Henryk Ibsen Brand Poemat dramatyczny w pięciu aktach tłum. Jan Kasprowicz ISBN 978-83-288-5574-8 Osoby: * Brand * jego Matka * Ejnar, malarz * Agnieszka * Wójt * Doktór * Proboszcz * Kościelny * Bakałarz * Gerda * Chłop * Syn chłopa, wyrostek * Drugi chłop * Kobieta * Druga kobieta * Pisarz * Duchowieństwo i Zwierzchność * Lud, Mężczyźni, Kobiety i Dzieci * Kusiciel w pustyni * Chór niewidzialnych * Głos Rzecz dzieje się w naszych czasach, częścią w parafii, częścią poza parafią, obok fiordu, na zachodnimi wybrzeżu Norwegii. Akt pierwszy / Na śnieżnych polach górskich. / / Ciężkie gęste mgły; deszcz i półmrok. Brand w czarnym ubraniu, z laską i weretkiem, przeciska się naprzód w kierunku zachodnim. Towarzyszący mu Chłop i Syn jego, wyrostek, postępują za nim. / CHŁOP / woła na Branda / Hej tam! Zaczekać, cudzy człecze! Gdzieżeś? BRAND Tu jestem! CHŁOP Człek się wlecze We mgle, że nawet kij swój traci Z oczu!… Zabłądzisz! SYN A niech kaci! Jakieś tu żleby! BRAND Jakieś złomy! Zaginął wszelki ślad widomy! CHŁOP / krzyczy / Stać! Do stu diabłów! Ani kroku! Zwały z śnieżnego lecą stoku! BRAND / nasłuchuje / Słyszę jak gdyby grzmot z daleka. CHŁOP Bystro przegryzła się tu rzeka, Na dół w bezmierną przepaść spada… Zginiesz i my zginiemy razem! BRAND Ja muszę przejść tam, trudna rada! CHŁOP Nas nie przynaglisz swym rozkazem… Mówię ci: zostań! Nie baczycie, Że tu o ludzkie chodzi życie? BRAND Mój Pan się śmieje z trwogi twojej. CHŁOP Któż to ten pan, co się nie boi? BRAND Ten Pan to Bóg!… CHŁOP A ty kim, panie? BRAND Księdzem. CHŁOP Daremne to gadanie: Choćby był proboszcz, biskup z ciebie, To byś odwagę swą w tym żlebie Na wiek pogrzebał, gdybyś jeszcze Chciał dalej iść w te mgły złowieszcze. zbliża się ostrożnie; przekonywująco Choćby był człowiek, mości księże, Nie wiem, jak mądry, nie dosięże, Czego dosięgnąć niepodobna! W jedno li życie jest zasobna, Księże, twa dusza; gdy to minie, Cóż ci zostanie w twej godzinie? Milę — powiadam prawdę szczerą — Masz do następnej stąd chałupy, A mgły tak gęste zewsząd kupy, Że nie rozetniesz jej siekierą… BRAND Tak, lecz w tej pustce strasznej, dzikiej Żadne mnie błędne dziś ogniki, Widzisz, nie wodzą. CHŁOP Lecz dokoła Sterczą lodowców groźne czoła. BRAND Tamtędy pójdziem… CHŁOP Co? Tamtędy? Śmierć pomknie z nami wraz, w te pędy! BRAND A jednak uczył ktoś, że suchą Przejść można nogą grzbietem fali. CHŁOP To było kiedyś… Dzisiaj dalej Trudno się zmagać z zawieruchą, Zginiem z kretesem! BRAND / chce odejść / Żegnam zatem. CHŁOP Chcesz się pożegnać, widzę, z światem… BRAND Chceli mnie Bóg doświadczyć prawy, Witajcie śniegi, mgły, siklawy! CHŁOP / cicho / Jakiś szaleniec… szuka zguby. SYN / płaczliwie / Chodźmy stąd, ojcze!… Płone próby… Widać po wszystkim, że tu jeszcze Większe mgły będą, większe deszcze. BRAND / przystaje i zbliża się ponownie / O ile myśli moje mogą Przypomnieć sobie, toś miał drogą Córkę w tych stronach, no, i ona Dała ci kiedyś znać, zmartwiona, Że jej nie znaleźć ciszy w grobie, Jeśli nie spojrzy w oczy tobie Choćby raz jeszcze? Czy być może? CHŁOP Tak mi dopomóż, Panie Boże! BRAND Że dziś ostatni dzień widzenia? CHŁOP Tak… BRAND I to woli twej nie zmienia? CHŁOP Nie! BRAND Nie? Nie pójdziesz dalej ze mną? CHŁOP Na mowę silisz się daremną, Ani się ruszę… BRAND / patrzy mu bystro w oczy / Miałbyś wolę Złożyć talarów sto na stole, Aby znalazła śmierć spokojną? CHŁOP O, tak! BRAND A dwieście? Czyż tak hojną Byłaby dłoń twa? CHŁOP Czegóż nie da Dłoń ma dla córki? Cała scheda Niech sobie pójdzie! BRAND No, a życie? CHŁOP Życie?… Mój słodki!… BRAND Nie?! … Słyszycie… CHŁOP / drapie się w głowę / To już byłoby ponad siły… O Panie Jezu! Boże miły! Czego ty żądasz? A dyć przecie Mam jeszcze w domu żonę, dziecię… BRAND Lecz On się wyrzekł nawet matki!… CHŁOP Za dawnych czasów to po gładkiej Szło jakoś drodze — cuda, dziwy Działy się ongi. Sprawiedliwy Człek dzisiaj o tym nie pamięta. BRAND Twą drogą śmierć jest! Na cóż pęta Nakładasz na mnie? Nie znasz Pana, I Pan cię nie zna. CHŁOP Niezbłagana Dusza w tym księdzu. SYN / ciągnie go / Chodźmy sami! CHŁOP Nie! Nie! On musi iść stąd z nami! BRAND Musi? CHŁOP Tak, musisz… Bo inaczej, Jeżeli we wsi kto zobaczy, Żeśmy cię tutaj zostawili, Strażnik zabierze mnie w tej chwili — A, jeśli sczeźniesz tu, w tym lodzie, Dziś ja o chlebie i o wodzie Będę w areszcie. BRAND Więc za bożą Pocierpisz sprawę… CHŁOP Mnie nie trwożą Ni twe, ni boskie… mam ja swoje Nie byle jakie niepokoje, Więc chodź… BRAND Żegnajcie! / z dala słychać głuchy huk / SYN / krzyczy / O! Lawina! BRAND / do chłopa, który go chwycił za kark / Puść! CHŁOP Nie! BRAND Puść! SYN Precz stąd!… CHŁOP / walcząc z Brandem / Zła godzina Niech mnie… BRAND / wyrywa mu się i rzuca go w śnieg / O tak, nie spoczniesz prędzej, Aż się doczekasz jakiej nędzy! / znika / CHŁOP / wygrzebując się z śniegu i pocierając sobie ramię / Niech mu zapłacą za to czarci! Oto, co Pańscy słudzy warci! woła, podnosząc się Hej, mości księże! SYN Poszedł granią! CHŁOP Zda mi się… oko moje za nią Trop w trop podąża!… woła ponownie Hej, pastorze! Czy nam jegomość wskazać może, Skąd my tu błądzić dziś zaczęli? BRAND / we mgle / Po co ci rady? Jak najśmielej Już ty utartym kroczysz szlakiem. CHŁOP Jeśli to prawda, jakiem takiem Człek się nacieszy legowiskiem, A nie na morzu lodów śliskiem. / odchodzi wraz z synem w kierunku wschodu / BRAND / zjawia się znowu nieco dalej i nasłuchuje w kierunku, w którym odszedł chłop z synem / Wracają do dom… Chłystku podły! Gdyby cię siły li zawiodły, A nie zamiękła wola w tobie, Ulgę bym przyniósł ci w żałobie, Umęczonego wnet do celu Zaprowadziłbym cię w weselu, Lecz na nic pomoc, zacny kumie, Temu, co nawet chcieć nie umie… podchodzi bardziej ku przodowi Życie!… Hm! Jeśli człek rozważy, Jak je miłuje tłum nędzarzy, Jak każdy błazen nim się pieści, Jakby od jego marnej treści Zawisło całe szczęście świata — Boże! Puściliby do kata Wszystko, prócz życia! To li jedno Sednem jest dla nich! Kiepskie sedno! uśmiecha się, jak gdyby sobie coś przypomniał Kiedym był dzieckiem, od początku Z dwóch rzeczy-m miewał ból w żołądku, W te najdawniejsze moje czasy Dwie sprawy darły ze mnie pasy: O nielubiącej mroków sowie Wciąż mi chodziła myśl po głowie, o rybie, co się boi wody, Ciąglem ja dumał, chłopiec młody… I śmiech mnie pusty brał z tej biedy — Czemu?… Bo czułem-ci już wtedy, Że świat śród innych chodzi dróg, Niźli, jak tego pragnął Bóg, I że swe jarzmo dźwiga człek, Choćby rad rzucił je po wiek. Tutaj jest każdy na kształt ryby, Albo też sowy. Skuty w dyby, W mroku żyć musi ludzki płód, Umierać musi w głębiach wód, Choć na to wszystko strach go bierze! Rad by porzucić swoje leże, Z mrocznej ciasnoty zbiec by rad W przezroczy, jasny słońca świat. zatrzymawszy się na chwilę, nasłuchuje, zdumiony Cóż to? Od dolin płyną głosy? Pieśni i śmiechy mkną w niebiosy… Cyt! Krzyczą hura! Raz i drugi, Trzeci i piąty… Słońce smugi Rozciera mgławe, lśnią przestworza, Jakaś drużyna ludzka, hoża, Po tej świetlistej igra łące, Poranne światło jaśniejące W stronę zachodu mroki goni. Słowa… całunki… uścisk dłoni… Już się rozchodzą, ku dolinie Zmierzają jedni, a zaś ninie Dwoje się ludzi ku mnie słania… Ostatnie ślą już pożegnania Kapeluszami, woalkami… „Bywajcie zdrowi!… Pan Bóg z wami!” słońce coraz to bardziej przeciska się przez mgły. Brand stoi nieruchomy, przypatruje się zbliżającym się Cóż to za blaski! Co za jaśnie! Rozwiewają się kłęby mgławe, Stopy przemiękką depcą trawę, Słońce złociste snuje baśnie! Może rodzeństwo? Bok przy boku Po tym kwiecistym spieszą stoku; Ona sukniami powiewnemi Snać nie dotyka nawet ziemi, On, jakby piórko, lekki!… Ona, O, skacze na bok, rozbawiona, Wyrywa mu się od niechcenia… O, już ją chwyta!…. Słodko, mile Droga się zmienia w krotochwilę, W wesołą piosnkę śmiech się zmienia. / Ejnar i Agnieszka w lekkich strojach podróżnych, oboje rozpromienieni, zjawiają się na wzgórzu. Mgły pierzchły. Szczyty lśnią w porannym słońcu / EJNAR Agnieszko, motylku mój cudny, Nic ja się ciebie nie boję; Zacisnę ja oka swej sieci — Te oka, to piosnki są moje. AGNIESZKA / zwrócona twarzą ku niemu, cofa się, tańcząc i uciekając przed nim / Jeżelim ja cudnym motylkiem, To pozwól mi spocząć na kwiatku, A chceszli się bawić, więc goń mnie! Pochwycić? Przenigdy, mój bratku! EJNAR Agnieszko, motylku mój cudny! Zwężają się oka mej sieci! Już mam cię! Już skarb mój najdroższy Przenigdy z tych ok nie uleci. AGNIESZKA Jeżelim ja wiotkim motylkiem, To niechże mnie powiew uwodzi! A chwycisz mnie w oko swej siatki, Mych skrzydeł się dotknąć nie godzi! EJNAR Nie! Lekko ja wezmę do ręki Ten ciężar mój słodki i lekki I zamknę go w sercu… Tam baw się, Tam sobie już igraj na wieki! / zbliżają się ku stromej turni; stają nad przepaścią / BRAND Stać!… Tutaj przepaść!… EJNAR Któż to woła? AGNIESZKA / wskazując ku górze / O, tam! BRAND Ni kroku! Śmierć dokoła! Z śniegiem spadniecie do tej głębi! EJNAR / obejmuje Agnieszkę i śmiejąc się, zwrócony ku górze / Nas to nie parzy ani ziębi, Szczęście jest z nami. Wyjdziem cało! AGNIESZKA Zabawkę dziś nam życie dało… EJNAR Szczęście nam śle dziś promień słońca: Sto lat on będzie trwał — bez końca! BRAND Więc wy dopiero po stu latach…? AGNIESZKA / powiewając welonem / O tym ni słowa, proszę ciebie… Bawić się będziem wszak i w niebie. EJNAR Sto lat na wonnych przeżyć kwiatach, Sto lat bez miary i bez celu W miłości kąpać się weselu! — BRAND No, a co będzie potem? EJNAR Potem? Do nieba pójdziem znów z powrotem. BRAND Może wy z nieba tu przyszliście? EJNAR Prosta rzecz: z nieba! Oczywiście! AGNIESZKA To znaczy: teraz, o tej chwili, Myśmy tam z dołu tu przybyli. BRAND I owszem, owszem… Oko moje Już zobaczyło was oboje Tam, gdzie się dzielą te potoki. EJNAR Skierowaliśmy tu swe kroki, Pożegnawszy się z przyjacioły. Ręką, całunkiem tłum wesoły Stwierdzał przedrogich wspomnień rój! Zejdź-że pan ku nam! Panie mój, Zechciej zabawić się tu z nami, Posłuchać pieśni nad pieśniami! Słodszej nie stworzył żaden czas! Czemu pan stoi niby głaz? Prędzej! My cuda ci pokażem! Ja, panie, byłem wprzód malarzem! Co to za szczęście, życie, świat Wciągać w swą sztukę! Człek jest rad, Że niby Stwórca może oto Przelichy metal zmieniać w złoto! Ale nad wszystko, czym mnie Bóg Obdarzyć raczył śród mych dróg, To ma Agnieszka!… Słodki plon, Gdym z południowych wrócił stron Z farbą i pędzlem — z niczym więcej… AGNIESZKA / gorąco / A, jakby posiadł sto tysięcy, Tak pewien siebie, tak zuchwały… EJNAR Do wsi tej losy mnie przygnały… Tu zagościła ona właśnie, Aby słoneczne chłonąć jaśnie, Gorzkie powietrze, świerków wonie… I ja zjawiłem się w tej stronie: Snać przeznaczenie mnie tu niosło. Chciałem malarskie swe rzemiosło Zanurzyć w pięknie tego boru, Chciałem dla sztuki swej prawzoru Szukać w obłokach tych, w tej rzece… I oto, gdy tak na to lecę, Odrazum został arcymistrzem: Lice jej stało się ognistszem, W jej oczach szczęścia blask się jarzy, Uśmiech nie schodzi już z jej twarzy — Wszystko początek ze mnie wzięło… AGNIESZKA Jeno, malując to swe dzieło, Nie wiedział o tym chłopiec pusty. Życie pełnymi chłonął usty, Aż tu pewnego znów zarania Jął się na powrót malowania… EJNAR Wtem, Boże drogi, coś mi wpadło, Że ze mnie istne jest dziwadło, Żem nie oświadczył się swej lubej! Więc zamiast pleść smalone duby, Od razu wziąłem się do sprawy. Nasz zacny doktór, zbyt łaskawy, Nie mógł opędzić się radości: W dom pozapraszał licznych gości — Wszystkie powagi, wszyscy księża, Młódź z okolicy, mąż-ci w męża, Że jeno patrzeć!… Trzy dni trwały Hulanki, tańce i hejnały. Dzisiaj zeszliśmy już mu z karku, Ale zabawy na folwarku Bynajmniej jeszcze nie skończono… Widziałeś to wesołe grono, Szyfry, chorągwie, kapelusze, Całe we wieńcach! Zacne dusze! Uciesze swej puścili wodze, Towarzyszyli nam w tej drodze. AGNIESZKA A my we dwójkę po tej górze Skaczemy sobie, dzieci, duże! EJNAR Mieliśmy z sobą wina moc! AGNIESZKA Od śpiewów brzmiała letnia noc! EJNAR O, nawet tłum tych ciężkich mgieł Bał się dziś z nami brać na kieł! BRAND A teraz dokąd? EJNAR Tam, do miasta — AGNIESZKA Skąd jestem rodem… EJNAR Ma niewiasta I ja — nasamprzód o tę krztynę Ku zachodowi, a zaś potem W stronę fiordu ptaków lotem Na weselisko me jedyne Zawiodę skarby — zadyszany Rumak Egira przez bałwany Hen, nas poniesie w chyżym pędzie! Później, jak białe dwa łabędzie, Tam, na południe… BRAND A tam, panie? EJNAR Tam przepłomienne miłowanie, Jak sen potężne, a tak właśnie Słodkie i miłe, jako baśnie! W ono niedzielne, jasne rano Żadnego księdza nie przyzwano, A przecież pierzchły wszelkie troski… Dzień to był dla nas iście boski, Pobłogosławił nam… BRAND Kto? EJNAR Lud! Przyjaciół naszych tłum radosny, Który nam wiecznej życzył wiosny, Który odganiał od nas trud, Który ze wszystkich swoich sił Życzył nam zdrowia, wino pił, Wieńcami zdobił nasze włosy, Żeśmy wybrani snać przez losy… BRAND Żegnam oboje… / chce odejść / EJNAR Zostań pan! Czyja-ż to postać?… Ktoś mi znan… BRAND / zimno / Obcy my sobie. EJNAR Mnie się przecie Zdaje, że kiedyś, gdzieś na świecie, Myśmy się znali — może w szkole… BRAND Tak, znaliśmy się, nim pacholę Stało się — mężem!… EJNAR Czyż być może? Nie przypominam sobie… nagle, z krzykiem Brand!… O Boże! BRAND Ja w te tropy Wiedziałem, kogo tutaj stopy Przywiodły dzisiaj. EJNAR Witam, bracie, Witam serdecznie! Gdy tak na cię Patrzę w tej chwili, pewność mam, Żeś się nie zmienił, żeś ten sam, Żeś ten, co, z chmurą wciąż na czole, Nie mógł wytrzymać w naszym kole… BRAND Byłem wam obcy… ale ciebie Jakoś lubiłem… W ciemnym żlebie Skalistej turni urodzony, O którą fale swoje tony Rozstrzeliwały… wy z południa… Życie, bywało, nam utrudnia Inna natura… EJNAR Tutaj gdzieś Leży widocznie twoja wieś? BRAND Przez nią mnie wiedzie powołanie. EJNAR Przez nią? A potem cóż się stanie? Czyżby w daleki świat? BRAND Niewiele Potrzeba pracy tu, w tym siele. EJNAR Przecieżeś księdzem? BRAND / z uśmiechem / Tak, wikarym. Człek jest jak zając: czasem w starym, Odwiecznym musi spocząć lesie, A czasem w żyto los go niesie. EJNAR Zaś ostateczna dokąd droga? BRAND / prędko i surowo / Nie pytaj o to. EJNAR O, dla Boga! Czemu? BRAND / zmieniwszy ton / Ot, tak… Moi kochani, I mnie zawiezie do przystani Ten sam wasz okręt. EJNAR Ten nasz statek, Którym do ślubu my…? Zadatek Szczęścia zbyt wielki. do Agnieszki Bądź wesoła, Jedziemy w trójkę… BRAND Pogrzeb woła. AGNIESZKA Pogrzeb? EJNAR Co? Pogrzeb woła ciebie? Kogoś obecność twa pogrzebie? BRAND Tego, co zwą go wargi* twoje*: *Bogiem*. AGNIESZKA / cofając się / Chodź, Ejnar, ja się boję! EJNAR Brand!… BRAND Wstrętne widmo spocznie w trumnie! Ten Bóg służalczy, co go tłumnie Służalców podła wielbi rzesza! Ta jedna myśl mnie dziś pociesza, Że mam go grzebać — i to w dzień!… Cuchnie, kto zdrowych nie miał tchnień, Kto konał całe tysiąc lat. EJNAR Brand! Jesteś chory!… BRAND A toś zgadł!… Tak, jestem chory, jak ta jodła, Co k niebu smukły pień wywiodła! Nie ja słabuję, czas jest chory, Jemu potrzebne są doktory, On leków żądny. Na tym świecie Wy tylko bawić się pragniecie. Na pół wierzycie, to być może, Lecz czy widzicie co na dworze? Nie! Jeśli jarzmo gnie wam karki, Wy je rzucacie wnet na barki Tego, co przyszedł, aby wiernie Krzyż dźwigać za was, znosić ciernie! Tak was uczono!… Wy tańczycie, Zabawą tylko jest wam życie! Tańcz, tańcz, nie patrząc w oną dal: Kiedyś ci będzie tego żal!… EJNAR Znam ja tę piosnkę! Starzy, młodzi Słyszą ją co dzień, jak zawodzi Po wsiach, po miastach… Tyś jest z tych, Którym to życie jest jak szych, Co, niby nowym zdjęci duchem, Piekielnym straszą nas obuchem, Co, nieustannie grożąc biesem, Chcieliby złamać nas z kretesem. BRAND Nie! Nie! Przed sobą nie masz klechy. Niewiele Kościół ma pociechy Z takiego, jak ja, kaznodziei. Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei Chrześcijanina, lecz wiem jedno: Gdzie się dziś kryje życia sedno! EJNAR Jeszczem nie słyszał, aby komu Miała zaszkodzić radość w domu. BRAND Nie! To nie radość nas rozpiera, Ta bez zastrzeżeń, prosta, szczera! Żyj nią, służ wiernie jej na wieki, Ale od tego bądź daleki, By się za jednym zmieniać tchem. Dzisiaj być tym, a jutro — czym? Dziś chodzić tak, a jutro — jak? Być ni to ryba, ni to rak! W bachantach rys wyraźny masz, Pijak przedrzeźnia li ich twarz; Sylen posiada pyszny gest, Chlejus parodią tylko jest! Przemierz-że kraj nasz stopy swemi, Przyłóż swe ucho do tej ziemi, A wnet zobaczysz — wierz w me słowo — Że człek nasz jest ni to, ni owo! Nieco powagi w dni świąteczne, I obyczaje nieco grzeczne, Nieco ochoty do biesiady, Ponieważ miały ją pradziady; Nieco wielbiący kraj rodzinny, Którego człek nie zwiedził inny; Nieco bez głowy, gdy przyrzeka, Nieco dowcipny, gdy się z lekka Urżnie i potem płacić musi; Nigdy go żaden szał nie skusi, Zawsze jest mierny — w swej przywarze I w swojej cnocie, tak, jak każe Dawny obyczaj — same złomy I zła i dobra, złom widomy W wszystkim, co czyni, co tu działa. A już najgorsza rzecz, iż cała Ta jego praca wskroś niweczy Tę pozostałą resztkę rzeczy. EJNAR Szyderca liche zbiera plony, Piękniej oszczędzać lud wzgardzony. BRAND Tak, lecz niezdrowo! EJNAR Gdybym razem Chciał tak za twoim dziś rozkazem Potępić lud nasz, powiedzże mi, W czym tu jest wspólność z słowy twemi, Że grzebiesz Boga niby chłystka, W którym treść dla mnie życia wszystka? BRAND Przecie-ś Go, druhu mój, malował… I po cóż mi Go aż do pował Wciąż wynoszono, że, gdy człowiek Śmiał k Niemu unieść swoich powiek, Świętość spływała nań z tej wiary? A ja ci mówię: Bóg to stary — EJNAR A no, i…? BRAND Siwy. Rzadkie loki Naokół skroni ma wysokiej, Srebrem Mu broda biała świeci, Tak jest czcigodny, że aż dzieci, Kiedy nań spojrzą, chwyta trwoga… Możesz Go ubrać, tego Boga, W ciepłe pantofle, jeśli łaska, A chcesz Go mieć już tak, do diaska, Całkiem podobnym, to na głowę Daj mu szlafmycę, no i zdrowe Włóż okulary mu na nos! EJNAR / gniewnie / Cóż to ma znaczyć? BRAND Ni na włos Nie ma szyderstwa w tym, com rzekł! Tak sobie nasz wystawia człek To familijne swoje bóstwo, Takim je widzi ludu mnóstwo, Taka dotychczas wiara nasza! Papiści swego mesyjasza W dziecinne kładą powijaki, A zasię nasz Bóg, to już taki, Jako proroczy ów Jeremi, Co usty mamle dziecięcymi. A tak, jak wkrótce, mówię szczerze, Będą mieć klucze li papieże Na swej stolicy i nic zgoła, Tak wy grzebiecie dziś w Kościoła Swojego błocie już na wieki Królestwo boże… Czyż łączycie Z nauką bożą swoje życie? Od jej spełniania jak daleki Dzisiaj jest człowiek! Wy swe dusze Chcecie podnosić, ale, muszę, To wam powiedzieć, sił nie macie, Aby żyć w pełnym majestacie. Wam tylko tego dziś potrzeba, Ażeby Pan Bóg z swego nieba Przez palce patrzał na wsze sprawy, Ażeby wielce był łaskawy I na wzór świata, który minie, Chodził w szlafmycy i łysinie. Nie! Takie bajdy mnie nie służą, Twój Bóg jest wiewem, mój jest burzą! Twój Bóg, jak liche źdźbło, się łamie, A mój potężne ściąga ramię, Twój Bóg jest ciepły, mój zaś płonie, Miłość rozsadza jego skronie! Mój — to Herkules, krzepki, młody, A nie właściciel siwej brody. Mój rzuca gromy wokół siebie, Kiedy się zjawi na Horebie, W krzaku ognistym ognie krzesze, Kiedy przed sobą ma Mojżesze, Gdy pójdzie przed nich, jak przed karły, W swojej potędze nieumarłej! Słońce powstrzymał on w dolinie Gibeonowej, liczne cuda Wśród zdumionego czynił luda. I dziś by czynił, ale ninie Ma tu li same niedołęgi!…. EJNAR / z nieszczerym uśmiechem / Mamy to zmienić? BRAND Tak! Potęgi Trzeba! Tak! Przyjdzie owa zmiana, Pókim żyw jeszcze, jako dana Jest mi ta siła, bym swoimi Wygnał lekarstwy słabość z ziemi, Tak to jest prawda!… EJNAR / potrząsa głową / Na przechwałki Nie gaśże, mówię ci, zapałki, Wprzód zapal świecę! I, dopóki Nie dałeś nowej nam nauki, Słów dawnych nie kreśl — dobre słowa! BRAND Nauka moja nie jest nowa. Na wieczność baczę, mnie zapłaty Za nowych tych prawideł wątek Nie da ni Kościół, ni dogmaty, Bo to, co miało swój początek, Także i koniec swój mieć będzie. Wszystko ma finis swój; w tym względzie Trzeba powiedzieć, że, co żyje, Zarazek gnicia w sobie kryje, Że, według trwałych, pewnych norm, Do coraz nowszych dąży form. Ale w tym wszystkim w wieczny nich Wprawia się tylko jedno: duch, Którego tutaj nikt nie stworzył, Ten duch, którego Zbawca wdrożył Na nowe tory po upadku W raju. Ten duch to na ostatku Zarzucił pomost między ciałem A między Bogiem, tym wspaniałem Praźródłem rzeczy! Dziś on przecie Zbladł już i stępiał; jeśli chcecie, Spowszedniał całkiem, jak ów Bóg, Który wśród waszych chodzi dróg, Ale z tych szczątków, złomków duszy, Z forsą zbitego, co się kruszy, Z tych rąk kalekich, z tych to nóg, Znowu się wielka złoży całość, Ażeby boska znów wspaniałość Mogła uciechę mieć z Adama, Jak ongi w raju, który sama Kiedyś stworzyła, w dawnym czasie… EJNAR / przerywając / Żegnaj!… Najlepiej będzie, zda się, Gdy się rozejdziem. BRAND Wy zdążacie Ku zachodowi… Tu, czy tam, Wnet się nasz cel ukaże nam. Żegnajcie! EJNAR Żegnaj! BRAND / odwraca się raz jeszcze, uchodząc zboczem / A od mgieł Oddzielaj światło!… Weź na kieł, Że żyć jest sztuką! EJNAR / z gestem przeczenia / Jak chcesz, zwij! Dziś sobie nowe rzeczy twórz, A ja staremu Bóstwu już Dochowam wiary… BRAND Tak jest, tak, Jak ci utarty każe szlak, Maluj to Bóstwo, daj mu kij Dziadowski w rękę, ja to boże Widmo do grobu dzisiaj złożę, schodzi granią w dół / Ejnar zabiera się, milcząc, w dalszą drogę i patrzy za odchodzącym / AGNIESZKA / stoi chwilę, jak nieprzytomna, potem, zerwawszy się, rozgląda się niespokojnie naokoło siebie i pyta / Zagasło słońce? EJNAR Mgła jedynie Blask jego śćmiła, wnet wypłynie… Już jest! AGNIESZKA Wiatr wieje lodowaty. EJNAR Od tej przełęczy… Chodźmy! Po tej Zajdziemy drodze… AGNIESZKA / wskazując w kierunku południa / Patrz, zjawisko Tej czarnej góry snać tak blisko Nie stało jeszcze przed minutą, Nie była grań tak groźną, lutą! EJNAR Szczęście ci oczy przesłaniało, Więc nie spostrzegłaś… On niemało Zmieszał cię krzykiem. Niechże sobie Utrudnia drogę — Cóż ja zrobię?! My dalej będziem się bawili. AGNIESZKA Nie! Dajmy spokój… nie w tej chwili. EJNAR I ja mam dosyć — tak przez pół. A zresztą trudniej schodzić w dół, Niźli po gładkim dotąd grzbiecie. Ale potańczym my na świecie Stokroć weselej, niźli ninie, Skoro będziemy już w dolinie… Już on nam drogi nie zawali! Spojrzyj, Agnieszko, tam, w tej dali Ten błękit, skąpan w blasku słońca! Teraz się srebrzy snać bez końca, Teraz, jak bursztyn skrzy się złoty; To świeże, wielkie morze! Do tej Idziem rozkoszy! Ciemny dym, Jak wąż, się snuje w blasku tym. O, tam! — czy widzisz?… A tam, powiedz, Ten czarny punkcik? Nasz parowiec! Okrążył górę, znikł w zatoce! Dziś wieczór znowu zamigoce, Wyruszy w drogę razem z nami! Znów się pokryło wszystko mgłami… Nie masz, Agnieszko, w swej szczęśliwej Duszy ni słowa na te dziwy? AGNIESZKA / patrzy przed siebie w zadumie / Owszem… lecz mów, czyś widział… mów!… EJNAR Co? AGNIESZKA / nie patrząc na niego, głosem stłumionym, jak gdyby znajdowała się w kościele / Jak on rósł śród swoich słów! / schodzi z góry, Ejnar idzie za nią / BRAND / zjawia się w górze, na perci, schodzi w dół, zatrzymuje się jednak śród drogi przy wystającej opoce i spogląda na dół / Tak, poznaję wszystko, tak! Dom przy domu, łodzi szlak! Strome wzgórza, pola, jary, Poczerniały kościół stary — Jak za dawnych czasów — brzozy Wzdłuż potoku, olchy, łozy! Jeno mi się coś wydaje, Że smutniejsze widzę kraje, Że ciaśniejsze są te mury, Że ten skalny zrąb ponury Jeszcze niżej śnieżnym czołem Nad tym biednym zwisa siołem, Że je stłoczy, jakby na dnie, Że je wciska, jakby w żleb, Jeszcze węższy skrawek nieba Pozostawia biednej rzeszy, Co się słońcem nie nacieszy, Tak je wróg ten chłonie, kradnie! siada i patrzy w dal Czyż ten fiord był równie brzydki, Równie nagi, równie płytki, Także dawniej? Czy też nagle Tak się zmienił dziś? Deszcz siecze! W stronę lądu łódź się wlecze, Opadają mokre żagle. Za łodziami, na pustkowiu, Przylepiona do ołowiu Szarej turni, chata leży. O, poznaję tę zagrodę!… Ustroń wdowia… Moje młode Czy pamiętasz jeszcze lata? Jawisz mi się, przebogata Dawnych wspomnień mych skarbnico! Tam, to ostre, głaźne lico Naszych brzegów i nic więcej — W tej samotności mój dziecięcy Duch się chował… Niezmożona Gniecie troska me ramiona, Że wydało mnie to plemię, Które kocha tylko ziemię, Zamiast duchem myśleć w czas, Co się kiedyś stać ma z nas! Moich dawnych planów złomy, Jak dalekie huczą gromy, Siła, męstwo — pusta broń, Nie zdzierżyło serce, dłoń! Zalim żył na swojskim chlebie Nazbyt długo śród swych ludzi? Oto, jak się Samson budzi: Postrzyżony, oswojony, Z objęć swej łajdackiej żony! spogląda znowu na dół Co za życie! Ode wrót, Ode bram i progów lud Tłumnie, szumnie, sunie, płynie Ku dołowi, ku wyżynie, Turnią, granią, ścieżką, drogą, Chłopy, baby, czernią mnogą Do kościoła, widać, spieszą… wstaje Dobrze ja się znam z tą rzeszą! Wasze dusze, wasze zmysły, Wasze siły, co gdzieś prysły — Dobrze ja to wszystko znam! Wasz Ojcze-nasz leci tam Ku niebiosom; w ziemskim pyle Zanurzony, ma on tyle Tylko mocy, tyle prawdy, Że dla Boga dziś i zawdy Prośba czwarta li dociera: Ona jedna bywa szczera! Ona jedna pozostała W waszym sercu jeszcze cała Z próśb tych siedmiu waszej wiary Którą strzaskał orkan szary! To ostatni jest już szczątek! On się wcisnął w dusz zakątek… Ale klątwa na was leży, Jak mogilny dech nieświeży! W rzeźwym wietrze tu od lat Chorągwiany nie drży płat. / chce odejść; z góry pada kamień i, skacząc po perci, pada tuż u jego stóp / BRAND Hejże! Któż tam głazy ciska?… GERDA / dziewczyna piętnastoletnia, biegnie granią, z kamieniami w fartuchu / Utrafiłam! Krzyknął! / rzuca ponownie / BRAND Kto tu? GERDA Nie ma, widać, sił do lotu — Wpadł pomiędzy gałęziska! rzuca po raz trzeci, krzycząc Znów się jawi! Znów się zrywa Z dziobem na mnie — ledwiem żywa! Hej, ratunku! BRAND Przebóg!… GERDA Cicho! Kto ty?… Cicho! Już to licho Precz ucieka! BRAND Kto? GERDA Straszliwy!… Nie widziałeś go? BRAND Nie! GERDA Dziwy! Jastrząb wściekły! Grzebień zgoła Przylepiony ma do czoła, Oczy w krwawej ma obwódce. BRAND Dokąd idziesz? GERDA Do kościoła. BRAND Wspólna droga, zajdziem wkrótce. GERDA Ma? O nie! Ja tam do góry! BRAND / wskazuje ku dołowi / Przecież kościół tam! GERDA / z szyderczym uśmiechem / Tam? Który? BRAND Owszem, chodź! GERDA Nie, ja się boję! BRAND Czego? Powiedz! GERDA On za mały! BRAND Co, za mały? Czy widziały Większy kościół oczy twoje? GERDA Większy? Juści! Żegnam!… / idzie w górę / BRAND Dziecię, Droga wiedzie po tym grzbiecie Ku tej dzikiej, strasznej grani! GERDA Zbudowany właśnie na niej Z śniegu, lodu kościół mój! BRAND Z śniegu, lodu!… Dziewczę, stój! Tak, pojmuję… Jużem zgadł! Za dziecięcych przecież lat Nieustannem słyszał wieści O pieczarze, co się mieści Pod tym szczytem, w lodów lesie, Lodowiowy kościół zwie się…! Jak przypomnieć sobie mogę, Zmarzły staw ma za podłogę, A śnieg, w zwały lodu zbity, Tworzy dachy i sufity. GERDA Tak, pieczarą zwij go, panie, Lodowiową, nie przestanie Być kościołem. BRAND Dziewczę lube, Ty na pewną idziesz zgubę! Wiatr zawieje, pękną ściany, Dach się zwali, z śniegu tkany, Jeden trzask — tak, jeden strzał…! GERDA / nie słuchając go wcale / Ze mną chodź do tego groda! Spadła-ci tam renów trzoda, Przyjdzie na nią, wierz, swoboda, Gdy się stopi śniegu wał! BRAND Nie idź tam, gdzie czyha śmierć! GERDA / wskazując ku dołowi / Ta ku śmierci wiedzie perć! BRAND Pan Bóg z tobą! GERDA Chodź-że dalej! Gdzie ten kościół się krysztali! Lawina ci śpiewać będzie, A kazalne zaś orędzie Lodowcowy wiatr wypowie, Aż cię, człeku, przejdzie mrowie! Jeno niech cię w onej głębi Nie przeraża gniew jastrzębi! Choć nasadza czarny róg Na swe czoło, nie miej trwóg, Nie lękaj się jego piórek: Spoczywa on, jako kurek, Na wieżycy mej świątyni, Nic ci złego nie uczyni. BRAND Dzika perć ta śród tych gór, Dziki duch twój, lutni wzór O spękanych strunach… Boże! Zło się w dobro zmienić może, Lecz, co marne, marnym zawsze… GERDA Znowu leci… Coraz krwawsze Wlepia oczy — straszne ślepie! Coraz groźniej skrzydłem trzepie! Uciekajmy, cudzy człecze, W domowinę naszą! Pieczę Da mi kościół… To mój schron! krzyczy Won ode mnie! A precz! Won! Daj mi spokój, bo inaczej Już cię słońce nie zobaczy! / znika w skałach / BRAND / po chwili / I ty także do kościoła! Jedno na dół, drugie zgoła Idzie w lody; komuż, komu Przyznać palmę? Kto dziś z domu Jak najdalej uciec chciał? Kogo-ż dzikszy pędzi szał? *Lekkomyślność*, z kwieciem w włosach, Bez trosk żadnych, bez powagi; Czy *Bezmyślność*, co swe ślady Znaczy z trudem, jak pradziady Przykazały, czy ten nagi Szał, błądzący tak straszliwie Po tej głaźnej, śnieżnej niwie, Że mu dobro z zła się bierze? Dalej! Bić w to trójprzymierze! Widzę jasno swe zadanie, Ono mnie dziś nęci, mami! Otwartymi tak oknami Płynie światłu, gdy dzień wstanie! O, nie spocznę-ci ja prędzej, Aże gorzkiej, ludzkiej nędzy Złożę sojusz ten w ofierze! Gdy ta trójka legnie w grobie, Będzie strasznej kres chorobie! Za miecz, duszo!… Prosta droga: Idźmy walczyć na wzór Boga! / schodzi w dół / / KONIEC AKTU PIERWSZEGO / Akt drugi / *Nad fiordem, otoczonym stromymi ścianami.* / / W pobliżu na pagórku, stary, zapadły kościół. Nadchodzi burza. / / Tłum ludu: Mężczyźni, kobiety i dzieci grupują się częścią na wybrzeżu; nieco wyżej, w środku, na kamieniu siedzi Wójt; Pisarz pomaga mu przy rozdzielaniu zboża i artykułów spożywczych. W pewnym oddaleniu, otoczeni ludźmi, stoją Ejnar i Agnieszka. Na piasku, po odpływie, leży kilka łodzi. Brand stoi na pagórku kościelnym, ale tłum go na razie jeszcze nie widzi. / JEDEN Z MĘŻCZYZN / przeciska się przez tłum / Miejsca! JEDNA Z KOBIET Ja pierwsza — i mnie skoro! MĘŻCZYZNA / odtrąca ją / Precz stąd! do wójta Mój worek! WÓJT Cierpliwości! MĘŻCZYZNA Na śmierć w domu się zapości Moich czworo — nie! pięcioro… WÓJT / żartobliwie / Co? Niełatwo lada komu Liczyć, prawda? MĘŻCZYZNA Kiedy z domu Wychodziłem, jedno prawie Że konało… WÓJT / do pisarza / Dać łaskawie Listę. / do chłopa, przeglądając papiery / Odstąp… Oczywiście Twe nazwisko też na liście? Twoje szczęście, że się mieści… / do pisarza / A czy numer… tak… trzydzieści Już otrzymał?… Bez hałasu… Bez natłoku… dość jest czasu… Jakub Śnieżek! JEDEN Z MĘŻCZYZN Tu! WÓJT Mój Kuba, Taka, widzisz, jest rachuba, Że na ciebie dziś przypada Li połowa…. MĘŻCZYZNA Trudna rada — Mniej nas dzisiaj, wiem… ma żona Zmarła w nocy… WÓJT Rzecz skończona. — Skreślić!… Juści wszędzie nędza, Nikt za mało nie oszczędza. / do oddalającego się / Jeno proszę pana Kuby, Nie od razu w nowe śluby… PISARZ / chichocąc / Hi! hi! WÓJT / ostro / Cóż to?… Śmiechy z mojej…? PISARZ Wójt jegomość żarty stroi… WÓJT Mnie nie zbiera się na żart, Lecz żart czasem tynfa wart! EJNAR / wychodzi z Agnieszką spośród otaczającej ich grupy / Nie, ja tutaj nic nie zmienię! Wypróżniłem już kieszenie — Ot, przychodzę tu na brzeg, Jak żebrzący jaki człek… Mam zegarek, laski kawał… WÓJT Nikt by na was nie nastawał, Jeno to, cośmy zebrali, Nie zaważy zbyt na szali. Drodzy moi przyjaciele, Rzecz wiadoma, niezbyt tłusta Idzie strawa w głodne usta Z rąk, co same niezbyt wiele… / spostrzega Branda i wskazuje na niego / Witam, witam! Jeśli pana Wieść tu gnała niesłychana, Że to u nas głód się pleni, Proszę sięgnąć do kieszeni… Najdrobniejszy przyjmę datek! To, co mamy, to ostatek… A w dzisiejszej, panie, dobie, Trudno już wymarzyć sobie, By dwie rybki tysiąc luda Nakarmiły… takie cuda… BRAND Przetysiączne ziarna kosze Marnują się… WÓJT Bardzo proszę, Słów nam tutaj nie potrzeba, Nie zastąpią one chleba! EJNAR Nie wiesz, jak tu cierpiał lud… Tu u nędznych domostw wrót Grób przy grobie… trupy leżą… BRAND Tak jest, widzę klęskę świeżą… Patrząc w tę pobladłą twarz, Dłoń sędziego jawną masz! WÓJT Przecież serce masz, jak stal. BRAND / wychodzi z tłumu i mówi z naciskiem / Tak, byłoby mi bardzo żal, Gdyby wam życie tak powoli Wlokło się w nędzy i niedoli. Ta żądza chleba juści-ć we mnie Nie szukałaby dziś daremnie Jakiejś litości… Plemię człecze, Gdy na czworakach tu się wlecze, Juści-ć, że zwierzę w nim się budzi! Pełznie, jak orszak pogrzebowy, Juści-ć myśl łatwo im do głowy Wpadnie rozpaczna, że z swej księgi Bóg ich wykreślił już na zawsze. Lecz On was kocha, coraz krwawsze Zsyła wam troski i mitręgi. Smaga was biczem poprzed grób, Bierze, co wprzód nasypał w żłób. KILKA GŁOSÓW / przerywając mu groźnie / Drwi z nas! A, sprawcie go! Co prędzej! WÓJT Chleba zazdrości wam w tej nędzy?! BRAND / potrząsa głową / Gdybym mógł w czym dopomóc wam, Krew ja bym swą wytoczył sam, Sam bym otworzył swoje żyły, Gdyby przydatne na co były, Ale bym jemu zadał kłam! On chce was wyrwać z waszej klęski; Naród prawdziwy, naród męski, Choćby nieliczny, lecz niezgniły, Wynosi z nieszczęść świeże siły! Duch jego gubi się w przezroczu; Na orlich lecąc skrzydłach, z oczu Traci powszednich spraw osnowę… Wola, podnosząc dumnie głowę, Wie, że zwycięży jak najświetniej! Lecz kogo ból nie uszlachetni, Temu już nic z pomocy bożej. JEDNA Z KOBIET Za chwilę burza się rozsroży! To, jego słowa ją przywiodły. INNA Zazna on niebios kar ten podły! BRAND Twój Bóg już cudów tu nie stwarza. KOBIETY Jest burza! — Burza!… GŁOSY Z TŁUMU Hej! Zbrodniarza Ukamienować! Skłuć nożami! Cóż on tu robi między nami? / groźny tłum gromadzi się naokoło Branda. Wójt wkracza między ciżbę. Od strony wsi nadbiega Kobieta, dzika, obdarta / KOBIETA / krzyczy w kierunku tłumu / Ratujcie, ludzie! W imię Boga! W imię Jezusa!… WÓJT Skąd ta trwoga? Co ci się stało? Mów, coć trzeba? KOBIETA Nie chcę pieniędzy, nie chcę chleba, Rzecz stokroć gorsza od tych żądz! WÓJT Więc mów! KOBIETA Nie mogę! Gdzie wasz ksiądz? WÓJT Tego tu szukasz nadaremnie. KOBIETA Najnieszczęśliwszy człowiek ze mnie! Ach, czemużeś mnie stworzył, Boże? BRAND / zbliża się do niej / Ksiądz się tu przecież znaleźć może. KOBIETA / chwyta go za ramię / Więc się ulituj, sprowadź, panie! BRAND Co stać się może, to się stanie. Lecz naprzód powiedz… KOBIETA Tam — mój mąż… Poza fiordem — — BRAND Co? Co? KOBIETA Wciąż Nieustająca nędza w domu… Troje dzieciątek… o dniu sromu! Czy on potępion? Nie! Nie!… Mów, Że nie!… BRAND Ja słucham twoich słów. KOBIETA / wskazując na piersi / Wyschnięte były do cna!… Rety! Litości nie miał dla kobiety, Ni człek, ni Bóg… Najmłodsze dziecię Prawie konało… i tak, wiecie, Nie mógł wytrzymać mąż ten mój I zabił… BRAND Zabił? LUD / przerażony / Dziecko?!… Stój! KOBIETA Wraz na nim grzech się pomścić miał, Przyszła nań skrucha, przyszedł szał — Na własne targnął się on życie!… O, chodźcie ze mną! Zobaczycie! Potrzeba mi pomocy waszej! Złorzeczy życiu, śmierć go straszy… Z trupkiem w objęciach, ach, bez końca Wzywa szatanów!… Gdzież obrońca? BRAND / do siebie / Tak, to jest nędza. EJNAR / blady / Piekło czeka Nieszczęśliwego tego człeka. WÓJT Urząd mój tutaj na nic!… BRAND / krótko do tłumu / Łódź! Kto płynie ze mną? JEDEN Z TŁUMU Myśl tę rzuć! Przy takim wietrze? Pewna śmierć! WÓJT Naokół fiordu idzie perć. KOBIETA Nie! Nie! Ta droga dzisiaj na nic, Potok ją zalał!… Nie ma granic Moje nieszczęście! BRAND Czółno daj! JEDEN Z TŁUMU To niemożliwe! Cały kraj Zalała burza… INNY / wskazując na przeciwległy brzeg / Stamtąd płynie Ogromna fala… mgły jedynie, Skały fiordu w dymie, w mgłach! TRZECI Z TŁUMU Strach na to wszystko spojrzeć — strach! Proboszcz cię zwolni!… BRAND Grzeszny człek, Gdy na śmiertelnym łożu legł, Czekać nie będzie, aż się burzy Moc uspokoi… Kto mi służy? / wskakuje do łodzi, naciąga żagiel / Statek ten można? WŁAŚCICIEL Można — przecie Zostań! BRAND Kto zrzucić się odważy Śmiertelny zewłok? JEDEN Z TŁUMU W czas ten wraży? Ja nie! INNY I ja nie! Za nic w świecie! KILKU Któż by się tak narażać mógł? Zguba niechybna! BRAND Tak! Wasz Bóg Nie uratowałby nikogo! Lecz mój wybawia! KOBIETA / załamując ręce / O, jak srogo Żyć! On tam kona!… BRAND / z czółna / Jedna dusza Gdyby zechciała siąść do łodzi, Wylewać wodę z tej powodzi… Juści, że nikt tu was nie zmusza, Lecz było dość tu dzielnych ludzi, Może się przecież ktoś potrudzi I da co więcej — da mi siebie!… KILKU / cofając się / Nie żądaj tego… JEDEN Z TŁUMU / groźnie / Jest na niebie Bóg, ty go nie kuś! Co za wiele, To już za wiele! KILKA GŁOSÓW Na topiele Ty się nie puszczaj!… Burza wzrasta! INNI Łańcuch się zerwał!… BRAND / przytwierdził się osęką do gruntu i woła na kobietę / Hej! Niewiasto! Chodź ty! Nie zwlekaj! KOBIETA / cofa się / Ja — gdy drudzy… Nie! BRAND Nie? KOBIETA Mam dziatki, proszę łaski! BRAND / śmiejąc się / Oto widzicie, same piaski, Na których gmachy swe stawiacie! AGNIESZKA / z rozpłomienionym obliczem zwraca się do Ejnara, kładzie mu rękę na ramieniu i mówi / Słyszałeś? EJNAR On się nie ulęknie! AGNIESZKA Swój obowiązek spełnij pięknie! Jest ktoś, co będzie godzien ciebie — / do Branda / On z tobą razem w tej potrzebie! BRAND Chodź! EJNAR / blady / Ja? AGNIESZKA Poświęcam cię! Idź!… Siła Ślepoty tej, co mnie raziła, Już mnie opuszcza! EJNAR Nim cię znałem, Poświęciłbym się sercem całym, Sam, dobrowolnie… lecz w tej chwili… Zbyt wiele byśmy poświęcili… AGNIESZKA / drżąc / W tej chwili? — — EJNAR Tak jest… ja nie mogę! AGNIESZKA / cofając się / Co powiedziałeś?… EJNAR Na tę drogę Iść mi *nie wolno*! AGNIESZKA / z krzykiem / Teraz, Boże, Rozszalało się straszne morze Pomiędzy nami! / do Branda / *Ja* przy tobie! BRAND Dobrze! Więc płyńmy!… KOBIETY / z przerażeniem patrząc na wsiadającą / Jezu Chryste! EJNAR / w największym przestrachu chce ją powstrzymać / Agnieszko! TŁUM / przybiega / Zostać! Toć to czyste, Straszne szaleństwo! Lepiej w grobie Od razu… BRAND Powiedz, gdzie twój dom? KOBIETA / pokazuje / Trzeba okrążyć skalny złom — O tam! Ten czarny zrąb!… / łódź odbija od brzegu / EJNAR / krzyczy za odpływającymi / O matce Pomyśl, o braciach, jak ohydnie Mordujesz szczęście ich i swoje! AGNIESZKA Tutaj, w tej łodzi jest nas troje! / łódź odpływa. Tłum zbiera się na pagórkach i śledzi z największym natężeniem / JEDEN Z TŁUMU Wybrnie! INNY Nie wierzę! PIERWSZY Z TŁUMU Wybrnie, zda się! Zakręcił dobrze! W takim czasie! INNY Wiatr w bok uderzył… Tęgie wiosło! WÓJT Gdzieś mi kapelusz hen poniosło! KOBIETA Niby dwa wielkie skrzydła krucze Rozwiał swój czarny włos na tuczę, PIERWSZY Z TŁUMU W okrąg się kurzy, dymi! EJNAR Cyt! Jakiś krzyk straszny, jakiś zgrzyt! KOBIETA O stamtąd! Z wierchu! INNA / wskazując ku górze / Toć to Gerd! Ona tak wita przewoźnika. PIERWSZA Z KOBIET W barani róg uderza, dzika, Opoki strąca z głaźnych stert. DRUGA Z KOBIET Róg rzuca teraz w morza toń, Trąbi, zwinąwszy w trąbę dłoń!… JEDEN Z TŁUMU Trąb sobie, trąb, dopóki chcesz: On morze przetnie wzdłuż i wszerz! INNY Teraz bym z nim popłynął już Śród najburzliwszych choćby mórz! PIERWSZY Z TŁUMU Czym on był? EJNAR Księdzem! DRUGI Z TŁUMU Czym on był? Mąż to prawdziwy! Krew śród żył Ma, rzekę, dzielną, zwąc jak zwąc! PIERWSZY Z TŁUMU Nam by się przydał taki ksiądz! WIELE INNYCH GŁOSÓW Nam by się przydał taki ksiądz! / rozpraszają się / WÓJT / zbiera książki i papiery / Ja się ogromnie temu dziwię, Boć to co najmniej niewłaściwie, Że tutaj wścibiać chce swój nos I bez naglących przyczyn zgoła, Gdy taki straszny świat dokoła, Życie na chwiejny rzuca los. Ja dbam o wszystko, jak to będzie, Lecz tylko wówczas, gdym w urzędzie. / znika / / *Przed chatą, na wyskoku lądu.* / / Pełnia dnia. Fiord spokojny, błękitny. Agnieszka siedzi na wybrzeżu. Bezpośrednio potem wchodzi Brand. / BRAND Umarł… Cicho idzie stąd, Z jasnym licem i bez troski, Jakby go tam sąd już boski Nie miał czekać, straszny sąd! Jak ta śmierć w promienny dzień Przeinacza mroczny cień! Nie znał grzechu swego treści, Tyle tylko, co się mieści W jego nazwie, tylko tyle, Ile człek, żyjący w pyle, Domacać się może winy Swoją ręką: śmierć dzieciny Tylko widział, nic poza tym! Lecz tych dwojga, którzy z światem Są związani, co w tej chwili Pełny trwogi wzrok wlepili W jego oczy, jak na dachu Owe ptaki, w wielkim strachu W krzywdę swoją zapatrzone — Te istoty biedne, płone, Tak bezmyślnie, tak bezradnie Nie wiedzące, co wypadnie, Czy nie czeka ich ta sama Dzisiaj dola, straszna, głucha — Te stworzenia, którym w ducha Taka wżarła się dziś plama, Że ni stal jej nie wywabi Rozżarzona, ani kwas W najpóźniejszy nawet czas — Ci dwaj ludzie, wątli, słabi, Te dwa kiełki, już w zarodzie Nieszczęśliwe dzieci znoju, Powstrzymane w swym rozwoju Tą dziś klątwą, co, z czeluści Piekieł rodem, nie opuści Już ich nigdy — tak, tej pory One dla tej duszy chorej, Jakby wcale nie istniały! Nie rozumiał tej zakały, Która serc się ich uczepi Już na wieki!… Może ślepi, Może głusi też i oni Grzęznąć będą w grzechów toni, Może pójdzie dalej w krąg Ta występków księga ksiąg — Wszakże w nich ojcowska krew! Przepotężny to jest siew. Co w niej kreślić? Co w niej mazać? Co tu łasce w niej przekazać? Jak dalece — trudna rada — Człek tu sobą odpowiada Za dziedzictwo ojców win!? Kto tu świadkiem? — oto klin! Kogo wybrać tu na sędzię, Kto rozstrzygać tutaj będzie I kto prawdę tę uświęci, Gdyśmy wszyscy delikwenci?! Kto tu może, jasny, szczery, Pokazywać swe papiery? O, głębokie, zagadkowe, Straszne noce! Gdyby mowę Dać wam można! Ale tłumy Potraciły swe rozumy, Nad przepastnym tańczą dołem, Drżeć powinni wszyscy społem! Śród tysiąca nie ma przecie Ni jednego na tym świecie, Co by wiedział, jaka góra Przestraszliwa, przeponura, Góra win, wyrasta skrycie Nad tym jednym słówkiem: życie! / Kilku ludzi ze wsi wychodzi spoza węgła domu i zbliża się do Branda / JEDEN Z MĘŻCZYZN Raz drugi się spotykamy. BRAND Za późno… umarł. MĘŻCZYZNA Lecz w tej samej Żyje chałupie jeszcze troje. BRAND Więc? MĘŻCZYZNA Więc przynosim tutaj swoje Liche zapasy — oto macie! BRAND Choćbyś dał wszystko, miły bracie, A swego życia nie chciał dać, Wiedz, że nie dałeś nic! MĘŻCZYZNA A ja-ć Powiem dziś tyle: ten umarły, Gdyby na jego łódź natarły Wiatry, a on tu w swej potrzebie Wzywał pomocy, może siebie Byłbym poświęcił zawierusze… BRAND A niczym ból, szarpiący duszę? MĘŻCZYZNA Bardzo my biedne, ludzkie plemię! BRAND Przeto na oku miejcie ziemię I nic poza tym — aż do końca… Niech ku promiennym blaskom słońca, Ku skrzącym śniegom, tam, wysoko, Nie zerka wasze lewe oko, Kiedy źrenica prawa ginie W tym li padole, w tej dolinie! Tu, gdzieście sami wy, niestety, Włożyli jarzmo na swe grzbiety! MĘŻCZYZNA Twoja, myślałem, będzie rada, Że nam wyzwolić się wypada. BRAND Gdybyście mogli! MĘŻCZYZNA Poniektóry Człek tu nam rady dawał z góry, Lecz tak nie wchodził nikt na drogę, Jak ty… BRAND Zrozumieć ja nie mogę, Co chcesz wyrazić?… MĘŻCZYZNA To jedynie, Że stokroć większa moc jest *w czynie*, Niżeli w radzie — czyn zwycięża. Nam we wsi trzeba dzisiaj *męża*! BRAND / niespokojnie / Jakąż to dzisiaj macie wolę? MĘŻCZYZNA Ażebyś księdzem był w tym siole. BRAND Ja? — Tutaj? MĘŻCZYZNA Wiesz, że tu pastora Miejsce jest wolne… A więc pora Dobra… BRAND Tak, prawda, tak… MĘŻCZYZNA Przed laty Dość był ten okrąg nasz bogaty, Lecz potem, wiesz, nieurodzaje Przyszły na nasze biedne kraje, Klęski, zarazy: bydło, ludzie, Wszystko padało — w strasznym trudzie Człek po kawałek chleba sięga. Poszedł i pastor… Ot, mitręga — BRAND Żądaj, co tylko chcesz, lecz do tej Sprawy najmniejszej ja ochoty Dziś nie posiadam! Mnie daleka I szersza, widzisz, droga czeka, Idę, gdzie życia zdrój się leje, Przez drzwi otwarte, przez wierzeje Wielkiego świata… Tu, w tej kaźni, Nic ludzki język nie wydołał. MĘŻCZYZNA Skalne odrzekną ci tu czoła, Gdy krzykniesz silniej i wyraźniej! BRAND Któż się zamyka w ciasne cele, Kiedy tam czeka nań wesele? Obsiewać głazy któż ma wolę, Gdy go tam pulchne czeka pole? Któż za jądrkami jabłek goni, Gdy złoty owoc na jabłoni? Któż w wyrobnictwie chciałby gnić, Gdy w świat go wzywa głośna wić? MĘŻCZYZNA Twój czyn jaśniejszy był niż słowa… BRAND Czego wy chcecie? Łódź gotowa, Jadę… / zabiera się do odejścia / MĘŻCZYZNA / zastępując mu drogę / Czyż głos ten, co cię wzywa, Ten czyn, co twoja wola żywa Chce go dziś spełnić, jest ci drogi? BRAND Ten czyn — to życie me! MĘŻCZYZNA Więc w progi Wejdź dzisiaj nasze! Zostań!… z naciskiem Wszystek Chociażbyś oddał dziś dobytek, A życia nie chciał dać, wiedz o tym, Że nic nie dałeś! BRAND Swym żywotem — Tak, samym sobą, swoim wnętrzem, Tym powołaniem swym najświętszem, Nie rozporządza żaden człek! Wszak nie odwrócisz biegu rzek, Które stworzyła wola boża, Ażeby szły w kierunku morza! MĘŻCZYZNA Tak, woli bożej nikt nie nagnie — Lecz choćby sczezły w błocie, w bagnie, Dojdą do celu w kroplach ros! BRAND / przygląda mu się badawczo / Czyj to cię tego uczył głos? MĘŻCZYZNA Twój — i to, widzisz, w onej chwili, Gdyście od brzegów tak odbili, Nie zważający na nasz strach, Gdyś się przedzierał naprzód, ach, W takiej straszliwej zawierusze, Aby ocalić jakąś duszę. Gdyś się mocował w mgieł zamęcie, Wówczas nas wszystkich, mówię święcie, Starych i młodych, przeszło mrowie, Jakby nam, widzisz, nasze ciało Słońce wraz z wichrem przenikało, Jakby śród naszych, widzisz, ciał Dzwon wielkanocny głośno grał!… / zniża głos / A teraz biedni my ludkowie, Samotni, w nędzy znów tej samej, Smutni, na nowo pozwijamy Nasze chorągwie wielkanocne. BRAND Zaginie plemię, gdy niemocne! / surowo / Kto być nie umie, czym ma być, Ten niech zostanie, czym być *może*. Zostań ty synem ziemi! MĘŻCZYZNA / patrzy na niego chwilę i mówi / Boże! Biada-ć, żeś zgadł, odszedłszy! Wzdyć I nam jest biada, żeś w te smutki Dzień nam poświęcił ach, tak krótki! / odchodzi, a za nim, w milczeniu odchodzą i wszyscy inni / BRAND Cicho, milczkiem, twardą drogą Obarczony kroczy lud. Chwiejne stopy ledwie mogą Unieść naprzód ciężki trud; Każdy gnie się, po zwyczaju Patrzy okiem, pełnym trwóg, Jak nasz praszczur, gdy go z raju Zagniewany wygnał Bóg — Spochmurniałe każdy czoło Gubi w mrokach tak, jak on, Troskę tylko widzi wkoło, Ten poznania gorzki plon; Chciałem nowych stworzyć ludzi, Czystych, jako niebios Król! Nadaremnie! Gniew ich brudzi, Nie ma bogów śród tych pól. Do bogatszych precz wybrzeży! Tutaj na nic bohaterzy! / chce odejść, zostaje przecież, ujrzawszy Agnieszkę, siedzącą na brzegu / Jakże słucha! Siedzi cała Zasłuchana, jakby brzmiała Pieśń tu jakaś, którą ona Tylko słyszy. Mgłą zroszona, Pianą zlana, w tej powodzi Tak słuchała na mej łodzi… Gdy trzeszczały statku przęsła, Ponad morzem tym głębokim, W tym szaleństwie wiatru głuchem, Jakby oko było uchem, Wciąż słuchała jakby okiem… / zbliża się do niej / Czyż, dziewczyno, brzegu linie Tak zajmują cię tu ninie? AGNIESZKA / nie odwracając się / Ni ten brzeg, ni lądu ścieg — Jeden, drugi we mgłach legł! Rozleglejszy widzę krąg, Pełen wiosny, pełen łąk, Pełen mórz i pełen rzek, Skąpan w złotych blaskach słońca! Hen! Od końca aż do końca! Góry żagwią się w oddali, Jakaś łuna gdzieś się pali, Gaśnie, znika!… Tam bez miary Lśni się pustyń piasek szary, Palmy, w jasne mknąc sklepienie, Rozrzucają długie cienie, Życiu zbrakło wszelkich tchnień, Cicho, jak w stworzenia dzień, A ja słyszę jakieś głosy — Snać mi rozkaz ślą niebiosy, Że na szale — to nie kłam! — Wszystko, wszystko rzucić mam, Iż czyn trudny spełnić muszę, W świat ten nową przelać duszę… BRAND / porwany jej zapałem / Cóż tam widzisz więcej jeszcze? AGNIESZKA / składa ręce na piersiach / Czuję tutaj jakieś dreszcze, Jakiś strumień sił obfity, Jakieś błyski, jakieś świty! Snać rozszerza się me wnętrze: Brzmią mi głosy, iże muszę W świat ten nową przelać duszę! Wszystkie myśli, wszystkie czyny, Wstać mające w ten jedyny Czas mój przyszły, jak ogromnie Pędzą ku mnie, jak koło mnie Szumią, szepcą, jak się razem Łączą, niby za rozkazem, W jakiejś wielkiej życia lidze! Raczej czuję, niźli widzę, Jak On stoi tam, na szczycie, Jak On zlewa na to życie Serce swoje, pełne bólu I miłości! Słodki Królu, Promieniejesz, jako zorza, Przecież smutna skroń twa boża Aż do śmierci!… Słyszę z dala: „W górę pójdzie twoja szala, Albo spadnie! Czas ci już! Trud weź na się! Światy twórz!” BRAND Tak, ku tobie on się zwraca, Ten głos ducha!… Oto praca! Ty, twe serce — oto sfera, Co na nowo niech otwiera Swe granice; boże słowo Niech odrodzi je na nowo, By sczezł sęp ten, co pożera Naszą wolę, by, powiadam, Wziął nasz spadek nowy Adam! Świat niech idzie swą koleją, Czy z rozpaczą, czy z nadzieją, Ale gdyby chciał mnie zmóc, Pozna wówczas, com za wódz! Wówczas wszystko spalę, zniszczę, Pozostawię tylko zgliszcze! Jedną li ma żądzę mąż: Chce być wolnym wszędy, wciąż, Chce być sobą — na te prawa Niechaj nikt mu nie nastawa! / pogrążył się na chwilę w zadumie, potem mówi / Chce być sobą… A cóż on, Zobowiązań, grzechów plon, Ten nasz spadek po praszczurach? / przerywa, patrzy w dal / Któż tam włóczy się po górach? Sapie, dyszy, po tej zboczy, Widać, ledwie że ukroczy, Opiera się na kosturze, Aby nie paść — nuże! nuże! W sukniach gubi palce chude, Jakby kryły skarbów złudę, Słania się na swojej kuli, Jakby wlokła się w koszuli, Z wiotkich, ptasich piór sklejonej; Krzywe ręce ma by szpony U jastrzębia, gdy je wgniótł W szparę u stodolnych wrót. / z nagłym przestrachem / Co za mroźne to wspomnienie?! Licho-ż na mnie urok żenie? Chłód grobowy wieje od niej, Lecz tu, w sercu, jeszcze chłodniej! Czuję zimnych ros kropelki… Moja matka!… Boże wielki! / Matka Branda drapie się na górę, przystaje na chwilę, widać zaledwie jej połowę. Ręką przysłania sobie oczy i rozgląda się naokoło siebie / MATKA BRANDA Tutaj on musi być… Ta wściekła Światłość zapędzi mnie do piekła! Ty żeś to, synu mój? BRAND Tak. MATKA / przecierając sobie oczy / Do czarta, Cóż to za jasność jest uparta! Bije mi w oczy tak, że popa Człek nie odróżni tu od chłopa! BRAND W domu-m nie widział nigdy słońca Od dni jesieni aż do końca, Po krzyk kukułki… MATKA / śmiejąc się pod nosem / Ano, zawdy Człowiek tam marznie, że, doprawdy, Jest niby wielki sopel lodu! To też, powiadam, już od młodu Gotów na wszystko!… Myśli sobie: Czy tak, czy owak — cóż ja zrobię!… BRAND Witam i żegnam! Czas mi w drogę! MATKA Zawsze coś gnało cię, niebogę, Już od najrańszych, mówię, lat! BRAND A któż to kazał mi iść w świat? MATKA Żeś został księdzem, synu młody, Ważne-ć istniały w tym powody. / przygląda mu się bliżej / Hm! Wyrósł! Zmężniał! Lecz na jedno, Proszę cię, zważaj… bacz na sedno, Bacz na swe życie!… BRAND Na nic więcej? MATKA Jak to? Nie warte-ż jest tysięcy? Cóż masz innego na tej ziemi? BRAND Po toś tu przyszła, by li tymi Darzyć mnie rady? MATKA Inny będzie Inak ci radził… Ty na względzie Miej swoje życie dla tej właśnie, Co ci je dała! gniewnie Grom niech trzaśnie! Aż tchu mi braknie, tak języki Świat sobie strzępi!… W czas ten dziki Włazić do łodzi!… Nic nie zważać, Tak lekkomyślnie to narażać, Co masz zachować właśnie dla mnie! Wszak ja twą matką, wszak niekłamnie Mój syn ty jesteś, kość z mej kości, Krew ze krwi mojej! Wszak ty, mości Panie synalu, jesteś oną Najdoskonalszą już koroną Prawidłowego mego gmachu! Wytrwaj, wytrzymaj! Stój bez strachu! Żyj, póki pora! Bacz na siebie! Nie zapominaj o potrzebie Swojego bytu! Tyś mym synem, Tyś mym dziedzicem, mym *jedynym* *Wszystkim*… Żyć musisz!… BRAND A więc po to Przybyłaś tutaj, drogie złoto, By mnie zagarnąć w sieci swoje? MATKA Synu, o twe się zmysły boję!… / cofa się / Stój! Nie tak blisko! Bo cię złoję O, tym kosturem spokojnie Zwykłe dzieje — — Człowiek z dnia na dzień się starzeje, Co skok, to bliżej grobu! Jużci, Niczego dłoń ma nie wypuści, Wszystko li tobie, a nie komu, Do krzty zliczone wszystko w domu… Tutaj nic nie mam, ale tam Wszystko do ździebłka jeszcze mam! Nie zbliżaj się tak!… Nic nie skryję! Przysięgam: twe to, a nie czyje! Nie zapcham niczym ani szparki! Najmniejszy drobiazg, wszelkie garnki To wszystko twoje; rzec ci mogę, Że ich nie chowam pod podłogę, Że ich pod węgłem nie zakopię! Tyś mój jedyny dziedzic, chłopie! BRAND No, a warunki? MATKA Zdrowe kości Zachowaj, synu, dla tej włości, By z syna mogła przejść na syna! Bacz na swe życie! To jedyna Moja zapłata, innej nie chcę! Tylko niech chęć cię nie połechce, By coś uronić lub podzielić! Całością trzeba się weselić! Pomnażaj spadek, albo też I nie pomnażaj, lecz go strzeż! BRAND / po chwili / Pomówmy jasno: z dawien dawna Byłem ci — niczym!… Rzecz zabawna: Dziś się dopiero stały dziwy, Gdy ja wyrosłem, a ty siwy Włos masz — dziś — cieszmy się tą gratką! — Ja tobie synem, ty mnie matką!… MATKA Bądź, czym być chcesz! Lecz karny! Jakieś umizgi? Niech je biesy! Bądź chłodny, twardy, gorsze pono Odbiło rzeczy moje łono! Tylko zaciskaj mocno pięść — Wszystko ma zostać w naszym rodzie… BRAND / postępuje krok naprzód / A jeśli chęć mnie inna bodzie? Jeśli rozrzucę to do woli? MATKA / cofa się przerażona / Jak to? Rozrzucić, com w niedoli Zbierała lata, w jarzmie zgięta? BRAND / potakując z wolna / Tak jest, rozrzucić!… MATKA Niech pamięta Syn mój, że razem z tym z swej chuci Ze mnie i duszę mą rozrzuci! BRAND A jednak, jeśli syn oszuka Matkę, gdy do niej śmierć zapuka, Gdy przy niej knoty świec zapłoną, Kiedy, rąk parą, w krzyż złożoną, Trzymając psałterz, już wypocznie Na katafalku? Gdy niezwłocznie, Czego bądź tylko tam dopadnie, Rzuci na pastwę świec? Co, ładnie? MATKA / przybliża się do niego zaciekawiona / Skąd ci ta przyszła myśl? BRAND Czy może Chciałabyś wiedzieć? MATKA Tak! BRAND Wyłożę Sam ci to wszystko! Rzecz to stara — Od dawna ściga mnie ta mara, Od lat dziecięcych mojej duszy Sprawiała zawsze moc katuszy. Jesienny wieczór, smutna pora, Ojca nie było już, ty chora Niby leżałaś… Ja się wkradłem Do wnętrza izby… On z pobladłem Drzemał obliczem w blasku świec… I ja, ukrywszy się za piec, Spojrzałem z trwogę: psałterz w dłoni Trzymał ściśniętej… bladość skroni, Pustka niebieskich, zwiędłych żył — — O, jak straszliwy sen to był! Jaka woń zimna w tym całunie! Wtem usłyszałem, że ktoś sunie Cichymi stopy tam, od ganku, Że, nakładając więzy krokom, Na palcach zbliża się ku zwłokom, Że, nachylona, bez ustanku Potrząsa zmarłym, szuka, szpera, Jakieś węzełki wciąż wydziera, Jakieś tłumoczki, klęka, liczy, W jakowejś torbie tajemniczej Zanurza rękę, na pół żywa Treść jej z pośpiechem wydobywa, Rozkłada, płacze, klnie, narzeka — Snać się zawiodła — drze się, wścieka, Przykucnie trwożnie, spojrzy wokół, A potem naraz, niby sokół, Zerwie się, zdobycz w fartuch zgarnie, I jęcząc „ano, dosyć marnie!” Jak potępieniec, pójdzie precz!… MATKA Oszukałam się, zwykła rzecz! Wielkie nadzieje, mały plon! BRAND Oszukał jeszcze cię i on, Twój syn rodzony — niebogata Bywa dla grzesznych dusz zapłata! MATKA Taki to zawsze świat jest wszystek: Krwią okupuje swój dobytek. Ja zapłaciłem snać zbyt wiele Za swoje szczęście, swe wesele! Dałam swe życie, wiosnę młodą, Coś, co spłynęło dawno z wodą, Coś, co jest niby wiatr wiejący, Niby słoneczny blask gorący, Coś, co jest piękne, chociaż głupie, Za co niczego dziś nie kupię, Coś, co ludziska w onym czasie Zwali miłością! Tak to ma się, Widzisz, ma sprawa! Dobrze pomnę, Jakie kazania mi ogromne Prawił mój ojciec, że i na co Mam się pobierać z tym ladaco, Z tym wyrobnikiem! Brand — to chłop! Zwiędła to gałąź, lecz on kop Niemało w polu ci przysporzy! Wyszłam za niego! Jak najgorzej! Niezdara był! Mitrężnik, leń! Ja harowałam noc i dzień! BRAND A dziś, stojąca tuż przy grobie, Czyż o swej duszy myślisz sobie? MATKA Dbałam ci o to każdej pory: Przeze mnie-ś przecie wlazł w pastory… Jeżeli trzeba, władzę masz, By nad mą duszą dzierżyć straż. Jam ci dobytek zostawiła, W tobie pociecha, sława, siła!… BRAND O, byłaś mądra!… Mądrość mami! Patrzałaś na mnie li oczami Swojej rodzinnej, lichej wioski… Te same, widzisz, żywią troski Względem swej dziatwy wszystkie matki… Wam się wydaje, że na świecie Po to li żyje każde dziecię, By starych ojców nędzne spadki Dzierżyło w ręku!… W wasze włości Zagląda blady cień wieczności, Wy wyciągacie poń swe ręce I już myślicie, że go macie W tym całym jego majestacie, Gdyście zgarnęli w wielkiej męce Jakiś dobytek; że śmierć właśnie Zmięknie przed życiem i że jaśnie Onej wieczności to jedynie Suma, co z tych dorobków płynie. MATKA Nie grzeb ty w wnętrzu swojej matki, Tylko bierz spadek, gdy w ostatki Dni jej twym będzie… BRAND To „ma” twoje, A twoje „winna”? MATKA Winna? Komu? Nigdy wierzyciel w moim domu Nie był… BRAND A jednak… Ja się boję… Jeżeliś winna, na ostatku Musiałbym zrzec się twego spadku, Dopóki księga twa nie będzie Czysta… Tak dzieje się w tym względzie, Że syn, gdy matkę swą utraci, Zobowiązania wszystkie płaci, Choćby nie dostał nic!… To naga Prawda! MATKA Wszak tego nie wymaga Żadna ustawa… BRAND Żadna, która Spod piszącego wyszła pióra. Lecz jest ustawa, widzisz, świętsza, Śród synowskiego mieszka wnętrza — Jej to uczynić zadość muszę! Zali nie widzisz, zaślepiona, Jak ty we wnętrzu swego łona Poniżasz Boga? Jak swą duszę Zmarnotrawiłaś? Jak w kałuży Zbrudził się kwiat niebiańskiej róży, Ten obraz boży? Ślepa, głucha, Obcięłaś tutaj skrzydła ducha W roisku świata!… Twa to wina. Twój dług to, matko! Gdy godzina Przyjdzie, że Bóg zażąda spłaty, Cóż ty uczynisz? W jakie światy Udasz się wówczas? MATKA / trwożnie / Co uczynię?… BRAND Cicho! Pociechę znajdziesz w synie! On spłaci winę grzesznej matki! Obraz, splamiony tak nikczemnie Przez cię, ma znów zajaśnieć we mnie! Do grobu idź po drodze gładkiej, Cicho, spokojnie — ja zapłacę! MATKA Winę i wszystko? BRAND Z ócz nie stracę — Zapłacę twe *zobowiązania*! Lecz co do reszty, syn się wzbrania: Grzechu się wyrzec musisz sama! Wszystko, co rzuca ród Adama W wir uciech ziemskich, to, co płocha Dusza człowieka na Molocha Składa ołtarzu, tak, te rzeczy, Co są natury czysto człeczej, Inny okupić może człek! Lecz, że je tak zniszczono, lek Na to li w skrusze, albo w skonie. MATKA / niespokojnie / Najlepiej będzie, gdy się schronię Do mojej dziury — tam jest cień! Tutaj się człek pozbawia tchnień. Pocośmy, powiedz, tutaj przyszli? Zatrute tylko rosną myśli W takiej spiekocie… Zemdleć można! BRAND Tak, idź do cienia!… Myśl to zbożna… Lecz jeśli będziesz coraz bledsza, Zapragniesz światła i powietrza, Poślij po syna, syn przybędzie. MATKA Karnego w domu przyjmę sędzię… BRAND Nie! Ksiądz łagodny, syn żarliwy Odpędzi strachy od twej niwy, Na twą ostatnią, matko, drogę Pocieszyć cię mą pieśnią mogę. MATKA Tak samo dzisiaj, jak i później? BRAND Tak, skoro ujrzę, iż nie bluźni, Matko, twe serce, że umiało Poddać się skrusze… podchodzi bliżej Żądam mało: Rzuć dobrowolnie, czym od lat Raczył cię z swoich dóbr ten świat! Innego nie ma dziś sposobu, Goła ty musisz zejść do grobu… MATKA / rzuca się na niego, jak szalona / Rozkaż, by mróz i ogień sczezł, Zimnu i wodzie zadaj kres!… BRAND Rzuć do fiordu, mówi syn, Aby obronił cię ten czyn W obliczu Boga… MATKA Głód, pragnienie Niechaj twa klątwa na mnie żenie, Tylko największej tej ofiary Nie żądaj od twej matki starej. BRAND Właśnie największej tej potrzeba, Jeśli złagodzić mają nieba Swoje wyroki… MATKA Ja do kruży Rzucam ofiarnej kąsek duży — BRAND Wszystko? MATKA *Dużo* — to nie dość? BRAND Upór w tobie będzie rość, Aż ci serce, jak u Joba, Pęknie, matko!… MATKA / załamując ręce / A, choroba! Dzień mój już na nic, wszystko na nic! Do ostatecznych wszystko granic Już wymarniało… Więc do domu I nie spowiadać się nikomu, Tylko do serca blisko, blisko Przytulić to, co me nazwisko Nosi, a paść ma bez pożytku! Dziecię mej troski, mój dobytku, Skarbie bolesny, ja w potrzebie Krew poświęcałam swą za ciebie! Twoja matula cię przytuli, Luli, dziecino moja, luli! I po cóż ja się nacierpiała, Gdy wszystko to, co jest dla ciała, Ma tu być śmiercią naszej duszy? A może jeszcze ksiądz mnie wzruszy — Bądźże mnie blisko!… Toć nie wiada, Kiedy tu śmierć nadejdzie blada, Jakiej też jeszcze myśli będę. Mam ja za życia zbyć się włości? Ćwicz się, ma duszo, w cierpliwości! / znika / BRAND / spogląda za nią / Mam na oku twoją grzędę — Nie odejdę, obok siędę, Żywiąc skruchy twej nadzieję, Zimne ręce twe zagrzeję, Gdy zażądasz… odchodzi ku Agnieszce Gdy me nogi Wchodziły dziś na te drogi, Miałem żądzę walki, wojny, Z dala surmy niespokojny Głos mi dźwięczał: „rąb i siecz”, Tak mi wołał gniewu miecz: „Niszcz wszelaką kłamną rzecz, Precz z tym całym światem, precz!!!” AGNIESZKA / odwróciła się i jasne zatapia w niego spojrzenie / W niskie cele zasłuchana Byłam jeszcze dzisiaj z rana, Kłamnych zabaw byłam żądna, Chciałam mnożyć, nierozsądna, To, co lepiej było rzucić! Już do tego mi nie wrócić… BRAND Sny ogromne szumnie, tłumnie, Jak łabędzie przyszły ku mnie, Na swe skrzydła mnie podniosły! Wielkie siły we mnie rosły, Przypuszczałem w wielkiej dumie, Że mój duch zwyciężyć umie Ból i winę naszych lat, Że ma w ręku cały świat! Wszystko, wszystko, co tu żyje: Hymny, psalmy, procesyje, Wonne dymy, czary złote, Tryumfalnych dni ochotę — Wszystka radość i wesele Zamykały się w mym dziele… Jak mnie wabił rozgwar ten — Lecz to wszystko tylko sen, Coś z pół gromu, coś z pół blasku Na dalekich lądów piasku… I ot, stoję tu, gdzie szary Mrok zapada, zanim jary Dzień uleci w dal głęboką. Między winchem a zatoką Stoję precz od świata zgiełku, W tego skrawka nieb światełku, Na ojczystym przecież stoję Gruncie dzisiaj!… Pieśni moje, Uroczyste moje pieśni, Żegnam! Żegnam! Ku tej cieśni Ziemskiej zwróć się, mój bachmacie! Wyższy cel tam czeka na cię, Nie rycerski harc się śmieje Tam ku niebu, nie turnieje, Nie zwycięski zwój gałązek, Lecz powszedni obowiązek. AGNIESZKA A ten Bóg, co upaść miał? BRAND Walić Go nie będzie szał, Jak tom rano jeszcze chciał — W cichy pójdę ja z Nim bój… Mylił, widzę, duch się mój: Nie rozgłośny czyn szermierzy Rozochoci, zbohaterzy Ród ten karli, nie ogromy Sił bogatych plon widomy Dadzą tutaj, tak, nie one Wzmocnią siły nadwątlone! Woli trzeba! *Wola* zbawi, Lud za sobą śmierć zostawi! Woli trzeba, zbawicielki W rzeczy małej, w rzeczy wielkiej! / zwraca się ku stronie wsi, na którą padły już mroki wieczorne / A więc chodźcie, wy zmęczeni, Skryci śród ojczystych cieni! Wierząc w siebie, znając siebie, Odnowimy się w potrzebie; Powalimy wszelki kłam, Połowiczność, wrogą nam, Wolę lwa rozbudzim w łonie! Dłoń przy pługu na zagonie, Czy też dłoń, co dzierży miecz, Jedna sprawa, jedna rzecz! Dzielność tam, gdzie dzielny mąż, Tylko trzeba pomnieć wciąż, Aby jego rysik wraz Miał tablicę w każdym z nas. / zabiera się do odejścia, zastępuje mu drogę Ejnar / EJNAR Oddaj, coś mi zabrał! BRAND Panie, Ku Agnieszce zwróć pytanie. EJNAR / do Agnieszki / Wolisz blask promiennych nieb, Czy więzienny, skalny żleb? AGNIESZKA Odejdź, ja tu nic nie wolę. EJNAR Mam powtórzyć ci, jak w szkole, Dawną nauk mądrą treść: „Łatwiej podnieść, ciężej nieść”? AGNIESZKA Twe pokusy wszystkie na nic: Do ostatnich pójdę granic!… EJNAR Nie żal ci tych drogich osób? AGNIESZKA Pozdrów-że ich! Znajdę sposób, Gdy się duch mój uspokoi, By im rzec o sprawie mojej. EJNAR Tam na głębi, na tej złotej, Białe żagle mkną już w dal… Jak marzenie, jak tęsknoty Wioną w szumach, w bryzgach piany W jakiś kraj zaczarowany, Śród błękitnych wioną fal. AGNIESZKA Niech w dalekie płyną kraje! Ale tobie niech się zdaje, Żem umarła… EJNAR Bądź mi siostrą… AGNIESZKA / potrząsa głową / Nie! Ocean nas rozdziela… EJNAR Wróć do matki! Zbyt tyś ostrą! AGNIESZKA / po cichu / Mistrza, brata, przyjaciela Mam tak dzisiaj stracić wraz? BRAND / podchodzi bliżej / Czas pomyśleć o tym, czas! Tu, gdzie z głazem szary głaz Tworzy skalne te opoki, Tu, w tej ciągłej mgle głębokiej, Zatrzymają się me kroki, Smutny dzień tu czeka nas! AGNIESZKA By móc znosić mgły ponure, Gwiazdy świecą nam przez chmurę. BRAND Żądam wiele, bardzo wiele: Chcę mieć wszystko albo nic! Odwróć się od prawdy lic, A wnet pójdziesz na topiele. Niech cię chęć do próśb nie bierze, Łask czy względów w żadnej mierze! Zawiedzie cię życia cel, Padniesz, jak ofiarne zwierzę. EJNAR Niech ci ócz nie skłoni biel! Rzuć dogmatów chmurne snucie, Żyj, jak każe ci uczucie! BRAND Więc wybieraj — niech się święci Wola twoja! / znika / EJNAR Miej w pamięci, Że wybierasz między tuczą A spokojem, między troską A nadzieją szczęścia boską, Między nocy ciemnią kruczą A poranku światłem złotem, Między śmiercią a żywotem! AGNIESZKA / wstaje i mówi powoli / A więc w noc! Przez śmierć w tej dali Poranna się zorza pali! / idzie za Brandem. Ejnar patrzy na nią chwilę w głębokiej zadumie; potem pochyla głowę i odchodzi w kierunku zewnętrznego fiordu / / KONIEC AKTU DRUGIEGO / Akt trzeci W trzy lata później. Mały, kamiennym murem okolony, ogród na probostwie, u stóp wielkiej ściany skalnej. W głębi wąski, cichy fiord. Drzwi plebanii wychodzą na ogród. Po południu. Brand stoi na schodach przed domem. Agnieszka siedzi na stopniach u jego nóg. AGNIESZKA Drogi mój mężu, dzień za dniem Śledzisz z stłumionym w piersi tchem. BRAND Tak, oczekuję wiadomości. AGNIESZKA Mężu, w twym sercu przestrach gości. BRAND Na wiadomości czekam z domu — Trzy lata czekam na ten czas, Co nie nawiedzi nigdy nas. Jutro — jeżeli wierzyć komu — Będzie już koniec z nią. AGNIESZKA / łagodnie i miękko / Na wieści Nie trzeba czekać w tej boleści… BRAND / potrząsając głową / Jeśli nie przyjdzie na nią skrucha, I u mnie będzie cisza głucha. AGNIESZKA To twoja matka. BRAND Że to matka, Więc mam się kłaniać do ostatka Jakimś bożyszczom? AGNIESZKA Brand, masz duszę Twardą. BRAND Czy twarda wobec ciebie? AGNIESZKA O, nie! BRAND Przypomnieć ja ci muszę, Żem cię ostrzegał, czy w potrzebie Zdołasz być dla mnie przyjacielem! AGNIESZKA / z uśmiechem / Zbyt czarnoś patrzał, a i słowa Nie dotrzymałeś! BRAND Niech uchowa Bóg! Jeno tu my się z weselem Nie spotykamy. Troskę masz! Przybladła mocno twoja twarz: Zbyt ci dolega ten nasz mróz, Ten śnieg na szczytach, piargi, gruz! AGNIESZKA Nie! Ja się wcale tym nie straszę — Tym bezpieczniejsze gniazdo nasze; Te lody tak wciąż naprzód rosną, Że kiedy na dół spłyną wiosną, Domu naszego nie tknie zwał, Spokojnie sobie będzie stał Niby pod jakim wodospadem. BRAND I słońca na tym niebie bladem Ani drobiny — Dni ponure. AGNIESZKA Wita blaskami tę tam górę. BRAND Przez trzy tygodnie — — tak, tak, latem! Ale swym światłem niebogatem Nie dotrze nigdy do jej stóp… AGNIESZKA / przygląda mu się badawczo, potem wstaje i mówi / Coś cię przeraża! BRAND Ciebie! AGNIESZKA Rób, Co chcesz, ja widzę w tobie strach! BRAND Ty coś ukrywasz! AGNIESZKA I ty! BRAND Ach! Widmo przepaści jeszcze gniecie Tę twoją duszę? Co się stało? AGNIESZKA Nic… tylko troszczę się niemało… BRAND Troszczysz się? O co?… Mów!… AGNIESZKA O dziecię. BRAND O Alfa? AGNIESZKA Tak… I ty, mój drogi… BRAND Owszem, lecz dzisiaj nie mam trwogi — Bóg mnie tą klęską nie nawiedzi; Chłopaczek, choć się trochę biedzi, Przyjdzie do siebie i to tak! Gdzie on? AGNIESZKA Śpi teraz. BRAND / zagląda przez drzwi do wnętrza izby / Dobry znak! Spojrzyj: o żadnej trosce nie śni! Przyjdzie do siebie jak najwcześniej — Piąstka pulchniutka — AGNIESZKA Ale blada. BRAND Jakoś to wszystko się poskłada. AGNIESZKA O, jak oddycha on głęboko, Jak słodko śpi! BRAND Tak, boże oko Niech nad nim czuwa wszelką dobą! / zamyka drzwi / Światło i spokój z nim i z tobą Spadły na dni me, luba dziatwo! Trud mi wszelaki znosić łatwo, Że nie upadłem, twą to rzeczą, Igraszki dziecka żal mój leczą. Męczeństwem zdało mi się życie, A oto patrzaj, jak sowicie Bóg mnie wynagrodził!… AGNIESZKA Boś nagrody Wart był! Patrzałam na zawody, Na trudy twoje, na katusze, Które krwawiły twoją duszę. BRAND Z wami znosiłem ja radośnie Wszelaką burzę, wszelki grom! Miłość wkraczała z tobą w dom, Jak blask, mówiący nam o wiośnie, Jam jej nie zaznał nigdy wprzód; Od ojca, matki wiał mi chłód, A, gdy się kiedy skra rozżegła, Daremnie zawsze ku nim biegła — Witana zimno, rychło gaśnie! I zdaje mi się dzisiaj właśnie, Żem w sobie stłumił żar mój cały, Aby potężniej zajaśniały Gloryją twe i dziecka skronie — To mówię dziś mej słodkiej…. AGNIESZKA Nie tylko me i jego czoło! Nie ma człowieka naokoło, Który by, wszedłszy w twoje progi, Pełen rozpaczy, smutku, trwogi, Przy twego serca uczcie sutej Nie znalazł karmi. BRAND Z trosk wyzuty Odchodził przez was! Tak, jedynie Przez was do serca mego płynie Niebiańska łaska cnej dobroci! Kto nie ukochał jednej duszy, Miłości w sobie ten nie wzruszy Ku wszystkim ludziom! Moi złoci, W samotność szedłem już od młodu, W niej to się stałem na kształt lodu, Serce stwardniało dla czeladzi Bożej… AGNIESZKA Tak, miłość twa, gdy gładzi, To snać wymierza ciężkie ciosy… BRAND I przeciw tobie? AGNIESZKA Na swe losy Ja nie narzekam! Ty, mój słodki, Nakładasz na mnie ciężar wiotki; Inni odchodzą od twych lic, Słysząc twe „wszystko albo nic!” BRAND Co świat ten mianem zwie miłości, Tego ja nie znam — do mnie w gości To nie zawita! Miłość boża Nie jest bynajmniej gładka, hoża, Nawet i śmierć jej nie poradzi, Nie umie zmiękczyć się! Gdy gładzi, Wymierza ciosy! Tak, na górze, Widzisz, Oliwnej, gdy krwi duże Zraszały krople lice Syna, Gdy Ten, zrozpaczon już, zaczyna Błagać: „O, weźże, weź ode mnie, Ojcze, ten kielich!” — nadaremnie Płyną mu z wnętrza wszelkie skargi: On nie odejmie mu od wargi Tego pucharu — myśl zawodna! Pić mu tę gorycz każe do dna! AGNIESZKA Sprawiajże sądy te surowe, A świat pobity już na głowę, Potępion cały!… BRAND Potępienie, Kto wie, na kogo ono spadnie… A przecież mówi zbyt dokładnie Płomienne Pismo, że li w cenie Mający wierność godny łask; Korony życia święty blask Nie da się zyskać przetargami Niechaj nadzieja cię nie mami, Że możesz ujść ogniowej próby, Że stos ten zgasisz, duchu luby! Potem twej skroni Bóg przebaczy, Jeśli nie *możesz*, lecz inaczej Z tym, jeśli nie *chcesz*… AGNIESZKA Tak, prawdziwie, Ucz mnie, ucz piąć się po tej niwie; Mocy ja nie mam należytej, By wchodzić z tobą na twe szczyty. Zda się, że padnę w dół głęboki, Tak wielce słabe są me kroki. BRAND Z kompromisami precz! To hasło Oby ci nigdy nie zagasło! Potępion czyn twój, gdy jedynie Poród się mieści w twoim czynie, Lub też go spełniasz przez połowę! Oto prawidło! Lecz nie mowę Bierz na świadectwo, tylko życie! AGNIESZKA / rzuca mu się na piersi / O, niechaj staną na tym szczycie Słabe me kroki! BRAND Gdy we dwoje, Najstromszej drogi się nie boję! / na dół zeszedł Doktór i stanął w opłotkach / DOKTÓR Gruchają sobie gołąbeczki W tym gniazdku skalnym! Do ucieczki, Widać, daleko. AGNIESZKA Czy być może? Witajże do nas, mój doktorze! / zbiega na dół i otwiera drzwi od ogrodu / DOKTÓR O, nie do ciebie!… Fakt wiadomy, Że to nie dla mnie takie złomy, Nie mnie żyć w śniegu, w zawierusze, Przenikającej ciało, duszę! BRAND Nie duszę, panie! DOKTÓR Nie? W istocie, Gotów bym dzisiaj oddać krocie, Że ten pośpieszny związek ninie Na silnej leży podwalinie, Jakkolwiek ludzie mówią starzy, Iż rzadko w życiu się wydarzy, By długo trwało to, co wprędce Przelotnej wzdyć uległo chętce. AGNIESZKA Nieraz blask słońca zbudzi człeka, Lub dzwon na wieży, i w tej chwili Letni poranek doń się mili. DOKTÓR Żegnajcie mi — powinność czeka. BRAND Do mojej matki? DOKTÓR Może w drogę Ze mną? BRAND Nie, teraz ja nie mogę, DOKTÓR Pan byłeś? BRAND Nie! DOKTÓR Nie jesteś skory! Twardyś! A ja wskroś mgieł, szarugi, Wlokłem się po tej drodze długiej; Zawieja naprzód mnie popędza, Choć wiem, że tu li trzeba księdza! BRAND Pomagaj, Boże! Prawda, panie, Że pan jej ulżysz? DOKTÓR Tak się stanie, Jeśli Bóg poprze moje chęci. Zawsze ja miałem to w pamięci, By iść, gdzie nas powinność woła. BRAND Wezwała pana, o mnie zgoła I wiedzieć nie chce, a ja przecie Czekam, nieszczęsny człek na świecie. DOKTÓR Na co pan czeka?… BRAND Jeśli ona Nie pośle po mnie, rzecz stracona! DOKTÓR / do Agnieszki / Biedna! Poznałaś się na mękach, W tak strasznie twardych będąc rękach. BRAND Nie jestem twardy… AGNIESZKA Dla jej duszy On w sobie wszystką moc poruszy, Krwi swej utoczy na ostatku! BRAND Ja-ć dobrowolnie wziąłem w spadku Księgę jej wszystkich win… DOKTÓR A swojej Pan nie masz dosyć? BRAND *Jeden* człek Może swym trudem zdobyć lek Na winy *wielu* — niech je znosi, A cierpliwością wnet je zmyje… DOKTÓR Ale nie ten, co sam swą szyję Uginać musi, biedny, nagi, Pod ich ciężarem… BRAND Mnie odwagi Nie brak — ja chcę i to me jedno „Chcę” kryje w sobie rzeczy sedno! DOKTÓR / patrzy na niego oniemiały / Tak, woli twojej quantum satis Do kont bogatych się zalicza, Lecz twoje konto caritatis To kartka całkiem jest dziewicza! / odchodzi / BRAND / przez chwilę wodzi za nim oczyma / O, w żadnym słowie — ja to znam — Taki się dziś nie mieści kłam, Co w słówku „Miłość” — w nim to świat Szatańsko mądrze chowa rad Ów fałsz i słabość swojej woli, Tym słowem właśnie ludzka nędza Milcząco duszę swą oprzędza, Ażeby mogła — jak to boli — Do syta kąpać się w rozpuście! Pnę się do góry, nad czeluście, Oddechu złapać już nie mogę I oto miłość skraca drogę! Podążam traktem grzesznej rzeszy, Wtem z przebaczeniem miłość śpieszy; Bezczynnie patrzę, gdzie me cele, Już je przede mną miłość ściele; Bezprawie-m wybrał i wnet pusta Miłość zamyka sędziom usta. AGNIESZKA Że to fałszywe, dobrze wiem, Jednak — azali fałsz jest w tem? BRAND Woli potrzeba — ona jedna Gasi w ustawie żądzę sedna Sprawiedliwości… Tak, tak, wprzódy Trzeba mieć wolę, nie, by trudy Codziennej tylko znosić drogi, Nie, by na siebie brać li mnogi Mozół, którego czyn wymaga! O, nie! Radosna twa odwaga Niechaj ma wolę, aby wiernie Przez wszystkie grudy przejść i ciernie, Przez wszystkie trwogi, wszystkie lęki! Nie w tym męczeństwo, że te męki Zniesiesz na krzyżu konająca; Wybrana będziesz śród tysiąca, Jeśli masz wolę, by twe ciało Na krzyżu w mękach tych konało, Jeśli masz *wolę*, na swą duszę Sprowadzić straszne te katusze. AGNIESZKA / przytula się do niego / Gdy dla nas próby dzień nastanie, Mów, ty obrońco mój i panie! BRAND Zwycięży wola w takim boju, Nadejdzie wówczas dzień spokoju, Wówczas, jak gołąb, miłość złota Da ci oliwną kiść żywota! Lecz dla tych marnych gnuśnych ludzi Niech się nienawiść w tobie budzi. / przerażony / Nienawiść! Z światem bój to krwawy, A człek, jak gdyby dla zabawy, Tak lekko straszne słowo rzekł… / wybiega do domu / AGNIESZKA / patrzy poprzez drzwi / Ukląkł przy Alfie… Biedny człek, Do łóżka skronie swe przyciska, Jak gdyby płakał, jakby bliska Była mu rozpacz, jakby kroki Nie mogły z puszczy wyjść głębokiej! Jakiż to zdrój miłości płynie Z tej męskiej piersi!… Tak, jedynie Alfa on jeszcze kochać może, Gdyż to dzieciątko małe boże Obce jest dotąd grzechu plamie… / przeraźliwie / Zrywa się!… Boże!… Ręce łamie! Cóż on zobaczył? Zbladł jak śnieg… BRAND / na schodach / Z wieścią nie przyszedł żaden człek? AGNIESZKA Nie ma nikogo do tej pory! BRAND / spogląda znowu w kierunku wnętrza domu / Co za gorączka w drobnej, chorej Piersi dzieciny! Co za wrzenie! Tylko spokoju… AGNIESZKA Na sumienie! Co się to dzieje? Cóż to znaczy? BRAND Nie ma przyczyny do rozpaczy! / woła w kierunku drogi / Ach, widzę posła, jest! Nareszcie! MĘŻCZYZNA / poprzez bramę ogrodową / Teraz masz przybyć ku niewieście! BRAND Jestem do drogi tej gotowy. Co powiedziała? MĘŻCZYZNA Coś tam słowy Rzekła mglistymi. Słaba, zbladła, Ledwie na łóżku swym usiadła I coś szepnęła w takim wątku, Że za sakrament pół majątku! BRAND / cofając się / Pół? Nie! O, powiedz: nie! MĘŻCZYZNA / potrząsa głową / Zaiste! Kłamstwo byłoby oczywiste! BRAND Pół?… Nie!… Przenigdy! Nie, dobytek Miała na myśli cały, wszystek?!… MĘŻCZYZNA Może!… Jam słyszał o połowie, A mózgu mego jeszcze zdrowie Nie opuściło — jasny on! BRAND / chwyta go za ramię / Gdy Bóg nas wezwie przed swój tron, Czy mi poświadczysz, że to słowo Padło z jej wargi?… MĘŻCZYZNA Całkiem zdrowo! BRAND A więc niech skończy się jej nędza Bez sakramentów i bez księdza! To ma odpowiedź! MĘŻCZYZNA / patrzy na niego wzrokiem niepewnym / Chyba zgoła Nie wiesz, kto w biedzie swej cię woła. BRAND Dla swych i cudzych jedno prawo, Różnic nie czynię. MĘŻCZYZNA Mówisz krwawo! BRAND Stojący wobec śmierci lic, Znam jedno: *wszystko* albo *nic*! MĘŻCZYZNA Księże! BRAND Najmniejszy pyłek złota Jest zaprzeczeniem praw żywota: W nim bałwochwalstwa potwór siedzi. MĘŻCZYZNA Bicza tej twojej odpowiedzi Użyję tak, by go na grzbiecie Nazbyt nie czuła. Jedną przecie Ma li pociechę śród swych dróg: Nie będzie dla niej twardym Bóg, Wszak z miłosierdzia swego znan Lepiej od ciebie. / odchodzi / BRAND Wstrętny, zakisły dzban pociechy Zbyt często mazał ludzkie grzechy! Drzyjcie się, drzyjcie! Skarga pusta Zamyka nieraz sędziom usta! Tak jest! Tak musi być! Ludziska Zbyt wierzą w to, że gdzieś tam z bliska, Czy też z daleka siedzi zbożna Postać staruszka, z którym można Ot, potargować się drobinę. / Mężczyzna spotkał się na drodze z Drugim, wracają obaj / BRAND Świeżą niesiecie mi nowinę? PIERWSZY MĘŻCZYZNA Tak. BRAND Jakiej treści? Mów, człowiecze! DRUGI MĘŻCZYZNA Dziewięciu się dziesiątych zrzecze. BRAND A nie *wszystkiego*? DRUGI Nie! BRAND Mój bracie, Moją odpowiedź wszakże znacie: Bez sakramentów i bez księdza! DRUGI Zbyt wiele przeszła, zbyt ją nędza Trapiła w dniach ostatnich. PIERWSZY Ona Dała ci życie, umęczona! BRAND / załamując ręce / Dla swych i cudzych jedno prawo, Różnic nie czynię… DRUGI Prędko Rosną jej męki, jej cierpienia — Poślij jej słowa pocieszenia. BRAND / do pierwszego mężczyzny / Idź, powiedz jej: „stół nakryć trzeba Dla Pana, Wina i dla Chleba.” / obaj Mężczyźni odchodzą / AGNIESZKA / tuli się do niego / Gwiazda mnie twoja nieraz trwoży, Oto gorejesz, jak miecz boży! BRAND / ze łzami w głosie / Czyż świat nie zwraca swoich mieczy Przeciwko mnie? Czyż płód człowieczy Nie dręczy mnie gnuśnością swoją? AGNIESZKA Chodzić po drodze twej się boją: Nazbyt jest stroma… BRAND Lepszą drogę Wskaż im, ja innej dać nie mogę. AGNIESZKA Stosujże miarę swą, gdzie chcesz, Znajdziesz li w świecie wzdłuż i wszerz Człeka, co dorósł do twej miary? BRAND Prawda! Aż strach, jak świat ten stary Dzisiaj jest pusty, płaski, podły! Odbiegnie kto od zwykłej modły I w bezimiennym testamencie Pokaże coś, od razu święcie Wywyższon będzie pod niebiosy… Weź bohaterom ich rozgłosy, Zostaw im czyn ich już spełniony, Z tym samym idź pomiędzy trony Wszechmożnych królów i cesarzy, A ujrzysz, czy się kto odważy Spełnić coś jeszcze na tym świecie! Zechceż jakiemu się poecie Puścić swe płody ot, w ten sposób, By nie wiedziała żadna z osób, Że blask i dźwięk, który je wzrusza Jest dziełem jego genijusza? Suchy czy świeży konar — dość, Że wyrzeczenie to jest gość, Który śród ludzi rzadko bywa. Tak, żądza świata — oto żywa Moc, co w parobki swe ich zmienia. Ponad przepaścią człek istnienia Swego się czepia, jak gałęzi, A kiedy pada z tych uwięzi, Kiedy się słaba gałąź łamie, Jeszcze kurczowo swoje ramię Zatapia w piargi, w gruzy, w proch… AGNIESZKA I, stojąc wobec śmierci lic, Słyszy twe „wszystko albo nic!” Z tym się w mogilny stacza loch! BRAND Zwycięstw nie ujrzy twoje oko, Nie widząc walki! O, wysoko Musi się wznieść, kto upadł nisko! / milczy chwilę, potem głosem zmienionym / A jednak, widząc legowisko, Na którym człek za grzechy lute Spełnia, konając, swą pokutę, Myślałem nieraz, że mnie burza Śród rozszalałych głębin nurza, Że na rozbitym gdzieś okręcie W jakimś straszliwym mknę zamęcie… Pośród łkającej, niemej skargi Nieraz, bywało, gryzłem wargi; Litości obcy, nieraz, żono, Byłbym był rad uścisnąć pono, Zamiast biczować… Idź! Twe zwrotki Niech w sen otulą jasny, słodki Naszą dziecinę — ona chora! Wszak serce dziecka, to jeziora Toń przenajczystsza, w słońcu lśniąca. Życzenie matki o nią trąca, Jak skrzydło mewy, co milcząca Przebiega przestwór zbłękitniony. AGNIESZKA / blada / Ach! W jakiekolwiek zwrócon strony, Ku dziecku wciąż twój pocisk wraca. BRAND To nic! Niech tylko twoja praca Zwraca się zawsze ku dziecinie. AGNIESZKA Obdarz mnie jakim słowem ninie! BRAND Silnym? AGNIESZKA Łagodnym w równej mierze. BRAND / obejmuje ją / Kto jest niewinny, ten niech szczerze Żyje bez trwogi. AGNIESZKA / spogląda nań jasno i mówi / Jest coś w świecie, Czego zażądać Bóg nie może! wchodzi do wnętrza domu BRAND / patrzy cicho przed siebie / Iż zażądałeś tego, Boże, Żywe dowody mamy przecie Na Abrahamie!… opędza się myślom Nie! Nie! Mary! Jam już dokonał swej ofiary! Grzmieć, jako boży grzmot olbrzymi, Tak wstrząsać ludźmi upadłymi — Ten sen żywota uległ zgubie! Jak to? Ofiarą ja się chlubię? Znikła ofiary mojej siła, Gdy mnie Agnieszka przebudziła, Gdy razem ze mną w tej potrzebie Dała ofiarę i ze siebie! / spogląda ku drodze / A tamta, w domu, ledwie żywa, Jakżeż w swym skąpstwie uporczywa! Dlaczego wrzodu, co ją plami, Nie umie wyrwać z korzeniami? Tam… nie! To wójt nasz! Okrąglutki, Wesoły, czerstwy; troski, smutki Zawsze mu obce — oto lezie, Ręce, jak klamry w parentezie, Zgięte w kabłąki, ma w kieszeni… WÓJT / spoza furtki ogrodu / Dzień dobry!… Może się nie ceni Takiego gościa, ale… BRAND / zaprasza w dom / Proszę… WÓJT Dzięki! I tutaj też po trosze Można słóweczko, jeśli, panie, Raczysz mi dziś pozwolić na nie… BRAND Masz pan interes? WÓJT Nie!… Lecz macierz Pańska ostatni, słyszę, pacierz Będzie mówiła… licha ona — Żal mi… BRAND Nie wątpię. WÓJT Prawie kona — O, bardzo żal mi! BRAND Więc? WÓJT Mój Boże, Pomoc już stara, człek nie może Żyć na wiek wieków — juścić gaśnie — A żem przechodził tędy właśnie, Więc w drodzem tak umyślił sobie, Że, wie pan, chyba dobrze zrobię, Jeśli pogadam w tej, czy innej Sprawie… Czy prawda, że rodzinny Spór między wami? Boć tak głoszą Ludzie naokół… BRAND Między nami — Co? Spór rodzinny? WÓJT Ponoć sami Wiecie, że chciwość ma zbyt dużą, Że jest w tym powód nieprzyjaźni; Juścić człowieka to i drażni, Że sam harować musi wtedy, Gdy mógłby żyć z ojcowskiej schedy, Którą do dni swoich ostatka Tak niepodzielnie dzierży matka. BRAND Zbyt niepodzielnie — juści, juści! WÓJT Więc też człowieka nie popuści, Ot, swary, gniewy — lecz ja, panie, Myślę, że na to, co się stanie, Patrzysz spokojnie i że dalej, Choć mi tak zbytnio się nie pali, Raczysz wysłuchać mnie… BRAND Jak chcecie, Teraz, czy później… WÓJT Ot, na świecie Taka jest sprawa: skoro spocznie Pod swoją darnią, pan niezwłocznie Będziesz się liczył do bogaczy… BRAND Tego pan zdania? WÓJT Nie inaczej! Dwóch zdań tu nigdy już nie będzie! Grzęda jej snuje się przy grzędzie… Szkły nie obejmiesz ich swoimi, Taki to wielki kawał ziemi! Bogaczem będziesz!… BRAND No, a sąd? WÓJT / z uśmiechem / O tym pan myślisz? Skądże, skąd Takie pytanie? Toć nie rości Nikt sobie praw do jegomości Schedy ojcowskiej… BRAND No, a przecie, Jeśli się znajdzie ktoś na świecie, Co tego spadku równie wart, Bo jest w swym prawie? WÓJT Chyba czart! Prócz mnie tu nie ma dziś człowieka, Co mógłby rzec, iż na to czeka — Ja o tym dobrze wiem! A zatem, Przy tym dziedzictwie tak bogatym Możesz pan sobie żyć — bo cóż? Świat ci otworem wszerz i wzdłuż! BRAND To znaczy: mamy cię tu dość, Nam niepotrzebny taki gość — Prawda? Co? WÓJT Prawda! Dla tej wioski Byłby to dar prawdziwie boski, Gdybyś pan poszedł od nas precz! Zechciej pan tylko — prosta rzecz — Rozważyć sobie, proszę pana, Nie jako wilk, któremu dana Moc tłumaczenia bożych wzorów Ot, wobec gęsi i gęsiorów; Duch, mówię, pański w tym zakątku Jest niedostępny od początku Aże do końca — rzeknę szczerze: Dla tych zakutych w prostej wierze Ciemnych górali i rybaków Jest-ci on księgą, pełną znaków Niezrozumiałych, ba! co więcej: Jest dla nich źródłem trosk tysięcy, Klątwą… BRAND W rodzinnej wiosce swojej Człek, jako drzewo w ziemi, stoi, Gdy tam jest zbędny, praca pusta, Milknie duch jego, milkną usta! WÓJT Czyń, jak potrzeba — to jest, panie, Przenajprzedniejsze przykazanie. BRAND Lecz, co potrzeba, inak w dole, A inak sądzą w górskim siole. WÓJT Tak rozumuje mienna dal, Lecz nie mieszkańcy biednych hal. BRAND Wy, którym wciąż przed oczy stawa Różnica między górskim krajem, A nizinami! Z tym zwyczajem Chcecie mieć wszystkie nizin prawa, Od obowiązków uciekacie! Starczy wam krzyczeć: „Miły bracie, My ludzie biedni, ludzie prości.” WÓJT Że przecież każde pokolenie I każdy czas swą cząstkę żenie, Własnymi chodząc wciąż drogami, Do ludzkich dziejów wspólnej kasy, Że — oczywiście, w dawne czasy — To samo było także z nami I wszyscy cząstkę swą wpłacili… O tym nie mówi się w tej chwili, Lecz nie przepadło tak bez wieści To, co się w starych baśniach mieści… Nasza wojenna, dawna chwała Dotąd żyć jeszcze nie przestała W rocznikach, mówię, króla Beli… A czyście, panie, nie słyszeli O braciach Wulfie i o Thorze, O tym, jak ród nasz het za morze, Gdzieś do Brettlandzkich szedł wybrzeży Z ogniem i mieczem?… O tym szerzy Wieść się do dzisiaj… Są kroniki, Jak na południe biegły dziki, I jak krzyczano z wielką trwogą: „Odwróćże Bóg tę klęskę srogą” Tymi dzikami to my, panie! Taki lud wyrósł na tym łanie! On tych, co szli po zemsty drodze, We krwi zatapiał i pożodze! Ba! Jeden z naszych pragnął nawet W obronie Boga wraz wet za wet Oddać Turkowi! Po krzyż sięga, By sczezła pogan tych potęga — Prawda, nie doszło do wyprawy… BRAND Niejeden, panie mój łaskawy, Został po takim bohaterze Dzielny potomek — — WÓJT Mówiąc szczerze, Tak! Jeno skąd wy o tym, księże, Macie wiadomość?… BRAND Chęć się lęże Podobnych wypraw w tej krainie I dzisiaj jeszcze… WÓJT Tak, nie ginie Męstwo praojców! Dawne moce Jeszcze zostały! Wszak w epoce Króla Belowej my sięgali Po liść wawrzynu. Mówiąc dalej, Nasamprzód kurtę jak najmilej Cudzoziemcowi my skroili, Potem nie było innej rady, Jak prać kumotry i sąsiady! Hej, ogieniaszek my wesoły Słali na chaty i kościoły! Płonęły sterty, a nam zasię Rósł wieniec chwały w ciągłej krasie. Zbyt często później wspominano O krwi, wylanej w nasze rano; Jednakże każdy dzisiaj przyzna, Że wszak nasza ta ojczyzna, Jako rzeczone mówią baśnie, Miała potęgę swą w tych właśnie Pradawnych czasach i, że ziemi Kęs ten, na którym stopy swemi Oto stoimy, miał swe lata, Gdzie dla popchnięcia naprzód świata Nie skąpił ognia też i miecza. BRAND Lecz dziś się lud mój ubezpiecza Przed owym prawem, które broni Dziedzictwa Beli — On je trwoni, On, bohaterski spadku, ciebie Pługiem i radłem w ziemi grzebie. WÓJT O nie, bynajmniej! Zechciej, panie, Na gminne przybyć ucztowanie, Gdy miejsce pada honorowe Na sędzię, panie, i mą głowę, Tak, na ławnika i pisarza — Wówczas przenigdy się nie zdarza, Gdy krąży poncz, czy piwa dzban, Aby nasz lud, z wdzięczności znan, Zapomnieć miał o królu Beli. Niech ino brać się rozweseli, Od razu skrzętne pogotowie W długiej czy krótkiej wielbi mowie Swego praszczura, o, ja sam Krzyczę: niech żyje, żyje nam! Ja sam od razu, wyznać muszę, Mam w sobie myśli pełną duszę, Z których na jego pragnę cześć Zaszczytny zaraz wieniec pleść! Nieco poezji zawsze-ć lubię, I trzeba przyznać k naszej chlubie, Nam wszystkim ona wielce miła. W życiu — rzecz inna — to jej siła Wzdyć będzie zgubna, lecz z wieczora, Od siódmej, panie, do dziesiątej, Gdy człek powróci w swoje kąty, Zmęczony trudem, taka pora Wymaga, wiecie, orzeźwienia — Wówczas to skarb ten człek ocenia! Zaś co do pana — w pracy twojej Człowiek się właśnie tego boi, Że pan byś siać i sprzątać chciał Za jednym razem — istny szał: Giń albo dawaj! Tak się dzieje, Że pan ze życiem chcesz ideę Łączyć, że dążeń pańskich sedno, Modlitwę z pracą zlewać w jedno, Że żywioł z tego będzie żarki, Jak proch z saletry, węgla, siarki. BRAND Zgadł pan. WÓJT W ten sposób można zgoła Na szersze działać tylko koła, Nam tylko jedna rzecz przypadła: Orać to morze i mokradła. BRAND Wprzódy niech każdy z was w to morze Pustą chełpliwość swą zaorze! Karzeł li karłem jest dla świata, Choćby miał ojcem Goliata. WÓJT Wielkie wspomnienia krzepią ludzi. BRAND Gdy przez nie czyn się nowy budzi, Lecz dla was wiek ten dawnej chwały Łożem gnuśności jest ospałej! WÓJT Pierwsze me słowa i ostatnie: Pan chyba zębów swych nie zatnie, Lecz pójdzie sobie w szerszy świat. Nikt tu, choć każdy chciałby rad, Postępków pana nie rozumie; Obcy twój pogląd w naszym tłumie. A jeśli trzeba ten nasz lud Pociągnąć wiarą w lepsze dnie, Ten obowiązek zostaw mnie, Mężnie ja spełnię taki trud! Całe me życie jest dowodem, Że obowiązek szedł mi przodem: Przeze mnie lud się nasz podwoił, Niemal potroił, nędzę-m koił. Nowe dla życia tutaj środki Znajdując, widzisz, na tej wiotkiej, Kamiennej glebie; w ciągłej walce Z twardą naturą, my, ospalce, Parliśmy naprzód, niby parą. Młodość odświeża ziemię starą, Powstają drogi, pną się mosty… BRAND Lecz nie od wiary do żywota. WÓJT Od fiordu idzie poręcz złota Aż po lodowiec po tej prostej Stromej krawędzi!… BRAND Nie pomiędzy Czynem a myślą… WÓJT Przenajprędzej Trzeba użyźniać tak powoli Kęsek po kęsku ten szmat roli, Człekowi możność bytu dać! O tym myślała nasza brać, Nim jeszcze pański duch w nią wlazł. Od razuś baczył pośród nas, By światłość lampki i blask zorzy Złączyć północnej… Cóż się tworzy Z tej mieszaniny?… Jakie błysły Z tego promienie? Lud swe zmysły Ponoś utracił, nie wie sam, Gdzie szukać prawdy, gdzie jest kłam, Nie wie, kto mały, a kto wielki, Gdzie szukać rzeki, gdzie kropelki, Nie wie, wciąż błądząc pośród pól, Co jest pokuta, a co ból, Widzisz, niewinny. Mówię święcie: Wszystkoś pogrążył pan w zamęcie, Huf, co zwyciężać miał złączony, Dzisiaj się rozpadł na dwie strony. BRAND Mów pan, o, mów pan jak najdłużej, Wcale mnie słowo twe nie znuży. Człek swego pola nie wybiera — W kim mieszka jasna chęć i szczera, Temu głos boży wciąż powiada: *Tutaj* twe miejsce!… Trudna rada! WÓJT Owszem, niech będzie! Tylko, panie, Niech każdy w kole swym zostanie! Wielkiej doznaję ja pociechy, Patrząc, jak ludzkie mażesz grzechy. Na to sążnistych trzeba słów! Jeno nie lubię, kiedy znów Zamienić chciałbyś na niedzielę Powszedni dzionek: to za wiele! To wywieszanie ciągłe flag Juści-ć wygląda, panie, tak, Jak gdyby w fiordzie, w każdej łodzi Siedział sam Pan Bóg!… To już szkodzi! BRAND Chcąc według pańskiej działać rady, Zmienić by trzeba swoją duszę, A to nie idzie! Żyć ja muszę Swym tylko dziełem, w jego ślady Prowadzić ludzi, by jaśniała Naokół ścian mych jego chwała. Twój lud, uśpiony przez swe wodze, Na bożej musi stanąć drodze! W tej zasad waszych ćmie ponurej Wyrzekł się górskiej swej natury, Tu wasz poziomy Bóg do góry Piąć mu się wzbrania — Bóg ten, który Do cna walczącą czerń ogłupia, Że wraz się staje niby trupia. Wyście wyssali z niego krew, W tchórza się zmieni dawny lew, Serce na miazgęście im starli, Niby są z brązu, a umarli! Lecz choć ta gawiedź dziś spokojna, Jutro wam huknie w uszy: Wojna! WÓJT Wojna? BRAND Tak, wojna! WÓJT Bardzo ładnie: Pan pierwszy w wojnie swojej padnie! BRAND Kiedyż przekona się wasz świat, Że ten zwyciężył, który padł!? WÓJT Brand! Brand! Stanąłeś na przełomie! Obyś pan kiedy zbyt widomie Nie pożałował stawki swojej! BRAND Nie pożałuję! Stawka stoi! WÓJT Jeśli pan przegrasz, życie pana Będzie jak stawka zmarnowana! Masz, czego tylko zachce dusza! Spadek ojcowski cię nie wzrusza? Masz, czego można chcieć na świecie: Miłą masz żonę, drogie dziecię, Fortuna nęci cię spłoniona, Niby dojrzałych jagód grona. BRAND A cóż, jeżeli tej fortunie Pokażę plecy? Jeśli trzeba Pogardzić takim kęsem chleba? Cóż będzie wówczas? WÓJT Wszystko runie! Z naszej zapadłej, nagiej dziczy Wynieś swój sztandar wojowniczy! Idź na południe, do wybrzeży: Tam obiecany kraj-ci leży Dla takich śmiałków! Tam bogaci Ludzie w odwagę, tam niech płaci Krwią swoje męstwo ludzka gmina! Tu lud nie daje krwi, on zgina Tutaj się w *pocie*, o chleb swój Z głazem i śniegiem tocząc bój. BRAND Ja tu zostanę! Jasna rzecz: Tu moje gniazdo i mój miecz Zostanie tutaj! WÓJT Wiesz, co z klęski Wynosi człowiek niezwycięski? Co już na zawsze traci? BRAND Siebie Stracę na zawsze, gdy w potrzebie Zechcę się cofać… WÓJT Rzec ci mam, Iż na nic walka, gdyś jest sam. BRAND Ze mną *najlepsi*! WÓJT A zaś ze mną Są *najliczniejsi*! / odchodzi / BRAND / patrzy za nim / Nadaremną Ta twoja troska… Szkoda trudu… Prawdziwy, pełnej krwi wódz ludu! Szlachetnej myśli, dzielnej dłoni, Gorącej duszy, mądrej głowy, W swoim rodzaju postępowy, Przed nowym czasem się nie broni, Jednak prawdziwy bicz to boski Dla swej dziedziny, dla swej wioski. Lawiny, wichry, mory, głody, Wylewy rzek i mróz i lody Nie dadzą wpół się tak we znaki Nieszczęsnym ludziom, niż człek taki… Zaraza życie ci odbierze, Lecz człowiek ciasny w takiej mierze, Jak ten, od razu wszystko niszczy! Sny najpiękniejsze w kupę zgliszczy Zmieni podobny schrypły duch! Tamuje wszelki świeży ruch. Harmonię kłóci najwdzięczniejszą! Przezeń się wszystkie szczyty zmniejszą, On błyskawiczny tłumi grom, Siłę odbiera wielkim snom, Z których się czyny wielkie rodzą, Karleje świat pod jego wodzą — / nagle z przerażeniem / Żadnej, a żadnej wiadomości? Przecież — — — / biegnie naprzeciw zbliżającego się Doktora / Czy od niej idziesz w gości Do nas? DOKTÓR Przed sędzią już jest swym. BRAND Zmarła!… W pokucie? DOKTÓR Wyznać muszę, Iżem nie widział, aby w skrusze Skończyła życie. Skąpstwo złym Snać jest doradcą — nazbyt mało Czasu przed śmiercią jej zostało. BRAND / patrzy przed siebie w głębokim przerażeniu / Przegrana dusza? DOKTÓR Być to może, Iż jej przebaczą sądy boże. BRAND / po cichu / Co rzekła, uchodząc z naszych dróg? DOKTÓR To li wyrzekła szeptem: Bóg Nie jest tak twardy, jak mój syn. BRAND / słania się z bólu na ławkę / Jednaki wszędzie kłamstwa czyn: W śmierci, w upadku! Wszędy, wszędy! / twarz chowa w dłoniach / DOKTÓR / zbliża się do niego, przygląda mu się i wstrząsa głową / Umarłym czasem chciałbyś, panie, Nowe zgotować zmartwychwstanie, Dać inne siewy, inne pędy! Pan, zdaje mi się, masz nadzieję, Że do dzisiejszych dni istnieje Przymierze ludzi z mocą Boga. Nas już nie straszy piekieł trwoga, Sąd ostateczny, potępienie W żadnej już dzisiaj nie jest cenie; Przykaz dzisiejszy: ludzkim być! BRAND / patrzy w górę / Ludzkim! Ten wyraz dzisiaj wzdyć W ostatnim znamy już zakątku! Szuka ukojeń, jeśli nie chce, Albo nie może zdziałać nic! Wyraz ten błaznów wszystkich łechce, Którzy na czynu li połowę Pragną mieć siły swe gotowe. Ludzie bezwstydni, czelnych lic, Pod jego hasłem łamią śluby; Pod jego hasłem, by ujść zguby, W lot uciekają się do skruchy. Według was, niskie, karle duchy, Ludzkim wnet będzie wszelki człek. Czy Bóg był ludzkim w owy wiek, Kiedy żył Chrystus? Gdyby On Rządził był wówczas światem, skon Pana na krzyżu byłby zbędny: Bóg taki ludzki, taki względny, Byłby był skon, co zbawił światy, Zastąpił sztuczką dyplomaty… / chowa głowę w dłonie, w posępnym milczeniu / DOKTÓR / po cichu / Wyładuj-że się, biedne serce! Najlepiej, gdybyś w tej rozterce Mogło wypłakać falę łez! AGNIESZKA / pojawia się na schodach, szeptem przerażona, blada, do doktora / O, spiesz się! Boże! Czyż to kres!? DOKTÓR Taka wzburzona! Cóż ci, dziecię? AGNIESZKA Straszliwa troska serce gniecie! DOKTÓR Cóż się to stało? AGNIESZKA / ciągnie go za sobą / Chodź co prędzej! O, tam nasz synek! Obraz nędzy! / wchodzi do izby, niespostrzeżona przez Branda / BRAND / cicho do siebie / Śmierć bez pokuty! Śmierć, jak życie! Palec w tym boży już nie skrycie, Lecz jawnie działa! Bóg ode mnie Żąda dziś, czego nadaremnie Żądałem od niej… Gorze, gorze, Iżem ją odbiegł w takiej porze! / wyprostowuje się / Syn jej, rozpocznę siły swymi Bój nieustanny na tej ziemi; Krzyżowiec boży, walkę pocznę, Aby zwycięstwo duch bezzwłoczne Miewał nad ciałem! Bóg mi dał Spiż swojej wargi, gniewu szał Przelał mi w serce; wzrost wspaniały Mej woli łamać będzie skały! DOKTÓR / w towarzystwie Agnieszki zjawia się na schodach i woła do Branda / Precz z tego domu! Rzuć te przęsła! BRAND Nie! Choćby ziemia się zatrzęsła! DOKTÓR Więc dziecko umrze! BRAND Me nadzieje! Mój Alf! Me dziecko! Pan szaleje! / chce wejść do wnętrza / DOKTÓR / powstrzymuje go / O nie! Pozostań! Błagam ciebie! W tym skalnym, ciasnym, ciemnym żlebie Z mroźnym, północnym jego tchem, Z tą mgłą wilgotną — czyż ja wiem? Ta jedna zima w takiej mroczy, I syn twój słońca już nie zoczy! Ucieczka tylko zbawić może Chociażby nawet jutro… BRAND Boże! Nie! Dzisiaj wieczór! Nie! W tej chwili, Niech syn mój piersi swe posili! Żaden już mroźny wiew nie będzie Ranił mi dziecka!… Precz, krawędzie Tych opok zimnych! Tak, do snu Utul go naprzód i co tchu Uciekaj precz od tej mogiły! O ma Agnieszko, syn nasz miły Bliski był śmierci, całun szary Przędły mu ręce strasznej mary. AGNIESZKA Czułam zabójcze to zjawisko, Lecz nie myślałam, że tak blisko. BRAND / do Doktora / Przysięgasz pan, że go ocali Szybka ucieczka z naszej wioski? DOKTÓR Kogo ojcowskie strzegą troski I w dzień i w nocy, ten-ci dalej Żyć będzie zdrowy… BRAND Dzięki! Dzięki! / do Agnieszki / Okryj go ciepło! W puch go miękki Otul, ma żono! Od wybrzeży Już tu wieczorna wilgoć bieży. / Agnieszka znika w głębi domu / DOKTÓR / w milczeniu spogląda na Branda, który nieruchomo patrzy w kierunku drzwi; następnie podchodzi ku niemu, kładzie mu rękę na ramieniu i mówi / Dla innych, panie, jak z urzędu, A zaś dla siebie tyle względu! Dla drugich nie ma dzisiaj: „mało, Albo też wiele!” Pozostało To jedno: *wszystko* lub też *nic*! Za to samemu płyną z lic Łez babskich strugi, twarz się zmienia, Jeżeli prawo wyrzeczenia Trzeba stosować i do siebie! BRAND Coś pan powiedział? DOKTÓR Ot, w potrzebie Jest tak i owak! Tam dla matki Słowa srogości arcyrzadkiej: Przeklęta będzie, gdy się wzdraga Zbyć się wszystkiego i zejść naga Do swej mogiły. Ileż razy Padały klątw tych straszne głazy Na serce duszy, troską zdjętej!… A teraz sam on przez odmęty Na potrzaskanej losem łodzi Śród przeznaczenia mknie powodzi, I oto jeden liścik dłużny Zbyt mu już cięży… Ano, różnej Potrzeba miary… I ta księga, Z której się gromki grom wylęga Na biednych braci, idzie na dno! W takiej wichurze można snadno Dziecko swe stracić już na wieki! A zatem precz stąd! W świat daleki! I zwłoki matki rzuci marnie, Swój dom, swój zawód, swą owczarnię! Ot, księże, tyle w tobie krzepy! BRAND / chwyta się zrozpaczony za głowę, jak gdyby chciał zebrać myśli / Czym był, czy teraz jestem ślepy? Ojcu pan dałeś posłuch w sobie! Zarzutu z tego ci nie robię. Dla mnie ta dusza twa złamana Wyrasta wyżej nad tytana… Bądź zdrów, mój księże… Tak wypadło, Iżem ukazał ci zwierciadło: Patrz, jak wygląda człowiek, który Chciałby wywracać, walić góry! / odchodzi / BRAND / patrzy przez chwilę przerażony przed siebie, nagle, namiętnie / Teraz — czy wówczas byłem w błędzie? / Agnieszka zjawia się we drzwiach, w płaszczu, zarzuconym na plecy, z dzieckiem na ręku; Brand jej nie widzi. Agnieszka chce mówić, ale wyrazy utkwiły jej w gardle z przerażenia, spostrzega bowiem wyraz jego twarzy. W tej samej chwili wpada furtką ogrodową Mężczyzna. Słońce zachodzi / MĘŻCZYZNA Posłuchaj, księże, masz tu wroga! BRAND / przykłada rękę do piersi / Tak, *tu*! MĘŻCZYZNA Strzeż wójta się, na Boga! Wielu zebrało twe orędzie, Lecz słowa jego nas uwiodły; Jął opowiadać człek ten podły, Że wnet opuścisz tę plebanię, Że — takie jego jest gadanie — Rzucisz nas wszystkich, gdyż twa matka Właśnie umarła… BRAND A jeżeli Z wami się wójt nasz prawdą dzieli? MĘŻCZYZNA Nie! Nie uwierzym do ostatka! Znane nam wszystkim są przyczyny: Tyś stanął przeciw, ty jedyny Nie chciałeś ugiąć przed nim karku — Takie to źródło jest poswarku!… BRAND / niepewnie / A jeśli jednak prawdę rzekł? MĘŻCZYZNA Wówczas kłamliwy byłeś człek. BRAND Jak to? MĘŻCZYZNA A ileś mówił razy, Że spełniasz boże li rozkazy, Że cię do boju wybrał Pan, Że *tu* twe miejsce, gdzie nasz łan, Że *tu* masz świętą wojną wieść I że na wieki stracił cześć, Że hańby swojej już nie zmaże, Kto się nie ostał przy sztandarze, Żeś ty *powołan*! Twoje słowa Niejeden w głębi serca chowa. BRAND Nie! Uszy tłumu zawsze głuche, Nie wyda liści drzewo suche. MĘŻCZYZNA Ty wiesz to lepiej… W nieba stronę, Pną się dziś serca, posilone Twoją nadzieją… BRAND Lecz gromada Stokroć liczniejsza, gdzie noc włada! MĘŻCZYZNA Tyś jest światłością, która świeci, A zaś gromada — nie obleci Tłum mnie — tu liczba nic nie znaczy! Sam tutaj stoję, człek prostaczy, Który ci mówi: Idźże sobie, Jeżeli możesz! Cóż ja zrobię? Nieznana mi jest mądrość ksiąg, Lecz przepełnione serce moje! W tobie znalazłem swą ostoję, Twoich chwyciłem ja się rąk — Ty nie odepchniesz mnie! Bez ciebie Życie się moje w grób zagrzebie, Nie wierzę, abyś zadrwić mógł: Ksiądz nie opuści mnie, ni Bóg! / odchodzi / AGNIESZKA / trwożliwie / Białe masz lica, zblakłe wargi — Serce wyrzuca straszne skargi. BRAND Każdy mój wyraz rozegrany, Co się odbijał o te ściany, Dziś się w wyrzutów zmienił słowa. AGNIESZKA / postępuje krok naprzód / Jestem gotowa — tak! BRAND Gotowa? AGNIESZKA Wypełnić matki obowiązek! GERDA / przebiega drogę i zatrzymuje się u furtki ogrodowej; klaska w ręce i woła z szaloną radością / Nie ma księdza! Precz z gałązek Sfrunął ksiądz nasz! Wszerz i wzdłuż Od tych dolin, od tych wzgórz! Krasnoludki, karły, trolle Zalegają w okrąg pole, Czarnych, złych podjadków krocie Naokoło mnie obsiadły, Serce, oczy tłum zajadły Do cna wygryzł mnie, sierocie. Precz, wy ludu kusiciele! Mnie potrzeba mało wiele! BRAND Co majaczysz, biedne dziecię? Ja przed tobą stoję przecie! GERDA Ty! To prawda! Lecz nie ksiądz! Hen! Z czarnego wierchu spadł Ten mój jastrząb! Sfrunął w świat, Przestwór wokół dziko tnąc! Frędzlą zwartą i ostrogą, Sfrunął w mgłę szaloną, srogą, Siodłem trzęsąc, cugle rwąc, Na nim siedzi ten nasz ksiądz! Pusty dzisiaj kościół mamy, Już zawarte wszystkie bramy, Nie powróci jego czas, Ksiądz na zawsze rzucił nas! Teraz we czci kościół mój, Przypatrzże się, hejże, stój! *Mego* w nim dziś księdza macie! Mszę odprawi wam w ornacie, Który zima mu utkała. Chodźże, chodź, gromado cała! Chcesz go słyszeć? Oto masz! Pusty jest dziś kościół wasz! Gdy mój ksiądz podniesie głos, Świat otrząśnie się z swych ros! BRAND Tłumią się w twej duszy chorej Jakieś bóstwa i upiory. GERDA / wchodzi furtką ogrodową / Co za bóstwa? Niepowszednie Prawisz mi tu głupstwa, brednie! Cóż ja dam ci? Czym usłużę? Jakieś dzikie, małe, duże, Barwne, strojne, zawsze złote… Masz li z nimi swą robotę? Bóstwa? Słyszysz, widzisz ty je? A w tej chwili czyje-ż, czyje Jakby ręce, jakby nóżki? Coś wygląda spod poduszki Jedwabistej, strojnej, miękkiej! Jakieś dziecko? Śpi? O lęki! Coś się trwoży! Przykryjże je! I to bóstwo! Tak się dzieje! AGNIESZKA / do Branda / Mam li prośby? Zdroje łez? Dla mnie snać już przyszedł kres! Z trwogi patrzę nieprzytomna! BRAND Snać ktoś wyższy przysłał do mnie Tę istotę! Gorze! Gorze! GERDA Czy słyszałeś, jak na dworze, Na tej turni ośnieżonej Biją wszystkie, wszystkie dzwony? Snać zwołują do kościoła! Tłumy strachów dookoła, Rój podjadków, dawno zmarły, Krasnoludki, trolle, karły, Które ksiądz uwięził w morzu, Pojawiły się w przestworzu. Nie wstrzymują ich pieczęcie Klątw tych, które tak zawzięcie Ksiądz na rój ten rzucał tłumny! Opuszczają groby, trumny: W mokrych szatach, głodny, siny, Strząsa z siebie chłód lawiny Tłum dzieciątek, krzyczy w krąg: Ojcze! Matko!… Męko mąk! Baby cisną się i chłopy, Tam chałupnik idzie w tropy Za swoimi; chałupnica, Nachyliwszy swego lica, Karmi piersią zmarłe dziecię. Widzieliście ją na świecie Tak wesołą — co to jest? — Kiedy szła na dziecka chrzest? Gdy ksiądz uciekł, od tej chwili Ludzie jakby znów odżyli. BRAND Precz ode mnie! Nocny mrok Stworzy jeszcze większy tłok Widm, upiorów w mgieł zawieje… GERDA Patrzcie! Patrzycie! On się śmieje!… On, siedzący wedle drogi, Zrywa się na równe nogi, Zapisuje w księdze swej Każdą duszę z skalnych kniej, Każdą sobie uprzytomni, O niewielu on zapomni, Toć dziś pusty kościół mamy, Zawarte już wszystkie bramy, Nasz ksiądz proboszcz — jasna rzecz — Na jastrzębiu uciekł precz! / przeskakuje opłocie ogrodu i gubi się w skałach / AGNIESZKA / zbliża się do Branda i mówi głosem stłumionym / Idźmy! Czas już! BRAND / patrząc na nią z osłupiałym wzrokiem / A którędy? *Tędy* pójdziem, czy *tamtędy*? AGNIESZKA / cofa się przerażona / Brand, twe dziecko! BRAND / zbliża się do niej / Juści-ć, żono, Byłem wprzódy księdzem pono, Niźli ojcem. AGNIESZKA / cofa się jeszczce dalej / I sam Bóg, Gdyby tak się pytać mógł, Czyż odpowiedź jaką dam? BRAND / postępuje znowu za nią / Mów, jak matka! Nie wiem sam! *Ty* ostatnie słowo masz! AGNIESZKA Żona-m twa! Ty drogę wskaż, Na twój rozkaz zegniem kark Ja i ty!… BRAND / chce ją pochwycić za ramię / Weź od mych warg Ten wyboru kielich! Biedy Ujmij mojej! AGNIESZKA / cofa się i opiera o drzewo / Czyżbyś wtedy Zwał mnie jeszcze matką? Powiedz! BRAND Nagły błysk na mój manowiec! AGNIESZKA / z mocą / Masz ty jeszcze wybór jaki? BRAND Nowe mi błysnęły znaki! AGNIESZKA Czujesz się wybrańcem? BRAND Tak! / chwyta ją silnie za rękę / Życie daj lub śmierć na szlak, Który mej odwagi czeka AGNIESZKA Niechże duch twój iść nie zwleka Za rozkazem twego Boga! / chwila milczenia / BRAND Czas nam! Idźmy! AGNIESZKA / bezdźwięcznie / Jaka droga? BRAND / milczy / AGNIESZKA / wskazuje na furtkę ogrodową i pyta / Tu? BRAND / wskazuje na drzwi, prowadzące do izby / Nie! Tu! AGNIESZKA / podnosi dziecko do góry / Co masz tu u mnie, Mogę wznieść ku niebu dumnie, Wielki Boże! Twe to mienie! Na to moje dziś wołanie Przerwij i Ty swe milczenie! BRAND / patrzy chwilę osłupiały przed siebie, wybucha łzami, załamuje ręce nad głową, rzuca się na schody i woła / Daj mi światła, Jezu Panie! / KONIEC AKTU TRZECIEGO. / Akt czwarty / *Wieczór wigilijny na plebanii.* / / Izba pogrążona w mroku. Główne drzwi w ścianie tylnej; po jednej stronie drzwi, po drugiej okno. Agnieszka siedzi w sukni żałobnej przy oknie i patrzy w mrok. / AGNIESZKA Nie powraca, nie powraca! Co za pustka w tej godzinie! Czekam, patrzę, próżna praca, Serce me z tęsknoty ginie. O, jak smutnie! O, jak smutnie Śnieg pokrywa lasów szczyty, Wnet i kościół nasz pokryty Legnie niby w szarym płótnie. / nasłuchuje / Furtka skrzypi… Męskie kroki. / biegnie ku drzwiom i otwiera / Tyś to, luby? Dość tej zwłoki! / Brand wchodzi osypany śniegiem, w ubraniu podróżnym, które podczas następnych słów zdejmuje z siebie / AGNIESZKA / zarzucając mu ramiona na szyję / Długo byłeś poza domem, O, nie odchodź już ode mnie! Z widm naporem, z trosk ogromem Walczę sama nadaremnie. Co za klęska na nas spadła W dniach tych, w onej nocnej dobie! BRAND Dziecię, masz mnie znów przy sobie! / zapala świeczkę, słabe rzucająca światło na izbę / Czemu taka twarz pobladła? AGNIESZKA Nie sypiałam… tak, z tęsknoty! Czas uchodził bez wesela, Kiedyś odszedł, drogi, złoty! Potem zwiłam trochę ziela — Odrobinę… Niebogata Wiązaneczka, jeszcze z lata, Z góry, widzisz, przeznaczona Na to drzewko — dań zielona, Tak, dla niego! To wiązanie I dziś także *on* dostanie! / wybucha łzami / Boże!… A tam pada śnieg — BRAND Tam — na cmentarz, gdzie on legł. AGNIESZKA Ach ten wyraz! Święte Nieba! BRAND Przyzwyczaić ci się trzeba. AGNIESZKA Tylko nie dręcz tak straszliwie! Dusza moja ledwie żywie, Krew ocieka jeszcze z rany, Z kości moich szpik wyssany — Nie powstrzymam się od łez, Aż nadejdzie złego kres, Aż się wszystko lepiej złoży… BRAND Tak obchodzim dzień ten boży? AGNIESZKA Nie! Lecz wybacz! Wspomnij proszę, Jakie były to rozkosze Jeszcze, widzisz, w zeszłym roku… Potem — febra — jak to boli! I dziś on… BRAND / twardo / Na bożej roli, Na cmentarzu! AGNIESZKA / z krzykiem / O, daj spokój Temu słowu! BRAND Pierś swą okuj I wyrzucaj z całych sił, Choćby strach cię w kłębek wił, Słowo, które cię przeraża! Bije na nas moc cmentarza, Jako fala bije w łódź Niespodzianie!… AGNIESZKA Rzuć to, rzuć! Wszak i duch twój dzisiaj nie wie, Jak zagasić to zarzewie, Które ci ten wyraz nieci! Pot na czole twoim świeci, Wywołany jego tchem! BRAND Pot, co lśni na czole mem, To fiordu wilgna sól. AGNIESZKA A ten w oku twoim ból, Ból kroplisty, czy to lód Roztopiony, który wprzód Lśnił na mroźnych ścianach skał? Jakbyś płynny kruszec lał, Tak on pali! Serce twoje — Oto źródło!… BRAND My oboje Bądźmy mężni! Złączonemi Walczmy siły o kęs ziemi, Wydzieranej trosce naszej, Niech nas żaden ból nie straszy! Jakiż ze mnie był to mąż! Wciąż śród burzy, w wichrach wciąż, Śród spienionych groźnych fal! Mewa mknie z przestrachu w dal, Wał na pokład się nasz wspina, Maszt się łamie, pęka lina, Szalejący siecze grad, Żagiel zdarty już na szmat, Groźne strzępy w groźnym wirze, Fala z grzmotem łódź nam liże, Nie przestaje tryskać, róść, Jęczy, zda się, każdy gwóźdź, Śród straszliwych, czarnych chmur Grzmią lawiny gdzieś od gór. Zbladło ośmiu mych wioślarzy, Na ich sinej, trupiej twarzy Lęk i trwoga, a przy sterze Ja, bez strachu, w żarnej wierze Słowa sypię płomieniste — Tak mi było, że zaiste Moc się ma do mego dzieła Od samego Boga wzięła. AGNIESZKA Łatwo czoło stawiać burzy, W niebezpiecznej stać podróży, Lecz spójrz na mnie: ja w tym żlebie Martwe moje życie grzebię, Mej powszedniej, marnej troski Nie zakłóci rozkaz boski, By się dusza spłomieniła W jakimś czynie! Snać mogiła, A nie świat to, co do szczytu Rwie nas w górę! Gdybyś ty tu Siedział, mężu, w takim cieniu, Prawiłbyś o zapomnieniu? BRAND Ty nic nie wiesz dziś o czynie? Może właśnie dziś jedynie Czyn masz spełnić najgłówniejszy? Może twój ten ból dzisiejszy Zyska korzyść z mych katuszy? Często łza mi oko prószy, Duch mój milknie, umysł mięknie — Zda się, iże szczęście pięknie Służy temu z woli Boga, Kto do syta, żono droga, Płakać może! W takim czasie, Gdy tak płaczę, wraz mi zda się, Jakby mi się jawił Bóg, Jakbym wówczas i ja mógł Tulić się do Jego łona, Jakby dusza obarczona Wyzwalała się z swej troski, Wzięta w uścisk ten ojcowski. AGNIESZKA Obyś nań tak patrzył zawsze, Obyś widział najłaskawsze Oko ojca, a nie pana! BRAND Czyż ja, żono ukochana, Przeciw Niemu stawać mogę? Mam hamować Jego drogę? Przed zmysłami on dziś mymi Musi stać, jak świat, olbrzymi, Mocny, wielki — takim wraz Chcę go mieć i w nasz ten czas, Choć tak marny! Ty atoli Możesz zbliżać się do woli Do ust Jego, na frasunek Brać ojcowski pocałunek, Pić ze źródła wszechmiłości, Gdy w twej duszy trud zagości, Spocząć przy nim i z powrotem Pocieszona odejść potem, Aby, mając jego ognie, W swych źrenicach krzepić męża: Niechaj siły swe wytęża Na czyn nowy! Niechaj pognie Przeciwności… Widzisz, żono, To ci jest małżeństwo pono Najprawdziwsze, jądro, sedno, Że, gdy walczyć musi jedno, Wówczas drugie rany leczy. W tym objawia się treść rzeczy, Jednia przez to straszne dwoje!… Wówczas, kiedyś życie swoje, Oddzielając się od świata, Oddawała, w hart bogata, Mnie — tak, wówczas to mi dano, Żeś mi wniosła jako wiano To, iż walczyć mam do końca W krew pijących żarach słońca, Lub w wilgotnych chłodach nocy, Pełen wiary, pełen mocy, Ty zaś masz w zmęczeniu mojem Świeżym rzeźwić mnie napojem Swej miłości, masz nawzajem Swej dobroci gronostajem Umilać mi pancerz mój! Oto, gdy ja idę w bój, Twego czynu treść niemała! AGNIESZKA Temum ja się dziś oddała, Ale wszystko nadaremnie! Wszystkie myśli, plany we mnie, Wszystkich pragnień moich praca Do jednego ciągle wraca — Wszystko to li sen jedynie! Lecz to razem z łzami spłynie I ja znowu znajdę siebie, W obowiązku się zagrzebię! Brand, tej nocy w ten mróz krzepki Przyszło do mnie z swej izdebki, Przyszło świeże, jasne, zdrowe, Tak, jak dawniej — drobną głowę Do posłania mego tuli, Wznosi drobne swe rączęta. Jeno była coś zziębnięta Ta dziecinka w swej koszuli. Zdało mi się, że dłoń skrzepła Błaga choć o krztynę ciepła… Zerwałam się — BRAND Żono droga! AGNIESZKA O, tak! Marzła ta nieboga! A inaczej czyż być może, Gdy ma z desek zimne łoże? BRAND Nie wyciągaj zwłok spod śniegu! Alf w aniołów dziś szeregu! AGNIESZKA / odsuwa się od niego / Grzeb się, póki sił ci stanie, W mej katuszy, w mojej ranie! Zwij *zwłokami* go, on przecie Zawsze, zawsze moje *dziecię*. Ciało dzielić mam i duszę? O, tak prędko, wyznać muszę, Odróżniać się nie nauczę: Straciłam do tego klucze! To i tamto dla mnie jednem: Alf, co tu pod śniegiem leży, I ten Alf, co tam w odzieży Lśni anielskiej. BRAND Nim z twym biednem Będzie sercem spokój, juści Dużo krwi twa rana puści. AGNIESZKA Weź łagodnie się do dzieła, A ma dusza nie zginęła, Otocz mnie swą mocną ręką, Ale niechaj będzie miękką Rada twoja, mężu mój! Mówią, że, gdy jaka dusza O koronę życia rusza W ciężką walkę, w twardy bój, Słowa twe są jako grom! Czyż nie nadasz swoim tchom Dźwięku pieśni, co w sen pieści I najkrwawszy zjaw boleści? Nie masz słowa w swym ukryciu, Co nas nurza w świetle, w życiu? Bóg twój chodzi w twardej zbroi, O mą boleść On nie stoi, Z biednej matki drwi, nie krzepi — BRAND Myślisz, że ci będzie lepiej Z Bogiem z tych dawniejszych lat? AGNIESZKA Niech nie cofa się nasz świat! Przecież nieraz mi się zdaje, Że przede mną lśnią się kraje, Które zgasły w twej pamięci, Że mnie dawne szczęście nęci. Łatwo dźwignąć, ponieść trudniej — Tak przysłowie dawne prawi. Stopy mi twa droga krwawi, W uszach mi twa wola dudni, Twoja praca, twoje cele, Twe pragnienia — to za wiele Dla mnie, biednej; ten ponury Żleb, ten fiord, te ciasne góry. Ta samotność, te nawały Wspomnień… jeno, że za mały Kościół… BRAND / jakby trafiony gromem / Kościół?… Myśl to może, Która krąży już w przestworze? A dlaczego? AGNIESZKA / potrząsając smutnie głową / Zali w porę Zna przyczyny serce chore? Czasem chce się uciec doń — Jakiś nastrój, niby woń, Którą wiatry tu — nie wiada Skąd — przywiały swoim tchem. Lecz to jedno w duszy wiem, O tym serce mi wciąż gada, Że nasz kościół jest za mały. BRAND Jakiż to zawładnął ninie Duch w tej naszej biednej gminie? Jakież żądze tu powstały? Nie od dziś ta myśl mnie znana! Wszakżeż i ta obłąkana Wyrzekła ją kiedyś jasno: „Tam jest śmierć, tam jest za ciasno!” A i to, co słyszę oto, Nie jest jasne, jako złoto, Nie z czystego źródła cieknie. Ileż mi to kobiet rzeknie — Tak bywało — w oczy, w twarz: „Brand, za mały kościół nasz!” A jeśli ten potok skarg, Co z kobiecych płynie warg, Jest tęsknotą, którą mogę *Ja* ukoić?… Na mą drogę Bóg cię zesłał, żono luba, By mnie tutaj wzdyć zaguba Nie spotkała, kiedy w mroczy Stracą cel swój ślepe oczy. Żadna cię pokusa podła Z toru twego nie uwiodła. Gdy zdawało się, że ginę, Ty od razu mą dziedzinę Pokazałaś; gdym się prawie Równał z Bogiem, ty, w obawie O mą przyszłość, od mej głowy Los odpędzasz Dedalowy. O Agnieszko, twa to siła K memu wnętrzu odwróciła Te surowe moje lica. Słowa twego błyskawica Wlewa pewność znów w mój los, Światłem dla mnie jest znów głos, Ten twej świętej wargi grom! Mały jest nasz boży dom: Wielki wznieśmy Mu przybytek! Dziś ten zdrój światłości wszytek Widzę w tobie stokroć jaśniej, Niż gdykolwiek. O, nie gaśnij! Cofnij prośbę nadaremną, Zostań ze mną! Zostań ze mną! AGNIESZKA A więc, domie ty żałoby, Na wieczyste ja cię doby Dziś zamykam! Na zawory, Na grobowe twoje bramy Dziś pieczęcie nakładamy, Twierdzo wspomnień! Od tej pory Niech oddziela mnie od ciebie Zapomnienie! Niepokoje, Wszystkie biedne myśli moje W jego głębi ja pogrzebię — Wszystkie niechaj w nim utoną: Ja chcę być li twoją żoną! BRAND W górę wiedzie nasza droga. AGNIESZKA Nie za stroma!… To daremnie! BRAND Wyższy głos przemawia ze mnie. AGNIESZKA Sameś uczył, że u Boga Płomienista wola zawsze Znajdzie snać jak najłaskawsze Powitanie, chociaż w świecie Nie zwycięży… / chce odejść / BRAND Dokąd, dziecię? AGNIESZKA / z uśmiechem / Jeśli kiedy, to dziś zgoła Do roboty dom mnie woła; Zbyt rozrzutnie, zbyt bogato, Tyś mnie nawet łajał za to, Poczynałam sobie, pomnę, W tę ostatnią wilię: wszędy Pełno światła, ja w te pędy Znoszę stosy przeogromne Cukrów, ciastek i zieleni — Od błyskotek dom się mieni, Śmiech i radość naokoło! I dziś ma nam być wesoło, Więc dlatego co tchu lecę, Pozapalać w domu świece, Przyozdobić go porządnie, Aby Bóg, jeśli zaglądnie Poprzez drzwi te, miał przed sobą Swoje dzieci, co, z żałobą Już zerwawszy, nie są ślepi Na moc Jego, jak najlepiej Święto Jego dziś obchodzą! Czyż me siły mnie zawodzą? BRAND / przyciska ją do siebie i potem puszcza / Zapal światło!… Twej to głowy Rzecz!… AGNIESZKA / ze smutnym uśmiechem / A ty mi wielki, nowy Wzniesiesz kościół!… Tylko wraz! / wychodzi / BRAND / patrzy za nią / Ponadludzkiej cierpliwości Wola wciąż w jej sercu gości. Chociaż bywał taki czas, Że ją rzucił duch i siła, Wola jej nie porzuciła. Niech jej Twa się łaska święci, Wielki Boże! Zbaw ją, zbaw! A mnie weź ten kielich chęci, Bym sępowi srogich praw Kazał chwytać ją za szyję!… Niechaj słodycz życia pije! Ja mam siły, męstwo mam, Pragnę dźwigać tylko sam Jarzmo wspólne, byle ona Nie była tak umęczona! / słychać pukanie do drzwi w sieni — wchodzi Wójt / WÓJT Wita pana człek pobity. BRAND Człek pobity? WÓJT Tak, bez świty. Jeszczeć ja zeszłego lata Chciałem, aby pan do kata Poszedł sobie, chciałem, wróg, Wyrwać ziemię ci spod nóg. BRAND No? WÓJT A dzisiaj — daj pan dłoń! — Dzisiaj żal mi, składam broń. BRAND Czemu? WÓJT Większość jest za panem. BRAND Tak? WÓJT Czy panu to nieznanem? Pana dzisiaj pełno wszędzie! Mówię szczerze: co to będzie, Od niedawna lud tu słucha Czegoś, co nie z mego ducha. Stąd wyciągnąć łatwo wnioski, Że pan źródłem mojej troski, Że przez pana wiatr ten wieje… Daj pan rękę — mam nadzieję, Że będziemy żyć spokojnie. BRAND Nie ma końca takiej wojnie, Pokąd jeden z nas nie złamie Swego miecza. WÓJT Gdzież o tamie Mówić lepszej ponad zgodę, Ponad rozejm dobrowolny! Jam do walki już niezdolny, Siły moje już niemłode, Jam jest człek, jak inni ludzie, Lubię składać broń po trudzie Nadaremnym wobec broni Mego wroga… W tej pogoni Żaden kijek mi nie starczy, Gdy nad głową miecz mi warczy. Wszyscy mnie osamotnili, Najrozumniej w takiej chwili Jest się poddać… BRAND No, a jeśli Informacje złe ci znieśli, Żem ja w oczach twych silniejszy, Że mam większość w czas dzisiejszy? WÓJT O, i jaką!… BRAND Tak, dziś może, Ale, jeśli w jakiej porze Odwołam się do ofiary Po poważne, wielkie dary, Kogóż wówczas lud wybierze? WÓJT O poważnej pan ofierze Mówisz ze mną? Mnie się zdaje, Że nikt pana nie wyłaje. O cóż idzie? O kieszenie! To dzisiejsze pokolenie Takim się już *ludzkim* mieni, Że w ofierze, prócz kieszeni, Nic lepszegoć nie przyniesie. Jeno dziś mnie złości biesie Porywają, że z zapałem I ja tutaj gardłowałem Za ludzkością i w ten sposób Obniżyłem u tych osób Ich ofiarność. Głupi człek, Swej korzyści jam się zrzekł, W pewnym względzie — z tym się licz — Sam kręciłem na się bicz! BRAND Może… Tylko, że człek taki, Co się innym dał we znaki Siłą i odwagą swoją, Nie tak łatwo z swą się zbroją Żegnać gotów… Co do bicza — Ot, przypowieść to zwodnicza! Mąż do czynu wzdyć się rodzi, A zaś celem, w który godzi, Będą zawsze raju wrota. Niech się straszny orkan miota, Niech się rzuca groźnie, srodze, Mąż nie cofnie się w swej drodze!… Nie zawoła: Sam ja, sam, Bliżej stąd do piekła bram! WÓJT Cóż ja na to rzeknąć mam? Ani tak, ani też nie! Nieraz człek się darmo pnie, By nie męczyć zbytnio nóg, Szuka sobie innych dróg. Wszelka praca, trud nasz wszystek Ma nam jeden nieść pożytek. Gdzie nie można prosto z mostu, Trzeba chyłkiem, nie po prostu. BRAND Przeto jednak być nie może Czarne białem?… WÓJT Mocny Boże! Cóż, że o kimś ktoś tam rzekł: Biały jest, jak szczery śnieg, Jeśli inny mu odrzecze: Czarnymś jest, jak śnieg, mój człecze! BRAND I pan również? WÓJT Tak dokładnie Rozważywszy, rzec wypadnie: Nie jest czarny, szary raczej! Wnet wyłożę, co to znaczy. Ludzkość dziś przenika czasy, Nie pozwolą dzisiaj masy Władać sobą — rzecz niegodna! Ziemia nasza jest swobodna, A za cenę, iże słowo Każde brzmieć ma jednakowo, Ma tę samą wartość mieć. W ładną by się dostał sieć, Kto by sam rozstrzygać chciał, Przeciw wszystkim, tak na schwał, Co jest czarne, a co białe. Mówiąc krótko: pan, przy sobie Mając większość, chcesz mnie w grobie Naprzód zamknąć. Jeno całe, Widzisz, szczęście dzisiaj u mnie, Że, miast się ułożyć w trumnie, Ja na pański skaczę wóz, By mnie razem z panem niósł! Tylko błazen lżyć mnie może, Że nie chciałem iść na noże! Jednak nowy duch w tej gminie Bierze mi to za złe ninie, Widzi we mnie fałsz i błąd. Ni to zowąd, ni to stąd Mówi dziś powszechnie on, Że tej nowej wiedzy plon Od rocznych sprzętów więcej wart — Tak wciąż wygłasza niby z kart. Tam, gdzie potrzeba, dzisiaj lud Nie pójdzie chętnie tak, jak wprzód. Przykro jest, panie mój kochany, Tak grzebać milczkiem swoje plany, Co budowały drogi, mosty, Suszyły bagna. Lecz cóż prosty, Ludzki nasz rozum tu wydoła? Trzeba się poddać! Niewesoła Dola słabszego! Na tej niwie Trzeba mi czekać dziś cierpliwie, Kornie przykucnąć, aż jaśniejszy Zgotuje los mi dzień jutrzejszy. Tak utraciłem łaskę ludu, Jakem ją zdobył… Teraz trudu Trzebać nowego, moja głowo, Aby odzyskać ją na nowo! Na to swe wszystkie siły znoś! BRAND Więc łaska ludu — oto oś, Około której twój się kręci Zabieg wszelaki. WÓJT Nie! W pamięci Tegom ja nie miał! Nie! W mym czynie Była li zawsze myśl jedynie O dobru sprawy pospolitej. Rzecz oczywista: znamienity, Dobrze spełniony czyn bogaty Pewnej spodziewał się zapłaty. Człowiek ruchliwy, człek, co umie Wykonać to, co w swym rozumie Zacnie zbudował, chce, mój złoty, Widzieć owoce swej roboty, Kłos pełny ujrzeć z swego ziarnka, A nie, jak to się nieraz dzieje, Walczyć o głodzie za idee. Nie masz li włożyć co do garnka, Trudno ci będzie, choćbyś chciał, Służyć li drugim! To już szał, Zwłaszcza jeżeli żonę masz, I kupa córek patrzyć w twarz. O, w takich razach trzeba wprzód Głód zaspokoić, domu głód! Idea żadna nie napoi I nie nasyci dziatwy mojej. A gdyby mnie kto łajał za to, Wnet ja mu na to, jak na lato: Owszem, lecz złym przykładem świeci, Kto głodzi żonę swą i dzieci. BRAND Więc pański plan? WÓJT Budować, panie! BRAND Jak to? Budować? WÓJT Budowanie Mam dziś na myśli — dla korzyści Ludzi i mej. Najoczywiściej Wprzód odbuduję gmach swej sławy — Na gwałt wymaga on naprawy! Wybory mamy już za pasem, Toteż, jeżeli mi tymczasem Coś porządnego wznieść się uda — A to nie żadne przecież cuda — Mam kota w worku: na pewniaka Będę wybrany. Rzecz jest taka, Że człek się może przystosować Do żądań czasu. Boże prowadź! Mówią, że lud innego chleba Dziś potrzebuje, że go trzeba Podnieść na duchu! Człowiek słucha, Lecz ma za mało w sobie ducha, Ja co najwyżej, panie drogi, Mogę postawić go na nogi, Lecz, jak to rób, jak k temu dąż, Jeżeli gmin by jeden mąż Przeciwko tobie dzisiaj stoi? Nie chcąc się waśnić jeszcze bardziej, Mam coś, czym ludek nie pogardzi: Ot, myśl powstała w głowie mojej, By, zarzuciwszy celów mnóstwo, Na cel nasamprzód wziąć ubóstwo. BRAND I co, wytępić? WÓJT Nie! Z tym bieda! To tak wytępić już się nie da! To społeczności wrzód niezbędny! Można je tylko tak w oględny Jakowyś sposób zamknąć w ramy, Tak, ograniczyć! Posiadamy Środki po temu. Panie mój, Wszakże ubóstwo to jest gnój, Na którym grzech najlepiej wschodzi; Nie brnijmy dłużej w tej powodzi. BRAND Cóż pan zamierzasz? WÓJT Pan nie zgadnie? Nasamprzód chyba mi wypadnie Dla rozwiązania naszej kwestii I dla odcięcia łba tej bestii, Dla dobra wiernych tej parafii Zbudować własny dom dla mafii, Dom dla ubóstwa, dom zakaźny — Cel w moim słowie jest wyraźny… Pan należycie to ocenia: Ot, chronić ma od zakażenia! A iżby pełna była treść, Pragnę tuż obok areszt wznieść! Tak, w drugim skrzydle — sens jest krótki: Przyczyny mają się i skutki Pomieścić tu pod jednym dachem, Ścianą li jedną oddzielone. Tak rzecz się ma z tym, na obronę Ludzką wzniesionym, moim gmachem. A, że już jestem w swym zapale, Zamierzam również wznieść i salę W tym samym domu na biesiady, Czy na zebrania naszej rady, Tak, na wybory, czy zabawy, By miał gdzie wytchnąć człowiek prawy, By miał wygłaszać gdzie swe mowy: Ot, polityczny dom ludowy. BRAND Dom będzie pełny, niewątpliwie… Ale o jednym — ja się dziwię — Toś pan zapomniał… A to przecie… WÓJT Rzecz najgłówniejsza jest na świecie, Wiem: nam wariatów trzeba domu! Myślałem o tym, ale komu Udźwignąć ciężar ten olbrzymi? Obrachunkami jam tu swymi Wykalkulował, że nie lada Suma na taką rzecz wypada. Trza kapitału jednej trzeciej, Jeśliby każdy, w kim się nieci Zapał do czynu, w kim jakowa Wspaniała, wielka myśl się chowa, Zechciał zamieszkać w takim gmachu. Trzeba bez lęku i bez strachu, Mając na myśli przyszłych gości, Powierzyć także coś przyszłości, A nie budować li dla siebie, Toć dzisiaj, niby grom na niebie, Z strasznym pośpiechem pędzi świat… Potrzeby rosną z biegiem lat, W każdym zawodzie talent, siły, Tak się straszliwie rozpędziły, Jak gdyby w tej gonitwie lutej Siedmiomilowe miały buty! Zbyt to kosztowny, niezbyt łatwy Byłby to trud dla potomności, Budować takie olbrzymiości Dla siebie, żon swych, dla swej dziatwy. Przeto powiadam: pan pozwoli: O to niech głowa nas nie boli. BRAND A kto zbyt wielkie chce skandale Wszczynać, ma wielką na to salę. WÓJT / zadowolony / Owszem, ta zwykle jest zawarta — Trafił pan w sedno. Jasna karta: Gmach taki według moich datis, A dom wariatów mamy gratis! Od razu więc, za mą odwagą, Pod jednym dachem, jedną flagą, Złączą się wszystkie elementy, Co nam największe robią wstręty W naszym powiecie: więc ubodzy, Więc ci, co grzechów swych na wodzy Utrzymać nie chcą, czy nie mogą, Więc ci wariaci, co się drogą Włóczą bez dachu i kaftana, Dalej swobody samej kwiat — Walka wyborcza, zdrój cnych rad. Do uchwał sala, jak wybrana, Gdy trzeba powziąć to i owo, Ażeby powiat miał się zdrowo. Wreszcie dla biesiad ściany lube, By było oblać gdzie tę chlubę, Że nasz praojciec zwał się Bela! Gdy się to uda — człowiek strzela, Bóg nosi kule — wówczas będzie Dla gór mieszkańców w każdym względzie Jakowaś możność czynić zadość Zacnym pragnieniom, mieć swą radość. Biedni my w górach, ale, panie, Gdy taki dom ludowy stanie, Od razu każdy znawca powie: Dobrze rządzicie, cni panowie! BRAND A skądże środki? WÓJT Prawda, środki — To punkt, jak zawsze, bardzo wiotki, Nieduża świadczeń jest ochota, Na nic też pójdzie ma robota, Jeśli ich sobie nie zniewolę. Pan wszystko zrobisz w naszym kole: Gdy pan mnie poprzesz słowy swemi, Gmach się mój wnet podniesie z ziemi, A, skończę dzieło to ogromne, Już ja o panu nie zapomnę. BRAND Pan chce mnie kupić, mówiąc szczerze? WÓJT Skądże się panu myśl ta bierze? Znaczy, że szukam li sposobu, Aby znieść przepaść, co nam obu Tak niepotrzebne niesie szkody… BRAND Toś pan źle trafił… WÓJT Znam powody: Ten wielki ból, ta świeża rana — Lecz mnie ośmielił spokój pana, Wreszcie wpływ pański, tak szeroko… BRAND Suche li mam, czy mokre oko, Jam gotów zawsze na usługi… Ale istnieje powód drugi, Że pan przemawia dziś daremnie. WÓJT Jakiż to powód? BRAND Jest i we mnie Chęć budowania. WÓJT Co się dzieje?! Pan chcesz budować? Pan ideę Chcesz ukraść moją? BRAND Niezupełnie! pokazuje przez okno Widzisz w tej śniegu szarej wełnie… WÓJT Tam? BRAND Tak! WÓJT Tę wielką szarą stajnię Dla księżej trzody — tam, zwyczajnie, Przy tej siklawie? BRAND Nie! Tę małą, Spowitą w śniegu płachtę białą. WÓJT Kościół?… BRAND Ja większy, panie wójcie, Pragnę zbudować. WÓJT Stójcie! Stójcie! Od tego kroku, panie, wara! Pan chce mnie skrzywdzić, pan się stara Podejść mnie dzisiaj! Plan mój gotów, Żąda pośpiechu! Pan obrotów Używasz moich, by me strzały Gdzieś w pustym wietrze się rozwiały… Nie! pókim żywy… ku mej zgubie… BRAND Ulegać nigdy ja nie lubię. WÓJT Pan musisz ulec! Buduj sobie. Panie, mój areszt, on na dobie, Mój dla zakaźnych dom! Mój panie, Dom polityczny niechaj stanie Przez cię — in summa dom wariatów! Lecz któż się troszczy, do stu katów! O jakiś kościół, co próchnieje! Od lat to gnije — stare dzieje — A przecież stoi!… BRAND Tak, możliwie, Lecz dziś on stał się już za mały… WÓJT Nigdy me oczy nie widziały, Aby był pełny! Ja się dziwię — BRAND Więcej niż *jedna* dusza biedna Nie znajdzie miejsca w takiej kaźni. WÓJT / potrząsa głową, zdziwiony / Widzę w tym dowód najwyraźniej, Że — docierając tak do sedna Rzeczy — potrzebny nam jest raczej Dom dla wariatów!… zmienia ton Nie inaczej! Pókim żyw, kościół ten nie padnie Rozłączyć się wszak nie tak snadnie Z tym, co mamy według prawa — Mimo twych zabiegów, bratku, Nie zbędziem się twego spadku! Niechże na mnie czart nastawa, Ja, by feniks, znów odżyję W łaskach ludu! Niech mnie diabli! Z dłonią ja przy mojej szabli Pójdę walczyć, jeśli czyje Zechcą ręce tych wybrzeży Pomnik burzyć! Niech pan wierzy: Głaz ofiarny naszych dziadów Stał tu kiedyś, według śladów Dawnych sądząc, a zaś potem Zrabowanym mężnie złotem Kościół tutaj postawiły Nasze ojce!… I tak miły Dom ten boży tutaj stoi W swej prostocie, w chwale swojej, Czarem dawnych dni omszały. BRAND Lecz, co z dawnej wzrosło chwały, Pogrzebane dziś w popiele, Baśń li żyje — to niewiele!… WÓJT O to idzie! Tak jest stary Kościół nasz, że nie do wiary: Z dawnych ścian nie został ślad — Lecz, gdy jeszcze żył mój dziad, Wskazywano dziurę w ścianie, Pozostałość… BRAND Dziurę? WÓJT Panie, Coś jak trzy wypchane wory! BRAND No, a ściana? WÓJT Owej pory Już nie było jej na świecie! Przeto mówią: darmo chcecie Burzyć, księże, ten zabytek! Czyn to, mówię, byłby wszystek Barbarzyński, wbrew naturze, Wprost haniebny!… Przy tym duże Gdzież pieniądze? Głowę daję, Że nie takie tu zwyczaje, Iżby nasze biedne chłopy Zabierali się w te tropy Do swej kabzy — dla chimery! Wiedzą w swojej wiedzy szczerej, Że i po co sypać grosze Na rzecz, która się po trosze Trzyma sama, dobrze trzyma!… O, jasnymi trza oczyma Patrzeć na to! Na mą grzędę Przejdą wszyscy. Ja się będę Śmiał, nie ty, mój księże. BRAND Drogo Nie zapłaci nikt, nikogo Do bankructwa nie przywiedzie Nowy dom dla mego Bóstwa! Do żebraków ja się mnóstwa Nie ucieknę! Nie, na biedzie Nie zbudują go me ręce — Własne środki swe poświęcę, Cały spadek!… Teraz, panie, Czy masz do mnie zaufanie? WÓJT / z załamanymi rękoma / Świat się pruje w wszystkich szwach! Nawet w miastach takiej rzeczy Nie zobaczy rozum człeczy; A cóż dopiero tu — aż strach! — Gdzie to każdy raczej grzebie Grosz swój w ziemi, niż w potrzebie Miałby oddać go jakowej Na cel gminny! A pan, zdrowy Na umyśle, całe spusty Wręcz otwierasz, tak, kaskady Szumne, lśniste! Nie ma rady — Nie wyrazić tego usty — To sen chyba! — BRAND Wobec swojej Własnej duszy jam się spadku Wyrzekł dawno… WÓJT Człek się boi Wierzyć uszom… „Mój ty bratku — Myślę sobie, gdy mnie słuchy Dochodziły — jam niegłuchy — Ale możeż być w istocie, Aby ktoś poświęcał krocie Bez istotnej swej korzyści?” Lecz to pańska rzecz! Niech iści Plan się pański! Ja za panem! Z licem płomieniami zlanem Rób pan, działaj — ja bo wolę Spełniać cicho swoją rolę, Spełniać ją za twym rozkazem: Budujmy ten kościół razem! BRAND Pan, widzę, umiesz, panie drogi, Skakać na cztery kute nogi! WÓJT Juścić, że umiem! Juścić skaczę! Głupiec li popadłby w rozpacze! Głupiec li stanąłby w oporze!… Komuż ten tłum się łasić może? Temu, co karmić, sycić woli, Czyli też temu, który goli, Strzyże, obdziera go ze skóry? Do kroćset, panie! Na twe góry Idę wraz z tobą! Twoje kroki Wzruszenia budzą dreszcz głęboki! Szczęście, że właśnie dziś się jawię Na tej plebanii, boć ja prawie Mogę powiedzieć, że beze mnie Wszystko byłoby nadaremnie, Że plan mój pańskie plany budzi, A w każdym razie, że do ludzi Przedostały się… Otóż, panie, Jeśli na zimę kościół stanie, Właściwie moją to zasługą. BRAND Aby nie wdawać się w rzecz długą Minionych czasów tych ruinę Należy zniszczyć… WÓJT / wygląda / A niech zginę! Widząc ją w świetle tym dwojakiem, W tym śniegu świeżym, z tym majakiem Księżycowego światła w górze, Należy przyznać, iż nieduże Ma prawo bytu, że, istotnie, Zburzyć ją lepiej tysiąckrotnie. BRAND Czemu? WÓJT Za stara! Niebywały Fakt, iżem spał tak wieczór cały! O, tam, pod kurkiem krzywa belka! Klęska nastąpić może wielka, Wprost niebezpieczna taka dziura! A gdzież jest styl, architektura? Nigdzie ni śladu jakiejś sztuki! A jakże nazwać takie łuki? Fachowiec rzekłby: wprost okropne! Ja się nie dziwię! Swego dopnę, Zburzę!… Na dachu mech się ściele — Gdzież on pamięta króla Belę? Szacunek nazbyt tutaj wzrasta! Chyba największy entuzjasta Pojmie, że kojec taki — w sumie — Istnieć nie może… Pan rozumie? BRAND A jeśli ludzie rzekną zgoła: „Nie chcemy burzyć ścian kościoła?” WÓJT Nie zechcą inni, to ja zechcę! Zaufaj mi pan! Mnie to łechce, Ja całą sprawę poprowadzę, Ślicznie ociosam i ogładzę, Poprę gadaniem i pisaniem, Od razu z nią na czysto staniem. A gdy ominie mnie poparcie Ze strony głupców, przeotwarcie Sam się od razu z tym załatwię, Sam chwycę topór i siekierę, Ażeby zwalić tę ruderę; Żonie rozkażę swej i dziatwie; Niech wszystko robi według sił! Nie będzie już ten straszak gnił!… BRAND Cóż to za ton! Mój przyjacielu, Inak gadałeś przed niewielu Jeszcze chwilami. WÓJT Owszem, owszem, Być wielostronnym jest czymś zdrowszem — Tak uczy ludzkość! Rzeknę jeszcze, Iż prawdą jest, co mówią wieszcze, Że duch dostaje skrzydeł, słowy Mówiąc innymi, że gotowy Bywa do lotu — znaczy: może Latać… Adju! Chrońże was, Boże! / bierze kapelusz / Ja ku mej bandzie… BRAND Jakiej? WÓJT Ano, Przychwyciliśmy dzisiaj rano Na końcu wioski — cóż pan rzecze? — Bandę cyganów! Ćmy człowiecze, Straszne brzydale, wszystko w kupie, Jak skrępowany drób, w chałupie Leży sąsiedniej; lecz kto zgadnie, Czy dwóch lub trzech się nie wykradnie? — BRAND Przecież już wilię oddzwoniono. WÓJT Kłopot nam sprawia plemię ono, Choć w pewien sposób — niech pan wierzy — Do naszej gminy też należy — / śmieje się / Nawet do pana!… Chcesz zagadki? Masz pan od razu takie kwiatki: Są oto ludzie, co istnieją Dzięki tym właśnie, dzięki którym I pan istniejesz; a zaś wtórym Znowu zawrotem, spraw koleją, Istnieją przez to, że z plemienia Są znów innego… Czy ocenia Pan tę zagadkę? BRAND / potrząsa głową / Pusta praca… Tyle zagadek!… Człowiek maca, A wszak nie może dojść do celu! WÓJT Lecz ta jest właśnie jedna z wielu, Które odgadnąć nie tak wściekle Trudno… Słyszałeś pan o piekle, Jakie miał jeden z naszych ludzi? Ciekawość może w panu wzbudzi, Że człek ten, zresztą całkiem tęgi, Od matki pańskiej dostał cięgi. BRAND Jak to? WÓJT Wysoko panicz godził: O rękę matki twej zachodził, O rękę panny przebogatej, No, i, jak mówią, dostał baty, Panna posłała go do diabła, I cóż on robi? Ot, osłabła W nim wszelka sprawność: bez rozumu Do cygańskiego przystał tłumu, Wziął z nich kobietę i przed skonem Krew swą zostawił w zatraconem Gnieździe tych czartów, no, i wiecie, Po nierządnicy, po kobiecie Tego szaleńca, na nas żywa Przeszła pamiątka i we znaki Wciąż się nam daje… BRAND Któż to taki? WÓJT Pan znasz ją: Gerda się nazywa. BRAND / głosem stłumionym / Gerd! WÓJT / wesoło / Ano, masz pan tę zagadkę! Wcale nietrudne rozwiązanie: Krew jego żyje przez to, panie, Że człek ten kochał waszą matkę, Gdyby nie była mu tak miła Ta, która pana porodziła, Nie byłby spłodził on tej dziewki… BRAND Powiedz mi, wójcie, w jaki sposób Zbawić ich dusze? WÓJT Dla tych osób — O, to bynajmniej nie przelewki! — Nie ma ratunku! Pozostały Dla nich jedynie kryminały… Chcąc dla nich oko mieć łaskawe, Czartowi odebrałbyś strawę, Bez której on, przeklęty czart, Niewiele chyba byłby wart! BRAND Na myśli miałeś pan budowy, Zbawienia bliźnich plan gotowy… WÓJT Ledwie-m go wniósł i, widzi pan, Już wycofany ten mój plan. BRAND A może da się przeprowadzić? Warto byłoby się naradzić. WÓJT / z uśmiechem / Cóż to za ton?! Mój przyjacielu, Inak łajałeś przed niewielu Jeszcze chwilami… klepie go po ramieniu Próżna praca — Nikt tu już z grobu nie powraca, Stanowczość męża jest ozdobą. Adju! Nie będę dłużej sobą Zajmował pana. W drogę! Jazda! Do swego drobiu! Trzeba gniazda Doglądnąć nieco — rozrzucone! Adju! Pozdrowić proszę żonę! / odchodzi / BRAND / po chwili głębokiej zadumy / Bezkreśna wina, gdzie li okiem Rzucę w przestworzu tym, szerokiem. Strasznie się wikła losów przędza: Wszędzie się krzewi grzechów nędza, Grzech i plon grzechu w dzień dzisiejszy W związek się łączą najstraszniejszy, Ażebyś wiedział, jak się w jedno Zlewa z bezprawiem prawa sedno. / podchodzi ku oknu i patrzy długo w dal / Niewinne jagnię, skarbie rzadki, Padłoś przez upór mojej matki…. Duch jakiś błędny, synku drogi, Zniósł nam płomienną moc przestrogi Od Tego, który, nad chmurami Tron mając górny, włada nami… Kazał przeznaczeń rzucić kości… A ten nieszczęsny duch ciemności Rodzi się tylko dzięki temu, Że matka ma uległa złemu. I oto Bóg z owocu winy Uczynił wagę tej godziny Dla praw i ustaw — i wraz żenie Grom swój aż w trzecie pokolenie. / cofa się przerażony od okna / Spełnij się, prawo! Tak chcą nieba… Nasamprzód szale zrównać trzeba! *Gotowość li ofiary* wznosi Języczek wagi! Nie wygłosi Wyrazu tego świat; dziś dziatwa Ludzka ten wyraz znać się lęka! / chodzi długo po izbie / Modlić się? Modlić? Rzecz to łatwa — Stara na ogół to piosenka — Zna ją bogaty i ubogi! Gdy grom na ludzkie sieje drogi Swą błyskawicę, na kolana Padają wszyscy, by u Pana Nieznanych torów żebrać łaski! O pośrednictwo Chrysta wrzaski Czyni się wielkie, pod niebiosy Wznoszą się ręce, płyną głosy, Wszyscy się modlą kornie, czule, Choć wszyscy grzęzną w zwątpień mule. Ale to dla nich wszystko jedno! Jeżeli w tym zagadki sedno, To i ja silnie pukać mogę Do Władcy, który wzbudza trwogę. / milknie i popada w zadumę / Przecież, gdy Alfa wziął mi k sobie, Kielich goryczy przy tym grobie Kiedy mi wypić kazał do dna, Gdy warga matki, w boleść płodna, Nie mogła z wargi swej dzieciny Wydobyć śmiechu — tej godziny Cóż się to działo? Czyż ja wtedy Nie łagodziłem swojej biedy Balsamem modłów? Skąd ta siła Oszołomienia, słodka, miła, Co, niby sfer muzyka, rwała Duszę mą k niebu?… Skąd ta cała Jasność, te żary przenajświętsze, Przenikające moje wnętrze? Czym się nie modlił? Tak, w tym dzikiem Nieszczęściu któż był spowiednikiem Mojego serca? Któż lekarzem Był mojej rany? Któż w tym wrażem Cierpieniu moim wlał mi moc, Moc wyrzeczenia?… Straszna noc Pokrywa wszystko! Gdzie, ach, gdzie mi Szukać światłości?!… Na tej ziemi Jedno li jest, mające oczy, Co widzą nawet w ślepej mroczy. / wola z lękiem / Światła, Agnieszko! Niech ukoi Światło mnie, żono, z ręki twojej! Światła!…. / Agnieszka otwiera drzwi i wchodzi z płonącymi świecami. Jasna smuga światła pada na izbę / AGNIESZKA O mężu mój! Azali Nie widzisz, jak się światło pali, Światło wilijne? Patrz, te świece — — BRAND / po cichu / Światło wilijne!… AGNIESZKA / stawia świece na stole / Długo trwało? BRAND Nie! Nie! AGNIESZKA Ty ziębniesz — o, za mało Ognia… poczekaj, wnet rozniecę. BRAND / silnie / Nie! AGNIESZKA / z uśmiechem / Duma taka w sercu-ć gości, Nie chce ni ciepła, ni światłości… / dokłada do pieca / BRAND / przechadza się po izbie / Hm! Nie chcę!… AGNIESZKA / sprzątając w izbie, spokojnie do siebie / Świece tu postawię. W zeszłorocznego wieczór święta Jak on podnosił swe rączęta Ku jasnym świecom, jak on, prawie Ginąc z podziwu, pytał: „Mamo, Czy to jest słońce?”… odstawia nieco świecznik Ach, to samo Światło dziś płynie tam, za ściany, Gdzie leży synek mój kochany, Śle pozdrowienie mu przez szyby Z tej jasnej izby, którą oto Musiało rzucić moje złoto; Lecz okna, widzę, są jak gdyby Mgłą też przyćmione… Mam jedwabną Chusteczkę — — / wyciera okno / BRAND / wodzi za nią oczyma i mówi cicho / Kiedyż to osłabną — Kiedyż się skończą szały burzy Na morzu cierpień? Już to dłużej Trwać tak nie może! To się *musi* Skończyć!… AGNIESZKA / do siebie / Jak jasno! Mój milusi, Spadła zasłona! Jak radośnie Światło z tej izby k tobie rośnie! Od razu zimna się mogiła W przyjemny kącik zamieniła, Abyś znów słodkie miał rozkosze. BRAND Co robisz, żono? AGNIESZKA Cicho, proszę!… BRAND / zbliżając się do niej / Podniosłaś storę… AGNIESZKA Znikł zbyt wcześnie Sen mój! BRAND Utracić mogą we śnie Siły swe ludzie bardzo dzielni! Spuśćże to znów! AGNIESZKA / błagalnie / Brand! BRAND Jak najprędzej! AGNIESZKA Nie bądź tak srogi! Ty! BRAND Spuść! Spuść! AGNIESZKA / przywiera okiennice / Nie będzie mu już światło róść! Teraz jest dobrze! Bóg nie będzie Sądził mnie za to, żem w snu krótkiej Znalazła chwili lek na smutki! BRAND O nie! Przenigdy! Masz w nim sędzię, Co akta twoje pobłażliwie, Widzisz, prowadzi, choć na niwie Duszy twej nieraz zbyt się pleni Chwast bałwochwalstwa! AGNIESZKA / wybucha płaczem / Kiedyż zmieni Twoje się słowo? Z żądaniami Swymi czyż skończysz? Patrz, przed nami Korona moich dni, odarta Z liści… BRAND Mówiłemć: Nic nie warta Wszelka ofiara, gdy nie *cała*… AGNIESZKA Ma *była cała*; nie została Z niej ani krztyna… BRAND / potrząsając głową / Czyż cię pchnęła Do ofiarnego dalej dzieła? AGNIESZKA / z uśmiechem / Żądaj!… W ubogim mym zasobie… BRAND Daj… AGNIESZKA Bierz! Cóż jeszcze oddać tobie? BRAND Swój ból, wspomnienie, swoją chuć Grzesznej tęsknoty — wszystko rzuć!… AGNIESZKA / w rozpaczy / Rwij z korzeniami! Masz! Niech bierze Dłoń twoja serce me!… BRAND Za katy Wszystko, cokolwiek dasz w ofierze, Jeżeli żal ci będzie straty! AGNIESZKA / przerażona / Stroma i wąska jest twa droga, Którą prowadzić chcesz do Boga! BRAND Tę tylko wola zna i ceni — AGNIESZKA A *łaska* milczy? BRAND / wymijająco / Perć z kamieni Ofiarnych. AGNIESZKA / patrzy przed siebie i mówi wzruszona / Mgły się dawne kłębią I uciekają!… O, ty słowo Pisma! Stoimy, patrz, nad głębią, Która nam wiry swe roztwiera. BRAND Cóż to za słowo? AGNIESZKA Że umiera Kto ujrzał ciebie, o Jehowo! BRAND / chwyta ją w ramiona i silnie przyciska do piersi / Nie patrz nań! Skryj się! Masz me łono! AGNIESZKA Nie? BRAND / puszcza ją / Nie! Nie słuchaj słów mych, żono! AGNIESZKA Brand, cierpisz! BRAND Kocham cię! AGNIESZKA Kochanie Twe jakżeż boli! BRAND *Nazbyt* boli? AGNIESZKA Nie pytaj mnie się! Przy twej doli I moja dola pozostanie! BRAND Jak to? Dla pustej ja zachcianki Sercem twe porwał w moje szranki, Precz od uciechy, od zabawy? Dlategom kładł ten wieniec krwawy Na twoje czoło? Chęć bezpłodna! Jakążby wartość miał ten do dna Wypity kielich? Żonaś moja, Więc rozkazuję ci: swe życie Masz oddać Panu całkowicie. AGNIESZKA Tak… Lecz nie odchodź ty, ostoja —! BRAND Wybacz! Spoczynku chce ma głowa — — Wkrótce świątynia strzeli nowa. AGNIESZKA W gruz się mój kościół rozpadł stary… BRAND Twej bałwochwalczej jeśli wiary Był kiedy świadkiem, niechaj ginie! / obejmuje ją jakby z lękiem / Błogosław Bóg ci — i niech ninie I mnie swej łaski też udzieli! / idzie ku drzwiom bocznym / AGNIESZKA Nie zgniewa cię to, Brand, jeżeli Troszeczkę okno to uchylę? Brand, mów, czy wolno? O, patrz, tyle… BRAND / w drzwiach / Nie! / znika w swym pokoju / AGNIESZKA Wszystkiego mi zabrania. Przygwożdżone okiennice, Łzami zlane moje lice — Deszczu biedna pragnie kania! Grób, niebiosa, ziemię, świat — Wszystko by mi zamknąć rad! Precz stąd! Precz stąd! Jak najprędzej! W takiej pustce, w takiej nędzy Krew ma płynąć już nie może! Precz stąd? Oczy boże, Ten surowy wzrok ponury, Czyż nie śledzą tam, z tej góry, Moich kroków? W tej rozterce Czyż uniosę i me serce? Czyż z milczącej mojej trwogi Wyrwę się tam, na te drogi, Prowadzące ku dolinie? / nasłuchuje pode drzwiami pokoju Branda / Czyta… głośno… Głos mój ginie, Nie dociera mu do ucha! Nie ma rady! Ach, nawet Bóg Nie spojrzy dzisiaj na mój próg! W ciszę zaszył się i słucha, Jakie mu składają dzięki, W szczęśliwości grzęznąc miękkiej, Strojni, świetni, dzielni ludzie. Dzisiaj wilia, dziś o trudzie Świat zapomniał, a mnie, biednej, Smutnej matce, ani jednej Nie zgotujesz, srogi Boże, Jasnej chwili!… zbliża się ostrożnie do okna A! Otworzę Te surowe okiennice… Niech w posępną tę izbicę Spłynie światło! Świec tych żary Niech oczyszczą jego mary Z piętna grozy!… Lecz tam syna Mego nie ma!… O jedyna, Słodka chwilo!… Święto dzieci!… Czy mu Pan Bóg też poleci Przyjść tu dzisiaj? Może stoi W tej koszulce białej swojej Poza ścianą? Do okienka Może puka jego ręka? Jakby jakieś ciche łkanie!… Alfie, słodkie me kochanie, Jakżeż ja otworzę tobie? Cóż ja, dziecko moje, zrobię, Kiedy ojciec zamknął pokój! W posłuszeństwo ty się okuj, Przecież nam go słuchać trzeba — Wróć do nieba! Wróć do nieba! Tam jest radość, tam rówieśni Jasne ci zanucą pieśni! Tylko nie daj płynąć łzom, Nie mów, że on zawarł dom, Kiedyś przyszedł ujrzeć nas. Małym dzieciom snać nie czas Wiedzieć o tym, jaką drogą Ludzie wielcy chodzić mogą!… Powiedz, że weń jakby grom Snać uderzył i że siłę Zabrał jego wszystkim tchom! Powiedz, że te listki miłe Sam on zbierał, zeszedł las, Że z tych leśnych niespodzianek On sam uplótł ci ten wianek…. / nasłuchuje, popada w zadumę i potrząsa głową / Ach! Ja marzę!… Inna ściana Dziś nas dzieli, zbudowana Z większej prawdy… Wprzódy ona Zginąć musi, spopielona W wielkim czyśćcu! Gmach ponury… Wprzód się muszą rozpaść mury, Prysnąć zamki, wprzódy święcie Muszą z kaźni bram pieczęcie Odpaść wszystkie — — tyle, tyle Musi jeszcze legnąć w pyle, Nim zobaczym się oboje! Chcę wytężyć siły swoje, Ziemię na tę życia grzędę Do ostatka znosić będę, Będę twarda, będę chcieć! Ale dzisiaj — Boże, świeć! — Mamy wilię… Prawda, tak! Najlepszego dzisiaj brak! O, radości! O, rozkosze! Ja na święto to poznoszę Wszystko, co mi pozostało Jeszcze po nim, a co — mało Rzec — największej jest wartości, Którą matka li najprościej Pojąć umie, gdy nieszczęście Pokazało jej swe pięście. / klęka przed komodą, otwiera szufladę i wyciąga z niej rozmaite rzeczy. W tej chwili Brand otwiera drzwi i chce do niej przemówić, ale, spostrzegłszy jej zamiary, staje w miejscu, Agnieszka go nie widzi / BRAND / cicho / Grób i grób! Wciąż cmentarz, cmentarz!! Kiedyż ty się opamiętasz?! AGNIESZKA Suknia, welon, płaszczyk — strój, W którym przyjął chrzest ten mój Skarb najdroższy! / podnosi sukienkę do góry, przygląda się jej i śmieje się / O, jak słodka Ta sukienka! Ma pieszczotka, Mój królewicz, me wesele, Był przecudny, gdy w kościele Siedział ze mną! A tu, oto W kabaciku tym me złoto Po raz pierwszy, gdy rok miało, Na powietrze się wybrało! Był za długi, prosto z igły, Ale bąk mój, lotny, śmigły, Wyrósł z niego prędko, wraz, Jakby człowiek z bicza trzasł… Niech tu leży!… Mój jedyny!… Rękawiczki!… Pończoszyny!… Tak, pończoszki!… Tu na głowę Jest nakrycie, tak, zimowe, Czysty jedwab, lśni się, świeci, Żaden pył go nie obleci! Tu do drogi różne szmatki; Kazał ojciec, ręce matki Zakutały w nie dziecinę! Zdało mi się, że już ginę, Tyle było tu roboty Z odwijaniem!…. BRAND / załamując ręce / Już nie zdzierżę! Czyż i tej ma się w ofierze Zbyć pociechy? Dosyć już! Na innego jarzmo włóż, Zelżyj, zelżyj, Boże wielki! AGNIESZKA Jakieś plamy! Czyż kropelki Łez mych kiedy padły na to? O, jak strojno! Jak bogato! Łzą sperlone, bólem zmięte — Blaski na nie rozlał święte Straszny wybór!… Z dnia ofiary Płaszcz królewski!… Odpędź mary, Pocieszże się, serce trwożne, W męce jeszcze mienne, możne! / gwałtowne pukanie do drzwi, Agnieszka odwraca się z krzykiem i spostrzega równocześnie Branda. Drzwi się otwierają z trzaskiem; Kobieta w podartym ubraniu, z dzieckiem na ręku, wchodzi pośpiesznie do izby / KOBIETA / spostrzegłszy ubrania dziecięce, woła do Agnieszki / Dziel się ze mną do ostatka, Ty, bogata, można matka! AGNIESZKA Dziesięćkrotnie tyś bogatsza! KOBIETA Nie jesteś od innych rzadsza — Puste słowa tu, jak wszędzie! BRAND Czego chcesz tu? Powiedz, powiedz!… KOBIETA Z tobą, klecho, nic nie będzie! Na siekący ten lodowiec, Na ten mroźny wichr pośpieszę, A nie poddam ucha klesze! Lepsze dla mnie morskie fale, Lepsze gnicie gdzieś na skale, Niż ta klesza mowa wściekła, Co zapędza mnie do piekła! Mojaż wina, że — do czarta! — Tylem warta, com jest warta?! BRAND / po cichu / Głos ten, twarz ta — nie, na Boga! — Przeczuć idzie ku mnie trwoga! AGNIESZKA Spocznij, jeśli tracisz władzę, Jeśliś głodna, ja zaradzę. KOBIETA Nam nie wolno, my, Cyganie, Mamy dom swój, swe mieszkanie Nie tam, gdzie się dobrze dzieje! Dziuple, drogi, wierchy, knieje To cygańskie są pałace! W ciepłej izbie, przy kominie Innym wszelka troska ginie. Za dużo już czasu tracę, A tam przecie, jak psi dzicy, Gonią wójt mnie i ławnicy — Chwycą i oddadzą straży… BRAND Tutaj nikt się nie odważy. KOBIETA Tutaj, gdzie mnie dach i ściany Więżą, gniotą? Nie, kochany, Lepiej nas tam wichr ugości! Jeno strzępek sukienczyny Dla maleństwa!… Ot, psie syny! Ten mój starszy w swej podłości Rodzonemu bratu skradł Zdarty łachman, stary szmat, Którym ja ten nędzny płód Owijała!… Patrz, jak lód Zimne, sine te nóżęta, Skóra do cna wiatrem ścięta! BRAND Odstąp nam to biedne dziecię; Z tobą ono zginie przecie! Niech cię dola jego wzruszy — Klątwa spadnie z jego duszy!… KOBIETA Nie! Ty o tym wiesz najlepiej, Że nikogo się nie czepi Cud podobny, że nikomu Zrobić tego się nie godzi! Wojna światu, co, jak złodziej, Dziecko me pozbawił domu, Z praw je odarł! Wiesz ty, księże, Jak się plemię takie lęże? Rodzą ci się takie smyki Pośród tańców, pijatyki, Na przyrówkach, gdzieś przy drodze… Węglem, panie, ja niebodze Krzyż znaczyłam na tym czole, Ochrzciłam go w brudnym dole, Podałam mu wódki flaszę — Oto masz uciechy nasze! A, gdy mi się to ulęgło, Pół się bandy wraz rozprzęgło: Kłótnie, sprzeczki, bójki, wrzawy — Wiedź ich, Boże, do poprawy! —: Gdzie jest ojciec… gdzie… ojcowie! O!… BRAND Agnieszko! AGNIESZKA Co mi powie —? BRAND Obowiązek spełnij swój! AGNIESZKA / przerażona / Jak to? Tej! Przenigdy! KOBIETA Uj! Daj, co masz! Ja wszystko biorę: Jedwab, łachman! W taką porę Dobre mi jest to i tamto! Wszak ci szych to! Wszak ci kram to, Lecz ma rozgrzać dziecka krew, Przelać żar do zmarzłych trzew! Ma dziś koniec być sierocie, Niech umiera! Tylko w pocie, A nie w lodzie! BRAND / do Agnieszki / Słuchaj! Boże Mówią znaki! KOBIETA A czy może Skrzywdzisz tym własnego chłopca? Nie! Więc niechże z rąk twych obca Ma dziś dusza suknię życia, Śmiertelnego kęs nakrycia! BRAND Biada, kto się bronić śmiał, Gdy mu serce w górę rwał Obowiązku święty szał! KOBIETA Daj! Daj! AGNIESZKA Znaczy — o zakało! — Zelżyć, zhańbić drogie ciało! Obdzieranie trupa! BRAND Na nic Trud ofiarny, gdy bez granic, Na nic dziecka śmierć!… W pamięci Miej to dzisiaj… AGNIESZKA / złamana / Niech się święci Wola twoja! Pękaj, łono, Na nic cały ból twój pono! Więc, kobieto, gdy inaczej Już nie mogę — Bóg wybaczy — Podzielmy się tym, co bywa… KOBIETA Dawaj! Dawaj! Jakom żywa! BRAND *Dzielić*, żono? *Dzielić*? AGNIESZKA Prędzej Śmierć mnie wyrwie z mojej nędzy, Niż dam więcej. Nie okradaj Mnie z *wszystkiego*! Mężu, gadaj: Cóż, jeśli jej pół udzielę? BRAND Było-ż wszystko to za wiele, Kiedyśmy to kupowali *Swemu* dziecku?… AGNIESZKA / dając kobiecie jedną sztukę za drugą / Dalej! Dalej! Oto tutaj płaszczyk jest, W którym on przyjmował chrzest… Masz; kabacik, szarfę, suknię! Ciepłe to w każdziutkim włóknie, Dobrze chroni w czasie burzy. Masz czepeczek, niech ci służy! Masz pończoszki — na mróz srogi Można już w tym iść bez trwogi… Weź ostatnie te rupiecie… KOBIETA Dawaj! Dawaj! BRAND Lube dziecię, Dałaś li już tej niewieście *Wszystko? Wszystko?* AGNIESZKA / daje dalej / Masz tu wreszcie Koronacyjny płaszcz z tej chwili, Gdyśmy dziecko swe stroili Na ofiarę… KOBIETA Nic już więcej Tu nie widzę!… Wszystko moje! Jeno — do kroćset tysięcy! — Że ja się tu wójta boję! Tam, na schodach go przystroję, Potem — ile starczy nóg!… / znika / AGNIESZKA / stoi chwilę w wewnętrznej rozterce; w końcu pyta / Brand, odpowiedz: czyżbyś mógł Chcieć coś jeszcze? BRAND Mów ty wprzód, Czy też chętny duch cię wiódł K tej ofierze strasznej, trudnej? AGNIESZKA Nie! BRAND Więc majak to był złudny — Niespełnione jest żądanie. / chce odejść / AGNIESZKA / milczy, dopóki nie doszedł do drzwi, potem woła / Brand! BRAND Cóż jeszcze? AGNIESZKA Niech się stanie! Ja skłamałam! Oszukałam Cię o jedno! Nie oddałam, Widzisz, mężu, ostatniego… Oparłam się… BRAND Powiedz, czego? AGNIESZKA / wyciąga z zanadrza złożoną czapeczkę dziecięcą / *Jednegom* nie poświęciła! BRAND A to jest? AGNIESZKA Ach, łzy me piła! Krwawym potem przepojona Strasznej nocy, dotąd ona Leżała na sercu mym! To me szczęście, to mój raj! BRAND Trwajże dalej, trwajże w złym, W mocy swych bałwanów trwaj! / chce odejść / AGNIESZKA Stój! BRAND A czego? AGNIESZKA Ty wiesz o tem. / podaje mu czapeczkę / BRAND / zbliża się do niej i pyta, nie biorąc / Z wolą? AGNIESZKA Z wolą! BRAND / bierze czapeczkę / A więc lotem Stąd najszybszym, bo inaczej Zgubi siebie w swej rozpaczy. / odchodzi / AGNIESZKA Nić ostatnią, co mnie z ziemi Prochem wiąże, surowemi Targa dłońmi. / stoi chwilę bez ruchu; powoli wyraz jej twarzy przybiera cechy promienistej radości. Brand wraca; ona rzuca mu się rozradowana w objęcia i woła / Wolna jestem! Brand, jam wolna! Wolność mieszka W mojej duszy! Tak! BRAND Agnieszka! AGNIESZKA Jakby za cudownym gestem Pierzchło wszystko! Wszystkie grozy, Co strasznymi mnie powrozy Krępowały, pchały w mroki, Już w czeluści są głębokiej! Zwyciężyłam w walce woli! Już wylane łzy mej doli, Już rozpierzchły się me chmury! Ponad śmierci wał ponury Strzela wieczna ranna zorza! Rola boża! Rola boża! Błędne światło żadnej duszy Już mnie k temu nie poruszy, Bym winiła cię, cmentarna Rola boża! Trosko marna! Alf mój w niebie! Alf mój w niebie! BRAND Teraz już przemogłaś siebie! AGNIESZKA Tak, przemogłam! Rzec to mogę: Grób przemogłam, grozę, trwogę! Alf się znalazł! Ku przezroczy Niechaj spojrzą twoje oczy: Stamtąd, kędy tronu stopnie, Jak radośnie, jak pochopnie Ręce on wyciąga k nam, Zbudzon znowu — o, patrz, tam! Choćbym miała tysiąc głosów, Nie chciałabym cię z niebiosów Odwoływać, synku mój! Jakiż to mądrości zdrój: Drogi klejnot mi zabrawszy, Uratował najłaskawszy Bóg mą duszę — dzięki! dzięki! — Od niechybnej śmierci! Z ręki Wzięłam jego skarb ten na to, By go stracić — słodka strato, Ty, co rwiesz nas ku weselu Niebiańskiemu!… Przyjacielu, Tyś wspomagał mnie w tym boju! Byłam świadkiem tego znoju, Widziałam go!… Teraz, ninie Sam w wyboru ty dolinie Stoisz, teraz sam u siebie Szukaj wsparcia w tej potrzebie. Wobec swego — twe to hasło —: *Wszystko* albo *nic*!… BRAND Nie zgasło Jeszcze w tobie walk zarzewie? Cóż to znaczy?… Boje nowe? AGNIESZKA Kto zobaczył raz Jehowę, Umrzeć musi! Zali nie wie Duch twój o tem? BRAND / cofa się / Gorze! Gorze! Jakież ty mnie znów w tej porze Niesiesz światło? Nie! Nie kłamię — Dobrze znasz me silne ramię, Więc nie rzucaj mnie, o luba! Niech największa na mnie zguba Spadnie dzisiaj! Niech ode mnie Pójdzie wszystko! To daremnie; Nie odczuję żadnych strat… Lecz bez ciebie — jam już padł!… AGNIESZKA Masz, wybieraj, coć się zdaje! Otoś wkroczył na rozstaje! Zgaś to światło, a w tej chwili Upiór znowu się wychyli. Wigilijne zgaś gromnice — Widzisz w progu jego lice? Do niebiańsko ślepych chwil Daj mi znów odnaleźć drogę! Sil się mnie odepchnąć, sil, Ja znów w pył ten upaść mogę, W którym rosły moje winy! Zmień mnie, mężu! Tej godziny Wszystko zdołasz!… Przeciw tobie Cóż… ja, mężu, dzisiaj zrobię? Ścięgna skrzydeł mych rozpołów, W żyły moje przelej ołów, Dłonią zegnij mnie tą samą, Którąś mnie ku górnym bramom Chciał podnosić; żyć w twej mocy Każ mi tak, jak żyłam, w nocy Wijąc się w posępnym mroku! Chcesz i możesz to, przy boku Twym zostanę, twoja żona!… Masz, wybieraj, coć się zdaje — Otoś wkroczył na rozstaje! BRAND Wybór dla mnie — rzecz spełniona! AGNIESZKA / rzuca mu się na piersi / Dank za wszystko! Tak i za to! O, jak wiernie, jak bogato Pomagałeś mnie, niewieście! A, gdy zbliży się nareszcie To, co los przeznaczył dla mnie, Ty mnie wesprzesz — tak, niekłamnie! BRAND Śpij! Na moim ty zagonie Zakończyłaś już swą pracę! AGNIESZKA Tak… I nocne światło płonie. Z walki tej już siły tracę… Umęczona-m już bez miary! Ale lekkie boże kary! Brand, dobranoc! BRAND Dobrej nocy! AGNIESZKA Dobrej nocy!… Twej pomocy Dank!… Za wszystko dank!… Czas spać! / odchodzi / BRAND / przyciska ręce do piersi / Ty wiernością, serce, płać Swemu Stwórcy! Miej na względzie Najwyższego zawsze sędzię! Ten *zwycięża*, kto się *zrzeka* — Strata zyskiem znów dla człeka! Wiecznie będzie żyło w Tobie Tylko to, co legło w grobie! / KONIEC AKTU CZWARTEGO. / Akt piąty / *Półtora roku później.* / / Kościół nowy, całkiem gotów, przystrojony na poświęcenie. Tuż obok niego płynie potok. Wczesny, mglisty poranek. Kościelny, zajęty wiązaniem girland dla umajenia kościoła. Wkrótce potem zjawia się Bakałarz. / BAKAŁARZ Ej! Już na nogach? KOŚCIELNY Czas największy! Nim człowiek wszystko to upiększy — O, tym szpalerem pójdzie rzesza. BAKAŁARZ I przed probostwem coś się wiesza, Coś, ujętego w krągłe ramy —? KOŚCIELNY Tak jest. BAKAŁARZ A cóż to? KOŚCIELNY Urządzamy Tarcz honorową — jego imię Ma być na tarczy… BAKAŁARZ Tak, olbrzymie Życie dziś we wsi — tak — w zatoce Od białych żagli się migoce! Pełne są ludzi wszystkie drogi! KOŚCIELNY Kto żyw, na równe powstał nogi — Za czasów jego poprzednika Nikt tu, bywało, tak nie bryka! Spokój i zgoda dookoła, Człek spał i sąsiad spał — a zgoła Nie wiem, co nadto ma być zdrowszem. BAKAŁARZ Życie, mój drogi, życie! KOŚCIELNY Owszem! Lecz nam to przecie krwi nie mąci — Są ci przyczyny jakie. BAKAŁARZ Są ci: Harowaliśmy, miły bratku, Póki spał sąsiad; na ostatku Sąsiad się zbudził, więc w tej chwili Myśmy się do snu utulili — Czynnych nas nie chce widzieć świat… KOŚCIELNY Żyć — czyż to mądrzej? Chciałbym rad Coś wiedzieć o tym? BAKAŁARZ Tak powiada Proboszcz wraz z Brandem — trudna rada! I ja tak myślę, boć w ten sposób Godzę się, wiesz, z ogółem osób. Nam pasterskiego listu trzeba, Nic tak jasnego, jak te nieba, Słońce, czy księżyc… Tak niech będzie, Że my, siedzący na urzędzie, Mamy powinność stać na straży Cnej moralności, cnych ołtarzy, Cnej naszej wiedzy, w wielkiej cenie Mieć skrupulatność i sumienie, By nie ulegać namiętności — Ot, mówiąc krótko, między nami: Musimy stać nad stronnictwami. KOŚCIELNY Juści o naszym jegomości Tego nie powiesz — BAKAŁARZ O to chodzi, Że stać *powinien* nasz dobrodziej! Widzą to jego przełożeni. Gdyby nie to, że lud go ceni, Już by mu dawno laufpas dali… Ale on wie, skąd wietrzyk wieje, Zna dobrze świat i jego dzieje, Świadom, na jakiej płynąć fali, Buduje kościół… U nas, bracie, Od razu wszystkich w garści macie, Gdy coś czynicie. Co się czyni, To obojętne: my jedyni Na to, by czynić to lub owo, Byleby czynić. Dziejów słowo Powie zapewne w późny czas, Że ludzie czynu byli z nas. KOŚCIELNY Wy, coście byli w parlamencie, Znacie nasz ludek; ale święcie Mówię, że ktoś, co, naszą ziemię Obszedłby z rana, gdy się plemię Obudzi ze snu, ot, w te tropy Rzekłby, że dzielne są z nas chłopy, Że my, lud śpiochów, w jednej chwili W lud ślubowników się zmienili… BAKAŁARZ Juści nasz lud jest wielce skory Do ślubowania, każdej pory Ślubować gotów, lud głęboki Takie w postępie robi kroki, Że śluby mają w nas tłumaczy Niby z urzędu… KOŚCIELNY A co znaczy Taki ślub ludu? Człek uczony, Możecie mi to z każdej strony Jakoś wyjaśnić… BAKAŁARZ Co — ślub ludu? Na wyjaśnienie trzeba trudu, Choć łatwo dowieść, że istnieje — Ślub — to jest coś, w czym przez ideę Wspólną zapala się nasz lud, Chce, by go ślub do czynu wiódł — W jego przyszłości notabene… KOŚCIELNY No, tak! Rozumiem… Lecz za cenę Chciałbym dowiedzieć się wszelaką, W którym też roku my na taką — Jakby to mówić…? BAKAŁARZ Prosto z mostu! KOŚCIELNY Ano więc, mówiąc tak po prostu, Kiedy na *przyszłość* my takową Liczyć możemy, w którym czasie? ? BAKAŁARZ Nigdy! KOŚCIELNY Co? Nigdy? BAKAŁARZ Nigdy! Ma się Rzecz bowiem w sposób osobliwy, Że, gdy się zjawi na te niwy Przyszłość, już rzeczą nie jest nową, Nie jest przyszłością już! Nie! W gości Przyszedłszy k nam, teraźniejszości Przybiera postać!… KOŚCIELNY Juści, juści! Jeno niech jeszcze parę puści Twa mądra warga, kumie luby, Kiedy się w prawdę takie śluby Zamienić mogą? BAKAŁARZ Powiedziałem, Że ślubów takich ideałem Bywa li przyszłość, więc obwieszczę: W przyszłości… KOŚCIELNY Tak, lecz powiedz jeszcze, Kiedy jest tedy przyszłość owa? BAKAŁARZ / po cichu / Otóż kościelny!… głośno Czyż od nowa Mam znów powtarzać, mocny Boże, Jako przyszłości być nie może, Bo, gdy się zjawi, już jest po niej! KOŚCIELNY Hm! Hm!!… BAKAŁARZ W pojęciu każdym chroni Jakiś się wybieg, tu atoli Nie ma wybiegu — pan pozwoli — Przynajmniej dla tych, którzy więcej Liczyć umieją, niż dziecięcy, Ograniczony mózg!… Tak, śluby To są smalone, widzisz, duby, To w gruncie rzeczy szczery kłam, Choć nawet wierzy w nie ten sam, Który je składa… Dotrzymanie Bywało dotąd, drogi panie, Li uciążliwe w oczach ludzi… Lecz mnie się zdaje, że się trudzi Człowiek daremnie: to wyniki Proste dla tych, co się logiki Jeszcze nie zbyli — ale o tem Potem!… Ot, tak jest z tym żywotem! Powiedźcież mi… KOŚCIELNY Pst! BAKAŁARZ Cóż to? KOŚCIELNY Cicho! BAKAŁARZ Gra na organach jakieś licho. KOŚCIELNY On. BAKAŁARZ Pleban? KOŚCIELNY Tak. BAKAŁARZ A cóż plebana Przygnało tutaj już tak z rana? KOŚCIELNY Coś mi się widzi, że on wcale Nie był dziś w łóżku… BAKAŁARZ Hm! hm! KOŚCIELNY Ale Źle się to skończy! Niedaremnie Ja to powiadam! Coś tajemnie Jakby go gryzło! Tak osowiał Ksiądz nasz!… Od czasu, gdy owdowiał, Coś tłumi w sobie, lecz niekiedy Wybucha wszystko w nim i wtedy Grywa… Słuchajcie! Zda się, wiecie, Że opłakuje żonę, dziecię! BAKAŁARZ Prawie odróżnić można głosy — KOŚCIELNY Jeden się skarży snać na losy. Drugi pociesza… BAKAŁARZ Moi mili, Wzruszyć bym gotów się tej chwili. Ale nie wolno… KOŚCIELNY Tak, gdyby to Nie urzędnicze nasze myto… BAKAŁARZ Człek skrępowany, na urzędzie Ma godność stanu wciąż na względzie. KOŚCIELNY Do diabła z tą kłamliwą wiedzą: W gardle mi głupie księgi siedzą! BAKAŁARZ Ta cała mądrość — niech ją czarci! — *Czuć* choć raz w życiu!… Cóż my warci?! KOŚCIELNY Nikt nas nie widzi — przeto szczerze Mówię ci: *czujmy*!… BAKAŁARZ Znaczyłoby, Że takie ot, jak my, osoby W ludowej się walają sferze. A nauk księdza sens jest taki, Tak głoszą ciągłe jego pieśnie, Iż zaszczyt nie jest na dwojakiej Drodze: nie można równocześnie Być urzędnikiem i człowiekiem! Dowodów tego nie w dalekiem Szukać nam miejscu: w panu wójcie Dobry masz przykład. KOŚCIELNY Co? W nim? BAKAŁARZ Stójcie! Kiedy papierów wielką moc, Całe archiwum — ocalono… KOŚCIELNY O, to był pożar!… Straszna noc!… BAKAŁARZ Tak, tak, powiadam, że niepłono Pracował wójt nasz! Za dziesięciu W tym ratunkowym przedsięwzięciu Starczył ten człowiek. Lecz w komorze, Jak gdyby diabeł miał swe łoże, Baba, zoczywszy to, niezwłocznie Straszliwe wrzaski wszczynać pocznie: „Czart na cię czyha! Niech cię wzruszy Zbawienie własnej twojej duszy!” „Co mi zbawienie!!! — tak się wściekle Odgryzie wójt nasz — zgniję w piekle, Ale archiwum to ocalę!” W takim to wówczas on zapale Brał się do dzieła; człek morowy Od stóp, powiadam ci, do głowy, To też za dzielne swoje czyny Sowite zbierze on wawrzyny, Nagrodzon będzie przebogato. KOŚCIELNY Gdzie? BAKAŁARZ Ano w raju — dajmy na to: W raju szlachetnych wójtów… KOŚCIELNY Mądry Mój przyjacielu!… BAKAŁARZ Co się dzieje? KOŚCIELNY Jakowyś czas fermentu dnieje Poza mądrymi słów twych jądry — Że my żyjemy dziś w fermencie, Tego dowodem jest pęknięcie Świata, jak gdyby na dwie części… Młodzi przeciwko starym pięści Groźne podnoszą… BAKAŁARZ Juści, juści! Co stare musi do czeluści Schodzić grobowych! — To, co zgniło, Staje się strawą, że aż miło, Dla świeżych bytów! Świat się rzuca, Bo mu gorączka trawi płuca; Powietrza trzeba naszej krtani, Inaczej — myśmy pogrzebani! W fermentach nurza się nasz wiek, Czuje to dziś najlichszy człek. Z chwilą, gdy stary kościół padł, W posadach jakby zadrżał świat, Grunt utraciło pod nogami To, co dotychczas władło nami. KOŚCIELNY Milczenie padło na nasz lud… „Zburzyć!” tak krzyczał ci on wprzód, Ale niebawem zmiękł. Od razu Uczuł, jak gdyby ciężar głazu Na swoich piersiach — tak, w te tropy Zaczęli szemrać nasze chłopy, Że nie zastąpi nic tej straty. Koniec wszystkiego! To wiedziano I zawołano w pewne rano, Że się starego tego domu Nie wolno było tknąć nikomu. BAKAŁARZ Ale dawnego ducha brzemię Dopóty czuło nasze plemię, Póki by chramu doby nowej Nie poświęcono należycie. Lud nasz spode łba, chyłkiem, skrycie Spoglądał wciąż na wzrost budowy, Czekał na dzień, gdy w miejsce starej, Zblakłej chorągwi, już sztandary Powieją świeże… A, gdy wieżę, Ujrzał rosnącą, to się szczerze Przeląkł i umilkł — i w tej chwili Myśmy do końca już dobili. KOŚCIELNY / wskazuje na gromadzące się tłumy / Spójrz na te tłumy, spływające Ze wszystkich oto stron… BAKAŁARZ Tysiące! A jaka cisza! KOŚCIELNY Tak, a przecie Jakby szum morza, gdy zamiecie Rozpoczną szarpać jego łono! BAKAŁARZ To serce ludu, który pono Doniosłość chwili wnet zrozumie, W takim objawia się dziś szumie! Zda się, jak gdyby czerń ta mnoga Nowego tu obierać Boga Przybyła dzisiaj!… Nie ma księdza?… Coś, jakby lęk, mnie stąd wypędza — Wolałbym w domu siedzieć sobie… KOŚCIELNY I ja! I ja! BAKAŁARZ Tak, w takiej dobie Odnaleźć grunt swój niezbyt snadno!… Człek coraz bardziej idzie na dno, Broni się, męczy, no, i macie: Znów się pogrąża. KOŚCIELNY Druhu! BAKAŁARZ Bracie! KOŚCIELNY Hm! BAKAŁARZ Więc?… KOŚCIELNY Zda mi się, drogi panie, Że teraz *czujem* literalnie! BAKAŁARZ Ja nie! KOŚCIELNY Przepraszam, bo i ja nie! Nikt tego w oczy mi nie palnie. BAKAŁARZ Czy to my baby?… Żegnam!… Szkoła Czeka… / odchodzi / KOŚCIELNY O, teraz to już zgoła Chłodną mam głowę. Trutniu stary, Jakież oblazły cię tu mary? Dalej! Do pracy! Złość mnie wściekła… Lenistwo furtką jest do piekła! / odchodzi drugą stroną / / gra na organach, dotąd stłumiona, urwała się nagłym, szalonym rozdźwiękiem. Wkrótce potem Brand wychodzi z kościoła / BRAND Nie! Organy nie chcą grać! Nie przemówią! Nic ich snać Nie przymusi, iżby dźwięki Popłynęły spod mej ręki!… Każdy głos jak potargany! Słupy, łuki, sufit, ściany Idą na mnie — zwał olbrzymi, Który młoty drewnianymi Wszystko tłumi, przeboleśnie Ściska, więzi moje pieśnie, Niby trumna zdobycz swoją! Dźwięki już się nie zestroją; Choć je tak wywołać pragnę, Do posłuchu ich nie nagnę! Głośno modły me zabrzmiały, Rozbiły się u powały. Jakby z rdzą przeżartych dzwonów, Tak mi płyną, zamiast tonów, Głuche jęki… A na chórze Zdało mi się, że w figurze Swojej stanął Pan Bóg sam, Że przed sobą sędzię mam, Co rękami straszliwemi Przygniótł modły me do ziemi! Poprzysiągłem, wzdyć przejęty, Że zbuduję dom ten święty, Nowy, wielki kościół boży! Nazbyt ufny w swoją moc, Harowałem dzień i noc, Aż przybytek mój się złoży!… Dziś mi prawie żal budowy! Wszyscy tylko chylą głowy, Wszyscy krzyczą: „Jaki duży!” Czyż im większa jasność służy, Niż mnie tutaj? Czyż me oczy Pogrążone w jakiejś mroczy? Czyż on duży? Śród tych ścian Czyż pomieścił się mój plan? Czyż te słupy, czyż te belki Ugasiły żar ten wielki, Ten płomienny żar tęsknoty, Co mnie pchał do tej roboty? Czyż ten kościół odpowiada Tej świątyni, którą rada Budowała dusza moja, Iżby była w niej ostoja Wszelkiej troski!… Brak Agnieszki! Z nią schodziła na me ścieżki Jakaś pewność… Jakoś prościej Ona jasny blask wielkości Dostrzegała nawet w rzeczy Najdrobniejszej!… Bez jej pieczy Czyż się skończą me wątpienia? Ona niebios tych sklepienia Potrafiła łączyć z ziemią, Że nad światem słodko drzemią, Jak nad pniem korona drzew… / spostrzega przygotowania do uroczystości / Wieńce, kwiaty, rozgwar, śpiew, Las chorągwi… Tłumnie, szumnie Wszystko zwraca się dziś ku mnie… Pod plebanią ludu fala… Nadpłynęły setki, krocie, Nadpłynęły z bliska, z dala… Co? Nazwisko me lśni w złocie? Dodajże mi siły, Boże, Lub mnie w ciemnej zagrzeb norze Gdzieś pod ziemią — niech tam zginę! W uroczystą tę godzinę Jać na ustach wszystkich żyję! Każdy me nazwisko ryje W swoim sercu… Pieśń natchniona Na mą chwałę — jakżeż ona Mroźnym dreszczem mnie przenika! Gdzież ta puszcza, ustroń dzika, Gdzie by człowiek, niby zwierzę. Znaleźć mógł ukryte leże!… WÓJT / wchodzi w mundurze i wita się rozpromieniony / Zawitał wielki dzień dla ludu, Chwila sabatu po dniach trudu! Po tygodniowej, ciężkiej orce Radosne zatkniem dziś proporce, Zaciągniem żagle i po gładkiej Popłyniem głębi w czas ten rzadki! Szczęścia! Szlachetny, wielki człeku, Radości kraju, chwało wieku! Wzruszenie czujem w całym ciele, Lecz i radości strasznie wiele! BRAND A moje gardło, jak w obroży… WÓJT Przejdzie… to wszystko się ułoży — A tylko w surmy zadmij waść! Ludowi trzeba w uszy kłaść — Zresztą, gdzie tylko człek się zwróci, Słychać, jak świat wciąż hymny nuci Na twoją cześć, jak świat się dziwi. BRAND Tak? WÓJT Tak! Tu wszyscy są szczęśliwi, Nawet sam proboszcz rad z kościoła. Nie widział żadnych błędów zgoła! Świetny, harmonii pełny styl, Kształty, że jeno głowę schyl, Rozmach w nich wielki — w dziele całem! BRAND Pan to widziałeś? WÓJT Co widziałem? BRAND Że pozór wielki ma?… WÓJT O panie, Pozór?!… On wielki jest w istocie, Z jakiego punktu tej robocie Pan się przyglądnie, gdzie pan stanie… BRAND Wielki naprawdę? Czy pan może Tylko mnie schlebia? WÓJT Mocny Boże, Nawet za wielki na ten kąt! Jakiś bogatszy gdzieś tam ląd Wspanialsze może stawiać dzieło… Lecz tu — oby to licho wzięło! — Tu, między morzem a górami, Gdzie rydel, mówiąc między nami, Uderza w same li opoki, Gmach to za wielki, za wysoki! Słowo honoru!… BRAND Jak to miło, Że stare kłamstwo ustąpiło Miejsca nowemu!… WÓJT Cóż to znaczy? BRAND To, że ten ludek dziś się raczy Wielce radować z świętych pował, Tak, jako dotąd się radował Z starego próchna! Nieodrodny, Krzyczał był chórem: „Jak czcigodny!” A teraz również krzyczy w chórze: „Jak to wspaniałe! Jak to duże!” WÓJT Mój przyjacielu! Bądźmy szczerzy: Kto by chciał jeszcze większej wieży, Wart, by nazwano go pyszałkiem! BRAND A jać odpowiem na to całkiem Głośno: ten kościół jest za mały! Kłamliwe usta, co by chciały Mówić inaczej! WÓJT Niech mnie katy — ! Tak się wyrzekać swej zapłaty, Potępiać dzieło, w takim trudzie Wzniesione wielkim!… Prości ludzie Zadowoleni… Skarga pusta! Z podziwu świat otwiera usta, Wspanialszej on nie widział rzeczy! Nic go z tej wiary nie wyleczy! A jak szczęśliwy! Więc, do czarta, Cóż, panie, taka praca warta, Co mu otwierać pragnie ślepie, Kiedy on nie chce w swym czerepie Mieć tego światła? Prawda stara: Ważnym dlań to, co jego wiara Każe uważać mu za sedno! A zresztą, panie, wszystko jedno, Czy to dom boży, czy psia buda, Jeżeli tylko tyle luda Wierzy, iż dom to duży! BRAND Zawsze ta sama piosnka!… WÓJT Przy tym Byłby stworzeniem nieobytym, Kto by tym, panie, ludziom, którzy Przyszli do niego oto w gości, Nie chciał użyczyć gościnności, Kto by im nie dał, panie, chleba, Tak, jak się godzi!… Wyznać trzeba, Że i dla pańskiej, mówię, sprawy Byłoby źle, gdyby plugawy Wrzód onej prawdy miał się dalej Jątrzyć… BRAND To znaczy? WÓJT Myśmy dbali O twoją cześć — stowarzyszenie Nasze, twe dzieło mając w cenie, Srebrny ci puchar niesie w darze. Otóż wiedz: napis na tej czarze Będzie wyglądał li na żart, Jeśli sam powiesz, co jest wart Ten nowy kościół… I kantata, I moja mowa, co się wplata W tę uroczystość, śmieszna będzie, Jeśli to dzieło, na tej grzędzie Naszej wzniesione, nie jest duże… Więc, widzisz pan, dowodem służę, Iż trza się poddać do ostatka! Uszy do góry, a jak z płatka Pójdzie nam wszystko!… BRAND Moje oczy Widzą, co nieraz już widziały, Że na cześć kłamstwa jest ten cały Kłamliwy festyn… WÓJT Pan się boczy… Broń Panie Boże! Ani znaku! Lecz dajmy spokój kwestii smaku, W tej chwili ja ci jeden jeszcze Ważny argument tu obwieszczę! Tamte jak srebro — ten jak złoto: W winnicy szczęścia jesteś oto, Panie, żniwiarzem… szczęścia koło Toczy się dalej!… Podnieś czoło, Dziś jeszcze będziesz kawalerem: Państwo odznaczy cię orderem, Dziś sobie jeszcze krzyż zasługi Przypniesz do piersi… BRAND Mam ja drugi Krzyż — niech mi zdejmie go, kto umie! WÓJT Ja, panie, myślę w swym rozumie, Że pan radujesz się tak z cicha! Zagadką jesteś!… Tam do licha! Nie wzrusza pana ten znak łaski?… Pomyśl pan tylko… Co za blaski! Co za honory! BRAND / z wybuchem / Czcze gadanie! Nie nęcą mnie! Nie zważam na nie! Jakom tu przyszedł, tak w tej trwodze O włos nie mędrszy stąd odchodzę. Pan tu słuchałeś mego słowa, Lecz nie wiesz, co się za nim chowa. To, co wy dużym tutaj zwiecie, Płacąc od stopy i od cala, Mało mi sprawia troski; z dala Jestem od tego na tym świecie! *To* tylko dla mnie wielkim zyskiem, Co niewidzialnym jest odbłyskiem, Co nas rozżarza, co lodowe Budzi w nas dreszcze, co nam głowę Oprzędza górnych słów mgławicą, Co gwiazd ponocnych tajemnicą Słania się ku nam — to jest właśnie!… A! Wszystka we mnie siła gaśnie! Jestem znużony… Idź pan sobie I ucz, i rób, ja — nic nie zrobię! / idzie ku kościołowi / WÓJT / do siebie / Z tego zamętu któż tu zdoła Wybrnąć? Zagadka to wesoła: Od stopy płacim i od cala… On się od tego trzyma z dala… Dla niego to jedynie zyskiem, Co niewidzialnym jest odbłyskiem… Co tajemnicą gwiazd się słania Ku nam!… Ot, brednie! Ze śniadania Pan chyba wracasz? ! Coś na zdrowiu, Widzę, szwankujesz!… / znika / BRAND / uchodzi placem ku dołowi / W gór pustkowiu, Choćby najdzikszym, do tej pory Nie czułem nigdy takiej zmory, Nie czułem się tak nigdy sam, Jak tu, gdzie wszystka praca żywa W grząskie bagienko się rozpływa. / spogląda w kierunku, w którym odszedł wójt / Zadusiłbym go, nędzny cham! Ilekroć tylko — błazen ze mnie! — Pragnę go porwać, nadaremnie Do tępej zbliżam się swołoczy: On ci mi prosto zawsze w oczy Smrodliwą duszę swą wypluje. Jakżeż ja twoją stratę czuję, Agnieszko droga! Nieszczęśliwie Tracę swe siły na tej niwie, Na której nie ma wszak człowieka, Który zwycięża lub ucieka! Bezpłodna walka dziś i wciąż: Próżno samotny walczy mąż! / na scenę wchodzi Proboszcz / PROBOSZCZ O moje dziatki, me owieczki… Chciałem powiedzieć — mój kolego! Proszę wybaczyć. Panie — tego… Z jakiej by zacząć tutaj beczki… Miałem kazanie już gotowe… Jeno, że coś, widzisz, w głowę… Lecz przede wszystkim dzięki — dzięki! Człowiek prawdziwie silnej ręki, Umiałeś, panie, rzec to mogę, Wskroś utorować sobie drogę Przez kłótnie, wrzaski, puste swary; Umiałeś kościół zburzyć stary, By rósł godniejszy w stronę nieba… BRAND O, tutaj jeszcze dużo trzeba… PROBOSZCZ Czegoż by? Chyba poświęcenia. BRAND Postaci rzeczy to nie zmienia. Na cóż budynek nowy zda się, Gdy nowy, czysty duch w tym czasie Jeszcze mu obcy…. PROBOSZCZ Przyjacielu! Na to nie trzeba trosk zbyt wielu, Już wy go tutaj przywabicie. Te piękne rzeźby na suficie, Ta widna nawa, o, mój panie, Podziała to na wychowanie Naszego ludku, on niezwłocznie Jakoś na siebie zważać pocznie. A ten rezonans, księże drogi, Co każde słowo w taki mnogi, Dwojaki, setny mnoży sposób, Jakąż on wiarę w sercach osób Wzbudzi płomienną — rezultaty, Których i jakiś kraj bogaty W obfitszej nie osiągnie mierze! A wszystko to, powiadam szczerze, Cześć *pańską* głosi… Cny konfratrze, Przyjmij me dzięki, którym gładsze Wzdyć towarzyszyć dzisiaj będą, Gdy do biesiady wszyscy siędą; Młodzi niejeden liść wawrzynu Wplotą ci jeszcze w cześć za czynu Twego wspaniałość……. Ale siły Snać cię, mój Brandzie, opuściły: Pan się zataczasz… BRAND Nadaremnie! Dawno już mocy nie ma we mnie Ani odwagi — — PROBOSZCZ Nie dziwota! To harowanie! Ta robota! Wszystko jednego męża dzieło! Ale to dzisiaj już minęło! Rychło nadejdą słodsze chwile, I niebo znów zabłyśnie mile! Tysiączna zeszła się gromada Z wszystkich okolic — tłum nie lada! A teraz pytam: w wyszukanem Słowie któż zmierzy się dziś z panem? Pańskiego któż przewyższy ducha? Tylu konfratrów pana słucha, Tylu cię wita z otwartemi, Panie, ramiony na tej ziemi, Tu, na tym gruncie, gdzie twa gmina Z wdzięcznością się przed tobą zgina, Rozrywa uczuć swoich tamy! Potem… o dziele twym cóż mamy Rzec?… Jest wspaniałe! Ani słowa! Potem te kwiaty, ta majowa Woń naokoło!… Szczęście płuży! A ewangelii temat duży Na dzień dzisiejszy!… Potem, panie, Jakież to będzie dziś śniadanie! Nowiną z tobą się podzielę, Że patroszono tęgie cielę! Przepyszne bydlę! O, niełatwo — Pomyślę sobie — droga dziatwo, Było ci znaleźć okaz taki! Tak! Niebywałe to przysmaki! W tych ciężkich czasach, gdzie się płaci Za funt, Bóg wie co, i bogaci Trudno na zbytek ten się zmogą! Ale puśćmy to swoją drogą, Inne mnie sprawy tu przywiodły! BRAND Tak! Bić, patroszyć, ściągać skórę… PROBOSZCZ Powiem ci słówko poniektóre, Że ja się trzymam innej modły, Ot, łagodniejszej — węzłowato Mówiąc i krótko — boć my na to Niewiele mamy czasu… Ale Pan się sprawujesz doskonale, Tylko na jednym punkcie trzeba Troszkę się zmienić — święte Nieba — Punkcik maleńki — mnie się zdaje, Że pan wiesz nawet, w czym zwyczaje Nasze odmienne, na urzędzie W czym się różnimy — ot, nie będzie Trudno się zmienić — Ksiądz dobrodziej Jakby nie wiedział, co się godzi, A co nie godzi z tym, co w spadku Mamy po ojcu i po dziadku. No, a to właśnie tak, to jedno Oznacza całej rzeczy sedno! Ja cię nie łaję, wiem ci przecie, Że, jeśli mało człek na świecie Miał doświadczenia, jeśli z miasta Przyjdzie wielkiego — mocny Boże! — Z nami nie zawsze zróść się może. Lecz teraz, druhu, z tym już basta! Teraz do tego sam już naglę, Abyś naciągnął swoje żagle, Jak się należy, z wiatrem, panie! Mówią — i słuszne to gadanie — Że poszczególną pan się duszą Nazbyt zajmujesz, a to — muszą Przyznać mi wszyscy — między nami Mówiąc, błąd wielki! Nie! Masami *Jednym* grzebieniem trzeba nasze Czesać owieczki; w tym ci leży Szczęście owieczek i pasterzy. BRAND Wyłuszcz pan jaśniej… PROBOSZCZ Nie wystraszę, Jeżeli powiem: w zacnym znoju Dał pan nam kościół, niby szatę Sprawiedliwości i pokoju, Wiano istotnie przebogate! Państwo — powiedzieć panu mogę — Widzi w religii walną drogę Dobrego tonu, port, któremu Powierza byt swój, przeciw złemu Oręż najlepszy, ot, najprościej Mówiąc, wskazówką moralności! Państwo jest biedne, więc też, sądzę, Waluty chce za swe pieniądze. Pan wiesz, że ja się w tym nie mylę, Iż chrześcijanin znaczy tyle, Co patriota… Panie luby, Rząd nie rozrzuca bez rachuby Krwawego grosza. Śmierć jedynie W sam czas za darmo ku nam spłynie, Państwo, mój druhu, nie szaleje, I jakież byłyby to dzieje, W jakiej by kraj utonął nędzy, Gdyby nie państwo, jak najprędzej Mknące z pomocą, z swej wyżyny Śledzące wszystkie ludzkie czyny. Lecz państwo tak, jak się należy, Dobre li może mieć wyniki Przez swe lojalne urzędniki, Więc tu: przez swoich duszpasterzy. BRAND Mądrość się kryje w każdym słowie! PROBOSZCZ Konfrater pański jeszcze powie, O, tak króciutko: pan ugaszcza Państwo kościołem, by, po prostu Mówiąc, przyczynić się do wzrostu Kultury kraju. W tym też zwłaszcza Zamyślam sensie tak jak jest, Wyjaśnić wszystkim ten nasz fest. Przy biciu dzwonów tłumy bliźnie Usłyszą dziś o darowiźnie. Wraz z tym przyrzekniesz mi dziś, panie, Żeś gotów przyjąć me żądanie. BRAND Nie byłbym sobą, gdybym miał Zgodzić się na to… PROBOSZCZ Tak, w tej chwili Jest już za późno!… BRAND Jak to? Za późno!? PROBOSZCZ Co za szał! Opanujże się! Rzecz do śmiechu! Wszak nie dopuszczasz się pan grzechu?! Nikt z stratą jeszcze nie odchodził, Jeżeli państwu w czym dogodził, Służył dwom panom — rzecz w porządku — O jednym niby to żołądku. Nie trzeba wciągać w swe rachuby Zbawienia Bartka li i Kuby; Celem człowieka na urzędzie Takim, jak twój, niech zawsze będzie To, by do źródła wspólnej wiary Całą parafię wieść — to stary Przykaz! A jeśli, jak wypada, Cała napije się gromada, To i jednostka swe pragnienie Również ugasi… A nadmienię… Choć pan inaczej może czuł. Że państwo jest na włos przez *pół* Republikańskie; ku swobodzie Żywi nienawiść, lecz w równości Wielce smakuje. A zagości Jakowa równość w tym narodzie, Jeśli się tego nie wygładzi, Co się wysuwa nad brzeg kadzi? I to jest właśnie pański błąd, Że pan, przybywszy w ten nasz kąt, Podkreślasz, iż nie to coś warte, Co wygładzone i utarte, Ale, że walor jest widomy W tym, co wyrasta nad poziomy… Dawniej, powiadam, aż po wiek Członkiem kościoła bywał człek, Dziś każdy śpiewa na swą nutę, Stosunki z państwem ma nadpsute, Przeto tak trudno dziś od głowy Ściągać podatek równościowy, Jako i inne też pobory; Kościół dzisiejszej, widzisz, pory Nie jest nakryciem dla wszech głów! BRAND Co za rozległe horyzonty! PROBOSZCZ Tylko bez trwogi! Tylko znów Nie tracić wiary!… Prawda! Mąty Panują dzisiaj wprost zbrodnicze! Ale ja zawsze na to liczę, Że jest nadzieja, gdzie jest życie! Ten akt dzisiejszy w pańskim bycie Tak jest doniosły, że tym bardziej Pan obowiązkiem nie pogardzi I odda państwu swe usługi Tak, jako żaden człowiek drugi. Tylko reguła, tylko miara Wiedzie do celu! Rzecz to stara, Że, jeśli człowiek ją podepce, To nasze siły, jako źrebce, Wyrwą się wraz poza granice Wszelkiej tradycji i na nice Wszystko wywrócą, niszcząc krwawo, Co li spotkają… Jedno prawo Niech nam porządek wszelki niesie: W sztuce to prawo szkołą zwie się, A w naszej armii, ile pomnę, Zowie się prawo to ogromne Trzymaniem kroku. To jest słowo! I państwo czuć się będzie zdrowo, Gdy ten jedyny cel swój zoczył Nie lubi ono, gdy wyskoczy Żołnierz z szeregu poza linię, I marsz na miejscu także ninie Bywa zbyteczny. Rzecz to znana: Takt jednakowy dla kolana I równy krok dla każdej nogi — To mądrość państwa, panie drogi! BRAND Orłom rynsztok dać wypada, A szczyty gór dla gęsi stada! PROBOSZCZ Człek nie jest zwierzę, z łaski nieba! A, gdy poezji mu potrzeba, Kiedy mu zechce się legendy, W Biblii ich dosyć znajdzie wszędy! Bo, poczynając od stworzenia I dalej, aż do objawienia, Tyle porównań w niej się mieści, Tyle obrazów, przypowieści Roi się tu, aż za bogato. Dzisiaj przypomnę — dajmy na to — W jakim to wieżę Babel trudzie Chciano budować. Biedni ludzie, Los ich był straszny! A powody? Ot, nie umieli uczcić zgody, Ot, nie umieli — rzeknę przytem — Wspólnym popłynąć w dal korytem, Każdy przy swoim idiomie Wzdyć się upierał — i w ten sposób Rój poszczególnych powstał osób, Miast społeczności… Tak, widomie Ta przytoczona baśń przemądra Jest by łupina tego jądra, Które powiada: człek się gubi, Jeśli z innymi żyć nie lubi! Kogo chce obrać Bóg z wesela, Temu naturę On przydziela Indywidualną… Rzym Zwykł mawiać był o człeku tym, Że ukarali go bogowie, Mieszając rozum jemu w głowie. Człowiek samotny, a szalony — To wszystko jedno! Przeto płony Wypitek ludzi, na swą rękę Pragnących działać… Sos w podziękę Ten sam im, widzisz pan, przypadnie, Jak Uriaszowi, co go zdradnie Ongi król Dawid wypchał w posły. BRAND Jakiebykolwiek stąd wyrosły Klęski, ja końca się nie boję Przez śmierć… A pewne są li twoje Sądy, że, wspólną mając mowę I myśli wspólne, tę budowę Byliby wznieśli aż do nieba? PROBOSZCZ Co? Aż do nieba? Nie! Nie trzeba. Tak się zapalać! To nikomu Wzdyć się nie uda, do ogromu Tego nie dorósł nikt! To baśnie! Dalsze jest jądro, jak najjaśniej Mówiące o tym, że to na nic Budować aż do gwiezdnych granic! BRAND Nad gwiazdy sięgał swą drabiną Jakub i ludzkie też tęsknoty Powyżej gwiazd w przestworach giną. PROBOSZCZ O, na *ten* sposób? Panie złoty! Juści, do nieba zawsze wiodły Cnotliwe czyny, święte modły; Lecz, kto chce życie łączyć z wiarą, Nie czyni mądrze żadną miarą; Ciężka robota przez dni sześć, Siódmego trzeba serce wznieść. Kościół, w powszedni dzień otwarty, Panie, to tylko puste żarty! Cóż na niedzielę pozostanie? Skutek mieć będzie twe kazanie, Gdy rzadka poda je godzina, Niby rzadkiego kubek wina. Religii, panie, jak i sztuki, Nie trza rozwadniać! To nauki Rdzeń jest wszelakiej! Z swej ambony Widzisz pan, na coś jest stworzony, Z niej na ideał patrzysz swój! Lecz, gdy z niej zejdziesz, księży strój Gdy złożysz z siebie, wówczas wcale Nie myśl o swoim ideale! Przewodnią tylko ta zasada, Której wciąż trzymać się wypada: Ucz ograniczać się, mój człecze! Przyszedłem wziąć cię w swoją pieczę, Byś stał się wierny tej zasadzie. BRAND Nie! Ja w te dusz państwowych kadzie Sypać nie będę ziarn z swych kiosków. PROBOSZCZ A jam do innych przyszedł wniosków, Jeno dla pana tu nie pole!… Panu trza w górę — tę miej wolę! BRAND O tak, mnie trzeba w górę po to, Byście mnie zepchnąć mogli w błoto! PROBOSZCZ Wywyższon będzie — tak jest w świecie — Kto się poniża… Żaden przecie Szpak nie przemówił, zanim w pierze Nie porósł, panie! Radzę szczerze! BRAND Kto wam potrzebny, tego wprzódy Zabić musicie!… PROBOSZCZ Pańskie złudy! Panu się zdaje… Pan się boi… BRAND Tak! Umaczajcie dłoń w krwi mojej! Na to zgnilizny waszej łoże Człek li umarły upaść może! PROBOSZCZ Psu bym nie puścił krwi, a panu? Tylko, tak wedle mego stanu, Chciałem przedstawić one drogi, Które *mnie* wiodły w raj ten błogi Mojego szczęścia… BRAND Śmieszne dzieje! Pan chcesz, by, skoro kur zapieje Twojego państwa, ma się dusza Zaparła tego, co mnie wzrusza? PROBOSZCZ Zaparła? Bracie!… Grunt to grząski! Wskazałem ci na obowiązki! Połknij pan wreszcie światoburcze Swoje zapędy, które kurcze Ludziom sprawiają! Ten swój wszytek Zapał na własny miej użytek, A tylko schowaj go pod klucz! Śnij sobie, śnij, sam siebie ucz, Tylko nie wychodź z tym przed tłumy: Mszczą uporczywe się rozumy! BRAND Tak, lęk przed karą, chęć korzyści Kaina znak najoczywiściej Na twoim czole dziś wybiły. W powszednim jarzmie trawiąc siły, Dawno zabiłeś w duszy swej Wszelkie szlachectwo! PROBOSZCZ / do siebie / Ejże, ej, Już na „ty” zeszedł!… To zbyt śmiało! Może by wreszcie wypadało Skończyć te spory!… głośno Pan po trosze Może pojmuje, że ja proszę, Abyś pan wszedł nareszcie w siebie, Jeżeli pragniesz na tej glebie Mieć powodzenie, no, i zda się, W sam raz zrozumiesz, w jakim czasie Pan dzisiaj żyjesz — że nie złowi Szczęścia, kto chce przeciw prądowi Płynąć upornie… Wyjdźmy z lasu: Czyż śmią obrażać ducha czasu Nasi artyści? Cóż pan rzecze: Nasi żołnierze czyż dziś miecze Dobędą z pochwy, które ostrza Mają naprawdę? Nie! Najprostsza Ta jest zasada: temu służ, Czyj zjadasz chlebik — ot, i już! Swe „ja” swobodnie chcieć rozwijać, Wywyższać siebie, tłum pomijać — Tego nie wolno! Szczęście sprzyjać Będzie ci, panie, jeśli skromnie Pójdziesz z innymi! Tak, co do mnie Zawsze to jedno ci nadmienię, Iż to dzisiejsze pokolenie Prze — jak wójt mówi — ku ludzkości. Cóż to byś miał za możliwości, Przyjmując wszystko nieco prościej, Niby po ludzku! Więc do ręki Hebel i ściosać wszelkie sęki! Dopiero, gdy się pan ogładzi, Wejdzie na drogę, którą radzi Chodzimy wszyscy, wówczas, panie, Z twej pracy wielki zysk powstanie. BRAND Precz stąd! O, precz stąd! PROBOSZCZ Jakbym zgadł! Panu potrzebny szerszy świat! Lecz w kole wielkim, czy też małem, Pan musisz naprzód z duszą, z ciałem Wleźć w mundur czasu!… Tak, kaprala Potrzeba kija, aby fala Umiała zacnie maszerować. Kapral dziś wodza ideałem! Jak on prowadzi do kościoła Kupę swych ludzi, tak ty zgoła Kupą wspólnotę swoją prowadź W bramy wspólnego raju… Prawa Wiara wszystkiego jest podstawa; Pan masz powagę, twa powaga Wsparta na studiach, więc wymaga, By jej słuchano! Jak potrzeba Objaśniać wiarę — wielkie nieba! — Znajdziesz to, bracie, w rytuale; Wszystko ci pójdzie gładko wcale! Ja się nie lękam! Nie upłynie Zbyt dużo wody! Tak, jedynie Męstwa potrzeba… Na to liczę!…. A teraz trochę się poćwiczę W głośnym gadaniu sam, w kościele. Coś rezonansu aż za wiele, Aż żenująco!… W naszym kraju Taki rezonans nie w zwyczaju! Więc do widzenia!… O rozterce, Rozpierającej ludzkie serce, Będę dziś mówił, i, jak boży Obraz zacierać się nie trwoży Człowiek — lecz teraz, bracie miły, Trochę pokrzepić trzeba siły. / odchodzi / BRAND / przez chwilę zatopiony w myślach, jak skamieniały / Zali to dzieło nie porwało Wszystkiej mej doli, jak lawina? Komu dziś służysz, moja chwało? / słychać głos trąby / Ten pusty dźwięk ci przypomina. Jeszczem ja nie wasz! Nie! Te ściany Pełne są mojej krwi wylanej! Z mojego szczęścia te wiązadła, Lecz dla was dusza ma przepadła! Strasznie samotnym być na świecie. Gdzie tylko spojrzę: śmierć!… O, nieba! Strasznie! Kamienie mi dajecie, A ja tak łaknę chleba, chleba! Okrutną prawdę rzekł ten człowiek, Lecz cóż odkryły mi te słowa? Gołąbka boża wciąż się chowa, Nie rozwarła mi dotąd powiek, Ach, jedno serce, równe w wierze, A do wybranych już należę!… / Ejnar blady, wynędzniały, w czarnym stroju, przechodzi drogą i staje, ujrzawszy Branda / BRAND / z krzykiem / Ty — Ejnar, ty?! EJNAR Tak ja się zowię! BRAND Nie zamknąć tego w jednym słowie, Jak chciałem człeka w tej niedoli! Chodź do mej piersi! Pierś ta boli! EJNAR Nie trzeba mi spoczywać na niej, Jam już zawinął do przystani. BRAND Czy żal masz do mnie za spotkanie Nasze ostatnie? EJNAR Nie! Ja za nie Potępić ciebie dziś nie mogę — Wszakżeś mi tylko zaszedł drogę Rozkoszy świata, ty, narzędzie Samego Boga… Więc nie sędzię Widzisz… BRAND / cofając się / Jak mówisz? EJNAR Jak ja mówię? Głosem spokoju. Kto obuwie Grzechów swych złożył, czując skruchę, Ten serce swoje, dawniej głuche, Nauczył mówić w taki sposób. BRAND Dziwne! Od wieluć ja tu osób Słyszałem rzeczy — bez ogródki Mówiąc — wręcz inne! EJNAR Tak, to skutki Pychy, upartej wiary w siebie. Długom ja w świeckiej tkwił potrzebie; Świat, jego puste, płone sprawy, Sztuka, robiąca tyle wrzawy, To wszystko sidła, co w szatana Moc mnie popchnęły… Nieprzebrana Jest łaska Boga: On z wysoka Nie spuszczał słabej owcy z oka, Do prawdziwego pomógł celu. BRAND A w jaki sposób? EJNAR W jeden z wielu… Widzisz, popadłem — — tak!… BRAND Popadłeś? W co? EJNAR W grę i picie!… Że nie zgadłeś! Wino podsunął mi i kości! BRAND Tego chciał, myślisz, w swej miłości Pan nasz? EJNAR To pierwszy do ratunku Krok był. — A później byłem chory, Straciłem chęć tej samej pory Do malowania, do rysunku… Znikła wesołość — do szpitala Potem zanieśli… i tu, z dala, Widzisz, od świata poleżałem. Gorączka rosła… nad mym ciałem Tysiące wielkich much… Tak ma się Rzecz, widzisz, ze mną… Tak, po czasie Znowum wyzdrowiał… przeszedł ostry Ból mój — i wtedym poznał siostry, Było ich trzy, co w służbie Boga Chodzą i uczą — teologa Takżem jednego miał przy sobie — Im to zawdzięczam w tej chorobie, Żem się odsunął precz od świata, Że spadła ze mnie grzechu szata, Że, z dróg zeszedłszy złych, po świecie Chodzę tu dziś jak boże dziecię. BRAND Więc tak?… EJNAR A tak… Tak ścieżka płynie Po wąskiej grani, po dolinie. BRAND A potem? EJNAR Potem? Bóg miał zgoła Wstrzemięźliwości apostoła W mojej osobie. Lecz od człeka Pokusa nigdy nie ucieka, Więc też zerwałem z tym zawodem I dzisiaj pragnę kroczyć przodem, Jako misjonarz. BRAND W które strony? EJNAR Do brzegów Nilu krok zwrócony… Przestańmy gadać — W tym momencie Pragnę… BRAND Wziąć udział w naszym święcie? Obchodzim dzisiaj… EJNAR Nie! Iść muszę, Gdzie mnie wołają czarne dusze… Żegnam… / chce odejść / BRAND Czyż żaden brzask wspomnienia Nie budzi w tobie ani cienia Chęci do pytań? EJNAR O co? BRAND O tę, W której by skargi i tęsknotę Zbudziła rysa ta, co dzieli Niegdyś od dzisiaj… EJNAR Ach, czy nie tę Na myśli młodą masz kobietę, Co mnie więziła, nim kąpieli Wiary zaznałem, w grzesznej sieci? Znalazłaż światło, które świeci Ku drodze prawdy? BRAND Żal głęboki Pozostawiła — przez te roki Była mi żoną… EJNAR Takie sprawy Nie są istotne. Mnie, łaskawy Panie, o *ważne* idzie rzeczy. BRAND Radości, bóle — los to człeczy… Niebawem było nas już troje, Lecz trzecie poszło, dziecko moje… EJNAR To nieistotne. BRAND Co? I to nie? EJNAR Powiedz, *jak* zeszła w grób? BRAND W koronie Promiennej wiary w zorzę ranną, Z jasnością w sercu nieustanną, Z wolą, do końca już niezłomną, Z wdzięcznością zeszła przeogromną Za to, co życie jej tu dało I co jej wzięło… EJNAR To za mało! Puste frazesy!… Ja cię o to Pytam, jak z wiarą jej? BRAND Jak złoto! EJNAR W kogo wierzyła twoja żona? BRAND W Boga. EJNAR Li w niego? Potępiona! BRAND Co? Potępiona? EJNAR Tak! Niestety! BRAND / spokojnie / Odejdź, ty — licho! EJNAR A i ciebie Szatan w czeluściach swych pogrzebie! Tak, i ty, wzorem tej kobiety, Umrzesz na wieki! BRAND Rzucasz klątwy, A życie twoje kał i mątwy! EJNAR Na sukni mojej nie ma plam! Ja z balii wiary czystość mam, Jać to w miednicy cnej świętości Z kału obmyłem swoje kości! Tak, tak! Kijanki przebudzenia Z Adamowego, patrz, odzienia Brud mi już wszystek wyklepały! Dzięki mydlinom modłów biały Jestem, jak komża. BRAND Fe! EJNAR Fe na cię! Świat czuć już siarką, miły bracie! Jam pszenne ziarno w sicie Pana, Ty jako plewa z ziem wysiana. / znika / BRAND / patrzy chwilę za nim, naraz wzrok jego się zapala i wyrzuca z siebie te słowa / *Ten* musiał przyjść, by swymi słowy Zbawić mnie! Teraz te okowy Prysły ostatnie! Od tej chwili, Choćby mi wszyscy grób żłobili, Będę już sobą! WÓJT / wchodzi pośpiesznie / Księże miły, Trzeba się śpieszyć, zebrać siły, Nie można żądać od tysięcy, By cierpliwości mieli więcej! BRAND Niech się więc stanie…! WÓJT Co? Bez pana? Trzeba się śpieszyć. Już zebrana Cała procesja. Twoją chwałę Głosząc, lud sunie, jak nabrzmiałe Śniegiem potoki, ku plebanii! W górę głos płynie z pełnej krtani: „Dajcie nam księdza! Gdzie jest ksiądz?” Więzić nie trzeba takich żądz, Bo inaczej nasza dziatwa, Do zbytecznych dąsów łatwa, Wziąć gotowa się do dzieła Nie po ludzku… Idźże do niej! BRAND Nie poniosę wolnej skroni Między tłumy! Pozostanę Tutaj! WÓJT Rzeczy niesłychane! Ksiądz oszalał!… BRAND Wasza droga Jest za ciasna!… WÓJT Lecz, na Boga! Czyż ta droga się rozszerzy, Kiedy taki tłum tu bieży? Co za napór!… Co pan powie — Proboszcz z kominiarzem w rowie! Zepchnięto ich! Gdzie powaga?! Biczem niech ich ksiądz wysmaga, Gdy potrzeba! Nie zdziałamy Nic! Przerwane wszystkie tamy! Procesyja poszła wspak! / Tłum wpada w dzikim zamęcie, przerywa uroczystą procesję i toruje sobie drogę ku kościołowi / KILKA GŁOSÓW Brand! INNI / wskazując na schody kościoła, na których stoi Brand, wołają / O, tam on! ZNOWU INNI Dajże znak! Czas rozpocząć! PROBOSZCZ / wciśnięty w tłum / Zmitygujcie Tłum ten dziki, panie wójcie! WÓJT Ja bezradny tutaj jestem. BAKAŁARZ / do Branda / Jednym słowem, jednym gestem Uspokójże, Brand, tę burzę! Zło czy dobro, co nas czeka? Objaśnijże dziś człowieka! BRAND Przecież w tej leniwej chmurze Ozwał huk się niezwyczajny! Posłuchajcie! U rozstajnej Wyście drogi… Ludzie muszą Chcieć *nowiny całą* duszą! *Wszystek* wynieść gruz potrzeba Z serc, jeżeli ma do nieba Strzelający gmach się wznieść, W którym *nowa* mieszka treść. GŁOSY URZĘDNIKÓW Ksiądz oszalał! GŁOSY KSIĘŻY On zwariował! BRAND Tak, tak! Samem wypiastował Oną złudę, że tu człowiek Nie odwraca swoich powiek Ode prawdy i od ducha! Ja myślałem, że wysłucha Bóg mej prośby — sercem całem O wasz los z nim handlowałem! Jam Mu kłamał prosto w twarz! Zbyt jest ciasny kościół nasz, Więc powiększyć go w dwójnasób, Lub w trójnasób! Starczy zasób!… Tak zeszedłem z światła lic, Swoje „wszystko albo nic” Porzuciłem, by złowrogą Kompromisów zdążać drogą! Złudziła mnie jego moc, W mych ciemności głuchą noc Spłynął Sądu straszny głos! Z strachu zjeżył mi się włos! W sercu, w grom ten zasłuchanem, Jako Dawid przed Natanem, Stałem, tracąc wszystkie zmysły! Teraz me wątpienia prysły! Teraz ciebie znam ja, biesie: Kompromisem Szatan zwie się! TŁUM / z rosnącym niespokojem / Precz! Precz od nas jak najdalej Ci, co tak nas zaślepiali! BRAND W własnym oku szukać belki! Na się zwrócić gniew swój wszelki! Siły swoje w tej szacherce Straciliście! Swoje serce, Swoje „ja” rozdrobniliście! Zamiast mocy, oczywiście Nicość dmie się w waszym bycie! Przyszliście tu, bo *wierzycie*? Puste dźwięki was przywiodły, Grzmot organów, diackie modły, Kaznodziejskie sztuczki, kruczki, Gromy, szepty, śmieszne huczki, Wywracanie domków z kart, Cały kram ten licha wart, Strzelający blichtrem czczym, By się rozwiać w mgłę i dym!… PROBOSZCZ / do siebie / Wójt ma za swe! Razik tęgi! WÓJT / tak samo / Godne dostał proboszcz cięgi!… BRAND Chcecie tylko nowych świec, Żadnych innych głębszych żądz! I znów do dom, by się sprząc Z troską, z męką, by znów lec W kojcu tępych pragnień swych, Aby znowu, ludzie biedni, W pracy zaryć się powszedniej, By ten blichtr wasz, ten wasz szych — Księgę życia — ukryć na dnie Ciemnej skrzyni, aż wypadnie Wyjąć ją na święto nowe! Gdzież te sny, co moją głowę Rozpalały, gdym z ofiary Pił kielicha? Kiedy, stary Burząc kościół, przewspaniały Chciałem wznieść przybytek chwały, Co nie tylko miał być wiary Naszej schronią, lecz w swe wnętrze Miał zamykać przenajświętsze *Wszystko* to, co z ręki Boga Wzięło życie: wasza mnoga, Ciężka praca, wasz spoczynek W cichy wieczór, wasza trwoga Snów tych nocnych, rozpłoniona Radość krwi — ten cały młynek Trudów dziennych, ten śród łona Ból i smutek, to wesele — Wszystko miało w tym kościele Znaleźć przystań… Szalejący Huk potoku, w dal gdzieś niknący, Wodospadu dzikie wrzenie, Strącające w głąb kamienie, Żlebów grań w podłożu skał, Wskroś żłobiący straszny zwał, Rozkłócone burz podmuchy, Głębin morza łoskot głuchy, Co o brzegi się druzgoce — Wszystko miało spłynąć weń, W ten przybytek z falą brzmień Zlać organnych swoje moce, Z ludzką miało zlać się pieśnią! — Tym ja dziełem gardzę! Cieśnią Jest li marną a rozsadza Go li kłamu wstrętna władza!… W duchu dziś już dojrzał on, By się rozpaść, zwiędły plon Waszej marnej, lichej woli!… Tak się kończy na tej roli Wszelki wzrost, bo wasze plemię Wciąż odgradza biedną ziemię Tak, od Boga!… Przez dni sześć Wciąż myślicie, jak by wznieść Jego sztandar, by nie prędzej, Jak w niedzielę, ponad nędzy Waszej potem zalśnić mógł!… GŁOSY TŁUMU Powiedź nas śród nowych dróg, Wywieś sztandar nad te niwy! PROBOSZCZ Nie chrześcijanin on prawdziwy! Nie słuchać go! Zginąć musi! BRAND Od ciebie się nawet głusi Uczą, czym nasz wieczny spór, I że lichy wielce twór Wiara, w której nie ma duszy! Któż nią jest i kogoż wzruszy Brak jej? Komuż żal jej — powiedz — Odtąd, kiedy go manowiec Porwał błędny? W więzach chuci Szczurołapów nędzny łup, Każdy z was to istny trup, Uszu swoich już nie zwróci Na głos życia! Wy spaleni, Jako liście na jesieni, Tańczycie przed arką bożą! Gdy kalecy, chromi włożą Do garnuszków kwiat ostatni, Wówczas cały tłum wasz bratni Rozpoczyna swoje modły, Wówczas ci on ze spokojem O zbawieniu myśli swojem! Tłum to nędzny, tłum to podły, Czymż on innym, niźli zwierzę? Do bram łaski on się bierze, Szukać Boga wówczas idzie, Gdy się równa — inwalidzie! Jego władztwo też kostnieje, Bo czyż można — jasne dzieje — Zmienić ziemi tej koleje, Kiedy berło swej potęgi Wznosi ponad niedołęgi, Ponad same zwiędłe duchy? Wszak ci prawda: nie dziad kruchy, Tylko zdrowy kwiat młodości, W którym krew gorąca płynie, Może zostać — on jedynie! — Dziedzicem niebiańskich włości! Targi tu nie znaczą nic! A więc, ludzie świeżych lic, W których życia wre ochota, Wchodźcie w wielki chram żywota!… WÓJT *Więc* otwierać!… TŁUM / krzyczy, jak gdyby w trwodze / Nie te wrota! BRAND Nie! Nasz kościół jest bez końca! Posadzka — to o blaskach słońca Roześmiane łąki wonne! Widnokręgi to przestronne, Pola, fiord ten, głębia morza — To świątynia nasza boża Pod błękitnych nieb sklepiskiem! Tam niech spełnia się twe dzieło! Tam ci ono nie zginęło! Uszom, oczom Boga bliskiem Będzie ono wieków wiek! A niechaj nie myśli człek, Że czymś skazi ten przybytek! On pokryje świat nasz wszytek, Jako pień pokrywa kora! Przezeń przyjdzie taka pora, W której wiary spór z żywotem Zginąć musi… Naszym potem Zlane, ciężkie dni powszednie Ze Zakonem stworzą jednię I z nauką… Trud poziomy I gwiaździstych snów ogromy, Przy choince radość dziatek I przed Arką — na ostatek — Taniec święty z Jego wolą W jedną całość się zespolą! / przebiega, jak burza, wśród tłumu; niektórzy się cofają, przeważna część gromadzi się naokoło niego / TYSIĄC GŁOSÓW Gwiazdą lśni nam śród rozgłosu *Jednym*: żyć i służyć Bogu! PROBOSZCZ Wszyscy za nim! Hej! Ratujcie! Kominiarzu, sędzio, wójcie! Hej! Odbierzcie mu ten połów! WÓJT / po cichu / Czyż to ze mnie zganiacz wołów — Za rogi go nie ułapię! Niechże on się wprzód wysapie. BRAND / do tłumu / Może li tu być nasz Bóg? Nie! Więc dalej! Precz z tych dróg Na słoneczny łan swobody, Kto jest żyw tu, kto jest młody! / zamyka bramę kościoła i zabiera pierścień z kluczami / Ja tu już nie księdzem wam! Darowałem ja ten chram — A ten pierścień niech zabierze On li jeden!… / rzuca go do potoku / Jeśli cię, służalcze zwierzę, Jeśli cię to, synu prochu, Nęci, wciśnij się do lochu, Przygarb się do samej ziemi, Pełzaj w mroku i choremi Ziej płucami — suchotnicze Niech ci krople na oblicze Występują!… WÓJT / cicho, z ulgą / Diabli wzięli Jego order. PROBOSZCZ / podobnie / Coraz śmielej! Dobra gratka dla biskupa! BRAND Młodzi! Żywi! Rzucić trupa! Te żywota silne dłonie Niechże wam obetrą skronie Z padolnego prochu! Dalej! Obyście wykorzystali Dzień dzisiejszy! Raz wy przecie, Odrodzeni już, zerwiecie Z kompromisów nędznym duchem! Moc rozbudźcie w sercu głuchem. Niechaj siła w was zagości, Otrząśnijcie się z słabości, Z połowicznej wszelkiej żądzy! Odepchnijcie od wrzeciądzy Waszych bram szatański płód — Niech z nim wojnę stoczy lud! WÓJT Buntu ja odczytam akta! BRAND Czytaj! Depcę wszelkie pakta! TŁUM Wskaż nam drogę! Wywiedź stąd! BRAND Tak, nowego życia łowce, Kroczyć będziem przez lodowce, Gdzie słoneczny świeci ląd! Zrywać będziem więzy dusz, Kalający strząsać kurz, Nowych kształtów tworzyć wzory, Precz odpędzać senne zmory! Tak, od Boga my wybrani, Będziem męże i kapłani, Bić monetę świeżej chwały, Zmieniać w kościół kraj ten cały! / Tłum, a śród niego Kościelny i Bakałarz, gromadzi się naokoło Branda. Mężczyźni podnoszą go na ramionach do góry / TŁUM Wielki nastał dzisiaj czas! Wielkie rzeczy są śród nas! / Tłum ludzi odpływa przez dolinę w górę; Kilku pozostaje / PROBOSZCZ / za odpływającym tłumem / Zaślepieńcy, gdzież to, gdzież? Śród szatańskich zginie leż, Kto zaufa jego słowu! WÓJT A wróćcie się! Cóż to znowu?! Tak was skóra świerzbi? Przecie, Ludzie, zważcie: tam zginiecie! Nie chcą słuchać te psubraty! GŁOSY LUDU Wzniesieni wyżej, zmienim światy! WÓJT Któż się oprzeć nędzy może, Gdy nie pasie, gdy nie orze?! GŁOSY Na głos ludu nieustanna Z bożych rąk spływała manna! PROBOSZCZ Czy słyszycie żon swych skargi? GŁOSY / z daleka / Nie wchodzimy z nikim w targi! PROBOSZCZ Zlitujcie się nad dziatkami! CAŁY TŁUM Przeciw nam jest, kto nie z nami! PROBOSZCZ / stoi chwilę z załamanymi rękami i mówi bezradny / Pozbawiony swego stada, Z krzykiem trwogi: biada! biada! Gdzież się pasterz wasz przytuli, Snać obnażon do koszuli? WÓJT / grozi w kierunku Branda / Łuk się złamie! Złe napięcie! Łowco, myśl o testamencie! PROBOSZCZ / prawie z płaczem / Cóż — testament?!…. Ci zgubieni! WÓJT Męstwa! Wszystko się przemieni! Nie trać wiary! Na manowce Nie schodź, wszakże znasz swe owce! / (idzie za ludem) / PROBOSZCZ Czyż naprawdę on by biegł W ślad za nimi?… Zacny człek! I mnie raźniej jest na duszy! Pójdę również! Może wzruszy Tłum się, może nasza siła Jeszcze go nie utraciła? Klacz osiodłać — tęgi stwór, Co przywykły jest do gór! / odchodzą wszyscy / / *Przy najwyższym, do wsi należącym, szałasie.* / / Krajobraz górzysty — wgłębi wielkie płaskowzgórze. Do góry pnie się Brand, otoczony tłumem Mężczyzn, Kobiet i Dzieci / BRAND Patrzcie przed siebie! Tryumf przed nami! Wieś już zginęła poza wierchami! Tam: od opoki do opoki Mgieł się rozścielił wał szeroki, Cóż cię obchodzi mgła rozsiana? Swobodnie dąż, ty ludu Pana! JEDEN Z MĘŻCZYZN Nie może już mój ojciec stary. INNY Głód ja tu czuję, głód bez miary! KILKU Wprzódy nas posil, daj nam chleba! BRAND Naprzód! Tę górę przebyć trzeba! BAKAŁARZ A jaka droga? BRAND Każda z wielu, Byle zawiodła nas do celu Prosto i prędko! Tędy! Tędy! JEDEN Z MĘŻCZYZN Na nic tu wszelakie rozpędy, Droga zbyt stroma! Nie ma mowy, By kto przed nocą doszedł zdrowy! BRAND Najstromsza droga zawsze bywa Także najkrótszą!… JEDNA Z KOBIET Ledwiem żywa! Słaby jest, patrz, mój synek drogi! INNA Pokaleczyłam sobie nogi! TRZECIA Wargi mam spiekłe, całkiem chore! BAKAŁARZ / do Branda / Wierze jej nową daj podporę! WIELE GŁOSÓW Spełnij cud jaki! Spełnij cud! BRAND Moc wam służalczy zabrał trud! Przed dziełem już nagrody chcecie! Zrzućcie śmiertelną słabość z siebie, Lub niech was dawny grób pogrzebie! BAKAŁARZ Słusznie! Nasamprzód trzeba przecie Skończyć swą pracę, a zaś potem Uraczyć się nagrody złotem. BRAND Tak, jak podnosi Bóg swe dłonie Nad ziemski łan, nad morza tonie! WIELE GŁOSÓW On prorokuje! KILKA GŁOSÓW Powiedz, księże, Gorący będą bój wieść męże? INNI Czy bój to długi? Bardzo krwawy? JEDEN Z MĘŻCZYZN Silneż są wrogów naszych ławy? BAKAŁARZ / po cichu / Ja chyba życia nie narażę! INNY Z MĘŻCZYZN Cóż ja otrzymam za to w darze? JEDNA Z KOBIET Chyba nie umrze syn mój? KOŚCIELNY Czy my Jeszcze przed wtorkiem zwyciężymy? BRAND O co pytacie? KOŚCIELNY Księże mój, Naprzód: jak długo potrwa bój? Potem: co tracim przezeń? Wreszcie: Co zyskujemy? BRAND / ogląda się z rozpaczą wokoło / A więc, bracie, O to wy mnie się dziś pytacie? BAKAŁARZ Tak jest! Mężowi i niewieście Wszelkiej odpowiedzi daj! My, panie, Dotąd nie wiemy, co się stanie. BRAND / oburzony / Wnet się dowiecie z moich słów! TŁUM / skupia się naokoło niego / Tak! Chcemy wiedzieć! Gadaj! Mów! BRAND Jak długo bój ten będzie trwać? To pragnie wiedzieć moja brać? Aż po ostatnie serca bicie, Aż kielich ofiar wychylicie, Aż pozrywacie wsze umowy, Aż woli waszej napór zdrowy Już wam na zawsze zamknie drogę, Już nie da wam odwracać lic Od hasła: „Wszystko albo nic”! — Co utracicie?… To rzec mogę: Wszelkiej gnuśności miękkie łoże, Wszelką służalczych lat obrożę, Połowiczności już bałwana Czcić nie będziecie, gnąc kolana! — Co zyskujecie? Ducha jednię I czystość woli, niepowszednie Zasoby wiary i ofiarność, Co, się nad trwogi wznosząc marność, Najcięższe trudy ponieść zdoła! Wieńce cierniowe na swe czoła Pozyskujecie! Takie oto Będzie nagrody waszej złoto! TŁUM / śród szalonego wrzasku / Zdradził! Któż będzie jeszcze zwlekał?! BRAND Nic wam innegom nie przyrzekał… KILKU Zwycięstwemś łudził, zaszczytami, A o ofiarę ty się z nami Teraz targujesz!… BRAND Tak, zwycięstwo Obiecywałem dać za męstwo! I kto z was zechce, ten ci będzie Zawsze zwycięzcą! Lecz kto w rzędzie Pierwszym tu kroczy, ma być gotów Paść, jeśli trzeba!… Do helotów Niech idzie ten, niech złoży bronie, Kto nie chce na tym się wygonie Potykać mężnie! W ręce wraże Przechodzi sztandar, przy sztandarze, Kogo lęk nadgryzł, blady jad, Ten już naznaczon, zanim padł! TŁUM Prawo do życia on nam skraca Dla pokolenia, które jeszcze Na świat nie przyszło! BRAND To wam wieszczę, Że Kanaanu słodka płaca Czeka li huf, co paść gotowy! Przez śmierć do zwycięstw! Tymi słowy Duch mój rycerzy Pańskich woła. KOŚCIELNY Zważywszy wszystko, rzecz wesoła: We wsi jesteśmy, jak wyklęci — BAKAŁARZ Wracać nie można, to w pamięci! Trzeba mieć dzisiaj — KOŚCIELNY A co dalej? KILKA GŁOSÓW Ubić go! Ubić! BAKAŁARZ To się chwali, Lecz gdzie nam szukać przewodnika, Gdy wokół taka burza dzika! KOBIETY / wskazując przerażone na drogę / Proboszcz! Hu! Proboszcz! BAKAŁARZ Stary kiep! Nie dajcie mu się brać na lep! PROBOSZCZ / wchodzi w towarzystwie kilku ludzi, którzy nie poszli z Brandem / Moje owieczki, dziatki moje, To ja, wasz pasterz, tutaj stoję. BAKAŁARZ / do tłumu / Niech się tam lud już tak nie męczy! O, chodźmy tu, za grzbiet przełęczy. PROBOSZCZ Ach! Mogłem w was się tak pomylić? Mam przez was kielich ten wychylić? Przez was mam czuć tę ranę w boku? BRAND Czyż on nie ranił was co roku? PROBOSZCZ Nie słuchajcie go! On was zwodzi! KILKU Tak! Prawdę mówi ksiądz dobrodziej! PROBOSZCZ Lecz my łagodni, przebaczamy Tym, którzy skruchą mażą plamy. o, chrześcijański luby bracie, Patrz, jakie sidła on tu na cię Zastawił dzisiaj! Patrz, twe serce W jakiej pogrążył dziś rozterce Czarnym podstępem! WIELU Siecią złud Uwikłał ci on boży lud! PROBOSZCZ Potem, przyznacie sami przecie, Kogoż wy tu oświecać chcecie, Wy, urodzeni w tym zakątku! Czyż do innego was porządku Stworzył nasz Pan Bóg — czyż wielmoży Chciał zrobić z was Wszechwładca boży?! Czyż choć jednego uwolnicie Z tej krępującej go obroży? Ten trud powszedni, oto życie, Które jest waszym dziś udziałem! W tym utrapieniu swoim całem Gdzież macie szukać dziś pociechy? W tym, byście strzegli swojej strzechy! Wy — światoburce? Niech przy zrębie Swojego domu każdy stanie! Między jastrzębie wam i kanie — Tak, między kanie i jastrzębie Chodzić w tej wielkiej waszej biedzie — Pomiędzy wilki i niedźwiedzie? O nie, owieczki, o me dzieci! TŁUM Z słów jego jasna prawda świeci! KOŚCIELNY My tam już dzisiaj nic nie mamy, Myśmy zamknęli domów bramy, Raz się zdobywszy na ten krok! BAKAŁARZ Zajął się nami, chciał nasz tłok Oczyścić z grzechu! Snu już dość! Tam, gdzie ma niby życie rość, Dla przebudzonych dzisiaj dusz Nie ma żadnego życia już! PROBOSZCZ Wszystko przeminie, nie najgorzej Wszystko wam znowu się ułoży, Tylko cierpliwie, a znów boski Zjawi się mir do naszej wioski. BRAND Więc wybierajcie, wy, mężowie, I wy, niewiasty!… KILKU Ani w głowie Nam tu pozostać! INNI Nie! Nie! W górę! W górę! Tam w dole dni ponure! WÓJT / przybiega zdyszany / Szczęście, żem dognał was, jedyni! KOBIETY Niech nam wyrzutów pan nie czyni! WÓJT Jakie wyrzuty?! Tylko prędzej! Nastał już koniec naszej nędzy!… Mówię: nim jeszcze noc zapadnie, Zbogacimy się ładnie, snadnie! KILKU Jak to?… WÓJT W fiordzie miliony! Ciąg ryb niezwykły, wprost szalony! TŁUM Co? WÓJT Każdy krok się nam opłaci! Bogaci będziem, tak, bogaci, Jeśli ich burza nie rozgoni! Więc niechaj czasu nikt nie trwoni! Głód nam dokuczać już nie będzie! BRAND Wybierajcie wójta lub orędzie Boże! WÓJT Rozsądku słuchać trzeba! PROBOSZCZ Jakby nam cud zesłały Nieba! Jak gdyby boski to był znak! Wszystkom to widział we śnie — tak! — Jeno myślałem, że to mara, A teraz widzę, jak się stara Sam Bóg! BRAND Poddając się, zaiste, Stracicie łaski *rzeczywiste*! WIELU Ciąg ryb! WÓJT Miliony! Co za plon! PROBOSZCZ Obfity stół dla dzieci, żon! WÓJT Widzicie, szkoda tyle czasów Tracić na rzecz daremnych kwasów, Na spór z przemocą, który zgoła Zwalczyć i proboszcz nasz nie zdoła! Niechże się głupiec, gdy tak skory, Troszczy o cudze, śmieszne spory! Pan Bóg już sobie sam poradzi — Twierdzę niełatwo kto rozsadzi! Więc niech się próżno nikt nie biedzi, Kiedy we fiordzie tyle śledzi! Zarzućcie sieci swe spokojnie, Męstwa nie trzeba, jak na wojnie, Ni krwi — zwycięstwo będzie z nami, Choć nie uczynim ofiar z siebie! BRAND Przykaz ofiary tej na niebie Płomienistymi lśni głoskami! PROBOSZCZ Jeśli kto myśli o ofierze, Jeśli go chęć ku temu bierze, Toć do mnie droga niedaleka: Ot, do niedzieli niech zaczeka! WÓJT / przerywając / Tak! Tak! KOŚCIELNY / po cichu do proboszcza / Kościelnym pozostanę? BAKAŁARZ / po cichu / Czy mi nie będzie odebrane Miejsce po wszystkim, co tu… PROBOSZCZ / głosem stłumionym / Proszę Mieć na maleńką reprymendę Otwarte ucho, a po trosze Wszystko się zrobi — jać nie będę Sędzią zbyt srogim — a więc zgoda! WÓJT Dalej! Minuty każdej szkoda! Trzeba się śpieszyć! Dalej! Dalej! KOŚCIELNY Każda się zwłoka klątwą zwali Na nasze barki… KILKU A nasz ksiądz? KILKU Niech sobie idzie z Bogiem! BAKAŁARZ Chcąc Albo też nie chcąc, przyznać trzeba, Że w onych śledziach jest znak nieba! KILKU Łudził nas — istna zła pokusa! PROBOSZCZ Wiecie: nie wierzy już w Chrystusa! Nawet „cum laude” nie posiada… KILKU Cóż on posiada? WÓJT Trudna rada: Niski charakter! KOŚCIELNY Tak, to człowiek Widzi od razu! PROBOSZCZ Tak, on powiek Nawet nie zamknął — owszem, starej Matce dokuczać śmiał bez miary W godzinie śmierci!… WÓJT Dziecko własne Nieomal zabił. KOŚCIELNY Tak, to jasne: W grób swą rodzoną wpędził żonę… KOBIETY Cóż to za plemię zatracone! PROBOSZCZ Tak, kiepski ojciec, mąż i syn! Nie przeczyż tu nauce czyn?! WIELE GŁOSÓW Zburzył nam kościół! INNI Zamknął nowy, Jako za mały — tak nas zwodzi! ZNOWU INNI Na głąb nas rzucił w wątłej łodzi! WÓJT Z wspaniałej okradł mnie budowy: Z domu wariatów — BRAND Ta skroń wasza — Widzę to dobrze już — ogłasza Wieść mi zbyt jawną, wieść niekłamną, Że nikt na szczyt nie pójdzie za mną! Nikt nie zawoła: Dalej! Prowadź! CAŁY TŁUM / ryczy / Ukamienować! Kamienować! / deszcz kamieni zmusza Branda do cofnięcia się w pustać skalną. Prześladowcy powoli wracają / PROBOSZCZ O, moje dziatki! Me owieczki! Już powracacie z tej wycieczki W to porzucone chat pustkowie! Wierzcie, że wyjdzie wam na zdrowie! Nasz Bóg jest dobry, litościwy, Niewinnej krwi niepożądliwy, Łagodny również, jak nasz rząd, Jakiego nie ma inny ląd. A wasza zwierzchność — w pierwszym rzędzie Pan wójt — dokuczać wam nie będzie! A ja — Bóg na mnie jest łaskawy — Li w chrześcijaństwie ludzkim sławy Szukam — tak jest, my na wyżynie Pragniemy w zgodzie żyć jedynie! WÓJT A jeśli jest gdzie jaka skazka, Trzeba usunąć ją do diaska! Gdy wróci wszystko w dom, co żyje, Wybierzem zaraz komisyję, Która ma zbadać, co się w treści Naszej religii złego mieści. Duchowna będzie w niej osoba Jedna i druga, którą oba, Ja i ksiądz proboszcz, wyznaczymy, Nie obiecanki, nie czcze dymy! Jeśli to ludzi uspokoi, To do komisji wejdzie mojej Także bakałarz i kościelny! Dobór to jest, jak widać, dzielny! Przeto obawiać się nie trzeba — PROBOSZCZ Niech wam za to wielkie Nieba Wynagrodzą, bracia mili, Że wasz pasterz dożył chwili, Kiedy Pan Bóg spełnił cud, By wybawić ten swój lud! Dobrego połowu życzę! Żegnam! KOŚCIELNY Tak, to mi oblicze Chrześcijańskie! BAKAŁARZ Jest coś więcej W nich, nie samo li krzykactwo! KOBIETY Delikatni, dla tysięcy Tych przystępni! INNE Na prostactwo Ludzkie patrzą, jak prostacy! KOŚCIELNY Nikomu nie plują w kaszę. BAKAŁARZ I nie same Ojcze-nasze Tylko klepią! / Tłum schodzi z góry / PROBOSZCZ / do wójta / Nie inaczej — Pan owoce wnet zobaczy, Szanse nasze się podnoszą, Boć, przyznajmy to z rozkoszą, Jest potęga w świecie żywa, Co reakcją się nazywa. WÓJT *Moje* dzieło, że ta cała Krotochwila się rozwiała Już w zarodku! PROBOSZCZ Tak, w tym kwasie Cud najbardziej pomógł, zda się. WÓJT Cud? PROBOSZCZ A jakże! Ów ciąg śledzi. WÓJT / nadyma się / Człek, jak może, tak się biedzi: Oczywiście, kłamstwo. PROBOSZCZ Panie —? WÓJT A cóż robić? Byłem rad, Żem na taki pomysł wpadł. Może jest to ku naganie, Lecz wie proboszcz, sytuacja… PROBOSZCZ Czasem w kłamstwie bywa racja, Gdy konieczność tak wymaga… WÓJT A, gdy wszystko się ułoży W jakiś ład i spokój boży, Wszystko jedno, czy to blaga, Czy też prawda zmogła czysta! PROBOSZCZ Ze mnie nie jest rygorysta. / patrzy w stronę skalnej pustaci / Czy nie Brand to tak się wlecze? WÓJT Nie kto inny!… Zacny człecze, W samotnego się rycerza Bawić musisz! PROBOSZCZ Nie! Przymierze Dochowuje mu tam, widzę, Jakby giermek — w godnej lidze! WÓJT Dyć to Gerda! Niech ją czarci! Oboje są siebie warci! PROBOSZCZ / z humorem / Kiedy już się uspokoi Głód ofiary, u podwoi Jego grobu trzeba będzie Dać mu napis w takim względzie: „Wichrowaty Brand tu legł; Został przy nim jeden człek, Ale ten miał bzika w głowie!”… WÓJT / grożąc palcem / Cokolwiek tu proboszcz powie Jednak lud, choć w dobrej wierze, Trochę z nim się, rzekłszy szczerze, Nie po ludzku obszedł… PROBOSZCZ / wzruszając ramionami / Panie, Powiem ci na pożegnanie Że „vox populi, vox dei”. / odchodzą / / *Na rozległym płaskowzgórzu.* / / Szaruga rośnie i ciężkie obłoki spędza na śnieżne pola; tu i ówdzie wychylają się czarne szczyty i na nowo giną w mgłach. Brand nadchodzi pokrwawiony, poturbowany. / BRAND / przystaje i spogląda poza siebie / Tłum tysiączny za mną kroczył, Ale szczytu nikt nie zoczył. Wszystkie serca snać upiększa Rozbudzona, coraz większa, Żądza jakichś większych dni! W wszystkich duszach hasło brzmi: „Dalej! W bój pod świętym znakiem!”, Lecz na polu bitwy makiem Jakbyś zasiał… Nikt ofiary Nie chce ponieść. Tak bez miary Tchórzem wola jest podszyta! Nikt o męstwo się nie pyta. Jeden zmarł za słabość świata, A tchórzostwo dziś, w te lata, Zbrodnią zwać się już przestało. / opada na kamień i bojaźliwie rozgląda się wokoło / Ileż razy moje ciało Dreszcz przebiegał, w „chowanego” Gdy się bawiąc, do ciemnego Biegłem ukryć się alkierza. Lecz dziecięca dusza świeża. Gdy największy krew mych żył Ścisnął strach, gdy brytan wył, Czuła, że za firankami Słońce żywym blaskiem mami, Że za chwilę światła zdroje Spłyną w ciemne ściany moje, Że ten promień jasny, krzepki, Przezwycięży mrok izdebki, Że przepędzi wszystkie duchy, Co budziły przestrach głuchy! Gdzież potęga tego słońca? Noc ponura, noc bez końca, A tam siedzi lud w tej mroczy — Białe włosy, zgasłe oczy — Strzeże dawno zgasłych snów! Los wyprawił straszny łów, A on starcze ściska pięście, Grozi losom, co mu szczęście Uśmierciły — patrz, rok w rok U królewny-śnieżki zwłok, Tłumiąc w sobie gorzki ból, Nieszczęśliwy siedzi król, Ucho do jej płuc przykłada, Patrzy, słucha, śledzi, bada, Zali z zmarłej krwi o wiośnie Świeża róża nie wyrośnie! Nikt, jak on, nie rzucił w grób To, co było trupem — trup Żaden prawdy tej nie wzbudził, By się darmo nikt nie łudził, Że w żywocie nowym wskrześnie To, co zmarło… Zmarłe pieśnie — Pod mogilny rzuć je głaz! Nowe ziarna siać w ten czas, By z nich wyrósł owoc świeży — O to dbać mu dziś należy! Noc, posępna, głucha noc! Gdybym miał piorunów moc, Wówczas zniszczyłby mój grom Tej pozornej śmierci srom! … / zrywa się na równe nogi / Nocne pędzą gdzieś widziadła — Z piekieł zgraja ta wypadła! Czas ten zbrojny, czas pancerny Chce ofiary wielkiej, wiernej, Zamiast laski, chce żelaza, Miecza z pochew raz do raza Wydobywa w krwawej pracy! Tam wojują już krewniacy, A tu bracia, ślepcy sami I głuchmani, pod razami Uchylają trwożnie głów! Biedny lud mój, biedny chów! Nadmiar hańby tak go zmógł! Śród samotnych krocząc dróg, Tylko jęczą, tylko płaczą, Imię swe pokorą znaczą, Biedną bracią się rybaczą Zwąc w tej myśli, że w pokorze Najlepiej kierować może Swymi losy nędzny lud! Gdzie jest sztandar? Gdzie ten cud, Który na swym licu spaja Tęczowe kolory maja, Czerwono-niebiesko-złote? Gdzież ten tłum, co na ochotę Ruszył falą? Gdzie ta mnoga Rzesza, co ideologa Królewskiego otaczała, Kiedy jego moc wspaniała Wycinała ci swą ręką Ten twój język?… Tak, paszczęką Obdarzono cię, sztandarze, Ale smocze zęby wraże Nie wyrosły z twej gardzieli! Czemuż ci, co znak twój cięli Nożycami królewskimi, Nie przepadli razem z nimi Jeszcze onej dawnej chwili, Zanim dzieło swe spełnili? Drugi znak nasz czworogranny, Znak pokoju nieustanny, On za sygnał nam wystarczy, Kiedy burza tu zawarczy, Gdy łódź trzeba mieć na pieczy… Gorsze losy, gorsze rzeczy Rodzi przyszłość niewstrzymana: Ta obłoku czarna ściana, Brytańczyka dym węglowy, Brudzi łąki i dąbrowy, Każde źdźbło pokrywa sadzą. Z swą trującą idzie władzą, Kradnie dzień ze wszystkich dróg, Na tę zieleń naszych smug, Na te miasta, na te sioła Deszcz popiołu sypie, zgoła Jak Wezuwiusz, dookoła. Brzydcy są dzisiejsi ludzie! Po kopalniach w ciężkim trudzie, Gdzie w kilofów takt kropelki Wody sączą, ginie wszelki Płód szlachetny; gorzko, luto Tłum kaleki ostrzy dłuto, By wyzwolić kruszcu duchy… Ciało karle i duch kruchy, Rysy żądzą zeszpecone, Spoglądają w złota stronę. Któż tu płacze? Któż się śmieje? Brat ni ziębi ani grzeje, Nie ma człeka, nie ma męża, Co sam siebie przezwycięża — Huk kowadła, łoskot młota, Oto życia jest robota. Baśń o świetle już nie nęci! Już nie mają w swej pamięci Owi ślepcy, że dla człeka Chwila ta ma być daleka, By, gdy zgasną jego siły, Obowiązki się skończyły! Gorsze losy, gorsze rzeczy Przyszłość z siebie tu wyłuska! Wilcza gardziel mędrkowania Chce pochłonąć blask mądrości. Krzyk w północne idzie włości: „Pomagajcie doli człeczej, Ratujcie nas!” A to karli Syczą: „Siły byśmy starli, Cóż my mamy przy tym dziele? Wszak nas luda jest niewiele! Naród silny niech się waży Stać na dóbr powszednich straży! Nie zadamy sobie trudu, Aby krew naszego ludu Dać za jakieś puste dymy! Wszak nie żadne my olbrzymy, Nie wyrosną żadne sprzęty Z świętych harców, z walki świętej! Toć nie za nas cierpiał wiernie On, gdy skroń mu bodły ciernie, Gdy mu włócznię wbijał w bok Żołdak rzymski, kiedy tłok Obszarpańców w głos się śmiał, Gdy mu straszny, ludzki szał Wbijał gwoździe w nogi, ręce! Tak, nie za nas On w tej męce Konał kiedyś!… My za mali… On nas nie kładł na swej szali! Ten krzyż cieśli i ta góra, Te powrozy, ta purpura Krwi spod razów Ahaswera — Wszystko to jest prawda szczera, Lśniąca w tym pasyjnym dziele, Obchodzonym dziś w kościele!” / rzuca się w śnieg i chowa oblicze; po chwili wznosi wzrok do góry / Czy ja śniłem? Czym się zbudził? Czy mnie jakiś obraz łudził? Czy wodziło mnie widziadło, Co w tych mrocznych mgłach przepadło? Czyż zapomniał człek w tej dobie O Tym, który go po sobie Stworzyć raczył? Czyż ten człek Na wieki w przepaści legł? / nasłuchuje / Cóż to? Straszne wichru siły Językami przemówiły? CHÓR NIEWIDZIALNYCH / huczy wskroś burzy / Z prochuś powstał, czym twa wola, Czymże przy Nim twoja moc? Wytrwasz, czy też ujdziesz z pola, Perć twa zawsze spada w noc. BRAND / powtarza wyrazy powyższe i mówi cicho / Snać jest prawda w słów tych treści! Kazał iść za próg kościoła, Zrzec się tego, co się mieści W mej tęsknocie, w mej boleści; Mroki rozsiał mi dokoła, Zlecił walczyć aż do końca, Abym upadł dziś — bez słońca! CHÓR NIEWIDZIALNYCH / coraz silniej huczy nad jego głową / Płazie, prochu! Czym twa wola Czymże przy Nim jest twój duch? Zdążaj naprzód, czy schodź z pola, Dzieło twe — to marny puch! BRAND Żonę drogą, dziecko moje, Dni, co miały w szczęścia chwale Płynąć, w gorzkiem zmienił boje Wszystkom rzucił to na szale — Dziś, zwyciężon, sam tu stoję! CHÓR / łagodnie i wabiąco / Choć największe byś ofiary Składał Mu po wieków wiek, Nie dorośniesz Jego miary, Boś nic więcej, tylko człek! BRAND / z cichym płaczem / Żono, dziecię, wróćcie do mnie! Sam na pustej siedzę zboczy, Szczęście ujrzeć chcą me oczy, W mgłach się gubię nieprzytomnie. / podnosi oczy do góry; plama świetlana wyłania się z mgieł i rozszerza się przed nim, zjawia się postać niewieścia w jasnej szacie z płaszczem na ramieniu. To Agnieszka / ZJAWISKO / uśmiecha się i wyciąga ku niemu ramiona / Masz mnie znowu, swą Agnieszkę! BRAND / zrywa się na równe nogi / Tyś to weszła na mą ścieżkę? Żyjesz? ZJAWISKO Wszystko było snem! Teraz koniec jest ze złem! BRAND Ty! Agnieszka! / rzuca się ku niej / ZJAWISKO / z krzykiem / Nie ktej stronie! Czyż nie widzisz? Przepaść zionie! Czy nie słyszysz? Huk siklawy! / łagodnie / To nie sen już! To nie zjawy Chmurne, groźne! Wszystko tobie Widziało się, jak w żałobie Nocy ciemnej! Sen to chwili, Żeśmy ciebie opuścili!… BRAND Żyjesz! Chwała!… ZJAWISKO / szybko / Ani słowa! Chodź! Czas nagli! BRAND A dziecina? ZJAWISKO Żyje! Jak roślina Żyje młoda, świeża, zdrowa! Snem li były męki twoje, Marą wszystkie twe przeboje. Alf wyzdrowiał, w oczach rośnie, Babka pieści go miłośnie, A i kościół stoi też, Tak, jak niegdyś! Jeśli chcesz, Zbuduj większy! W naszym siole Ludzie w krwawym się mozole Tak, jak niegdyś, kąpią wraz! BRAND Niegdyś —? ZJAWISKO Tak, jak w owy czas, Gdy był spokój. BRAND Spokój? ZJAWISKO Strach, Że tak zwlekasz. BRAND Ja śnię! Ach! ZJAWISKO Nie! Ty nie śnisz! Jak po znoju, Trza opieki-ć i spokoju, BRAND Silny jestem! ZJAWISKO Tak, a przecie Możemy cię, ja i dziecię, Stracić znowu, jak cień jaki, Ujdziesz nam na obce szlaki, Wzdyć osłabnie duch twój, człeku, Gdy nie weźmiesz się do leku. BRAND Daj mi lek ten! ZJAWISKO Ty go masz, Ty sam jeden zdrowia straż Dzierżysz w ręku…. BRAND Wymieńże mi! ZJAWISKO Stary lekarz, co licznemi Księgi mądrość swoją sycił, Trzy słóweczka li pochwycił — W nich choroby onej siła, Co szaleństwem cię raziła! Tych wyrzeczesz się najświęciej, Te wykreślisz z swej pamięci — One bowiem źródłem mar tych. Co cię w swych ramionach zwartych Tak trzymają — te trzy słowa Masz zapomnieć, jeśli zdrowa Ma być dusza, gdy z jej lic Chora ma ustąpić bladość! BRAND Prośbie mojej uczyń zadość: Wymień! ZJAWISKO *Wszystko albo nic!* BRAND / cofając się / To jest? ZJAWISKO To! Jakom ja żywa, A ty poddan śmierci! Lecz, Lecz swą duszę!… BRANDA A więc miecz Jeszcze wisi!… ZJAWISKO Precz stąd! Precz! Przy mnie radość się odzywa, Przy mnie rozkosz! Otom żona! Przytul mnie do swego łona I w cieplejsze pośpiesz kraje! BRAND Ma choroba już ustaje. ZJAWISKO Wróci znowu. BRAND Nie! Nie wróci! Już gorączka mi nie kłóci Myśli! Niech śni, kto ma chęci — Mnie zaś nęci jasność życia! ZJAWISKO Życia? BRAND Za mną! ZJAWISKO Jakie plany Rozpierają ci twą duszę? BRAND W *życie sen* przemienić *muszę*, *Czyn* wykonać *zaniedbany*! ZJAWISKO Niemożliwe! Wszystkie dreszcze Tych męczarni — nie!… BRAND Raz jeszcze! ZJAWISKO Strasznych słów bolesną treść Dobrowolnieś gotów znieść I na jawie? BRAND I na jawie! Dobrowolnie!… ZJAWISKO Stracić dziecię? BRAND Stracić. ZJAWISKO Brand! BRAND To mus jest przecie. ZJAWISKO Patrzeć jeszcze, jak się dławię, Jak mi krew się w żyłach ścina, Aż nadejdzie znów godzina, Co od ciebie mnie wyzwoli? BRAND Muszę. ZJAWISKO Dzień zastąpić nocą, Tłumić blaski, co się złocą, Gardzić słodką szczęścia mocą, Nie zamykać serca doli W pieśni? BRAND Czyż ja byłbym sobą — Powiedz — gdybym się tą dobą Miał oszczędzać? ZJAWISKO Przyjacielu, Zapomniałeś, że u celu Przedrzeźniała ciebie złuda, Że oplwano twoje cuda, Że cię bito, opuszczono! BRAND Nie dla siebiem szarpał łono, Nie dla zwycięstw walczył swych! ZJAWISKO Wystawiałeś się na sztych Za żyjących w kopalń norze! BRAND Jeden człek wypłoszyć może Dużo mroków. ZJAWISKO Twardyś bój Toczył za straceńców rój! BRAND Wiele nieraz — toć nie dziwy! — Zdoła jeden sprawiedliwy. ZJAWISKO Wspomnij sobie spór ten jeden: Kto wyrzucał nas za Eden? Nie otworzą się już wrota, Które ta zamknęła ręka! Płonne trudy, płonna męka! BRAND Wolną drogę ma *tęsknota*! ZJAWISKO / ginie śród huku, jak gdyby gromowego, mgła zwala się na miejsce, na którym stało; zrywa się krzyk ostry, przeraźliwy, jak gdyby krzyk uciekającego / Umrzyj! Czego chcesz na ziemi?! BRAND / stoi chwilę, jakby ogłuszony / Znikło! Przeszło! W mgłę czarnemi Powionęło skrzydły — tam! Niby jastrząb! Znowu kłam Nastawił swe sieci — zguby Chciały mojej złe rachuby! Kompromisy, nędzne targi — Tego chciały *twoje* wargi! GERDA / zjawia się ze sztućcem w ręku / Czyś nie widział, gdzie w tej mroczy Zginął jastrząb?… BRAND Tak, me oczy Teraz to go już spostrzegły! GERDA Opisz mi, którędy zbiegły Stwór ten pomknął!… W tej godzinie Już go los ten nie ominie. BRAND Będzie trudno; na nic kula! Nieraz jeszcze on pohula…! Tak bywało: padnie, zgaśnie, Ale wówczas, kiedy właśnie Śmierć najbliższa — tak się zdało — On wychodził znowu cało, Gdzieś z poza mnie znów się zrywa I powietrze znów przepływa… GERDA Skradłam sztuciec — z taką bronią Za renami łowcy gonią; Ma ładunek z srebra, z stali. Obłąkaną mnie nazwali — Mniej nią jestem, niźli wielu Innych… BRAND A więc mierz do celu! / chce odejść / GERDA Ty kulejesz… Możeś spadł? BRAND Lud pozbawił mnie posady. GERDA / przygląda mu się bliżej / Krople krwi na skroni bladej? BRAND Bito, pchano, pędząc w świat! GERDA Głos tak ongi, jakby granie, Osłabł niby wiatr w altanie. BRAND Wszystko — wszystko — GERDA Cóż? BRAND Na wieki Opuściła mnie… w daleki Uszła kraj… GERDA / patrzy na niego wielkimi oczami / Teraz za to Widzę, kto ty! Długie lata Jam myślała, żeś ty ksiądz! Precz z tym wszystkim! Zwąc jak zwąc, Tyś — największy! BRAND Mówię sam: Ten ułudny, widzisz, kłam Niemal zabił mnie! GERDA Te dłonie — Pokaż… BRAND Czemu sięgasz po nie? GERDA Ślady gwoździ!… A dokoła Pobladłego twego czoła Krwawe blizny! Rzecz najprostsza — Toć to cierni wściekłe ostrza! Tyś na krzyżu wisiał! Pomnę, Nieraz ojciec mi ogromne Mówił rzeczy, iż to w dobie Było dawnej i — nie tobie To się stało! Lecz to baśnie! Odkupiciel tyś jest właśnie! BRAND Odejdź! GERDA Paść mi na kolana Przed obliczem mego Pana? BRAND Precz! GERDA Krew twoja się polała, Co nas wszystkich zbawić miała! BRAND Dla mnie On ją musiał ronić, Pozwólże mi głowę skłonić! GERDA / podaje mu sztuciec / Zabij to przeklęte plemię! BRAND / potrząsając głową / Los, co przywiódł mnie na ziemię, Spełnić muszę… GERDA Swoje rany Pokazujesz, uratowany, Odkupiony w dzień dzisiejszy! Tyś największy!… BRAND Nie! Najmniejszy Jest czymś więcej… GERDA / spogląda w stronę przerzedzających się obłoków / Oczy twoje Widzą, gdzie ty stoisz? BRAND / patrząc osłupiały przed siebie / Stój: W dole, u stóp stromych ścian. GERDA / tonem jeszcze dzikszym / Wiesz, gdzie stoisz? BRAND Czyż się mylę? Mgły rozchodzą się, w ich pyle Jakby jasność… GERDA Czarny róg Zmógł je, niby cierń je zmógł! BRAND / patrzy w górę / Czarny róg? Co? Kościół z lodu! GERDA Jest ten wreszcie, co do grodu Tego wejść miał? BRAND Tysiąc mil Dzieli go od słodkich chwil! Jakież budzi mi tęsknoty Ten światłości promień złoty! Jak mi cała wola dyszy Żądzą tej ukojnej ciszy, Jak ja pragnę życia ciepła! / wybucha łzami / Jezu! Wzywa cię ma skrzepła Warga! Zdalaś był mi zawsze, Choć Twe stopy najłaskawsze Szły w ślad za mną!… Nie witany, Choć tak bliski mojej ściany, Żem mógł witać cię śród ścieżek Moich — niech się choć za brzeżek Chwycę szaty wybawienia! Pozwól chwycić skraw odzienia, Nasiąkłego winem skruchy!… GERDA / blada / Co? Ty płaczesz? Ty, proroku!? Co? Ja widzę łzy w twym oku, Co, jak ciepłe te podmuchy, Rozpalają twe oblicze? Przez twe łzy w tych żlebów dzicze Rozpływają się pokrowce Całunowe, na lodowce Zarzucone! Mego wnętrza Lód roztapia, ta gorętsza Ponad ogień, moc ich święta! Teraz jakby wieczne pęta! Przez nie komża, śnieżna, blada Z kaznodziejskich ramion spada, Z ramion Wierchu Lodowego! / z drżeniem / Człeku, powiedz, a dlaczego Nie płakałeś wcześniej, wprzód? BRAND / z płonącymi oczy, promienny, jakby odmłodzony / Prawo duszę zmienia w lód. Nic na łanie ziemskich włości Nie zakwitnie bez światłości! Jeśli dotąd boże syny Mieli przykaz swój jedyny W praw tablicach, to ja, człowiek, Już nie zamknę swoich powiek Na blask słońca — z nim do braci Pójdę dzisiaj, najbogaciej Z nim się będę czuł! Tak! Ono Niech zwycięża moje łono! Mogę płakać, giąć kolana — Mogę modlić się do Pana! / pada na kolana / GERDA / patrzy w górę i mówi po cichu i trwożnie / Patrz, jak siada ten przebrzydły! Patrz, jak rusza swymi skrzydły! Patrz, jak jego cień migoce Na tej ścianie, na opoce Tego wierchu, jak on ścina Swoje skrzydła!… To godzina… Niech się tylko dobrze sprawi Srebrna kula!… Strzał ten zbawi… / Nagłym ruchem przykłada sztuciec do twarzy i strzela. Głuchy łoskot, jakby echo grzmotu odpowiada z wierchu / BRAND / zrywa się / Ha! Co robisz? GERDA Dobry strzał! Patrzaj! Zachwiał się!… O, padł! Wrzasnął, aż się zatrząsł świat! Idzie na nas pierza wał, Sypie się, jak biały śnieg Po tę turnię, po ten brzeg! Coraz więcej ku nam sunie — W końcu może *tutaj* runie! BRAND / pada / Razemś powstał, razem ginie Życie twoje! Koniec winie W ten li sposób kreśli człek! GERDA Zwijajże się! Trzep się! Trzep! Odkądś padł, ten kościół nieb Szerzej rozwarł swoje wrota! Patrz, rozsierdził się niecnota! Cóż nam twoja złość jastrzębia — —? Patrzaj! Bielszy od gołębia! / z przeraźliwym krzykiem / Hu! Jak sapie ten płód wraży! / rzuca się w śnieg / BRAND / kuli się pod opadającą lawiną i woła ku niebu / Chłód śmiertelny na mej twarzy! Ginącemu powiedz: może Ważyć coś w Twych oczach, Boże, Naszej woli quantum satis? / lawina grzebie jego i zasypuje całą dolinę / GŁOS / odpowiada wśród grzmotu / Bogiem deus caritatis! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ibsen-brand/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Henryk Ibsen, Brand. Poemat dramatyczny w pięciu aktach, Instytut Wydawniczy "Biblioteka Polska", Warszawa [1923]. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Paweł Kozioł, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-5574-8