Paweł Kozioł Czarne kwiaty dla wszystkich ISBN 978-83-288-5792-6 Drzwi ja niby wiem żem drzwiami w których stanął gandalf języka i że trzeba go prosić dyktuj na oko na rękę na koniec nawet dukt pisma nawet podpis i ja niby wiem że spór i że wziąć stronę dla siebie choćby czasem otwartą że kiedy wiersz to mnie nie ma tylko wyniesienie głosu na koniec wersu inne żadne pozwólcie jednak żegnać niczym arią arian mylne drogi i progi jak emigrant zbigniew morsztyn najbardziej w nich zamknięty skoro dwór zbór zbiór życia wiózł w walizce wiersza bo dzisiaj kto z piszących o paleniu ma naprawdę taki długi wijący się oddech i język dość szeroko rozdwojony: spinacz na wszystkie kartki od opisu w którym pokój ma biel ulica szarość krople tynkują łącznik nieba jedzą ślad nagle zamkniętej furtki w drugą stronę powietrza w bezdech dojść dlaczego tak przez dopis dopust drugie dojście do jej drzwi już widząc jak wchodzę równolegle na suficie w noktowizji w niemej fonii myśli w sprzężeniu między mną na progu a rewersem ciemnym lustrem kserokopią wydania wewnętrznego bez praw do korekty słowa w glinie ciała kopią zły kanał spływ jak titanikiem dno co z wypowiedzeń dla mnie a przemilczeń dla niej wczytania dla was nie wiem nagle znów ciasno niby w jej lustrach niby w zakazaniach poetyki bo w obu list zamknięty w obu nie mówię siebie lecz powtarzam jej wewnętrzne frazy macham do sklepowej kamery powiedz przecie kim jesteśmy z zewnątrz z przypadkowego gestu lepiej niech wiersz patrzy nawet kiedy zasypia odtwarza ośmiogodzinny film warhola: znów sen znów na drugą stronę snu wciąż śpi język i tylko to co go wystawia jest prądem w piecu indukcyjnym: płynie przez zamknięte obwody pościeli i ten skulony w środku żużel rudę rad topi na słowa stal alfabet światła pytaniem jak jej byłem symetryczny potem nie płacz a całą głosu hydraulikę wypełni zła wibracja zbliżenie na gesty dwa: prośby by zaspawać i wyłamać drzwi obydwu odtrzasnąłem potem drżał mój ciemny dom po wewnętrznej stronie oczu aż w sam środek nocy w moment kiedy ręka trafia na zimną zszywkę wkłuł się sen mądry a więc ostatni o niej: ma mieszkanie w sobie nareszcie takie że w nim mówi bardzo ciepło dostrzegam to przez drzwi do trzech czwartych zapadłe w beton klatki schodowej most bez dna Obsiadają nas lustra OBSIADAJĄ NAS LUSTRA brzęczą coraz głośniej gryzą a potem odlatują zanim zmieszczę w nich wszystko: jak odbieram świat i to jak jest mi odbierany: światło naraz i ścianę między mną a światłem dzień biały stronę świata gdzie nikt jeszcze nas nie napisał nawet rozdwojonym językiem wiersza nawet słowem jednym nie wyszeptanym jeszcze zbielałymi ustami kartki w lustro co nas nie do snu ułoży w ciasnych zdaniach miast +++ odbicie od kafelków, ręce zaciśnięte na bladym mydle, przecież trzeba naprzód pod odpowiednim kątem widzenia, inaczej wzrok na płask padnie na twarde tafle światła. przymykam oczy. źle tak płynąć bez okularów, tuż pod radioaktywną powierzchnią dnia, ze zmąconym obrazem samego siebie: plamy pocą się parą, żarówka promieniuje, po twarzy spływa ciężka woda: ślad skoku w lustro. Co powiedzą CO POWIEDZĄ te miasta szlifowane papierem ściernym mrozu i waszych gazet białym światłem gorączki solą śniegu po którym tak prześlizguję się obok twojego życia nieobecny oddechem nieobecny wierszem co powiedzą te miasta którym niosę ogień samotności a zresztą mniejsza o miasta dlaczego im więcej mojego słowa tym więcej twojej ciszy zaś moja cisza odbija się w lustrze twojej bez śladu gdy stają naprzeciw siebie nie wiedząc jak przyznać się do racji +++ śnieg popiół jaki jeszcze płomień dym na górze? CD lampa czyta mnie z góry dywan z dołu układ scalony część nie całość nie układa się w kodzie źródłowym wiersza: nagle wyschło i powolną codę szemrze tylko inny układ krwionośny to czytanie też szemrane i już się nie liczy w każdej cyfrze śniegu wskazywanej przez promień (po jakim obwodzie teraz, błądzący prądzie?) i gdy śnieg białą płytką zasłania napęd miasta gdy znowu ze zdartej płyty staje dom i kropka światła pulsuje w oku: zamiast sprostowania labiryntu ta ścieżka dźwiękowa bez wyjścia Wiersz winien WIERSZ WINIEN wiedzieć do jakiego głosu zwracam go nawet bardziej niż o tym co zwracam w kopercie nocy jaki dług nakazuje lampie stawiać kompanię honorową światła u okien u bram powiek dopilnować niech wejdzie co czeka na moich granicach wiersz to powtórzę gdy już pada musi wiedzieć nie tyle co go przygniata ile że pada w odpowiedzi i na jakie pytanie więc trzeba mu powiedzieć odejdź ode mnie wierszu lecz idź do niej bo przecież w jej imieniu szukałeś samogłosek znajdując tam milczenie syk piasku +++ posłuchajcie i wy dla których jestem milczeniem tak niespodziewanie wyrasta ono na ustach i na początku zdaje się równie naturalne jak słowa które chce obiecać moja cisza a przecież wiecie że cisza nie może obiecać posłuchajcie i wy których nie widzą oczy tego pustego pokoju gdzie lampa zamiast oświetlać jedynie się zasłania tarczą blasku jak gdyby chcąc przypomnieć że też jest osobno wy wszyscy którzy macie zwyczaj bycia gdzie indziej na przykład w gwarnych miejscach gdzie drzwi skrzypią albo sami zamknięci w świetlistych ścianach świtu z twarzą zbyt przezroczystą by przyjąć na nią spojrzenie posłuchajcie i wy którzy odpowiadacie takim samym milczeniem pozwólcie zrozumieć jak brzmi pytanie do tej odpowiedzi Ponieważ napisano PONIEWAŻ NAPISANO ten krajobraz przebija strzała a nikt jej nie widzi ponieważ przypływ morza gdzie toną statki słów nie zetrze wszystkich przecinków od krwi mojej do wiersza od zdania o mnie do tego o nas ponieważ bez ciebie na tej mapie światła nie wiem pod jaką górę upadłem co mnie zatrzymało to biec temu wierszowi każę już od wschodu strzały do jej zachodu na brzeg gdzie kamienie w ustach wyrosną wołać niechże odpowiada inaczej — gryząc strzałę Deszcz DESZCZ od którego byłaś ładniejsza toczy robak od środka rdzewieją jabłka deszczu a jego oczy bramy zamknięte a jego zegary milczą gdy pierwszy szpieg światła wkrada się w moje góry albo ciemność nadchodzi równym krokiem straży — jeśli ciemność to prędzej niech mi zdejmie oczy kropel ze skóry niech nie toczy swojej rozmowy po mnie bez słowa po którym nawet deszcz choć umiera na tej kartce jako liryk to żyłby dalej jako ty +++ krajobraz ścieka zardzewiałymi rynnami chmury zamknęły swoje małe błyszczące oczy kropel widocznie ptak wilgoci nie potrzebuje opisu Zatrzasnąć się ZATRZASNĄĆ się w malarstwie tak jak w twoich oczach bo jeśli farby są tak samo częścią ciała bo jeśli mogą mnie tak samo odepchnąć kiedy niebo wystawia język pędzlom to i tam mogę prosić by szło za mną lustro i by odbiło każdy cios tej ostrej drogi każdy jej kamień choć kamienia nie ma dopóki nie uderzy a drogi dopóki nią nie odejdę co dalej ty wciąż dalej a jednak razem od teraz do końca wersu w nim właśnie zatrzasnąć się mówić szczerze tak jakby szyfr był doskonały +++ malarz twarzą do ściany w kącie własnego oka poeta uderzony po rękach linijką wiersza Ciszą i wierszem CISZĄ i wierszem ciszy instrumentem z palcem krzyku na ustach wskazującym nowy powiat powietrza poezję skrajną krawędź jej będzie wszędzie środek wyrazu nigdzie w środku pytanie lecz nie na to wszystko odpowie a za wszystko nade wszystko że nie w takim przecież człowiek urodzony świetle pożera światło odepchnięty przez światło swoje własne pisze sobie nie ogień lecz popiół jak po ogniu w którym spalę te kartki nie słońce lecz co ma zamiast słońca wzejść na polach nocy Jeśli rachunek JEŚLI RACHUNEK w którym świat mi ciało a ja mu słowo ty mi znów samotność a ja ci swoją na oko na przymknięte nie okaże się równy to co ze mną — deszcz w dół obrócony płomień deszczu Ziemia jest grobem deszczu powietrze domem deszczu twarz jego lustrem ile w płucach deszczu wołałem zagłusz ten deszcz i ten wiersz instrument ciszy w górę słowa w deszcz co jest lustrem ciszy słowa domem ciszy zamkniętym skoro twoje lustro mówi słowom was nie ma deszcz lustru ciebie też +++ zaczyna się od cyfry: raz raz dwa raz dwa a potem nie ma potem wciąż próba mikrofonów Kim zaś byłaś KIM ZAŚ BYŁAŚ przeważnie pustym miejscem przy mnie twój dotyk jak te wiersze nic nie mówił deszcz to słowo wraca kneblem kulą ciszy kartką zwiniętą w pięść upartym pytaniem gdzie teraz mój warsztat pracy warsztat miłości mój warsztat płaczu i czemu chociaż zawsze przed tym broniłem się to wiersze właśnie teraz winny przychodzić mi bez kształtu frazą dłuższą niż kiedy mówiłaś do mnie każdym moim słowem nią się podzielmy: tobie cisza mnie deszcz co jedynie wspólne z ziaren deszczu wschodzi przede mną ścianą tobie rusztowaniem dźwięku +++ za każdym wierszem ziemia wydeptana za każdym wierszem skrzydła tylko z drewna: odchodzi a wiatraki śpiewają pieśni bojowe za skrzydła drzwi za drzwi do których puka twoją nieobecnością każde zdanie wyjść nawet pod to niebo które we mnie nie zechce wierzyć pod powietrze starte na proch młynami światła skrzydła tylko ich Jeżeli JEŻELI z wiersza nie zbuduję domu dla zmarłych ciemny będę jak dom po nich który stoi na ustach ziemi one go wzywają jak dom pod nimi: czarny mróz i gruz węgla przed którym uciekają usta i dom nad nimi: wir gdzie wrony wiatru krzyczą bo gniazda budują ze skrzydeł jak dom w nich wreszcie skoro nawet zmarli mieszkają w sobie w gniazdach z siebie od nowa trzeba ich zatem zbudować to znaczy podnieść z pamięci plan padłego domu przyjąć chrzest krzyku węgiel w usta wiersza Śpiączka ŚPIĄCZKA koma przecinek między życiem a tym drugim zdaniem rana cięła słowa które ważne lecz skreśli się samo mówione zygzakiem wobec prostej choć nieznanej składni języków — tak jest — martwych Gdy prosić o dar języków to wyłącznie tych bo z nich jest szept śpiączka koma przecinek co z tego że jako poeta nie uznaję przecinków one są ostrzem tej składni z której znamy tylko ten jej sztyk groźny szyk zdania poza tym nic już naprawdę nic bo co ma wiersz do tego przecież nie ma nic bo nawet końca +++ tren wiersz dla zmarłej ciągnący się po ziemi ogon jej sukni pomyłka słownika Ciało CIAŁO tak mądre że żyć umiesz choćby zgasło już nie na zewnątrz twych okien lecz i po drugiej stronie światło Ty bez niego ciało tak głupie że gdyby przystawić lustro już nie dostrzeżesz że twarz i że twoja gdzie cię prowadzi inny blask już ślepy i na kształt zdania którym nie wiem czy mam cię pożegnać i na światło które odpadło ci od powiek ciało tak niepewne przyszłości a tak pewne w pojedynku z samym sobą z zamkniętym w tobie człowiekiem i śmiercią zamkniętą w tym człowieku zmiłuj się nad nami Tak jak mój smutek TAK jak mój smutek zbliżasz do jej smutku ciało na koniec zbliż i do jej ciała ponieważ ona mi w tym wszystkim nie zgasła choć znika światło choć wypala się ciemność chociaż ginie i to trzecie na które nie ma żadnej nazwy bo od życia i od śmierci jest tak samo odległe Niech mam dla niej więcej niż tę trzecią osobę w wierszu niż niepewność niż to łatwe zdanie że jest dobrze póki nie za nią póki jeszcze nie za tobą krzyczeć tym słowom ale przed wciąż przed +++ nie widać dłoni powiedz w jaki sposób ciemność przesypać ma się między nimi zanim zgęstnieje w obietnicę światła nie widać: pokój z przestrzeni odarty przez to że wszystkie światła pogaszone zamknięte oczy nawet oczy wierszy to jak mam dostrzec twoje drobne gesty po drugiej stronie mroku drugiej stronie świata Wino WINO czasu paruje z nas wytrzeźwiejemy w śmierć w mrok gdzie wszystkie nasze kartki będą czyste w nie ten początek zeszytu: litery zachodzą nas od tyłu niewidzialna ręka zdejmuje z twarzy maski tlenowe kolejnych dni powoli odsłania horyzont na którym fabryka chmur pracuje pełną parą pod każdym nowym produktem łamią się półki nieba spada z nich szary papier deszczu czarna noc śmierci ten rozdział między białym winem światła a wargą pełną smaku słodkiej ziemi śmierć rozdział wiersze wstęp do umierania +++ więcej powietrza i takiego które nie rysuje nad głową żadnych arkad albo zgaś krajobraz Pisz PISZ ze zgrzytem tak jakby na szkle fotografii zaświatów swoich dziadków wszystko jedno: sepią ich krwi czy swoją sztuczną inteligencją owszem pisz ale tylko własną kołysankę na okrągło jakbyś wiedział że przyszłość jest czarną płytą którą puszczali ci rodzice pisz skrzeczącą igłą: przyszłość jest przegrana na inny nośnik pisz swój własny wśród tych szklanych kręgów w które każdy wpada po śmierci niech on będzie powtarzaniem tych słów pisz więc tak głośno aby tam nie było ciszy z nadzieją że ustawisz głos lepszy od ciszy +++ powietrze powie nie: stoi na baczność śnieg zasypuje usta światła szukam języka, w którym to zdanie ma usta, powietrze, stoi na baczność Iluminacja ILUMINACJA ostre oczy lampy a moje słowa wyrwą światłu pióra ty prześwietlony nimi bielą w której znika słowo słów moich cień twojego cienia walczą ze sobą pamięć i ten blask twój wróg jeżeli wkłada mi do oka światło któremu jesteś tylko powietrzem gdzie przez sen pod gęstą siatką snu trzepoce pod skórą szelest prostowanych skrzydeł oddech ptak który wybudował gniazdo na stromym drzewie kości na gałęzi twojego obojczyka gotowy do lotu Cierpliwie CIERPLIWIE odbierałem wierszom wzrok jak teraz mają na ciebie największe światło patrzeć czy trzecim okiem zimnym zamkniętym okiem kropki łapczywie zabierałem im głos sadząc w ustach ostry i obcy język płomienia jak teraz miałyby odpowiadać zmieniałem charakter pisma stał się tak czysty że aż nieczytelny i siebie tak poprawię powoli nieznacznie ale skreślając więcej niż napisane niż jest wciąż rozstrajając rytm zdzierając stroje dźwięku bo teraz słowom stać przed tobą nago +++ gdyby księżyc nie palił na wolnym ogniu nas także ognia ale na uwięzi noc spadłaby jak balon na głowy drzew bez koron a tak a tak się wznosi także na uwięzi Wpatrzeni WPATRZENI w siebie zwierciadło w zwierciadło pisał przyjaciel potem przestał być poetą nie wiedziałem co miał na myśli ani że już wtedy pomniejszył mi zbiór gorzkie żniwo zdań których ci nie mówię bo i własnych mam jak widać za mało a wszystkie w kopertach skreśleń wiem jednak że one są i że są przepisywane z linii twojej twarzy prosto na moją odbijamy się w sobie jak w tamtym obcym zdaniu lustro w lustro szklany korytarz w drugi gdzie prowadzi pasaż powietrza kręta ścieżka słowa +++ odbicia wchodzą na pokład rzeki milczę w gardle ość wiersza może haczyk Odkąd twój język ODKĄD TWÓJ JĘZYK mieszka w termometrze toczą się po mnie oczy rtęci odkąd rzęsa twojego stała się podziałką dzieli nas powtarzanie tego mało tego za dużo odkąd twoje ciało jest hotelem dla gorączki to i dla mnie znajdzie się pokój kiedy wchodzę czytasz mnie jak kopertę przeciw światłu jak skład leku zobacz że od tego jestem chorobą źle zmierzoną niezmierzoną bo odtąd na skali krzyku moje słowa tak samo mają trzydzieści siedem jeden Ty moja droga TY MOJA DROGA jednokierunkowa pod złym znakiem tabliczką od do raczej od tych kraks trzeba z którymi znamy się jak łyse opony z lodem jak profil i promil plącze się język jezdni nagi jak w sądowych aktach: wina, korki w ustach butelek z alkoholem miasta, policyjna blokada wiersza: gdy semafor zmienia zeznania w twojej sprawie to znak że sygnalizacja kłamie: skrzyżowanie bez odwołania zamknięte czerwone światła naszych miłości pozdrawiają się Arteria ARTERIA zapisana podartym papierem po obu stronach niedorozwinięte rolki blokowisk we mnie także blok wielopiętrowa nieobecność słów o tym kierowcy: na piersi tytoń w niej wieniec choroby serca Palenie powoduje ranny autobus autobusu krew wychodzi bokiem żółtym strupem drzwi gdzie włócznia? gdzie gwóźdź przystanku: okrągła główka w wieńcu ogłoszeń (żyły przetkam)? arteria zapisana na kurs donikąd zaciska pętlę Stop +++ chmury i cegły tak: samo bezbarwne miasto nie może wznieść się jeszcze wyżej Zamknąć ZAMKNĄĆ za was ten okres sprawdzić klamkę klucz kieszeń koncepcje karty odejść od stolika jak od opcji która każe pić z piersiówki deszczu szare znieczulenie potrzebne aby połknąć tę tabletkę blok i potem prędko piętro niżej zbiegać w krzywy korytarz w cudzym wizjerze po drodze zmieniać się z obiektywu w obiekt już na schodach burza fotografuje z zaskoczenia pstryka w powietrzu metal światła stop co wyjdzie klatka zamknięta na klucz deszczu teraz nic ode mnie +++ czy opad dopadł ziemię (a i mnie) czy wciąż jest postmodernistą czyli tak powietrzu nie ziemi — nocy grozi nowy nalot i czy ten mowy nalot zgładzi z języka ulicy czy zaśpi zaspy czy tła mi zagmatwa czy może biały ściekł przez sen i światła i światła pierwszy ścieg (ten pierwszy szpieg słów) jak wieżę babel wyburzy mnie ze snu Obcych języków uczymy się od przekleństw OBCYCH JĘZYKÓW UCZYMY SIĘ OD PRZEKLEŃSTW ty mowy wiersza ja języka miłości patrz znalazłem ostre słowo nie w małym słowniku języki wystawiamy na próbę nowych uczymy się od siebie jak to możliwe gdy znamy tylko stare swoich języków uczymy się od obcych sobie nawzajem uszu — stąd są obłożone milczeniem wszystkich trudnych języków się u- czymy na pamięć czy na zapomnienie poznanych już języków zapomnijmy od podstaw tylko tak można zgubić powiedziane Z tamtych wakacji Z TAMTYCH WAKACJI wywołuję cię przez radio wiersza pod słowami fala na której nadawałem: odpływ Radio jak radio nie wie co mówi dostraja się Eter dusi tak samo jak dziś gdy złapana fala z wtedy wyrywa się spod stóp czas zbiec jak klif do morza ostatecznie Tylko gdzie po tej wodzie w ustach do ciebie do siebie? wahaniu między dwoma powrotami morze przynosi lustro każdy krok wiatru przykleja się do skóry tylko niebo podeszwy ma błyszczące idzie na nas +++ cyrkle jaskółek piętra jaskółek litery ptaków niebieski inicjał twoich pleców jeśli nie zaczniesz tej rozmowy zgasisz niebo liczę punkty jaskółek układają się w alfabet braille'a Jeśli szukałem JEŚLI SZUKAŁEM kiedyś domu w twojej szyi niedobry język znalazł dom pod kloszem kluczem zagryzanym w głodnych rękach jeżeli ciągle szukam domu w twoich warg tańcu nie rób ze mnie mięsa gdy ciągle tańczysz w głowie nie rozpalaj w niej ognisk bólu punktowych reflektorów złości bo przy nich nie ma domu nie rób ze mnie domu skoro znalazłem sobie stancję w słowie na świat zamkniętym nie rób we mnie drzwi bo i zatrzaśniętego domu chciałbym jeśli na twoich oczach nie rób ze mnie łez +++ jak śnieg zapłakać który blaskiem wypełnia dzban głowy rozbija czaszkę wyjmuje z niej łzy który nauczy wszystkich masek otworzy oczy obróci w nich klucz który rozdzieli nas nożem nocy siekierą światła który nakarmi głodem a w wino poprzemienia słowa jak śnieg zapłakać śnieg który znika gdy płacze Miasteczko Blizno MIASTECZKO BLIZNO w ziemi jeszcze żywej już przedśmiertnie znieczulone ukłuciami ulic w którym chmury są dymem pachną spalonym deszczem miasteczko tak potrzebne po to aby z niego wyemigrować w inne wewnętrzne miasto wiersza chociaż tam nie ma jeszcze mojego domu tylko rusztowania: korony belki w oku wiatru pługi krojące powietrze siewcy burzy słowem czas już miasteczko abyś schowało swoje ostrza to czym mnie kroisz czym zasiewasz blizno we mnie zarazem i bruzdo w stalowej ziemi mojego nieistnienia usłuchaj +++ ziemia wyda plon zdradzi tylko powietrze wypełnia swój obowiązek puste ziarna wiersz Miasteczko gdyby twoje ściany były MIASTECZKO GDYBY TWOJE ŚCIANY BYŁY z drewna to ogień ze mnie łasiłby się do nich miasteczko gdyby twoje ściany były z pamięci tłukłbym w nie głową krzycząc ty pamiętaj mnie zapomnieć gdyby twoje ściany były płaczu śmiałbym się na nie gdyby twoje imię przestało być imieniem poety iwaszkiewicza nadawałbym mu nowe znaczenia a tak miasteczko gdyby twoje ściany były ze znaczeń nie rozumiałbym ich miasteczko gdyby twe ściany były ze słów skreślałbym miasteczko gdyby twoje ściany nie były ze mnie Czytającej zastawać ją skupioną, jak Vermeer: naprzeciw szachownicy do partii z losem: okna którym wleciał niepokój ptak substancja lotna parująca z załamań zasłony, osiadła w złoconej pleśni brzoskwiń na antenie misy osypująca dłoń spróchniałym światłem kartki po którą sięga śmigło wiatru gdy odbicie gryzie trudną ramę okna aby nie spytać jak lot listu w dół utopić w farbie albo jak zatrzymać obrót jej oczu: groźny radar który nad dachy naszych książek naprowadza noc +++ zachód: czerwone światło noc: przejście dla pieszych Peregrynacja na dzień 1 listopada 2002 i na grób dziadka, malarza czerwonych obrazów ulica ulizana językiem ciemności powietrze zimne deszcz cierpliwy: czeka sam na siebie a tramwaj zwleka już godzinę bo święto zmarłych ich więc kolej bardziej podziemna cały tabor tam zstąpił choć zabrać obiecał wiersz z warszawskich nieprzystanków na ten największy szary skąd się zacznie długi marsz pospiesznego gdzie prawdziwy tor będzie tarł koła slangiem szyn podnosił pociąg przedmiot liryczny ponad język rzeki aż nagle pauza nie peron a pora żółtego światła stacja trawa ogród trzy puste ule światło jednak z innej wysokości nie miód lecz sześciokątny wykres: zszarzałe plastry dachówek pod skórą takiego domu byli razem jak cukry proste jak prosty bo podskórny zestaw farb: czerwienie mocno związanych nitek krwi jak splot płótna na który patrzę sam podróżny pigment szczelnie objęty tylko przez tubkę wagonu oraz przez myśl (nie przejdzie) że nim mnie otworzy stacja to zmarłych winno się spotykać już teraz w blasku wytrawnym jak werniks jak bejca dla oszczędności czasu dla jedności miejsca ruchomego jak piasek wstępnego jak grunt podobrazie podbrzusze podglebie na którym pędzel przyswaja sobie ściągawkę ściągniętej etykietki dziurawą lekcję aluminium ta czerwień w tubce nie jest tylko słowem *alizaryna*. porównać to z nimi zawiniętymi ledwie w napis śmierć Słowa w wierszach odbijane Do lektury tych wierszy nie trzeba zachęcać. Wypadałoby raczej zaprosić serdecznie, jak się zaprasza do domu dawno niewidzianego przyjaciela. Jest to poezja, która pozwala rozgościć się czytelnikowi, poczuć ciepło języka, jego żywość, a zwłaszcza melodię. W starannie jak partytura rozpisanych wierszach nie ma w ogóle pośpiechu, jest rozkoszowanie się chwilą, w której brzmi poezja. Ten nieco górnolotny początek (trochę patetyczny?) wydał mi się najbardziej odpowiedni do krótkiej wypowiedzi na temat tych wierszy. Ta liryka nie zgrzyta, nie trywializuje ani nie łamie języka. Jest oparta nie na dźwięczności słów głównie, ale ich nieodpartym wdzięku. Ten wdzięk polega na swoistym wyrafinowaniu poetyckim, na konsekwentnym używaniu słów-kluczy (np. dom, światło, ciało, lustro, deszcz, kropla) i zachowaniu regularnego podziału na strofy i wersy. Jednak rygor, który autor sobie narzucił, nie ogranicza jego wypowiedzi, ale, paradoksalnie, ją ubogaca. Wiersze stają się planszami do gry w język, w której przestawianie słów i kombinowanie ich połączeń tworzy poetykę paradoksu rodem z epoki baroku. Na czym polega metaforyka tego języka? Otóż słowa-klucze są tu wcielane w różny kontekst sytuacji lirycznej — osobistego wyznania. Te ruchome słowa wpływają na ruchliwość znaczeń, przesuwanie się ich w polu skojarzeniowym. Wiersze zwielokrotniają słowa poprzez odbijanie ich w różnych ustawieniach. Język tekstu tworzy więc lustrzaną w stosunku do pozatekstowej rzeczywistość. Panuje tu przekonanie, a raczej przeczucie, że język nie odzwierciedla rzeczywistości, ale ją odbija i to nie wiernie, tylko w zniekształceniach. A zatem występujące w tej poezji realia współczesności muszą być ujęte w nawias języka, który jest starszy, bardziej doświadczony niż jego użytkownik. To doświadczenie języka zawiera się w archaizmach, słowach używanych rzadko, które przetrwały jednak w dawnej poezji. Momenty liryczne w tej poezji to obserwacyjne punkty, z których czytelnik może oglądać wiersz. Reflektor języka wydobywa refleksy słów, w których migoczą refleksje — niejednoznaczne i nieostateczne. Autor nie pisze wprost, wierzy w intuicję językową czytelnika, która pozwala dostrzec sens tekstu. Ten sens jest więc nieostry, najczęściej domyślny, tak jak podmiot i adresat tych wierszy. „Ty” i „ja” określa tu jedynie komunikacja językowa, ale jest to porozumienie jakby ponad słowami, a także wbrew nim, co tworzy paradoksy. W efekcie wiersze często poprzez labirynt słów zmierzają do nieuchronnej puenty, jednak nie zawsze odkrytej, nieraz przemilczanej. Odnoszę wrażenie, że ta poezja powstała z zachwycenia się słowem, które wprawdzie nie może wszystkiego, a tak dużo potrafi wyrazić. Najciekawsze, że Autorowi udało się to pokazać bez stosowania typowych lingwistycznych chwytów. Uprawiana przez niego poetyka paradoksu, nawiązująca do tradycji barokowej, wydaje się ciekawą, godną uwagi propozycją. Maria Cyranowicz ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/koziol-czarne-kwiaty-dla-wszystkich. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/. Tekst opracowany na podstawie: Paweł Kozioł, Czarne kwiaty dla wszystkich, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2003. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć, Aleksandra Sekuła. ISBN 978-83-288-5792-6