósma upiła. Bo się już więc tam łomi chróst, Odpusty Kiedy się zejdą na odpust: Ksiądz w kościele woła, wrzeszczy, Na cmyntarzu beczka trzeszczy, Jeden potrząsa kobiałką, Drugi bębnem a piszczałką, Trzeci, wyciągając szyję, Woła, do kantora pije; Kury wrzeszczą, świnie kwiczą, Na ołtarzu jajca liczą: Wieręśmy odpust zyskali, Iżechmy się napiskali. Jednak też tak Dawid czynił, Zawżdy z arfą Boga chwalił. Także idą precz z tą wiarą, Iż wygrali tą ofiarą, Razem też odpłatę znają, Pełną szyję nalewają, A rzadki z onej odpłaty Aby doczekał komplaty, Bo więc drugi na nieszporze Dawno ziemię szyją porze. Wloką go za łeb do chróstu, Nie mógł przechować odpustu, A jednak się był nie dopiekł, Ledwy drugi przed nim uciekł A tak dzisia ludzie prości Ważą się rozlicznych złości, A mało o Boga dbają, Gdy się z plebanem zjednają, Bo się ten dobrze nie wściecze; Bóg nikomu nic nie rzecze. Wójt Miły panie, Bógżeć zapłać! Snadźby tobie lepiej gęś dać, Kiedybyś nam tak chciał kazać, Niż ten tłusty połeć mazać. Bo przedsię tak nie słychamy, Chocia w kościele bywamy, Jedno kiedy przydzie święto, Usłyszysz, iż cię zaklęto. Wójt, Bartek, Maciek z Grzegorzem Nie uleży przed tym gorzem; Świętopietrze u jednego, A kolenda u drugiego, Trzeci też pokupił winę: Nierychło zwiózł dziesięcinę. Tu więc będzie fukał srodze, Rzadko usłyszysz o Bodze, A tym zamknie wszytkę wiarę: „Idźcież, dziatki, na ofiarę, A czekajcie mię z obiadem, Boć nam barzo grożą gradem; A niechaj rychlej dowiera, Wieręć po stronach przymiera. Trzebać teraz będzie księdza, Zać jedna nastanie nędza, Bo oń przedsię mało dbacie, Jako bydło tak mieszkacie. Już to rychło dwie niedzieli Niceśmy od was nie mieli. Czyście o tę duszę dbacie; Acz nie trzeba, też kęs dajcie”. Wszytko chce brać, daj mu psią mać, A o Bogu nic nie słychać. Pleban A przedsięż to wójt harcuje Rad, iż panu pochlebuje, Lecz to w posłach mało idzie; A co się przeciwić gnidzie? Ale mnie wam dziwno, panie, Skąd wam przyszło to kazanie, Bo na wszytko docieracie I o święte mało dbacie. Ofiary Czcicie jedno zakon stary Więtszeć tam były ofiary: Tak jemi Boga chwalili, Aż drugie czasem palili, A tym go chcieli wyznawać, Bo nie mieli komu dawać. Abram jednegoż syna miał, I tego był ofiarował; Chciał ji Bogu ku czci spalić — A u nas to wszytko za nic. A co Bogu wdzięczniejszego, A nad jałmużnę milszego? I w nowym zakonie kazał, By każdy, co winien, to dał, Co cesarskie, to dać jemu, A co boże, to dać samemu. Niedawnom tak od was słychał, Że Bóg, co miał, wszytko rozdał, A prawie przed swą dobrotą Mało nie został gołotą. A iż wszego obfituje, Nic od nas nie potrzebuje, A wżdy nie chciał z tym omieszkać, Co jest boże, to kazał dać. A naczże to rozkazano, I komuż to ma być dano? Iścieć nie inszemu komu, Jedno sługam z jego domu. Albo tym kęsem przeklętym, Godność świętych Iż co czyni ku czci świętym, Iście się mało zuboży, Że pieniądz w tablicę włoży; Boć próżno inaczej mówić, Mogąć nam wżdy pomocni być. Mojżesz w onym starym wieku Wiele pomagał człowieku, Abo Dawid i prorocy, Wiele słychać o ich mocy, A wiele Bóg prze nie czynił, A częstokroć swój gniew mienił. A snadź za świeżej pamięci Co dziwów czynili święci: Że umarłe ożywiali, Krzywe kości napraszczali. Acz to idzie z boskiej mocy, Ale wżdy przez ich pomocy, Bo rzekł to oddać we troje, Co uczynicie prze moje. A tak niemasz ci ocz ciążyć, Obadwaście nie dali nic, A bychmy się nie oparli, I ten kęs byście wydarli. Pan Ba, toć prawda, miły ojcze, Niechaj kto powiada, co chce, Że nam trudno k' zbawieniu przyść Nie będziemli dobrze czynić. Aleć tym trzeba zapieprzyć, Wiarą wszytkiego podeprzeć, A to iście na pieczy mieć: Dobrowolnie wszystko czynić; Bo zać Bogu za dzień robić, Dobrowolną chce służbę mieć. Ksiądz wszytko chce mieć w kłopocie, Stoi, by wójt, przy robocie. Ano sami darmo macie, Darmo nam też udzielajcie, A my, widząc tę dobrotę, Będziem mieć więtszą ochotę. I sam, chociam o tym słychał, Dam też gęś na święty Michał, Ba, i strucla cię nie minie Ondzie o świętym Marcinie. Bo tak księża powiadają, Iż go za hojnego mają, Iż zjadł wołu na wieczerzy — Kto chce, niechaj temu wierzy, — A iż za płaszcz niebo kupił; Toby już Bóg komorą żył! Aleście to nań zmówili, Abychmy też woły bili, A za takiemi przysmaki Wżdy się wam dostaną flaki. Nie takci święci czynili, Nie płaszczmi, ni wołów bili, Lecz Panu wiernie służyli, A świat prawie opuścili. Lecz wy dziś, mili kapłani, Bujni, jako hardzi pani, A na wasze ty utraty Nie zniosą was wasze płaty: By też więc dusze przyłożyć, Musi skąd inąd dołożyć. A nas więc przedsię karzecie, Choć sami barana drzecie, Powiedając, iż imienie Przekaża duszne zbawienie, A iż tak czciecie o Bodze, Iż nam to rozkazał srodze Wszytko na ziemi opuszczać, W niebie osiadłości szukać, A iż mól gryzie skarb ziemski, Kazał ji Bóg kłaść niebieski. A na końcu zawołają: „Dawajcie, wszak wam też dają!” Ano, kto chce rzecz utwierdzić, Trzeba jej skutkiem poprawić. Lecz różno skutek od rzeczy; Coś inszego wam na pieczy, Bo nasze pierwsze ćwiczenie Starać się o dobre mienie, A przedsię na to nie myślić, Aby za to dosyć czynić. Pacierz Na ony wasze pacierze Ledwo że się raz w rok zbierze, Często quesumus próżnuje, Oremus mało pracuje, Ona wasza Alleluja Jako pani sobie buja, A collecta za nią chodzi, Też sobie na starość godzi. Amen, ten robi jako chłop, Bo się k'niemu ma każdy pop, Bo z tym wijatyk leci w kąt: Dosyć się nas dzierżał ten błąd To więc aż do dnia dopija, Długa nań była feria, Sfatygował się nieborak, Odpoczywa ubogi żak, Często sobie oczy chłodzi, Bo mu drobne pismo szkodzi. A iżby szanował dusze, Jako osłem, tak ją kłusze. Beneficja Nie może mu tak wiele dać Jako on śmie na nię nabrać: Kustodya, dziekania, Prebenda i kanonia, Abo też owo probostwo, Chocia piekielne ubóstwo. … A co to jest sto kóp płatu? Czym pomóc chudemu bratu Abo onej siestrzenicy, Co tam mieszka na ulicy? Choć w dziewiątym pokoleniu, Przedsię jednak lżej zbawieniu, Bo jakoby miał we złocie, Co da ubogiej sirocie. A gdzie się co zjawi nowo, Już rzecznikom bywa zdrowo, Bo się więc tam prezentują, Gdy co smacznego poczują. Trzykroć czasem w Rzymie będzie, Niż prawie na miestcu siędzie. Podawce Podawce więc rozkosz mają, Gdy się do nich ubiegają, To się im nizko kłaniają, Rozlicznie się zalecają: Tu się obiecują służyć, Dom ten i potomki mnożyć. „Wszak jestli co skąd przypadnie, Wszytko rozdzielimy snadnie; Iście niechcę nic mieć swego, Społu używiemy wszego”. Więc prawie mnożą potomki, Obiegając cudze domki: Urzędów swych używają, Bo je „ojcy” nazywają. A z onych wielkich obietnic, Ze wszytkiego nie będzie nic. Pewny kłopot w zysku będzie, Pleban sąsiad Gdy już z tobą we wsi siędzie, Już pewnego sąsiada masz, Uczyń mu, co iście poznasz: Pójdzieć gonionego z tobą, Ma dwoje prawo za sobą. Trudno więc naszemu bratu Odzywać się do powiatu: Kłusz się z miasta, Benedykcie, Boś już w trzecim interdykcie, A czasem nie chybisz Rzyma, Chocia to u nas zwierzyna. To cię będzie przez rok straszył, Dzwonek tłukł a świeczki gasił, A jestli Bóg nie ustrzeże, Strzeż się, byś nie zmazał wieże. Bo naszy mili przodkowie Snadź nie wszytkich mieli w głowie, Gdy się w te niewolą wdali, Na sobie ten szańc wygrali, Bo się w więtszą szkodę wdali, Skąd się zysku nadziewali. A stąd się musimy trwożyć, Skąd się miała miłość mnożyć; Bo to każdy widzi proście, Iż z roztyrku gniew uroście, A boski gniew z nienawiści, Możemy być tego iści. A z jednej szkody dwie mamy: Iż was i Boga gniewamy. Pleban Wieręm, panie, ja nie tuszył, Abyś tak rozumem ruszył; Aleć też nie wszytko k'rzeczy, Ktoby to chciał mieć na pieczy. A snadź nie wszytko z dowodem, Zabrnąłeś, jako z niewodem: Karasia, lina i szczukę Tak razem wszytko potłukę. Takież ty teraz na nasz stan Oborzyłeś się srodze sam, A równo wszytko szacujesz, Nic nikomu nie folgujesz? Anom tak słychał, jako żyw, Jeden prze drugiego nie krzyw, A iż się jeden obierze, Iż wykroczy w swojej mierze, A cóż owi drudzy krzywi, Którzy są poczciwie żywi? A tkniż jedno świeckich urzędów, Jestli tam nie więcej błędów, A jako wam też przychodzą, Bo się tak z wami nie rodzą. A ze sta z was jeden siędzie Takim kształtem na urzędzie, Aby jedno prawdę mnożył, A swe pożytki odłożył. Chyba drobnych kęs cześników, Chorążych, wojskich, stolników…. Tam nic nie przydzie do mieszku, Tej kęs szarej pychy w zysku. Ale gdyby nie pamiętne, Sędzia I sędzić też nic niechętne, Ale więc nie szkoda pracej, Kiedy już kto pewien płacej. Bo uźrzysz ony proroki, Kiedy już odsądzą roki, Sporo im więc młyny mielą, Kiedy się pamiętnym dzielą. A barzo to łowne pole, Sporzej młócić niż w stodole. Choć sieć leda jako stanie, Jednak wżdy co przypadnie na nie: Sarna, zając, sobol, liszka I kuna, jej towarzyszka, Chocia żadny pies nie goni, Przedsię jej być jednak w toni. A gdy z wiatru przydzie snadnie, Czasem cały kożuch wpadnie. A też gdy jest elekcyja, To jeden drugiego mija, Ubiegając się o głosy; Dobrze nie idą za włosy. Snadź to gorsze niż pacierze, Gdy kto urząd na się bierze, W którym wiele trzeba myślić, Jako mu dosyć uczynić. Bo weźrzy, ano brat stoi, Pan przydzie, co się go boi, Drugi się zdaleka kłania, Choć na nim szuba barania, Alić worek z niej wygląda, Przedsię nań sędzia pogląda. A snadź trudno w to ugodzić, By też miał Salomonem [być], By się wżdy nie miał nachylić, Wierę by też nie stał za nic. A drugi się k'miescu ciśnie, Choć czasem kto za to piśnie, Aby z niego był kasztelan, Kasztelan Bo z tego ziela roście pan. Acz iście nie znam rozkoszy, Gdy się chudzina kokoszy, Bo ta cześć z śmiechem na poły, Piasek orzą temi woły. Nadzieją się przedsię cieszy, Iż się wyszej wstąpić spieszy. Bo zawżdy ci więcej jedzą, Którzy bliżej misy siedzą, A pewniejszy obiad czuje, Kogo skwara zalatuje. Bo więc ten, co jeszcze jedzie, Czasem bywa po obiedzie. Ale i naszy z nadzieją, Czasem się tak postarzeją, Więc onej pychy przypłacą, Bo i swe własne potracą. Czyniąc dosyć swoim stanom, Kłaniajcie się kasztelanom, Ano więc ony pokłony Barzo nam tępią zagony. Też uźrzysz, a wojewodzic, Przedsię nasz, brat stoi za nic. Starosta Nuż więc starostowie owi, I tenci czasem ułowi, Bo chocia dzierży arendą, Wżdy jednak ostrzyszki będą. A choć na liczbie przestanie, Przedsię dłużen nie zostanie. Bo łacniej się wżdy wyliczyć, Niż się na swej trosze ćwiczyć, Bo się jednak przedsię skwarzy, Kto co piecze abo warzy. Zlezie wina, zlezie poczta, Z tego gąsior, z tego kwoczka, Zabłądzi też jałowica, Na starostę połowica, A czasem się wszytka zejdzie, Wszak to na liczbę nie przydzie. Nie zawżdy też będzie wołał, Iżby się kto k'niej przyznał. Choć i druga niech przybieży, Czyście tak w trupiech uleży. I z wołkiem bądź, miły panie, Gdy się nam jako dostanie, Uźrzysz zasię drugą stroną, Aż drugiego sciąży z żoną. Mamy więźnia gotowego, Bo nie wydał czopowego. Temuć gotowem płacić, By ogon i rogi stracić. A tak na każdym urzędzie Zawadzać się nierząd wszędzie. Poborca I w owymci nie przemory, Który przydzie na pobory: Zawżdy sporzej do komory, Gdzie bywają gęste wory. Przedsięć błądzą owy łany, Chocia stare kwity mamy, Ubędzie w regestrze obroku, Uciekł młynarz tego roku. A to nam niechcąc przypadło, Co teraz nowo przysiadło, Bo gdzie pełno, snadniej ulać, Na oranym gotowo siać, A gdzie zaczną gniazdo grosze, To lezie trocha ku trosze. Mytnik A cóż więc dzierżysz o owym, Nie kazić się też surowym, Co owo na mycie siedzi, Słucha furmanów spowiedzi? Chodź sam, bracie, po odprawę, A wszak dawno wiesz ustawę, Co masz od kamienia płacić; Warujże ceduły stracić. Cóż kto wie, co na cedule, A co zostanie w szkatule…. Furman z cedułą precz bieży, A szkatuła w kącie leży; Regestr ni widzi, ni słyszy, Co chcesz, to tam weń napiszy. Ano więc w tym błędnym lesie Rada się ręka uniesie, A kiedy się imie igrać, Trudno ją więc zahamować. A tak więcejci wam strzedz trzeba Dusze niż nam z tego chleba, Który nam snadź nie tak szkodzi, Bo dobrowolnie przychodzi. Ale u was tak i owak, Czasem naprost a czasem wspak. Żupy A ów, co wlezie do soli, I tegoć głowa nie boli. Już więc i ten szydłem goli, Bowiem ma wszytko po woli. Bo każda rzecz, co w sól wchodzi, Już jej nie leda co szkodzi, A stara w ludzioch przypowieść, Iż więc każą tym słono jeść, Co się owo podszpocili, By się barziej nie skazili. Iścieć to każdemu zdrowo, Pamiętaj, panie, me słowo, Bo a co to wadzi duszy, Gdy się drobiazgu nakruszy, Iż się to miotełką zmiecie, Wżdy się co za to wygniecie. Bo trzeba rozumu użyć, Kto dzisia chce co wysłużyć; Musisz przez nogę, nieboże, Zwłaszcza, gdy kto wręcz nie może. Ale co ma pleban prosty Sejmy Ugodzić w ty dworski chłosty; Zwłaszcza w kącie doma siedząc, Jedno co kęs od bab wiedząc, Abo słysząc, gdy ziemianie Siedząc narzekają na nie. Wierę snadź z sejmu naszego Nie słychamy nic dobrego: Już to kielka niedziel bają, A w niwczym się nie zgadzają. Podobno jako i łoni Każdy na swe skrzydło goni; Pewnie pospolitej rzeczy Żadny tam nie ma na pieczy. Boć i owi z pustą głową, Posłowie Co je rzkomo posły zową, Więcej też sobie folgują, A to, co jem trzeba, kują. Bo jedni są, co się boją, Drudzy o urzędy stoją, Jako tako pochlebuje, Gdy co kto smacznego czuje. Bo acz to jest wielki urząd, Kto chce łatać ten spólny błąd, Lecz gdy nie będzie pilności, A prawej spólnej miłości, Przedsię z oną płochą radą, Na chromem do domu jadą. Drugi też nie dba o sprawę, Gdyby rychlej wziął na strawę. Ano, panie, wielka to rzecz, Kto chce tego prawie ostrzedz, By się ni naczym nie mylił, Na stronę nic nie uchylił, Bo gdy przyda obietnice, Zejdzie się więc i na nice. Ano się koła smarują, Jedni czcią, drudzy darują, Pewnie naszemu krok zmylić, By więc drugiego nachylić. Dobre pierze, nie zła też gęś, A co się upiecze, ukęś. Ale, ktoby się chciał obaczyć, Trzebaby tę sieć lepiej kryć, Bo snadź wstyd jednego zdradzić, Jakoż tu o wszytki radzić. A tak się, panie, jednajmy, Radszej sobie pokój dajmy, Bo się kocieł z garncem swarzy, A snadziechmy wszytko szarzy. Wielkich stanów nie ruszajmy, Panowie Tym się zdaleka kłaniajmy, Boć też jedno ten zysk mają, Iż się im łając kłaniają. Bo gdy kogo szczęście wzniesie, Źle mu co rzec, ledwo w lesie, Gdzieby jedno zając siedział, Aby we wsi nie powiedział. Bo trafić się czasem z wadą, Choć drugiego zową radą, Ale przed się z tą ułogą, Ujdzie, chocia targa nogą. A cóż też na tym wygrali, Bo świebodę za to dali, A snadź co dobra myśl płodzi, Wszytko wielkim stanom szkodzi. Bo to trzeba rozumnie kryć, Na co mają wszytcy patrzyć, Bo każdy różno szacuje, Chocia chwaląc pochlebuje. Mówiąc jeden ku drugiemu: „Bógże pomóż panu temu; Iście mu wszytko przystoi, Coźkolwie na świecie stroi” — A drugiego tyka łokciem, A szepcząc go zowie nokciem. Więc nie zawżdy, gdy gotowo, Będzie jadł, choćby mu zdrowo. Bo niźli więc nastroji Tym się na poły przestoi, Bo azać więc mało tych spraw, Ten za suknią, ten za rękaw, Jeden śpiewa, drugi skacze, Trzeci idąc łaje, płacze. A wierę więc wielkie mienie Bogacze Musi cisnąć i zbawienie. Bo więc łacniej z tego wyniść Kto ma z trochy liczbę czynić; Rychlej się więc uplecie, Kto wiele rządzi na świecie. Ale co mamy, to mamy, Gdy tu świata używamy, Bo ziemię Bóg ludziom sprawił, A nieco sobie zostawił. A iż do żywota mamy, Mało też o wieczność dbamy. Co zadrzemy, to zadrzemy, A wżdy świata zażywiemy. Ale k' rzeczy przystępując, Różno stanów nie szacując, Obaczywszy stany wszytki, Kogóż dziś mierzą pożytki? Wszak się dawno rozumiemy, Na jednym wózku jeździmy, Wierę mi się tak zda, panie, Żechmy wszytko nie Rzymianie; Jednoż ci na świecie byli, Co prze spólne swe tracili, A z jaką też czcią tu byli, A snadź wszytek świat rządzili. Bo się zawżdy wszytko sporzy, Gdzie się sprawiedliwość mnoży. Z nas każdy, gdzie swój wrzód czuje, Zawżdy mu więcej folguje, Choć drugiego barziej boli, Niechaj cirpi po niewoli. Wójt Panie, słysząc aż straszno stać! Jakoż prostak nie ma się bać: Każdy tu, co ji ksiądz liczy, Ubogiego kmiecia ćwiczy, Ba, leda jakiem zalotem, Z tym o ziemię, by z wymiotem. Acz to nie mej rozum głowy Wtrącać się w takie rozmowy, Ale łacno mówić z wami, Bo się szacujecie sami. Ksiądz pana wini, pan księdza, A nam prostym zewsząd nędza, Bo się jednak tym pobracić, Wójtowi to piwo płacić, Pan się świeczki, dzwonka strzeże, A snać jeszcze więcej wieże; Ksiądz biskupa, biskup Rzyma, Wżdy w każdym stanie przyczyna. Kmiecia niewola Ale nam chudym prostakom Zewsząd cirpieć nieborakom. Zły dzwonek, a gorsza kłoda, Z obu stron niedobra zgoda. Bo jako Marcin nastanie, Snadnie wnet szczkawka przestanie: Dajże czynsz, dajże kokoszy Zać więc mało tej rozkoszy? Dajże sep, sery, gęś, jajca, Długoś rządził, panie rajca; Mniema, żem ten rok panem był: To w niwecz, com się narobił. Dajże jeszcze przedsię owies, By też więc skakał jako pies. Rzadkoć mam z ciebie ten obrok, Boć go czekam przez cały rok. A to w niwecz, com dał winę Leda o jaką przyczynę; Bo tam snadnie o niezgodę, Często baran mąci wodę. Bo jako się tego ustrzedz, A co sobie ma prostak rzec? A zać się on w prawie ćwiczy? Snadnie go każdy wyliczy, A zawżdy przystaw u niego, By u posła tatarskiego. Urzędnik, wójt, szołtys, pleban, Z tych każdy chce być nad nim pan. Temu daj gęś, temu kokosz, Zać więc z nimi mała rozkosz? Tłoka A przedsię na tłokę robić? Czasem proszą, czasem chcą bić. Sprawnie ją nazwali tłoką, Bo tam czasem i grzbiet sztuką, Więc potym przyda pobory, Snadnie, kto zdrów, będzie chory, Bo dać by z skóry wyłupić, Pobory By jedno duszę wykupić. A nie daszli, wezmą ciążą, Abo cię samego zwiążą: By więc i dzieci zastawić, Musisz się dusznie wyprawić. A jednak przedsię niesporo, Chocia się tak zbiera skoro, A wie Bóg, gdzie się rozleci, By jedno wylazło z kmieci. Nie w jednej to będzie męce, Biegając przez dziwne ręce. Poprawi więc kto kołnierza, Niźli dojdzie do żołnierza. I on nasz domek odarty, Co był we troje podparty, Już wżdy dziś ma gładsze ściany I komin w niem murowany. Bo co o tym sprawę mają, Podobnoć sami mniej dają; A poznasz to po rozmowie, Kiedy się swarzą panowie. Wierę snadź nasze wierdunki Idą też czasem na trunki, Abowiem w to trudno ukrócić, Aby nie miał w ptaki wskoczyć, A zwłaszcza gdy krótko leżą, Ty już nigdziej nie zabieżą. Ale snadź co nam do tego, Niechaj patrzy każdy swego; Niechaj oni, co chcą, czynią, Kiedy ja mam quittacią. Boć próżno inak szacować, Wolno piszczkowi tańcować. Pan się też wymówi wojną, Acz ma wymówkę niestrojną, I tam przedsię naszy płużą, Więcej niż pan wojną służą. Bo mu już naspiżuj wozy, Daj rydl, siekierę, powrozy, Już idzie jako do żupy, Daj wojenne, syry, krupy, Żołnierze Tochmy więc już tu wygrali, Żechmy tych krup nasypali, Dalichmy też na żołnierze, Będzie dalibóg przymierze, Jużechmy spłacili długi, Mamy tam pana i sługi. Patrzajże jedno po chwili, Kto cię potka, ten nachyli. On żołnierz, nasz sługa głupi, Alić swego pana łupi. Niedługo panował chłopek: Wrzeszczy baran, leci snopek, A jestli nie pomoże Bóg, I jałochnie wziąć pewno w róg. Zaż to nowina na świecie, Iż kto kogo może, gniecie. Takci się chudzina żywi, Kto kogo może, nakrzywi. Lecz iście mało rozkoszy Mają z tej cudzej kokoszy. Wszak więc ich zapisy znamy, Kiedy pokryślają tramy; Bo więc kiedy sobie radzi I nędza im nie zawadzi, A jeszcze ją sobie śmieszą, Rzkomo się nadzieją cieszą. Mniema, iż już skórę niesie, Chocia niedźwiedź będzie w lesie. Bo przedsię pić musi i jeść By na koniec z białego zsieść. A też się trafi drugiemu Miasto lekarstwa chromemu Przetręcić do końca nogę, By ji dał co rychlej w szkodę. Bo gdzie nie może być zgoda, Lepsza szkodka, niźli szkoda. Każdy, jako może, łata, Wżdy, czym może, tym napłata. Jedno nam, wieśnej chudzinie, Nic niesporo wszędy ginie: Bo znowu nastanie nędza, Dziesięcina Kiedy czas przydzie na księdza, Gdy chodząc snopki przewraca, A co tłuszczej kopy maca; Wnet masz urzędnika z niego, Choć tobie nie trzeba tego. Natknieć wieszką, kopie w rogu: „Nie mnie to dasz, synku, — Bogu”. Acz nie wiem, wieli Bóg o tym, Aż to zrozumiemy potym; To wiem, iż żyta nie jada, Bo w stodole nierad siada. Więc ci jeszcze będzie grozić, Że mu dusznie musisz zwozić; Mało jeszcze, iż nań robią, Muszą wieźć a w łeb się skrobią: Małom się panu nawoził, Bo ten jeszcze barziej groził. Owa wszędy musisz podleźć, Bo z obiema źle kaszę jeść. Kolenda Potym bieży po kolendzie W każdym kącie dzwonić będzie; Więc woła Illuminare A ty chłopku musisz dare, Bo dać przedsię, gdzie wziąć, tu wziąć, A nie daszli, wnet będzie kląć. Przydzie spowiedź, to się jednaj, A nie chceszli, coć każe, daj. Bo więc tam, jako chcą, karzą, Na koniec do piekła skażą, A tam niespora odprawa, Trudno do wyszego prawa, Bo się tam niedługo radzą, Na pirwszy rok wszyćko zdadzą. A snadź lepiej, co dać, to dać, Aby wżdy mógł apellować. Kto umrze, kto się urodzi, Kto ślubi, kto się rozwodzi, I cokolwiek kto chce sprawić, Musi okrążne postawić, I kołaczać nie oświęcą, Aż dasz łopatkę cielęcą. A tak zewsząd prostym gorze, Głębokieć łakomstwo morze, A gdzie w co nawięcej płynie, Tedy tam narychlej ginie. A ze staby się snadź ozwał, By już na tym, co ma, przestał; By nawięcej już miał wszego, Znajdzie wżdy co przyległego, Znajdzie do sąsiada winę, By miał naszerszą dziedzinę. Poznasz to po jego słowie, Bo go wnet nierządnym zowie: Młod, mógłby się jeszcze ćwiczyć, A mnie tego kęsa życzyć, Bo mówią wszytcy sąsiedzi: Szkoda go, iż doma siedzi. Jaka życzność pana mego! Snadźby lepiej patrzał swego, Aby go pobożnie użył, Czego Bogu nie zasłużył. Bo wszytko najmem dzierżemy, Jedno, iż tak nie baczymy. Wnet wypadaj, kiedyć każą, Bo bez pozwu wszytko skażą, A zmylisz prokuracyją, Gdy cię z dzierżenia wybiją. Ubogi stan A tak ten swój ubogi stan Tak rad noszę jako i pan, I w tym doczesnym żywocie Snadź o mniejszym wiem kłopocie. Siedzę jako człowiek prawy, Nie bodą mię cudze sprawy, Acz mię trochę nędza gniecie, To też odcierpię na świecie, A gdy się każą prowadzić, A co mi więc ma zawadzić? Mało mi żal z tej pociechy: Wylecę jako wróbl z strzechy. Bogatego śmierć Bogacza więc szczkawka minie, Kiedy go teskno od skrzynie, Od onych miłych pieniędzy, Co ich snadź nazbierał w nędzy, Bo czasemby się przemorzyć, Tedy więc worka dołożyć, A snadź więcej sam im służył, Niżby ich z rozkoszą użył. Bogać sobie nie przekłada Kiedy więc worka dokłada: Chce wieś kupić, dwór zbudować, Staw sypać, kościół murować, Dziewkę wyda, szaty sprawi, A syna na dwór wyprawi. Ale się barzo obłądził, Mniema, by tak wiecznie rządził. Snadź podobno sam wyleci, Niż rozposaży ty dzieci. A ja, piekielna chudzina, Wylecę, by dym z komina. Bo trudniej wozem zatoczyć, Aniżli tak pieszo skoczyć; A snadniej z gniazda wróblowi, Niż skrzydłastemu orłowi. Tak i ty, panie, mądrze gol, Boć każdego gryzie swój mol; A nikt nie zwie, kiedy piśnie, Każdegoć z nas trzewik ciśnie. Pan A długoż to, wójcie, ma być? Tak masz wszytki sobie za nic: Boję się, iż wilka z lasu Wyszczekasz na sie bez czasu, Bo sie starać o niezgodę, Obracając na wspak wodę. Trudnoć wilka owcą uszczwać, Motyką słońce zwojować; Bo i prawda, gdy nietrafna, I ta nie zawżdy miestca ma. Kładziesz na słowa pokrywkę, Acz w nich masz wolną rozrywkę, A na wsze strony dzwonka ruszasz, Wszędy na kolbę pokuszasz. Powiedasz o swej niewoli, Wszak słuchając głowa boli. A co ty masz więcej myślić? Zrobiwszy dzień, czynsz zapłacić. Nie myślisz o żadnej sprawie, Ni o wojnie ni o prawie, Jako pies na piecu tyjesz, Siedząc w karczmie, gębę myjesz, Bo pan musi strzedz twej krzywdy, Aby jej niskąd nie miał nigdy, Ale pana nikt nie strzeże I sam nie zwie, gdzie sie zrzeże. Bo dziś u każdego prawa Prawo Zwłaszcza prostym trudna sprawa, Wszytcy więc bywamy krzywi, Ledwy sie chytry pożywi. Bo dziś nasza sprawiedliwość Czyni ludziom wielką chciwość, A nie spi na nię bezpiecznie, Bo ją iście stracisz wiecznie. Bo jeden waży na pokłony, Drugi chwyta za zagony, A trzeciego ufukają, Leda mu co tam zabają, Aż mój, co porywał wodzą, Już nim w uździenicy chodzą. Wieręć lepiej, miły brachu, Jednaj sie z tego przestrachu. Dary A drugiemu idą dary, Tu więc już tam niemasz miary. Bo ty zdawna tę moc mają, Każdą srogość ukracają, Czasem i przysięgi łamią…. Wiele ich na ten wrzód chramią. Bo aczby właśnie miało być, Wszytko na stronę odłożyć, Strach, miłość i powinności, A trwać przy sprawiedliwości, Jedno brać Boga przed oczy — A ktoż z tego nie wykroczy? Bo dobry zawojek w zimie, Kiedy kto weń grzbiet uwinie; Nie zawadzi też koniczek, Wałaszek, inochodniczek, Bo szkoda tej starej dusze, Iż sie na złej szkapie kłusze. Wie, iż źle, czasem sie boi, A jednak przedsię przy swym stoi; Bo by nierad, tedy musi, A zać go więc jeden kusi. Prokurator Bo owy prokuratory Ma na się tęgie doktory. Bo więc owi zwolennicy, Gdy sie zejdą w kupę wszytcy, Nie jednemu zmylą szyki, Mówiąc rozliczne języki, A kogo chcą, sucho zmyją, Stawiąc tę Babiloniją. Już wnet gębę wzgórę wznosi, Gdy go kto o swą rzecz prosi, Tu wnet zdaleka załawia, Trudnościami sie wymawia; Aby nie dla twej przyjaźni, Zmył by sie na suszy w łaźni; Ale ukaż rychlej swą rzecz, Boć mi barzo pilno iść precz. Więc tu czcie a głową chwieje, Z onego sie prawa śmieje. A to, nieboże, na kroku, Małoś tu nie stracił roku. Rozlicznie cie będzie winił: Złe masz prawo, źleś uczynił; Nie będzieli mej pilności, Iście nie ujdziesz trudności; Ale gdyby chciał dołożyć, Mogłoćby twe prawo ożyć. Jeszczeć bych ja dziurę nalazł, Kędybyś z tej sieci wylazł, Trudność prawa To sie już ciągni jako lis, Daj od minut, daj na zapis, Daj pamiętne, dajże winę, Leda o jaką przyczynę; Targuj, rozłożonoć kramy: Pozwy, minuty, membrany. A niż odprawisz doktora, Tedyć ubędzie pół wora. Zać tam mało krotofile, Ni by sie nasłuchał mile. Woźny woła, sędzia zdawa, Drugi w wiązanie zeznawa, Trzeci cię z boku przytyka, Sąsiad sie k'wiosce przymyka, Snadź by sie tam nie nasiedział, Kto o tym przed tym nie wiedział. A niż będzie koniec tego, Musisz skakać zajęczego. Kłusz sie na wiece z powiatu, Ćwicz sie, a dziwi sie światu, Potym pociągniesz za dworem, Tam więc już miej rozum z worem, Bo tam leda o przyczynę Rozwiążesz grzywnie suprymę. Potym cię puszczą do grodu: Mniemasz, że już chwała Bogu, Jeszcześ nie prawie uleżał, Ledwyś tu pół kresu zbieżał, Jeszczeć nie koniec przestrachu Ciągń sie przedsie, panie Machu: I tam ci bóty podszyją, Niż wezmiesz egzekucyją. A snadź co utracisz na to, Kupiłby tak wiele za to. Bo gdy przydzie na jednanie, Przedsięć w onej klobie stanie, Ale iż pociechy nie dał, Zda mu sie, iż wiele wygrał. Ano dawno ta pociecha Wszytko mu wywlekła z miecha. Czym sie było innym cieszyć, Niż upór wieść a nie mieć nic. Krótka radość a żal długi, Może sie nakarać drugi. Lepiej sie doma osędzić, Niż w tym głuchym lesie błędzić, Bo zaż jedno ten świat rządzi, Który za pięć groszy sądzi, I owić sie domacają, Chocia więc doma siadają. Lecz, iż to przewara stara, Wiele może pycha szara. Wojna Przydzie wojna, to wiec krępuj, Chleb susz, szołdrę, krupy gotuj. Choć narzekarz, panie wójcie, Ale nam przedsie niestocie. Iście drugi zmyli kroki, Kiedy przyda owy roki, Co je więc wiciami zową, Wierę drugi zwierci głową. Trudno tam brać do powiatu, Ćwicz sie, włócząc sie po światu. Ano więc kolasy skrzypią, Po drogach sie krupy sypią, Ano wszędy za tobą mróz, Szkapa ustał, złamał sie wóz, Ano więc za szyję kapie, Jeść niemasz co onej szkapie; Panowie wędzonkę ciągną, W krupach sie myszy zalęgną, Drugi też z kijem wendruje, Kury po wsiach popisuje, Więc toż czasem miasto kura Przepadnie sie na łbie skóra. Czasem na się ten kij nosi, Lepiej ów zwyszył, co prosi; Bo więc każdemu żal swego, Paś na swym, niechaj cudzego. Trwoga Nuż kiedy nastaną trwogi, Wnet na łbie urostą rogi, Kiedy w bęben zakołacą, To więc uzdy, czapki tracą. Co więc kto może, to chwyta, Drugi swego konia pyta; Bieży, popluskał sie kaszą, Bo go szpetnie z tyłu straszą; A niźli przyjdzie do szyku, Nachodzi sie drugi w łyku. Otożeś zyskał, nasz panie! To nic, co sie w łeb dostanie. Szkoda wojenna A cóż z tego za pożytek, Ukaże to sposób wszytek; Snadź tknąwszy wszytki osoby, Żadny nie ujdzie bez szkody, Bo gdy sie już wszytcy skupią, To więc z księdza, kmiecia łupią. A ktoby mógł oszacować, Co samych będzie kosztować, A przedsię nic nie wygramy, Chocia tam sami bywamy: Bo snadź lepsza rządna trocha, Niźli wielkość, kiedy płocha. Ale tknąwszy równo osób, Snadźby sie mógł znaleźć sposób, Iżby krup wozić nie trzeba, A nie męcząc tego chleba. Lecz sie bawimy na łupiech, Wiele nas ulega w trupiech I wyliczać mało trzeba, Co tego prożnego chleba. A snadźbychmy lepszy byli, Gdybychmy społu gonili, Nie jedno by zając wypadł, Czasemby i wilk nie dojadł. Mychmy chudzi, mało krzywi, Ledwechmy swą trochą żywi, Przedsię każdy swój kres zbieży, Acz tłustszy, w kącie uleży, Wyglądając na każdy czas, Bronić sie abo łomić las. Bo i to czasem pomoże, Podleźć, kto skoczyć nie może, A wielki to rozum uciec, Gdzie nie równo nogami siec. Wy, duchowni a panowie, Co macie w workach i w głowie, Strzeżcie zamków a kościołów, By z nich nie było popiołów, Bo w nich złota, srebra wiele, Nacz ważą nieprzyjaciele. A do tych złotych kielichów Ostrzegajcie z ordy mnichów. A snadźby więtsza przyczyna Dać na to, niźli do Rzyma; Bo nic w rozkoszach po złocie, Potrzebniejsze nam w kłopocie. Namci snadniej od swej trochy, Gdy zajdą jakie popłochy, Nie czekam pewnej nowiny, Wylecę, by bąk ze trzciny. A kto ma motyla gonić, Woli sie z jastrząbem łomić. A snadź snadniej bogacz zginie, Bo go więc teskno od skrzynie, A snadniej kożdego ptaka U gniazda jąć, nieboraka. Aleć sie w tym mało czują, Przedsie nam grzywny smakują. Tenże dziś błąd, co i łoni, Każdy na swe skrzydło goni, A prze nasz własny pożytek Ginie pospolity użytek. Ano snadź lepiej przeboleć, Niż krótko stękać a smierć mieć; A lepiej, iż palec boli, Niż wszystko ciało w niewoli. I mądry, gdy dom buduje, Co rychlej końca pilnuje; Już piec, komin, stoły, ławy, To już więc drobniejsze sprawy, Bo gdyby nie było dachu, Snadźby pan piec był w przestrachu. Ja mówię, cobych rad widział, Czynić może, kto będzie chciał, Bo snadź, by nalepsze zdanie, Przedsię na nim nie przestanie. Pleban Wierę, panie, trudno snadź ksiądz Tak wiele ma w swym łbie dosiądz, A iście plebania głowa Prosta na ty wasze słowa Ale sie tak płotu dzierżąc, A nikomu sie nie mierżąc, Może, co chce, kto chce mówić, Wszak z mej rzeczy nie będzie nic. My tak więc od tych słychamy, Co je wżdy za mędrsze mamy, Iż na każdej ziemskiej sprawie Kocha sie każdy w swym prawie. Świeckim jest ta sprawa dana Bronić kmieci i plebana, Bo go pan i ksiądz używa, A teraz rzadko bogat bywa. Kmiotek prosty na robotę Wszytkę wydał swą prostotę, A to jego wszytka chciwość Mieć pokój a sprawiedliwość. To mu sie działem dostało; Nam wszytko inne zostało. Duchowny stan jest tak sprawion, A na ten urząd postawion: Prosić Boga za świecki stan, W którym zależy kmieć i pan. Więc ksiądz strzeże wiatyka, Kmiecia też pilna motyka. Wam, co was rycerzmi zową, Należy mur przebić głową. Lecz, gdyby tak na to przyszło, Tejby głowie na złe wyszło, Bo by był łeb w silnej męce, By mu nie pomogły ręce. A tak i my, gdychmy różno, Snadź zorzemy piasek próżno, Choć nas wiele w pługu chodzi, Przedsie sie nic nie urodzi, A każda rzecz, kiedy różna, I słabsza i czasem próżna. I koła sie snadniej toczą, Kiedy wszytcy czterzej skoczą, Ale gdy siodłowy mdleje, I woźnica złej nadzieje: Już mu droga nie tak spora, Kłusze milę do wieczora. A my snadź prawie na suszy Uwiąznęliśmy po uszy, A co dalej więcej lgniemy, Jeśli społu nie dźwigniemy. A tak wy, panowie mili, Dobrzebyście uczynili, Byście prawie w to wkroczyli, Boście sie nam przeoczyli: Na nas, na kmiecie wołacie, A sami sie ochylacie. Szukajcie też czasem drogi, Aby wżdy wytchnął ubogi, Bo i szkapy nie tak wloką, Gdy jedno jednego sieką. A ciężej przydzie na owy, Kiedy ustanie siodłowy. Ale wy przedsie niedbacie, Dawno te dziurę łatacie, A niesporo jako gorze, Przedsie sie wam zawżdy sporze. Bo zać to nowa biesiada, Jako nastała ta zwada; Pan sie o tym z księdzem swarzy, Wójt przedsie złe piwo warzy, A tym zawżdy zamykają: Wójt płaci, księdzu nałają. Chocia czasem nie barzo krzyw, Każdy swego strzeże, kto żyw; Tknicie sie też jedno sami, A ciągnicie się równo z nami, A zjednajcie komisyją, Rozwieść tę kontrybucyją. Boć jako skoro nastała, Tak wnet z wiardunkiem ślub brała, A nie będzieli rozwodu, Doczekacie po nich płodu. Bo acz sie więc wszytcy znoszą, Co ich na ty gody proszą, Ale nie wszytkim smakują Bo więc nierówno tańcują. Ksiądz więc z wójtem tam herst wodzi, A też tym nawięcej szkodzi; Pan siedzi jako starosta, Temu gody, swatkom chłosta. Ale by tak udziałano, Iżby równo nalewano, Iście w każdej krotochwili Weselszyby goście byli. I nie tak snadź wielka szkoda, Gdzie się trafi spólna zgoda, A kiedy pójdziem koleją, Rychlejci nam drugą naleją, I gospodarzowi mniej wadzi, Kiedy sobie goście radzi, Ale gdy jeden ulewa, Każdy tego nierad miewa. Wójt Ja już jedno łbem kołyszę, Dziwując sie, co tu słyszę; Bo my jedno przysłuchamy, A zdaleka zaglądamy, Dziwując sie, co sie dzieje, A czemu tak świat tępieje. Prawdę mówisz, miły księże, Dobrzeć, gdzie wszytkich dosięże. Ale cóż mamy temu rzec? Trudnoć suche łyka odrzeć. Rozmyśli sie więc każdy wczas, Bo owo zły na nas niemasz. Zbytki Coż to czyni, jedno zbytki Tyć każą wszytki pożytki, Tyć nam wszytkim łupią oczy, Bo każdy z miary wykroczy. Jako tako gdzie wziąć, tu wziąć, Wżdy sie jednak przedsie ciągnąć. Potrawy Zaż dziś nie dziwne potrawy, Aż wielkim kosztem przyprawy, Aż czasem owi, co siedzą, Nie zawżdy wiedzą, co jedzą: Ano jedna z złotą głową, A czart wie, jako je zową. Żacy więc nam powiadają, Co im tam w garnki dawają: Jakieś torty trudnonosze, Toć dziś barzo tępią grosze, A bogacą cudze kramy, Pozłocone marcepany, Nuż uspaniny, cenadry, Pozłocisty baran z fladry. Ano snadź lepszy, co wrzeszczy I mieszek po nim nie trzeszczy, Bowiem z niego dwoje żniwo: Mięso zjeść, skóra za piwo, A rogi dać na grzebienie; Nie zawżdyć zdrowy jelenie. Nuż co kosztuje piwnica, Zbytek w piciu Toć więc boża tajemnica. A takie picia nastają, Co je dziwno przezywają. Bo nasz szołtys ma tam syna, Co więc strzeże tego wina, A iście kto kogo chce czcić, Musi sie dziś mieszek pocić. Ciągni sie, panie Walanty, W piniolle, w alekanty, To słodkie a to korzenne, A to ma barwy odmienne, Obejrzcież, panowie moi, Bóg wiedz, już trzeci rok stoi. To więc we wsze kąty leją, A drudzy sie spiwszy śmieją, Podstoli, kuchmistrz, podczaszy, Każdy swój garniec wystraszy. Bo drzy łyka, póki sie drą, A co wiedzieć, kiedy pomrą. A teraz wżdy, póki żniwo, Już więc zadziera co żywo, A czasem drudzy nie znają, Czego im więc nalewają: Ipokras abo trywijał, Co on dba, gdy szyję nalał. Bo co panom nalewają, K'temu sie więc wszytcy mają. A ty insze picia proste Mają to za drobne chłosty, Muszkatellę, małmazyją, To już więc tą pijał liją? Więc mu nazajutrz smakuje, A gdzie darmo pić nie czuje. Nie lza jedno z wami płacić, Przydzie sie z mieszkiem pobracić. Więc sie tu, jako lis ciągnie, A z tego sie szpital lągnie. Ano czasem, bracia naszy, Lepiejby przestać na kaszy, Niż sie w wielkie koszty wdawać, A na wioskach dług zeznawać. Bo pomni na to, nieboże, Miernie długo trwa Iż mierne dłużej trwać może, A żadnemu nie przystoi Cokolwiek nad swój stan stroi. Snadź przystojniej po staremu Folgować stanowi swemu, A wedle starych kwitacyj Kto nie ma zacz, ten piwo pij, Bo barzo z owego wina Zamnoży sie więc chudzina. Wszakeś Polak, dzierż sie swego Seropu przyrodzonego, I na tym sie, co uwarzysz, Natańcujesz i naswarzysz, A niechaj tego kramnego, Boć sie skazi płeć od niego. A snadź jakoż to powstało, Dziwniejszych wrzodów nastało? Przygody pijanych Zać mała o tym praktyka: Podagra, fluks, scyatyka, A niemała w ludziech dziura, Jako nastała pleura. Cóż to czyni, jedno zbytek Ukaże to sposób wszytek: Pić gorąco, korzenno jeść, Musi drugi przez czasu sieść. Bo nie pomoże piguła, Kiedy w bok kole rywuła. Doktor stojąc w możderz tłucze, Pan stracił od zamku klucze, Więc mu leje w gardło serop, A on zdycha opiły chłop: Wygrał, iż był na biesiedzie, Zsiadł z konia, na deszczce jedzie. Każdy to sowito płaci, Zdrowie i pieniądze traci. A to wszytko zbytki mnożą, Nie jednego ty w grób włożą. Gracze Nuż jakie dziś gry nastały, Z których ginie koszt niemały. Dziwne fluksy, turmy, rusze, Aż drugi na stole kłusze, Bo sie więc już nie rozmyśla, Póki stołu stawa, kryśla, Bo musi przybrać na nowe, Dał teraz schować gotowe. Klenotki sie pocierają; I ci tracą, co nie grają, Bo więc kiedy sie rozprawią, Iż już jednego odprawią — Siedzi, podjął rękę, śpiewa, Ciągnie sie, rzkomo poziewa, Ale bodaj mu tak psia mać, Jakoć mu sie wtenczas chce spać. Ciągnie za palec drugiego, Aby mógł zwlec sygnet z niego, Barzoby rad temu sprostał, By mu jako stryjem został. A cóż z tego potym roście? Każdy sie domyśli proście: Fałsze, przymówki, niezgoda, Krótka radość, długa szkoda. Bo ślubi wrócić w godzinie, Więc ledwy w rok, czasem zginie, Bo acz wygra, wżdy niesporo, Gra nie czyni pożytku Wnet sie to rozleci skoro, Bo sie wnet zbieży, co żywo, Daj od kart, dajże na piwo, Daj za świece, daj piszczkowi, Każdy, kto może, ułowi. Prawie to na nie bicz boży, Nie jednego z pychy złoży. A snadź tknąwszy różno wszego Mało rozkosz z zysku tego. Jakoby złe piwo warzył, Bowiem sie cały dzień swarzył. A to k'temu ma na pomoc, Iż to już nie spał drugą noc. Idzie, zbladł, spuchły mu oczy, Jako pijany sie toczy… Nadobny to zysk, mój panie, Gdy każdy na swym przestanie, Ani komu nie bywa krzyw, Kiedy kto swym poczciwie żyw. A tak giniecie, panowie, Tracąc razem koszt i zdrowie. Bo więc i rozum zabłądzi, Gdy kogo dobra myśl rządzi. Myślictwo Abo też myślictwo owo, I toć nie każdemu zdrowo: A snadź kto sie w nie prawie wda, Już wszytkiego za nic nie ma, Już wyprzągaj naręczniego, By napilniej trzeba tego, Bo owo gniady leniwy, A siwy barzo sadniwy. Trąb co rychlej a psy zwieraj, Zwołaj czeladź, konie siodłaj, Bo teraz dobra pogoda, Iście jej zamieszkać szkoda. Więc gniją na polu kopy, A pan w lesie wrzeszczy z chłopy, Ze psy sie po polu goni, Żyto, owies, wszytko łomi. Był tu pożar, owo lezie, A szach już wisi na brzezie, Barzoć mu sie więc chce łowić, A on już trzy dni nie jadł nic. I myśliwiec słabo trąbi, Zać go jedna nędza gnąbi: Mróz ciśnie, w brzuchu przemiera, Wlazwszy w kierz więc tarnki zbiera, Czapkę straci, suknie zdrapie, Oba boki odrze szkapie, Czasem go przed sobą pędzi, Kiedy mu dobrze przynędzi. Radby gdzie dopadł gorąca, Wolałby piec niż zająca. A pan został, proso łomi, Więc sie tu z chróścielem goni. Padła szachu, padła strusie, Wieręć mu być tu w tyra prosie. Ugoniwszy z szkapy zskoczy, To dopierko znowu tłoczy. Więc gwiżdże a na brzuch leży, A szkapa do domu bieży; Uzdę straci, siodło stłucze, Sam sie milę pieszki tłucze. A dobrze tak, ma dubiela, Stanie mu więc za chróściela, Więc rzepy miasto przepiórek Narwie w wacek i w kapturek. Jednak też to nie złe pole, Gdy jej niemasz doma w dole. Bo więc każdy, kto się w to wda, Snadź o żadną już rzecz nie dba, O tymże cały dzień mówi, Jako Pożar z Kruczkiem łowi. Wnetem ja, Matuszu, tuszył, Gdy go skoro za las ruszył, Iże nam trudno miał uciec, Bo mój Nieprosz stoi za sieć. To już na to do dnia pije, Wyga sie skrobie a wyje. Nabierz mąki, niemasz tłuczy, A do połcia kłotkę stłuczy, Bo iście to zasłużyli, Aż do południa gonili. Więc jako połcia nie stanie, Jédzże chudy groch, nasz panie, A i kapusta będzie wczas, Uciekł zając głęboko w las. A czasem, choć ji uszczuje, Przedsię nie wiele zyskuje; Bo sie trzeba w gębę sparzyć, Kto ji chce dobrze uwarzyć. Nie oprawisz tam nic z chrzanem, Musisz sie pobratać z kramem. Ano snadź jestliś równy pan, Wierę też niezły z octem chrzan, A snadź z nim weselszy będziesz, Niż gdy z pieprzem z wioski siędziesz. Bo kto pierno jada, chce pić, A piwo więc stoi za nic, Bo kramne za kramnym chodzi, A oboje przedsię szkodzi. Koszt około białych głów Nuż więc owe białe głowy, I toć nie z pożytkiem łowy; Tam nic nie oprawisz wackiem, Szofać Grzegorzowi z Maćkiem. Bo więc ów slężak z forbotem, Lisztewka, bryżyk ze złotem, Nuż kaplerzyk z obojczykiem, Teperelle z gorgulikiem, Iścieć skarbu nie umnoży, Niźli to na szyję włoży. Nasze to niewiasty znają, Co więc w tych dworzech bywają, A mówią, iż gęste cewki Wychodzą na ty listewki, Często sie kłusze półkopek, Aż musi wleść w regestr chłopek. A o tymże wszytka rada, Rozmowa białych głów Gdzie sie zejdzie ich biesiada: Ukaż ten kołnierzyk, siostro, Bo nań trzeba patrzyć ostro, Bo w nim wzorek barzo drobny, Ale wżdy przedsie nadobny. Bych miała wzorek gotowy, Spatrzałabych na czeplowy, Choćby więcej złota weszło, Boby mie jednak szyć teszno. I węgierskim szyciem snadnie, Mógłby to uszyć nieżadnie, Aleby snadź cudniejszy był, Gdyby na nim perły sadził. Nuż ty, mój namilejszy panie, Dajże co narychlej na nie, A wszak jestli co zostanie, Wam sie kołnierzyk dostanie. Jednak chodzę, by łoktuszka, Ni perełki ni łańcuszka; A jako dzisia upstrzony U uboższych mężów żony, A ja i w święto w żałobie, — Nie mnieć to sromota, tobie. Jarmark Więc sie na jarmark oboje Wloką na ty miłe stroje, A tego snadź zabaczyli, Iż nie wiele naliczyli. Ano to niecudny wzorek, Kiedy w skrzyni próżny worek, Ale co wadzi skosztować, Owa nam będą borgować. Więc sie włóczą między kramy, Poszargają stare bramy, A niemasz zacz kupić nowych, Bo więc trudno bez gotowych. A kramarki, co je znają, Więc im bryże wywieszają, A jestli co na borg dadzą, Przedsie sie na tym nie zdradzą, Bo da drożej połowicą, Pani płaci jałowicą, Abo siemieniem z nabiałem, A przedsie nierównym działem. Bo jednak, czymkolwiek płaci, Drugą połowicę traci. A gdy sie domek wyniszczy, Tedy ty, panie, w garść piszczy, Bo, acz nierówno, ciągni sie, Boć być w jamie, panie lisie. A tak, panie, ta utrata Zniszczyła świat po ty lata, Wiele zacnych domów zeszło, I drugich więc bywa teszno. Kiedy przydą owy gody Niejedny tam więc przygody: Jedni z wiosek postępują, Drudzy płatów przypisują, A ono, co nakupili, Dawno drudzy zastawili. A prędko ta pycha minie, Gdy razem bram z wioską zginie. My chudzina przedsie w męce, Tłukąc sie przez cudze ręce, Bo każdy folgując sobie, Wszystko chce zwysić na tobie. A tak, dziwno sie swiat toczy, Krzywe ma fortuna oczy, Choć nic tego nie baczymy, Acz złe, wżdy sobie tuszymy. Ale by sie każdy uznał, A nad stan sie nie wyciągał, Wieręby snadź własniej było, Każdemuby mniej szkodziło. Jestli baczysz, żeś chudzina, Pij piwo, a niechaj wina; Nie czyń sie pawem, jestliś kur, Niemaszli sukniej, wdziej kaptur. Bo to już nastało dzisia, Leda na kim szuba lisia, A też lepak drugi wisi, Zawiódł go zawojek lisi. Ale bychmy poniechali, A na równym przestawali, Znaczniejszeby domy były, Wszegoby sie napełniły. A stąd on dostatek roście, Czymby uczcić ony goście, Którzy ten obyczaj wnoszą: Jadą, chocia ich nie proszą, I pan ich czasem nie czeka, Co nadalej precz ucieka. Niedba, by mu odeczcili, By go jedno w las puścili. Ale snadź nie wytrwa głowa, Zwłaszcza prosta na ty słowa. Nasza rzecz, prostych, paciorki, A wy przedsię szyjcie wzorki. Pan Wójcie, głębokoś snadź zabrnął, Patrzaj, by sie nie ochynął. Barzoś na szrot puścił mowę, Radzęć, chowaj ciepło głowę, A wszędy ruszasz zuchwałych, A k'temu stanów niemałych: Graczów, myśliwców, pijanic, Wszytki sobie tu masz za nic, Utratniki, białe głowy Ruszasz zuchwałemi słowy. Byś wiedział, że z tych każdy stan, Zda sie sobie być wielki pan, Wszytko sobie lekce waży, Ni zwiesz, gdzie cie który zgładzi. Ale snadź, mówiąc ku prawdzie, Wielkieć zbytki wszędy najdzie, Które dziś stroją bogacze, Bo tłusty, jako chce, skacze. Owym to więc chudym wadzi I zskapieją z tego radzi. A iście rzadki z tej drogi, Aby nie zepsiał na nogi, Bo sie trafi taka wytecz, Iż sie więc obróci w niwecz. Ale, by miał wiecznie chramać, Trudno przyrodzenie złamać. Przedsie (sie) z tłustemi równać, Jako w targu taniej nie dać. Szaty Zać sie dziś nie pstrzą sajany, Chocia ich drudzy nie znamy, Abo owy stradyotki Toć dziś barzo dębią kmiotki. Drugi więc swą wioskę mija, Rozwiodła go z nią delija. Ów wżdy on nasz dawny jarmark, Snadź wżdy nie tak krzyw nieborak. Ale tam rzadko bywa pan, Gdzie rządzi czuha, dołoman. Drugiej aby nie poznali, Więc ją rajtarką przezwali. Ano to stara przewarka, Rad bywa smard, gdzie rajtarka. Aż już i drugich nie znają Jako je więc przezywają. Czasem drudzy krawca proszą: „Uczyń mi, jako dziś noszą”. A czemu nie jako wczora, Zaż to iny rok z wieczora? Więc do każdej inna sprawa, Inakszy krok i postawa, Bo w szyrokiej też szerzej krocz, Strząsaj głową, czasem poskocz, W węszej sie trzeba przygarbić, Drobniej stępać, kuczmę skrzywić, Niewysoko wznosić nogi, Aby brząkały ostrogi, Wąs pomuskać a czołem bić, A to wszytko stoi za nic. Gamraci Więc tu ze wsi do wsi jadą I przezwali to biesiadą: Anoby lepiej zwać nędzą, Bo sobie szkapy wywędzą. A zać ich więc mała rota, Stoi całą noc u płota, Rano pan woła gorzałki, W stajni nie słychać opałki: „Wywiedź konie, czas nam jechać”. Ale wżdy źle nie pożegnać, Więc sie rzkomo porywają Ano ich nic nie wciągają. Chodząc sie po izbie kłóci, Trzykroć sie ode drzwi wróci, A drugi sie rozniemoże; Cóż ci sie stało, nieboże? Trzebaby różanej wódki Wypędzić mu ze łba kotki. Więc sie chodząc za bok chwyta, Jestli co pozdno jadł, pyta. Anoby jedno co dano, Jadłby przedsię, chocia rano, Więc pod rękę upatruje, Jestli go panna żałuje. Ale snadź by mi przyboleć, Przedsię za jej zdrowie wypić. To się czasem na czczo spiją, Łby sobie piwem pomyją, Kampustem sie popluskają, A ostatek podrapają. Czeladź woła: „Już czas wsiadać; Boć nam nic nie dadzą śniadać! Koń stoi, podgina nogi, Choć ma na łbie z pierza rogi, A na szyi wisi dzwonek, W tyle czyrwony ogonek. Więc wsiadszy nań chce, by skakał, On, by umiał, snadźby płakał, Bo to już nie jadł drugą noc, Zginęły mu skoki i moc. Więc sie tak włócząc, nie służą, A gdzie mogą, tu się dłużą. A tak schodzą bracia naszy, Nie jeden się więc przestraszy; Bo kiedy już nie będzie nic, Dopieroby chciał rządnym być. Ano było snadź lepiej wczas, Dworzanie Niż teraz, gdy na czym niemasz. Aleć i w owych przemory, Co sie cisną miedzy dwory, Bo barzo mieszek niespory, Ciągnąć się na owy wzory, A barzo nam tępią dziatki Owy haftowane kwiatki, Więc rzezane nogawiczki Więc aksamitne trzewiczki, Więc tu chodzi jako kurek, Natknął za bieretek piórek, Więc czapka mało nie wzleci, Ale mieszek barzo śnieci. Ten przedsie przez pióro goni, Jakoż sie obłamał łoni, A trudno ji naszychtować, Kiedy niemasz co weń schować. Bo to złe nastało na nas, Ten aksamit i ten hatłas. Już dziś sukno stoi za nic, Mówią, iż w nim ciężko chodzić. Lecz snadź więc ciężej, mój panie, Gdy i tego nie dostanie, A zszywa drugi ony płaty, Co leda nacz podarł szaty, Na kuglarstwa, na maszkary, Czyniąc Cygany, Tatary. Radby potym, by mógł, sprostał, By prawym Polakiem został. Trudno więc odmieniać twarzy, Gdy kto już w swym garnku warzy. Kupcy Więc i owi z niszych stanów, Choć nie mają płatów z łanów, Uprzejmie sie na to sadzą, Nikomu naprzód nie dadzą. Ale ty nie patrz na tego, Ten snadnie zwetuje swego; Ten jeszcze, co stracił łoni, Wszystko na tobie ugoni Jedno funtem, drugie łokciem, Trudna sprawa z chytrym nokciem. Bo by też nie miał domierzyć, Musisz brać, kiedyć chce wierzyć. Też ten nie myśli o wojnie, Zejdzieć mu się rzeżąc strojnie, Ale ty wżdy dla przestrachu, Radzęć, myśl czasem o płachu. Bo gdy nastaną kłopoty, Snadź więc omierzną forboty. Radbyś wtenczas smukierza miał, Co by żelazem haftował, Bo cudny wzór na kabat płach I brzucha więc wżdy nie tak strach. Ale snadź to próżne rzeczy Różne stany mieć na pieczy, Bo każdemu według sprawy Różno smakują potrawy, A drugi czasem o głodzie Bywa więc mędrszy po szkodzie. Jakożkolwiek w ludziech sprawa, Wszem smakuje ta potrawa, Każdy by swym sprawam sprostał, Pokój By jedno w pokoju został. Bo to pierwszy klenot boży, Z którego sie zgoda mnoży, A co z tego roście potym, Mało trzeba mówić o tym. Ale zgoda bez miłości, A miłość bez sprawiedliwości Trudno sie snadź ma umnożyć, Nie chcemyli niżej złożyć. Abowiem snadź w każdym stanie Wszędy dziś dobra myśl tanie. Każdemu sie chce przewodzić, Chocia drugi stoi za nic. Ale by tak udziałano, Żeby mierniej nalewano, By możny baczył chudego, Wszytkoby udziałał z niego. Ale gdy co poniewoli Przydzie czynić, głowa boli. Bo i ręka bielsza bywa, Gdy jedna drugą umywa: A takież z (s)pólnej miłości Wszytko sie snadnie urości. I ludzieby sie szerzyli Snadź, kędy pierwej nie byli, W których i Bóg kładł swą rozkosz, I dziś, gdzie są, snadź gęstszy grosz. Bo wżdy snadniej z osiadłego Bronić sie, gdy trzeba tego, Niż gdy w polu zajęczego Przydzie skakać, czasem psiego. A gdzie wżdy zaparte wrota, Nie tak człek pewien kłopota. Bo barzo zły wiatr z tej dziury, A strzeż, Boże, gorszej chmury. A snadniej wżdy przy stodole, Niż sie ciągnąć z wilkiem w pole. Bo słaby Polak na trawie, Gdy niemasz połcia w potrawie, I każdy lepszą myśl miewa, Kiedy nędze nie używa. A tak z nas z osobna każdy Radszej patrzaj swego zawżdy; Mało nam po cudzym swarze, Snadniej się sam każdy skarze, Bo sie więc sama myśl kazi, Kiedy kogo mroz przyrazi Bywa mędrszy na ostatek Kogo ćwiczy niedostatek. Ale mi sie to chytrszy zda, Co swój stan właśnie rozezna, A k'temu na niem przestawa, Ciągnie łyczko, póki stawa, A nad zwyczaj nic nie broi, Ten sie przednowia nie boi. Pleban Panie, byś chciał wszytko baczyć Trzebaby sie dłużej ćwiczyć: Iście uważyć każdy stan Trudno ma wojt, pan i pleban. Waruj, byś sie nie odbłądził Będzieszli tak wiele rządził, Bo snadź iście znać na oko, Żechmy zabrnęli głęboko. A radszej sie ku brzegu miejmy, A tych plew darmo nie wiejmy, Bo nam mało po tym swarze, A nikt sie jem nie ukarze. O nim to więcej przystoi, Przełożeni Co je na to szczęście stroi. A Bóg je na to przełożył, By sie na wszem z nich rząd mnożył. A Rzeczpospolita stała, A ni na czym nie chramała, Ale snadź i z tego gromu Przedsie na chromem do domu. Nam więcej milczeć przystoi, Kto gędzie, ten niechaj stoi, A my radszej pokój dajmy, O czym sie inym pytajmy. Strzeż, ty panie, czynszu, winy, Jać nie chybię dziesięciny. Niechaj każdy swobodę ma, Czasów po myśli używa; Bo każdy weselszy bywa, Kiedy swoję piosnkę spiewa. A zwłaszcza dziś ludzie chytrzy, Snadnie sie im prawda sprzykrzy. Ano to wielkie kochanie, Kto ma wszędy zachowanie. I wójt, choć tak cicho chodzi, Jednak on swego ugodzi, Iście nie puści na skrzydło, Chocia sie zda proste bydło. A snadź nieborak mało krzyw, Bo kożdy ptak swym nosem żyw. A tak, panie, czołem za cześć, Bo już wieczór, już też czas jeść. Bo jednak zły swar o głodzie, A nikt niemądr aż po szkodzie. Snadź i wójtowi nie smieszno, Widzę, iż go k'domu teszno. A zatym, panie, dobra noc, Radź o sobie, co będziesz moc, W szczęściu mało miej nadzieje, Bo słabo żnie, kto nie sieje; A to w obyczaju miewaj, Nigdy bez wiosła nie pływaj, A karz sie onych przygodą, Co sie przelękli tą wodą. Nie kochaj sie w tej przymowce: „Da Bóg na piecu, komu chce”. Trzebać wszytkiemu zabieżeć, Nie wszytko na piecu leżeć. Bielszy bywa, co sie myje, A i wilk leżąc, nie tyje. A ja też przy swym kościele, Nie zaspię gruszki w popiele. Już tak z wójtem, jako mogę, Będziem łatać swą chudobę. Jeszcze dobra noc. Rzeczpospolita Ja już jedno zaglądam zdale[ka] Znajdzieli też jeszcze gdzie [człowieka] Aby mie wżdy kto z łaską w […] Bacząc, że stan prawie uton[…] Bo gdziekolwiek mie dziś wspomi[nają,] Prawie o żelaznym wilku bają, Wszytcy na ten nierząd narzeka[ją!] Widzą, iż źle coś, gdy nic nie dbają. Ach, niestotyż, jakaż to ma żałość Patrząc na swych przełożonych zł[ość,] A snadź mie ci więcej opuszczają, Którzy ze mnie dobrodziejstwo zn[ają] [A mn]ie nie lza jedno w swych tęsknicach [Jęcze]ć, wołać, skarzyć po ulicach. [Bom s]ie w rynku barzo omyliła [Wszy]tkęm tam swą nadzieję straciła. [Byli] ludzie, którzy prawdę znali, [Ci mie z]awsze miłą matką zwali, [A g]dym przyszła na tę sprawę płochą, [Zdał]am się wszem niewdzięczną macochą. […]sz też czcią na świecie byli, […] jedno w cnotach sie ćwiczyli, [Mało] o swych pożytkoch wiedzieli, [Moj]e dobro za wieczny skarb mieli. […] ich mężni ludzie bali, [W wiel]kich sławach za swych czasów stali, [A ich] sprawy po światu słynęły, [A boga]ctwa zewsząd im płynęły. […] a osobną rozkosz mają, [Iż, gdzie] mogą, tu mie rozciągają. [Czynią] sobie rozliczne pożytki, […]ając inne rzeczy wszytki. [Ale kto] zna krotkość wieku swego, [A oz]naki upadu przyszłego, [Widzi] jawnie, iż źle czyni duszy, [Przed]się sobie jednak dobrze tuszy. […]ie sie wszytcy w to wdali, [W rozkoszach wieczne dobro obrali, [Nie bacz]ąc, że ty krotkie rozkoszy [Jem (…)] i razem szczęście z czasem spłoszy. Prawie według zakonu bożego Patrzmy swego, nic nam do cudzego. Ano na nasze ze wszech stron ćchają, Za nic sobie ty ustawy mają. Lecz cóż po tym, chocia wszytcy widzą, Iż chocia źle, przedsie sie nie wstydzą, Upad bliski a gniew boski baczą, Przedsie jednak bujno na to skaczą. Zaż sie u nas wżdy kto w sprawach ćwic[zy?] Snać to rycerz, kto więcej naliczy, A gdzie sobie hojniej nalewają, Tu każdego za hetmana mają. Albo owi w naszym prawie mistrze Są dziś u nas za zacne rotmistrze, Każdy buja, by ludzi poraził, Żeby komu sprawiedliwość skaził. Cóż mnie potym, ubogiej sierocie, Widzę ludzi w rozkoszach a w zł[ocie] Widzę, iż zwonicę odzierają Zawżdy, gdy ten kościół pobijają. Ano to snać nie spora robota, Gdy dziurawe w onem płocie wrota, A prawie sie snać z rozumem mija, Kto jedno drze, a drugie pobija. A tak, proszę, pomni na to każdy, Iż za czasem wszytko ginie zawżdy, A iż skokiem prętkość wieku bieży, W tem sie kochaj, co czynić należy. [A bac]zyszli, iż cię szczęście wzniosło, [Mą]drze pływaj a dzierż sie za wiosło, [Bo] nie wzwiesz, gdyć sie łodzia zachwieje, Ochyniesz sie iście bez nadzieje. [Bo jest]li cie Bóg na to przełożył, [Aby] przez cię w ludzioch sprawę mnożył, Zawsze bądźże wżdy pilen urzędu, [A uk]racaj kędy możesz błędu. [Bacz]yszli, iż źle wnętrzny rząd stoi, [Jest]li sie też nieprzyjaciel stroi, [Czy]ń, co słusze, a niefolguj sobie, [Bo]ć sie hojniej to nagrodzi tobie. [Za] żywota używiesz pokoja, [Sła]wa wiecznie będzie stała twoja, [A wi]elki skarb po sobie zostawisz, [Gdy p]otomkom co dobrego sprawisz. […]ojdą u Boga przysługi, [I będ]ziesz miał żywot sławny długi, [Nie m]yśl na to doczesne zbieranie, [Wie B]óg kto w niem będzie miał kochanie. [Wszytk]o sie więc to marnie rozchodzi, [Jedn]o cnota, ta w dział nie przychodzi, [A s]nać ten swój stan nalepiej sprawi, [Kt]o ją po sobie w skarbie zostawi. [A ta]k proszę, abyście baczyli [O]cz mamy przydź wszytcy w krótkiej [chwili.] [A] wszakeśmy nie Żydowie sobie, Pomoż ty mnie, ja, co mogę, tobie. Ku temu, co czedł Mój towarzyszu, jestliżeś to już czedł, A iżeś co nietrefnego naszedł, Iżby cie wżdy po części ruszyło, Proszę, abyć nic nad myśl nie było. Wszak są różno przełożone stany, W każdym wielką zacność w ludziach [znamy,] Ale gdy też kto z miary wykroczy, Nie źle by mu prawdę rzec i w oczy. Bo acz rozum z człowiekiem sie rodzi, Lecz snadź go więcej z ćwiczenia pr[zychodzi,] A iż dziwnie w ludzioch różne sprawy, Przy lepszych stać, to jest rozum pra[wy.] Bo cożkolwiek sie na świecie dzieje, Ze wszego sie krótkość czasu śmieje. Sama cnota, ta zawsze dworstwa m[a] I po śmierci z siebie szydzić nie da. A tak i ty miej na to baczenie, Iż jest różne w ludzioch przyro[dzenie,] A rozlicznie ludzkie sprawy rząd[zi —] Cnoty sie dzierż, tać nigdy n[ie błądzi.] ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krotka-rozprawa-miedzy-trzemi-osobami. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Mikołaja Reja z Nagłowic Krótka rozprawa między trzemi osobami panem, wójtem a plebanem, 1543, wyd. Roman Zawiliński, Wydawnictwa Akademii Umiejętności w Krakowie, Biblioteka Pisarzów Polskich, Kraków 1892 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Marta Niedzialkowska, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-2720-2