Johann Wolfgang von Goethe Faust tłum. Emil Zegadłowicz ISBN 978-83-288-2242-9 TRAGEDII CZĘŚĆ DRUGA AKT PIERWSZY PROLOG / Faust, Ariel, Chór Elfów. Urocza okolica. Faust leży na łące kwiecistej; znużony; pogrążony w śnie niespokojnym. Jutrznia. Pląsający krąg małych, nadobnych duchów. / ARIEL / śpiew przy akompaniamencie harf eolskich / Wiosna wstaje z nocnych cieni i kwiatami w koło sieje wraz z soczystych ziół zieleni wykwitają serc nadzieje. Kręgu elfów uśmiechnięty, lotne duchy — śpieszcie — śpieszcie — czy kto grzeszny, czy kto święty, jedną miarą miłość mierzcie. Duchów powietrznych łaskawa gromado, cierpiące serce rozpogódź pieśniami; przewiej sciszeniem nad tą twarzą bladą, wyrzut sumienia pogrzeb pod kwiatami i ten lęk duszy przed złem i zagładą. Wypełnijcie noc jego miłością po brzegi, godziny gorzkie zmieńcie na słodkie noclegi; niechaj strudzoną głowę na wezgłowiu złoży pachnących kwiatów; — skropcie go zapomnień rosą, aż zmarzłe wyprostuje członki — wiew zrozumie boży. aż pieśni wasze z mroków na dzień go wyniosą — na dzień jasny i rześki jak powietrze płucom; niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą. CHÓR / no przemiany: pojedynczo, dwugłosem, społem / Bezszelestną, wonną ciszą na zielenie kwietnych łąk i na mgły, co się kołyszą, zmierzch się kładzie modry w krąg; budzi szepty, ukojenia, snem dziecięcym barwi tła, cicho — sprawnie — od niechcenia — złote drzwi przymyka dnia. Noc się wądołami skrada, przebudzone gwiazdy drżą, możne światło, iskra blada — w bliży — w dali — mżą i skrzą; lśni jeziora toń ruchliwa, szepty śle do gwiezdnych pól — ciszy, szczęścia, snów przędziwa przędzie księżyc, nocy król. Chwila w chwilę się przemienia mija szczęście, mija smęt — wypręż ręce! — Wyzwolenia zdrowie jutrzni niesie z pęt. Góry budzą się w zaraniu w jęku dygocących iw, w fal srebrzystych kołysaniu kłosi się uroda żniw. Twe tęsknoty — tam — zza świata — spełni światło gwiezdnych dróg, senna omgła cię oplata, sen twój mara — wiarą Bóg! Wstań i głowę wznieś w wichurę, która straszy śpiący tłum — szlachetnego wznosi w górę szybkich skrzydeł wielki szum. / Potężne fanfary wieszczą wschód słońca. / ARIEL Słyszcie! Zamęt! — Warczy burza, wypełniona godzin kruża, nowy dzień się z mgieł wynurza! Rozwierane skrzypią brony, rydwan słońca wynaglony — na step nieba! Wieczny ruch! Hejnał trąb — krzyk zolbrzymiony! Ślepną oczy! Głuchnie słuch! W górę serca! Świt! Czuj duch! Lecz wy, duchy nocy cichej, w kwiatów skryjcie się kielichy, niech was wonny cień osłania, lotne duchy przedświtania. FAUST Budzi się życie w wartkim serca tętnie, jutrznia przybrała krajobraz odświętnie, ziemia w radości przebudzonej, świeżej, u nóg mych młoda, odurzona leży. Uroda twoja, o, ziemio, tęsknoty krzesi i pręży na najwyższe wzloty. Świat się podnosi z modrości jutrznianej, las szumi pieśnią — urok niesłychany z jaru do jaru przerzuca się strugą — i płynie śpiew ten dróg omglonych smugą. Z turni się jasność przechyla w doliny, budzi gałęzie i liście w ćmie sinej i z dna przepaści, z wilgotnych podcieni woła do życia lśniący sen strumieni. Budzi się życia najwyższa potęga, barwa się z barwą rozwodzi i sprzęga, kolory szemrzą jak drżące pogłosy i łzami kwiatów skrzą — rubinem rosy. Spójrz w górę! Tam — ku onym gór koronom, które jak wici żarzą się i płoną; one pierwsze modlitwą jutrznianej godziny wyprzedzają roraty tęskniącej doliny; a oto zórz gołębie nad halą kołują i po zboczach, upłazach ku niżom zlatują — tak wyprzedzają słońce, co za nimi kroczy! Jawi się! Roześmiane! — — Blask rani me oczy! O, tak! Ilekroć chęci nasze na wierze oparte przymkną się ku nadziei z radosną otuchą, znajdują wrota ziszczeń na oścież otwarte; lecz wnet przepaście nagłe oddzwaniają głucho, płomień wybucha z szczelin, stajemy zmartwiali, bo oto świat się cały pod nogami pali! Pochodnię życia chcieliśmy rozżagwić! — Gorze! Bezmiar ognia nas zżera; zalewa skier morze! Czy to miłość? nienawiść? — nie pytaj! — nikt nie wie; — bólu i szczęścia spala nas zarzewie — powracamy ma ziemię, a złudy młodzieńcze łowią przyszłe dni nasze w niewody pajęcze. Odwracam się od słońca! — — Zachwycone oczy chłoną cud wodospadu, co ze skał się toczy, spada z hukiem, spieniony, szarfami strumieni rozwiany, stu barwami iskrzy się i mieni, i w łuk sprężony skacze przez śliskie urwiska, i deszczem chłodnych kropel mży, siępi i pryska — aż pod płonącym słońcem z przeszkloną obręczą wodospad cały zawisł siedmiobarwną tęczą — mostem świetlistym złuczył się ponad przestrzenią, zadumany błękitem, rozśmiany czerwienią. Oto zwierciadło ludzkich zabiegów! Te cuda to jeno załamanie barw, tęczowa złuda. GRÓD CESARSKI / Cesarz, Mefistofeles, Kanclerz, Hetman, Skarbnik, Marszalek, Astrolog, Dworzanie, Tłum. Sala tronowa. Rada koronna oczekuje Cesarza. Hejnały. Wchodzi wszelaka czereda dworska wspaniale odziana. Cesarz wstępuje na stopnie tronu. Po prawicy jego Astrolog. / CESARZ Witajcie wierni lennicy, przybyli z bliska, z daleka; mędrca widzę po prawicy, gdzież błazen? — dlaczego zwleka? DWORZANIN Szedł za twym tronem — tuż — blisko, potknął się — krok nieszczęśliwy — upadł i leży chłopisko, pijany, a może nieżywy. DWORZANIN DRUGI Lecz wraz z pośpiechem już drugi kwapi się na twe usługi, a szata na nim jaskrawa na cyrk coś niecoś zakrawa, straż broni i protestuje i halabardy krzyżuje; nie zważa, nie stracha się niczem — przed twoim staje obliczem! MEFISTOFELES / klęka na stopniach tronu / Cóż jest wyklęte, a pożądane? cóż wytęsknione, a przepędzone? cóż zawsze w pieczę skwapliwie brane? cóż zwymyślane i pohańbione? czegóż zabronić pragną pochopni? kiedyż pragniecie, by do was pito? któż to się zbliża do tronu stopni? kto dobrowolnym chce być banitą? CESARZ Pobrzęk słów swoich zastanów, nie czas dziś na kryptogramy — — zresztą to sprawa tych panów; zagadek za dużo mamy. Błazen stary już odszedł, daleko, tak wnoszę, chciej zająć jego miejsce, stań koło mnie, proszę. / Mefistofeles wstępuje na stopnie; staje po lewicy Cesarza. / POMRUK W TŁUMIE 1. Nowe sito na kołku — 2. nowy — będzie chwalił — 3. żałuj, stary matołku, żeś kitę odwalił. CESARZ A więc witajcie, poddani — z bliskiej, z dalekiej podróży; wiedzcie, panowie kochani — horoskop dobrze nam wróży. I nie wiem dlaczego właśnie w tych dniach zabawy i śmiechu, gdyśmy i troski, i waśnie pokryli w żwawym pośpiechu, a utrefiwszy swe brody wedle najświeższej mody, użyć pragniemy swawoli — dlaczego właśnie w tej chwili życzeniem waszej jest woli, byśmy poważnie radzili. Lecz że to zawsze, jak wiecie, chęć waszą przed swoją kładę — niechaj się stanie, jak chcecie; koronną otwieram radę. KANCLERZ Cnota jak aureola czoło cesarskie otacza — i jego jedynie wola bieg sprawom państwa wyznacza. W nim sprawiedliwość, co ludzi kształci, podnosi i budzi; przeto w cesarza lud wierzy i nie chce bogów nieznanych; od waszej mości zależy szczęście i dobro poddanych. Niestety — na cóż się zdadzą rozum i zapał najświętszy, gdy tłumy niezgodne się wadzą i groza na grozie się piętrzy. Ktokolwiek spojrzysz z tej sali na ziem ojczystych obszary — ujrzysz, jak pożar się pali — ujrzysz krwi żywej opary; zatkasz — nakryjesz wraz oczy, jak przed upiornym widziadłem, bo oto zło za złem kroczy pod nieba sklepieniem wybladłem. Tu — w domy zakrada się złodziej, ówdzie znów — raptus puellae i gorzej — niewiasty uwodzi nikczemnik jawno i śmiele; i grzech, co o pomstę woła! — tam — świętokradca z kościoła wynosi krzyże, monstrancje i bezkarnością się puszy! — owóż sędziowskie instancje trwogę i lęk mają w duszy; próżno do sądu kołata skrzywdzony, cóż, sędzia siedzi, lecz drży — bo oto dolata pogróżka mściwej gawiedzi. Ten się do skarbów dobiera, kto na współwinnym się wspiera; niewinny winnym się staje, gdy na swej cnocie przestaje. Taki to oto świat-kałuża, w którą zapada wartość wszelka i aż po szyję się zanurza. A kędyż ratownicza belka? kędyż tu światło w ciemnej nocy? kędyż ten głos, co krzyknie: — cisza! —? Sędzia, co karać nie ma mocy, sam się z zbrodniarzem stowarzysza. Czarny to obraz! — tak! nie przeczę, lecz, mniemam, prawdą może was uleczę! cisza Świat cały płonie jak pochodnia! Panowie, radźcie — czas obrony! gdy z męką w parze idzie zbrodnia majestat na szwank narażony. HETMAN Któż zło tych czasów ogarnie! Ci — giną u włości swych granic, tamci — mordują bezkarnie, a zakaz, komenda — na nic! Mieszczanin za murów obroną, rycerz w zbroicy zakuty, sprzysięgli się razem pono, byśmy fugare z reduty, której nam bronić potrzeba do tchu obrony — i basta! Jurgieltnik woła w głos: „Chleba, żołdu — bo wpadnę do miasta, na kopiach mienie rozwłóczę, a was rozumu nauczę!” Zapłaty żąda, lży jawno, lecz jeszcze z ucieczką zwleka, porzuciłby nas już dawno, lecz wierzycielem jest — czeka. Jak się salwować w rozpaczy, w czyimże posłuch jest głosie? dziś rozkaz wydać to znaczy kij w gniazdo zanurzyć osie! Kraj pusty — — na wszystkie strony inwidia z gniewem go toczy; cierpliwiec czeka obrony, aż rosa wyżre mu oczy. Wszak są królowie i możni — sawant z sawantem dowodzi — królowie są, lecz ostrożni, cóż ich to wszystko obchodzi!! SKARBNIK Któż zważa na sojuszników? Subwencje, które przyrzeczono, to jeno papier — bez wyników — a zabieg sam kosztuje słono. Cesarska mości — któż oto w twym państwie posiada złoto? Gdzie spojrzysz, tam homo novus! Jeden drugiego popiera, pałace, splendory, powóz — jak karmazyn się rozpiera; a przywileje sialiśmy jak śmiecie, aż przywilejów zabrakło w kalecie. I cóż? stronnictwa — ? — tu jest sedno! szaleniec, kto by liczył na nie! miłość, nienawiść — wszystko jedno, byleby wrzeszczeć mogli, panie! Prawica czy lewica — cóż? nic zaśpi nikt w popiele grusz, skąd może, grosz dla siebie dusi, a dla bliźniego? owszem: nóż! dla siebie jeno zgarniać musi! To chciałem rzec! — Zobaczyć trza szaleńców i ich zapusty, gdzie każdy jeno o siebie dba — skarb państwa musi być pusty! MARSZAŁEK I ja już cierpię od miesięcy; mówią: kto prawy, dziś oszczędza; a potrzeb co dzień coraz więcej i co dzień większa nędza. Z kuchnią to jeszcze jako tako — są dziki, sarny i jelenie, kury, pantarki, kaczki, gęsi, więc jest dziczyzna, są pieczenie: warzy się, kuchci, mięsi, tęsi — z tym wszystkim jeszcze jako tako; to prawda — zawsze brak zapłaty, lecz nas ratują deputaty i dziesięciny; ale szczerze trza wyznać: wszystko w łeb już bierze: Panowie! przyjdzie ta godzina, że nam zabraknie w dzbanach wina! Jakie to ongi, mój ty Boże — w piwnicy, w którą spojrzysz stronę, gąsior się wspiera na gąsiorze, wszystkie brodate i omszone; pito też, pito, aż wypito, jakby kto lał w dziurawe sito; i — skończyło się! — Daj to katu, już pożyczone z magistratu — i to wypito; tak tu społem wszyscy leżeliśmy pod stołem. A teraz wszyscy do mnie: radź! kto wypił — ty, marszałku, płać! Płać!! ale z czego? więc do Żyda! dobrze — lecz procent! — no — ma rację; sumę zdwojoną sumie przyda — procenty i amortyzacje — nim się rok łoni w nowy zmieni, już siedzisz u Żyda w kieszeni; zastawiasz piernat, gdzie co padło — ni świnia nie porośnie w sadło — a potem zjadaj chleb z ościami — za czerstwy? — ano popij łzami! CESARZ / zamyślony; po chwili do Mefistofelesa / Wystąpże, kpie, i ty z skargami! MEFISTOFELES Ja? — nie! — przeciwnie — raczej ku nauce kilka spostrzeżeń właściwych dorzucę. Patrzę w twarz waszej miłości, w waszą i całego dworu, skądże ten brak ufności? — ja nie pojmuję sporu. Wola twa włada, o, panie, podparta przęsłem rozumu, więc zaraz tu zgoda stanie wśród zwaśnionego tłumu. Noc umyka przed słońcem w złocistej koronie! Czyliż może być ciemno, gdzie tyle gwiazd płonie? POMRUK TŁUMU 1. Toć sowizdrzał, jak nas zwiódł! 2. Kłamie bestia, niczym z nut! 3. Ten szczęśliwy, kto uwierzy! 4. Sens tej mowy? — projekt świeży! MEFISTOFELES Wszystkim czegoś brak na świecie, każdy swe minusy zlicza, a was brak gotówki gniecie; z piasku nie ukręci bicza, lecz od czegóż mądrość przecie? gdy pieniędzy brak lub chleba — wyrwać z ziemi, gdy potrzeba! Przypominam wszystkim oto, że w ruinach, złomach gór, leży lite, bite złoto, jeno kopać, zgarniać w wór; kto je znajdzie? — krótka rada: kto przyrodą, duchem włada, ten mamony w bród posiada. KANCLERZ Duch? Przyroda? Mowa mglista; to niechrześcijańskie słowo; niejeden już ateista przypłacił je własną głową. Przyroda to grzeszne baśnie, duch jest oczywiście czartem — z nich zwątpienie, które właśnie tamtych dwojga jest bękartem. U nas nie tak! W naszym kraju przed innymi prym swój bierze święty w bożym gronostaju i rycerz przysięgły wierze; oni na ojczyzny straży stoją, Kościoła są tarczą, z nimi wielkość się nam darzy, oni nam jedni wystarczą. Gmin obłąkany przewiną pozory za prawdę bierze; przeto wśród gawiedzi słyną czarownicy i kacerze. Oni to swymi sztuczkami nam szkodzą, choć żądzom dogadzać, ichże to chcesz błazeństwami w wysokie progi wprowadzać? Tyś, mospanie, krewki raptus! bronić czeredy onej! Rzeknę, żeś jest mente captus lub kiep z diabłem spokrewniony! MEFISTOFELES Męża nauki w każdym wietrzę słowie! Czego nie dotknie — nie istnieje — powie, czego nie ujmie — tego być nie może, czego nie zważy — ach! — to nieprawdziwe, a czego nie spienięży — jest bardzo wątpliwe. CESARZ Kazanie nam postne prawisz? dość tego! — skończ jak najprędzej, gadaniem nic nie poradzisz, tu trzeba pieniędzy, pieniędzy! MEFISTOFELES Dostarczę wam, czego chcecie; wprawdzie nie łatwe, co łatwe — chcąc buty uszyć, wszak wiecie, trzeba mieć szydło i dratwę. Pzypomnę jeno — rzecz drobna — lecz nie mniej przeto ważka: ziemia w bogactwa zasobna, a dobyć je? — toż to igraszka! Przypomnijcie rzymskie dzieje, wędrówki ludów i wojny, zamieszki, rozterki, nadzieje — o zasobek niespokojny obywatel, co bogatszy, skarb krył przed siły wrogiemi; skarb swój cenny i najrzadszy zakopywał w łonie ziemi. Tak to było, jest i będzie! człowiek rządzi się obawą; a któż, pytam, w pierwszym rzędzie ma do skarbów takich prawo? Wszystko w ziemi zakopano — czyja ziemia? — cesarzowa! więc i wszystkie skarby — a no są cesarskie — SKARBNIK — Ani słowa, błazen mówi, alić racja. KANCLERZ Cała błazeńska oracja diable koloryzowanie, lecz rzecz sama nakazuje mieć się na baczności, panie! MARSZAŁEK Niech no waszeć sprokuruje dary, które tak wysławia; — wszelkie ziarno zdrowe ptakom — niechby trochę i bezprawia, byle było jako tako. HETMAN Mądry błazen! — w lewo, w prawo skarbów mrowiem w oczy szasta, żołnierz nie pyta o prawo, ni skąd — byle żołd — i basta! MEFISTOFELES Przypuszczacie, że was mamię? że niepewna moja droga? że podchodzę, łżę i kłamię? oto macie astrologa — on niech mówi!! — Nuże! — rozkop kanały w nieba rozłogu i odczytaj nam horoskop, dobry panie astrologu. POMRUK TŁUMU 1. Już się zwąchał szelma z szelmą. 2. Im to gratka — dla nas biada. 3. Wnet nam wzrok zasnuje bielmo. 4. Wróż mówi — kiep podpowiada. ASTROLOG / mówi — Mefistofeles podpowiada / Słońce to szczere, lite złoto, Merkury dany nam jest do pomocy, Wenus zapładnia nas tęsknotą O każdej porze dnia i nocy; panieńska Luna ułudnie kaprysi, zwłaszcza gdy wdzieje swój kołpaczek lisi; Mars godzi siłą w nas, a pięknem Jowisz i Saturn — choć go ledwo okiem złowisz; metal nieosobliwy w nim, choć przecie waga jego dosadna we wielkim wszechświecie. Ba! gdy się słońce z księżycem skojarzy — więc złoto z srebrem w godnie lśniącym chórze wtedy jest szczęsny — czas — wszystko się darzy w tej złotosrebrnej, dźwięcznej koniukturze: masz i pałace, skarbce, wirydarze, strome piersiątka i nadobne twarze. Dla nas ta droga niezdobyta, płona, lecz ten mąż światły sprawi to, dokona! CESARZ Słucham z wzmożoną uwagą, jak dziarsko słowem szermuje — mówi z sensem i powagą, lecz mnie to nie przekonuje. POMRUK TŁUMU 1. Cóż nam z tego — banialuki! 2. Scjencja kalendarzowa! 3. Chemiczne szalbierekie sztuki! 4. Stare głupstwa — kusa mowa! MEFISTOFELES Oto stoi cała sfora w niepewności głuchej, marnej; jednym śni się mandragora, drugim pies kudłaty, czarny. Łatwo mówić: „czarnoksięstwa — sprawa czarcia — rzecz przeklęta —” trudniej skrzesać nieco męstwa. A tu, bracie, swędzi pięta, a tu każdy w sobie czuje, w najtajniejszych warstwach ducha, jak pokusa w nim harcuje i żądz ogniem do łba bucha! Gdy tak ta pokusa pcha cię, gdyś po szyję w matnie zalazł — kop! grzeb! krzyknij: „kuraż, bracie! tum cię szukał! tum cię znalazł!” POMRUK TŁUMU 1. Mnie w ręce strzyka — 2. mnie rwie w nodze — 3. podagra pewnie — 4. brzuch jak ołów — 5. kciuk puchnie — 6. w krzyżach łamie srodze — 7. znaki, że tu jest walny połów. CESARZ Prędko! Ej — nie ujdziesz cało, jeśli skłamał, gardłem skarżę! Więc do dzieła! pokaż śmiało, w jakiej skarby twe pieczarze. Złożę berło, miecz odpaszę, sam się wezmę do łopaty, ale wara pluć nam w kaszę! Więc do dzieła — albo baty! MEFISTOFELES Cóż za pośpiech! Wskażę drogi mimo groźby twe pohańskie, lecz któż zliczy te rozłogi, wszystkie te skarby bezpańskie, których bezmiar! — Z wyorzyska chłop orzący — pod bruzdami — patrzy — aż ryngraf wybłyska, lub żeleźniak z dukatami. Indziej, spojrzy, aż w oborze ściany się saletrą pocą — — nie saletrą! — miły Boże! to czerwieńce tak się złocą! Ileż sklepień, kurytarzy zasypanych, poniechanych, w których splendor skrzy i żarzy wielkich skarbów, niesłychanych! Aż w podziemia, w kraje duchów łowca skarbów schodzi śmiele —: przepych! śród złotych łańcuchów, kolie, kolce i manele piętrzą się i w poniewierce plączą pośród rozpadliny; wszystko skrzy, aż rośnie serce! brylanty, szmaragdy, rubiny! A pobok — to nie do wiary — rzędem beczki wina stoją, lecz dąb dawno spróchniał stary; wino przemyślnością swoją, jak ów kokon jedwabnika — kamienie winne wyłania, przez które ciecz nie przenika, lecz dostałość swą osłania. Likwor taki osędziały dorówna zlotu w wartości. Jednym słowem, mędrzec śmiały, ciągnie zysk ze swej mądrości. Dzień? cóż dzień! — to omamienie, wielkie nic lub większa złuda — jeno nocy mroczne cienie misteryjne jawią cuda. CESARZ Noc dla siebie ostaw, błaźnie, na nocturno strój basetlę — mnie daj jasno i wyraźnie, co masz dać, przy dziennym świetle. W nocy wszystkie koty szare, precz z tym „może”, „cichcem”, „niby” Rozkop w dzień skarbów pieczarę i w dzień odwal pługiem skiby. MEFISTOFELES Weź, wasza mość, do rąk łopatę, znój chłopski nic ci nie zaszkodzi, miło samemu wziąć zapłatę — każda garść ziemi złoto zrodzi. Potem przywdziejesz diadem złoty, kochance kolie sprawisz nowe, bo któż zaprzeczy, że klejnoty zdobią i tron, i białogłowę?! CESARZ Prędzej! Prędzej! Po cóż zwlekać!! ASTROLOG / jak poprzednio; podszept Mefistofelesa / Wasza cesarska mość, ja radzę czckać — nicch się odbędzie fest zwyczajnym torem; zważ — roztargnienie złym bywa doktorem; wpierw nam się trzeba skupić, wzwyżyć w duchu, by to, co niższe, zmusić do posłuchu. Dobrym być musi ten, co dobra pragnie, kto chce radości — niech będzie jak jagnię, kto łaknie wina — niech gromadzi grona — wszak przywołuje cud — wiara wzmożona! CESARZ A więc niechaj radość włada przed popielcowym memento! Niechaj herold zapowiada mięsopustu wielkie święto. / Trąby. / / Wychodzą. / MEFISTOFELES Poszli! Ot głupcy! — Zresztą skądżeby wiedzieli, że szczęście i zasługa splata się jak strofa, gdyby filozoficzny kamień w ręku mieli, byłby jedynie kamień, lecz bez filozofa. ZAPUSTY / Faust — Pluton, Mefistofeles — Zoilotersytes — Skąpiec, Cesarz — Pan, Herold, Kwieciarki, Gałąź oliwna z owocami, Wieniec dożynkowy. Wian fantastyczny, Równianka fantastyczna, Przekora, Pąki różane, Ogrodnicy, Matka i córka, Drwale, Poliszynele, Pasożyty, Pijanica, Gracje: Aglaja, Hegemona, Eufrozyna, Parki: Atropos, Kloto, Lachezis, Furie: Alekto, Megera, Tyzyfona, Bojaźń, Nadzieja, Rozwaga, Efeb — Woźnica, Plotkarki, Głodomór, Herod — Baba, Faunowie, Satyr, Podziomki, Olbrzymy, Rusałki, Rybacy, Ptasznicy, Satyryk, Poeci, Tłum. / / Olbrzymia sala z komnatami pobok, strojnie, zdobno, maskaradowo. / HEROLD Nie na groźne śmierci pląsy, diable igry rybałtowe wołam was, ale na pąsy, na zabawy jasne, nowe, abyście tak spąsowieli, jak krzew róż pod słońca tchnieniem tej mięsopustnej niedzieli bezpamiętnym rozbawieniem. Cesarz w swej rzymskiej podróży spoza Alpów stromej ściany gościniec nam bardzo duży przywiózł: wigor roześmiany. W tej stolicy nadtybrowej sam koronę — w równej parze zyskał dla nas — stroik nowy: czapeczkę błazeńską w darze. Tym przybraniem odrodzony każdy z nas się dumnie puszy, rad z dzwonkowej czapki onej, z śmiechem wciąga ją na uszy; i choć w tej mycce do błazna podobny, udaje rozum, w rozum niezasobny. Już się kupią i gromadzą. w pary łączą i kołują — tu pod pachy się prowadzą, tam z osobna krążą, snują. Dalej bracia, dalej żywo, z sercem szczerym i przyjaznym, byle chwilkę mieć szczęśliwą — tak czy owak świat jest błaznem. KWIACIARKI / śpiew, mandoliny / Poklask dajcie nam niezwłocznie! Wymuskane w tańcu szranki juz ruszają śpiewnie, skocznie urodziwe florencjanki. Kosy nasze utrefione, wonne kwiatów i ziół wonią, krasne wstążki rozpuszczona owijają nas i gonią. O, nie więdną nasze kwiaty, kwitną cały rok i dłużej — kunszt ten, czar i aromaty niechaj wam, panowie, służy. A przyznajcie, pomysłowo każdy na nas strzęp swawoli — wyszydzicie to czy owo, jednak całość was zniewoli. Prawda — bierze was ochota zbadać, co ukrywa szata? — czar niewieści i prostota dziwnie się ze sztuką splata. HEROLD Dziew korowód lśni, pomyka; wielki wybór — herold wita — dajcie zajrzeć do koszyka, co na głowach waszych skwita. Prędzej, prędzej, niechaj sala ogrodowym wionie czarem, a z was każdy niech zachwala ogrodniczki wraz z towarem. KWIACIARKI Targ to targ, lecz bez kramarki, niechaj się gromada skupi — wśród krotochwilnej poswarki za żart każdy towar kupi. GAŁĄŹ OLIWNA Z OWOCAMI Nie zajrzę kwiatom urody, wszelkiej unikam niezgody; pośród wojennego znoju jestem rękojmią pokoju; dzisiaj radość we mnie płonie, że wśród zacnych dworzan roju najgodniejsze zwieńczę skronie gałązką oliwną pokoju. WIENIEC DOŻYNKOWY Ja, syn pługa, zrumieniony czerwonym słońca rumieńcem, dar wam niosę, dar niepłony — z dożynkowym idę wieńcem. WIAN FANTASTYCZNY Barwne kwiaty, niby malwy przybrane w mchy i nietoty, to mody kapryśnej salwy, nie szukaj we mnie prostoty. RÓWNIANKA FANTASTYCZNA Nikt nie zna mojego wiana i nic mnie to nie obchodzi — za tobą tęsknię nieznana, co z dziew kwiecistej powodzi wyciągniesz ku mnie swe dłonie i w warkocz wpleciesz bezładnie, a kwiat mój zadrży i spłonie i na pierś twoją opadnie. PRZEKORA Niechaj wyobraźnia licha służy dnia znikomej modzie, z przyrody pijąc kielicha wiecznej hołdujesz pogodzie; niezabudki i kaczeńce, splatajcie się w wdzięczne wieńce! — Lecz my — PĄKI RÓŻANE — skrywamy się, niczyje — szczęśliwy ten, co nas odkryje. Gdy się dnie lipcowe dłużą, róża wonią gwarzy z różą — pełny, szczęsny dzień, uroczy; bo przyrody panowanie, obiecanie i oddanie poi serce, myśl i oczy. / W zielonych wirydarzykach kwieciarki rozkładają nadobnie swój towar. / OGRODNICY / śpiew: akompaniament teorbanów / Z tym już musicie się zgodzić —; kwiat można pieścić, całować, owoce nie chcą uwodzić, owoce chcą jeno smakować. Wiśnia się pyszni, zrumienia brzoskwinia — wonna patoka! Kupujcie — sąd podniebienia stokroć prawdziwszy niż oka. Powab owoców najszczerszy niech was na próżno nie kusi, róża to temat do wierszy, lecz jabłko ugryźć się musi. Więc zezwólcie, byśmy w dani wnieśli owoc ku osłodzie — niech się towar nasz stragani w tej sąsiedzkiej, dobrej zgodzie. Pod girlandą smereczaną oświetlone tak rzęsiście — pełnię tworzą niesłychaną: pąki, kwiaty, owoc, liście. / Przy śpiewie przeplatanym, przy wtórze gitar i teorbanów — piętrzą oba chóry swój towar, przystrajają go i zachwalają. / / Matka i córka. / MATKA Ledwieś odrosła od ziemi córko ma, rusałko — stroikami rozmaitemi zdobiłam twe ciałko; chodźcie, chodźcie, cni rycerze, najbogatszy niech ją bierze — szczęście sprzyja śmiałkom. Ach! minęły długie lata, wzrósł twój czar kobiecy, nikt nie posłał do cię swata z całej okolicy; z tym zatańczysz, tego zmanisz, a tamtego — otumanisz — wszystko po próżnicy. Na nic ciuciubabka, fanty — alkierzyk twój pusty; męskie plemię — o! to franty! Lecz dziś mięsopusty — nastaw sidła, oczkuj ładnie, może przecie w potrzask wpadnie jaki kąsek tłusty. INTERMEZZO PANTOMIMICZNE / Zbliżają się rówieśniczki młode, hoże. Zaczyna się pogwar szczebiotliwy. Wchodzą Rybacy i Ptasznicy ze sprzętem przynależnym: z sieciami, wędkami, potrzaskami. Wabienia, łowy, ucieczki. Strzępy rozmów uciesznych. / DRWALE / nawalnie; gromko / Z drogi, bracia, czynić rum, idzie z nami borów szum, borów granie, zgrzyty piły, stuk toporów, jęki drzew, trzask gałęzi, chorał siły, twardy tupot — drwali śpiew. Dłonie grube, spracowane, naprężone sznury żył — wasze ręce wymuskane boją się, cofają w tył Z mąki marymonckiej panki, zwarzyłby was mróz i chłód — i was, panny z morskiej pianki, gdyby nie nasz, drwali, trud. POLISZYNELE / papląco, pustaczo / A niechże was las ogarnie, żywot tak przetrudzić marnie! My inaczej! — zwiewnie, cicho, mozół odsuwamy wszelki — po co z lasu wołać licho?! Robdeszany, pantofelki, oto stroik jak się patrzy! Wy się trudźcie — my inaczej. — Zbiegowiska, karuzele, jarmark, ścisk, bujne gamratki, uciech, festów wiele, wiele — żywot aksamitny, gładki. Po tym życia śliskim torze kręcimy się jak węgorze — wschodzim, chociaż nieposiani — zwinni, żwawi, sprytni, szczwani; choć tam bieda w kamienicy my sobie hoc na ulicy. Śmiejcie się lub gańcie nas, przetrzymamy — mamy czas! PASOŻYTY / pochlebnie, łakomie / Drwal i węglarz to nasz brat; przygarbienie, przytaknięcie, półsłóweczka — to nasz świat — tego przestrzegamy święcie; lecz jeśli kto w walce padł, odwracamy się na pięcie, pal go kat! Gdyby węgli, drzew nie było, — że to ogień skrzesz i dmuchnij — czym by w piecach się paliło? czym by się paliło w kuchni? Musiałby spaść ogień z nieba — wszak nam zawsze ognia trzeba; na ogniu się wszystko smaży, praży, tęsi, mięsi, warzy, wrze i pryska, skipi, piecze, aż do gęby ślinka ciecze. Pieczeń, pasztet, ryby, zrazy, imbir, czosnki i wawrzyny — jakież wizje i obrazy, jakież prace, jakie czyny! PIJANICA / zawiany mocno / Zacząć ze mną nie przelewki, mnie dziś wszyscy, panu, służą; wigor w kościach, we łbie śpiewki, aż za dużo, aż za dużo! Pije Kuba do Jakuba — wasze zdrowie, moje zdrowie — moja luba — daj no dzioba — kto się dowie? — nikt nie dowie. Baba na mnie z gębą — huzia, coś ty, dziadu, wdział za łachy! plask — plask — spuchła nieco buzia — co tam strachy — strach na Lachy! Hulaj dusza bez kontusza! w górę szklanki — dobra nasza! wino wigor w nas porusza, wino diabła z nas wystrasza. Więc na szczęście —! I na biedę —! Socjeta tu, widzę, krewka — gospodarzu, daj na kredę, na kredę mi daje dziewka. Przypij do mnie — ja do ciebie! Panna — wdowa — każda łasa — zdrowie twoje tu i — w niebie, jedz, pij i popuszczaj pasa! Ululałem się wspaniale — czas już w drogę! — w jaką drogę? Ostawcie mnie, gdzie się zwalę — ustać — jakoś — tak — nie mogę. CHÓR Pije Kuba do Jakuba! — co? nie pije? — bęc, po ziobrze! tęgo się już kurzy z czuba — kto pod ławą, temu dobrze. INTERMEZZO PANTOMIMICZNE / Herold zapowiada przybycie Poetów różnego autoramentu: Poetów przyrody, Panegirystów, Piewców rycerstwa, wdzięku i entuzjazmu. / / Pchają się na wyprzódki, trudno też komukolwiek dojść do słowa. Zaledwie jeden dziwnym trafem przemyca czterowiersz; to: / SATYRYK Obym, bracia, tego dożył, — to jedno mnie kusi i łechce — abym taką pieśń ułożył, której wysłuchać nikt nie zechce. / Poeci nocy i cmentarzy przepraszają bardzo, że to nie mogą wziąć udziału w zebraniach wieszczów, lecz nazbyt są zajęci interesującą rozmową z nowo wylęgłym upiorem; kto wie, czy z tego dyskursu nie powstanie nowa szkoła poetycka; Herold, acz niechętnie, godzi się na ich wywody i przywołuje postacie mitologii greckiej, które, jakkolwiek w modnym przebraniu, nie utraciły nic a nic z wdzięku właściwego i charakteru. / / Gracje. / AGLAJA Wdzięk wnosimy zawsze, wszędzie; dar wasz niechaj wdziękiem będzie. HEGEMONA I wdziękiem też przyjmowanie, gdy się chęciom zadość stanie. EUFROZYNA W dnia cichego zachód miękki najwdzięczniejsze złóż podzięki. / Parki. / ATROPOS Po starszeństwie tu przychodzę; nić się snuje, nić żywota — — i oczami po was wodzę — nić się snuje jak tęsknota. Miękka, wiotka nić — bom oto len wybrała pierwszej próby — niespsowany mgłą ni słotą, nie za cienki, nie za gruby. Umiar głoszę wam — strwożona! koniec nici któż odgadnie? nitka nazbyt naprężona — nagle pęknąć może snadnie. KLOTO Dzisiaj jam nożyce wzięła, spójrzcie! każdy z was uwierzy; poprzedniczka moja cięła jakoś nie tak, jak należy; bywa — snuje długie dzieje rozwlekle i opętanie, indziej znów piękne nadzieje — ciach! — przecięła niespodzianie. Alić i ja, moi drodzy, zbyt rozwagą się nie szczycę, przeto trzymam się na wodzy — i w puzdrze skrywam nożyce. Tak spętana z dobrawoli zaniechałam swojej pracy — a więc bawcie się do woli, chociaż wszyscy jacy — tacy. LACHEZIS Z siostrzyc moich, żwawych prządek, — najrozsądniejsza w ich gronie — powierzony mam porządek, w porządku staję obronie. Nić się snuje, nić się mota w wyznaczonym sobie torze, lccz z wartkiego kołowrota bez mej wiedzy spaść nie może. Trwam uważnie na tej straży, chociaż świat się przeinacza — — aż się koło me przeważy wolą wieczystego tkacza. HEROLD Tych trzech, które idą oto nie poznacie, o, uczeni, przybrane w jedwab i złoto — krok się każdej tęczą mieni; któż by odgadł pod tą szatą, że z złem idą i z zatratą? to Furie! — I któż bo uwierzy —? piękne, gibkie, hoże, młode; jaki wonny, śpiewny, świeży czar oplata ich urodę? Baczność! — podła, śliska żmija pod kwiatami się przewija chytrze, skrycie; — lecz w tej porze, gdy się błazny spowiadają — niosą upomnienie: gorze! ludziom gorze — gorze krajom! / Furie. / ALEKTO Cóż — zawierzycie nam, kochani? wszakże was piękność nasza wzruszy? każdemu z was o jego pani kochanej coś szepniemy w uszy; wreszcie w rozmowie oczy w oczy powiemy: — tego ma — i tego — — brzydka, garbata — krzywo kroczy ach! narzeczona?! — do niczego! Lecz jej powiemy też, żeś plotkarz, że o niej mówisz coś nieładnie, gdy przypadkowo tamtą spotkasz — tak się niewiara w serca wkradnie. MEGERA To nic! — Lecz gdy się już pobiorą, wtedy ja stworzę im gehennę, zatruję każdą chwilę zmorą; zmienne jest serce i dnie zmienne. A kto tęsknotę jedną ziści, tęskni do nowych chwil urody, porzuca pełen nienawiści słońce — i pragnie rozgrzać lody. Diabeł ogniska domowego mnie jednej dochowuje wiary — wspólnie dodajem złe do złego; mym działem w przepaść gnać ofiary. TYZYFONA Ja tropię zdrajców — tam się wśliznę, kędy się przeniewierstwo lęgnie; sztylet podrzucę i truciznę — — dziś — jutro zguba cię dosięgnie. Chwile słodkie zapomnienia bez apelu, bezpowrotnie władza moja w żółć przemienia, zawiniłeś — cierp stokrotnie. Przebaczeniem ni pociechą w strasznej nie łudź się godzinie; Słysz! Słysz! „Zemsta” woła echo — kto się zdradą para — ginie!! HEROLD Proszę, odsuńcie się co nieco, bo oto nowe maski lecą — zgoła odmienne! — w swej posturze obraz podobny wielkiej górze. Boki okryte dywanami — — góra nadchodzi! — Góra żywa! łeb smoczy — błyskający kłami — wężowy ryj — ogniowa grzywa —! Na karku siedzi wdzięczna dama subtelna i przybrana ładnie, a lejce w rączce dzierży sama, laską kieruje smokiem składnie. A za nią druga — istna łania — królewska, dumna, znać w niej butę — tęcza świetlana ją zasłania —; pobok niewiasty kroczą skute: jedna strwożona, w sobie drżąca, druga radością gorejąca — pierwsza wolności zewsząd woła, szuka w tęsknocie dookoła, a wolność w drugiej jest niewieście — powiedzcie same, czym jesteście? BOJAŹŃ Świec, lamp, pochodni blask się żarzy, a wszędzie mroczno, straszno, ciemno; śród masek stoję, obcych twarzy, — w kajdanach — groza skuta ze mną. Precz, kpiarze! — Lęku bladolicy! Szydercy! — Co się ze mną stanie — zewsząd mnie zdradni przeciwnicy strącają w przepaść, w mrok, w otchłanie! Wszędy — z przyjaźni wróg się rodzi; znam ciebie, masko! — tyś zagłada! Ten mnie chciał zabić! — a —! uchodzi! twarz jego krzyczy: zdrada! zdrada!! Ach! uciec! uciec! przed tą zgrają — na koniec świata! — Noc przeklęta! Już zewsząd mroki napierają, groza mnie więzi, trwoga pęta! NADZIEJA Bądźcież mi, siostry, pozdrowione! A chociaż w maskach dziś i wczora niejako jesteście zgubione i dusza w was smętem chora w tej ćmie dymiących pochodni — wierzę, że przyjdzie ta pora, w której słońca, kwiatów godni chodzić będzie po łące, brodzić w trawie po kolana, parami albo w rozłące pod zorzą złotego rana; wedle woli śnić, rozprawiać — bez chmur groźnych i beztroski, nigdy sobie nie odmawiać, jeno spokój chwalić boski. Wszędzie radośnie witani, już dziś szeroko rozgłoście, że pragnieniem przywołani jesteśmy słoneczni goście — że wieść dobrą niesiem w dani! Wierzajcie — szukajcie — znajdziecie — najszczęśliwszą chwilę w świecie! ROZWAGA Najwięksi wrogowie człowieka: Bojaźń, Nadzieja — skowane; z daleka stójcie, z daleka, tłumy słowem opętane. Jedzie kolos — ja przewodzę! Wysoczysta na nim wieża — jedzie po znaczonej drodze — krok w krok ku szczytowi zmierza. — A na barkach dumnej wieży bogini w skrzydeł sztandarze lotem w zwycięstwo mierzy — zwycięstwo niesie wam w darze. Światłość ją broni i gloria i gwiazd diadem wspaniały; to ona — ona — Wiktoria! bogini czynów i chwały! ZOILO-TERZYTES-MEFISTOFELES Tere-fere! — W porę właśnie idę, niech was piorun trzaśnie! A najgorsza ta wywłoka, Wiktoryjka czarnooka. Rozwijasz swe skrzydła, szelmo, niby orzeł w nieba jasność, na oczy zarzucasz bielmo, że to wszystko twoja własność — i lud, i kraj! — Hola! Hola! jeszcze żyje moja wola — nasza wielka mała wola —! To, co niskie, podnieść trzeba, ku ziemi naniżyć nieba, skrzywić proste, sprościć krzywe, wyrównać wzniesienia wszędzie; czasy równe i szczęśliwe! Tak być musi i tak będzie! HEROLD Już ciebie do milczenia zmuszą te kije — wynoś się psiaduszo! niech cię pokręci, sjamski miocie — w nawozie miejsce twe i w błocie! O, jak się kurczy obrzydliwie, kupą się gnoju naraz staje. Lecz cóż to? — patrzcie — dziwo w dziwie! ten gnój się zmienia w duże jaje! rośnie — nadyma się i pęka! Ze skorup — para wraz bliźniacza mątwi się, skuczy i pojęka — już się wynurza i wytacza — już widzę — już — pełzącą żmiję — kształt drugi? — widzę — nietoperza! Jedno się w pyle ślini, wije, drugie ku pułapowi zmierza! O! — giną — już — w nocnej otchłani! Źle trzecim w takiej być kompanii. GŁOS Z TŁUMU PIERWSZY Dalej, żywo! Już tam tańczą. GŁOS Z TŁUMU DRUGI Do diaska z wrzawą opętańczą. GŁOS Z TŁUMU TRZECI Czujesz, jak skrzydeł sfera w myśl i serce nam się wpiera? GŁOS Z TŁUMU CZWARTY W włosach moich łka i jęczy — GŁOS Z TŁUMU PIĄTY Ból mnie srogi w nodze dręczy — GŁOS Z TŁUMU SZÓSTY Przecież nikt z nas nie ma rany — GŁOS Z TŁUMU SIÓDMY Ale każdy zestrachany — GŁOS Z TŁUMU ÓSMY Do zabawy brak ochoty — GŁOS Z TŁUMU DZIEWIĄTY Tego chciały te huncwoty — HEROLD Znojny zawód wodzireja sprawuję z dość tęgą miną; w sercu mym żywie nadzieja, że godziny jakoś miną tych mięsopustnych szałów, że więc do białego ranku nikt z nich nic poniesie szwanku i jakoś wyjdzie z opałów — chociaż noc niesamowita strachami jak piaskiem sieje; Spoza okien wciąż wykwita jakiś duch, straszydło, zmora. — Ej! strzygowe wodzireje, któż się z wami dziś upora! Karzeł podał takt kaduczy — za nim zgraja strzyg się włóczy! — I w tej chwili cóż ma znaczyć tych postaci szereg długi —? — Wytłumaczyć —? na usługi — — lecz jakże mam wytłumaczyć, gdy sam zgoła nie rozumiem; oto staje w masek tłumie rydwan — świetny — czwórka koni — — nie rozpycha — nie roztrąca — jeno się szkarłatem płoni, a tęczaność migocąca pośród wartkich szprych zawiei lśni jak gwiezdne zbiorowiska, gdy zza czarnej ściany kniei, w lipcu cicha noc rozbłyska! Czar magiczny — świateł rój — — tętni — pryska — EFEB-WOŹNICA — prrr! — hoo —! stój! Posłuszne ważnym nakazom, rumaki, wstrzymajcie skrzydła, lejce was mocne prowadzą, znajcie moc mego wędzidła, splendor tej wspaniałej sali niechaj zjawa nasza chwali; oto tłum się wkoło toczy tłum ciekawy, zachwycony — hej, heroldzie, podnieś oczy i ogłaszaj na wsze strony, zanim odpłyniemy stąd — kim jesteśmy, co zacz, skąd; mitologiczną znasz historię, myśmy jej żywe alegorie. HEROLD Nie wiem, co zjawa wasza znaczy, opisać mógłbym ciebie raczej. EFEB-WOŹNICA Więc mów! HEROLD Trza przyznać, że z urody mógłbyś zasłynąć — pięknyś, młody — wyrostek wprawdzie, lecz kobiety ocenią właśnie twe zalety; kto zalotnisiem jest za młodu — pisze się z kobieciarzy rodu. EFEB-WOŹNICA Owszem! niezgorzej to waszmość wywodzisz — krok, a już ciekawości swej dogodzisz. HEROLD Czarnych błyskawic pełne twoje oczy, moc gęstych włosów na czole, urok przed tobą swawolący kroczy z młodości wdziękiem w zespole. Szaty cię stroją, purpura i złoto, czar w tobie iście niewieści, szept słyszę zewsząd nabrzmiały tęsknotą, to echo miłosnych powieści. EFEB-WOŹNICA A kimże mąż ten w majestacie siedzący na rydwanie? HEROLD To widać król, w królewskiej szacie, a oczy jego — otchłanie. Dobroć mu patrzy znaczna z lica i szczodra jego jest prawica; pod władzą jego mrą niesnaski, szczęsny, kto w jego dworze stanie, stokrotnie dozna, niespodzianie jego królewskiej łaski. EFEB-WOŹNICA Niewiele —; rozważ dokładnie — więcej powiedzieć wypadnie. HEROLD Jakżeż godności sprostać słowem! zachwycam się tą pełnią lic, wykwitającą pod turbanem, spojrzeniem jasnym, wzięciem zdrowem okryciem złotem bramowanem — i cóż mam rzec — nie mówię nic —; stworzon na władcę wielu sług. EFEB-WOŹNICA To Pluton — wszystkich bogactw bóg —! Cesarskiej woli czyniąc zadość — wnosi tu splendor swój i radość. HEROLD A kto ty jesteś — powożący? EFEB-WOŹNICA Ja? — sny rozchwiane wciąż łowiący, jestem poezją, rozrzutnością, poetą, co swój skarb najrzadszy rozdaje wszystkim z miłością — i przez to coraz jest bogatszy —! Choć ci się złudą to wydaje: ten się bogaci, kto rozdaje; przetom bogatszy od Plutona i od koronowanych głów, mam to, czego im nie dostaje, bez czego próchnem jest korona —: radość żywota, przepych snów. HEROLD Zakwitasz chełpliwością — płoniesz w każdym słowie, okaż, czy dzieła twoje dorównają mowie! EFEB-WOŹNICA Ach, panie! — starczy jeden szczutek — — spójrz jeno, jaki chyży skutek! oto pawiment gra perłami — słyszysz, jak dzwonią, brzęczą, dźwięczą? z palców wokoło strzela Tak oto sieję pierścionkami, drogich kamieni migam tęczą — — dorzucam płomyk — niech się pali — pośród szmaragdów i opali. HEROLD Tłum cały zwija się i kręci — jak to zmiarkował, co się święci! Ten się raduje — tamten śmieje do skarbów, które młodzian sieje. Jak w śnie, jak w śnie, w całej przestrzeni kamieni skrzy się blask i mieni. Lecz oto zawód nowy czeka! — ktoś już miał w ręku pierścień — swój! — a klejnot mu ucieka — — schyla się — znika — próżno goni — innemu z pereł — chrząszczy rój stonoży się na dłoni — — strąca je — zrzuca z rąk co ducha, a one brzęczą koło ucha. Inny skrył kolię do kabata — patrzy — aż tu motylek wzlata —; okpił ich wszystkich frant ladaco — mamidłem się nie ubogacą! EFEB-WOŹNICA Na maskach, mniemam, znasz się, wodzireju, lecz trudniej z łupki wyłuskiwać ziarno — tu trzeba tęższej głowy, dobrodzieju —; lecz po cóż tracić czas na żmudę marną —? Do ciebie apeluję! — twa władza mnie chroni. do Plutona Kto mi oddał w włodarstwo moc i rączość koni? czyż nie kieruję nimi wedle woli twojej? dla kogoż pierś zakuwam w hart zwycięskiej zbroi? dla kogóż walczę? kogóż to palmami zdobię? laury zdobywam — komu? nie sobie, lecz tobie! PLUTON Żądasz — daję świadectwo — kto wola, niech słucha: tyś, synu, duchem jest z mojego ducha — bogatszyś niżli ja — a już nad wszelkie mienie tę przez ciebie zdobytą gałęź sobie cenię —; żądałeś, synu, mówię —; gromada pojęła — upodobałem sobie ciebie i twe dzieła. EFEB-WOŹNICA / do tłumu / Patrzcie — o patrzcie — patrzcie w krąg, jak płoną dary moich rąk — płomyk unosi się nad głową — raz tu — raz tam — znowuż na nowo to wzlata — to się zaczyna — — tam jeno mignie przed oczyma — — rzadko się wzbija — rzadziej żywo zakwita z nagła w nim paliwo — najczęściej jego świetlna krasa zaniża się — chłodnie — przygasa. PLOTKARKA I Spójrz no — widzisz obok pana tego cudaka, szarlatana? PLOTKARKA II A za nim — jakaż kwaśna mina! głodomór — okropna chudzina. PLOTKARKA III Jeszczem takiego nie widziała. PLOTKARKA IV Ani uszczypnąć — ni krzty ciała. GŁODOMÓR Precz! Precz! Nie stać mi na drodze — wam, baby, nigdy nie dogodzę. Niegdyś, gdy się kobiety warzeniem parały — łakomcem mnie, z łacińska Avaritią, zwały. Lecz wtedy — klnę się Bogiem — niezgorzej się działo; dużo do dom wnoszono — wynoszono mało. Dbałem o szafy pełne, o wypchane skrzynie — — mówiono — przewrotności! — że niedobrze czynię. Lecz rychło się zmieniło! — zaczęła się nędza — wiecie odkąd? — odtąd, gdy baba nie oszczędza; odkąd więcej pożądań ma niż złotych w kasie — chłopu długi i weksle każda chwila niesie. Ano — przed chudą nędzą baba czuje stracha — jeść chce, ubrać się pragnie — dalejże do gacha — ten płaci! — Obrzydło mi do jasnej cholery! Wszak chłopem jestem! Wolę nazwę sknery. HEROD-BABA Z smokami idź się, smoku, kłócić. Zgłodniałe myśli mu się troją. Przyszedł nam mężów bałamucić — i tak nam kością w gardle stoją. KOBIETY / gwarnie; na raz / 1. Patrzcie go — jak to szczęką klapie! 2. Która tam bliżej — wal po papie! 3. Głodomór! huzia — huź — do dziury. 4. Razem, na smoka! — to z tektury!! HEROLD Cicho! Do kroćset — Ćmo przebrzydła!… Lecz niepotrzebny jestem zgoła. Spójrzcie, jak smok podnosi skrzydła, ślepiami toczy dookoła, otrząsa się, chrzęści łuskami, ogniami sieje, straszny, srogi — krok stawia, pobłyskuje kłami — rum sobie czyni — wszyscy w nogi —! / Pluton zstępuje z wozu. / Zstępuje — z królewską godnością! skinął, zbliżają się smoki — i skrzynię niosą z złotością i ukłon oddają głęboki: u nóg mu kładą tę skrzynię w miraży cudacznej godzinie. PLUTON / do Efeba-Woźnicy / Więc jesteś wolny! trud był nad twe siły; oby się skrzydła twoje w jasny błękit wzbiły! Nic tu po tobie! — Odejdź! — Duszne tu opary, w których jak w mętnej wodzie roją się maszkary. Tyś czysty — jasność wielka potrzebna twej duszy, która jeno tym żyje, czym się w głębiach wzruszy. Więc kędy piękno, dobro, kędy żywie ład — leć! — tam, w samotność swoją, własny tworzyć świat! EFEB-WOŹNICA Więc idę — lotny poseł napowietrznej sfery — w miłującej pamięci chowam cię i szczerej; gdzie ty jesteś, jest pełnia, kędy ja, są żniwa — błogosławiona droga wolna i szczęśliwa. Przeto niejeden w sercu czuje niepokoje, czy twoje obrać ścieżki ma, czy moje; na twoich jest spoczynek, na moich ruch wieczny, u mnie się ogniem spali, u ciebie bezpieczny. Bądź zdrów! Czekają drogi na ziemi i niebie, lecz zaszeptaj najciszej — powrócę do ciebie. / Odchodzi. / PLUTON Więc oto nadszedł czas! otwieram skrzynie — spójrzcie — tu do mnie! śpiżowe naczynie, a w nim złota patoka, żywe jak krew złoto, pierścienie, kolie sławne cudowną robotą, oto kolczyki, oto ogniwa łańcucha — bezmiar złota wre, kipi, iskrzy się i bucha! OKRZYKI TŁUMU 1. Spójrz, co za war i ściek — złota po brzeg! 2. Złotych ogniw ciężkie wieńce — dźwięczą, złocą się czerwieńce. 3. Dukat w dukata pcha się, tłoczy — blask roziskrzony rani oczy. 4. My zasłuchani — patrzym — niemi — ile tu złota na tej ziemi! 5. Nuże! wraz! czasu nie tracić — schylać się! — zgarniać! bogacić! 6. Uwijajmy się, a w pędzie! Cała skrzynia nasza będzie. HEROLD Głupcy, łasi! Kąsek tłusty! Wierzę! — Lecz to mięsopusty, karnawałowy jeno żart; myślicie: tu pieniędzmi sieją, a oni tylko tak się śmieją — dobry żart tynfa wart. Oni się bawią tak feerią, a wy to zaraz tak na serio i głośno — byle robić szum! Plutonie, masek bohaterze, wodzirej radzi tobie szczerze: wyrzuć do diaska swarny tłum! PLUTON Pożycz mi laski swej na chwilę — najlepiej będzie tak — Oto ją w wrzątek końcem chylę — Uwaga! Daję znak! Błyska i pryska — laska płonie kto się przybliży, w własnym łonie poczuje taki żar, zawoła —: ratunku! — lecz nikt nie przybieży, bo sam by spłonął w tej obierzy; baczność! żar płonie — dookoła! KRZYKI I ZAMIESZANIE 1. Już po mas! 2. Chroń się, gdzie kto może! 3. Uchodź! Pawiment cały gorze! 4. Twarz płonie! 5. Kij przypieka! 6. Z daleka! Uciekać! Z daleka! 7. Nie robić ścisku! — Maski! — Gorze! 8. Rozstąp się, zgrajo przebrzydła! 9. Och, uciec! skrzydła mieć, skrzydła!! PLUTON A więc pierzchli w rozsypce — napad ich odparty; kij płonący ich żwawo nauczył rozumu. Krzywdy nikt z nich nie poniósł. Uprzedźmy złe żarty — kręgiem się odgrodzimy niewidnym od tłumu. HEROLD Aleś im łupnia zadał! brawo! Spójrz, jak cofają się z obawą! PLUTON O, cierpliwości, przyjacielu, jeszcze tu z nich powróci wielu. SKĄPIEC-MEFISTOFELES Niechże się ja pogapię nieco, wśród tej karnawałowej fety; widzę: zbliżają się i lecą — gdzie ścisk, tam zawsze są kobiety. Na wdzięk niewieści jestem łasy! z tym ciężko! — coraz droższe czasy! Lecz dziś pogrucham, potokuję — dziś darmo, nic to nie kosztuje. Za duży gwar, jak zawsze w tłumie; jakże dam znać, że stoję, jestem? Już wiem! — Oto się porozumiem pantomimicznym, jurnym gestem; wymowę nóg i rąk rozwinę — lecz to za mało — trza z ostrożna — ugniotę złoto tak jak glinę — złoto we wszystko zmienić można. HEROLD Któż to tu włazi znów w paradę? chce dowcipkować —; lica blade, chudy okrutnie —; mięsi złoto, jak ciasta w dzieży, albo błoto — no cóż? — jest kupa — lecz bez kształtu; teraz do niewiast się odwraca — — cofają się — wołają gwałtu — coś nieprzystojna jego praca; już wstydem płoną — stają z dala, a on się mocniej rozzuchwala; podaj no laskę moją, panie — kosterze sprawię tęgie lanie! PLUTON Ostaw kuglarza, niech błaznuje; wszakże do czasu starczy przędza i miejsca braknie — zgasną ruje; prawo ma mniejszą moc niż nędza. ZGIEŁK I ŚPIEW Z dolin cienistych, z turni gór kroczy zdziczałych ludów chór. Jak prąd rwą ku wam, niewstrzymanie, to Pan z orszakiem — — Panie! Panie!! Wasz orszak między nas się zmieści — niesiecie z stron dalekich wieści. PLUTON Znam dobrze waszego Pana! odwaga wasza mi znana; rozumiem co nieco, po trosze — niechże się szczęście wam darzy! Chwila się dziwna przeważy — krąg tajny otwieram — tu! — proszę! ŚPIEW DZIKICH MĘŻÓW Tłum dzikich mężów kroczy tu, tłum szerokiego w piersiach tchu; w podrzutach krzepkich, silnych nóg, z gromkim okrzykiem: Pan, nasz bóg! FAUNOWIE Gromada faunów idzie w tan, na łbie kudłatym z dębu wian, szpiczaste uszka, kręty włos, zadarty nochal, gruby głos, opasła gęba, czerstwość lic, — cóż to kobietom szkodzi? — nic! Faun prosi w tan kudłatą łapą, a baba na to jak na lato. SATYR Satyr po perci, stromej dróżce, żwawo na koziej skacze nóżce; spoziera z turni lodem szklanej na kraj daleki, niepoznany. Pijany dalą, tam na szczycie w pogardzie dzieci ma, rodziny, co wśród zatęchłej mrąc doliny — myślą, że żyją! — takie życie! Tak myśli satyr o szczyt wsparty — przed nim bezmierny świat otwarty. PODZIOMKI Nowa drobi tu gromadka, po jednemu z dala, z rzadka; z mchu kubraczek, lampka w ręce — ty się kręcisz — ja się kręcę — każdy sobie rzepkę skrobie, wspak i w poprzek, wprost, na przełaj — ty mnie nie kop, ty mnie nie łaj! Błyszczy, skrzy się mały chór, jak robaczki świętojańskie. Nasze groty są tatrzańskie, my doktorzy skał i gór: z żył podziemnych ciągniem zyski; czy daleki kto, czy bliski, niech korzysta, niech się wzmoże, więc: szczęść Boże! — więc: — daj Boże! My kochamy wszystkich ludzi — gnom się dla ogółu trudzi; choć tam czasem jest nieładnie: człek frymarczy złotem — kradnie; żelazo mąż niespokojny na sprzęt zmienia bratniej wojny —; a no cóż robić — kto przekroczy raz przykazanie, sto przekroczy! Nie nasza wina; cisi, prości czekamy, pełni cierpliwości. OLBRZYMY Gór karpackich depcąc zręby, wyrośliśmy jak modrzewie waligóry, wyrwidęby. Twardzi w pięściach, straszni w gniewie. Smrek strzelisty laską naszą, głową dotykamy chmur, matki dzieci nami straszą. idziem — gwardia czarnych gór. CHÓR RUSAŁEK / otaczają bożka Pana / Pochwalony niech będzie ukwiecony łan! Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan! Otoczmy go zwinnym kołem, a weselnie, siostry, społem, pląs zawiedźmy — tan! Pełen ciszy i miłości, pod sklepieniem wymodrzonem. — kocha się nasz Pan w radości i rytmicznym cieszy gonem. Gdy zaszemrze pieśń strumieni w przyczajonej, wonnej głuszy, w czas południa krótkich cieni gdy się listek nie poruszy — na konicze skłania głowę i zasypia w słodkiej woni; nad nim niebo skwarem płowe, pobok w trawie świerszcz zadzwoni — A z nas każda tam, gdzie stała, zasłuchana, cicha drzemie, jak kolumna smukła, biała wrosła w kwiaty, wrosła w ziemię. Pan się budzi!! — Gromkim głosem woła, jak błyskanie, burza! Kierdel nimf z stąpaniem bosem przed swym władcą się wynurza. Pochwalony niech będzie ukwiecony łan! Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan! DEPUTACJA PODZIOMKÓW / przed Panem / Kędy cudownych skarbów złocą się otchłanie które czarowna różdżka jeno odkryć zdoła — tam my się wkopujemy tak jak krety, Panie, abyś mógł siać skarbami rozrzutnie dokoła. Co dopiero odkrylim nową żyłę złota — bogactwo jej ogromne, cały świat zadziwi — weź ją w opiekę swoją, to twoja robota, Skarb taki w twojej ręce ludzi uszczęśliwi. PLUTON / do wodzireja / Odwagi! Radzę ci, uzbrój się w męstwo — idzie dziwna godzina, wielkie czarnoksięstwo! Odwagi! Nie codziennie rzecz się taka zdarza stanie się, czemu przyszłość sceptyczna zaprzeczy; lecz ty, heroldzie, człekiem zdasz mi się do rzeczy — patrz bystro, zakonotuj — wpisz do raptularza. HEROLD / chwyta za laskę, którą Pluton w ręku trzyma / Widzę —: karły wiodą Pana do wyognionej studni, co płomieniami zalana żywymi iskrami się ludni, że zda się ognistym słupem! — — a oto z nagła opada, by jamą grobową przed trupem i językiem podziemi zagada. Aż oto wznosi się znowu jak nurek z morskiego połowu — wyrzuca perły, korale — a Pan się raduje zabawą. Przystanął pewnie, zuchwale w tym pereł rzęsistym deszczu, ciekącym na lewo, na prawo — Cierpię i cały-m jest w dreszczu, bo oto Pan się pochyla — cóż za ciekawość niezgadła — zagląda — bada — ach! — chwila — broda w przepaście zapadła! — Czyjeż to lica znajome — — ręka zakrywa — przypomnę — — żar brodę zżera jak słomę — Nieszczęście! Nieszczęście ogromne! — bo oto studnia wyrzuca snop iskier z groźnej gardzieli, jakby spod spodu dął w płuca sam diabeł! — O, święci anieli — wieniec zapłonął i piersi, głowa — w płomieniach stanęła — — lecą z szeregu co pierwsi, lecz już ich pożoga objęła! Żar huczy i po nich się kładzie, zapadły piersi i głowy i tak jak stali w gromadzie w stos się zwichrzyli ogniowy! Słyszę, o słyszę już wieści — z ust do ust szeptane słowa — o, nocy straszna! boleści! o, straszna nocy ogniowa! Słyszę naszepty — rozumiem te słowa zgubione w skrach, w tłumie. Groza mnie zmaga, w pierś wali, krzyżowym żegnam się znakiem — to cesarz! — to cesarz się pali! to cesarz się pali z orszakiem!! Przeklęci, którzy go skłonili do tej przeklętej gry. Oto się razem z nim spowili w żywicznych ogni skry! Młodości! o nie umiesz ty uciechom stawić granic! Wielkości, pytam, czyż i ty rozsądku nie masz za nic? Girlandy płoną — nawała ogniem się wichrzy dokoła już się zajęła powała, już zamek ratunku woła — — dym się po salach ściele — — trzask bierwion — ognia słup — — jakoż tu pomóc — ratować? — sama cesarskość w popiele! Noc jedna zdoła pochować wielkość i młodość w grób. PLUTON Dość już strachów! Zmóc trza trwogę Oddajmy się magii duchom! Uderz laską o podłogę, aż pawiment zagrzmi głucho! O, przestrzeni bezgraniczna, powiej mroźnym chłodem nocy, przybądź rzeszo duchów liczna na mój głos — ku ich pomocy! Chmury, mgły, opady, rosy, brzemienne deszczem niebiosy, wichry, siępy, niepogody — lejcie strugi zimnej wody! Niech w tej siępie, plucie, tuczy dom się płaszczem wód obłóczy! Gaście pożar — tłumcie ognie — miłujące, wodniejące duchy chmur! Niech się żar ku ziemi dognie — duchy słot, jesiennych pór! Przepadnij, ogniu — drżyj nocy! Magio! — Bądź mi ku pomocy! WIRYDARZ ZAMKOWY / Faust, Mefistofeles, Cesarz, Marszałek, Hetman, Skarbnik, Kanclerz, Paziowie, Szambelanowie, Chorążowie, Błazen. Poranek słoneczny. Faust i Mefistofeles ubrani skromnie, obaj klęczą. / FAUST Czyż nie był zbyt ogniowy ten żart mięsopustu? CESARZ Przeciwnie! Krotochwila była nam do gustu. Nagle, patrzę, aż oto w wnętrzu wyognionem czarciej czeluści jestem — jakoby Plutonem. Podłoże całe z nocy i węgla — w płomieniu — fontanna iskier wartkich wyrasta w podcieniu, wznosi się, kłębi, burzy, wichr ją w górę żenie — aż zawisła nade mną jak żywe sklepienie; raz po raz skwarny podmuch wiązania rozedrze, lecz wraz się zrasta przestrzeń podobna katedrze; olbrzymie ścian kwadraty, słupy, kolumnady, a poprzez fajerwerków płomienne pokłady, ujrzałem ludów mnogość; wzrok ich nie przeliczy — szli przede mną w postawie kornej, hołdowniczej; tu i tam — dworzan zastęp z pochodem się wiąże, a ja stoję w płomieniach — salamandrów książę! MEFISTOFELES Jesteś nim, panie! Oto wszystkie elementy uznają z poważaniem twój majestat święty; ogień, co innych zżera — ciebie tknąć nie może; gdybyś się, panie, rzucił w zbałwanione morze w samą burzę, w sam zamęt, odmęty i wiry — ścichłoby, jak pod czarem arionowej liry; zaledwie byś dna dotknął swoją stopą władną — a oto gniewne fale do stóp ci się kładną. Bladozielone nurty w ogrodach korali ustawiają się wkoło kryształowej sali; kędy idziesz, o pierwsza morskich den osobo, szklane pałace idą przed tobą, za tobą; pałace, rojne krain podwodnych żywiołem, otaczają cię kornym, zapatrzonym kołem, lecz żadna z mątw i meduz, żaden z głowonogów, nie odważy się śmiele przekroczyć twych progów. Smoki o złotych łuskach błyszczą; lśnią rekiny; a ty spoglądasz na nie pełen cichej drwiny — a choć wzwyczajon jesteś do pokłonów dworu, jako żywo — nie znałeś takiego splendoru; bo nawet przerozkoszne nachodzą cię zwidy: oto ciekawe, płoche płyną nereidy — najpierw w ten wodny pałac, w tę lśniącą pagodę mkną gibkie i lubieżne nereidki młode. Starsze są rozważniejsze; lecz oto Tetyda sama ci chłodne piersi na łup żądzy wyda — uzna w tobie drugiego władcę — Peleusa — a stąd już, przyznaj, panie, na Olimp dać susa… CESARZ Ach! tego nie chcę! — brama powietrznych przestworzy i tak się sama w porze sposobnej otworzy. MEFISTOFELES A ziemię, wasza mości, posiadasz już całą! CESARZ Jakież cię dobre bóstwo tu do nas przystało: przywodzisz na myśl baśnie cnej Szecherezady; jeżeli równie płodne będą twoje rady jak jej wschodnia fantazja — bądź pewien mej łaski; zabawiaj mnie i wspieraj w złych chwilach niesnaski. MARSZAŁEK / wchodzi z pośpiechem / Monarcho! Radości posłem jestem — furda z niepokojem! Lepszej wieści nie przyniosłem nigdy w całym życiu mojem! Zważ: rachunki popłacone, weksle wszystkie umorzone — już nas nie zniszczą procenty! Czyż nie wesołe orędzie? Będę już miał spokój święty — no i jakoś przecie będzie! HETMAN / śpiesznie / Jurgielt cały wypłacony, żołnierz nabiera ochoty — na sztandar zaprzysiężony rwie się do krwawej roboty; w armii dobry duch i radość; wiechy pełne! — piją, wrzeszczą no i dziewki mają zadość, że się tak w pobrzęku pieszczą. CESARZ Wesoło patrzycie oczyma, pierś wasza radością się wzdyma, czyjaż zasługa w tej zmianie? SKARBNIK / zjawił się / Sprawców zapytać racz, panie. FAUST Raport zdać — rzeczą kanclerza. KANCLERZ / zbliża się powoli / Gdy mnie się raport ten powierza powiem, iż szczęsne moje lata — z radością zejdę z tego świata, bo widzę udręk kres; oto jest papier, w rzeczy mały, lecz tenor treści — przewspaniały! Lecz wejdźmy in medias res — czyta „Wiadomym czyni się w imię cesarskiej mości, że papier ten tysiąca złotych ma w sobie wartości; pokrycie nań, niejako zastaw, to bogaty skarb skryty w łonie ziemi; nikt nie dozna straty; zanim go wydobędzie poczęta robota — papier ten jest jak złoto i ma wartość złota”. CESARZ W tym wszystkim fortel widzę szczwany, mój podpis — tu — jest sfałszowany! tego nie mogę puścić płazem. SKARBNIK Przypomnieć sobie racz, cesarska mości, że dzisiaj w nocy my z kanclerzem razem, gdyś tonął jako Pan w szale radości — rzekliśmy: „pociągnięcie pióra!! Panie — widzisz, jednym podpisem lud swój uszczęśliwisz!” I podpisałeś; — tejże samej nocy przy sztukmistrzowskiej i sprytnej pomocy podpis w tysiącach mnogich egzemplarzy kazaliśmy odbijać; — niech się wszystkim darzy; więc dziesiątki, dwudziestki, setki i tysiączki pójdą od dziś aż miło, tak —: z rączki do rączki! Spójrz, co za zmiana olbrzymia od razu: miasto, co miało wygląd jakby w czasach dżumy, podobne do pięknego, jasnego obrazu, tłumy się przewalają, roześmiane tłumy! Imię twoje, cesarzu, imię najłaskawsze, w pamięci ludzkiej odtąd zostanie na zawsze; niepotrzebne już książki, ślęczenia, nauki — ta jedna karta uczy całej życia sztuki! CESARZ Poddani godzą się na te papiery? biorą za złoto? żołnierze przyjmują zapłatę? Dziwią mnie taką ochotą! Lecz jeśli tak — no to zgoda. MARSZAŁEK Jednym słowem — powiedzmy, panuje pogoda! Zresztą nikt karteluszków nie dogoni przecie — tak się szparko i zwinnie rozniosły po świecie. Banki wszystkie otwarte — wymiana, wymiana! złoto, srebro na papier od wczesnego rana! Potem jatki, szyneczki, cukiernie, piekarnie, chyba trzy ćwierci świata do jadła się garnie; stroją się wszyscy; kupiec kraje, krawiec zszywa; w piwniczkach przy szklanicach gwar, rozmowa żywa: „Niech żyje cesarz!” — krzyczą — przypijają szczerze — dymią misy, drżą szyby i dźwięczą talerze. MEFISTOFELES Wystarczy przejść samotnie tarasy zamkowe, a już tam utrefioną spotkasz białogłowę; jedno oczko piórami wachlarza zasłania, drugim zerka wymownie — choć się niby wzbrania: jeśli jeno obaczy bankową cedułę, już rzęskami trzepoce, słówka grucha czułe. Na próżno się dowcipniś i mówca utrudza — szeleszcząca wymowa snadniej miłość wzbudza. Tyle o tym; — a dalej — na cóż wór, sepecik? duży pieniądz skryć można za mały gorsecik: z westchnieniem się go przyjmie, z afektem radosnym, zwłaszcza, jeśli go podasz w liściku miłosnym. Banknotem i ksiądz lubi brewiarzyk założyć, aby wiedział nazajutrz, gdzie go ma otworzyć; żołnierz w mustrze swobodny, obrotny jest w ruchu, bo już nie musi trzosa przytraczać na brzuchu. Wybacz mi, wasza miłość — małe daję próby wynalazku wielkiego — rządów twoich chluby. FAUST Bezmiar skarbów ukrytych w dzierżaw twoich łonie, w bezużytku zaiste, w bezpamięci tonie. Myśl najbystrzejsza bogactw przeliczyć nie może — i fantazja upada w nazbyt górnym torze; Lecz umysły, co w przyszłość jasną patrzą twarzą, bezgranicza nieznane zaufaniem darzą. MEFISTOFELES Papier ten perły, złoto zastąpi, bo przecie jest wygodniejszy; — wie się, ile jest w kalecie; nie trzeba kupczyć, mieniąc — nabyć można wino łatwo zań — łatwo też się pokumać z dziewczyną — wygody wszelkie! Kruszcu chcesz? na każdym kroku kantory znajdziesz; zmienisz; tu czy tam — na oku. Łańcuch, pierścionek, puchar, noś, bracie, pod młotek — papier zamortyzujesz bez krzyku, bez plotek. Ludność się do banknotów przyzwyczaja chętnie, co więcej — przywiązuje mocno, bezpamiętnie. Od dziś nie braknie w państwie twym wielkiego miru, złota, srebra, klejnotów, a zwłaszcza — papieru! CESARZ Za tyle dobra państwo dank szczery wam składa — — wie ono dobrze, że was nagrodzić wypada. Lecz przecież nie słowami słodkimi, ni groszem; jednego i drugiego mianuję kustoszem skarbów podziemnych! — Czcigodni strażnicy, świadomi wnętrza ziemi złotej tajemnicy, rządźcie nią, zawiadujcie; na wasze rozkazy będzie się podkopywać i rozsadzać głazy; siły wasze potrafią w zespolonym wtórze połączyć to, co w dole, z tym, co jest na górze. SKARBNIK Nie będziem swarzyć się — przy tobie stoję! Upodobałem sobie czarnoksięstwo twoje. / Odchodzi z Faustem. / CESARZ Teraz obdarzę wszystkich; lecz proszę, panowie, niech mi każdy swój sposób zużycia opowie. PAŹ / przyjmując banknoty / Ja pieniądze na radość i hulankę zmienię. PAŹ DRUGI Ja kochance kolczyki kupię i pierścienie. SZAMBELAN Ja vinum hungaricum kupię, pierwszej marki. SZAMBELAN DRUGI Ja kości będę rzucał przez cały dzień z czarki. CHORĄŻY / z namysłem / Spłacę długi — oczyszczę zamek z nich i pola. CHORĄŻY DRUGI Ja w skarbczyku skarb zamknę; obol do obola. CESARZ Mniemałem, że porwiecie się do chwał, do czynów, Lecz znam was nazbyt dobrze, wam nie trza wawrzynów; nie zmieni was dostatek, nie popchnie do pracy — byliście, zostaniecie sobą — lada jacy. BŁAZEN / nadchodzi / I mnie pozwólcie pstrążka wyciągnąć z połowu. CESARZ Więc żyjesz? Chcesz pieniędzy? Przepijesz je znowu. BŁAZEN Te papierki? to żarty! Nie znam się nic na tem. CESARZ Wierzę! — Wszak byłeś jeno do kieliszka chwatem. BŁAZEN Znowu! Lecą jak liście! — Co robić? Pozbierać? CESARZ To twoje, wszak nie zechcesz groszem poniewierać. / Odchodzi. / BŁAZEN Co? sto tysięcy złotych? Co — tyle pieniędzy? MEFISTOFELES Już zmartwychwstałaś, kufo, ze śmierci i z nędzy? BŁAZEN Jeszczem się tak, na honor, nigdy nie ozłocił! MEFISTOFELES To z nadmiaru honoru pewnoś się tak spocił! BŁAZEN Spójrz no! — Czy to pieniądze naprawdę, mój panie? MEFISTOFELES Czego brzuch twój zapragnie, to za nie dostanie. BŁAZEN I mogę kupić bydło, dom, obejście, pola? MEFISTOFELES I to — i wszystko, czego zażąda twa wola. BŁAZEN Las, zamek, charty; rybki w stawie przezroczystym? MEFISTOFELES Widzę cię już, mopanku, dziedzicem siarczystym. BŁAZEN W swoim zamku — dziś jeszcze pan sobie podchmieli! / Odchodzi. / MEFISTOFELES / sam / Któż o dowcipie błazna wątpić się ośmieli! MROCZNY KRUŻGANEK / Faust, Mefistofeles. / MEFISTOFELES Po cóż mnie wiedziesz w te ciemnice? tam sale oświetlone jasno — na dziwy miejsca dość i tajemnice; lecz tobie widać w ciżbie ciasno? FAUST Nie mów tak do mnie! ty, co szczwanie czujesz się tam jak w swym żywiole! twoje kluczenie, umykanie — ma mnie, rozumiem, wywieść w pole. Lecz teraz żądam twej pomocy — mam rozkaz i za wszelką cenę, muszę wywołać dzisiaj w nocy Parysa i Helenę. Tak żąda cesarz — nazbyt skory obaczyć pięknych ciał prawzory. A więc do dzieła! Słowo dane! MEFISTOFELES Szaleństwo twoje niesłychane! FAUST Pokpiłeś sprawę — to się zdarza! Chciałeś się sztuczką gracko sprawić? — obsułeś złotem wpierw cesarza — bawże go teraz — chce się bawić. MEFISTOFELES Tym razem ty ponosisz winę — tu się zbyt stroma droga zacznie; w obcą zapuszczasz się dziedzinę, przyobiecujesz nieopatrznie. Sądzisz — Helenę wywołać tak łatwo, jak stworzyć fikcję złota, te talony? czarownicami, diablą skrzatów dziatwą służę ci chętnie; strzygi, dziwożony na twe usługi; — lecz byłyby drwiny diable kochanki brać za heroiny. FAUST Och! już zaczynasz starą pieśń ograną! Wieczna niepewność! — jakże mnie to nuży — ojcem cię przeszkód najtrafniej nazwano, za wszystko żądasz zapłaty zbyt dużej, a w rezultacie pomruczysz trzy-po-trzy i wyczarujesz nam zjawę przed oczy. MEFISTOFELES Antyczny pogan świat mnie nie obchodzi, i do ich piekła mnie wejść się nie godzi; lecz sposób jest — FAUST — mów, a prędzej, nuże! MEFISTOFELES Z przykrością zwierzam tajemnice duże. W samotności królują wyniosłe boginie, ni czasu, ni przestrzeni nie ma w ich krainie; Bóstwa groźne — to MATKI! FAUST / przerażony / — Matki? MEFISTOFELES Przerażenie? FAUST Matki! Matki! to słowo brzmi jak przypomnienie! MEFISTOFELES Nieznane to boginie śmiertelnym; my z trwogą wspominamy je; widzisz — z sprawą do mnie srogą przychodzisz — FAUST — droga do nich? MEFISTOFELES Dróg nie ma! W bezkresie, w bezczasie; tam cię stopa ni skrzydło nie wzniesie, nieubłagane bóstwa! — Więc? chcesz iść w zawrotność? W bezprzestrzeni cię straszna owionie samotność; czy ty wiesz, czym samotność jest? czy wiesz, co próżnia? FAUST Banialuki wyplatasz; pamięć ma wyróżnia w twych słowach pogłos głuchy kuchni czarodziejskiej; nazbyt to dawne czasy; później świat poznałem — i dużo, dużo pustki, omamień i klęski; gdym prawdę rzekł — sprzeciwów najwięcej doznałem; wszystkom rzucił, zaszyłem się w samotną głuszę — nie wytrwałem — aż diabłu zaprzedałem duszę. MEFISTOFELES Gdybyś przepłynął wzburzony ocean i spojrzał w oczy bezbrzeżnym zaświatom, jeszcze byś słyszał fal spienionych pean w tym przerażeniu bladym przed zatratą; jeszcze byś widział wśród szalonej jazdy chybkie delfiny na ściszonej fali — nad nimi chmury, słońce, księżyc, gwiazdy — Lecz tam nie ujrzysz nic — w tej pustej dali, w odwiecznej ciszy — zgłuchną twoje kroki, zapadniesz w bezmiar niemy i głęboki. FAUST Mówisz jak stary kapłan z neofitą. Starego wróbla nie weźmiesz na plewy; w pustkę mnie ślesz omgłami zapowitą, abym swe siły skrzepił na nowe zasiewy; chcesz, abym tobie z ognia wygarniał kasztany?! A no, niech będzie! Zgłębię świat nieznany; tak się przekonam, że twe nic, mój panie — to ostateczne wszechświata poznanie. MEFISTOFELES Zanim odejdziesz — wszelkie rewerencje —: znasz świetnie diabła i jego intencje! Oto klucz — FAUST — po cóż? — MEFISTOFELES — przyda się w bezdróg zamieci. FAUST W ręku mym rośnie! — rozbłyska i świeci! MEFISTOFELES A — już poznałeś? tak! ten mały skrzatek wyprowadzi cię z ziemi — tam — do wiecznych matek. FAUST / z drżeniem / Matek —?! — z jakiego słowo to rzucasz wybrzeża? słyszę je — w mojej piersi jako grom uderza! MEFISTOFELES Cudaczysz! — Słowo nowe tak ci nie dogadza? Umysł twój w starczym jeno kieracie rad chadza; — i ty tak mówisz? ty? coś tak ochoczy. do zaglądania dziwom w tajemnicze oczy? FAUST Nie w tym zbawienie moje, co przeraża srogo — wielką potęgą ducha ludzkiego zdumienie; chociaż w życiu uczucia opłaca się drogo — do granic niepoznanych zbliża nas wzruszenie. MEFISTOFELES A więc zapadnij! Mógłbym też rzec: wznieś się! — to wszystko jedno! — niechaj cię twa wola z istniejącego w bezistnienie niesie — na jakieś dawno już przepadłe pola, po których byt się w mgławicach przewala: klucz dzierż wysoko — zatrzyma je z dala. FAUST / w zachwycie / Tak! — promienieje zeń potęga żywa! Do wielkich lotów duch się we mnie zrywa! MEFISTOFELES Tedy płonący trójnóg przekona cię o tem, żeś jest w głębokiej, najgłębszej otchłani — i ujrzysz MATKI pod jego migotem — stoją — czy idą — w tej wieków przystani — to mniejsza —! bo tam kształt czy bezkształt mglisty — wieczystej myśli przebyt ma wieczysty. Owiane stworzeń wszelakich zawieją — nie dojrzą ciebie — żyjące ideą. Teraz odwagi! — Idź wprost do trójnoga, choćby za włosy trzymała cię trwoga — dotknij go kluczem — / Faust wykonuje kluczem gest rozkazujący. / MEFISTOFELES / baczy na jego ruchy / O, tak, doskonale! Jak magnes porwie trójnóg — i pójdzie za tobą; a wtedy powrót — powrót w szczęściu, w wielkiej chwale! Nim się MATKI spostrzegą — już własną osobą staniesz pomiędzy nami i jeszcze tej nocy wywołasz greckie zjawy przy czarów pomocy! Ty pierwszy, co na takie ważyłeś się czyny i tobie dzieła tego przypadną wawrzyny. A potem — procedery, zaklęcia magiczne wywołają z kadzideł dymu — bóstwa liczne. FAUST Lecz co teraz? — MEFISTOFELES — Dąż duchem do dna! do połowu! Zapadnij się — dokonaj — i podnieś się znowu. / Faust uderza nogą w podłogę; zapada się. / MEFISTOFELES Jakżeż mu ten klucz w drodze bezkresnej posłuży? Ciekaw jestem, czy wróci z dalekiej podróży. SALA RZĘSIŚCIE OŚWIETLONA / Mefistofeles, Cesarz, Szambelan, Marszałek, Blondynka, Brunetka, Dama, Paź. Dwór cały w poruszeniu. / SZAMBELAN / do Mefistofelesa / A więc scena z duchami! — Dość już z pogawędką, cesarz się niecierpliwi, zaczynajcie prędko. MARSZAŁEK Rzekł cesarz „nie chcę po dwakroć powtarzać” — na gniew monarszy radzę wam się nie narażać. MEFISTOFELES Czekam na zajętego magią towarzysza — on wie najlepiej, jak tę całość złożyć, lecz do prac wstępnych konieczna jest cisza; cud niezwykły — więc pilnie trzeba się przyłożyć. Kto chce wywołać zjawę tak wysokiej miary musi znać wszystkie sztuki, zaklęcia i czary. MARSZAŁEK Aby było widziadło! — w tym jest rzeczy sedno, a jak to już zrobicie — to mnie wszystko jedno. BLONDYNKA / do Mefistofelesa / Słóweczko, miły panie! — widzisz, płeć mam świeżą — lecz do czasu; — zaledwie słońce pocznie biegi wiosenne — już mi lica pokrywają piegi — jak mak przez całe lato ma twarzy mi leżą — poradź — co robić? MEFISTOFELES Szkoda, piękna cera, a w maju cętkowana jak pantera; skrzek żabi trzeba dobrze wygotować, ropuszy język dodać, pilnie destylować w miesięcznym świetle, a wiosną na nowiu natrzeć twarzyczkę mocno: — zachowa się w zdrowiu. BRUNETKA Tłum się tłoczy po rady — więc i ja przychodzę — odmroziłam i odtąd ciągły ból mam w nodze; trudno mi iść po schodach, tańczyć nieporęcznie, nawet się skłonić dworsko nie potrafię zręcznie. MEFISTOFELES Pozwól się dotknąć twej nogi mej nodze. BRUNETKA Ach! to miłosne jest porozumienie… MEFISTOFELES Dotyk mej nogi, dziecię, ma większe znaczenie! Similia przez similia trzeba zabezpieczyć — nogę nogą — innymi inne części leczyć. Więc baczność! — nadeptuję! BRUNETKA / krzyczy / O, la Boga! Boli! piecze! — ależ to twarda waści noga jak kopyto! MEFISTOFELES Lecz panna już zdrowa i może tańczyć i w ruch pod stołem puścić nóżki hoże. DAMA / przeciska się / Przepuśćcie —; strasznie cierpię! tak biegnę do pana — tu w sercu moim — tutaj — krwawa płonie rana — jeszcze wczoraj w me oczy patrzał, tęsknie nucił — dziś — z nią gada — plecami do mnie się odwrócił. MEFISTOFELES / oburzony / Trudniejsza sprawa; lecz poradzim przecie; oto jest węgiel — bacz, kędy się snuje, zbliż się do niego — i węglem na grzbiecietm — zresztą, gdzie trafi — zrób krechę; — poczuje w sercu natychmiast żal; — węgiel zjeść trzeba nie zapijać go wodą, nie zagryzać chleba — — a jeszcze dziś wieczorem pod twoimi drzwiami będzie wzdychał do ciebie, zalewał się łzami. DAMA Ale to nie trucizna? MEFISTOFELES / oburzony / Do diaska! — z respektem! do węgla, do takiego węgla odnoś się z afektem; ze stosu wzięty jest — wprost z miejsca kaźni — zaraz po egzekucji bracia wykradli go raźni. PAŹ Ach! zakochany jestem — niespełna rozumu! MEFISTOFELES / cicho / Doprawdy nie wiem kogo słuchać; tyle tłumu — do Pazia Niech asan stłumi zapał do swego podlotka — u leciwszej się asan z zrozumieniem spotka. gromadnie nacierają Jeszcze? — dość tego! — skąd się bierze tyle gości — zacznę im prawdę kropić w tej ostateczności! O, MATKI —! puśćcie Fausta! spozierając dokoła Sala już w pomroczy — cały dwór wystrojony posuwiście kroczy; już cesarz idzie — za nim szumni dygnitarze — przez galerie, podcienia, hale, korytarze — ledwo że się pomieszczą w komnacie rycerskiej. Tu wieszają makaty — ówdzie dywan perski; po kątach, w mrocznych wnękach rozwieszają zbroje — doprawdy — gdybym mógł rzec — rzekłbym, że się boję, iż nie trzeba już zaklęć! — W tak czarowną ramę bez czarnoksięskich wołań duchy przyjdą same. SALA RYCERSKA / Faust, Mefistofeles, Cesarz, Herold, Astrolog, Architekt, Dworki, Rycerze, Szambelan, Młódka, Starsza Dworka, Najstarsza Dworka, Skromnisia, Dyplomata, Dworzanie, Poeta, Paź, Uczony, Zjawy: Parys, Helena. / / światło przyćmione; właśnie wszedł Cesarz, za nim dworzanie. / HEROLD Frasuję się dziś setnie; — urząd wodzireja, zapowiadacza zabaw, trapi mnie dziś srodze — zrozumieć, co się dzieje? — ach próżna nadzieja! Jakieś tajemne moce stanęły na drodze. Już przyładzono stołki, fotele i zydle, już cesarz zajął miejsce w sali prawym skrzydle — naprzeciw rozwieszono nadobne arrasy, by się mógł myślą przenieść w przeszłość, w złote czasy. Siedzą wszyscy; — czekają; dwór łaknie zabawy; drążkowi już zajęli pod ścianami ławy, kochaneczka, ta, owa, trwożliwie spoziera i ze strachu przed duchem w kochanka się wpiera. A więc wszystko w porządku; cichnie pomruk głuchy; czekamy! — Na audiencję proszę! — Wejdźcie duchy! / Hejnały. / ASTROLOG Przed królem jegomością teatrum się pocznie! Na rozkaz pana, wołam, rozstąpcie się ściany! stropie, zbądź swej ciężkości — zbłękitniej obłocznie — niech się ziści czar magii w chwili powołanej. Dywany jak kurtyna wznoszą się do góry; jak w obrotowej scenie — odwracają mury; czyliż to teatr rośnie w rozkwicie zwodniczym i oświetla nas blado blaskiem tajemniczym? Wychodzę na proscenium. MEFISTOFELES / z budki suflera w pólpostaci / Tutaj będzie mi dobrze; ujrzę to i owo — zresztą podpowiadanie jest diabła wymową. do Astrologa Ty zaś, co w wiecznych gwiazdach czytać umiesz ładnie — zrozumiesz me suflerstwo — ach! — arcydokładnie. ASTROLOG Oto w zwartej harmonii, w surowej powadze wstaje stara świątynia przez czarnoksięstw władzę; jak ramiona Atlasa w prostocie rozumnej dach dźwigają szeregiem wzniesione kolumny; dwie z nich zdołają wesprzeć budowę potężną, a razem mogą dźwignąć górę niebosiężną. ARCHITEKT Więc to jest styl antyczny? Złudzenie wszechwładne! to obmierzłe prostactwo, mówią, ma być ładne, szlachetne, nieporadne wprawdzie, ale wielkie! Nie wierzcie! głupstwem istnym są greczyzny wszelkie! Jeno kolumny smukłe, zgubione w bezmiarze sklepienia, ostre łuki, stubarwne witraże — oto budowa szczytna, co podnosi ducha. ASTROLOG Kroków idących godzin niech każdy wysłucha; rozsądek zmiotą łacno czarodziejskie pieśni, a wtedy wyobraźnia ułudę swą prześni; rozszerzcie oczy wasze łakome — na czary — jeno, co niemożliwe, godne naszej wiary. / Faust zjawia się po drugiej stronie proscenium. / ASTROLOG W kapłańskiej zbliża się szacie, dębowy wian ma na głowie — oto za chwilę poznacie zaklętą moc w jego słowie. Trójnóg się dźwiga z otchłani, wonne kadzidła przewiały; szlachetni w sali zebrani, misteria będą się działy. FAUST / z patosem / W imieniu waszym, MATKI, które królujecie w samotności i pustki bezgranicznym świecie, w aureoli ruchomej życia, co w przeszłości zapadłe — żyje z wami w harmonii wieczności — stoję tu na tym miejscu, świadom waszej mocy, co przędzie dniom namioty, a sklepienia nocy. Jedne siły się w życia wplatają chorały, inne zaklina wolą cudotwórca śmiały i z ufną rozrzutnością pomiędzy swym ludem sieje, tęsknoty ziszcza i zadziwia cudem. ASTROLOG Oto żarzącym kluczem dotknął złotej czary, wraz się gęste wysnuły po sali opary; mgły senne, przyczajone jak pod wiatrem chmury zbijają się i razem wzlatują do góry. Patrzcie! Cudowna chwilo! Powietrze przenika Stłumiona i rozwiana przeciągła muzyka! Łączą się dźwięki szklane w tajemne bógwieco, a czego drżeniem dotkną, melodią podniecą — wszystko gra — i tryglify dzwonią, i kolumny — i idzie śpiew do głowy jak zboże tak szumny. Świątynia śpiewa! — Cicho! Oto mgła opada, z rytmu melodii postać wynurza się blada — — Efeb idzie — już milczę — znacie kształtu zarys — Któż go nie zna, kto nie zna — to on! — piękny Parys! / Wyłania się zjawa Parysa. / DWORKA I Cóż za widzenie cudne! Młodości kwiecista! DWORKA II Jako brzoskwinia wonna, świeża i soczysta! DWORKA III Patrz, jak słodko nabrzmiałe, jak wymowne wargi! DWORKA IV Ach, zwierzyć im sam na sam z bliska serca skargi. DWORKA V Owszem wcale przystojny — za mało smukłości. DWORKA VI Zbywa mu na ogładzie, no i na zgrabności. RYCERZ I Pastuch, zgoła bez manier, bez gustu, bez wzięcia — taki książę? — Dziękuję za takiego księcia! RYCERZ II Ba, półnagi — więc wabi, panie niepokoi, lecz chciałbym go obaczyć od stóp do głów w zbroi. DWORKA Siada! Popatrzcie, siada z wdziękiem i swobodnie. RYCERZ Aśćce tam na kolanach byłoby wygodnie?! INNA DWORKA Jak wdzięcznie zgrabną głowę na ramieniu wspiera! SZAMBELAN Gest ten zdradza prostaka, lecz nie kawalera. DWORKA Was, panów, wszystko mierzi i wszystko przeraża. SZAMBELAN Któż bo widział tak siedzieć tu wobec cesarza. DWORKA Przecież on nas nie widzi, on ma taką rolę. SZAMBELAN U nas nawet w teatrze karcimy swawolę. DWORKA Bohater nasz zasypia; to senność mistyczna. SZAMBELAN Chrapnie zaraz — przecież to gra realistyczna. MŁÓDKA / zachwycona / Ach! zawoniało, kwieciście, radośnie — cóż za woń cudna! Serce w piersiach rośnie. STARSZA DWORKA Ach! rzeczywiście — ten zapach! To tchnienie! Ach! wzruszające — to — on… NAJSTARSZA DWORKA … To ciała kwitnienie; to młodość pachnie; — to członeczki świeże tchną wonią tak uroczą w całej atmosferze. / Wyłania stę zjawa Heleny. / MEFISTOFELES Ach, więc to ona! — Słusznie ją nazwano łanią; kaducznie ładna — ale — nie mam gustu na nią. ASTROLOG Zamilknąć muszę! Na honor! Cóż w świecie piękniejszego być może jak czar w tej kobiecie kwitnący! — tak! — Helena to piękno, Helena to życie; cudność tych lic i kształtów boskich opiewano przez wieki! — Kto ją ujrzy, ten tonie w zachwycie najszczęśliwszy, kto może zwać ją ukochaną. FAUST O, ziemskie oczy moje! Wam w dziale przypadło patrzeć na to niebiańskie, czcigodne widziadło! O, jakże świat był pusty, o, jakże zamarły dopóki lęk i trwoga *tych* drzwi nie otwarły! Oto teraz świat widzę jutrzniany, niebiański, gdym na ziemię powrócił w tej szacie kapłańskiej. Przez tę chwilę spojrzenia utonąłem w niebie — nie odejdę już nigdy — Faust nie zdradzi ciebie. Pomnę — w zwierciadle czarów zamglone widzenia — one, a rzeczywistość! To był ach! cień cienia. Pani piękna! Potęgę budzisz we mnie, męstwo — tyś jest miłość! — tyś płomień, modlitwa, szaleństwo! Moją jesteś i będziesz po sercu i woli. MEFISTOFELES / z budki suflera / Upamiętaj się, Fauście! — Tego nie ma w roli. DWORKA LECIWA Rosła i bardzo kształtna, lecz głowa za mała. DWORKA MŁODSZA A stopa nazbyt duża, czy pani widziała? DYPLOMATA Zna się różne księżniczki na moim urzędzie, lecz ona może z nimi w jednym stanąć rzędzie. DWORZANIN Zbliża się do śpiącego cicho i pochopnie. DWORKA W porównaniu z młodzieńcem brzydka jest okropnie. POETA Od jej piękności płonie mu na twarzy łuna. DWORKA Widziałam taki obraz: Endymion i Luna. POETA I ja widziałem. — Zda się, światłem go spowija — pochyla się nad śpiącym; dech warg jego spija! Pocałunek! — Ach, słodycz, nieznana, niebiańska! SKROMNISIA Tak na oczach nas wszystkich! To miłość pohańska! FAUST Ona go kocha! Gorze! MEFISTOFELES Cóż ci to przeszkadza, niech sobie cienie robią to, co im dogadza. DWORZANIN Odchodzi! W każdym ruchu ściszona i śpiewna. DWORKA Obejrzała się jeszcze — byłam tego pewna! DWORZANIN Zbudził się; — snem cudownym zda mu się widzenie. DWORKA Dla niej to rzeczywistość — dla niego zdumienie. DWORZANIN Znowu idzie ku niemu z gracją i miłością. DWORKA Rozumiem! — Chce go uczyć; — pleść będzie ambaje; w tych wypadkach mężczyźni nie grzeszą mądrością, każdy myśli, że pierwszy, każdemu się zdaje. RYCERZ Majestatyczna! Hołdy trza oddać powinne. DWORKA Fe! kochanica! — To są obyczaje gminne! PAŹ Chętnie bym się z Parysem w tej chwili zamienił. DWORZANIN W słodkim niewodzie każdy by się szczęsnym mienił. DWORKA Z rąk do rąk już przechodził ten klejnocik miły, latka płoche czerwieniec mocno nadszczerbily. DWORKA DRUGA Dziesięć latek miała do chłopca się rwała — RYCERZ Każdy się w swoim czasie swą cząstką radował, ja bym się chętnie piękną resztą kontentował. UCZONY Widzę ją najdokładniej —; niemniej sprawa mglista, przyznam się — wątpię — czy jest rzeczywista; teraźniejszość doraźna nie ma perspektywy, jedynie sens pisanej historii jest żywy; lecz tu się dokopuję niejakiej ostoi — napisano: „zwodziła wszystkich starców Troi” — Świetnie się zgadza! Zważcie, wszak nie jestem młody, a czuję, jak mnie ciągnie, pcha do jej urody. ASTROLOG Oto się młodzian nagłe zmienił w bohatera — patrzcie, jak miłość siłą i męstwem w nim wzbiera! objął ją — tak bezbronną i miękką — on śmiały! Unosi ją! Porywa! FAUST Stój! głupcze zuchwały! Jak śmiesz! Poczynasz sobie nazbyt śmiele! MEFISTOFELES Przecież sam reżyserem jesteś w swoim dziele! ASTROLOG Już jedno tylko słowo! — Patrząc na te sceny, nazwałbym widowisko: Porwaniem Heleny. FAUST Porwanie — ?! — Jestem tu i stoję, klucz zloty w moim ręku! Szedłem przez grozę, niepokoje, w wiecznych, bezmiernych sfer pojęku; stanąłem tu, gdzie rzeczywistość, gdzie duch się może z duchem wadzić i zdobyć wielką serc dwoistość! Czyż na to miałbym ją sprowadzić z olbrzymiej dali, ze stuleci, by w czarów stracić ją obłędzie?! Raz jeszcze władczy klucz zaświeci — po dwakroć moją będzie! O, MATKI —! Wy mój krzyk słyszycie, wołaniem moim drży przestworze! Kto u jej stóp raz złożył życie, już jej utracić nie może! ASTROLOG Fauście! Co czynisz — Fauście! — Ku niej zmierza przypada — chwyta — ona niknie w ręku! A!! — na młodzieńca kluczem się zamierza — dotknął go!! Biada!! — krzyk!… ginie w pojęku… / Wybuch; Faust pada. / / Duchy znikają. / MEFISTOFELES / unosi Fausta / Ot, macie! — Gdy się diabeł z dudkami kamraci, i dudków nie pokrzepi, i sam przy nich straci. / Zamieszanie; mrok. / AKT DRUGI PRACOWNIA FAUSTA / Mefistofeles, Famulus Nikodem, Bakalaureus, Chór robactwa. Ostro sklepiona, wąska komnata gotycka, bez zmiany, tak, jak ją znamy z części pierwszej. / MEFISTOFELES / wychodzi spoza kotary, w rozsunięciu jej widać Fausta leżącego na staroświeckim łożu / Więc leżże sobie, sowizdrzale! twa miłość jednak diablo śliska — kto dla Heleny żyje w szale, rozumu prędko nie odzyska. penetruje po komnacie Pokoik sobie ostał cały, jakoś się bronił lat naporom, coś jeno szyby zmatowiały i pajęczyny w kątach sporo i inkaust wysechł; — pyłu chmurą pokrył się papier; — dziwny fakt, bo nawet leży tutaj pióro, którym Faust z diabłem spisał pakt. Ba! jeszcze wilgne — ślady świeże tej kropli krwi, co z żył wytoczył — mieć taki sprzęcik! bardzo wierzę — zbieracz by pod powałę skoczył. Patrzcie, i futro zwisa z haka, w którym, folgując mej swawoli, wtajemniczałem w cech chłopaka; do dziś się pewnie tym mozoli. Chętka mnie bierze — cóż! mam czas — w tym futrze sobie tu posiedzieć i być docentem jeszcze raz i jak to docent — wszystko wiedzieć; uczony wszystko wie, rozumie, — diabeł od dawna wątpić umie. / Zdejmuje futro; potrząsa nim, wzlatują chmary moli, chrząszczy i wszelakiego robactwa. / CHÓR ROBACTWA Dzień dobry, tatuńciu, jakże się nam masz? latamy, brzęczymy, zaglądamy w twarz. Po jednemu skrzętnie przynosił nas pan, a teraz w tysiące zawodzimy tan. Zgryz w sercu uparty trzyma się swych leż — o, łatwiej wyiskać pchłę z futra lub wesz. MEFISTOFELES To niespodzianka! Jak mnie radujecie! Kto wiosną sieje, ten nażniwa w lecie. Potrząsnę jeszcze — może mól wyleci — O, jest! tu — jeden! tam drugi i trzeci! Wzlatujcie! Wkoło! Niechże się mi roją — Spieszcie się! lećcie! wkoło! w wszystkie strony! Tam, gdzie te puzdra, sepeciki stoją, tam, gdzie pergamin leży okopcony — na poły w księgi i w tygle na poły i w trupiej czaszki wlećcie oczodoły. Tu raj wasz w pleśni; — gdzie pył i próchnienie, rozrodzicie się dziatki — nieskończenie! zarzuca na siebie futro Okryjże, okryj barki panu swemu — widzisz, mam pociąg dziś do panowania, lecz nic nie znaczy rzec sobie samemu — ludzi potrzeba, potrzeba uznania. / pociąga za dzwonek. Rozlega się giełczący, przeraźliwy dźwięk, drżą ściany, rozwierają się gwałtownie drzwi. / FAMULUS / kroczy chwiejnie długim, ciemnym korytarzem / Cóż za dźwięki?! Cóż za drżenie! mury jęczą, schody trzeszczą, poprzez szklane szyb dzwonienie błyski trupie się złowieszczą. Tynk odpada, sypią ściany, cienie się po kątach czają, mocą siły niesłychanej drzwi się same otwierają! A tam? Zgroza! Tam w komnacie straszna postać niewołana we Faustowej stoi szacie! Strach! Okropność! Drżą kolana — Kędyż uciec? Groza wszędzie — stać? czy iść? ach! — co to będzie! MEFISTOFELES Wejdź, przyjacielu! Zwiesz się Nikodemus? FAMULUS Wielmożny panie — tak zwę się!… Oremus… MEFISTOFELES Ach! nie! Dajmy spokój — FAMULUS — pan mnie zna? to miło! MEFISTOFELES Znam; na studentowaniu czas się przetrawiło, studentowanie wieczne! — a no — siwiejemy — wszyscy się wciąż uczymy — w końcu nic nie wiemy, czyż nie? Mędrzec buduje z kart wysoki domek — całego nie zbuduje, a ino ułomek, choćby był i geniuszem; lecz wasz mistrz to szczera wielkość, któż by też nie znał doktora Wagnera! To dziś największa gwiazda w wiedzy firmamencie, on naukę pomnaża, on kształci pojęcie; do jego się katedry pożądliwą zgrają wszyscy, co wszystko wiedzieć chcą, hurmą zjeżdżają. A on jako Piotr drugi dzwoni pękiem kluczy — ziemię i samo niebo otwierać was uczy. To nadzwyczajny człowiek! unosi, porywa — Faust — w stosunku do niego — ani się umywa; przeto też sławy Wagner i rozgłosu dożył, on, który wszystko odkrył — powiem więcej: stworzył! FAMULUS Wybacz, wielmożny panie, lecz muszę sprostować, nie zaprzeczyć — sprostować! — że te enuncjacje nie we wszystkim dokładną wykazują rację. Mistrz Wagner umiał wiary, skromności dochować, naprawdę umiał. — A Faust? — nie wiem, czemu przypisać to zniknięcie — to rzecz niesłychana! Mistrz Wagner czeka. — Oto wszystko po staremu na swym miejscu zostało, czeka swego pana. Mistrz Wagner Fausta kocha, czeka jak zbawienia. A ja? — ja nigdy bym się, nigdy nie odważył wejść tutaj, gdyby fakt ten dziwny się nie zdarzył — owo trzęsienie ziemi — oddaj ducha Bogu! nigdy bym się nie ważył był przekroczyć progu — i pan by też tu nie wszedł — MEFISTOFELES — gdzież on teraz będzie? Prowadź mnie do Wagnera, lub niech tu przybędzie. FAMULUS Ach! zakaz jego zbyt surowy — ja, panie, ja się nie ośmielę; zanurzył się powyżej głowy w swym wymarzonym, wielkim dziele. A, że mnie, panie, nie obwiniasz — powiem — iż żyje w samotności, brudny i czarny jak kominiarz i żadnych nie przyjmuje gości; on, delikatny jak panienka — umorusany, wciąż w pośpiechu, a owęglona jego ręka wciąż przy ognisku, wciąż przy miechu. Nos, uszy brudne, skrwione oczy, wyniku zżera go tęsknota — i tak ku sławie w dymie kroczy, w poskrzypie kleszczy, w stuku młota. MEFISTOFELES Mnie wstępu nie zabroni, wie, że go pocieszę i rezultat szczęśliwy jego prac przyśpieszę. / Famulus odchodzi. / MEFISTOFELES / siada z powagą w fotelu / Chętnie bym użył ciszy tej komnaty, a już tam za mną ktoś, gdzieś czegoś szuka. Ach! on! — poznaję — ów uczeń sprzed laty! Ten bo nagada! — weredyczna sztuka. BAKALAUREUS / wpada z korytarza jak wicher / Tu drzwi, tam bramy rozwarte, więc wreszcie błyska nadzieja, że te pleśni będą starte, że jakaś nagła zawieja przez piwniczne ciemnie świśnie i w sto diabłów śmieciem ciśnie i żywego żywym wróci i rozwali to ukrycie, w którym człek się trupio smuci i zmiera — chory na życie! Te mury, ściany spleśniałe już się chylą do upadku; w ucieczce znachodź dziś chwałę, bo cię gruz zasypie, bratku. Mnie z odwagi każdy chwali, lecz kroku nie pójdę dalej. Znam skądś wnętrze tej komnaty — ach — to tutaj — młodzian skromny przyszedłem kiedyś przed laty, ze strachu ledwie przytomny, gdzie ten starzec, szelma szczwana, wtajemniczał mnie w wiedzy arkana. Coś tam z książek połapali, trochę szklili, trochę zgadli, no i tak jak z nut kłamali — sobie i mnie życie kradli; ale mnie nie okłamali! Patrzcie, ktoś się jeszcze biedzi, a! pan majster jeszcze siedzi? Zbliżam się i ku zdumieniu widzę, jakby widmo ducha — tak jak wtedy, w pleśni, w cieniu — i jeszcze nie zdjął kożucha. Wtedy — to nie była sztuka bałamucić mnie młodego — dziś wiatru w polu poszuka! tuś, bratku! — Natrę na niego! Staruszku! jeśliś żyw jeszcze w tym ostrołukowym sklepie, jeśli życia czujesz dreszcze w twym zakurzonym czerepie — spójrz! — oto uczeń twój stoi, słuchacz narracji godzinnej — tyś ten sam, w tej samej zbroi, alem ja już jest kto inny. MEFISTOFELES Witam, z radością witam — przeszłość w myślach wstaje, ów dzień, kiedym wyczytał przyszłość z twojej twarzy; z gąsienicy, kto się zna na tym, rozpoznaje, w jakiej się motyl barwie wiosną wypoczwarzy. Lubowałeś się włosów trefionych urodą, koronkowym kołnierzem, obcisłym kubraczkiem, lecz warkoczy nie lubisz — co? — i szwedzką modą włosy przycinasz krótko — a! nie jesteś żaczkiem — rezolutnie wyglądasz, snadź siłą górujesz wśród uczniów — no i rzadko też w domu nocujesz? BAKALAUREUS Hola, staruszku! — Wprawdzie miejsce to jest dawne, ale się czasy, panie, zmieniły dokładnie — dwuznaczników zaniechaj, już nie są zabawne, i żart twój mnie do smaku wcale nie przypadnie. Młodzianka wierzącego zbijać jak się patrzy z pantałyku — to łatwo, lecz dziś jest inaczej! MEFISTOFELES Wartoć tu prawdę mówić! — myślą żółtodzióby — ot, stary, więc wyplata swe smalone duby; sprawdzili się nauka — z skwapliwą ochotą wołasz: jam wszystko odkrył! a mistrz był idiotą! BAKALAUREUS A może szelmą tylko?! — Bo któryż uczony zechce uczniom po prostu dać swej wiedzy plony? Każdy z was część ukryje, fragmencik oświeci, tu z smutkiem, tam wesoło, jak zwykle — dla dzieci! MEFISTOFELES Nauka, wiedza, mądrość dużo czasu zjada, przeto do *nauczania* rwie się kpów gromada, a waść, widać, ze zmianą swojego odzienia nabrałeś życiowego sporo doświadczenia. BAKALAUREUS Doświadczenie to słowo, co się raz-dwa spali, mrzonka niegodna ducha, głupota uparta, wszakże to wszystko, cośmy z wiedzy pochwytali, to zakłamana pustka, nicość — diabła warta. MEFISTOFELES / milczy chwilę / Tak i mnie się zdawało! Głupcem zawsze byłem, lecz dopiero w tej chwili nicość swą odkryłem. BAKALAUREUS Bogu dzięki!! — Ta pewność może cię uleczy! pierwszego starca widzę, co mówi do rzeczy. MEFISTOFELES Więc wszelkie me dążenie i wyprawa śmiała po złote runo wiedzy to były igraszki?! BAKALAUREUS O tak! sam mi to przyznasz, że twa łysa pała tyle warta, co te tam w kątach trupie czaszki. MEFISTOFELES / dobrodusznie / Nie zdajesz sobie sprawy, żeś jest ordynarny. BAKALAUREUS Kto w słowach jest wytworny — kłamliwy i marny. MEFISTOFELES / posuwa się u fotelu coraz bliżej rampy — do publiczności / Ten by mnie wnet ze skóry obłuskał co żywo, lecz, mniemam, u was znajdę gościnność prawdziwą. BAKALAUREUS To niedorzeczność pusta, ciągle pisać w rejestr, co kiedyś czymś tam było, lecz dziś niczym nie jest. Życie jest w krwi czerwonej, płomiennej i świeżej, a gdzież ta krew pulsuje? — tylko u młodzieży! Młodość jeno zapałem tworzy to, co zdrowe, I z życia życie woła wysokie i nowe; tu jeno nurt przepływa dziarski i potężny — mocny zawsze zwycięży, ginie niedołężny. Podczas gdy my walczymy, cóż, starcy, robicie? drzemiecie, rozważacie plany, plany śnicie, z których nic się nie ziści; cóż cień zrodzi? — cienie! Doprawdy starość, mróz-to, febra i źględzenie. Kto trzydziestki już dożył i kto ją przekroczył — po łbie tłuc go należy, by się prędzej stoczył. MEFISTOFELES Lepiej mówić sam diabeł nie może, nie zdole. BAKALAUREUS Nie ma diabła! — Ja na to nigdy nie pozwolę! MEFISTOFELES / cicho / Kochaneczku — już on ci kopytko podstawi. BAKALAUREUS Jedna młodość świat ten zbawi! Nie było świata — jam go stworzył, jam słońcu morskie drzwi otworzył i dla mnie księżyc począł świecić, dla mnie się rodzi noc i dzień — ziemia się dla mnie pragnie kwiecić, dla mnie jest światłość, dla mnie cień! I na mój rozkaz z nocnych mroków gwiazdy na niebie się ziskrzyły — i jam cię, człeku, wydarł z oków, jam ciebie natchnął, skrzepił w siły. Wolność jest we mnie, w moim duchu — i sam oświecam żwawy krok, który mnie wiedzie w życiu, w ruchu — świt mam przed sobą! — Za mną mrok! / wychodzi / MEFISTOFELES Samochwale! Pyszałku! Leć w szale pustoty! Jakżebyś, bratku, zsmętnial, gdybym rzekł najprościej: że nie zmylisz mądrości takiej ni głupoty, której już nie wymyślił ktoś w dawnej przeszłości; więc ni zasługą to, ni winą. Zresztą — czy krócej trwać, czy dłużej, jakoś się przecie sczyści wino niech jeno moszcz się w beczce burzy. do publiczności, która nie klaszcze Cóż? — Młodzi, widzę, jakoś słowy mymi gardzą? a no — wyrozumiałym trzeba być na święcie; zważcie, że diabeł jest już stary bardzo — więc i wy się starzejcie — wtedy go pojmiecie. LABORATORIUM ALCHEMICZNE / Mefistofeles, Wagner, Homunkulus. Komnata na modłę średniowieczną, pełna cudacznych, nieporadnych przyrządów. / WAGNER / przy ognisku / Dzwon kędyś bije, dzwon w ciemności, sczerniałe mury drżą strwożone; żyję w okropnej niepewności, czekaniem spalam się i płonę; lecz mroki, zda się, jasność płoszą — w głębi naczynia — zarys biały — Ściany się żarzą — o, rozkoszy! — Wnętrze jak brylant skrzy wspaniały! Ciemność błyskaniem wypłoszona! Światło w tęczowym błyska zwidzie! Zbliża się chwila wytęskniona! Boże! — Drzwi skrzypią! — ktoś tu idzie — MEFISTOFELES / wchodzi / To ja! Dzień dobry! Przyjaciel życzliwy. WAGNER / trwożliwie / Witaj! Obyś tu przyszedł w godzinie szczęśliwej. cicho Na Boga! milcz! i oddech wstrzymaj, panie! za chwilę coś wielkiego się tu stanie! MEFISTOFELES / ciszej / No, cóż takiego? WAGNER / jeszcze ciszej / Robię człowieka. MEFISTOFELES Człowieka? Z kim? ach, pewnie parkę miłą zwabiłeś do tej nory — nie dojrzę z daleka. WAGNER Broń Boże! Przestarzałość! To się tak robiło! Od dziś sposób płodzenia odmieni się cale; za chwilę sam obaczysz, że ja się nie chwalę. Te miejsca delikatne, z których życie tryska, owa przymilna siła, która z wnętrza parła, pożądanie, chęć owa, tak nam ongi bliska, owo branie, dawanie — to przeszłość zamarła! Ostawmy ją zwierzętom!! Lecz człowiek przyszłości, wielki — nie może powstać z cielesnej miłości. ku ognisku zwrócony Błyska! Spójrz, panie! Ach, jak to pociesza — Ta pewność! Gdy się sto materii zmiesza, — bo wszystko na mieszaniu, wiedz, polega — gdy się ludzką materię sprawnie skomponuje, zagotuje, zalutuje, wreszcie zesterylizuje — dzieło jest już zrobione, jak waść tu dostrzega. znowuż ku ognisku zwrócony Staje się! — Spójrz — już wnętrze rozjaśnione! Masa się rusza, a z tym przeświadczenie, że wszelkie tajemnice, wszelkie mroki, cienie, którymi się przyroda okrywa ostrożna, rozumem spenetrować i dochodzić można — co ona zorganizowała, to wiedza skrystalizowała. MEFISTOFELES Kto długo żyje, ten doświadcza wiele, dziw go nie zaciekawi, ani nowość złudzi; w moim wędrownym — tym się param — dziele, widziałem skrystalizowanych ludzi. WAGNER / wpatruje się z uwagą w retortę / Powstaje, potężnieje!! Błyska urokiem zórz, ach! jeszcze chwila — chwilka mała, a powiem: już! Niejeden pomysł zda się szaleństwem z początku. Przypadek? Zbyjmy śmiechem! Myśl się w wszystko wciela! Myśl rozwagą poparta, kiedyś z swego wątku wysnuje bez wątpienia nawet myśliciela. z zachwytem — ku retorcie zwrócony Szkło już pobrzęka pieśnią słodką, mętnieje, zjaśnia się! — Spod wieczka już widzę, widzę — postać wiotką miłego, małego człowieczka. Mówię ci, świecie! — świat mnie słucha — życie już nie jest tajnią mglistą, przychylcie jeno dźwiękom ucha, dźwięk mową zabrzmi rzeczywistą. HOMUNKULUS / z wnętrza retorty do Wagnera / No cóż, ojczulku? nie żart!! Wpatruj się, wpatruj w kulę — przybliż się, przybliż, do serca przyciśnij mnie czule; Lecz nie tak mocno! — Szkło kruche skaleczy. Poznaj właściwość wszechrzeczy —: naturalnemu — mało jest wszechświata, sztucznemu starczy taka szklana chata. do Mefistofelesa A i ty tutaj, francie?! — wujaszku, kochanie — w porze dobrej przychodzisz, jak na zawołanie; wiodły cię do nas szczęsne wiecznych gwiazd obroty. Z chwilą, gdy się już stałem — rwę się do roboty i do wszelkiego czynu — wszak działać już mogę? Tyś mądry, więc mi wskażesz tę najkrótszą drogę. WAGNER Jedno słówko chcę wtrącić! — Z wstydem się przyznaję. że, jak wół przed wrotami, przed problemem staję — zapytany — kluczyłem zawsze, nie wiedziałem —: dlaczego dusza przecież tak związana z ciałem, tak mocno, jakby jedną stanowiły postać, a przecież żyją w kłótni, chiałyby się rozstać — więc jeśli — przecież — MEFISTOFELES — raczej zapytaj się pono, dlaczego to mąż często źle żyje ze żoną? nigdy dociec nie można, czyja w tym jest wina. Tu pole czynów! czynów pragnie ta drobina. HOMUNKULUS Roboty! Roboty! MEFISTOFELES / wskazuje na drzwi boczne / Tu będziesz miał jej w bród! WAGNER / ciągle w retortę wgapiony / Prześliczny chłopczyk — istny cud! / Otwierają się drzwi boczne; Faust leży na łożu. / HOMUNKULUS / zdumiony / Przedziwnie! — Retorta wyślizguje się z rąk Wagnera, unosi się nad Faustem; oświetla go. — Śliczny pejzaż! — Czyste, szklane wody, piękne panie zrzucają w krzach nadbrzeżnych szaty; przesłodkie!! — idą w blasku rytmicznej urody. Lecz ta jedna! — czar piękna jakże przebogaty! Podobna wiecznie młodym urodziwym bogom; na brzegu oto siada, wodę głaszcze nogą. Jak marmurowa wnętrznym ogniem żywa kruża — w chłodnym, przytulnym nurcie ciało swoje nurza. Z nagła zamęt powietrzny skrzydeł wzdęty szumem mierzwi gładkość lustrzaną; — opadają tłumem łabędzie białe — jakaż wabi je przynęta —? Z krzykiem trwożliwym na brzeg wbiegają dziewczęta; jeno ona, królowa, tą skrzydlatą wieścią nie trwoży się, nie lęka — z uciechą niewieścią i z wyniosłym uśmiechem w łabędzia spoziera, co szyją w piersi, skrzydłem w kolana się wpiera z natarczywą słodyczą — dziobem warg dostaje — Wtem zwichrza się powietrze, gęsta mgła powstaje z łąk kwiecistych — i skrywa gromadkę spłoszoną i jej słodką pieszczotę niewidną zasłoną. MEFISTOFELES Co też ty mówisz, gdzież ten łabędź i niewiasta? mały jesteś, a pleciesz jak duży fantasta; ja nic nie widzę — HOMUNKULUS — wierzę! Tyś z północy, urodzony w pomroce i posępnej nocy, pośród ponurych mnichów, milczących rycerzy, więc jakże wzrok twój dojrzy czar młodości świeży? Ojczyzna twa ponura i ty sam ponury. rozgląda się Omszone, obrzydliwe, zapleśniałe mury, zakamarki złuczone, pułapy schylone! Biedny! — jeśli się zbudzi — oczy przelęknione spojrzą dokoła trwożnie — zamkną się na wieki. Jemu się, widzisz, kraj śni słoneczny, daleki, leśne źródła, łabędzie i nagie piękności — — jakżeż mu się wzwyczaić w mroczne ponurości? Ja z was najwygodniejszy, zaledwie to znoszę. Trzeba go wynieść prędko! MEFISTOFELES Chytry wybieg — proszę! HOMUNKULUS Chcesz tęsknotę uleczyć, na smęt coś zaradzić — musisz mężnych w potyczki, dziewki w tan prowadzić. Oto rada: chcesz zleczyć tego mroków syna? trza dlań stworzyć z snu jego poczęte zdarzenie; dziś się noc klasycznego sabatu zaczyna — tam właśnie pójść on musi! Tu wchłoną go cienie. MEFISTOFELES To banialuki! — Mnie kłamstwo nie wzruszy. HOMUNKULUS Wiem! wiem! Słonecznych pieśni nie słyszą twe uszy, strachy znasz jeno pełne romantycznych bredni; strój antyczny dla duchów bardziej odpowiedni. MEFISTOFELES Ku jakiej go prowadzić chcesz drodze czy miedzy? mnie z kretesem obmierźli antyczni koledzy. HOMUNKULUS Zachód i północ, diable, to kraj twej pomroki — my na wschód i południe skierujemy kroki. Tam, gdzie po wielkiej, wolnej, słonecznej równinie Penejos pośród wiklin i zagain płynie; Tam, gdzie dolina wnika w wądoły i jary, tam Farsalos się wznosi i nowy, i stary. MEFISTOFELES Tylko nie to! Te spory, tyranie, niewole, to takie dla mnie nudne jak flaki z olejem; skończyło się, zaczyna — i tak w wiecznym kole znów dobrodziej spór wiedzie z innym dobrodziejem — ten dorwie się do władzy, więc kieruje sterem —: woła wolność!! i nie wie, że diabeł suflerem. To się nazywa walka o prawo wolności! — w rzeczy —! służalczość walczy przeciw służalczości. HOMUNKULUS A no — ludzkość tak krąży po opacznym torze, każdy się, widzisz, broni, jak umie i może; dziecięctwo swe i męskość musi zabezpieczyć. Mniejsza! Tu chodzi o to, jak Fausta uleczyć! Jeżeli sam potrafisz, proszę, daj mu leki — w przeciwnym razie ja go nie puszczę z opieki. MEFISTOFELES Może by łysogórskiej spróbować rozpusty? Grecja dla mnie zamknięta jest na cztery spusty. Zresztą Grecja, cóż Grecja? — niewiele jest warta, cała na zmysłów czarze i omamie wsparta, wesołymi grzeszkami łudzi was i nęci — a nasz grzech — jest ponury, powiadacie, smęci; więc wobec tego cóż? HOMUNKULUS Wszakżeś nie bity w ciemię, przecież to opisałem ci tesalską ziemię, a czarownice tesalskie są sławne! MEFISTOFELES / pożądliwie / Tesalskie czarownice?! — Te historie dawne, o których wieści milczą, nęcą niepomiernie; wylegiwać się z nimi noc po nocy wiernie, byłoby żmudą, mniemam — lecz odwiedzić, wrócić! HOMUNKULUS Radzę płaszcz twój powietrzny na Fausta zarzucić; polecimy — ja drogę oświecę — WAGNER / trwożnie / — a ja? HOMUNKULUS — ech! Tyś jest potrzebny tutaj, pilnuj swoich strzech! Wydobądź pergaminy zmurszałe z ukrycia, wedle przepisów badaj elementy życia, zliczaj, a dodawania kładź przezornie znak, na *co* uważaj pilnie, lecz pilniej — na *jak*! Ja tymczasem z podróży wiecznie żywych dni może wyłowię kędyś tę kropkę nad i — — tak osiągniemy wielki, ostatni cel bytu, otrzymamy nagrodę za żmudną robotę: sławę i życie pełne bujnego rozkwitu, złoto, szczęście i wiedzę, a może i cnotę! Bądź zdrów, Wagnerze! — WAGNER / zasmucony / — Bądź zdrów; te słowa złowieszcze lękiem mnie napawają; — ujrzęż ciebie jeszcze? MEFISTOFELES Więc do Peneju! Słowa twe kuszą! raźno, bracie! płonę żądzą! do widzów Bogiem a prawdą — w rezultacie — kreacje nasze nami rządzą. KLASYCZNA NOC SABATOWA / Faust, Mefistofeles, Homunkulus, Anaksagoras, Tales, Erychto, Penejos, Chiron, Manto, Seismos, Empuza, Oreas, Nereusz, Proteusz, Galatea, Forkiady: Dino, Pofredo, Empo; Gryfy, Arymaspy, Sfinksy, Syreny, Nimfy, Pigmejczycy, Starszyzna Pigmejczyków, Wódz naczelny Pigmejczyków, Imzowie, Tomciopaluchy, Żurawie Ibikusa, Lamie, Nereidy, Trytony, Telchinowie Rodyjscy, Psylle, Marsowie, Dorydy, Chór mrówek. Farsalskie Pola. Mrok. / ERYCHTO Bitwy farsalskiej rocznicę przybywam święcić okrutną, ja, Erychto posępna, lecz nie w tej mierze obrzydła, jak nieoględni poeci zwykli mnie smagać w utworach; zalety nadmiernie wynoszą, wady nadmiernie spiętrzają. Pole bitwy zarasta wielkimi grzybami namiotów — tej nocy od nowa wskrzeszonej, od wieków w pamięci wciąż żywej. I tak już na wieczność zostanie! Ludzie zazdrością zmęczeni Swym bliźnim wydrzeć chcą władzę żelazem, krwią i pożogą —! Trudno jest siebie znać dobrze, trudniej panować nad sobą, lecz łatwo drugim przewodzić dumą i woli kaprysem. Lecz na tych polach inaczej — tu gwałt się gwałtem odciskał, a wzniosły wieniec wolności rozdarty leżał wśród trupów, a głowę władcy otoczył wieniec posępnych wawrzynów. Tu Magnus marzył o sławie i o wielkości rozkwicie — tam Cezar w ciszy północnej łowił swych wrogów naszepty. Biorą się z sobą za bary; lecz znamy już wynik tej bitwy. Żarzą się watry w obozach — czerwony płomień zakwita, ziemia krew pije, a oto — wołane cudem tej nocy — powietrzem — podania helleńskie stadami lecą jak ptaki. Przy każdym ogniu się grzeje ten zwid przeszłości dalekiej a z niebios ponowek miesiąca srebrzystą poświatą się srebrzy, po polach dalekich — czar znika! — Namioty toną w modrości. Lecz cóż to za gwiazda nade mną — meteor niespodziewany, rozbłyska koliście nad głową?! przeczuwam — widzę w nim życie; więc idę, odchodzę, bo żywym zjawą nieszczęścia się staję, więc idę, odchodzę, a oto kula świetlista opada — / Oddala się. / / Z góry spływają Żeglarze powietrzni. / HOMUNKULUS Niech nas płaszcza twego poły ponad ogniem, wodą wiozą; spójrz: pod nami te wądoły zioną ku nam wielką grozą. MEFISTOFELES Słowa twoje są prawdziwe, patrzę w dół ku tej zgniliźnie — duchy, skrzaty obrzydliwe — czuję się jak w mej ojczyźnie. HOMUNKULUS Spójrz! — tam jakaś baba kroczy, jak dragon rozstawia nogi. MEFISTOFELES Lęk ją snadź pogania srogi, boi się nam spojrzeć w oczy. HOMUNKULUS Fausta złożyć naszą rzeczą, jego brzegi te uleczą; zaraz wskrześnie, wzrok rozjaśni — on, co życia szuka w baśni. FAUST / dotknąwszy ziemi / Heleno! HOMUNKULUS Któż tam wie, gdzie ona! lecz tu zasięgniesz waść języka. Myśl twoja głodna i stęskniona z płomyka pomknie do płomyka, a kto z Matkami się zadawał, tego nie strwoży dziwów nawał. MEFISTOFELES I mnie się to i owo roi; myślę, że będzie najdogodniej, by każdy sam pośród tych ogni szukał przygody własnej, swojej. Światłem zjarzonym wśród łoskotu dasz, mały, hasło do powrotu. HOMUNKULUS Tak błyśnie, tak zadźwięczy szkliwo. Szkło dźwięczy i błyszczy silnie. A teraz w czary! Naprzód! Żywo! / Oddalają się. / FAUST / sam / Gdzież jesteś?! Próżno pytam — daleka czy bliska? czy ten brzeg cię kołysał? czy lustra tych fali widziały ciebie? nie wiem! — lecz echem nazwiska twego drży tu powietrze. Więc jestem w Tesalii! Kochana Grecjo święta! — ledwom stąpił nogą na twą ziemię, a w sercu radośnie i błogo; jak Anteusz dotknięciem ziemi krzepię siły. A terazże mnie prowadź, wytęskniona drogo, w labirynt żywych ogni tajny i zawiły. / Błonia u źródeł penejskich. / MEFISTOFELES / myszkując / Z chwilą gdym vale rzekł wyszklonej kuli, wszystko mi obce zda się i nieznane; nikt tu nagości nie skrywa w koszuli: Gryfy bezwstydne, Sfinksy nieodziane; od tej sprośności aże cierpnie skóra — tu z tyłu włosy, tam znów z przodu pióra… Przyzwoitością i my nie grzeszymy, lecz zbyt dosadne te greckie olbrzymy. Tu ingerencji naszej trzeba niezawodnie, uwspółcześnić starzyznę, przystroić ją modnie… Wstrętna banda! Lecz wreszcie cóż mnie to obchodzi — — gościem jestem — gościowi grzecznym być się godzi… Witajcie, piękne panie, rozważne gryfony! GRYF / chrapliwie / Gryfony? — Gryfy! — Człeku w nazwach pomylony — przekręcasz je — to mierzi! to zwyczaj prostaczy! Gra, gryka, grymas ma „gry” — cóż źródłosłów znaczy? etymologia często w bezdroża prowadzi. MEFISTOFELES Ale przypomnieć może nie zawadzi, że w słowach: gryf, grabienie — jest niejakie bractwo. GRYF / w dalszym ciągu / Tak! niby tak! no, owszem! — jest powinowactwo — kto gryf złodziejski ma, ten łacno cudze bierze, mienie, złoto, dziewczynki, dom i miękkie leże; Fortuna chętnie złodziejaszkom służy, więc kto grabieżcą jest, ten zysk ma duży. MRÓWKI / olbrzymiego wzrostu / Mowa o złocie! — to bolączka sroga! zbieraliśmy je, nazbierali setnie, moc Arymaspów zgrabiła je wroga, my nic nie mamy — im wiedzie się świetnie! GRYFY Już my cię weźmiem do nich nie pomału! ARYMASPY Jeno nie dziś! w tej nocy szału! Jutro zaświeci dno w kalecie — tym razem się nam uda przecie. MEFISTOFELES / usiadł pośród Sfinksów / Tutaj mi dobrze bardzo, Sfinksy, w waszym tłumie; mógłbym pomiędzy wami żyć, bo was rozumiem. SFINKS Szeptem zwierzamy wam zagadki ducha, ten ucieleśnia szept, kto szeptu słucha; lecz powiedz, kto ty jesteś? MEFISTOFELES Ja? — Mam nazwisk wiele — przecież wszystkich wyliczać tu się nie ośmielę! są tu Anglicy? — oni z Bedekierem zawsze zwiedzają wodospady, ruiny, najkrwawsze pobojowiska sławne, w pamięci zgubione — tutaj jest dla nich, tuszę, miejsce wymarzone; dlatego o nich mówię, że oni już dawno w komediach swych mi nazwę dawali zabawną — Old iniquity — co się „stara złośliwość” tłumaczy. SFINKS Dlaczego? MEFISTOFELES Nie wiem! można było też inaczej. SFINKS Pewno! No, a na gwiazdach znasz się waść co nieco? jakąż godzinę wieszczą, jakąż wróżbą świecą? MEFISTOFELES / patrzy w niebo / Ponowek srebrem kosi gwiazd drżącą plejadę, a mnie przy was spokojnie i bardzo szczęśliwie — przytulam się i ciepło przy waszej lwiej grzywie — a żądze wyższych wzlotów między bajki kładę; powiedz jakąś zagadkę, logogryf, szaradę. SFINKS O sobie mów, a to już za zagadkę stanie. Próbuj siebie rozwiązać, przenikliwy panie —: „Pobożnemu jak złemu zarówno przydatny; pierwszemu cel ascezy i zbożnego gniewu, drugiemu do pokrycia zła i szaleństw zdatny — jedno i drugie warte bożego wyśmiewu”. GRYF I / chrapliwie / Precz z nim stąd! GRYF II / bardziej chrapliwie / Niech się w te pędy oddala. OBA Nie tutaj miejsce dla tego brzydala! MEFISTOFELES / brutalnie / Mniemasz — paznokcie gościa miększej są natury? chętnie pójdą w paragon z twoimi pazury. Spróbujcie! — proszę! SFINKS / łagodnie / Ostań z nami dłużej — sam się wreszcie przekonasz, że ci tu nie płuży. Tam w twej ojczyźnie, w sławie czas schodzi ci mile, tu czujesz się nieswojo, jeśli się nie mylę. MEFISTOFELES Do pasa jesteś przystojna aż miło, lecz od pasa — zbyt groźna! przerażasz mnie siłą. SFINKS Fałszerzu! — karę weźmiesz srogą — zdrowe są nasze łapy lwie — tobie — obleśny kuternogo, pomiędzy mami będzie źle. / W dali śpiew Syren. / MEFISTOFELES Cóż to tam śpiewa wśród gałęzi wysokich topolowych drzew? SFINKS Ostrożnie! — ciebie też uwięzi ułudnych ptaków wabny śpiew. SYRENY Porzućcie pokraczne dziwy, posępne, jałowe treny — u nas sens życia prawdziwy i z nami każdy szczęśliwy — Syreny śpiewają, Syreny! SFINKS / na tę samą melodię; przedrzeźniając / Zlećcie tu do nas, a blisko, rodzie podstępny, ponury! Wejdźcie tu jawno w kolisko na hańbę i pośmiewisko — rozprężcie sępie pazury. SYRENY Po cóż się parać zazdrością! zgaście nieszczęsne zawiści! Syreny lecą z radością i obiecują swym gościom, że śpiewem — tęsknota się ziści. MEFISTOFELES Ot — nowa nowość! Dźwięk za dźwiękiem ugania się, uderza z brzękiem, to z gardła, to ze strun się rodzi. Oj dana! dana — wrzeszczy z gąszczy i koło uszu się chrabąszczy, ale do serca nie dochodzi. SFINKS Nie mów o sercu! — Pan dobrodziej chwal raczej duży wór skórzany; zaopatrzony trzos, wypchany — dobrodziejowi to uchodzi. FAUST / zbliża się / Rzecz dziwna, z każdą chwilą podziw we mnie rośnie, patrzę na te postacie olbrzymie — radośnie; bije już dla mnie, bije szczęśliwa godzina! Cóż mi ten wzrok poważny z nagła przypomina? ku Sfinksom zwrócony Z wami rozmawiał Edyp u Tebańskich wrót — do Syren Was się bał Odys chytry na bezdrożach wód — do Mrówek Skarby zgromadził wielkie, hart, wysiłek wasz — do Gryfów A oto skarbów wierna i odważna straż! Nowy duch wstąpił we mnie, czar mnie opromienia — wielkie mitu postacie, o wielkie wspomnienia! MEFISTOFELES Dawniej do chwalb nie byłbyś skory, dzisiaj je w sercu swym obraniasz i chwalisz w czambuł wszystkie stwory, bo za kochanką się uganiasz. FAUST / do Sfinksów / Wy, sfinksy stróżujące u wiecznych otchłani — powiedzcie, gdzie Helena? gdzie jest cudna pani? SFINKSY Ostatnie z nas poległy z Heraklesa ręki, więc dziejów jej nie znamy, lecz służymy radą: jedynie Chiron może skrócić twe udręki, zawołaj nań! — Przetętni tutaj nocą bladą. SYRENY Do nas, do nas, chodź po radę!… Odys, co się wiele włóczył, od nas właśnie się nauczył dziwnych opowieści — więcże i ty nie gardź nami, popłyniemy mórz falami — śpiew nasz cię upieści. SFINKS Nie daj się zwieść namowom. Miast krępować jak Odys ramiona, zawierz naszym krzepkim, prostym słowom — idź i szukaj zacnego Chirona, on cię jeden objaśni, gdzie ona! / Faust odchodzi. / MEFISTOFELES / zgryźliwie / Cóż to za rechot wietrznych fal? klaskanie skrzydeł, tam wysoko! Zjawy nieznane lecą w dal, ani ich Strzelca złowi oko. SFINKS Jak lutowa zawierucha stymfalijskie lecą ptaki; mowa ich chrapliwa, głucha, sępie dzioby, kacze nogi. Napowietrzne pruje szlaki ród potworny, twardy, srogi; pokrewieństwa z nami szuka. MEFISTOFELES / jakby strwożony / A tam cóż znów syczy, stuka? SFINKS Głowy lernejskiego węża błoniem snują się samopas, odcięte ostrzem oręża, błyskają ślepiami jak topaz. Nie trwóż się! — puszą się srogo, lecz nic już szkodzić nie mogą. Lecz cóż to? — jakożeś inny, w ruchach nieskładny i zwinny, zerkasz wokoło oczami — Odejdź! — nie krępuj się nami! Ach — tam cię ciągnie, w to grono?! To Lamie — krasne i chutne — w krzach łyska prężne ich łono — miłośnice bałamutne; w koźlonogich satyrach kochają się bardzo, więc i kopytem końskim, wierę, nie pogardzą. MEFISTOFELES Lecz zostaniecie tutaj? zobaczę się z wami? SFINKSY Tak! — Idź się bawić, poigrać z Lamiami! Na strażach wiernych trwamy wieki, lat tysiące, egipskich pustyń duchy mądre i milczące. Nas się słońce i gwiazdy w swych wędrówkach radzą, a zrównanie dnia z nocą pod naszą jest władzą; u stóp wielkich piramid w postawie niezmiennej śnimy, w spraw ludzkich chyżość topiąc wzrok kamienny. NAD UJŚCIEM PENEJU / Penejos w gronie dopływów i Nimf. / PENEJOS Grajcie, szumiące w wietrze trzciny, jękiem załkajcie, wikliny; cichym szmerem olcha drżąca niechaj w struny topól trąca — — na sen — na miękki sen — Niebo z nagła się przychmurza, drży —: powietrze? ziemia? burza? kto mnie wola z wodnych den? FAUST / przystaje na brzegu / Głos słyszę, głos żywy słyszę, spoza splątanych gałęzi; trzcina się sennie kołysze, czar wielki kusi mnie, więzi — wsłuchany w szemrzącą ciszę, rozróżniam szczebioty i słowa: to trzcin z odbiciem rozmowa. NIMFY / do Fausta / Złóż swoje znużenie w wód chłody, w wód cienie, w przygasłe zielenie — tu spokój oplecie cię wiotki; wodnistym przelewem, szumieniem i śpiewem sen modry ci damy, sen słodki. FAUST Czuwam, a przemoc niezgadła, czarowne snuje widziadła —; I kędy zwrócę swe oczy, cudność się we mnie wpromienia Z tych prześwietlonych pomroczy. Sen to? czy jawa? wspomnienia? Jak wtedy!:… przeszklone wody w chłodzie nadbrzeżnych zieleni, lśnią psalmem słodkiej pogody, w tym chórze mżących promieni. Z rozpadlin, ze wzgórzy i skał wodospad kaskadą się toczy, a zdrowych dziewiczych ciał piękno uwodzi me oczy. W rzeźwej, przeźroczej topieli biodra i piersi nurzają — w rozweselonej kąpieli dłoniami w wodę pluskają i tak się stroją perłami pod światłem księżyca bladem, że każdej lśni nad włosami srebrny, ruchliwy diadem. Już dziewic gwiaździsty wian rąk lilie splata i łączy — i płynie w srebrzysty tan wśród fal, wśród cieni i pnączy. Przecudna baśń księżycowa! — Lecz gdzież w tej czarów godzinie ona — mych marzeń królowa? z którejże fali wypłynie? Lecą widziane łabędzie majestatyczne i czyste, jak w zapomnianej kolędzie snują się — wiją — bieliste. Lecz jeden z radości wezbranej wymija szereg półsenny — ku jakiejś wyspie nieznanej płynie zuchwały, promienny — — to tam — to tam — kędy ona w ciszy uroczysk panuje! — — tam — kędy kwietna zasłona namiot nad łożem jej snuje! Popłynął — a reszta dziew pilnuje w chyżym oblocie, by każda w przycieniu drzew o własnej myślała cnocie. NIMFY Słuchajcie siostry! — Do brzegu ucho przyłóżcie — cyt! cyt! tętent się niesie, rytm biegu, dreszcz błoni i żwiru zgrzyt! — Jakiegoż niesie nam posła noc duchem żywa, wyniosła? FAUST Słyszę! brzmi, tętni głos ziemi i serca mego dzwon słyszę — dźwięk kopyt twardych! — Przed niemi wiew wichru zamąca ciszę. Szczęsna godzina! już ku mnie jeździec marzony się zbliża, pierś jego niesie się szumnie, głowa się w pędzie naniża — koń biały — grzywa świetlana — męstwo w źrenicach mu płonie — to on! to postać z snów znana! Bieg wstrzymaj! Stań! Stań! — Chironie! CHIRON Kto jesteś? Czego chcesz? FAUST Mówić chcę z tobą! CHIRON Biegu nie wstrzymam. FAUST Zabierz mnie z sobą. CHIRON Siadaj! — Ktoś zacz i dokąd? — Jestem na usługi; pragniesz, bym cię przez rzekę przeniósł na brzeg drugi? FAUST / wsiada / Gdzie zechcesz, Mistrzu wielki — podzięka ma wieczna! nauczycielu sławy —! tobie brać waleczna bohaterów zawdzięcza zaszczyty i sławę! Ty złotą argonautów wyśniłeś wyprawę i większą niźli oni miałeś ducha dzielność wwiodłeś ich w wieczną gwiezdnej pieśni nieśmiertelność. CHIRON Wszystko złudzenie! — Nawet Pallas sowiooka chociaż mentorka boska, rozumna, głęboka — nic nie zdziała — bo uczeń swe tęsknoty ziszcza na własnej jeno drodze i — pomimo mistrza! FAUST Przyjmij mój uścisk, Mistrzu, i serdeczną miłość — ty, co znając roślinę znasz i jej korzenie — lekarzu dusz, wzniesiony nad życia zawiłość — leczysz i ciał udrękę, i ducha cierpienie! CHIRON Szedłem-ci ja z pomocą, tam gdzie bohatera rannego sen już morzył śmiertelnością cichy; dziś zaniechałem, niech się kunszt nie poniewiera, dziś — konowały leczą, babiny i mnichy. FAUST Wielkiś prawdziwie, pochwał nic lubisz, pokorny, pragniesz być równy innym — cichy, niepozorny. CHIRON Obawiam się, że chwalba drży w tych słów pojęciu, jakobyś schlebiał tłumom zarówno jak księciu. FAUST Lecz przyznaj —: z największymi żyłeś wzgodzie bratniej, orężem i fortelem ratowałeś z matni tych, co z nagła stanęli u przegranej progu, ty mężny jak i oni, lecz mędrszy, półbogu! Proszę, powiedz, Chironie, jeśli cię nie trudzi, kogo rad byś okrzyknąć największym wśród ludzi. CHIRON Wśród argonautów grona każdy dawał szczerze moc, którą rozporządzał — wszyscy w równej mierze. Dioskurowie pięknem i szałem młodości zwyciężali. Roztropni, pełni junaczości Boreadowie byli. Mądry, w radzie sprawny, panował mężny Jazon, pieszczoch kobiet sławny. Orfeusz wątły, cichy, poeta wspaniały, Linceusz bystry, żeglarz odważny i śmiały; — społem jeno ocenić można się w potrzebie — czyń i działaj! — koledzy już poznają ciebie. FAUST A Herakles? ów mąż wielkiej cnoty? CHIRON Zamilcz! zamilcz i nie budź tęsknoty; obcy mi Febus, Hermes i Ares wspaniały, ale męża nad męże oczy me widziały; król w każdym calu, młodzian znamienity, w posłuszeństwie wyrosły wśród cnych niewiast świty o, już drugiego ziemia nie wyda nam w darze, ani się w wiekach zrodzą tej cnocie rówieśni, nie utrwalą go w spiżu najtężsi rzeźbiarze, ani go piewcy wskrzeszą w równej jemu pieśni! FAUST Chociaż się zamysł twórczy skupia i natęża, ręce tę pracę ducha zniweczą lub zmniejszą —; otoś mi skreślił postać największego męża, wyczaruj teraz słowem z kobiet najpiękniejszą! CHIRON Cóż tam niewieścia piękność! … Złuda i martwota; czczę jeno to, w czym życie i radość jest złota —; piękność ułudą sobków! — Jeden wdzięk na świecie zwycięża; — Helena… FAUST … kto!? CHIRON — niosłem ją na grzbiecie. FAUST Jakobym zbudził się ze snu, więc ona tu siedziała? tu?! CHIRON I ręką mi głaskała grzywę, jak ty — FAUST — jak ja: zwidzenia żywe! O, szczęsna ziemia! Szczęsny ląd! ona tęsknotą, mym marzeniem! przyszedłem tutaj za jej cieniem — — dokąd ją niosłeś? gdzie? i skąd? CHIRON Opowiem; — było to w tych czasach, gdy bracia ją z zbójeckich rąk odbili; alić w wielkich lasach zbóje ich otoczyli w krąg powtórnie; no cóż było robić? teraz do ucieczki się sposobić — więc uciekamy, bracia, ja i ona; wtedy na mym grzbiecie niosłem to urodziwe dziecię; nad bagnem nas dognała mgła, już w nas omdlewać począł duch, bracia brodzili, to płynęli, jam się zapadał po sam brzuch — z trzęsawisk ledwośmy wybrnęli. A ona, dziewczę hoże, żywe — zskoczyla i przemokłą grzywę poczęła głaskać z przymilnością, dziękować za przebyty lęk — tak jakoś mądrze i z godnością — przedziwny był w niej wtedy wdzięk! FAUST Miała lat dziesięć… CHIRON … Ach, filologowie, tobie i sobie przewrócili w głowie! Mitologiczna dama to rzecz osobliwa; poeci sobie radzą dość dowolnie z niemi: nigdy się nie starzeje, zawsze urodziwa i na świat patrzy tęsknie oczami sowiemi; wcześnie uprowadzana, wiecznie miłowana — poetów nie krępuje czas — to rzecz zbyt znana. FAUST Wszak ci i ona czasem niezwiązana! Achilles spotkał ją, jak wieści niosą, choć zda się niemożliwe! Radość niesłychana — kochać i miłość wzbudzać wbrew czasom i losom. Dlaczegóż ja bym nie miał przywołać z oddali ją, jedyną i równą w majestacie bogom! Niechaj więc spłynie ku mnie na odnownej fali tą powrotną, nieznaną, ugwieżdżoną drogą! Widziałeś ją przed wieki, jam ją widział ongi — uroczą, wiecznie piękną jak białe posągi! odtąd serce i myśli żyją w wichrze, w burzy, mamli jej nie posiadać — wolę nie żyć dłużej. CHIRON Jesteś pełny ekstazy, przybyszu nieznany, u nas stan twego ducha zwie się obłąkany. Lecz szczęśliwie się składa, bo oto rokrocznie, gdy się wielka klasyczna noc sabatu pocznie, zwykłem czas krótki spędzać u Eskulapowej córki, Manto, co ojca błaga na rok nowy, aby raczył swą łaską medyków nie mijać, by i leczyć umieli, nie tylko zabijać — rozsądna; — ją najbardziej lubię z Sybilli cechu; więc pobieżajmy do niej w należnym pośpiechu, ona natychmiast pojmie niedomóg człowieczy, ma zioła przerozmaite, raz — dwa cię uleczy. FAUST Nie chcę być uleczony! potęga wre we mnie — radzisz mi gluchość ciszy? Chironie — daremnie! CHIRON Nie gardź zdrowiem, bo spłoniesz od wnętrznej pożogi; — A oto zeskocz teraz — tutaj cel twej drogi! FAUST Wiozłeś mnie przez bezdroża, przez czarny manowiec, wody grające żwirem — gdzież ja jestem, powiedz? CHIRON Tutaj się Grecja z Rzymem chwytała za bary — oto nurty Peneju, oto Olimp stary —; państwo duże — kruszy się i w piach rozsypuje — król ucieka — na gruzach motłoch triumfuje. Spójrz — świątynia ostała na przeszłości czacie, milcząca, wieczna, srebrna w miesięcznej poświacie. MANTO / nawiedzona / Kopyt końskich tętenty budzą, budzą chram święty, Półbóg księżycem kroczy — CHIRON Rozewrzej znużone oczy! MANTO / budzi się / Witaj u świętych przedproży! CHIRON Jak widzę, wiecznie żyje dom boży! MANTO Co roku słuch mój krok twój słyszy — CHIRON Żyjesz w spokoju, niemej ciszy —; mnie bezruch mierzi, jam nie głaz. MANTO Ja trwam, a mnie okrąża czas; lecz ten — kto zacz? — CHIRON Jego noc gwiezdna, jak przypływ wyrzuciła z bezdna —; Heleny szuka oszalały — rękę wyciąga po nią śmiały, lecz nie wie, jak, lecz nie wie, gdzie; lek mu wyszukaj w świętym śnie, w nocy obłędnej, żądzą głuchej — i ulecz jątrzącą ranę. MANTO Chironie! kocham wszystkie duchy niemożliwością opętane. Już w oddali słychać tętent cwałującego Chirona. Wejdź do świątyni mężu śmiały; to przejście wprost do Persefony, co śni w otchłani ociemniałej, wiosenny łan, łan ukwiecony. Tędy szedł Orfej z pieśnią wdałą — darz Bóg! W otchłanie! Naprzód! Śmiało! / Zstępują w podziemia. / NAD ŹRÓDŁAMI PENEJU SYRENY W Peneju płynnej zieleni kołysać się z fali na falę, rozgwarem pluszczących pieni zagłuszać niewodne żale —! Czymże jest życie bez wody — płyńmy z podhali i wzgórz — w blaskach srebrzystej urody do złotych egejskich mórz. Trzęsienie ziemi. Fala wraca, drży i pieni z pluskiem skacze nurt z łożyska, z dna najgłębszych nor i cieni rzeka żwirem na brzeg ciska. Uciekajmy — wszystkie siostry — grzmią podziemia — wicher ostry! Uciekajmy! Na wesele w sennych jezior ciche tonie, kędy łuska fal się ściele po kwiecistych brzegów błonie! Tam w poświacie księżycowej rosa lśni jak diamenty — Naprzód! Naprzód! Na dzień nowy — tutaj straszy huk przeklęty, tutaj gniewy lżą złowrogie — naprzód w życie płynne, błogie! SEISMOS / w głąbiach dudniąc i pohukując / Jeszcze raz ramiona sprężę z podziemi głuchego zmierzcha — barki wzniosę i zwyciężę! Seismos idzie — wszystko pierzcha! SFINKSY Jakież wstrętne, głuche drżenie! Burza w głębi ziemi dysze, drżą wód tonie, grzmią kamienie, glob się tam i sam kołysze! Niebo łuną się oblekło, przestwór przemawia niemy! Choćby wychynęło piekło — my stąd nigdzie nie pójdziemy! Góra z ziemi rośnie łoża! Ach, to on, ten siwiec stary, co swoimi wyniósł bary wyspę Delos z głębi morza, jako pewny schron dla dziewy. Pręży ręce, grzbiet prostuje, w oczach czają się złe gniewy, ziemię rwie i darnie pruje, piachy, żwiry, gruzy, glinę wznosi! — Kopiec w górę rośnie! Jakże całą nam dolinę zaprzepaścił przeżałośnie; dźwiga olbrzym zwał kamieni, — kariatyda niezniżona — wynurza się z mroków, z cieni — po pas wyrósł z ziemi łona! Dalej wyjść się nie poważy — Sfinksy leżą tu na straży. SEISMOS Wszystko to jeno moje czyny, temu zaprzeczyć nikt nie może; mym dziełem góry i doliny i każdy szczyt, co niebo porze. Jakżeż by świat wyglądał marnie bez wbitych w błękit nieba turni, z których wzrok jasną dal ogarnie, kędy się żyje mocniej, górniej. Ongi w praczasach z tytanami Pelionem, Ossą jak piłkami rzucałem dziarsko i wytrwale w rozkwicie sił, w młodzieńczym szale. Aż wreszcie zdarzonego czasu, jak czapę obie znaczne góry włożyłem na sam szczyt Parnasu; odtąd dwurożem bodzie chmury. Apolla przebyt któż wysłowi! Muzy z nim mają modry schron; i pośród gromów Jowiszowi wzniosłem wyniosły tron. A oto teraz w nowym szczycie moc moja pręży się i cudni — mieszkańcy nowi! Nowe życie! Niech wasza radość ląd zaludni! SFINKSY Dziw nad dziwy, nie do wiary! jakby dawny świat, prastary — oto w naszych oczach kłębi. Bór podszyty drogi grodzi, skały z hukiem rosną w głuszy, lecz cóż Sfinksy to obchodzi — nas nikt z miejsca nie poruszy. GRYFY Złote żyły, złota gleba, z szczelin jarzą się błyskoty; strzeżcie skarbów, zbierać trzeba, mrówki — nuże do roboty! CHÓR MRÓWEK Ląd ten podniosły siły ponure; nuże! nóżkami wznośmy się w górę! Trzeba nam wszystkie szczeliny zbadać, każdą drobinę warto posiadać. Zwijajmy, prężmy postać swą giętką, po wszystkich kątach myszkujmy prędko. Chmary i roje! — Niech wre robota, niechajcie góry; — szukajcie złota! GRYFY Zbierajcie w kupę złote odłamki, my nasze łapy położym na nie — najlepsze zamki, rygle i klamki; nam skarb wasz dajcie na przechowanie. PIGMEJCZYCY Weszliśmy na nowy ląd, sami nie wiemy jak; nie pytajcie się nas, skąd przyszliśmy; no i tak! Radość Bóg nam w serca wlał, każdy z nas zawsze rad — mała rysa pośród skał — już tam jest mały skrzat. Skrzat z skrzatową, w to nam graj — dzieci są — parka cna — kto wie, czy sam widział raj, aby tak praca szła. Ląd ten piękny chwali lud — wczesny czas — istny cud! Czy to zachód, czy to wschód, ziemia nam rodzi w bród. TOMCIOPALUCHY Ziemia, co z nocy okrycia wydała tych małych zuchów, najmniejszych też woła do życia: lud krasnych Tomciopaluchów. STARSZYZNA PIGMEJCZYKÓW Precz z pogawędką, tu trza harować, zwinnie i prędko miejsca zajmować. Kuźnie budować, niech każdy bieży, rynsztunki kować trza dla żołnierzy. Mrówki gromadą — ej — do roboty! Niechaj nam kładą kruszce pod młoty. A wy, Paluchy, naplujcie w łapy, idźcie w bór głuchy, przynoście szczapy. Niech się nie leni nikt w tym kolisku, trzeba płomieni dużych w ognisku! WÓDZ NACZELNY Łuki i strzały gotować zbroje, już przyleciały żurawi roje. Raźno i skoro idźcie do boju, tam, gdzie jezioro śpi w fal ukoju. Razem! Zwycięstwo! Na wroga! Ura! hełmy za męstwo ozdobim w pióra. IMZOWIE I TOMCIOPALUCHY Któż nas zratuje! cały świat głuchy! Skrzat dla nas kuje twarde łańcuchy. Gdzież nasza wina? praca nas morzy, przyjdzie godzina, będzie sąd boży. ŻURAW IBIKUSA Wrzawa nagła, jęk, wołanie, trzepocących skrzydeł trwogi, rozgwar, szczęk, zarwane łkanie, walka, bitwa, bój wre srogi! Oto skrzaty rozmach biorą: pod strzałami ptaki giną, krwią rumieni się jezioro, zmiera klangor nad doliną. Padły! Padły już żurawie pod pigmejów wrażą zbroją, a zwycięzcy w pustej sławie piór zdobyczą hełmy stroją. Podły, karli pomiot skrzaci! hej, wyraju ptasi, z nami! Skrzatom sojusz nasz odpłaci, co dziś chełpią się kitami! Zemsta! Zemsta! Ku pomocy zwołujemy rzeszę bratnią, będziem walczyć, ile mocy po serdeczną krew ostatnią! / Z klangorem krążą koliście. / MEFISTOFELES / na równinie / Nie ma to wśród czarownic jak północna jędza, tu mnie w obczyźnie wszystko w kozi róg zapędza. Łysa Góra, wyrosła wśród skalnego złomu, to ojczyzna! — Tam jestem jak u siebie w domu. Łysa? cóż z tego! — niech się na kamieniu rodzą, choć łyse, ale chutne! — — nie drwią i nie zwodzą; zresztą łysa czy babia, a niechby i świnna, byleby nie obmierzła jak te — byle inna! Tu ciebie nikt nie słucha, cudactwo oniemia, idziesz — a nuż przed tobą rozewrze się ziemia? nie ma żadnej pewności; ot — szedłem wądołem, aż tu góra wyrasta lesistym wierzchołem, góra wprawdzie nieduża, obły pagór raczej, lecz już Sfinksów nie widzę, już wszystko inaczej. Tu nigdy nie wiadomo gdzie głębie, gdzie brody, na każdym kroku nowe czyhają przygody. Tak i teraz — znów nozdrza łechce ten wiaterek wiejący stamtąd, kędy tańczy chór frajerek — Kuszą mnie! muszę podejść! — wreszcie któż zabrania? kto przywykł, nie oduczy się już łasowania. LAMIE / otaczają i pociągają ku sobie Mefistofelesa / Prędzej! a dalej! — prędko, prędziutko — troszkę podrażnić — wstrzymać się — krótko, paplać, chichotać, a potem zmamić, starego wygę oszklić, scyganić! Hej! kuternożka! — kuśtyk — kuśtyka, nóżką pociąga — lećmy! — pomyka! MEFISTOFELES / przystanął / To los! — tak się uganiać za hałastrą śmiałą, co chyba za Adama sprzedawała ciało. Cóż, żem sam stary? — idą! — idę! — dalej? — — dalej? Dobre przysłowie! w starym piecu diabeł pali. Wiem dokładnie, że kłamstwem karesy, zaloty, że się sznurują, gęby szminkują huncfoty, że nie mają ni jednej zdrowej części ciała, że pod ręką pierś, biodra, jak huba spróchniała; wszystko to wiem, a jednak utopiony w czarze, tańczę — niech jeno która zagra na gitarze! LAMIE / zatrzymują się / Hola! stańmy! — coś zwleka, zatrzymał się, stoi, ośmielmy go kapinkę — może się i boi. MEFISTOFELES / idzie / Dalejże! — smęcę, że aż milo, to mnie tak antyk usposobił; toć gdyby czarownic nie było, cóżby, do diabła, diabeł robił! LAMIE / przymilnie / Krążmy wkoło kaduka przymilnie, a zwiewno, do którejś z nas go serce pociągnie na pewno. MEFISTOFELES O ile w mętnym świetle mogę trochę zoczyć, piękne jesteście, trudno mi się na was boczyć. EMPUZA / wpadając / I na mnie też się nie bocz, stoję tu na przodzie, pozwólcie mi wziąć udział w waszym korowodzie. LAMIE Nie, nie chcemy, oślica! — oczy twe kaprawe; ilekroć z nami igra, psuje nam zabawę. EMPUZA / do Mefistofelesa / Pozdrawia cię Empuza — z oślej główki słynie — a że masz końską nóżkę — mówię ci: kuzynie! MEFISTOFELES Przyczyniasz mnie, obcemu, wiele wzruszeń rzewnych, widzę, że to od Łysej po Grecję mam krewnych. EMPUZA Decyduję się prędko, żądzą zmiany pałam; na twoją cześć głowinę oślą dziś przywdziałam. MEFISTOFELES Parantela w tym kraju fawor widać znaczny, lecz z osłem być krewniakiem — los jakiś opaczny. LAMIE Ostaw to szkaradzieństwo! — Co piękne i miłe, pod jej dotykiem w brzydkie zmienia się i zgniłe. MEFISTOFELES I te krewniaczki zgrabne też coś podejrzane, kto wie, jaką dotknięcie w nich wywoła zmianę. LAMIE Spróbuj! Wybór masz duży; miłość to loteria — wyciągasz los: — noc czarna lub świetlna feeria. Patrzcie no lubieżnika! sznuchta, co wziąć w łoże, jak pedogryczny zrzęda, co kochać nie może. Lecz idzie coraz bliżej, snadź już ma ochotę, baczność! — pora, by poznał ciał naszych istotę. MEFISTOFELES Ta piękna! — Jak sarenka mizdrzy się, umyka… obejmuje ją Ha! Kroćset diabłów! — wychudła jak tyka… chwyta inną A ta? — ależ to ryło obrzydliwe! LAMIE Wybredniś! — może brzydkie, lecz chutliwe. MEFISTOFELES Ta strzelioczka wcale hoża… — brr — co? — toć w ręce mam węgorza! Tę smukłą pokocham hołyszkę… A! — kij mam w ręku, suchą szyszkę?! Co robić?!… a no do tej! — tłusta — przyznam się, miewam wschodnie gusta — brzuch wzdęty, kłęby, kupa sadła… Ta mi specjalnie w oko wpadła; na wściekłą rujkę coś zakrawa… Pękła mi w ręku! Tfu! — purchawa! LAMIE A teraz rozbiegnijmy się, unośmy w górę błyskawicznie — zarzućmy gęstą, czarną chmurę na tego piekielnika! — Lotem, lotem, gacki! Na sucho jeszcze wyszedł z opresji wariackiej. MEFISTOFELES / otrząsa się / Mądry Polak po szkodzie, lecz jam nie mądrzejszy; od północnego absurd południa nie mniejszy; tu i tam takie same obmierzłe upiory, wylęgłe z mroków głuchych, z wyobraźni chorej. Dla ludu są postrachem, dla poetów wstrętem, porubstwem są i zmysłów zmamieniem przeklętem! Czegom ja się dotykał? zgroza! — Daj to katu, zmarnować tyle czasu — i bez rezultatu… Zabłąkał się pośród skał. Gdzież jestem? zagubiony? mrokiem opętany? na próżno szukam ścieżki z nagła zgruchotanej, odłamkami kamieni zasutej i piachem; co nieco od tych dziwactw zalatuje strachem Gdzież moje Sfinksy? w jakiej szukać stronie?! — w noc *jedną* góra rośnie, inna w wodach tonie! Piękną by pracę nasze czarownice miały, gdyby tak Łysą Górę tam a sam suwały! OREADA / ze skały / Do mnie chodź! Ta skała moja przedwiekowa, samorodna. Pozdrów ją, bo to ostoja, siostra gór wieczystych godna! Wieki mrą, historia mija, ja trwam; słuszna we mnie buta — to, co obok się rozwija, zdmuchnie lada krzyk koguta! Już nieraz na ląd nowy patrzały me oczy — zanim raz drugi spojrzę — ląd tonie w pomroczy. MEFISTOFELES Cześć tobie, stojącej na czacie, cześć tobie, wieńcu dębowy! W srebrnej księżyca poświacie, cichną ponure parowy. — Lecz oto leszczyn poszycie rozbłyska magicznym blaskiem, rozwianym niesamowicie jak światło przed szklanym obrazkiem. To on na hali obrusie, toczy się szklany i miękki; witaj mi, Homunkulusie, dokądże zmierzasz, maleńki? HOMUNKULUS To tu, to tam się chybocę z tą myślą: — jakby się stać?! lecz to, co widzę w pomroce, ach! — tego nie chcę znać. Ach, gdybym dojrzał w ciemności dla czynów mych wdzięczne tło, ach, w wielkiej niecierpliwości stłukłbym więżące mnie szkło. Dwóch filozofów spotkałem — tak w zaufaniu ci powiem — ich rozmów właśnie słuchałem — może się od nich coś dowiem; wciąż mówią: natura! natura! snadź znają bytu istotę — oni wyjaśnią mi, która droga mą ziści tęsknotę. MEFISTOFELES Radzę ci: sam poszukaj drogi, bo tam, gdzie duchy harce wiodą, tam już filozof wkracza w progi — i czy to z smętkiem, czy z pogodą, tuzin upiorów nowych wiedzie — dodając biedę dawnej biedzie. Wszystko przechwałki! Ty, mój drogi, jeśli nie zbłądzisz, nie zmądrzejesz! Więc chcesz się stać — sam szukaj drogi, w przeciwnym razie mgłą przewiejesz. HOMUNKULUS Mądrej głowie dość na słowie. MEFISTOFELES W drogę! Wracając, acan mi opowie. / Odchodzi. / ANAKSAGROS / do Talesa / Upiory myśl twą obsiadły jak kleszcze, a chciałbym cię przekonać! — Cóż ci mam rzec jeszcze? TALES Fala wiatrem marszczona wraz z wiatrem ucieka, lecz od raf niebezpiecznych trzyma się z daleka. ANAKSAGORAS Ta skała wszak powstała z ognistych skier kroci. TALES Wszystko, co jeno żyje, powstało z wilgoci. HOMUNKULUS / zjawia się wśród nich / Pozwólcie mi posłuchać, może myśl rozjaśnię, bo to ja powstać pragnę i — zamierzam właśnie. ANAKSAGORAS Zdołałżebyś Talesie tak przemóc naturę i w *jedną* noc wystawić tak ogromną górę? TALES Nic w naturze nie znaczy złudny przelot godzin, wszystko tu musi dojrzeć do swoich narodzin, wszystko przyjmuje postać przewidzianą z góry — prawo rozwoju pierwszym jest prawem natury. ANAKSAGORAS Lecz ten przykład o innym prawie nas poucza! Oto ogień tu powstał, grom, pożoga, tucza — wtedy płomienne siły wyrzuciły z głębin tę górę rozszumiałą lasem brzóz i dębin. TALES Cóż z tego, cóż ten przykład? cóż ten dowód znaczy? stało się! było w planie! — nie mogło inaczej! Dysputa płona! szkoda czasu i atłasu, jeno tłum się ogłusza rozgwarem hałasu. ANAKSAGORAS A już się wszczęły w górze ruchy, każda szczelina zamieszkała; mrówki, Pigmeje i Paluchy i cała ta czereda mała. do Homunkulusa Lecz ty nie pragniesz wielkości, pustelnicza twoja kula — jeżeli pańskie masz skłonności, obdarzę ciebie władzą króla. HOMUNKULUS A ty, Talesie, co radzisz? — mów! TALES Cóż — nie chcę radzić, szkoda słów; z małymi — małe wszelkie czyny, z wielkimi nawet małość rośnie; czy słyszysz, jak tam zza olszyny wrzawa mknie ku nam — wciąż — rozgłośnie?! Oto żurawi naród wstaje z srebrem zalanych mętnych pól, leci na Pigmejczyków zgraje — widzisz — z karłami padłby król. Ostrzą pazury, ostrzą dzioby — idzie, już idzie, zemsty pora, idzie godzina zła i zguby, wnet się już zwichrzy toń jeziora. Odwet za napad i za zdrady! oto wędrowne lecą ptaki, a karli naród, trwożny, blady. skupia ostatnie orszaki. Cóż łuk, cóż dzida, szyszak, tarcza — przeciw wściekłości nie wystarcza! Swawolnie w pióra chciał się stroić lud karli, by swą klęskę zdwoić! Tomciopaluchy uciekają, kryją się mrówki w piachu, w glinie — wojsko już jest bezładną zgrają, w rozsypce pada! krwawi! ginie! ANAKSAGORAS / po pauzie — uroczyście / Jeślim dotychczas wchodził w podziemne pustosze, teraz oto ku górze czucia moje wznoszę… W wiecznej ty i promiennej, srebrnej chadzasz zbroi, w trzy nazwiska zaklęta i w postaci trojej! Do ciebie o, Hekato! Luno i Diano ręce wznoszę! — O mocy, co siłą nieznaną piersi nasze rozszerzasz, myślom głębie dawasz i światła magicznego słodyczą napawasz stęsknione serca — oto wołam ciebie z nocy ukaż się Pani Srebrna w nieodgadłej mocy. / Pauza. / Czyliż modlitwie mojej dany jest znak zgody? na nice odwrócony porządek przyrody? Oto z przepastnych nieba łon okrągły bóstwa spływa tron przerażający! — wzmaga trwogę! W zgrzywionych ogniach mknie jak lew i zlewa roziskrzoną krew, rozżagwia ziemi, mórz pożogę! A więc to prawda, prawda, że z drogi zsrebrzałej tesalskie czarownice księżyc tu wołały na ziemię? — że cię, Luno, przyciągały blisko w czarów i strasznej zguby upiorne kolisko?… Mroczy się tarcza — błyskawice — gromy! Walą się na mnie srebrnych gór ogromy! Pioruny, wichry —! — mroczny grób! Czołgam się do twych, Pani, wysrebrzonych stóp. / Poda na twarz. / TALES Co też on wygaduje, co widzi, co słyszy!? świat cały pogrążony w nieruchomej ciszy; istny obłęd zrodzony w szalonej godzinie, a Luna sobie cicho po swym torze płynie. HOMUNKULUS Spójrz no, Talesie — znowu gwałt! oto się zmienia okolica, góra, co miała obły kształt, teraz się iskrzy jak iglica. Zatrząsł się z nagła cały świat, kamień z księżyca wielki spadł — przyjaciół, wrogów w jednym łonie pojednał już we wspólnym zgonie. Lecz sztukom takim cześć i chwała, to przecież wielka, twórcza moc, żeby się góra tak zmieniała, dwakroć przez *jedną* noc! TALES Drobiazg! — to było tylko pomyślane. Więc niechże sobie ginie to bractwo niezgrane. Lecz dobrze, żeś rozważnie królem nie chciał zostać. A teraz na brzeg morza trzeba nam się dostać, do gościnnych wybrzeży, gdzie w szczerej radości czeka się i przyjmuje czarodziejskich gości. / Oddalają się. / MEFISTOFELES / gramoli się po przeciwnej stronie skały / Przez jakieś poplątane korzeni niewody, przez urwiska i skalne, niebotyczne schody gramolę się w zadyszce, pot mi rosi czoło! U nas inaczej; lasy tam wonieją smołą, a nawet, bywa, siarką; o, luby zapachu! A tu w Grecji? — bezwonność, no i sporo strachu. Tak się tym klasycyzmem wciąż nadmiernie chwalą, ciekaw jestem, czym oni w swoim piekle palą?! DRIADA Możeś i mądry, gościu, między krajanami, lecz z twym obyciem nieco gorzej między nami. Po cóż myśl swą wysyłasz ku ojczystym zrębom miast cześć oddać należną naszym świętym dębom? MEFISTOFELES Marzy się o tym chętnie, co się opuściło; ojczyzna jak raj ciągnie z nieodpartą siłą. Lecz powiedz mi, Driado, co to tam na zboczu za postacie koczują — trzy w gęstym pomroczu? DRIADA To trzy siostry Forkiady przycupłe do ziemi, jeślić się włos nie zjeża, to pogadaj z niemi. MEFISTOFELES Owszem, pogadać mogę; — chociaż mnie zdumienie — — mnie zdumienie ogarnia! — Patrzę na te cienie, nic podobnego nigdy w życiu nie widziałem, jako żywo alrauny wydają się ciałem… Patrząc na te ohydy, rodzą się pociechy, że piękne, ba! nadobne — najstraszliwsze grzechy. Brzydota ich tak wielka, obłąkana, wściekła — u nas — nie pozwolono by im wejść do piekła ani na próg! — a u was takie są szkarady?! O! przereklamowane jest piękno Hellady!… Dojrzały mnie! To gorzej! Piszczą, gwiżdżą, skrzeczą — z wampirami dyskusja niełatwą jest rzeczą. FORKIADA Podaj mi oko, siostro, niech no się zapyta, pod czyimi stopami żwir na drodze zgrzyta. MEFISTOFELES Dostojne! — Proszę kornie, wybaczcie mą śmiałość i swym błogosławieństwem obdarzcie mą małość. Przychodzę — tułacz, który wszelkie zwiedza światy, lecz jeśli się nie mylę — wasz powinowaty, krewny, żeby tak rzec! — Badając różne strony, u stóp egipskich bogów też biłem pokłony, znam siostry wasze Parki — tak jest! znam je także, widziałem je onegdaj czy wczoraj; — a jakże… Lecz wam podobnych bogiń nie znam, jako życie! — milczę, milczę — cóż słowa — gdy tonę w zachwycie. FORKIADY Rozumnie ten wędrowiec i do rzeczy prawi. MEFISTOFELES Czemuż was w natchnień szale poeta nie sławi?! Mówcie, jak to się stało, żem-ci ani razu nie widział waszej rzeźby, pomnika, obrazu? Dłuto, które was twórczo do życia powoła, jakiejś tam marnej Wenus rzeźbić już nie zdoła. FORKIADY Żyjemy w samotności pod nocy namiotem, nigdy z nas żadna nawet nie myślała o tem. MEFISTOFELES Bodaj to! — tak daleko za światem żyjecie, że was tu nikt nie widzi i nawet nie szuka, powinnyście żyć gdzie indziej, na szerokim świecie, gdzie przepych, gdzie nadobność, gdzie rozkwita sztuka, gdzie co dzień, zwykłym trybem, taka rzecz się zdarza. że z zjawą piękna dzieło sztuki wraz się sparza, gdzie — FORKIADY Zamilcz i nie budź pokus, cóż nam to pomoże, choćbyś dwakroć powtarzał — my zamknięte w domu, któremu noc na imię — żyjemy w przestworze, same sobie nieznane, nie znane nikomu. MEFISTOFELES Ach! jeśli tak mówicie, to w tymże sposobie można postać swą drugiej przekazać osobie. We trzy ząb macie jeden, jedno macie oko, więc może mitologii nie zranię głęboko, jeśli zaproponuję, byście trzy postacie we dwie złączyły — wszakże istotę swą znacie — a tę trzecią na krótko mnie wypożyczyły. JEDNA Z FORKIAD Czyżbyście się, o siostry, na rzecz tę zgodziły? DRUGA FORKIADA Spróbować można — TRZECIA FORKIADA — ale bez oka i zęba! MEFISTOFELES Szkoda! to już nie będzie taka sama gęba; to oczko i ten ząbek to istota sprawy! JEDNA Z FORKIAD To drobiazg! Spróbuj jeno, a nabierzesz wprawy. Zamknij no jedno oko — tak! — wargę wznieś w górę. by *jeden* ząb odsłonić; — sprytną masz naturę, w lot pojąłeś — i jednej z nami już urody jesteś — podobny do nas jak dwie krople wody. MEFISTOFELES Nazbyt mnie psujecie! FORKIADY Niech będzie! MEFISTOFELES / już jako Forkiada / Więc niech będzie — oto staję w zrównanym z wami, siostry, rzędzie! Ujrzysz mnie, tajemniczy i zawiły święcie, jako Chaosu wielce ulubione dziecię! FORKIADY O, tak! Chaosu córyśmy niesamowite. MEFISTOFELES Byle mnie też nie brano za Hermafrodytę! FORKIADY Zgoła się inna trójka z dawnej trójki zlepia! mamy społem dwa zęby i dwa społem ślepia. MEFISTOFELES Ze wstydu trzeba mi się chyba w gąszczu zaszyć, lecz wpierw skoczę do piekła kolegów przestraszyć. / Wychodzi. / ZATOKI MORZA EGEJSKIEGO / Księżyc w zenicie nieruchomy. / SYRENY / leżą na głazach, śpiewają i grają na fletniach / Ciebie wróżki z nieb otchłani zaklęciami w mrokach nocy wołały ku skalnej grani! Bądź nam, Pani, ku pomocy; i przesrebrzonej cichej dali spłyń na bezmiar żywych mórz, prześwietlone cuda twórz; po ruchliwej, skrzącej fali stąpaj cicho, lekko, zwiewno — przejścia twego srebrny ślad będzie się zadumą kładł w sercach naszych, o, królewno! Snuj z promiennych gwiazd przędziwa pieśni ponadziemskich stref; zawtóruje ci nasz śpiew, Srebrna Pani Miłościwa! NEREIDY I TRYTONY Pieśń śpiewajcie w nocy głuszy, pieśń, co morski bezmiar wzruszy; z głębin płyniemy, z daleka, z szalejących burz ojczyzny — mkniemy ku wam na mielizny, bo nas wasza pieśń urzeka. Tak weselnie ustrojeni, w koralowych szat purpury, w kałakuckich pereł sznury, w kolie zorzanych promieni, w głębin delie szmaragdowe — wieńcem meduz wieńcząc głowę, płyniemy w pogłosach burz do was — czarodziejki mórz. SYRENY Ludu burzy! — wiemy, wiemy, w głębiach rybny naród niemy żyje głucho, beztroskliwie; wy świąteczni i weselni bądźcie śmiali, żywi, dzielni w przesrebrzonym nocy dziwie. NEREIDY I TRYTONY Nie lękajcie się — my sami radziliśmy z głębinami, jak nam działać w tej godzinie; obaczycie nas w zatoce, że w nas szumne, dumne moce, że w nas krew, nie woda płynie. / Odpływają. / SYRENY Drużyna hoża i świeża na samotrackie wybrzeża z szczęśliwym wiatrem odpływa; w państwo tajemnych Kabirów dążą wśród kręgów i wirów. Na jakież płyną tam dziwa? Czy pomagają, czy szkodzą te bóstwa, co same się rodzą, co same z siebie powstają i same siebie nie znają. Trwaj, Luno, nieruchomo w srebrzystej pustoszy, niechaj noc trwa najdłużej, dzień niech nas nie płoszy! TALES / na brzegu do Homunkulusa / Do Nereusza, ciebie, starego prowadzę, z nim rozmówić się i zasięgnąć wieści — radzę! Wprawdzie strasznie uparty, zrzędliwy dobrodziej i nikt mu jako żywo w niczym nie dogodzi, — a najbardziej go ludzie mierżą, irytują — lecz że zna przyszłość, więc go wszyscy respektują, wszyscy czczą — choć się w jamie odludek zasklepił — boć niejednemu pomógł, niejednego skrzepił. HOMUNKULUS Więc próbujmy! — Zapukam i powitam pięknie, przecież to nie zaszkodzi — szkło z tego nie pęknie. NEREUSZ Któż to tam w mą jaskinię bezczelnie zaziera — czy to ludzie? śmiertelni? Żółć gniewem mi wzbiera! Twory marne, dorównać boskiej chcą osobie, a przeklęci dorównać zdolą ledwie sobie. Dawno mogłem odpocząć, bo i wiek mnie trudzi, alić zawszem pomagać chciał najlepszym z łudzi. Nadaremno — przekora stoi na zawadzie — wszyscy zawsze działali źle, wbrew mojej radzie. TALES Wszyscy się jednak, starcze, liczą z twą osobą, jesteś mędrcem! — z tej racji stajemy przed tobą: półczłowieka istotę skupia płomyk blady, udziel jej, zatroskanej, starcze morski, rady. NEREUSZ Rady?! — O, nie zadaję się już z ludzką tłuszczą, jednym uchem słuchają, a drugim wypuszczą. Ileż to razy czyn ich mści! się jak najsrożej, lecz to ich nie nauczy, błądzą coraz gorzej! Jakżeż to przestrzegałem Parysa, ladaco, że mu się jego żądze niewczesne odpłacą; na helleńskim wybrzeżu stał w zachodniej zorzy płonący — i mówiłem z ducha — wieszczek boży: o strasznych, krwawych mękach zarwanego zgonu, o zgliszczach i pożarze świętego Ilionu, O tym, że ducha swego w wstydzie sponiewiera, wklęty na całą wieczność w heksametr Homera — I cóż? — jemu się wróżba starca zda zabawą — pustka i nieoględność pomściły się krwawo; lat dziesięć mija ledwo, z gór orły się zerwą i topią krzywe szpony w Priamidów ścierwo. A Odys? — jemum wieścił o Achajów zwadzie i o Circe podstępnej, o Cyklopów zdradzie i o innych przygodach, a on w odpowiedzi robi swoje — w tułactwie sroma się i biedzi, aż wreszcie, jak z wyraju umęczone ptaki, wraca do wytęsknionych wybrzeży Itaki. TALES W mądrych słowach twych gorycz płonie jako głownie, lecz dobroć nakazuje próbować ponownie — łut wdzięczności podany w odpowiednej chwili cetnary niewdzięczności przeważy, przesili; i myśmy tutaj przyszli z bardzo ważną rzeczą, ten stworek pragnie stać się istotą człowieczą. NEREUSZ Dziś nic nie powiem! — Dziś dla mnie dzień święty! Ożyją niebywale mórz żywe odmęty na ojcowe wołanie; — na srebrne posiady wychyną morskie Gracje, córki me, Driady. Ani Olimp wysoki, ani ziemia cała piękniejszych istot nie ma i nie będzie miała. Cudne, wiotkie postacie nurzają się w tonie, i podrzutem fal skaczą na neptuńskie konie, lekkością uskrzydlone, uniesione w tanie, zdają się zwiewnie ślizgać po świetlistej pianie; a na ich czele śliczna, prześwietlona kruża, Galatea jak Wenus z piany się wynurza; jej to na Pafos boski hołd składają w dani, odkąd wyspą wzgardziła Cypru piękna Pani. I tak strojna perliście w konchowe opale dziedziczka boskich włości kwieciścieje w chwale. Odejdźcie! — Niechże godzin radości ojcowskiej nie spsowają zgryzoty, złości ani troski. Idźcie do Proteusza! — co mnie do tych baśni — jak stać się, jak odmienić — odmieniec objaśni. / Oddala się to stroną morza. / TALES Stracony czas! zmartwionyś — widzę po twej minie — choć spotkamy odmieńca, to się nam wywinie, a jeżeli przystanie, sens słów tak przetrąci, że zmilkniemy, a w głowie do reszty się zmąci. Lecz, że to chcesz koniecznie dochrapać się wiedzy, nie pomińmy tej jeszcze, choć niepewnej miedzy. / Oddalają się. / SYRENY / na szczytach skał / Cóż tam przez morskie manowce, pod wiatru cichym powiewem leci jak białe żaglowce z klaskaniem, śmiechem i śpiewem? To one mierzwią mórz tonie, kwiat oceanów i cud — boginie perlistych wód! Spieszmy je witać w pokłonie! NEREIDY I TRYTONY Ramiona nasze obarcza olbrzymia żółwia tarcza. W orszaku morskich dziew, oto najstarszych bogów do waszych niesiemy progów; przywita ich wasz śpiew! SYRENY Postać mała, siła wdała, Stróże prastarych przybytków —: opieka, ratunek rozbitków. NEREIDY I TRYTONY Przynosimy Kabirów na wesołe święto, staną pośrodku wirów ciszą niepojętą. SYRENY My widzimy z daleka, gdy grom wbudza trwogę, ich wszechmocna opieka ratuje załogę. NEREIDY I TRYTONY Trójmoc niesiem szczęśliwie, czwarta przyjść nie chciała, właśnie ta, co prawdziwie za nich wszystkich działa. SYRENY Bóg, co boga drugiego w pośmiew jawny daje — choć klęczysz u stóp jego, nieszczęściem się staje. NEREIDY I TRYTONY Kabirów tajemniczych siedmioraka postać! SYRENY Gdzież, powiedzcie, z siódemki — troje mogło ostać? NEREIDY I TRYTONY Pytanie wasze złowieszcze, i my się o to pytamy — ponoć jest ósmy jeszcze, lecz tego zupełnie nie znamy. Władza ich jest i działa, lecz w mgle ich istność cała. O, Bóstwa wielkie! — O, nieporównani! z mocą trwacie przed przemian ostatecznych tronem, wieczną tęsknotą smagani i gnani za niepojętym, za nieogarnionem! SYRENY Czy w dzień, czy w nocy w pokornej wierze do bóstw nieznanych wznosim pacierze. NEREIDY I TRYTONY Jakże cześć nasza zakwita bogato, że my to święto ogłaszamy światom! SYRENY O, jakżeż bohaterstwa bladą świecą łuną, — nawet one wyprawy po złociste runo — wobec naszych zdobyczy z mórz otchłannych wirów, skąd niesiemy w triumfie mitycznych Kabirów. CHÓR Z otchłani mórz, z otchłani najgroźniejszych wirów sobie i mam przynieśli mitycznych Kabirów. / Nereidy i Trytony odpływają. / HOMUNKULUS Bezkształt tych bóstw jest dla mnie jako pusty czerep, — nad tym się mądrzy głowią — po to schodzą w Ereb! TALES Oto, co ma specjalny wdzięk i urok w świecie: rdza dopiero dodaje wartości monecie. PROTEUSZ / niewidoczny / Mędrkujecie, niech was trzysta! ja, co jestem kolorysta, mówię i powtarzam zawsze: im dziwniejsze, tym ciekawsze! TALES Gdzie jesteś Proteuszu? — PROTEUSZ / sposobem brzuchomówczym, raz blisko, raz daleko / — Tu i tam — TALES Stary figlarzu! — bywaj! — znam cię, znam, lecz mnie nie zwiodą twoje gry — na prawo głos twój — w lewo ty! PROTEUSZ / niby to z dala / Bądź zdrów! TALES / cicho do Homunkulusa / Zaświeć no mocno! Już jest blisko! Ciekawy jest okropnie, a więc w świetlane kolisko nos zechce wsadzić pochopnie. HOMUNKULUS Juz świecę! starczy? — coś w retorcie jękło, boję się, by rozgrzane szkło z nagła nie pękło. PROTEUSZ / w postaci olbrzymiego żółwia / Cóż to za światło przymglone i złote? TALES / zakrywa Homunkulusa / Możesz się przyjrzeć, jeśli masz ochotę, Lecz mniemam, waćpan, nic na tym nie straci, jeśli się nam pokaże w człowieczej postaci, a już jeśli chcesz ujrzeć to, co świeci za mną — przybierz kształt mniej potworny, postawę mniej kłamną. PROTEUSZ / jako człowiek / Nie ma co mówić, umiesz z mańki zażyć. TALES A tyś odmieńcem ostał! — przestańmy się swarzyć. / odkrywa Homunkulusa / PROTEUSZ / zdumiony / Karzełek i świetliczek — dziw! — w osobie jednej?! TALES Prosi ciebie o radę, widzisz, bardzo biedny — sam mi to opowiadał, nieco chaotycznie —: urodzony jest, jakby to rzec — połowicznie, a teraz chciałby się stać! Nie brak mu wartości, pojętny — myślom jego znacznej przytomności odmówić nie podobna; więc z tego oszklenia pragnie się wyrwać — tęskni do ucieleśnienia. PROTEUSZ / do Homunkulusa / Dziewicorództwa problem rozwiązałeś — zanim się miałeś stać, ty już się stałeś! TALES / cicho / Również mam podejrzenie, powiem ci to skryto, coś mi się zdaje, że on jest hermafrodytą. PROTEUSZ Ach, to drobiazg! to przecie nic a nic nie szkodzi, może sobie płeć wybrać, nim się w ciele zrodzi. Lecz szkoda każdej chwili! — Tu cię nic nie zmieni, trzeba rozpocząć próby na morskiej przestrzeni. Trza zacząć od małego, pożerać drobiny, potem większe istoty — i — tak z czynów w czyny piąć się, jak po drabinie, od zdarzeń do zdarzeń, aż dojrzejesz do coraz wyższych przeobrażeń. HOMUNKULUS Tu wiatr cudne powietrze śle przez morskie tonie; tak dziwnie zielenieje! ach! przesłodkie wonie! PROTEUSZ Wierzę, o, bardzo wierzę, milutka chłopczyno, tam na morzu powietrze wonieje jak wino! tam dopiero jest miło, lekko, co się zowie — tu włóczą się opary; — na morze! po zdrowie! Widzisz ten orszak piękny przed znaczną osobą? jak się z morza podnosi, jak wabi pląsami — zbliża się; — chodźcie ze mną! TALES Ja już idę z tobą — HOMUNKULUS Dziwy! Dziwy prawdziwe! W drogę! Idę z wami! / Telchinowie rodyjscy na morskich koniach i smokach: z trójzębem Neptuna w ręku. / CHÓR Wykuliśmy trójkąt Neptuna, kowale, trójzębem przycisza bóg wiry i fale. Gdy burza szumiąca rozmawia z Neptunem, bóg morza jest hukiem — bóg burzy piorunem; gdy górą w błyskaniach grom wali za gromem, mórz głębia oddźwięka bezmiernym ogromem, a co się w pośrodek niebacznie nawinie, na pył jest zmiażdżone jak ziarno we młynie; w paździerze je strzaska przemożny szał tuczy, a fala zmierzwiona po skałach wywłóczy; tak oto w podzięce, dziś Neptun nam w ręce, to berło dał swoje, na radość, ukoje. SYRENY W tej godzinie wysrebrzonej, o, heliosowy orszaku, bądź nam szczęśnie pozdrowiony w Luny przeświętym znaku. TELCHINOWIE O, Pani Srebrzysta! — Rozbłyska poświata jak uśmiech siostrzany posłany do brata; ku wyspie rodyjskiej nachylasz w śnie ducha, skąd pean słoneczny jak jutrznia wybucha. Gdy dzień się otrząśnie z pełznących w mgle cieni, oświeca nas słońce uśmiechem promieni i patrzy na góry, na miasta, na wody, rumiane, rozśmiane przepychem urody. Mgła nocna się snuje po łąkach, po lesie — już świt ją rozświeci, a powiew rozniesie, a Helios się spręży, podźwignie i wstanie młodzieńczy bohater w złocistym rydwanie. Telchiny pierwotni władnący od wieka, zaklęli moc Boga w kształt godny człowieka. PROTEUSZ Niechże śpiewają, niech się chwalą, że wklęli słońce w spiż czy w głaz — słońce z nich szydzi — minie czas — a w pył posągi się rozwalą; ono, co tworzy, skupia, spaja, czymże dlań pusta głusza cisz? czymże dlań bezruch, zimny spiż? czymże dlań chwalców dumnych zgraja? Stoją bogowie w rzeźbie, niemi, co mówię! — toć się stało przecie! jedno trzęsienie marne ziemi — posągi zwali, zmiażdży, zmiecie. Życie spojone z ziemską grudą jest zawsze bólem, troską, żmudą; życiu jedynie fala sprzyja, co lśni, i w wieczność się przewija. Tam, w tę wieczystych wód urodę, ja jako delfin cię zawiodę. / zmienia się w delfina / Wiele cię czeka w życiu prób; — na grzbiet mi siadaj, panie młody pójdziemy drogą żywej wody — tam z oceanem zawrzesz ślub. TALES Stoisz, Homunkulusie, u dni twoich wątku, radzę: zacznij istnienie swoje od początku. Działaj szybko i sprawnie; zadanie twe wdzięczne; na rozkaz życia formy przybierzesz tysięczne, aż się czasy wypełnią — przyszłość to daleka — wdziejesz na siebie szatę ostatnią: człowieka. / Homunkulus siada na Delfina-Proteusza / PROTEUSZ Więc naprzód — do wodnistych leż. Zażyjesz, bezcielesny zuchu, do woli pędu, wiru, ruchu, urośniesz wzdłuż i wszerz. Lecz miejże mi pohamowanie, po szczeblach bytu właź powoli, bo kto się raz człowiekiem stanie, ten się już z kresem swym zespoli. TALES Lecz i tutaj światełko jaśniejsze migoce: miło człowiekiem wielkim być w swojej epoce. PROTEUSZ / do Talesa / Niby jak ty nie przymierzając! Na to ma czas nasz szklany chwat; między duchami się szwendając, znam cię od kilku setek lat. SYRENY / na skałach / Chmurki złocą nieba głębie, kryją księżyc — wiotkie, miękkie; to nie chmury, to gołębie! białoskrzydłe, bieluteńkie. Lecą ciszą niepojętą, z Pafos lecą do nas w gości! Kończy się już nasze święto w pełni szczęścia i radości! NEREUSZ / przy Talesie / Jakiś nocnych dróg włóczęga rzekłby, patrząc na zjawisko, że to chmura, co gwiazd sięga, że podchodzi do nich blisko — lecz my, duchy, wiemy pewnie, tą mądrością nieczłowieczą, że to córce mej, królewnie, co pod nocy tej jest pieczą, krąg gołębi towarzyszy i tak mieni się bieliście w rozsrebrzonej nocnej ciszy na mej córki święte przyjście. TALES I ja mniemam, że najlepiej, aby cisza sobą żyła — mędrca to pragnienie krzepi, aby świętość świętą była. PSYLLE I MARSY / na morskich bykach, jałówkach i trykach / Na Cyprze w podziemnej jaskini tajemnej, nikomu nie znanej, stoi wóz święty bogini, bogini naszej kochanej. Ani go fala zaleje, ani trzęsienie nie wzruszy, bo on — to nasze nadzieje, on duszą naszej jest duszy. I jeno przez noce samotne, przez sennej fali zsrebrzenia, wieziemy w szlaki powrotne królową — na serc pokrzepienia! Idziemy, mórz pracownicy, ani nas księżyc nie płoszy, ani skwir krwawej orlicy rozdrgany w ponurej pustoszy. Przez cienie i światła, i mroki, przez czasy, trwania i zmiany, przez szlaki wód, czy posoki idzie nasz orszak zwołany; przez miasta, wsie i grodziska do wyznaczonych granic na świętych bóstw uroczyska — idzie — nie zważa na nic! Przez wieki, co w pustkę się toczą niesiemy boginię uroczą. SYRENY Płyną w tanecznych fal pląsie wokoło wozu królewnej i przewijają się, gną się w rytm melodyjny i śpiewny. Do nas! Do nas, do nas, zwidy, prężne, urocze i zwiewne — Driady i Nereidy. Tu do nas — przynieście królewnę! Zawtórzymy wraz trofeom — mórz zielonych szczęsne swatki, przybywajcie z Galateą, wizerunkiem boskiej matki! Galateo! — Cześć ci! — Cześć ci! O, łącząca czar boskości i czar ludzki —: wdzięk niewieści — w nieśmiertelny hymn miłości! DORYDY / przepływają chórem przed Nereuszem; wszystkie na delfinach / W przepych srebrzystych, mieniących wianków ustrój, o, Luno, orszak uroczy, bo oto miłych słodkich kochanków przyprowadzamy przed ojca oczy. do Nereusza Oto młodzieńcy, których z topieli rączyny nasze szczęśnie wyrwały — złożyłyśmy ich na mchu pościeli, piersi ich nasze z martwych ogrzały. Wśród pieszczot naszych wzrosły junaki, wdzięczą się grzecznie, całują pilnie — płyniemy z nimi przez morskie szlaki — o spójrz na swadźby, ojcze, przychylnie! NEREUSZ Zdwojoną korzyść losy przynoszą: współczucie serca łączą z rozkoszą. DORYDY Słowa twoje najłaskawsze, sprzyjające, miłujące — pozwól kochać ich na zawsze paść nimi piersi drżące. NEREUSZ Niechże was zdobycz wdzięczna raduje, młodzieńcy w mężów dostojnych wzrosną; lecz was nie zdarzę łaską radosną — ponad mą wolą Dzeus króluje. Jak kołysanie chybotnej fali chwiejna jest miłość, zmienne jest życie, a gdy się skłonność do cna wypali, same kochanków swych porzucicie. DORYDY Płoną nam serca, wichrzą się szały, rozkosz się dwoi smętem rozstania — zażywać z wami miłości trwałej wola nam bogów wiecznych zabrania. MŁODZIEŃCY Lubością nas karmicie, włodarzy kruchych lodzi — przesłodkie nasze życie, nie może nam być słodziej. / Galatea zbliża się na rydwanie z konchy. / NEREUSZ Tyżes to, córo moja?! — Śliczna krasawica! GALATES Ojcze mój, szczęściem wielkim płoną moje lica — Więżą mnie twoje oczy! — Wstrzymajcie Delfiny! NEREUSZ Mijają mnie! — Z przystani na morskie głębiny orszak zmierza z pośpiechem, srebro fal roztrąca, nie wstrzyma go ojcowska tęsknota gorąca! Zabierzcie umie ze sobą! — To jedno spojrzenie ma cały rok wypełnić?! — O, słodkie wspomnienie. TALES Radość zakwita we mnie, radość przewspaniała, — krzyczeć pragnę i wołać: — chwała! chwała! chwała! Co jeno wielkie pięknem prawdziwej urody, rodzi się i powstaje z prawieczystej wody i w wodzie byt ma wszystko! — Święty oceanie, w tobie jest łaska życia i bytu władanie! Gdybyś ty chmur nie zsyłał, gdybyś rzek nie rozwijał, gdybyś deszczów nie spijał, gdybyś lądów nie mijał — czymże by były góry, doliny i światy? ty w nie tchniesz wiecznie nowe życia aromaty! ECHO: CHÓR ORSZAKÓW Ty chronisz skrzętnie wszelki żywioł od zatraty. NEREUSZ Oto w dali koliskiem rozchwianym się toczą lecz już oczu kochanych nie zbliżą mym oczom. Jak łańcuch łyszcząc się statecznie i uroczyście, i świątecznie płynie orszaku barwny wąż — z rozchybotanych fal zawici konchowy rydwan Galatei widzę — dostrzegam — wciąż. Poprzez tańczących fal igrzyska jak złota gwiazda z mórz wybłyska — to tam — to tu — Lecz chociaż w wieczność już zapadnie — ojciec go dojrzy — wciąż — dokładnie — oczami snu. HOMUNKULUS W tej rozperlonej wilgoci świecę, a wszystko się złoci urokiem tęczowych barw… PROTEUSZ W tej życiodajnej wilgoci twe światło się pieśnią rozzłoci, graniem eolskich harf. NEREUSZ Już płyną jak widma do modrych mórz ciemnic w uroku nieznanych, znaglonych tajemnic. W krąg konchy jak świetlak u róży kielicha coś świeci, rozbłyska, to w mżeniu nacicha. Blask tętni jak serce strwożone — rozgłośnie — już płomień dygoce pieściwie, miłośnie… TALES To właśnie Homunkulus; Proteusz go wiedzie… Niestworek roztęskniony ugania na przedzie — niepokoi mnie pojęk w światła szklanym tonie — heroizm szalony strzaska się przy tronie — — już rozbłyska płomieniem — skrzy słodyczą pieszczeń, błękitnieje i blednie — rozlewa się w przestrzeń! SYRENY Cud nagły! Ogniowy! — Cud fale odmienia, pluszczące rytmicznie wśród światła i cienia; rozświetla się przestwór, modrzeje pogodnie, a ciała się żarzą jak białe pochodnie; roztapia się przestrzeń w jasności płomiennej — to Eros! — to Eros! — Bóg życia promienny! Pochwalone bądź morze rozpieśnione falą! Pochwalone płomienie, co świecą i palą! Pochwalone wód głębie żyjące w przestworzu! Pochwalone przygody na lądzie i morzu! WSZYSTKIE CHÓRY Pochwalony bezkresie błękitny, daleki! Pochwalone przepaście i skalne wierchoły! Pochwalone bądź życie promienne na wieki! O, pochwalone bądźcie wy, cztery żywioły! AKT TRZECI PRZED PAŁACEM MENELAUSA W SPARCIE / Helena, Pantalis, Forkiada-Mefistofeles, Chór niewolnic trojańskich / HELENA / w orszaku chóru / Powracam do ojczyzny lżona, podziwiana — nazbyt długą podróżą znużona; — pijana kołysaniem fal morskich; — z frygijskich wybrzeży na grzywach wodnej toni statek lotny bieży siłą wiatru, opieką Posejdona gnany — aż tu po te rodzinne, dobrze znane ściany. Król Menelaus powrotem moim się raduje i w gronie bohaterów walecznych ucztuje. Przywitaj mnie miłośnie, ukochany dworze, oto córa Tyndara wstąpiła w przedproże domu, który jej ojciec wracając z podróży wybudował wspaniale wśród cienistych wzgórzy. Otom ci z Klitemnestrą, Polluksem, Kastorem w dzieciństwie na majdanie igrała przed dworem, który dla zacnych gości na ścieżaj otwarty był duszą i ozdobą dworzyszcz całej Sparty. Witajcie mi przyjaźnie, wy spiżowe wrota; patrzę na was, a w sercu wzbiera mi tęsknota za tym czasem odległym, gdy z grona cnych dziewic tędy wiódł mnie w łożnicę Menelaus królewic. Otwórzcież mi się znowu! Stoję u podwoi wierna mężowi służka, jak żonie przystoi. Przepuśćcie mnie! Niech ze mną szczęście wejdzie samo, przeszłość jak sen złowrogi zostanie za bramą. Odkąd w święto Cytery opuściłam progi, odkąd mnie porwał zbójca podstępny i srogi, aż po czasy niedawne — ileż się podziało! Ileż dni niepojętych i przygód przewiało, z których ludzie skwapliwie wyłuskując błędy, z rąk do rąk przerzucają obmierzłe legendy; dla nich to jest zabawą, ba! plotką niewieścią — gorze tym, którzy legend są nieszczęsną treścią. CHÓR Nie przeklinajże doli swej niesłychanej, bezmiar szczęsnego losu tobie jest dany! Sławy i piękna w świecie największa cena nosi wszak twoje imię — zwie się: Helena. Bohater czynem wdałym, sławą się puszy — twoja piękność go zmoże, zmiażdży i skruszy. HELENA Więc z mężem-ci przybyłam, z rycerskim narodem, przez Menelausa właśnie wysłana tu przodem. Lecz jaki zamysł w głębi myśli swoich chowa? wracam jako małżonka? czy jako królowa? czyli jako ofiara za cierpienia księcia, za niefortunne greckich ludów przedsięwzięcia? Jak łup wracam? — nie wiem! — czy jako niewolna? O! droga losów moich i sławy mozolna! Bogowie kierowali życiem mym opacznie — i oto stojącej tutaj — tak w sercu rozpacznie, łkam w niepewności wielkiej; — podczas całej drogi rzadko spojrzał, a nie rzekł nic małżonek srogi! Jednym słowem łagodnym nie zwrócił się do mnie, w milczeniu podstępliwym zacięty niezłomnie. Gdy skrzydlate okręty zhamowały biegi i dziobami twardymi wspięły się na brzegi, witając tak ojczyznę sobą i swym cieniem, wyrzekł te słowa jakby za bogów natchnieniem: oto tutaj staniemy; zwołam rycerzyków i uczynię na brzegu walny przegląd szyków; a ty jedź dalej; przywdziej strój podróżny, lekki, kieruj się dolinami uprawnymi — rzekł — aż rumak twój kwieciste łąk kobierce minie i podjedzie ku sławnej ojczystej dolinie, którą Lacedemończyk poprzez wieki liczne lemieszem zmienił w łany żytnie i pszeniczne. A tam już stoi dwór nasz; zlustrujesz służebne, jejmość — oraz poczynisz porządki potrzebne na nasz przyjazd; więc mówię, uczyńże to skoro; służby doma pod on czas ostawilem sporo pod wodzą starej, mądrej, oddanej szafarki; każesz sobie pokazać kolie, wazy, czarki i całe złote mienie, co w skarbczyku leży, rozstawione po półkach, skrzyniach, jak należy — jak je ojciec twój zebrał — pomnożone mnogo zasobkiem czasu miru — i tym, który wrogom odebrałem — zwycięzca! — Służba wierna, chętna, na powrót z wojny pana i pani pamiętna, pieczołowicie dbała — od szatnych do prządek o rolę, stajnie, skarbczyk i domu porządek. CHÓR Rozraduj serce swoje skarbów mnogością! Spojrzy na ciebie złoto z dumną hardością, spojrzą na cię iskrzące kolie, korony — — twe źrenice, czy wzrok ich — któż jest zdumiony? Któż zwycięży? Perły i złota zbroja, kamienie drogie, puchary — czy piękność twoja? HELENA A tedy z ust władyki dalszy rozkaz padnie: gdy już dom i obejście zlustrujesz dokładnie, wejdź w sprzętów liturgicznych świątynne alkierze, wybierz trójnóg, naczynia potrzebne ofierze uroczystej, więc kotlik z przypłaskim obrębem; najczystszą wodę z źródeł szemrzących pod dębem świętym każ nalać w dzbany; niechże służba żywo przyładzi smolne szczapy i suche łuczywo; nóż ofiarny każ zaostrzyć i wszystko poza tym, co uznasz za potrzebne; jejmość znasz się na tym. Tak oto rzekł Menelaus. Nie wymienił wcale, jakie zwierzę zarzezać chce ku bogów chwale; to dziwne! — Cóż poradzi serce me kobiece, ostawiam wszystko bogom, ich mądrej opiece; oni zamysł swój pełnią w odpowiednim czasie, bez względu, czy to ludziom dobrym, czy złym zda się, Śmiertelni los znieść muszą; zdarza się, że mierzy ofiarny topór w zwierzę, co we więzach leży, aż oto obraz bóstwa błyśnie przed oczyma i podniesiony topór w powietrzu zatrzyma. CHÓR Co stać się musi, tego nie zmienisz, zyskasz, jeśli się męstwem spłomienisz. Naprzód! Jak bogi chcą, tak się stanie! Dobry i zły los nas niespodzianie nawiedza zawsze; — otośmy w Troi u strasznych śmierci stali podwoi, a już po wszystkim, jakoby po śnie — tutaj stoimy z tobą radośnie. Słońce nas grzeje promieńmi swemi, o, najpiękniejsza pani na ziemi! HELENA Niechaj się losy pełnią! Mnie trudno coś orzec; spełniam rozkaz — wstępuję na królewski dworzec, w uciechach zapomniany, w latach zagubiony, a oto żywy sercu w chwili wytęsknionej. Już mnie znużone stopy po schodach nie niosą jak w młodości, gdy po nich uganiałam boso. / Wchodzi w sień dworu. / CHÓR Porzućcie, siostry, smutki i troski, pomóżcie pani, swej pani boskiej szczęścia udźwignąć brzemię! — Powraca! Jakże w wspomnieniach czas się ukraca! wczoraj stąd wyszła, dziś w ojców progi kieruje kroki z dalekiej drogi. Chwała! cześć bogom, którzy z manowca, w ojczyznę wiodą szczęśnie wędrowca. Wolny w poczuciu radosnych skrzydeł mija pustynie strzyg i straszydeł; niewolnik w pleśni więziennej kona, próżno ku słońcu pręży ramiona. Bóg ją, daleką, w dobroci swojej wyrwał z pożogi płonącej Troi i w dworzec stary dziś w szacie nowej, Helenę przywiódł w jej dom ojcowy. Po czasach uciech i przeciwności w zielonych latach sercem zagości. PANTALIS / chórowi przewodząca / Zaprzestańcie już śpiewów, radosny wstrzymajcie krok, oto tam ku wierzejom skierujcie zlękniony wzrok. Siostry! Siostry, popatrzcie! Królowa wraca bez tchu! w sieniach podzwania jej krok! Królowa wraca tu! O! Dlaczego, królowo? — Dopieroś weszła na próg, czyliż cię nie przywitał radosny okrzyk twych sług? Jakaż groza cię zmogła? W łuk ściągasz królewską brew, walka w twym sercu płonie, lecz lica rumieni gniew. HELENA / wraca wzburzona, drzwi ostawia otwarte / Drżeć w trwodze córze Dzeusa wcale nie przystoi, nie z błahej też przyczyny staję u podwoi; przerażenie wylęgłe z łona nocy czarnej, ten bezmiar chmur w pioruny i grozę ciężarny, stuoki, sturamienny — gdy się w serce wpiera zatrzęsie najmężniejszą piersią bohatera. I oto mi przed oczy zjawa nagła, bliska rzuciła się purpurą w świetlicy z ogniska — — broni mi wejścia, progi wytęsknione kala — przeto jako wzgardzony gość — tu staję — z dala! Światła! — To nie są, wierzcie, zwidzenia niewieście; nie ścigajcie mnie moce, czymkolwiek jesteście! Jakąż ofiarą z domu straszydło wyświęcę? wszak dom winien być czysty jak sny niemowlęce. PANTALIS Przed służkami wiernymi, wypowiedz, o Pani — — one cię czczą, kochają! — Co serce twe rani? HELENA Com widziała? — To ujrzeć trza na własne oczy, jeśli wpierw noc straszydła nie schłonie w pomroczy. Ach! na samo wspomnienie strach przechodzi mrowiem, pytacie, chcecie wiedzieć? — Słuchajcie, opowiem: pamiętna obowiązku szłam radośnie w sienie; wraz struchlałam, tak głuche stało w nich milczenie; krok mój podzwaniał tępo w płyt kamiennej głuszy; pusto; nigdzie nikogo; ani żywej duszy, ni służebnych, co zwykle w szczebiotnej radości wybiegały przywitać podróżnych lub gości. Idę dalej, w świetlicę krok kieruję śmiele — i tam to, przy ognisku gasnącym w popiele, ujrzałam wiedźmę starą zakutaną w chusty, przykucniętą w naśnieniu, melankolii pustej. Zdziwiona, że bez ruchu siedzi ta nędzarka, mówię: wstań! Pewno, myślę, to owa szafarka, o której mąż mi prawił; — lecz ona bez ruchu trwa, rozkazaniom moim nie dając posłuchu. Po chwili, władnym ruchem wzniesionej prawicy, wypędza mnie niejako z domu i świetlicy. Odwracam się i w gniewie zmierzam, gdzie wspaniałe małżeńskie łoże piętrzy swe posłanie białe — tam bowiem do sypialni skarbczyk nasz przytyka; wtedy widmo, ta zmora wychudła jak tyka, zrywa się z pawimentu, zabiega mi drogę, ślepiem razi mnie krwawym! — iść dalej nie mogę, chwieję się, blednę z nagła, to znów z nagła płonę, a oczy me i duch mój zmącone, spłoszone. Lecz na cóż puste słowa. Możesz słowo sprostać wyobraźni i w dźwięku zakląć straszną postać? Spójrzcie! Oto tu idzie! — Światła się nie boi! Lecz wystraszy ją pobrzęk pana mego zbroi. Tutaj, w świetle my górą! Feba władza święta, brzydotę strąci w otchłań, zabije lub spęta. / W odrzwiach, na progu staje Forkiada. / CHÓR Doznałam wiele, choć głowę słoni dziewczyński warkocz wokoło skroni! Patrzałam w oczy otwarte zgonu, w zwaliska trupów, w rozpacz Ilionu. Przez zachmurzone walki skowyty, przez wrzawę boju — niesamowity krzyk ów słyszałam od niebios progów, jak grom walący, krzyk wiecznych bogów — tak się zaplotły słowa echowe w pogłosy waśni głuche, spiżowe — wzdłuż murów. Ach! Stały jeszcze kamieńce Troi, ale w płomieniach, wśród iskier roi; szły tak od domu ognie do domu pośród przerażeń krwawych pogromu, jak błyskawica, jak grom, jak burza, co się z północy nagle wynurza. Wtedy ujrzałam przez zgliszcza, dymy, wyrosłe z ognia straszne olbrzymy. Pośród skier burzy i krwi zalewu kroczyli groźnie bogowie gniewu — i szły te widma przerażające przez ciemnych ulic mroki płonące. Byłyż to zjawy, trwogi, majaki, czy przeznaczenia widome znaki? Nie wiem, nic nie wiem! — Lecz oto kroczy widmo okropne w widzące oczy; Stoi przed nami z mroków udręką — blisko, że mogę dotknąć jej ręką! Stoi przed nami w słońca powodzi, a strach nam drogę ku niemu grodzi. Zdasz mi się jedną z córek Forkisa, twarz twa okropna, szata obwisa na chudym ciele; toś ty, wywłoko, co ząb masz jeden i jedno oko?! Tyś tu przybyła z nocnych rozstai siostro sióstr strasznych, okropnych Grai? Ty-że strasząca okiem kamiennym stajesz przed pięknem na świetle dziennym? Chodź! — Twa brzydota dnia nie zohydzi, słońce brzydoty nie zna, nie widzi; ono, co świętość dnia wypromienia, nie widzi nigdy swojego cienia. Lecz nas śmiertelnych los patrzeć zmusza; bolą źrenice; wzdryga się dusza; bolą nas oczy piękna łaknące z patrzenia w zjawy przerażające. Oto nam gniewem serce już pała; usłysz przekleństwa! Usłysz, zuchwała! Ty jesteś złością, tyś jest nieszczęście, dosięgną ciebie słów naszych pięście; przeklęta! Odejdź z domu i z progów ludzi stworzonych na obraz bogów. FORKIADA Stara, dobra przypowieść, o której snadź wiecie: by wstyd był przy piękności, tego nie ma w świecie. Idą drogą doczesną przez ciąg wieków wiela, nienawiść je nurtuje, nieprzyjaźń rozdziela; gdziekolwiek się spotkają, na jaką by drogę weszli — jedno drugiemu już podstawia nogę, a potem każde pędem w swoją zmierza stronę: wstydliwość zasromana, piękno niezmożone; obie w końcu noc wchłonie pusta, niepojęta, o ile je wpierw starość zgarbiona nie spęta. Bezczelne swawolnice, zgubione w zabawie, przybłędy rozgdakane, niczym te żurawie, co zwartym kluczem lecą w żałosnym klangorze jak chmura po znaczonym, przyrodzonym torze; krzykiem, wrzaskiem cichego wędrowca zmuszają do spojrzenia ku onym żurawim wyrajom — cóż? — wędrowiec ostaje, one mkną w żałobie; tak to i z nami będzie: ja sobie, wy sobie. Bo i któż wy jesteście, co te kolumnady budzicie szałem dzikim, chutne jak Menady? co na domu szafarkę, która was wyświeca, wyjecie i szczekacie, jak psy do księżyca? Znam was dobrze, na wylot, sprośne córki wojny, pożóg i pobojowisk miocie niespokojny; łasy na chłopskie plemię, w krwie słodyczy lubej rycerzy i kochanków przywodzisz do zguby. Żyjąca z cudzej pracy, bezwstydna gromada! Jesteście jako szarańcz, co na zboża pada. Złodziejki, wszetecznice, dziewki, ladacznice, zdobycz przefrymarczona, marne niewolnice! HELENA Kto w służki wobec pani obelgami miota, nierządowi niebacznie wraz otwiera wrota; chwalić jako i karać prawem gospodyni i ona winna baczyć, co i jak kto czyni. Rada jestem z obsługi tej gromadki mojej; od chwili, gdy upadły mężne mury Troi, przez cały czas nużącej, obłędnej podróży, orszak spisał się dobrze i wiernie mi służy; każdy zwykł dbać o siebie, gdy się fale wełnią, one myślały o mnie; więc i tu wypełnią, sądzę, swe powinności; kto zacz, nikt nie pyta służby, a jeno baczy, czy w pracy obyta. Przeto zamilcz i nie szydź z nich! Jeżeliś mienia pańskiego dopatrzyła ty wedle sumienia, należy się dank tobie — lecz oto w dom stary wchodzi pani, więc odstąp, byś nie wzięła kary. FORKIADA Małżonce pana domu, co przez szereg długi lat władała, przystoi karcić swoje sługi; ty oto wracasz, pani, uznana królowo, by rządy poniechane wziąć w ręce na nowo; panuj więc, ujmij mocno lejce dziś zwiotczałe, weź w posiadanie skarby, dom, bogactwo całe. Broń mnie, starą szafarkę, przed tych dziew gromadą, co przy tobie — łabędziu, jest jak gęsi stado. PANTALIS Jakżeż brzydką przy pięknie staje się brzydota! FORKIADA Przy mądrości w dwójnasób głupią jest głupota. / Tu poszczególne Chóru osoby występują pojedynczo. / PIERWSZA Z CHÓRU Mów o ojcu Erebie, o matce twej, Nocy. FORKIADA Przywołaj siostrę swoją, Scyllę ku pomocy. DRUGA Z CHÓRU Na twym drzewie rodowym roją się potwory. FORKIADA W piekle krewniaków twoich zastęp wcale spory. TRZECIA Z CHÓRU Dla ciebie w piekle wszyscy za młodzi, potworo. FORKIADA Tejrezjasza zawołaj w łoże swe, a skoro. CZWARTA Z CHÓRU Mamka Oriona była twoją praprawnuczką. FORKIADA Ciebie Harpie swym kałem karmiły, maluczką. PIĄTA Z CHÓRU A cóż ty jadasz, wiedźmo wychudła i blada? FORKIADA Nie chłepcę krwi na pewno! Ty to czynisz rada. SZÓSTA Z CHÓRU Ty żywisz się trupami, trupowi podobna. FORKIADA Wampirze! W ostre kielce gęba twa zasobna. PANTALIS Twoją zapcham, gdy powiem, czym była twa matka. FORKIADA Wyjaw, czym sama jesteś! Choć to nie zagadka. HELENA Nie z gniewem, lecz z żałością patrzę na was, smutnie, o, służbo wszczynająca nierozważną kłótnię. Cóż szkodliwszego może spotkać gospodarza, jak swary, które służba potajemnie stwarza? Wtedy jego rozkazy zamierają w echu, miast żwawym czynem wrócić we wdzięcznym pośpiechu. Na próżno gromy ciska; grom powraca gromem i wieści wielką burzę wiszącą nad domem. To nie wszystko! Słowami niebacznie wołacie z otchłani niepoznanych straszliwe postacie, które krążą koło mnie — przeraźliwą zgrają sprzed ojcowego domu w piekło mnie wciągają. Czy to wspomnienie? Obłęd? Czy w tej ponurości żyłam kiedy? Czy żyję? Będę żyć w przyszłości w tych mrokach potępienia — kędy tak grobowo? Drżyjcie?! Więc ty mów, stara, jedno powiedz słowo. FORKIADA Komu przez długie lata los się zmiennie waży, temu snem zda się szczęście, kiedy się przydarzy. Lecz ty właśnie nad miarę, nad zwykłe możności spotykałaś pragnienia chutne i miłości. Jeszcześ z latek dziewczyńskich znacznie nie wyrosła, już się ku tobie miłość Tezeusza niosła buńczuczna, w huraganie, z wieńcem róż u głowy! Mąż silny jak Herakles, piękny, posągowy. HELENA Dziesięcioletnią sarenkę rzucił w otchłanie niedoli, w Afidzie, mieście attyckim, wcześniej zażyłam niewoli. FORKIADA Ale cię Kastor i Polluks wyrwali z ciężkiej obierzy, dziewosłębili o ciebie sławni na świat bohaterzy. HELENA Lecz w sercu moim nad wszystkich skłonnością cichą przesila, postać zacnego Patrokla, współtowarzysza Achilla. FORKIADA Lecz wola ojca cię daje Menelausowi za żonę, w którym zarówno żaglowiec, jak dom ma walną obronę. HELENA Oddał mu ojciec swą córkę i oddał w władanie włości i przyszła na świat Hermiona z naszej małżeńskiej miłości. FORKIADA Lecz na wojenkę mąż poszedł zdobywać dziedzictwo, na Kretę — do domu gość wszedł nadobny, zastał samotną kobietę. HELENA Nie przypominaj mi, stara, samotnych lat półwdowieństwa, straszliwe z niego powstały klęski i straszne przekleństwa. FORKIADA I mnie wyprawa kreteńska zabrała wolność i dolę, straciłam dom i rodzinę, w długą popadłam niewolę. HELENA Aliści zyskałaś sobie przez szereg lat zaufanie, oddanoć dworzec wspaniały i skarb, i włości w władanie. FORKIADA Tyś je swawolnie niechała — wabiło trojańskie miasto, tam zapragnęłaś miłości, nienasycona niewiasto. HELENA Jedynie klęski znalazłam, losy przeciwne, żałosne i wniwecz się obróciły wszystkie radoście miłosne. FORKIADA Lecz ponoć w dwojej postaci — jakąż to siłą nieznaną? — byłaś w Egipcie i Troi — i tu, i tam cię widziano. HELENA O, nie powiększaj strachami rozterki i nie budź dziwa, bo w niepewności wciąż żyję, gdzie, która jestem prawdziwa. FORKIADA A potem, wieści tak mówią, w krainie wieczystych cieni byliście, ty i Achilles, miłośnie z sobą złączeni, że za małżonkę cię pojął — on, co cię kochał za życia. HELENA To były śluby widmowe, wykwitłe z mroków ukrycia; to sen był tylko, sen tylko, i w baśniach jako sen słynie … i teraz snem jestem, już gasnę… ja jestem cieniem jedynie. / Słania się na ręce Chóru. / CHÓR Zamilcz! o zamilcz, psie jednooki; rzucisz na panią straszne uroki! Kłem jednym błyskasz i grozisz, jędzo, słowa twe panią z życia przepędzą. Zło dobroczynne zwiastuje burze, jest jak wilk srogi w jagnięcej skórze, na kogo parol zagnie — zamiera! wolej nam spotkać w puszczy Cerbera. Serce spłoszone, umysł strwożony, gdzie? kiedy? jaki? i z której strony uderzy piorun w chmurze ukryty mowy obleśnej, niesamowitej?! Zamiast przyjaźni, cichej opieki słów, co jak fale letejskiej rzeki darzą ukojem i zapomnieniem — ty ukrytego gniewu zognieniem złą przeszłość wskrzeszasz! Złości zawieją jej teraźniejszość smagasz, zasmucasz — kir osmętnienia na przyszłość rzucasz, co rozkwitała bladą nadzieją. Więc — zamilcz! — Oto znika od nowa, ledwo powstała, nasza królowa! Trwaj, najpiękniejsza między pięknemi, jaką wyśniło słońce na ziemi!… FORKIADA Spoza wiotkiej chmur zasłony błyszczy złote słońce dnia, jakże wzrusza i zachwyca! Cała przestrzeń mży i drga; cały świat opromieniony — spójrz, jak pięknie tu, a tam! Przezywacie mnie brzydotą, lecz rozumiem piękno, znam. HELENA Wracam z pustki, strwożona, budzę się z omdlenia, ciszy pragnę; osłabłam, stłumiony mój głos — wszak dla nikogo nie ma wstydu, pohańbienia, że się zlęknie, opatrzy i pozna swój los. FORKIADA Stajesz znowu w swej wielkości, w pięknie wyrzeczonych słów, wzrok twój jasny rozkazuje; co rozkażesz? — powiedz! mów! HELENA Oby waśnią zamącony, czyn wasz opieszałość zmazał; śpieszcie! Spełnić trza ofiary tak, jak pan mój, król, rozkazał. FORKIADA Wszystko w domu przyładzone, znajdziesz trójnóg, topór, czarę, świętą wodę i kadzidło; — co przeznaczasz na ofiarę? HELENA Tego król mi nie powiedział — FORKIADA — a więc ukrył straszne słowa. HELENA Czemuś rzekła: straszne słowa? FORKIADA — bo ofiarą ty! Królowa! HELENA Ja? — FORKIADA — i one! — CHÓR — my nieszczęsne! FORKIADA Spadnie topór na twój kark! HELENA Przeczuwałam los żałosny! FORKIADA Przeznaczenie! Szkoda skarg! CHÓR Z nami, z nami, cóż się stanie?! FORKIADA A! Krzyczycie w wielkim strachu! Jej szlachetna śmierć! — Wy? — spójrzcie! Tam, gdzie krokwi występ z dachu, zadyndacie w porządeczku w tej huśtawie niewesołej, jak schwytane w sidła włosie w jałowcowych krzach kwiczoły. / Helena i Chór stoją zdumione i przerażone w ugrupowaniu wyrazistym. / FORKIADA Jak posągowe widmo stanęłaś, gromado! Śmiertelne lęki cieniem na głowach się kładą: dzień jutrzejszy już nie wasz! Wierę — nikt nie zmieni, z ludzi widmom podobnych — słonecznych promieni ochotnie na mrok nocy —; — na to nie ma rady, nie umkniesz się i próżne ze śmiercią układy! Śmiertelni wiedzą o tym i złorzeczą nędzy! Tak! Zgubione jesteście! Trza kończyć co prędzej! klaszcze w dłonie U drzwi zjawiają się postacie karle. W miarę dalszej mowy Forkiady — Mefistofelesa spełniają zwinnie, co należy. Do mnie, pokurcze! Nocy zasmęcone śmiecie! przytoczcie się — tu szkodzić do woli możecie. Nuże — przynieście ołtarz zdobny w złote rogi, dzbany napełńcie wodą — czymże-bo się zmyje krew, którą trup bezgłowy wyrzyga przez szyję? Tu wzorzysty kobierzec niech na piachu leży, ofierze tak królewskiej godność się należy; zwłoki się nim okryje, gdy odpadnie głowa, i z należnym dostojnej szacunkiem pochowa. PANTALIS Królowa stoi niema, w sobie zamyślona, dziewczęta więdną w trwodze jak trawa skoszona, Lecz mnie, najstarszej z chóru, z słusznością bezsprzeczną trza zamienić słów kilka z osobą odwieczną. Zdasz się nam sprzyjać, mądra jesteś, doświadczona, zapomnij gęgań dziewek — rzesza rozpuszczona, jak bicz dziadowski — zmiera! Zważ serca poczciwość, powiedz, znasz-li ratunku jakową możliwość? — FORKIADA Wszystko zależy od królowej! w jednej chwili, jeżeli zechce, i wasz, i swój los przesili. Zdecydować się trzeba wyraźnie i szparko — CHÓR O, najmądrzejsza Sybillo, o, najdostojniejsza Parko, zamknij złociste nożyce i obwieść nam dzień zbawienie; już w całym ciele czujemy te rozhojdania i drżenia, całą okropność wisielczą! My, niewolnice i branki! Do tańca tylko stworzone! My, pieszczotliwe kochanki! HELENA Tchórzą! Ja cierpię jeno! Nie ma we mnie trwogi, lecz posłucham cię chętnie; znasz ratunku drogi? powiedz! Może twa mądrość i wzrok przenikliwy dla mnie i dla nich znajdzie ewentus szczęśliwy. CHÓR Mów! O, powiedz! powiedz prędko! Ból i żałość nas przenika — jak uniknąć, jak się bronić, czym przepłoszyć widmo stryka, co się wokół szyi węźli, ciasnym naszyjnikiem ściska! Dusimy się, ratuj, Reo! Bez pomocy twej śmierć bliska. FORKIADA Macież cierpliwość cicho wysłuchać powieści? będzie długa i pełna treści. CHÓR W słuchaniu życie nasze! niech nam duch twój wieści. FORKIADA Kto dba o dom swój, skarbów domowych pilnuje, stare mury naprawia i nowe buduje, kto dach utrwala na czas wiosennych powodzi, temu się całe życie szczęśliwie powodzi; lecz kto świętego proga wydeptane stopnie w bezszacunku zuchwałym przekracza pochopnie i w świat rusza — niebaczny! — wracając w swe strony zastaje dom zmieniony, ile nie zburzony. HELENA Przysłowia mi powtarzasz, sens ich dobrze znany; mów, co masz mówić, starej nie rozdrapuj rany. FORKIADA To historia, nie wyrzut! Racz posłuchać, pani: Menelaus od przystani jedzie do przystani, w wiecznym korsarstwie łupi wyspy i wybrzeża, zdobycz do domu zwozi i skarbcowi zwierza, gdzie niszczeje na kupie; — potem Ilion burzył przez lat dziesięć — ile na powrót czasu zużył, nie wiem; — a tu tymczasem dom pusty niszczeje, a któż pyta, co z domem, co z państwem się dzieje? HELENA Swarzeniem wiecznym, widać, myśli masz spsowane, nie znają tylko klątwy i naganę. FORKIADA Tak długo północ Sparty stała bez opieki, ów kraj wzgórzy i dolin, piękny i daleki, aż po grzbiety Tajgetu — skąd wypływa strumień Eurotas i tu do nas wśród zbłyszczeń i szumień płynie przez oczerety i zrasza nam ziemię — i kołysze łabędzie; — tam buńczuczne plemię wylęgłe gdzieś spod Cymbrów północnej krainy, zajęło leśne wzgórza i plenne doliny, zbudowało grodzisko dla walk i obrony i w głąb kraju zapuszcza zaborcze zagony. HELENA I mogą tak napadać? i znikąd protestu? FORKIADA Osiedlili się przecież od lat wzwyż dwudziestu. HELENA Mająż wodza? czyli też są rabusiów zgrają? FORKIADA To nie zbójcy! I wodza odważnego mają! Nie narzekam na niego, trudno mu złorzeczyć, był tutaj z swą watahą, mógł wszystko zniweczyć, dom ograbić, haraczu zażądać rokrocznie — lecz nie! Podarki przyjął i odszedł niezwłocznie. HELENA Jakiż jest? jak wygląda? FORKIADA Niczego! Niezgorzej! Chłop na schwał zbudowany, odważny i hoży — gdzież tam Grekom do niego! Rozumny mężczyzna! Zwie się ich pohańcami, ale każdy przyzna, kto ich choć trochę pozna, że Grekowie butni bardziej byli pod Troją, zacieklej okrutni. Wielkoduszność władyki wzbudza zaufanie, a to grodzisko jego piękne niesłychanie! to nie wasze kamienne, niezdarne okopy, które ojcowie wasi jak istne cyklopy pobudowali, kamień piętrząc na kamieniu; tam wszystko lśni w kunsztownym, zacnym obramieniu, a wszystko według reguł do piona i wagi — zewnątrz budowa cudna i pełna powagi w jasnym słonecznym blasku lustrzy się i płoni tak gładko, że myśl sama zślizguje się po niej; wewnątrz podworce zacne, pełne dziwnych czarów, otaczają budynki szlachetnych rozmiarów: tu słupy i kolumny, wykusze, podłużne galerie i altany, tam rzeźby przeróżne, herby — CHÓR — co to są herby? FORKIADA Pamiętacie męża, który zwal się Ajaksem? — na tarczy miał węża; również i ci pod Teby idący w siedmioro na paiże rozmaite odznaczenia biorą, jako to: księżyc, gwiazdy wśród nocnego cienia, miecze, pochodnie, lutnie, bóstw wyobrażenia — wszystko, co dziwi bliźnich, straszy i przeraża. Podobnie, w jasnych barwach lud ten wyobraża znaki odziedziczone i wklina je w mury, więc lwy, orły ogromne, dzioby i pazury, turze rogi, skrzydliska pawie, łodzie, róże, lub runy w barwach czarnych, modrych i w purpurze: wszystko to tarcz przy tarczy wisi w salach w górze — a sale jak świat wielki obszerne i duże; miejsca też tam na pląsy! CHÓR A są tam tancerze? FORKIADA Chłopcy jak malowanie! złotowłose, świeże; aże pachną młodością; chyba jeden Parys tak woniał, gdy się do królowej zbliżał — HELENA Zarys swej mowy łamiesz; zakończ opowieść, słów szkoda! FORKIADA Ty ją zakończ jednym powiedzeniem: tak! zgoda! — a natychmiast w grodzisko zaprowadzę ciebie. CHÓR Wypowiedz słowo zgody! Ratuj nas i siebie. HELENA Jakoż? Lęk mam mieć w sobie? Czyliż wy wierzycie, że małżonek, Menelaus dybie na me życie? FORKIADA Zapomniała-żeś, jaka Deifoba, brata poległego Parysa, spotkała zapłata, co sobie rościł prawo do pięknej bratowej, a nawet, jak wieść niesie, zyskał względy wdowy? Menelaj nos mu obciął, uszy — bez obsłonki powiem — zbezcześcił męża, obciął wszystkie członki. HELENA Istotnie tak postąpił; bronił czci niewieściej. FORKIADA Z tychże samych powodów dziś ciebie zbezcześci. Niepodzielne jest piękno: czyim jest udziałem, ten woli, miast je dzielić, zgładzić pchnięciem śmiałem. Hejnały trąb w oddali. Wzdrygnął się Chór. Jak ten głos trąb mosiężnych, co w uszy się wwierca i jelita tarmosi — tak kąsze u serca męża zczajona zazdrość; pamięta stokrotnie, zdradzony, że co stracił, stracił bezpowrotnie. CHÓR Trąby grają rozgłośnie, już dzwonią rynsztunki. FORKIADA Witaj, panie! Szafarka zda tobie rachunki. CHÓR Lecz my?! FORKIADA Już widzę przed nią straszną śmierci drogę i was widzę na belce; pomóc nic nie mogę. / Pauza. / HELENA Więc dobrze! Postanawiam; oddalić chcę kaźnię; demonem jesteś strasznym, widzę to wyraźnie i lękam się, że z tobą dobro w złe się zmieni; lecz teraz chodźmy: prowadź do grodu podcieni. Resztę myśli ukryję! Spowiedź przed narodem to nie jest rzecz królewska! Chodźmy! Ty idź przodem! CHÓR Z jakąż radością mkną nasze kroki! Za nami pomrok śmierci głęboki, przed nami mury, nasza ostoja, niechaj nas bronią, jak ongi Troja; dotąd by stała nad ludów zwadą, gdyby ją podłą nie wzięto zdradą. / mgła napływa; tonie w niej plan dalszy najpierw, potem bliższy / Lecz cóż to siostry? cóż to się dzieje? Dzień nagle gaśnie, zmierzcha, ciemnieje! Z brzegów Eurotu, z fal świętych głębi mgła się wyłania, snuje i kłębi; już oczerety nikną, maleją, białe łabędzie już nie bieleją, co się tak niosły szumnie, radośnie — — znika dnia piękno — — ach! przeżałośnie! Lecz jeszcze słychać, słychać, jak gędzi pieśnią śmiertelną kierdel łabędzi; czyliż, o grozo, i nam nie wieści zamiast ratunku — zguby, boleści? — nam — co się szyją chlubimy białą, jej — co łabędzi córą jest, chwałą! Wszystko się w białej mgławicy kryje, nic już nie widzą oczy niczyje. Cóż to się dzieje? — wiatr nami chwieje, wiatr nas unosi, zgasły nadzieje. Czy to po mlecznej, ślepej równinie Hermes przed nami w mgle sinej płynie? Czy to z daleka, czyli to z bliska w ćmie kaduceus złoty wybłyska? — władczo wskazuje drogę, prowadzi, a my płyniemy radzi, nieradzi — do nieznanego, groźnego kresu, do przepełnionych pustyń Hadesu? Z nagła się widok jawi ponury, ciemne, sczerniałe, posępne mury — Kędyż prowadzi ta kuta brama? czy to podwórzec? przepastna jama? Ku strasznej, siostry, płyniemy doli, do niezaznanej nigdy niewoli. PODWORZEC ZAMKOWY / Faust, Mefistofeles-Forkiada, Linceusz-Strażnik. Helena, Pantalis Chórowi przewodnicząca. Chór niewolnic trojańskich. Wokoło fantastyczne budowle średniowieczne. / PANTALIS O, głupie i nieoględne, rozumy iście niewieście, od każdej chwili zależne, wiatrem podszyte jesteście. W szczęściuli, czy też w nieszczęściu postępujecie opacznie, gdy jedna zacznie „tak” mówić, to druga zaraz „nie” zacznie. Tak jedna drugiej zaprzecza, pieni się, swarzy i złości, jednakie jeno w boleści, jednakie tylko w radości, Teraz zamilczcie! Czekajcie, co postanowi władczyni, w sercu sumuje i waży — więc stańmy posłuszne przy niej. HELENA Wróżbitko, gdzież ty jesteś? Twojego imienia nie znam; wyjdź z tych krużganków, z mrocznego sklepienia. Czyliż poszła, przezorna, zamku tego pana prosić, by mi gościna zacna była dana? Jeśli tak — dzięki tobie! Wiedź mnie doń! Dość znoju i dość tułactwa — łaknę ciszy i spokoju. PANTALIS Próżno królowa nasza spoziera dokoła, zniknęła ta szkarada; któż ją znaleźć zdoła? Może we mgle przepadła, co nas nagła, biała, jakimś dziwnym sposobem w to miejsce przywiała? A może właśnie po tym labiryncie błądzi krużganków zagmatwanych, którym kaprys rządzi — i szuka księcia, by mu hołd złożyć należny. Lecz spójrz! Tam w górze pogwar, ruch jakiś rozbieżny w galeriach, oknach! — Służba krzątaniem ogłasza, że nas zamek łaskawie w gościnę zaprasza. CHÓR O, jakże sercu memu naraz świetliście! Orszak pięknych młodzieńców zszedł uroczyście z wyżniego piętra; idzie ku nam w pochodzie kształtny, zgrabny — o! w niezwyczajnej urodzie. Na czyj rozkaz młodzieńców chór ku nam kroczy? na co patrzeć mam? na co? — gubią się oczy! Czy na kształty urocze, czy na krok skory, na czoło bieliste, złote kędziory? czy na liczka rumiane, skraszone ruchem, jak soczyste brzoskwinie omglone puchem? O, jakże chęć bierze ugryźć — nie można! smak popiołu mam w ustach! będę ostrożna. Lecz najpiękniejsi niosą już oto stopnie, tron cudny, zasłonę złotą, namiot, a białe wysmukłe ręce wiążą girlandy, wieszają wieńce ponad królową. — O, pani miła jużeś nam, piękna, na tron wstąpiła — nadobnym ruchem przez nich proszona; bielą się cudnie twoje ramiona! My jej też orszak utwórzmy chyży, stańmy na stopniach, wyżej, to niżej. Błogosławiona trzykroć gościna, co nam nad głową wieńce rozpina. / Pantonomicznie dzieje się to wszystko, co w słowach Chóru. Skoro chłopcy i giermkowie długim korowodem zeszli schodami w dół — zjawia się na krużganku w dworskim, rycerskim odzieniu średniowiecznego kroju — Faust. Z godnością, powoli zstępuje ze schodów. / PANTALIS / bacznie go mając na oku / Jeżeli temu mężowi bogi pozwolą żyć dłużej, niźli zazwyczaj to czynią — wyczucie moje mu wróży, zważywszy wzięcie królewskie i słodycz jego istoty — los najpiękniejszy, spełnienie każdej najmniejszej tęsknoty. I czy to w bitwie rycerskiej wśród szczęku białych oręży, czy w bialogłowskich utarczkach — tu i tam zawsze zwycięży. Czemużby nie miał, wspaniały, raźno do swego dojść celu, moc jego mężów przewyższa, a znałam dostojnych wielu. Z powagą dworską, w skupieniu i z pochyloną w czci głową w dól schodzi zgrabnie, powoli — o! podnieś oczy, królowo! FAUST / zbliża się do tronu, obok niego człowiek w pętach / Zamiast hołd wdzięczny nieść w dani tej chwili niezapomnianej, wiodę do kolan twych, pani, człowieka skutego w kajdany. A jaki popełnił czyn — opowiem; wpierw klęknij przy tronie, słów szukaj ku swojej obronie i wyspowiadaj się z win. Wzrok ma tak bystry jak sokół, więc go stawiłem na wieży, by dawał baczenie wokół, jak trzeba i jak należy; czy to na ziemi, czy niebie fakt jaki — wszerz i wzdłuż, od zamku do modrych wzgórz, w każdej okazji, potrzebie, czy to, że trzoda skądś bieży, czy to o zjawie rycerzy — zdawać miał pilny rachunek, ostrowidz, ten strażnik mój, bym wiedział, czy biec na ratunek, czy szyki sprawować na bój. Dziś opieszałość nie lada! Przybywasz, królowo, do wrót, a on mi nic nie powiada! Milczący zastajesz gród! Wszak bym słał wici przez włość, otrąbił na cztery strony, że w święty dzień — wytęskniony zawitał w progi me gość. Strasznie zawinił! — I ninie u twoich przeświętych stóp klęczy! — Rozstrzygaj o winie — w twych rękach żywot i grób. HELENA Zaszczyt nie lada; szczęśliwą się mienię twą łaskawością; mam sprawować sąd? Czyli mnie, panie, wieść chcesz w pokuszenie? Lecz wpierw wysłucham; — jakiż był twój błąd? STRAŻNIK LINCEUSZ Cóż istnienie? Cóż mi grób? Życie szczęsne! Zgon szczęśliwy! U przeświętych klęczę stóp pani cudnej, miłościwej. Dziś rano w blasku zórz słońca szukam w barw powodzi — aż tu nagle spoza wzgórz na południu słońce wschodzi! Więc w tę stronę ślę mój wzrok, a tu góry, lasy płyną! Ziemię, niebo chłonie mrok — widzę tylko ją! Jedyną! I na próżno w bezmiar lśnień oczy moje wpijam rysie — nie wiem, czy to noc, czy dzień, czy to jawa, czy sen śni się. Gwiazd zawieja! Tęcze! Skry! Blaski się na wieże tłoczą — mgły się wiją — nikną mgły — cud się boski jawi oczom! A modlitwa moich rąk idzie ku jasności onej; wszędzie jasność! Słońce w krąg! I tak stoję — oślepiony. Przeto mój strażniczy róg zamilkł w tej świetlistej porze — zjawił mi się piękna Bóg! Cóż mnie złego spotkać może?! HELENA Jakże mi karać twoje przewiny? Z mojej-ci one, z mojej przyczyny! O, ja nieszczęsna! — Kędy się zjawię, błądzą mężowie w złości, w niesławie; bo takie we mnie zgubne wyroki, iż mężnych pchają w pomrok głęboki. Tak idą za mną od urodzenia rabunki, zbrodnie i uwodzenia; po wszystkie lata na wszystkie strony — bohaterowie, bogi, demony muszą się swarzyć. Z mego kochania jeno zło snują i zamieszania. I tak się wszystkich przekleństwem staję i jeno nędzę nędzy przydaję. Oczarowany, stałeś bezwładnie — włos ci, strażniku, z głowy nie spadnie. FAUST Ze zdumieniem, królowo, patrzę i niegniewnie na rannego i ciebie, co trafiasz tak pewnie. Widzę łuk, który wysłał tak niechybne groty, z których jednym ten trafion! A strzał tych przeloty migają — we mnie mierzą! W uskrzydlonym gwarze łecą ponad basztami, poprzez krenelaże. I czymże teraz jestem? Bunt rzuciłaś w sługi, już i mury niepewne, zluźniłaś kolczugi. Obawiam się, że wojsko, by uniknąć klęski — niezwyciężonej pani podda się — zwycięskiej! Cóż uczynię? — Już chyba przed twą królewskością złożę to, co niebacznie zwałem był własnością — i siebie! U twych kolan hołd złożę potędze twej i wierność potwierdzę w wieczystej przysiędze. LINCEUSZ / wraca ze skrzynią, za nim niosą słudzy skrzyń sporo / Znów mnie, królowo, do stóp twych żenie, do ócz, co słońcem się złocą! Bogacz o jedno żebrze spojrzenie, nędzny, lecz możny twą mocą. Czymże dziś jestem? Czym wczoraj byłem? Na cóż me oczy sokole? Spojrzałem na cię, wzrok mój straciłem i sprawność czynu, i wolę. Przyszliśmy z wschodu, w walnej potrzebie prąc ku zachodnim wyrajom; naród nasz liczny jak gwiazdy w niebie, pierwsi ostatnich nie znają. Padł pierwszy szereg, już wstawał wtóry, trzeci na pomoc wraz bieży; wzmożeni sobą lecim jak chmury, któż padłych liczy żołnierzy! Jak burza mkniemy błyskaniem krwawem, grodem i borem, i łanem, gdzie dziś mój jeno rozkaz był prawem, jutro kto inny jest panem. Zagon szeroki! Zwycięskie szlaki! Czas krótki na pohulanki! Ten wołów stada, tamten rumaki, ów najpiękniejsze kradł branki. Lecz ja wśród znojnych rycerskich biegów, najrzadsze zbierałem wiano; te wszystkie łupy moich kolegów, to dla mnie omłot i siano. Chytry na skarbów lśniące pożytki, jak sowa szukałem wśród cieni — w lot odkrywałem skrzynie i skrytki i tajemnice kieszeni. Rychło w bród miałem drogich kamieni, klejnotów cennych, złotości: a oto szmaragd zacnej zieleni, godny twej, pani, piękności. O, niechaj wzrok twój cudny nie stroni od tych szlachetnych łez morza; wierzaj, rubinu czerwień przysłoni różana lic twoich zorza. Oto pokłosie bitw srogich wielu, pokłosie bardzo szczęśliwe — u stóp twych leży, a więc u celu — tu jego miejsce właściwe. Niosę ci ciężkie, okute skrzynie, w skarbcu ostało ich sporo; pozwól mi uczcić w tobie władczynię — niech skarby ręce twe biorą. Zaledwieś, pani, na tron wstąpiła, chyli się w hołdzie i korzy Rozum, bogactwo, męstwo i siła — przed zjawą władzy twej bożej. Przeto dziś skarby strzeżone w dumie, stają się twoją własnością. Jakżem je cenił! — Dzisiaj rozumiem, że były tylko marnością. Wszystko, co zwałem skarbem i mieniem poszło jak plewy na nice; wskrzesić ich wartość zdolą spojrzeniem twoje przeczyste źrenice. FAUST Odsuń co rychlej łupy, plon potrzeby hardej, ostaną bez nagrody, dobrze, że bez wzgardy. Już to wszystko jej własność, ta grodu wspaniałość, po cóż więc dawać szczegół, gdy już jej jest całość. Idź, strażniku — zbierz, ułóż wielkie nasze skarby i niewidzialny przepych ustrój w kształt i farby urocze! — Spraw, by stropy jak niebios sklepienie zbłękitniały pogodnie, z martwych zbudź olśnienie, a poprzez korytarze, sale, wieczerniki, pod stopy jej rzuć wonne kobierców kwietniki; niechaj krok jej nie dotknie posadzek ni progów, oczy jej paś przepychem godnym wiecznych bogów. LINCEUSZ Sługa musi, pan każe — siły nie poradzą — drobiazg! Wszakżeśmy w jej czarze! wszystko pod jej władzą! Wojsko hart swój mężny traci, stępiały brzeszczoty — ba! — przed zjawą jej postaci gaśnie promień słońca złoty! Przed bezcennym jej obliczem wszystko pustką jest i niczem. / Wychodzi. / HELENA / do Fausta / Pragnę z tobą pomówić, wszak ten tron na dwoje, miejsce czeka na władcę — zapewnia mi moje! FAUST Wpierw pozwól, pani cudna, klęknąć i twe ręce łaskawe ucałować w hołdzie i podzięce. Przyjm mnie jako współwładcę niezmierzonych włości, który ci służyć pragnie wiernie i w miłości — razem: czciciel i sługa, i strażnik szczęśliwy. HELENA Na wielkie dziwy patrzę, słyszę jeno dziwy! Pełna zdumienia pytać chciałabym tak wiele, lecz o jedno zagadnąć jeno się ośmielę: czemu ta mowa twoja melodią uroczą poi mnie tak radośnie? — dźwięki słów się toczą jak złotodźwięczne kręgi — nim zadrży rozgłośnie, już drugi mknie pierwszemu na sukurs miłośnie. FAUST Jeśli ci dźwięk mej mowy przemawia do duszy, jakżeż cię śpiew dopiero zachwyci i wzruszy! A więc pocznijmy zaraz — wszak w myśli wymianie śpiew zrodzi się najłatwiej i pośród nas wstanie. HELENA Więc powiedz, jak mi składać tak urocze słowa? FAUST Najpiękniejsza jest serca nieuczona mowa; gdy się i oczu tęsknota poprzez myśli snuje patrzysz wkoło i pytasz — HELENA — kto z tobą współczuje. FAUST Czymże wtedy dla ducha mijanie i czas? Jedynie teraźniejszość — HELENA — uszczęśliwia nas. FAUST Tak, to jest skarb nad skarby, wian wieńczący skroń ale któż go uwije, miła — HELENA — moja dłoń. CHÓR Czyliż poczytać można za błędy te pani naszej dla pana względy? Wszakże wyznajcie — wszystkie w niewoli żyjem od czasu złowieszczej doli, gdyśmy z Ilionu, nieszczęsne płaczki ruszyły w odmęt groźnej tułaczki. Branki na męską chuć zawsze zdane mogąż wybierać? — Są wybierane! Cóż, znawczyniami są; — a sposobność nastręcza już-to zacną dorodność młodych i złotowłosych pasterzy, indziej Faun sprośny zęby swe szczerzy — tym, tamtym branka równo rozdziela; przelewne ciało pod nich podściela. Lecz oto spójrzcie! Mocno wtuleni siedzą miłośnie w siebie wpatrzeni; tak ramię w ramię, noga do nogi, ręka ku ręce szuka swej drogi. Tak się nad tronem społem kołyszą i nic nie widzą, i nic nie słyszą! W obliczu ludu, aż nazbyt śmiele — do cna wtopieni w miłosnym dziele. HELENA Jakobym-ci daleko, a przecież tak blisko! Dziewosłębią me słowa upojnym uściskom. FAUST Serce bije, drżę cały, słowo mrze wśród pieszczeń! To śnienie niepojęte! Znika czas i przestrzeń. HELENA Wszakżem-ci już nie żyła! Otom odrodzona! Wierna nieznajomemu i w niego wpleciona. FAUST Niechaj dociekać przyczyn myśli się nie silą obowiązkiem dziś byt nasz — chociażby był chwilą. FORKIADA / wchodzi gwałtownie / Ach! miłostek pierwsze zgłoski to nauka bardzo lekka; łacno czulić się bez troski — czas nie czeka — czas ucieka! Nie słyszycie? — Dudnią grzmoty! Granie surm i walk łoskoty! Zguba wasza niedaleka! Zbrójcie się! Do walki srogiej już Menelaus w nasze progi idzie — za nim tłum — jak rzeka! Tu pośród zgrai niewieściej wróg cię schwyci i zbezcześci — na złeć wyjdzie dziew opieka! Stryk dla trzódki gotów marnej, dla niej zładzon stos ofiarny, pień i ostry topór czeka! FAUST Bezczelne przeszkadzanie! wstrętni! nierozważni! Nawet w niebezpieczeństwach bezmyślność mnie drażni Najpiękniejszego szpeci zła wiadomość posła — ciebie, najszkaradniejsza, wieść nieszczęsna niosła, jak zawsze! Lecz tym razem nie uda się sztuka, niech sobie mowa twoja wiatru w polu szuka! Nie ma niebezpieczeństwa za tymi murami, a gdyby nawet było — ja gardzę groźbami! / Sygnały, eksplozje na basztach, hejnały trąb i surm, muzyka wojenna, gromki przemarsz wojsk. / FAUST Wraz się wysypią dzielni z bram, w rycerskim staną kole, ten jeno godzien względów dam, kto je obronić zdole. / do wodzów, którzy spośród hufców wychodzą i w kole stają, Faust tak przemawia / Oto północy młode lwy, tu wschodu kwiat-potęga — w ślepiach ich gniewu płoną skry moc ich po laury sięga! Zakuta w stal błyskaniem lśni brać mężna i zwycięska, idą, a zda się w chmurach grzmi: „sława!!” — a wrogom: „klęska!” W Pylos wysiedliśmy na brzeg — nie żyje Nestor stary — państw drobnych związek u stóp legł zdobywców pełnych wiary! Teraz mi chybko sprzed tych bram przepędźcie Menelaja na morze! Niech korsarzy tam i on, i jego zgraja! Królowej Sparty złóżcie ślub, zwycięskich serc orędzie — kraj wolny rzućcie jej do stóp, a państwo waszym będzie! Rycerze! Piersi waszych wał Koryntu zbawi włoście, a u achajskich starych skał las dzid, mur tarczy wzroście. A wy w Messenie dzierżcie straż! Wy idźcie do Elidy! Rycerski obowiązek wasz to wielkość Argolidy. Tedy wrócicie w domu schron w obronie powołani — i sławą skwitnie Sparty tron, ojczyzna waszej pani! Wszyscy i każdy suty łup ożeni z wieczną sławą — zyszczecie w zgodzie u jej stóp świetlany mir i prawo. / Zstępuje z tronu. Wodzowie otaczają go zwartym kręgiem, wysłuchują rozkazów i rozporządzeń. / CHÓR Ten, co piękną niewiastę pragnie posiadać, niechaj w mieczu nadzieję umie pokładać. Umizgami ją zdobył — skarb przedostojny — nic zażyje go w ciszy, nijak bez wojny; chytrzy zdrajcy ją zmamią; obleśni zbóje zechcą ją uwieść, wykraść; niechaj pilnuje. Księcia naszego chwalę, wysoko cenię, możni bacznie na jego patrzą skinienie; mądrze i mężnie czyni! — Przeto słuchają — tym jego dzięki skarbią i korzyść mają; — tak więc i wilk jest syty, i owca cała, dla obu sława rośnie, zakwita chwała. Któż mu ją wydrze ninie, władcy możnemu? już to jemu należna i tylko jemu! Dwakroć cześć mu! Z nią razem wyrwał nas z toni, wewnątrz nas murem, zewnątrz wojskami broni. FAUST Dary rozdane rycerzom — każdemu udzielne księstwo; pójdą i światy przemierzą — pawężą naszą ich męstwo. Bronić cię będą, kraino, wyspo-niewyspo w fal więzi — spięta pasmem z gór rodziną Europy ostatnia gałęzi. Kraju! O, niechże z twej dani wszystkim lśni słońce i chwała! Otoś zwrócony mej pani, co na cię ongi spojrzała, gdy wśród szelestu szuwaru zrodzona w chwili przeźroczej, urzekła potęgą czaru rodzeństwa i matki oczy. Do stóp twych łany pól żyzne kłonią się, bory i gaje — niechaj twe serce ojczyznę nad wszystkie ukocha kraje. A gdy się góry na wierchach zrumienią w zimnym zalewie skośnych słońca strzał — zaledwie skała omszy się zielenią, kozica skubie swój chudobny dział. Źródło wytryska, żwawy bieg strumieni — już się zielenią hale i manowce — na stu pagórkach falistej przestrzeni pasą się w dzwonków rozdzwonieniu owce. Rozważnie, wolno idą trzody w rzędzie, nad przepaściami przez zbooza urwiste — schron przyładzony dla wszystkich i wszędzie: w sto grot się sklepią ściany gór skaliste. Pan je tam strzeże; nimfy wód ochocze rzeźwiący chłodem zamieszkują parów — drzewa z tęsknotą w błękitne przeźrocze prężą ramiona rozchwianych konarów. Puszcze prastare! Głuche dębów bory stoją jak hufy z dumą i protestem! Sokiem słodzistym spęczniałe jawory łagodnie szumią na wietrze szelestem. W leśnych podcieniach, w zielonej pomroce rodzą wymiona białe, ciepłe mleko; zasobne łęgi podają owoce, a dziuple grają złotych pszczół pasieką. Błogość tu mieszka w urodzie weselnej, uśmiech na wargach, uśmiech w oczach lśni — nikt tu nie cierpi, nikt nie jest śmiertelny, w zdrowiu radosne lud przeżywa dni. Urocze chłopię dojrzewa świetlanie, już się ojcowski w nim słoneczni cud; w podziwie sercu nadajesz pytanie: czyli to ludzie, czyli bogów ród? Ponoć Apollo, jak klechda powiada, pośród pasterzy żył pięknych jak on! bo gdzie przyroda nieskalanie włada — wszechświat ma zgodny, harmonijny ton! / usiadł obok Heleny / Więc społem nas krajobraz ten zachwyca, ostaw za sobą, miła, przeszłość wszelką; praojca bogów miałaś za rodzica, złotego wieku cna obywatelko. Nie dla cię murów cień i baszt strzelistych! Jeszcze młodzieńczy cudów świat otwarty — i tam nasz przebyt, wśród łanów kwiecistych, w wonnej Arkadii przy granicach Sparty. Tobie znaczono w rajskim mieszkać czarze, przetoś podana ku wielkiej radości! Trony się mienią w kwietne wirydarze! O, szczęście arkadyjskie! O kraju wolności! / Tu następuje zupełna zmiana scenerii. / ARKADIA / Faust, Mefistofeles, Forkiada, Helena, Euforion Pantalis, Chór, Dziewczyna. Rozległe uroczysko leśne ujęte w strome ściany skał. Liczne groty, altany zasłonięte bluszczem i winem. Faust i Helena niewidoczni, Chór, rozdzielony na grupy. / FORKIADA Jakże już długo śpią dziewczynki w cieniu! Nie wiem, czyli dojrzały w sennym przywidzeniu to, co wyraźnie me oczy widziały?! — a no trzeba je zbudzić! Ejże! Zdziwią się, gdy wstaną! Brodacze! Zbudź się i ty, gromado zaspana! Cuda niewiarygodne! Spójrzcie, co za zmiana! Hej! Wstawać! Przetrzeć oczy! Włosy gładźcie prędko! cóż ślepia tak bałuszysz? — Idę z pogawędką — CHÓR Mów nam, mów nam! Opowiadaj, jakie dziwa? jakie czary? Chcielibyśmy coś zasłyszeć, coś takiego nie do wiary! bo nas nuda żre okrutna — wciąż spozierać po skał szczycie — FORKIADA Ledwoście otwarły oczy, dzieci, a już się nudzicie? A tam w grotach i altanach, i jaskiniach, w wiecznej wiośnie — ślubne łoża i komnaty, gdzie z królową pan miłośnie pieści się w spokoju, w ciszy — CHÓR — jak to? tutaj? FORKIADA W samotności! Tylko mnie ze służby całej przywołali, bo ufności byłam godna; w kornej czci stałam na boku; aż w momencie pewnym poszłam zioła zbierać na czary i na zaklęcie; miłość żąda samotności. CHÓR Mówisz, jakby w tych grotach całe światy właśnie były: lądy i łąki, stawy, rzeki! — Baśnie! FORKIADA Oczywiście, niewierni! W tej bezbrzeżnej dali podwórze przy podwórzu i sala przy sali. Raz szłam cichcem galerią pośród kolumn cieni, aż tu pogłosy śmiechu zadzwonią w przestrzeni — patrzę: — aż ci to chłopczyk miły, cale gładki z ojcowych kolan skacze na kolana matki. Uściski, przymilania przekornej miłości, przeplatają się z śmiechem prawdziwej radości. Nagus, geniusz bez skrzydeł, Faun bez zwierzęcości, skacze po pawimencie w wiewiórczej zwinności, podłoga go odrzuca, podbija — a mały po drugim, trzecim skoku już sięga powały. Matka zstrachana woła: „drogą dookolną wkoło komnaty biegaj, lecz latać nie wolno!” Ojciec roztropny mówi: „ziemia, jak odskocznia, skok twój w loty zamienia i wraz podobłocznia; dotknijże stopą ziemi jak Anteusz drugi, poczujesz w krew płynące przemożne sił strugi”. A nasz chłopaczek skacze, jak piłka pomyka po skałach, turniach — ledwo stopą skał dotyka. Aż w jakiejś rozpadlinie znika niezgłębionej, my wszyscy w krzyk! A echo powtarza: zgubiony! Matka płacze, a ojciec, choć zgnębiony srodze, pociesza ją — ja stoję bezradna i w trwodze. Aż tu nowe zjawisko! Przecudne! Świetliste! Wraca odziany w szaty jak łąka kwieciste! Ręce, piersi we wstęgach! Opleciony cały szarfami! W rękach lutnia! Słowem — Febus mały. Dziw wielki! Tak tam stoi na wyżnim kamieniu! Rodzice się całują w szczęsnym uniesieniu, a wkoło głowy chłopca promienie się złocą — czy to diadem? czy światło ducha skwitłe mocą? A już-ci w każdym ruchu wielki dźwięk się ziszcza, gest każdy wieści piękno — piękna tego mistrza, który nie stwarza pieśni, bo cały jest pieśnią! Lecz wnet się cuda oczom waszym ucieleśnią. CHÓR Nie maż poezji wieszczej na Krecie? Czemuż więc cudem zjawisko zwiecie? Czyliż ci rytmem złotym nie dzwoni pieśń starych podań Hellady, Jonii? Wszystko, co dzisiaj dzieje się, stwarza — przebrzmiałym echem wielkość powtarza. Jakoż nam równać treść twej powieści z wzniosłym nad prawdę kłamstwem, co wieści o sprytnym synu Mai uroczej, o czynach jego w dziejów pomroczy. Ledwo się zrodził zgrabny i hoży, już niańki, mamki — każda go łoży na lniane płótna — rączki i nóżki krępują, wiążą w pulchne pieluszki — klaszcze i śpiewa stróżek gromada, z każdego ruchu dziecięcia rada. Hożo i zgrabnie lepak swe członki gibkie wyciągnął z lnianej osłonki, chytrze wyłazi na przekór chustom — frunął. — Kołyskę ostawił pustą; jak motyl, który z poczwarki swojej wyjdzie, skrzydełka suszy i stroi, prostuje — wzlata w przestwór słoneczny, lekkoduch zwinny, latawiec wieczny. Tak i syn Mai od dni początku był wichrzycielem ładu, porządku; patron złodziei, frantów i łgarzy — swawoli, psoci, gdzie się przydarzy. Prędko mórz władcy trójząb wykradnie, Ares bez miecza stoi bezradnie, Febus bez łuku i bez kołczana, Hefajst bez obcęg; — dziecina szczwana na kradzież gromów Dzeusa się waży, ale się cofa, bo ogień parzy. W wyścig z Erosem skrzydlatym bieży podstawia nogę — już Eros leży! Cypryjskiej pani podczas pieszczoty wykrada sprytnie pas szczerozłoty. / Z głębi wydzwania się urocza melodia arf, wszyscy podają się ku niej wzruszeni. Odtąd akompaniament pełnobrzmiącej muzyki towarzyszy dalszej akcji. / FORKIADA Miłe dźwięki, każdy przyzna; z czaru klechd umkniecie wcześnie, Wasze bogi to starzyzna, co minęło — już nie wskrześnie. Nikt ich już nie potrzebuje, żądza nasza wiecznie żywa: ta pieśń serca oczaruje, która z serca wprost wypływa. / Skrywa się poza skałami. / CHÓR Jeśli ty, o, przeraźliwa, skłaniasz słuch ku dźwięków mowie — nas ogarnia niemoc tkliwa, z każdym tonem wraca zdrowie. Czemu blask słońca? — Niechaj gaśnie! Dusze nasze jutrznią dnieją, wszystkie ziemi zgasłe baśnie w sercach naszych kwieciścieją. / Helena, Faust i Euforion. / EUFORION / w znanej nam z opisu szacie / Pieśni wygrywam dziecięce, a wam się dziecięctwo śni; bierzcie mnie za ręce jak za najrańszych dni. HELENA Miłość człowiecza dwa serca sprzęga i uszczęśliwia dwoje, bożych zachwytów żywa potęga słoneczni się we troje. FAUST Serca ku sobie dążą, w tym się treść bytu znaczy; jedne ogniwa nas wiążą, mogłożby być inaczej? CHÓR Świetlisty, taneczny krąg szczęsnej parze błogosławi — dar dziecięcych, małych rąk. Któż to pojmie! Któż wysławi?! EUFORION Pląsy wołają, tańce czekają — wichry mnie niosą! kędy w błękicie, modrzy się życie — tam ku niebiosom! FAUST Serce się boi, byś w żądzy swojej nie upadł w locie! O, dziecię lube, wpędzisz nas w zgubę zmrzemy w tęsknocie! EUFORION Ziemia mnie nuży! Nie stać mi dłużej! Już nie ustoję! Puśćcie me ręce, szaty i wieńce moje są! moje! HELENA Nie jesteś przecie sam jeden na świecie! Pieśń twa przestrasza! W smutku przekwita z trudem zdobyta troistość nasza. CHÓR O, szczęsny związku! Lękam się, trwożę Żądza podniebna zetrze go, zmoże! HELENA I FAUST Cud miłowania niech ci zabrania — powstrzymaj loty! Nuć pieśni sielskie — tym rodzicielskie ukój zgryzoty. EUFORION Dla was jedynie, rodzice drodzy, moje tęsknoty trzymam na wodzy. przewija się poskroś chóru, do tańca zniewala Wichru powiewem dziew zmierzwię łan — do wtóru z śpiewem zawiedźmy tan. HELENA Tańcom sposobne splataj nadobne tęczami przędzy. FAUST Oby się, miły, tańce skończyły — oby najprędzej! / Euforion i Chór poczynają korowód taneczny. Wtórują śpiewem. / CHÓR Ruch twych ramion nadobny, rąk twych oploty! kędzierzawej glowiny miękki włos zloty! Gdy twoja stopa powiewna nie muska ziemi, gdy cię gonimy krok w krok pląsami swemi — osiągnęłeś cel wdzięczny, dziecię kochane, już wszystkie serca nasze tobie oddane. / Pauza. / EUFORION O, sarnionogi chórze płochliwy! Do mnie! Na nowe wołam cię dziwy! Wyście zwierzyną, a jam myśliwy! CHÓR Chcesz nas ułowić? — O, żądzy płona! — Toćże z nas każda ciebie spragniona, na twojej szyi splecie ramiona! EUFORION Przez las, dąbrowy — niech się pląs snuje! łup bez mozołu mnie nie smakuje — to, co zdobyte, jeno raduje! HELENA I FAUST O, lekkomyślne, młodzieńcze szały! Któż je poskromi! — Słyszycie granie? Poprzez doliny, dąbrowy, skały huczy głos rogu! Wrzawa! Wołanie! CHÓR / wraca grupkami; szybko / Wzgardził nami! Jedną ściga! Pognał w gęsty las! Wraca — wraca — kogoś dźwiga — ach! — najdzikszą z nas. EUFORION / wnosi młodą dziewczynę / Rwiesz się z rąk? — czyliż cię straszę? Zwyciężyłem i miłuję! Pragnę ciebie, trwożne ptaszę, piersi twoje wycałuję — lśnienie ócz, ust słodkie zdroje po sile i woli — moje! DZIEWCZYNA Puść mnie! Puść mnie! W moim ciele siły się płomienne złocą! Wolę twoją w proch spopielę — nie mnie, nie mnie brać przemocą! Myślisz — że jestem w udręce — myślisz — że silne twe ramię — 0! za słabe twoje ręce, ciało twoje, wolę — złamię! rozgorzała płomieniem zanika w górze płonąca Wzlatuj za mną pod obłoki! Zatępuj za inną do pieczary! Szlak wysoki — szlak głęboki — leć za marą! Szukaj mary! EUFORION / strąca z siebie ostatek płomieni / Skały za mną i pode mną, w koło gęste, zwarte krze — oczy moje się nie zdrzemną, młodość we mnie kipi, wrze! Wichry grają na mych włosach! Szumi, huczy przypływ fali! Płoną stepy na niebiosach! Dalej, dalej, dalej, dalej!! / Pnie się po skałach coraz wyżej. / HELENA, FAUST I CHÓR Z turni na turnię skacze jak kozica. Groza serce przejmuje! O! zasłońmy lica! EUFORION Coraz wyżej, wyżej dążę! Wzrok ogarnąć musi światy; ziemię z niebem pieśnią zwiążę! Jakże kraj tu przebogaty: kraj Pelopsa — wyspy — morza — woda, ląd — jedne przestworza! CHÓR Wróć do nas, w miasta i sioła, gdzie żyjemy w szczęsnym śnieniu; cisza, spokój dookoła w przyrodzie i w naszym sumieniu! Damy tobie winne grona, wonne jabłka pozłociste — wróć — wołają cię ramiona — wróć nam chłopię, wróć świetliste! EUFORION Ciągle śnicie o pokoju; śnijcie tę glorię przygasłą. Wojna! Wojna w wiecznym znoju i zwycięstwo — moje hasło! CHÓR Kto w czasie pokoju tęskni za wojną, dzień ma beznadziejny, noc nieukojną. EUFORION Kto się w wolnym kraju rodzi, wolnym, chociaż w klęskach tonie, kto wolności tej przewodzi, w kim odwagi ogień płonie, kto pośród smętnych chorałów jasną nadzieją króluje i krwi swej nie pożałuje, i nie zapiera się szałów — ten walczącym błogosławi orężom, a ci, którzy z nim pójdą — zwyciężą! CHÓR Spójrzcie! Spójrzcie! Jego droga coraz górniejsza — postać jego nie maleje, nic się nie zmniejsza! Jak w złocistym pancerzu, cały w skrach woli, w spiżu błyskach i stali, w skrach, w aureoli. EUFORION Nie marne mury, nie wały! Świadomość woli wystarcza! Zamek strzelisty, wytrwały — to pierś mężna —: mur i tarcza! Stań w potrzebie w polu szczerem u granic wolności, u mety — dziecię — stań się bohaterem — amazonkami — kobiety! CHÓR Poezjo święta — napowietrzna twoja jazda! Z dali, z bezbrzeżnej dali — błyszczysz jako gwiazda! Promień twej łaski w nas mierzy — a w serca ciszy każdy twą pieśń skrzydlatą, radosną słyszy. EUFORION Zjawiłem się nie dziecięciem, lecz młodzieńcem w zbroi złotej — wolności, zwycięstwa orlęciem uskrzydlonym ogniami tęsknoty. Lot mój, wielka ducha sprawa, lot, który się nie naniży, a w błyskańcach coraz wyżej mknie, gdzie słońce: sława! Sława!! HELENA I FAUST Ledwo, synu, wszedłeś w życie już się radość w smutek mieni; w tęsknocie stanąłeś na szczycie w obliczu zawrotnej przestrzeni. A my z tobą patrzymy z zapartym w piersiach tchem — o, już my nic nie znaczymy! Nasz związek był tylko snem! EUFORION Burze mierzwią mórz głębiny — grzmią, a grzmotom góry wtór! I idzie dudniący chór ku granicy mglistosinej, kędy huf się w hufy wpiera, kędy gwałty gwałt odpiera, kędy bój, kędy znój, kędy w oczyn śmierć zaziera. HELENA, FAUST I CHÓR Przerażenie! Serce kona! Czyliż tobie śmierć znaczona?! EUFORION Z dali patrzeć mam? w spokoju? Nie! — Mnie odmęt trosk i znoju! HELENA, FAUST I CHÓR Szaleństwo! — Klęską — przestworze! Gorze ci! Gorze! EUFORION Uwolniony z ziemskich sideł, w kołysaniu bożych skrzydeł w przestrzeń, w światło, w wolność lecę! / Rzuca się w przestrzeń. Unoszą go szaty na chwilę. Głowa świetliścieje. Za nim smuga światla. / CHÓR Zagłada! Światło ostawia nam w darze! O! Biada! Ikarze! Ikarze! / Piękne chłopię runęło do nóg rodzicielskich; w zabitym dopatrują się wszyscy rysów znajomych, lecz powłoka cielesna niebawem znika, aureola wznosi się jak kometa ku niebu. Ostaje jeno: odzienie, płaszcz i lira. / HELENA I FAUST Po dniach szczęścia — boleść droga — o! żałości! GŁOS EUFORIONA / z głębi / Nie ostawiaj, matko droga, syna w mroku, samotności! / Pauza. / CHÓR / chorał żałobny / O nie mów, nie mów, żeś jest samotny, choć odgrodzony niewidną mgłą; choć lot twój górny, lot bezpowrotny — uczucia nasze ku tobie lgną. Jakoż nam wytrwać w tej żalu siępie? Z zazdrością tobie rzucamy zew, w dni świetlistości i w dni posępie moc twoja wielka, wzniosły twój śpiew. Do szczęścia jeno byłeś stworzony, syn zacnych ojców — twoim był świat! Zbyt wcześnie lotny, snem zagubiony, złamałeś wątły młodości kwiat. Ziemia otwarta! Wzrok bystry, jasny! Najlepszych kobiet miłość i żar! Śpiew nieuczony, serdeczny, własny, jednania uczuć wrodzony dar. Duch tobie szeptał: „w swobodzie butnej ponad praw złudę wzlatuj i leć!” — z tobą skłócony i bałamutny wpadłeś, bezwolny, w niewodną sieć. Chciałeś ludzkości całe ogromy przeniknąć w dumie, w nadmiarze sił — leciałeś w błękit, słońca łakomy, jak Ikar padłeś w przyziemny ił. Któż byt ogarnie w żądzy zwycięskiej? pytanie puste; losy z nas drwią! Na próżno ludzkość w strasznych dniach klęski w proch kornie pada i ścieka krwią. Lecz niech serc waszych ból nie oniemia, zbyjcie żałości! Kwieci się glob! Niezwyciężona, wciąż młoda ziemia, podaje sercom pszeniczny snop. / Długa pauza. Muzyka milknie. / HELENA / do Fausta / Słusznie mówi przysłowie i mądrze bezsprzecznie, że ani szczęście, oni piękno nie trwa wiecznie. Zerwane więzy życia i więzy miłości! Jedno i drugie żegnam — a ciebie w żałości raz ostatni oplotą znużone ramiona! Niechaj wraz z synem matkę przyjmie Persefona. / Obejmuje Fausta, cielesność jej znika, szata jeno i zasłona zostają w jego rąku. / FORKIADA / do Fausta / Dzierż mocno Fauście! Chociaż zniknęło jej ciało, jest jej odzienie; trzymaj mocno, co zostało! Już demony gromadą nadleciały nocną — wydrzeć pragną ci szatę! Trzymajże ją mocno. Zapadła się bogini! Na wieki stracona! Lecz boską jest jej szata i boską zasłona; umiejże mądrze zażyć bezcennego daru, wznieś się z jego pomocą do skał tych wiszaru, wznieś się nad pospolitość zrzędną i skrzeczącą — w eter czysty się unieś świetlisty i lekki — dopóki nie poczujesz, że się zmysły mącą… Spotkamy się gdzie indziej! W krainie dalekiej… / Szaty Heleny zmieniają się w obłoki. Otaczają Fausta, unoszą go i odpływają z nim. / FORKIADA / podnosi ubranie Euforiona, płaszcz i lirę, wkracza na proscenium, unosi tę śmiertelną puściznę i mówi / Puścizna szczęśliwie ostała — i płaszcz, i lira, i szata — dusza jak płomień zetlała — niewielka szkoda dla świata! Wystarczy! Zdołam poswarzyć poetów i zawiść w nich wzbudzić; nie mój dział — talentem ich darzyć, lecz mogę tą szatą łudzić. / Siada przy kolumnie na proscenium. / PANTALIS Nuże dziewczęta! Nareszcie prysły mamidła! Podarte wiedźmy tesalskiej upiorne sidła! Cisza po szorstkiej niestrojnych brzmień zawierusze, która słuch nasz raniła — co gorsza — duszę! A teraz do Hadesu! Panią naszą stopy tam właśnie w mroki niosły; chodźmyż więc w jej tropy. Wiernych służebnic orszak towarzyszy pani; w nieodgadłej znajdziemy królową otchłani. CHÓR Królowom dobrze jest wszędzie nawet w hadesowej ciszy; dostojna w jednym rzędzie z Persefoną towarzyszy. Lecz my zdane na przedpole, na asfodelowej łące, jak nieruchome topole, lub jak wierzby będziemy płaczące stały nad wód czarną topielą; a jeśli się wargi ośmielą słowo wyrzec — to słowo to właśnie, jak pisk nietoperzy lękliwy, jak poszum jesiennej iwy zaszeleści żałośnie i zgaśnie. PANTALIS Kto nazwiska nie zyskał w mozole, kto nie łaknie tego, co szlachetne — niech się rychło rozpłynie w żywiole! Bezimienne, żegnajcie, bezświetne! Ja tam idę, gdzie królowa moja; wierną jestem, kochającą sługą; dziś zasługa to nasza ostoja, lecz największą jest wierność zasługą. / Odchodzi. / CHÓR Światłości wrócone słonecznej u osobowości kresu — dzień będziem miały bezpieczny; nie wrócimy do Hadesu. Stoimy u przyrody nieśmiertelnej bramy, przyroda żąda nas, a my jej pożądamy. CHÓRU CZĘŚĆ PIERWSZA My pośród harf konarowych w poszepty, w szelest, w rozdrżenie zaklęte — pląsem wieczystym cicho żywotne strumienie z korzeni wabimy w gałęzie — aż drzewo w liście i kwiaty strojne jak drużka krakowska — swe barwy i aromaty w owoc zamienia; już owoc dojrzewa! Rumiane gody nęcą natychmiast radosny lud, nęcą ochotne trzody; zewsząd zbiegają się chętni, łasi na owocobrania; jak przed bóstwem gromada się schyla i w pas się nam kłania. CHÓRU CZĘŚĆ DRUGA My, w tle przestworzy zbłękitnionych, u turni ściany gładkiej, cichym wiewem kołysane — mgieł i świateł czujne swatki — gór słuchamy! — Czy dźwięk fletni, czyli orłów gniewna zwada, czy krzyk Pana przeraźliwy — głos nasz echem odpowiada. Gdy bór szumi — my szumimy! Grzmi — odkrzykujemy grzmotem i walimy w wierchów ściany dziesięćkrotnie burzy młotem. CHÓRU CZĘŚĆ TRZECIA My, siostry zwinne i płoche — płyńmy w rzek lśniące przeźrocza! wabią nas dale błękitne i olśnione gór zbocza. Coraz warciej, coraz głębiej, w meandrycznym pląsie wody syćmy sobą łąki, niwy i osiedla, i ogrody; a topole nadwiślańskie niechaj nad brzegami rosną, niechaj znaczą szlak, niech patrzą w żwawych nurtów grę radosną! CHÓRU CZĘŚĆ CZWARTA Dążcie wedle waszej woli, siostry nasze, latawice — my krążymy zwiewnym pląsem, kędy w słońcu lśnią winnice. Tam z dnia na dzień serca cieszy żmudna praca, trud winiarza, co w pilności miłującej z niepewności wiarę stwarza; kopie, miali, wiąże, prości, tnie, przycina wciąż, bez końca. Modli się do wszystkich bogów — najmocniej do boga słońca. A ladaco Bachus gnuśny mało wzrusza się trudami sługi swego; — leży w cieniu, pogziwając się z faunami, w wiecznym półśnie i zawianiu; bo już jego dba drużyna, by w piwnicach w zacnym chłodku nie zabrakło w dzbanach wina. Lecz bogowie nie próżnują: Helios sam się żwawo zwija, winne grona wietrzy, rosi, złotym żarem opowija; kędy winiarz skrzętnie baczył, plon stokrotny daje praca — nich się wszczyna na dojrzeniu, każdy krzew się gnie i zzłaca. Skrzypią kosze, dzwonią wiadra — lud się krząta, śpieszy, ładzi, zbiera grona, w znojnym trudzie znosi do ogromnej kadzi; tam jagody ciepłe, wonne, naciepane w beczek mroczy bezlitośnie zgniata, spienia i na miazgę mięsi, tłoczy. Aż tu zewsząd brzmi muzyka, kotły, fletnie i cymbały — już z misteriów się wyłania Dyoniza krąg wspaniały. Idzie orszak kozłonogów, kozionóżek chybotliwy, a pośrodku — zatkaj uszy! — kłapoucha ryk chrapliwy: I już wszystko pomierzwione! Wstyd do kąta! W koło drepce nóg i kopyt, racic rzesza; — każdy cmoka, siorbie, chłepce; pcha się zgraja, ręce pręży, bełkotliwie woła: wina! Czasem się ktoś opamięta — alić rychło tumult wszczyna i na umór pije dalej, aż się zwali z nóg pijany! Na moszcz miejsce! Na moszcz miejsce! Trza wypróżnić stare dzbany! / Zasłona spada. / / Na proscenium Forkiada prostuje się, olbrzymieje, zstępuje z koturnów, zdejmuje maskę i zasłoną, poznajemy Mefistofelesa, jeśli potrzeba, z całą gotowością wypowie objaśniający epilog. / AKT CZWARTY WIERCHY / Faust, Mefistofeles, Trzej Harnasie: Powicher, Łapcap, Krzepkodzierż, Zębate, zastygłe turnie, nadpływa chmura, przybija do brzegów turni, zatrzymuje się przed występem skalnym, rozdziela się. / FAUST / zstępuje z chmury / Z łodzi-chmury płynącej przez szklane przestworza, ponad dni przelot szybki, nad lądy i morza — wstępuję na wiszary strzeliste, promienne! Samotność u stóp moich! Przepaście bezdenne! Obłok znika powoli, rozwichrza się, kłębi — na wschód zmierza, pod słońce, ku zmodrzonej głębi. Patrzą zdumione oczy po nieba równinie, kędy zmienna, stukształtna chmura w dale płynie; ta sama, a wciąż inna; — o, nie mylą oczy! Oto się przeistacza w promiennej przeźroczy w olbrzymią postać hożej niewiasty zbudzonej — czyli to zjawa Ledy, Heleny, Junony? Majestatyczne piękno duszę moją pieści! Lecz już znika widzenie, ginie kształt niewieści, rozprasza się — w lodowców wsiąka srebrzystości; z nagła budzi myśl wielką zagasłej przeszłości! Wokoło mej postaci jasna mgła się snuje, pieści i skronie głaszcze, rzeźwi i raduje; unosi się, drży chwilę, już pręży — ku górze — splata w czarowny obraz na czystym lazurze. O! dawno nie zaznane młodości wspomnienia! Serce się blaskiem skarbów waszych opromienia, jutrznia na miłość wraca, słyszę skrzydeł drżenie — owo pierwsze spotkanie, pierzchliwe spojrzenie, co ponad lat zasobkiem, nad popiołem zgliszczy pięknem duchowej mocy jako gwiazda błyszczy. Płyniesz, urocza zjawo, w przestwór słońcem złoty i unosisz najlepszą część mojej istoty. / Wkracza but siedmiomilowy, za nim drugi. Zjawia się Mefistofeles, buty oddalają się poipiesznie. / MEFISTOFELES To się nazywa jazda! W cwał! Lecz cóż ty tutaj robisz pośród urwistych nagich skał! Do czegóż się sposobisz? Właściwie widok gór tych jest mi dobrze znany — podobnie zbudowane dno piekła i ściany. FAUST Zawsze baśniami sypiesz jak z rękawa — twa ulubiona, błazeńska zabawa. MEFISTOFELES / poważnie / Gdy ongiś Bóg (— właściwie znam przyczyny —) w głębie nas strącił z powietrznych przestrzeni do środka ziemi, w skalne rozpadliny, w stos wielkich ogni, żaru i płomieni — choć nam tam było jasno niezawodnie, to jednak w równej mierze — niewygodnie. I wnet też diabłów natłoczona tłuszcza kaszle i smarka, parska i popuszcza —; całe piekło pęcznieje jak gazowa bania, smród przeokropny — nie do wytrzymania! Zważ! gdy tak diabły gęsto poczną kadzić, toćże gaz piekło może wnet rozsadzić. I rzeczywiście! — Ziemia drży i stęka, skorupa się wydyma, wypręża i pęka! I tak się, widzisz, przysłowie sprawdziło: w wierchy wyrasta to, co dnem wpierw było. Zresztą już z nauk dobrze znasz tę śpiewkę, co to opończą lubi zwać podszewkę. Wygrana przy nas! Zmogliśmy otchłanie — w przestworach odtąd nasze panowanie. Tajemnica to jawna, choć dobrze ukryta; jej objawienie ludziom nieprędko zaświta. FAUST Góry są dla mnie nieme i wyniosłe, nie pytam, skąd, dlaczego? — Tak; kiedy przyroda wytężyła swe siły z niej samej wyrosłe, wraz się w niej dokonała jej ziemska uroda; roześmiały się szczyty, przepaście rozwarły, skały ku skałom, góry ku górom się wparły, pagórki zalesioną, szumiącą rodziną schylają się łagodnie ku cichym dolinom; wszystko rośnie i skwita w tej uciesze wiecznej, niepewne twej teorii hucznej, niedorzecznej. MEFISTOFELES Tak się mówi, tak to się tłumaczy, lecz kto obecny był — mówi inaczej. A ja tam byłem, kiedy w głębi wrzało, gdy lawa ogniem krwawiła Tatr czoła, gdy młot Molocha skuwał skałę z skałą, a rumowiskiem gór miotał dokoła. Wszak obce głazy zalegają pole po dziś dzień! — Któż to wytłumaczyć zdole? filozof? — nie potrafi! — obejrzy, wymierzy — no, skała, oczywiście! niechże sobie leży! Doprawdy, wiedza w błędnym drepce kole! Jedynie lud, ten wierny, gminny lud, wierzy nieustępliwie, wierzy niewzruszenie; od dawna trafił w sedno i wie, co to cud — i przeto diabeł u nich znaczy coś, jest w cenie. O kulach wiary idzie jaki-siaki przez czarcie mosty na wyżne diablaki. FAUST Bardzo pouczające! Rad słyszę wywody szatańskie o przyczynach i celach przyrody. MEFISTOFELES To mnie mało obchodzi; szkoda słów i sporu! To, że diabeł był przy tym, to mój punkt honoru. My jesteśmy stworzeni, aby zdziałać wiele, gwałt, bezrozum, zamieszki — oto nasze cele. Lecz chcę ciebie zapytać słowami prostymi: nic ci się nie podoba na tej naszej ziemi. Spójrz! Stąd, gdzie wzrok nasz z góry jak orzeł polata, widać sławę, bogactwo i królestwo świata; spójrz i powiedz niesyty, niezaspokojony, nie żywisz żadnej żądzy w sobie utajonej? FAUST Wielkiego czynu pragnę! Jakiego? — Zgadnij sam! MEFISTOFELES Odgadnę twe pragnienie i dobrą radę dam. Tobie by osiąść trza w stolicy, w ośrodku ruchu, gmatwaniny; ciasność zaułków, szum ulicy, stragany, rynki, krzątaniny; tutaj cebula i kapusta, ówdzie masarnie, szperki, łój, moc szynek, świńska połać tłusta — no, jednym słowem; smród i znój. Indziej bulwary i ogrody, wytworność, elegancja, mody, a dalej już — za miejską bramą, przedmieścia z wielką panoramą! Ejże! Z łoskotem i tupotem dudnią powozy tam, z powrotem — w mijaniu, potrącaniu, ścisku roi się ludek jak w mrowisku. Ty jedziesz wierzchem lub w karecie, a zawsze w co najgłębszy kłąb! Karmazyn jedzie! Patrzaj świecie. w tysiącznym rozdziawieniu gąb! FAUST Nie! Tego nie chcę! Zważ wyniki: cieszymy się, naród się mnoży, no i odżywia się niezgorzej i na naukę nawet łoży — cóż w rezultacie?: buntowszczyki! MEFISTOFELES Potem byś zamek zbudował wspaniały w miejscu uroczym i pełnym pogody; las, wzgórze, łąki wraz by się zmieniały na twe rozkazy w cudowne ogrody; w prawo i w lewo ściana zielenieje, wpodłuż się wężą drogi i aleje; rabaty w słońcu, świątynie dumania, które dąb stary lub lipa osłania; wodotryski, kaskady, fontanny strzeliste, chłodne groty, ruiny sztuczne, uroczyste; wszystko niby poważne — aliści w istocie syczy, pieni się, szemrze w figlarnej pustocie. Potem, by dam uroczych zacne uczcić wdzięki — wygodne i zaciszne stawić trza chateńki, w których najmiłościwszych udzielasz posłuchań poufnych, wśród miłostek i pieszczot, i gruchań. Mówię: „dla dam” — nie lapsus! — bo widzisz, mój drogi, piękno rozumiem zawsze tylko w liczbie mnogiej. FAUST Marną, choć modną sprawę waść zachwala; Faust nie przedzierżgnie się w Sardanapala! MEFISTOFELES Czegóż więc pragniesz, mężu zagadkowy? Czegoś, co pełne odważnej wielkości?! Bliskoś snadź krążył sfery księżycowej, przeto śnią ci się księżycowe włości. FAUST Na wielkie czyny sterczą przecie naszego globu widnokręgi, by dziełem wzbudzić podziw w świecie, dość mam odwagi i potęgi. MEFISTOFELES Więc sławy pragniesz? — o to chodzi! Znać! — śród heroin żył dobrodziej! FAUST Władzę zdobędę i posiędę włości! Czyn jest z potęgi, a sława z próżności. MEFISTOFELES Pochopnie mówisz! — Usłużni poeci imię twe wsławią na wiele stuleci — tak głupstwo twoje dalsze głupstwa wznieci. FAUST Spraw tych nie pojmiesz! Cóż twoja istota wstrętna, obleśna i zła pojąć może — ku czemu zmierza człowiecza tęsknota, jaka w człowieku żądza czynów gorze?! MEFISTOFELES A niechże będzie wedle woli twojej! Jakaż to mrzonka ciebie niepokoi? FAUST Ujrzałem oceanu odmęty wzburzone, piętrzyły się wysoko, ponuro zwieżone — cofały się i rozpęd biorąc z głębi leża runęły na piaszczyste podole wybrzeża. Patrzałem z gniewem. — Było to jak rozpasanie, co ducha wolność, jego praw poszanowanie łowi w sieć namiętności i krew w żyłach burzy, zamieszaniem uczucia rozstraja i nuży. Myślałem: to przypadek! — Lecz fale z łoskotem przelewając się w morze wróciły z powrotem; dopięły celu! Z dumą zakończyły wojnę, by po czasie znów napaść na brzegi spokojne. MEFISTOFELES / do widzów / Jeśli do powiedzenia nie masz mi nic więcej — to stare dzieje! Znam je od lat stu tysięcy. FAUST / w dalszym ciągu, gwałtownie / Morze czai się, cofa, z stu stron się odradza; niepłodne, stokroć gorszą niepłodność sprowadza; wzbiera, rośnie, grzmi, dudni; powodzią zgnilizny zalewa szmat pustyni obmierzłej, bezżyznej. Nabrzmiałe siłą fale rzygają z czeluści! Wracają! — Było pusto, teraz jeszcze puściej! Wysiłek bezcelowy; żywioł niespętany! poczułem w sercu rozpacz i strach mi nie znany, a duch mi nakazywał wskrzesić w sobie męstwo, wziąć się z morzem za bary i odnieść zwycięstwo! I tak też chcę uczynić! Wszak siła powodzi każde wzgórze omija, lękliwie obchodzi; choćby się rozszalała zalewu podnietą, małe wagórze zakłada protest! mówi: veto! Wielkie głębie wołają — i wraca w posłuchu. Tedy takie powziąłem ważne plany w duchu: — oby dożyć pociechy, by ląd ten odrodzić, butne morze od brzegu na zawsze odgrodzić; na rozhukaną bestię nałożyć kaganiec, pchnąć ją w głąb, poza brzegi, poza trwały szaniec. Punkt po punkcie plan cały rozważnie i śmiele, ułożyłem; pomocy żądam twej w tym dziele. / Werbel bębnów. Pobudka wojenna w dali poza widzami od strony prawej. / MEFISTOFELES To sprawa łatwa! — Słyszysz? pobudka niestrojna. FAUST Mądrego mierzi to! Więc znowu wojna?! MEFISTOFELES Wojna czy pokój — w tym rozum człowieczy, by korzyść umieć ciągnąć z każdej rzeczy; spryt w oka mgnieniu korzyść sobie stwarza, a więc do czynu, Fauście, sposobność się zdarza. FAUST Jakieś krętactwo nowe w myślach twych się rodzi; dość już mam tego! Powiedz jasno, o co chodzi? MEFISTOFELES Powiem! W mej co dopiero odbytej podróży spostrzegłem, że nasz cesarz w trosce żyje dużej. Znasz cesarza! Otóż to! Od onejże chwili, gdyśmy go szychem bogactw ułudnych bawili, zdało mu się, że ziemię z krasą i urodą może kupić; — cóż? nie dziw! Na tron wstąpił młodo, więc fałszywie wnioskuje, sądzić raczy mylnie, że może być, przypuszcza i pragnie usilnie, wierzy, że wtedy życie w pełnym zalśni czarze, gdy władza z używaniem w zgodnej pójdzie parze. FAUST Myli się oczywiście; komu dana władza, w panowaniu swe szczęście winien mieć jedynie; wola dumna mu myśli i czucia rozsadza, lecz przed nikim swych skrytych planów nie rozwinie; najzaufańszym tylko rozkaz szeptem daje — rozkaz już wypełniony! Świat przed cudem staje! Moc jego zawsze szczytem samotnym być winna, a droga używania jest wspólna i gminna. MEFISTOFELES Lecz w każdym razie cesarz używał! Jak jeszcze! Tymczasem w kraju wzrosły zamieszki złowieszcze; tak i siak, w lewo, w prawo, wszystko się kłębiło, uciekało przed sobą, swarzyło się, biło; zamek przeciw zamkowi, przeciw grodom grody, cechy z szlachtą o lepsze szły z sobą zawody — i biskup z kapitułą z gminą w walce srogiej; jak kraj długi, szeroki, same tylko wrogi. W kościołach krew się lała, a przed grodzkim murem, jakie się mordy działy, nie opiszesz piórem. W ludziach wzrasta odwaga; żyć znaczy się bronić! Tak oto sprawy stoją; cóż, szkoda słów trwonić. FAUST Sprawy stoją, chwieją się, padają, znów wstają, aż runą w siebie zbitą, pokłębioną zgrają. MEFISTOFELES Nikt się zbytnio nie kwapił do spraw tych uleczeń, każdy w pożarze rewolt swą chciał upiec pieczeń. Najmniejszy się nadymał! Zaczęło być głupio — więc się co najznaczniejsi zrzeszają i kupią i społem uradzają, że przyczyną złego jest cesarz niedołężny! — Wybierać nowego! Niech spokój zaprowadzi, zło zwaśnione leczy, niech broni swych poddanych, własność zabezpieczy, niech nowy zasiew wzrośnie na wczorajszej niwie, niechaj włada rząd nowy składnie, sprawiedliwie. FAUST Czuć w tym księżą robotę. MEFISTOFELES Juścić że rozruchy prowadzące do ładu bezpieczyły brzuchy; księża udział przyrzekli znaczny, oczywiście, i pobłogosławili rokosz uroczyście, a nasz cesarz, co przez nas tyle miał radości, w ostatniej walce siebie ratuje i włości. FAUST Żal mi go szczerze! Dobry był i nie ladaco. MEFISTOFELES Chodź! Sprawdzimy! Niech żywi nadziei nie tracą, Wyzwólmy go z opresji i wielkich frasunków; jeden ratunek tyle wart co sto ratunków. Kto wie, jak kości padną? — Gdy się zło przewali, ze zmianą szczęsną losu odzyska wasali. / Zstępują na niższy szczyt, skąd widać pozycje wojsk u dolinie. Odgłos bębnów i muzyki wojennej wzmaga się. / MEFISTOFELES Pozycja, widzę, dobra; byle jeno męstwo. Spieszmy z sukursem, Fauście, przeważym zwycięstwo. FAUST Czegóż się tutaj spodziewać mam? Czarcie mamidła! Złuda! Kłam! MEFISTOFELES Fortelów dla wygranej rzecz godziwa zażyć, racz to w związku z swym celem dokładnie rozważyć; gdy przy naszej pomocy cesarz tron odzyska, ty w lennie odeń weźmiesz pomorskie piaszczyska. FAUST Tyle już dokazałeś, więc liczę na ciebie; odnieś i dziś zwycięstwo walne w tej potrzebie. MEFISTOFELES Nie! Ty zwyciężysz i ty weźmiesz sławę, w twych rękach widzieć pragnę hetmańską buławę. FAUST Nie mnie, Mefiście, stawać pod buńczukiem, jestem w rzemiośle rycerskiem nieukiem. MEFISTOFELES Nad tym niechaj sztab się głowi, hetman będzie od parady; lecz ludzie muszą przyjść nowi, przetom powołał do rady pierwotnych mieszkańców gór, chłop w chłopa walny jak tur. FAUST Cóż to, powiedz, za postacie zbrojne? zwerbowałeś zbójników na wojnę? MEFISTOFELES Nie zbójnicy z jasełek ni szopki, ale butne i wdałe parobki. / Wchodzi trzech Harnasiów. / MEFISTOFELES Idą już moje chłopaki, niejednakie, różnolatki, różne zbroje i szyszaki; z nimi szlak do zwycięstw gładki. do widzów Dziś w żołnierza każde dziecię bawi, stroi się z radością; więc choć to alegorie — przecie przypadną do gustu waszmościom. POWICHER / młodzik, lekkozbrojny u pstrych szatach / Gdy mi kto koso spojrzy w oczy, zaraz mu pięścią mordę skuję, aż się psiajucha krwią zabroczy, rad, jeśli kości porachuje. ŁAPCAP / w wieku średnim, zbrojny porządnie, w bogatych szatach / Diabła są warte burdy głupie i czasu szkoda mówić o tym; ja tam, gdzie mogę, tęgo łupię, a wszystko inne przyjdzie potem. KRZEPKODZIERŻ / obstarny, zbrojny walnie, bez odzienia / Tak robić też się nie opłaci; łacno się wielkie mienie straci, gdy się nie żyje w statku, w mierze; dobrze jest brać, lecz trzymać lepiej; jeno gdy cię rozwaga krzepi, nikt ci ni grosza nie odbierze. / Wszyscy razem zstępują w dół. / NA STOKU GÓR / Faust, Mefistofeles, Cesarz, Hetman, Posłowie Heroldowie, Trabanci, Powicher, Łapcap, Krzepkodzierz, Markietanka Doworka. Z głębi odgłos bębnów i muzyki wojennej. Ustawiają namiot cesarski. / HETMAN Pomysł był dobry, mniemam, doskonały, że w tej dolinie obraliśmy leże, choć nieco ciasne dla wojsk armii całej; zwycięstwo przy nas! Bezwzględnie w to wierzę. CESARZ Niewczesna wszelka byłaby dziś sprzeczka; trapi mnie odwrót, bądź co bądź — ucieczka. HETMAN Sądzę, każdy strategik uzyskałby sławę z pozycji, w jakiej stoi nasze skrzydło prawe; spójrz, najjaśniejszy panie, niezbyt strome wzgórze, lecz i niezbyt dostępne; dla nas szanse duże, dla wroga jak najgorsze! Na pagórków tamie konnica przeciwnika w pół szarży się złamie. CESARZ Wybór miejsca pochwalam; obaczym, o ile odwaga zmieni przesmyk ten na Termopile. HETMAN Tu na halach i łąkach obaczysz swych wiernych, idących towarzyszy do boju, pancernych. Poprzez modrość mgły rannej błyskają kopije, wspaniały szyk wojenny snuje się i wije! Odwaga kipi w piersiach! Postawa ich sroga, wierę, natarcie gromkie z nóg powali wroga. CESARZ Dawno już nie widziałem tak mężnej postawy! Męstwo podwaja pułki, prowadzi do sławy! HETMAN O lewym skrzydle raport będzie zwięzły —: wojsko zajęło dróg skalistych węzły; ukryte w rozpadlinach pobok miedz i perci jest zwiastunem niechybnym nieprzyjaciół śmierci. CESARZ Więc idą sprzysiężeni fałszywi krewniacy, stryjowie i wujowie, bracia leda jacy; z dnia na dzień bezczelniejsi, coraz bardziej butni, cześć tronowi, moc władzy rabowali w kłótni, a potem powaśnieni kraj sponiewierali, aż już w jawnym rokoszu przeciw mnie powstali. Tłum raz na tamtą stronę, raz na tę przechodzi, aż wreszcie runął nurtem wezbranej powodzi. HETMAN Wraca posłaniec wierny wysłany na zwiady, spiesznie z gór schodzi, z gniazda wrogiej zdrady. POSEŁ PIERWSZY Dosyć nam się poszczęściło w tym niebezpiecznym dziele; podstępem szliśmy, to siłą — lecz dobrych wieści niewiele. Wielu ci hołdowniczą stwierdza swą wierność przysięgą — wierni, lecz bardzo się liczą z wzburzeniem i ludu potęgą. CESARZ Dla samosobków korzyść znaczy i zapłata; samolub czcią, wdzięcznością, wiernością pomiata. Niebaczni! Czas się pełni! Kres ma wszelka zdrada, spłoniecie wspólnym ogniem w pożodze sąsiada. HETMAN Drugi wysłannik wraca powoli, nieśmiele; znużony, widać, mocno — drży na całym ciele. POSEŁ DRUGI Najpierw ujrzeliśmy, panie, zamieszania i bezprawia, aż tu nagle, niespodzianie — samozwaniec się pojawia. Nazbiegało się też wiary na ten hejnał zakłamany — pod samozwańcze sztandary tłumy walą jak barany. CESARZ Ten uzurpator w samą porę się nadarza, czuję swe posłannictwo i godność cesarza. Jako żołnierz przywdziałem rynsztunek rycerski, teraz pragnę, by zalśnił w glorii bohaterskiej! Wśród festów dworskich, zabaw feerii bajecznej, czułem głód niebezpieczeństw, walk niedosyt wieczny; gonitwa do pierścienia wam zręcznym wystarcza, mnie lśnił się miecz ognisty i płomienna tarcza. Gdyby nie wasze rady, gry pacyfistyczne, byłbym was wiódł w zwycięstwa wspaniałe i liczne. Raz jeden wolnej woli słyszałem wołania, gdym się ujrzał w królestwie ogni i błyskania; waliły we mnie groźne roziskrzone głownie — tak, to było mamidło! Wielkie niewymownie! Sławy! Sławy! Zwycięstwa szum skrzydeł polata — dziś trza mi powetować zmarnowane lata! / Tu następuje odprawa heroldów z wypowiedzeniem bitwy uzurpatorowi. Wchodzi Faust z zapuszczoną do połowy przyłbicą, z nim Harnasie w znanych nam strojach. / FAUST Nie wołani stajemy, panie, przy twym tronie, hart, przezorność niesiemy ku twojej obronie. Wiesz o tym, że górale są wtajemniczeni w hieroglify przyrody i w mowę kamieni. Duchy, co opuściły już dawno równiny, pokochały, jak nigdy, wyniosłe wyżyny; tam, kędy ich bezdroży wielka cichość broni pracują w metalicznej zacnych gazów woni; budują, dzielą, łączą — na tym trawią życie, jedynym pożądaniem ich: nowe odkrycie. Palce ich delikatne; w ducha majestacie kształtują przeźroczyste, natchnione postacie; potem w krysztale, w głębi wiecznego milczenia widzą rozmaite ziemi dzieje i zdarzenia. CESARZ Słyszałem; wiarę budzą we mnie twoje słowa, lecz ku czemu, rycerzu, zmierza twoja mowa? FAUST Sabińczyk, nekromanta z Norcji, wzór wierności, zaznał, jak, panie, pomnisz, wielu przeciwności. Los straszliwy! Na męki ogniowe skazany, wszedł na stos! Żarem iskier syczących owiany już gorzał pośród bierwion, szczap płomiennych smołą, wałem żywego ognia spiętrzonych wokoło. Ani Bóg, ani szatan, złe, ni dobre duchy zratować go nie mogły! — Tyś strzaskał łańcuchy! To było w Rzymie. Żyw jest!! Odtąd wdzięczność jego nie gaśnie; myśli wierne kroków twoich strzegą. Nie pamięta o sobie od onej godziny — dla ciebie jeno gwiazdy bada i głębiny; on, Sabińczyk, nam kazał nieść tobie pomoce, wiernie stać przy twym boku. — Wielkie są gór moce; tu natura swobodna w potędze swej działa w czym tylko czary widzi tępa popów pała. CESARZ W dnie radosne, gdy mamy pełno gości wkoło, co przychodzą weseli, by użyć wesoło, cieszy nas każdy przybysz, co w gwary i szumy wchodzi i rozpycha się, i powiększa tłumy. Lecz ponad wszystko szczerą witany podzięką ten, co przychodzi do nas z wyciągniętą ręką i pomoc ofiaruje o rannej godzinie dnia wielce niepewnego — czym będzie? jak minie? Dziś właśnie nadszedł taki dzień; niech w dłoni waszej nie błyska gniewem brzeszczot ostrzonych pałaszy, uczcijcie chwilę ważną, w której tłum się kłóci, czy ze mną pójdzie, czy broń przeciwko mnie zwróci. Człowiek jest zawsze sam! Kto tron swój i koronę chce zabezpieczyć — w sobie jeno ma obronę. Niechajże samozwaniec, co przeciw nam staje, władcę kraju, cesarza szalbierczo udaje i wojsku marszałkuje, lennikami władnie — przeze mnie pokonany z mojej ręki padnie! FAUST Cokolwiek by rzeczono — aby sprawy ważnej dokonać — trzeba, abyś, panie, był rozważny. Czyliż hełmu nie zdobi piór szata wpaniała? on jest męstwa obrazem, jak głowa dla ciała; i cóż członki bez głowy? cóż sobie poradzą? z nią żyją, z nią zmierają, pod jej żyją władzą. Głowa ranna — one zranione też mdleją, a gdy głowa zdrowieje, i członki zdrowieją; już się też ramię kwapi ku mężnej obronie, podnosi tarczę, chroni przed razami skronie; już też i miecz posłuszny na woli rozkazy, zadaje nieuchronne i paruje razy, dzieląc szczęście z członkami, pełna mocy noga, depce kark pokonany nieszczęsnego wroga. CESARZ Gniew mój pustych na wroga nie rzuca pogróżek; uczynię dla stóp moich z dumnych łbów podnóżek! HEROLDOWIE / wracają / Ani sławy, ni uznania nie zaznaliśmy! — Zuchwali — nasze śmiałe, krewkie słowa salwą śmiechu przywitali: „Diabli wzięli już cesarza wraz z jego świtą niesławną — jeno echo baśń powtarza: był cesarz? — był, ale dawno!” FAUST Pragnienie najmężniejszych spełnia się! — W obronie majestatu stajemy wiernie po twej stronie. Wróg idzie! Twoje wojska oczekują znaku! Moment sprzyja! Każ trąbić hejnał do ataku! CESARZ Prym w tej sprawie ma hetman! Żołnierz zawołany! do Hetmana W twoim ręku komenda! Rozwiń wielkie plany! HETMAN Żołnierze! Prawe skrzydło wyruszy do boju! Wróg lewym następuje! Nim zajmie szczyt w znoju — żołnierze! śmiałą szarżą z młodym ducha męstwem natrzecie nań i walkę zwieńczycie zwycięstwem! FAUST Pozwól, hetmanie, aby ten bohater młody, co rwie się niecierpliwie w zwycięskie zawody — stanął w twoich szeregach: właśnie skrzydło prawe w bój rusza, niechaj idzie i pozyska sławę. / Wskazuje na stojącego po prawicy. / POWICHER / wystąpił / Kto mi tam ino spojrzy w oozy, jak go nie lunę w mordę ręką — ani nie piśnie, krwią się zbroczy, ze zharataną padnie szczęką. A kto się grzbietem do mnie zwróci przez łeb uwalę, szyję, krzyże — już się ta nigdy nie ocuci, ani się z ran tych nie wyliże. Tak środkiem pójdę czyniąc rum, a za mną wojska twego tłum —! Wróg się powali w zawierusze, we własnej, psiamać, skona jusze. / Wychodzi. / HETMAN Kolumna wojsk środkowa niech cicho wyrusza i spotkanego wroga do ucieczki zmusza. Spójrzcie na prawo! Bój wre niesłychany, natarcie pomieszało nieprzyjaciół plany. FAUST / wskazuje na pośrodku stojącego / Niechaj ten rączy zbyt długo nie czeka — porwie za sobą wojska jak wzburzona rzeka! ŁAPCAP / występuje / Niech prócz zwycięstwa wojska z tym się liczą, że trza się sutą obłowić zdobyczą; niech nie przepomną pośród bitwy tańca, że celem głównym dla nas: namiot samozwańca. Nie będzie on się długo rozpierał i śmiele — żołnierze! Hura! Za mną! Ja kroczę na czele! MARKIETANKA DOWORKA / mizdrzy się do niego / Chociaż nie jestem tobie żona, alem ci sercem poślubiona; ach! baba strasznie jest łapczywa — w sadzie owoce chybko zrywa! Nic ją nie wstrzyma, nie wystrasza — w zwycięstwo! Wolność! Dobra nasza! / Wychodzą oboje. / HETMAN Na lewą flankę wróg prawą naciera — tak, jak mówiłem; wszystkie siły wpiera. Pozycja nasza świetna — atak bezowocny; przesmyk zajęli nasi, są w przewadze mocnej. FAUST / wskazuje na stojącego po lewicy / Pozwól, panie, w bój ruszyć tej postaci męskiej — wzmocni mocnych i moment przyspieszy zwycięski. KRZEPKODZIERŻ / występuje / O lewe skrzydło nie ma strachu, panie, tam, gdzie ja jestem, pewne posiadanie; wiekiem swym i zaletą właśnie tą się szczycę, że sam diabeł nie wydrze, co raz w garść pochwycę. / Wychodzi. / MEFISTOFELES / schodzi z góry / Spójrzcie jak w całej przestrzeni, w każdym manowcu, szczelinie, zbroja srebrzyście się mieni! Gdy huf się podźwignie, rozwinie swe szyki bojowe wśród gór — z hełmów, karacen powstanie zwycięski za nami mur. cicho do wtajemniczonych słuchaczy Skąd przyszli? — ach! po cóż pytanie! Tam w arsenałach tak stali przy ścianach w niejednej sali, zbrojno i pieszo, i konno, i śnili swą chwałę pozgonną, jakoby nigdy nie zmarli — tak się w swych zbrojach rozparli —; mara zakuta przy marze: rycerze, królowie, cesarze. Jak cień za nimi się wlecze wyśnione ich snem średniowiecze. I cóż? — Ożywiam, inaczę te puste domki ślimacze i żenię diabłów z żelazem — lecz efekt będzie tym razem! głośno Słyszycie, jak się z sobą wadzą strachy? Chrzęszczą, szczekocą potrącane blachy! Łopocą strzępy chorągwi gorliwie na wietrze rześkim, gniewnie, niecierpliwie. Zważcie, lud stary i siarczyście zbrojny rwie się na boje nowe i na wojny! / Z gór przeraźliwe dźwięki puzonów. W szeregach nieprzyjacielskich wyraźne zamieszanie. / FAUST Cały widnokrąg w mroku tonie, a tu i tam rozbłyska, płonie czerwonych ogni wrogi rój; w pomroce krwawe błyszczą miecze; las, skały, ziemia i powietrze — już całe niebo rusza w bój! MEFISTOFELES Na prawej flance mocno! świetnie! Słusznieś młodzieńca tego chwalił; harnaś Powicher kropi setnie, jakby w boisko cepem walił. CESARZ Zrazu widziałem *jedno* ramię, teraz rąk tuzin wroga łamie; jakaś tam siła rządzi zła. FAUST W skwarnej Sycylii ileż razy jawią się złudne w mgle obrazy, rozchwiane w pełnym świetle dnia; wzniesione ku niebieskiej błoni, skąpane w egzotycznej woni — dziwne, drgające kryślą tła: urocze miasta, lasy, wody i kołyszące się ogrody maluje w słońcu zwiewna mgła. CESARZ Lecz dziw! Lecz dziw! po naszej stronie las włóczni światłem gromnic płonie — palą się ostrza naszych dzid — i sarabandą opętańczą na kopiach żywe ognie tańczą! Czy to mamidło, senny zwid? FAUST Są to, o panie, dawne ślady przeszłości zagubionej, bladej, gdy Dioskurów blask się tlił; płomień, na który przysięgali żeglarze przy wzburzonej fali — ostatek tu dobywa sił. CESARZ Lecz czyjeż to sprawiły czary, że nam przyroda swoje dary, swój najcenniejszy zsyła dział? MEFISTOFELES Czyjeżby? — Sabińskiego mistrza! On pomoc swą przyjazną ziszcza i gromi wroga w ogniu strzał. Wzburzony wrogów nawałnością, ratować przyszedł cię z wdzięcznością — choćby sam marnie zginąć miał. CESARZ Tak mnie tam wtedy wiedli z pompą i w splendorze; zapragnąłem spróbować — co też władza może — niewiele myśląc — bez krzyku, patosu — wyrwałem starca z płonącego stosu. Klerowi nie w smak był mój czyn; chciałem, zrobiłem; łaski jego z powrotem nigdy nie zdobyłem. Pamięć krzepkiego czynu starość mą umila, miałażby wydać owoc owa dawna chwila? FAUST Z lichwą wraca się czyn z serca poczęty. Lecz spójrz! — Nad tobą w chmurze słońcem uśmiechniętej dostrzegam znak przedziwny, obraz wróżby rzadkiej — uważaj! — może rozwiązanie poda nam zagadki. CESARZ Orzeł strwożony leci, zatacza kolisko, za nim gryf rozjuszony! Naciera nań blisko. FAUST Wierzę, że wróżba zagadkę wyjaśni, Gryf jest zwierzęciem urodzonym w baśni, czyż może taka nierealna postać we walce orłu prawdziwemu sprostać? CESARZ O już się zwarli pośród chmur! Srożą się dzioby, prężą szpony do uderzenia i obrony — walczą w zawiei krwawych piór. FAUST Gryf słania się jakby przed zgonem, zmierzwiony, skrzydła zmięte składa i z podwiniętym lwim ogonem pobity w skalne złomy pada. CESARZ Zdumiony, pragnę dopatrzyć się treści, oby się stało tak, jak wróżba wieści! MEFISTOFELES / ku prawej stronie / Ależ nasi kropią żwawo, — to się zowie krzepka rzesza; wróg już całą flanką prawą cofa się i szyki miesza — w swoje skrzydło lewe wpiera. W miejsce słabe nasi duchem lecą! — burza wre i wzbiera! Walą po łbach jak obuchem! W błyskawicowym rozpędzie jak dwie rozjuszone fale runęły wojska rząd w rzędzie — co za wściekłość! Co za męstwo! Bitwa rozgrana wspaniale! Po naszej stronie zwycięstwo! CESARZ / ku stronie lewej do Fausta / Spójrz! Po lewej coraz gorzej, wojska nasze jakby w matni w dół zstępują; coś ich trwoży — z turni zeszli już ostatniej; zaprzestali walki — w dali nagłe wrogów głośne krzyki, pewnie wąwóz sforsowali! Oto marnych sztuk wyniki! Na to grzeszne czarnoksięstwo, aby odniósł wróg zwycięstwo?! / Pauza. / MEFISTOFELES Już lecą moje kruki czarne, przeczuwam wieści z boju marne, obawiam się, że z nami źle. CESARZ Cóż ptaki te zjawione nagle? Kierują ku nam krucze żagle, któż je z kurzawy bitwy śle? MEFISTOFELES / do kruków / Usiądźcie blisko mego ucha; nie zginie, kto was wiernie słucha — dziś wasza rada przyda się. FAUST / do Cesarza / Gołębie znasz, cesarska mości, co to i z najdalszych nawet włości wracają, gdzie ojczysty próg. Dobra z nich poczta w czas pokoju, wytrwałe i nie szczędzą znoju — lecz w czasie wojny lepszy kruk. MEFISTOFELES Jak przeczuwałem — złe posłanie, w cesarskiej armii zamieszanie, lęk ją przy skałach zmógł. Wierchy zdobyte, los się zmienia… To byłby orzech do zgryzienia, gdyby i przesmyk zajął wróg. CESARZ Okpiliście mnie w rezultacie, cesarza we więcierzu macie — grozą przejmuje wasza sieć. MEFISTOFELES Jeszcze zwycięstwo możem mieć! Głowa do góry! Sursum corda! Przy końcu walki dzierż się korda. Poselska moja czeka brać; rozkaż! bym też mógł rozkaz dać! HETMAN / nadszedł w czasie tych słów / Gdyś wszedł w stosunki bliskie z tymi szalbierzami, miałem kiepskie przeczucie; wszakże to, co mami, trwałym szczęściem nie darzy; w ciągłej trosce żyłem; co teraz? Nie wiem! Radźcie; ja swoje zrobiłem. Niechaj ci dalej wiodą swe dzieło nieprawe! ja w twoje ręce składam hetmańską buławę. CESARZ Zachowaj ją na lepsze, sposobne godziny, może się szczęście jeszcze raz pokuma z nami; mierzi mnie wstrętna zjawa tej groźnej widminy i te jego konszachty poufne z krukami. do Mefistofelesa Nie mogę tobie buławy dać, godniejszy ją posiędzie. Rozkazuj teraz, ratuj, radź! Co może być, niech będzie. / Wchodzi z Hetmanem do namiotu. / MEFISTOFELES Niechże go strzeże marne godło! Nam by się z tym niedobrze wiodło, dostrzegłem na nim krzyża znak. FAUST Co teraz robić? MEFISTOFELES Już zrobione! — Pomoże nam ten kruczy ptak. Dalejże, czarne kmotry! Bierzcież nas w obronę! Dalejże nad jezioro! Na służbę i czyny — proście o złudność nurtów faliste Undyny; znanym niewieścim kunsztem sprawnie im się uda rozdzielić od istoty pozorów przyczyny, tak, iż każdy by przysiągł, że to fakt, nie złuda. / Pauza. / FAUST Do pięknych panien nasze kruki dobrały się przez pochlebstw sztuki; oto już słyszę szmer strumienia — ze suchych grani, z skał urwiska, żywotne, lśniące źródło tryska! Zwycięstwo w klęskę się przemienia. MEFISTOFELES Tego nam trzeba było! Zmiana w oka mgnieniu! U śmiałych taterników dusza na ramieniu. FAUST Strumień się zmienia w sto strumieni; z rozpadlin lśni się, iskrzy, mieni — zdwojonym pędem wsparł się łukiem, spieniony z szumem, grzmotem, hukiem, już stawem zlustrzył się w kotlinie i mknie w kaskadach ku dolinie. Wrogów szeregi jak wiór, śmiecie, wzburzona fala zmyje, zmiecie; w skały nawrotem strumień kuje — aż mnie samego lęk przejmuje. MEFISTOFELES Mnie wzroku złuda wód nie mroczy, lecz łacno ludzkie okpić oczy; czarowne bawi mnie zdarzenie. W dół pędzą zbitą, trwożną zgrają i zdaje im się, że pływają — lęk przed stonięciem tak ich żenie, a przecież sucho, twardo wszędzie; teraz już z nimi krucho będzie. Kruki wracają. Przed wielkim mistrzem chwała was nie minie; Alić same mistrzostwo swe okażcie w czynie: lećcie raźno do kuźni, gdzie górskie podciepki w zawiei iskier żywot wiodą krzepki, gdzie ciągłe kucia, tupoty i stuki. Z mańki ich zażyć trza, pleść banialuki, aż was lud karli tym ogniem obdarzy, co to płonie i pryska, iskrzy się i żarzy. Tego nam trzeba. Wprawdzie błyskawice lśniące na widnokręgu, nocą gwiazdy spadające, to w lipcu rzecz zwyczajna; ale w krzach i w lesie wynaglone błyskania zuchwałe i biesie, ale gwiazda, co syczy na mokradłach mrąca — to sprawa diablo rzadka i niepokojąca. To musicie uzyskać; bez zwlekań, od razu; próbujcie najpierw prośby, a potem rozkazu. Kruki odlatują. Dzieje się wedle słów Mefistofelesa. Na wrogów już całunem gęste padły mroki; po omacku się snują, lęk spętał ich kroki; błędne ognie ich mamią; — błysk oślepiający! Wspaniale! Byle nieco muzyki trwożącej. FAUST Rynsztunek, oniemiały w muzealnym grobie, ożył na świeżym wietrze i stężył się w sobie; chrzęści, rzęzi, charkocze, podzwania jak żywy; dźwięk przedziwny, cudaczny, straszliwie fałszywy. MEFISTOFELES Świetnie! Już na nic prośby, groźby — drży ziemia od rycerskiej kośby, jak to za dawnych, dobrych lat; ożyła świetna zbroic krasa, tamci do lasa, ci do sasa — na swego brata dybie brat. Klątwą dziedzictwa powołani, zażarci i nieprzejednani, antagoniści walczą wieczni! Doprawdy, niech cię piorun trzaśnie, nienawiść stronnictw, partii waśnie — w zgubę prowadzą najskuteczniej. Wre walka! Huk się w turnie niesie, harmider wstrętny, wycia biesie, okropna jatka, rzeź sobacza! Więc dokonana już zagłada; wrzawa nacicha i opada — po skałach się w doliny stacza. / Orkiestra rozbrzmiewa nieustającą wrzawą bojową, w miarę rozwoju akcji zmienia się w dziarski, triumfalny marsz. / W NAMIOCIE SAMOZWAŃCA / Cesarz, Hetman Koronny, Podkomorzy, Stolnik, Strukczaszy, Prymas-Kanclerz Koronny, Łapcap, Doworka, Trabanci. Tron; przepych. Harnaś Łapcap i Markietanka Doworka / DOWORKA Pierwsi jesteśmy z całej rzeszy! ŁAPCAP Pierwszy przychodzi, kto się śpieszy. DOWORKA Tutaj się można w skarbach pławić! Od czego zacząć? Co zostawić? ŁAPCAP Ten cały namiot — złota kadź! Aż oczy bolą; co tu brać? DOWORKA Rozpocznę od kilimu tego, siennik mam, wiecie, do niczego. ŁAPCAP Ach! Cóż za damasceńska stal, tego nie zabrać — byłby żal! DOWORKA Płaszcz ten czerwony w złote pasy! toż to marzenie! co za czasy! ŁAPCAP / zabiera zbroję / Najlepsza w ręku taka szabla, z nią furda strachy, przemoc diabla! Zgarniają ręce twe zażarte, a wszystko funta kłaków warte. Rzuć to i czyń, co ja tu czynię, korzystną zajmij się robotą, zabierz na plecy, babo, skrzynię, w niej żołd żołnierski, samo złoto. DOWORKA Piekielny ciężar! Szkoda zwady, z miejsca nie ruszę, nie dam rady. ŁAPCAP Grzbiet masz rozległy! Schyl się! Jeszcze! Ja ci to dźwignę i umieszczę. DOWORKA Gwałtu! Już po mnie! Co za męka! Ciężar mnie złamie, krzyż mi pęka! / Skrzynia spada i rozwiera się. / ŁAPCAP Masz! Rozsypało się, psiajucha; prędko — pozbieraj do fartucha! DOWORKA / przyklęka / Pomóż! by prędzej szło zbieranie — i tak nam dosyć się dostanie. ŁAPCAP No — dosyć będzie! — Trza dać nura! DOWORKA / wstaje / Sto diabłów! W tym fartuchu dziura! Gdzie stąpisz, sypią się dukaty, trwonisz niebacznie plon bogaty. TRABANCI CESARSCY A wy tu po co w tym namiocie? Grzebiecie się w cesarskim złocie? ŁAPCAP Kto pierwszy szedł, gdzie walka sroga — słusznie łup syty sobie bierze; a to jest przecież namiot wroga, a myśmy także żołnierze. TRABANCI Zły się obyczaj stąd wytwarza: żołnierz i złodziej w jednym rzędzie; kto pragnie w służbie być cesarza, niechaj wojakiem prawym będzie. ŁAPCAP Tę prawość waszą dobrze znam: to kontrybucja! Gadaj zdrów; — wszystko do kupy wielki kłam — brać! to najmilsze z waszych słów! do Doworki Co masz, to dzierż! Już po obławie — Chodź! Patrzą na nas niełaskawie. / Wychodzą. / TRABANT PIERWSZY Czemużeś tak bezczynnie stał? ja bym był draba w mordę prał! TRABANT DRUGI Doprawdy nie wiem; z sił opadłem; wydali mi się złym widziadłem. TRABANT TRZECI A mnie się w oczach zamroczyło, wszystko się jakby mgłą okryło. TRABANT CZWARTY Jakby nas dziwny spętał czar — strach się podstępnie zewsząd skrada; przez cały dzień obłędny skwar — ten stoi — tamten nagle pada — wleczemy się, a walka trwa; znów nowy atak! Krzyk: do broni!! Wróg pada! W oczach krwawa mgła, a w uszach dźwięczy, brzęczy, dzwoni! Wreszcieśmy doszli tu — jak w śnie — lecz jakim cudem, któż to wie?! / Wchodzą Cesarz i Dostojnicy. Trabanci oddalają się. / CESARZ Więc stało się! Zwycięstwo! Wróg nasz rozgromiony, rozsypał się w popłochu w cztery świata strony. Skarby, kobierce, bezład poniechanych zbroi, zdrajca umknął sromotnie, a tron pustką stoi. Pośród trabantów wiernych i wypróbowanych, oczekuję łaskawie hołdu mych poddanych. Zewsząd radosne wieści: władza ma uznana, powstańcy pokonani we mnie widzą pana! Chociaż się czarnoksięstwo wdało w naszą sprawę, zwyciężyliśmy sami i zyskali sławę. Przecież często przypadek walczącym pomaga: grad kamienny, deszcz krwawy nieprzyjaciół smaga, z przepaści czasem rozbrzmi głos straszny i srogi — dla nas hejnał otuchy, wrogom chorał trwogi. Pokonany upada; hańba go przeżyje; zwycięzca z łaską bożą wian tryumfu wije. Nie potrzeba rozkazów! W tej dziejów niedzieli Veni creator wzlata z milionów gardzieli. Chwila to osobliwa; chcę przeto i muszę — co tak rzadko czyniłem — w własną spojrzeć duszę: młodość wartości życia poznać się nie sili, lata dopiero uczą cenić wagę chwili. Postanawiam dziś przeto, dostojnicy, z wami dzielić się panowaniem, władzą i włościami. do pierwszego Książę kochany! Stałeś na armii mej czele, w chwili ważnej działałeś rozważnie i śmiele; bądź hetmanem koronnym! Oby z tego miecza spłynął wieczysty pokój i dostatnia piecza. HETMAN KORONNY Gdy wierne wojska, które rokosz uśmierzyły, wzmocnią grody graniczne i władzy twej siły — zezwól, abyśmy w zamku rycerskich komnatach ucztę zacną sprawili przy setnych wiwatach; wtedy ja, miecz ten dzierżąc, przy twym majestacie stał będę, wierny strażnik, na twej chwały czacie. CESARZ / do drugiego / Ty, który z męstwem łączysz takt i miarkowanie, bądź wielkim podkomorzym! — Niełatwe zadanie; przewodzić będziesz dworskim, co to bałamutni do usług mniej są skorzy, a bardziej do kłótni. Ty w splendorze godności bądź odtąd przykładem, jak panu i dworowi służyć grzecznym ładem. WIELKI PODKOMORZY Wielkie zamysły pańskie wypełniać — zdrój łaski! Dobrym pomóc, nie szkodzić złym, godzić niesnaski, otwartość bez chytrości, niekłamana pogoda — za wszystko twe spojrzenie — najwyższa nagroda! Jeślibym mógł o uczcie marzyć nazbyt śmiało — pragnąłbym podać tobie miednicę wspaniałą i potrzymać pierścienie — abyś chłodną wodą rzeźwić mógł ręce; — wzrok twój będzie mi osłodą. CESARZ Myśleć nie chcę o uczcie! Zbyt poważna chwila; lecz niechaj! Radość krzepi, przed czynem posila. do trzeciego Ty bądź wielkim stolnikiem! Twoje panowanie: zarząd dóbr, białozory, psiarnie, polowanie. Mniemam, z spichrzy i spiżarń wyrugujesz braki i wedle pory roku nagodzisz przysmaki. WIELKI STOLNIK Post dla mnie obowiązkiem, póki mego pana nie nasyci potrawa nadobnie podana; kucharze i włodarze będą się starali o zamorskie korzenie i wczesność nowalii. Znam gust twój, więc skieruję zarządzenia pilne nie na zmyślne potrawy, lecz proste i silne. CESARZ / do czwartego / Że to jednak do uczty stała chęć was bierze, bądź mi wielkim strukczaszym, młody bohaterze. Więc gospodaruj pilnie, niech nasza piwnica najlepszymi winami godnie się zaleca. Lecz zważ, że cześnik trzeźwość w estymie mieć musi, niechże cię więc sposobność niewczesna nie skusi. WIELKI STRUKCZASZY Wasza cesarska mości! Nim się człek spostrzeże, młodość, byle jej ufać, prym przed mężem bierze. Więc i ja starań znacznych dołożę sowicie, abyś miał najpiękniejsze, urocze nakrycie; kredens twój złotem, srebrem, kryształem przystroję, a ulubiony puchar złożę w ręce twoje: puchar z szkła weneckiego, mający tę cnotę, że zdwaja i moc wina, i picia ochotę, a chroni przed upiciem; — choć ufać nie można — zbawienniej chroni twoja pomierność ostrożna. CESARZ Każde w tej ważnej chwili powiedziane zdanie, niechajże znajdzie u was pełne zaufanie. Słowa cesarskie nie dym, nie mgła jego dary; wiem, że chcecie, i słusznie, potwierdzenia wiary: dokumentu z pieczęcią. — W zdarzonej godzinie nadchodzi mąż, co z kunsztu prawniczego słynie. / Wchodzi Prymas-Kanclerz Koronny / CESARZ Kiedy szczytowy kamień zepnie już sklepienie, budowa trwać na wieki będzie niewzruszenie. Czterech kniaziów tu widzisz; w rozmowie łaskawej, domu i dworu ważne omówiłem sprawy. Lecz gdy chodzi o rządy i ład w państwie całem — dzielę je między pięciu was, których wybrałem. Splendor wam się należy i znamię pańskości, przeto zwiększę granice waszych posiadłości dziedzictwem tych, co rokosz przeciw mnie podnieśli. Wam, wiernym, łaska moja szmat ziemi wykreśli, równocześnie i prawo będzie wam nadane rozrostu dóbr przez kupno, zajazd lub zamianę. Więc dalej postanawiam, byście władzy swojej zażywali bez przeszkód, jak kniaziom przystoi. Jako sędziowie wielcy ferujcie wyroki, bez odwołań niech będzie wyrok wasz wysoki. Podatki, dziesięciny, dzierżawy i myta, żupy, mennice — wasza własność prawowita. Tak oto wdzięczność zacna, co w sercu mym płonie, stawia was, bliscy moi, przy cesarskim tronie. PRYMAS Dank ci, panie, składamy w należnej powadze. Wzmacniając nasze siły, wzmacniasz swoją władzę. CESARZ Was pięciu wznoszę w godność wielką i robotę. Panuję jeszcze, żyję i żyć mam ochotę. Lecz wielkich przodków moich poważna gromada napomina, o końcu niespodzianym gada. Przyjdzie mi świat porzucić, w duchów stanąć rzędzie, tedy wybrać następcę waszym czynem będzie. Elektowi tron dacie; niech panuje śmiele i zakończy zamieszki w pokojowym dziele. KANCLERZ KORONNY Z uczuciami dumnymi i wraz pokornemi korzą się tobie wielcy książęta tej ziemi. Dopóki w piersiach wierna kołace się dusza, jesteśmy ciałem, którym wola twa porusza. CESARZ A więc umowa stoi między nami święta; dokumentem potwierdźmy te pacta conventa. Zażywajcie dóbr waszych i samodzielności; jeden warunek kładę: niepodzielność włości. Jakkolwiek rozszerzycie wasz okręg lenniczy, najstarszy syn niech całą posiadłość dziedziczy. KANCLERZ KORONNY Statut piszę z treści twych słów na pergaminie, niech na wieki twym szczęściem i naszym zasłynie. Skryba zdobnie przepisze, a pobok pieczęci twój podpis prawomocnie dokument uświęci. CESARZ Posłuchanie skończone! Co dzień przyniósł w dani, rozważcie to samotnie, w duchu zasłuchani. / Świeccy dostojnicy wychodzą. / PRYMAS / zostaje, mówi patetycznie / Kanclerz wyszedł, lecz prymas nie pójdzie tą drogą; zostaje, aby, panie, służyć ci przestrogą! Ojcowskie serce moje lęk kąsze żałosny! CESARZ Jakież troski cię gnębią w chwili tak radosnej? PRYMAS Zmaga mnie boleść gorzka, strach o duszę trwoży — sojusz z czartem zawiera pomazaniec boży! Wprawdzie tron odzyskałeś, ale w sposób kręty i Bogu na pohybel, i Stolicy świętej! wzniesie papież nad państwem karzącą prawicę, przeklnie cię i rozkaże przełamać gromnicę. — A ów dzień koronacji? czyż zapomnieć może, że w pierwszym błysku łaski cesarskiej korony, cały świat chrześcijański został pohańbiony? Uderz się w piersi! I daj zadośćuczynienie, spraw, by wraży szmat ziemi zyskał uświęcenie: tam, gdzieś zajął obozem całą wzgórzy stronę, gdzie złe duchy się zbiegły na zgubną obronę, gdzieś posłuch dał skwapliwy czeredzie kłamliwej — stwórz kalwaryjskich dróżek odpust świątobliwy; postaw klasztor, a przy nim fundację posażną: wzgórz poszytych borami przestrzeń daj poważną, zielone, bujne łąki, lśniące, rybne stawy, strumyków sporą ilość, co w szumie siklawy spadają na dolinę, gdzie srebrzystą wstęgą zalecają się łanom, pastwiskom i łęgom — dodajże w szczodrej łasce jeszcze tę dolinę, a tedy pełen skruchy zmażesz swoją winę. CESARZ Zbłądziłem ciężko! Każdej imam się ofiary; wykreśl one granice wedle własnej miary. PRYMAS Niechaj te miejsca, grzechem skażone, rozgorzą poczętą w skrusze kornej, świętą służbą bożą. Już widzę wzrokiem ducha zwarte bloki muru i jutrzenkę grającą na piszczałach chóru. Kościół rośnie, zakwita złotym kwiatem krzyża, łaska jego przez nawy wiernym się naniża; płyną w bramy pielgrzymki w modlitwie skruszonej, z gór i dolin wołają rozśpiewane dzwony — ze wszystkich wież wołają tym podniebnym biciem: grzeszniku! nowym ciebie obdarzymy życiem! Oby dzień poświęcenia wielki, uroczysty spromienił się splendorem twej zbożnej asysty. CESARZ Niechże nabożne dzieło milionowej rzeszy mówi o chwale Boga, a mnie niech rozgrzeszy, Rzekłem! Skrzepiony w duchu i pełen radości. PRYMAS Szczęsny ewentus sprawy żąda formalności. CESARZ Spisz więc akt erekcyjny z prawami nadania i jak najrychlej przynieś go do podpisania. PRYMAS / już się był pożegnał, jednak wraca jeszcze / Dziełu zapewnić rozwój trzeba przez daniny, przez wieczyste pogłówne, czynsze, dziesięciny; chcąc godziwie utrzymać przyklasztorne wzgórze i gospodarkę całą — to koszta są duże. By klasztor stanął szybko na takiej pustoszy — sięgnij do swej szkatuły i nie żałuj groszy. Zważ, że z dala sprowadzać trzeba materiały, drzewo, wapno i łupek — to koszt też niemały. Podwody dadzą chłopi, gdy się im powtórzy, że kościół błogosławi temu, kto mu służy. / Wychodzi. / CESARZ Ciężkie są me przewiny; Grzechy wielką zmorą; Te szalbiercze praktyki kosztują mnie sporo. PRYMAS / jeszcze raz powraca, z czcią najgłębszą / Wybacz, panie! — Szalbierza, co z złych kunsztów słynie, obdarzyłeś pomorzem; klątwa go nie minie! Słusznie przeto w twej skrusze kościół ma nadzieję, że i z tych dóbr mu przyznasz cła i przywileje. CESARZ / opryskliwie / Jeszcze morze przez piaski lądów tych przecieka. PRYMAS Kto cierpliwość i prawo ma — ten się doczeka. Wierzę, że przywilejów zaszczyt nam przypadnie! / Wychodzi. / CESARZ / sam / W ten sposób całe państwo mógłbym rozdać snadnie. AKT PIĄTY POMORZE / Wędrowiec, Filemon, Baucyda. / WĘDROWIEC O, lipy stare, mroczne, witam was po raz drugi — pod wami dziś odpocznę po wędrówce długiej. Tak — ta sama zagroda, która mnie przytuliła, gdy mórz wzburzona woda na brzeg mnie wyrzuciła. Co też z gospodarzami? żyje pobożna para? już wtedy przed latami przygarbiona, stara — Zacni ludzie! w tęsknocie do was idę; witajcie! szczęśliwego w swej cnocie zmierzchu zażywajcie. BAUCYDA / staruszka zgrzybiała / Cicho, przechodniu sercu miły, cicho! — śpi zacny mój małżonek; sen długi krzepi starca siły na pracowity, krótki dzionek. WĘDROWIEC Tyżeś to, matko, sercu miła? korzę się tobie w dzięce zbożnej. Tyś mnie do życia przywróciła, ty i małżonek twój pobożny. Wasze to serca cud sprawiły. ożyłem w waszych serc obronie. / Wchodzi Filemon. / Tyżeś Filemon sercu miły, coś morskie przemógł dla mnie tonie? Waszego ognia płomień pilny, waszego dzwonka srebrne bicie, z toni wyrwały mnie mogilnej i wam zawdzięczam życie. Nad bezgraniczne idę morze, piach ucałować, złożyć modły; o, niezbadane drogi boże, które mnie w cichy dom wasz wwiodły. / Zmierza ku brzegowi. / FILEMON / do Baucydy / W ogródku naszym pod lipami posiłek przyładź jak należy; on się zatrwoży widziadłami i oczom nie uwierzy. / do Wędrowca, przy nim stanąwszy / Pomnisz tu morską toń wzburzoną? — fala za falą się przelewa — a oto ogród założono, grzędy i kwiaty, krzewy, drzewa. Starcem już byłem, słabe ciało mogłożby sprostać pracy takiej? — w miarę jak sił mych ubywało, morze zmieniało szlaki. Przyszli mędrkowie, śmiała czeladź — kopali rowy, tamy, jazy — zdołali morze z piachów przelać, posłuszne na ich rozkazy. Dziś lasy tu zieleniejące — łąki, ogrody, wsie, spowiły — Lecz już zachodzi, synu, słońce, chodź na posiłek, gościu miły. Tam w zorzy żagle się czerwienią, — dołem spływają nocne mroki — jak ptaki umykają cieniom, do gniazd mkną — tam, gdzie port głęboki. I tak cofnięty, zagubiony, modry pas morza w mgle się mieni — jak okiem sięgnąć w obie strony krąg zaludnionej przestrzeni. / Podeszli do stołu pod lipami, zasiedli we troje do wieczerzy. / BAUCYDA Dlaczego milczysz, gościu miły? nietknięte mleko i razowiec. FILEMON Te zmiany tak go zadziwiły! Ty lubisz mówić, opowiedz — BAUCYDA Dziwy się, wielkie dziwy, działy; do dziś mnie straszą lęki — bo to i ten wypadek cały z szatańskiej był poręki. FILEMON Że brzeg darował i mieliznę cesarza winić niepodobna; herold ogłosił darowiznę wszem wszystkim, każdemu z osobna. Tu niedaleko mej zagrody pierwsze na tamy bito pale; namioty, domki! — wnet ogrody i pałac z piachów wzrósł wspaniale. BAUCYDA W dzień się tłum łudzi krząta z wrzawą, niewiele pociech z ich mordęgi — aż w nocy ognie błysły krwawo, nazajutrz wał się piętrzy tęgi. Ofiary — straszne, któż policzy?! nocami krzyki, wycia szału! morzem w dal płynie błysk zwodniczy! rano już wody lśnią kanału. Bezbożnik! Boga nie ma w duszy! pożąda naszej ojcowizny; potęgą władzy swej się puszy i chce nas zaprząc do pańszczyzny. FILEMON Przecież zalecał nam zamianę na folwark zacny i — obszerny — BAUCYDA Te wodne lądy zakłamane! Trwajmy na straży domu wiernej! FILEMON Ostatni promień słońca kona, więc na modlitwy iść nam trzeba, oddzwonić ave, wznieść ramiona, z ufnością skarbić łaski nieba. PAŁAC / Faust, Mefistofeles, Trzej Harnasie, Strażnik Linceusz. Rozległy wirydarz, wielki, równy kanał. / STRAŻNIK LINCEUSZ / przez tubę / Słońce zapada; karawele chyżo sterują do wybrzeża — łódź spora płynie na ich czele, przez kanał ku nam zmierza. Chorągiewkami wiatr kolebie, Rośnie w przystani masztów las; pieśń marynarzy wielbi ciebie — twojego szczęścia nadszedł czas. / Dzwonek podzivania od wybrzeża. / FAUST / starzec stuletni przechadza się w zamyśleniu, wzdrygnął się / Znów to dzwonienie! Jak zdradliwa strzała rani mnie dzwonu głos. Przede mną chwała pańskości mojej, a za mną zgryźliwie szydzi włość mała ze mnie urągliwie i zda się mówić: „nie wszystko jest twoje!”; tak samo brzęczą zazdrośników roje; ta nędzna chata w lipach, kapliczkach spróchniała — nie moje! — a ilekroć myśl ku nim wzleciała, obcym cieniem zmrożona uciekła przed nimi; Precz z oczu! Ziemia płonie pod stopami mymi! STRAŻNIK / z wieży; jak poprzednio / Łódź się na dalach kładzie, i wieczornym wiatrem płynie! piętrzą się na pokładzie tłumoki, wory, skrzynie. / Zbliża się wspaniała łódź przepełniona barwnym, egzotycznym ładunkiem. / / Mefistofeles z trzema Harnasiami. / CHÓR Już lądujemy o znaczonej godzinie, witajże nam, witaj miły gospodynie. / Wysiadają, ładunek znoszą na ląd. / MEFISTOFELES Dobrześmy się dziś spisali! Jazda z okrętami dwoma — mniemam pan nas dziś pochwali — bo wracamy z dwudziestoma. Wielki czyn i czyn mozolny — spójrzcie na tych pak spiętrzenie! Morze wolne i duch wolny — nie ma czasu na myślenie! Decydować trza znienacka — byle okręt złowić, zoczyć — gdy już trzymasz — mina chwacka! czwarty łatwo już przytroczyć; gładziej jeszcze z piątą nawą; kto ma siłę, ten ma prawo; „co” rzecz pierwsza, „jak” ostatnia; chyba wiem, co marynarstwo: nierozdzielna trójca bratnia to: wojna, handel i korsarstwo. HARNASIE / razem / Ani dziękuje, ani nie wita, jakby to było sprawą zwyczajną! ani nie wita, ani dziękuje, jak gdybyśmy mu przywieźli łajno. Mina zgryźliwa: królewskie dary widać go mierżą; to nie do wiary! MEFISTOFELES Żadnych już nagród wam nie sposobię, każdy część swoją wszak zabrał sobie. HARNASIE Chciałbyś nas byle głupstwem zbyć — we wszystkim równość musi być. MEFISTOFELES Najpierw, rzecz ważna, byście w sali te skarby w rząd poustawiali, gdy się w ten przepych dobrze wpatrzy, traktować zacznie nas inaczej; kutwą się mniemam nie okaże — hulanki! wiwat! cni żeglarze! A krasne ptaszki jutro tu przybędą, sam się już zajmę jadłem ich i grzędą. / Wynoszą ładunek. / MEFISTOFELES / do Fausta / Ponurym spoglądasz okiem, czoło twe sępią złe myśli — miast szczęściem odetchnąć głębokiem, że morze w oddali się kryśli, żeś wyrwał otchłani ląd, że tutaj pałac twój stoi, że morze flotami się roi, że światem kierujesz stąd — stąd, gdzie niedawno rów mały i niepozorny się wił — dziś kanał wielki, wspaniały wielbi potęgę twych sił! Myśl, co pod czaszką twą gorze, zdobyła ziemię i morze! Tu, Fauście — FAUST — Przeklęte *tu*! nim właśnie jestem znękany — i w piersiach moich brak tchu! Tobie, coś wielce jest szczwany, powiem, że serce mi pęka, że żyć nie mogę tak dalej, że mnie zeżera ta męka! Mówię, a wstyd mnie pali! Ci starzy ustąpić muszą i lipy muszą być moje — te drzewa radość mą głuszą — i gniewu wpierw nie ukoję, dopóki nie wstąpię na wzgórze, co jedno jedyne nie moje — tam wzrok wszechwładny zanurzę, gdzie morze nieba już sięga i poznam, czy moja potęga stanęła na ducha szczycie, czy wypełniłem me życie, czy jeszcze wyrwę z nicości nowe czyny dla ludzkości. Tak tu żyję w ogniu męki, nędzarz z bogacza nazwiskiem — zapach lip i dzwonów dźwięki wiecznym są urągowiskiem, wieczną mową grobu, pleśni, pogrzebowych, głuchych pieśni. Pozbyć się za wszelką cenę tej zmory, co wolę pęta! Kiedyż i jak ją wyżenę? kiedyż dzwonów pieśń przeklęta sczeźnie! — znowu grają dzwony! zginę w tym graniu — szalony! MEFISTOFELES Naturalnie! — Te udręki muszą twoje życie zbrudzić — trudno przeczyć — dzwonów dźwięki na śmierć potrafią zanudzić. Bim-bam — buczą jak najęte; najpogodniejszy dzień zachmurzą — pierwszej kąpiółce twej, przeklęte, i pogrzebowi twemu wtórzą. Tak śnicie marny życia kłam pomiędzy — bim — pomiędzy — bam. — FAUST Ciągła utarczka z opornością korzyści stawia tamę dużej, i z wielką stwierdzam dziś przykrością, że sprawiedliwość mnie już nuży. MEFISTOFELES Jest przecież jedna stanu racja! jaka? — a no: kolonizacja! FAUST A więc wywłaszczcie ich! Tak się zakończy spór — od dawna na nich czeka dobrze ci znany dwór. MEFISTOFELES Raz-dwa ich przeniesiemy, zanim się spostrzegą, aż-ci już będą w progach przybytku nowego; najpierw ich lęk ogarnie, może rozpacz głucha, lecz żal gwałtu przeminie, a wieś udobrucha. / Gwiżdże przeraźliwie. Wchodzą Harnasie. / MEFISTOFELES Chodźcie! Spełnimy rozkaz pana! a jutro uczta niesłychana. HARNASIE Cierpki był, aż nas przeszło mrowie; uczta się patrzy, co się zowie. / Wychodzą. / MEFISTOFELES / do widzów / Znowuż ta sama, znana już robota: Achab pożąda winnicy Nabota. PÓŹNA NOC / Faust, Strażnik Linceusz, Mefistofeles, Harnasie. / STRAŻNIK LINCEUSZ / na warcie, śpiewa / Hej! oczy widzące, wy oczy sokołe, strażnicze, bezsenne powieki! Na wieży, na czatach w dal patrzę — a w dole I w górze kraj wielki, daleki. I księżyc, i gwiazdy, i lasy, i łany, rzek wstęgi, srebrzystość ich fali — urodę wieczystą wzrok chłonie pijany — sam siebie pokochał w tej dali. Niejedno widziały szczęśliwe źrenice, choć różnie w tym życiu bywało: świat piękny i piękne strażnika stanice — pieśń jego jest życia pochwałą! / Tu kończy się śpiew strażnika, chwila ciszy. / Cóż za straszliwa zjawa z mroków się wyłania i rozrość się radości wysokiej zabrania?! Z najgęstszej nocy, skrytej pośród lip konarów, rośnie łuna! Snop iskier! Płomienie pożarów! To chata przygarbiona, mchem porosła płonie! Któż pobieży z pomocą ku szybkiej obronie? Zacni starzy! Tak dbali i strzegli ogniska, aż tu z nagła nieszczęście czyha na nich z bliska. Krwawa pożoga! Dobytek się pali! Oby się oni chociaż z ognia zratowali! Straszne piekło szaleje! Zajęły się drzewa — płoną suche gałęzie — gęsta skier ulewa! Wielkim słupem wyrasta rozchwiane ziskrzenie! Błysk! — To lipa zetlona runęła w płomienie! Czemuż ja tak dokładnie wszystko widzieć zdolę — po raz pierwszy przeklinam źrenice sokole. Na kaplicę zżagwione gałęzie spadają — dach, ściany jak pochodnia w jasnym ogniu stają! Płomienie liżą korę — chytre — posuwiste — od stóp po czuby gorzą lipy płomieniste. — Dom, kaplica już gasną w kurzawie ogniowej! Lipy pod niebo rosną! Zgon lip purpurowy! / Długa przerwa, śpiew. / Radowały się me oczy, czymże radość, czymże trwanie; zguba poprzez mroki kroczy nad wyognione otchłanie. FAUST / wchodzi na taras, w stronę pomorzą patrzący / Na blankach pieśń żałosna jęczy; dźwięk pusty, głuchy, nierychliwy; żali się strażnik. — I mnie dręczy mój rozkaz niecierpliwy. Niechajże lipy pożar zżerze, niech padną w płomieni czerwoność — na miejscu ich postawię wieżę, by patrzeć w nieskończoność! Staruszkom zapewniłem mienie, dom piękny i wygodny; winni być wdzięczni nieskończenie i w ciszy sobie żyć pogodnej. MEFISTOFELES I HARNASIE / z dołu / Biegniemy — aż nam tchu brak! — Panie, podziało się niespodziewanie! Pukamy raz, pukamy drugi — nikt nie otwiera przez czas długi; trzęsiemy drzwiami — znów pukamy — szast-prast wypadły zgnite bramy. My w krzyk i groźby! — czeladź głucha ani to patrzy, ani słucha. Tak chwilę trwamy w wielkiej ciszy! — Kto nie chce słyszeć, ten nie słyszy. Więc złość nas bierze! Do obucha! Słabiutcy wyzionęli ducha ze strachu; nie kwilili wiele — ledwo się duch tam trzymał w ciele. Jakiś się obcy nam nawinął, brał się do bitki — także zginął. Nieszczęście chce, że węgle z pieca w tym rozgardiaszu rozsypano; wraz się w siennikach pożar wznieca i z siłą wręcz niespodziewaną, zagarnął chatę wraz z lipami: nagrobny stos z trzema trupami. FAUST Źli słudzy, głusi, wyrodni! Zamiany chciałem, nie zbrodni; przeklinam wasze szaleństwo — czynom i wam — przekleństwo! CHÓR Stara piosnka, dobrze znana: słuchaj, sługo, swego pana! Jemu zgarniasz, dlań się czubisz: mienie tracisz, siebie gubisz! / Wychodzą. / FAUST / na tarasie / Gwiazdy błyskają przez dymu rozchwieje; pożar dogasa, ogień mży i tleje; wiatr chłodny powiał — dreszczem mnie przejmuje — swąd spalenizny od zgliszczy się snuje. Rozkaz pochopny, pochopne spełnienie! — W mrokach się włóczą przyczajone cienie… PÓŁNOC / Faust, Cztery wiedźmy: Brak, Wina, Troska, Nędza. Zjawiają się cztery zjawy niewieście. / PIERWSZA Ja jestem Brak. DRUGA Ja jestem Wina. TRZECIA Ja jestem Troska. CZWARTA Ja jestem Nędza. RAZEM Podwoje zamknięte, niegościnny próg; tu bogacz zamieszkał, nie ma dla nas dróg. BRAK Przewiałabym cieniem — WINA — Tu byłabym niczem. NĘDZA A na mnie by spojrzał z wzgardliwym obliczem. TROSKA Wam, siostry, nie wolno — ja sama tam wpłynę, bo troska się wśliźnie przez każdą szczelinę. / Troska znika. / BRAK W pomroki się, siostry, oddalcie stąd czarne. WINA Ja z tobą; do ciebie się, siostro, przygarnę. NĘDZA A z wami w zespole popłynie w ślad nędza. RAZEM Przygasły już gwiazdy, wiatr chmury napędza; z oddali, z oddali, z bezkształtnej pomroczy cień czwarty się zbliża — — śmierć kroczy! FAUST / w pałacu / Trzy odeszły, a cztery postacie widziałem; mówiły z sobą; treści słów nie zrozumiałem; jedno z nich brzmiało: „nędza” — a wraz drugie słowo „śmierć” zawołało ponuro, grobowo; załopotała echem noc upiorna, głucha. Więc jeszcze nie wywiodłem ku wolności ducha?! Gdybym potrafił mosty poza sobą spalić, wyzbyć się czarnoksięstwa, zaklęcia oddalić, i przed naturą stanąć w mocy niezawodnej — ten trud byłby zwycięski i człowieka godny. Byłem człowiekiem, zanim ducha w mroki wpiąłem, nim bluźnierstwem świat cały i siebie przekląłem. A teraz na powietrzu tyle siły wrogiej, że nikt nie wie, jak umknąć i jak jej zejść z drogi. Dzień się mądrze uśmiecha i radośnie świeci, noc nas łowi w majaków przeraźliwe sieci; z łąk kwiecistych wracamy, z słonecznego rana, nagle wrona zakracze; co kracze? — „przegrana”. Tysiące zabobonów myśl naszą oblega: „na psa urok”, „zły omen”, „uważaj” — przestrzega. Tak spłoszeni, strwożeni — jesteśmy wciąż sami. Drzwi skrzypią, nikt nie wchodzi skrzypiącymi drzwiami. strwożony Kto tu? TROSKA Ja! FAUST Ktoś ty? TROSKA Jestem; tutaj stoję. FAUST Precz stąd! TROSKA Zostanę; tutaj miejsce moje. FAUST / zrazu gniewny, łagodnieje, do siebie / Nie chcę zaklęć! Czarami się dziś nie ukoję. TROSKA Choć mnie nie słyszy, nikt, bezdźwięcznej, powiada o mnie głos wewnętrzny; postać się moja wciąż przeradza: złowieszcza moja władza. Idę przez miasta, wody, niwy, wierny towarzysz, przeraźliwy; każdy mnie znajdzie, nikt nie szuka, — schlebia — przeklina — ofuka — Czyż nigdy, Fauście, nie zaznałeś troski? FAUST Przez świat przebiegłem jak wichr samowładnie; rozkosz, użycie w przelocie chwytałem — co niedomiarem, niechajże przepadnie; co umykało, tego nie szukałem! Żądzą li żyłem i tylko spełnieniem i znowu żądzą! — Tak mocy pragnieniem porwałem życie na wielkość i władzę; dzisiaj idę w mądrości, dziś idę w rozwadze. Już dostatecznie krąg ziemi poznałem, w zaświaty mierzyć — próżnym ducha szałem! Głupiec, kto szuka tęsknymi oczami sobie podobnych ponad obłokami! Niech stoi twardo, niech patrzy pojętnie; Dzielnemu ziemia odpowiada chętnie. Po cóż te wzloty ku wieczności szczytne?! Poznanie jego winno być uchwytne. Niech tak pomiernie dni przeżywa swoje; ani go strachy zmogą, ani niepokoje; w dążeniu naprzód znajdzie szczyt i skłony — on — nigdy niczym nie zaspokojony! TROSKA Kogo los w moje sidła wżenie, utonie w mroków powodzi i w wieczne pójdzie zatracenie, gdzie dzień nie wschodzi, nie zachodzi. Na zewnątrz zmysłów tęgie siły, a wewnątrz mrok wszechwładny — choćby w krąg skarby się piętrzyły, nie zdoła ich posiąść, bezradny. W szczęściu, nieszczęściu mrze z udręki, i w spichrzu z głodu ginie; życia radości, życia męki jutrzejszej zdaje godzinie. Tak teraźniejszość przyszłością spowija, aż życie w pustce strwonione — przemija. FAUST Zaprzestań! Nie dojdziesz do ładu ze mną! Próżno tą gadaniną wołasz. Wyjdź stąd! Litanią swoją ciemną i najmędrszego otumanić zdołasz. TROSKA / w dalszym ciągu / Iść? Wracać? — A znikąd obrony — co czynić? — W myśli trwa bezładnej; na środku drogi, jak zwiedziony, półkroki stawia, nieporadny. Wszystko się wkoło gnie i troi, na bezpowrotne wszedł rozstaje; siebie i bliźnich niepokoi, aż w tej rozterce tchu nie staje. Ani umiera, ani żyje, ani to rozpacz, ni poddanie — aż ci bezwola go spowije i pchnie w bolesne poniechanie. Strach i ucieczka, pęd wolności, półsen i jawa w ciągłej biedzie — tak trwa na miejscu, w niepewności, która go prosto w piekło wiedzie. FAUST To wy, nieszczęsne strachy, w zło wiedziecie ludzi, wasz omam po tysiąckroć rodzaj ludzki trudzi. Dni obojętnych zamieniacie trwanie w męki, okowy twarde, wstrętne zamieszanie. Trudno się schronić, wiem, przed demonami, nierozerwalne więzy wiążą nas z duchami; ale twoje podstępy mnie, trosko, nie wadzą, nie uznaję cię! Pomiatam twą władzą! TROSKA A więc ją poznaj, Fauście! — Oto z złorzeczeniami opuszczam cię! Wzrok ludzki zawsze jest ślepotą, więc że i ty żyj wreszcie w ćmie! / Tchnęła na niego, znika. / FAUST / oślepły / Noc, zda się, coraz gęstszym mrokiem zionie, a w wnętrzu moim żywe światło płonie; co zamierzyłem, dokonam w tej chwili, rozkazem władnym wielki czyn się zsili. Wstawajcie słudzy! Chłop w chłopa, a zgrają! Niech się szczęśliwie plany dokonają. Chwyćcie narzędzia, rydle i łopaty! Strzec mi porządku! Za pilność w tym czynie rychła nagroda was, dzielni, nie minie; by wielkich dzieł dokonać, czegóż trzeba więcej? — wystarczy *jeden* duch wśród rąk tysięcy. DZIEDZINIEC PAŁACOWY / Faust, Mefistofeles, Lemury, Pochodnie. / MEFISTOFELES / jako kierownik robotom przewodzi / Do mnie! Do mnie! Z ciemności, lemury, cudaczne stwory, ze ścięgien, żył i kości podzierzgane potwory. LEMURY / chórem / Stajemy na zawołanie, w chętce wielce skorej, ponoć każdy z nas dostanie spłacheć ziemi spory. Leży miernicze narzędzie, są ostrzone pale; ale co to z tego będzie nie pomnimy wcale. MEFISTOFELES To waszej już powierzam radzie; kunsztów przemyślnych nie trza zgoła! Najdłuższy niech się wpodłuż kładzie, a wy dół kopcie dookoła. Jak dawne każą obowiązki, niech rydle jamę dłubią, łupią! Z pałacu w ten domeczek wąski — tak się to wszystko kończy głupio… LEMURY / z krotochwilną gestykulacją, kopią / Za młodu żyło się, kochało, wesołość, śpiewki, pełny dzban; samo się życie do mnie śmiało, drygały nogi — dalej w tan! Aż starość — nie ma już sposobu — „no tańczże bratku! ” — ze mnie drwi; potknąłem się na grobu progu, po cóż otwarte stały drzwi?! FAUST / wychodzi z pałacu, śłepiec: o drzwi się trzyma / Jakaż rozkosz! Łopata o kilof podzwania; dla mnie wre wielka praca; ziemia się wyłania, pogodzona ze sobą — wypiętrza się wałem — za nią cofnięte morze gniewnym grzmi chorałem. MEFISTOFELES / nie dochodzą słowa jego do Fausta / To wszystko dla nas, panie bracie, ziemia, przystanie, rowy, tamy; piekielny wodnik trwa na czacie — na oścież rozwiera bramy. Zguba zewsząd czyha na człowieka, żywioł wszelki z nami się sprzymierza; wszystko pleśnią i mchem się obleka — wszystko do zniszczenia zmierza! FAUST Zarządco! MEFISTOFELES Jestem! FAUST Baczyć pilnie! Zwerbować robotników dużo, pracować trwale i wysilnie, podniecać, gdy się nazbyt znużą: groźbą i prośbą, karą, płacą; niech jednej chwili mi nie tracą! Codziennie raport waść mi złoży, jak się rów wyznaczony tworzy. MEFISTOFELES / półgębkiem / O ile sądzić mogę z prób, nie o rów idzie, lecz o grób. FAUST Bagna wielkie, rozlane u gór leśnej ściany, zatruwają wyziewem kraj morzu wyrwany; błotnista, zgniła ziemia z trudem osuszona — oto zdobycz ostatnia! Oto dzieł korona! Otworzą się przestrzenie dla milionów ludzi, niepewność ich tym bardziej do czynów pobudzi; — zielone, żyzne łany; osiedla i trzody obejmą w posiadanie okraj ziemi młodej; pod gór ochroną, u stóp zielonego zbocza wyrośnie młoda ludzkość dziarska i robocza. Pośród — tam raj prawdziwy! Od gór po wybrzeża, O które groźne morze na próżno uderza; jeśli na brzeg do szturmu ruszą huczne tonie, wszyscy zrzeszą się zgodnie ku wspólnej obronie. Do takich czynów wola ma się zrywa! Oto ostatni, wielki kres mądrości: jeno ten godzien życia i wolności, kto je codziennie zdobywa! Tu wiek swój młody, męski i sędziwy przeżyją w walce i harcie mozolnym. Pragnę zobaczyć trud rzeszy ruchliwej! Na wolnej ziemi mieszkać z ludem wolnym! Wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną! Czyny dni moich czas przesilą, u wrót wieczności klękną. W przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie, stanęłem oto już na życia szczycie! / Zachwiał się, pada na ręce Lemurów, składają go na ziemi. / MEFISTOFELES Niesyty szczęścia, rozkoszy niesyty, w ciągłej zmienności wplątany kolisko, ostatni moment pusty, pospolity, pragnął zatrzymać w rękach — biedaczysko! Było, wadził się ze mną, coraz oporniejszy, już leży u stóp moich! — czas nadeń silniejszy. Zegar przystanął — CHÓR — ciszą północną przewiało. Wskazówka spada — MEFISTOFELES — spada! Już się dokonało. CHÓR Minęło. MEFISTOFELES Co „minęło”? — Myśl głupia, prostacza; wszak mijanie a nicość — to samo oznacza! Na cóż tworzenie wieczne, na cóż uganianie, jeśli stworzone pada w nicości otchłanie?! „Przeminęło!” — doprawdy powiedzieć trza śmiało: co minęło — właściwie nigdy nie istniało, jeno tą złudą bytu kręciło się w kole! Już ja wieczystą pustkę w zamian tego wolę. ZŁOŻENIE DO GROBU / Mefistofeles, Lemury, Roty niebieskie, Chór aniołów. / LEMUR / solo / Coś ten dom niedbale zbudowany, leniwa snadź łopata. LEMURY / chórem / Tobie, gościu, w szatce konopianej wystarczy taka chata. LEMUR / solo / Coś to tę komnatkę — marne sługi! przyładzić nie umieli. LEMURY / chórem / Robiłeś, braciszku, ciągłe długi — masz wielu wierzycieli. MEFISTOFELES Leży ciało; gdy dusza umknąć się ośmieli, pokażę jej cyrograf prędko — krwią pisany. Niestety, tyle dzisiaj poznano forteli, by diabłu duszę wyrwać! Świat jest strasznie szczwany! Na stary sposób ani rusz — nie wolno! Na nowy też nie dojdę do dobrych wyników; Dawniej sam byłbym pracę wykonał mozolną, lecz dzisiaj uciec muszę się do pomocników. We wszystkim źle się wiedzie nam bezsprzecznie, na nic prawa; obyczaj stary jest wspomnieniem, więc też budować na nim nie można bezpiecznie. Dawniej wylatywała z ostatnim westchnieniem dusza — więc czatowałem — chytrze przyczajony — łaps! — i już ją jak myszkę pochwyciłem w szpony. Dziś inaczej! Broni się i w ponurym mroku ohydnego mieszkania trwa, w kiepskim zewłoku, aż rozkładem zwaśnione żywioły się skłócą i duszę wreszcie na łeb, na szyję wyrzucą. Tak mijają godziny i dni pośród biedy, wciąż mnie dręczy pytanie: *jak?* i *gdzie?* i *kiedy?* stara śmierć siły stradała rychliwe, bo nawet *czyli*? jest już dziś bardzo wątpliwe. Ileż bo razy trupem wzrok mój się napawał; gdzież tam! To złuda! Trup zadrżał i wstawał! / wykonuje fantastyczne, nietoperze gesty zaklinania / Do mnie! A prędko! Bierzcie za pas nogi: do mnie kręcone, do mnie proste rogi! Diabły wytrawne, piekła weterani, piekielną paszczę przywleczcie z otchłani! A ma dość paszczęk piekielny władyka, którymi stany i godności łyka; lecz, mniemam, trza na przyszłość postępować śmiele, na cóż te segregacje, puste ceregiele! / Po lewej stronie rozdziawia się potworna piekielna paszcza. / Ostre kły sieką; z gardła wrzącej głębi, płomień wybucha żagwią rozwścieczoną, ukrop wrze krwawy, para w krąg się kłębi, bramy piekielne wiecznym ogniem płoną. Płomienny przypływ lawą skrzącą wzbiera, przeklęci płyną z nadzieją w pożodze, lecz straszna szczęka miażdży ich i ściera — grzeszni od nowa cofają się w trwodze. Po zakamarkach nowości bez lików, straszne tortury w tej piekielnej kaźni! Dobrze czynicie! siejcie strach w grzeszników, co piekło zowią kłamstwem wyobraźni. / do diabłów tłuściochów z krótkimi, prostymi rogami / Baczność, brzuchacze! pomiocie łakomy! nażarty siarką bańdzioch wasz się świeci; kark wyprężajcie wilczy, nieruchomy, czy się tu z nagła ogienek nie wznieci —: a to duszyczka właśnie, psyche uskrzydlona! wyrwijcie skrzydła, niech robakiem będzie! Tedy mą cechą diablą naznaczona, pojedzie w piekło w płomienistym pędzie. Baczcie na odwłok, draby, z uwagą łakomą; czy tam przebywa, akuratnie nie wiadomo. Lecz pono w pępku, mówią, rada miewa łoże, uwaga! bo wam tędy łacno umknąć może. / do diabłów chudeuszów z długimi, krętymi nogami / A wy, skrzydlate biesy, olbrzymi narodzie, zapełnijcie powietrze, czekajcie w odwodzie! Ostrzcie pazury kocie, czuwajcie na czacie, gdy tylko zatrzepoce — cap! — i już ją macie. Na pewno ją już mierzi mieszkanie ponure, a zresztą geniusz zawsze pragnie wzlecieć w górę. / Gloria niebiańska rozświetla się od strony prawej. / ROTY NIEBIESKIE Spłyńcie aniołowie, niebańscy posłowie, duchy bożej rodziny — ukojenie nieście, popioły wskrzeście, odpuśćcie winy — wszystkim w przelocie siejcie łask krocie wielkiej nowiny! MEFISTOFELES Nagłego światła obmierzłe wytryski! Chór rzępolący ohydnie fałszuje; to te chłopięco-dziewczyńskie popiski, w których dewotów zgraja się lubuje. Wy wiecie o tym, że w przeklętej chwili sprzysięgliśmy się na zgubę ludzkości; wszelkie paskudztwo, jakieśmy odkryli, to właśnie pokarm waszej pobożności. Idą świętoszki, litaniami dzwonią! Niejedną duszę capli nam sprzed nosa; dziś nas zwalczają naszą własną bronią; zakapturzonych diabłów pełne są niebiosa. Przegrać — wstyd wielki! Na wszelkie sposoby baczcie, pilnujcie na czacie grobowej. CHÓR ANIOŁÓW / sieją róże / Balsamy wonne, róże obronne, życiem darzące, rozkwitające — ziemię umajcie! Skrzydłami liści, czarem okiści w lot rozkwitajcie! Wiosna wychynie z waszej zieleni, pokój zmarłemu z waszej czerwieni. MEFISTOFELES / do szatanów / Ejże! Strach podły diabli honor plami! Stójcie! Niech sypią! — Stać mężnym szeregiem! Anioły myślą, że tymi kwiatami ognistych diabłów zasypią jak śniegiem; w oddechu waszym skurczy się, stopnieje zamieć kwiatowa — jeno dąć jak z miecha! Już deszcz różany w gorącu bieleje! Dość! Dość! Za mocno! — Marna z was pociecha! Zawrzyjcie pyski! Za silne te żary! Że też w niczym rachować nie umiecie miary! Róże się rozżagwiły, w zmożonej czerwieni krążą wkoło zawieją trujących płomieni. Wytrwać! Dzierżcie się ostro! Kupą czyńcie wstręty! — Cóż — siły gasną! — Tchórzą przerażeni! — Na próżno! — Płoszy diabłów ten ogień przeklęty. CHÓR ANIOŁÓW Błogosławione kwiecie! Płomienie radosne! Miłość siejecie, rozśmianą wiosnę — w serca tęskniące. Słowa prawdziwe w modrościach jaśniejące! Zastępy wieczyście szczęśliwe wzlatują w słońce. MEFISTOFELES Wstyd! Wstyd! Przekleństwo, głupia zgrajo! Na łbach rogatych diabły stają, kozły machają — zestrachane! — i rzycią mierzą w otchłań piekła! Oby was smoła na wiór spiekła! Ja przedsię tu zostanę! walczy ze spadającymi różami Precz błędniki ode mnie! — Choć bystro płoniecie — cóż? — chwytam was, jak nawóz w ręku próchniejecie! Precz! Przepadnij! Umykaj paskudny ogarku! Dotknął mnie — jakby siarkę poczułem na karku. CHÓR ANIOŁÓW Co nie wasze — niechajcie — na nic tu jasna władza, z odwagą odrzucajcie, co sercom waszym przeszkadza. Lecz na głos możny, siły walne gromadźcie, miłość i miłujących w niebo prowadźcie! MEFISTOFELES Płonie mi serce, wątroba i głowa ponadszatańskim żywiołem! Nad żary piekieł ta przemoc ogniowa większa — i teraz dopiero pojąłem owe męki kochanków, rąk załamywania, gdy nawet wzgarda wymóc nie może rozstania. Więc jestem zakochany?! — Czymże pociągacie mnie — wy, z którymi żyję w odwiecznym rozbracie! Zawsze patrzyłem na was zły, nieprzejednany, a oto czuję w piersiach czar mocy nieznanej! Rozkoszni, piękni, młodzi — trudno temu przeczyć — chciałbym, coś mnie wstrzymuje, nie mogę złorzeczyć! Któż dudkiem jutro będzie? — już sam z siebie szydzę, jeśli ja wystrychnięty zostanę na dudka? — Ta gromada chłopczyńska, której nienawidzę, taka powabna strasznie, nadobna, milutka! Dzieciaki lube! Radość we mnie wzbiera: wszakże jesteście także z rodu Lucyfera? Takie śliczne! Pozwólcie, że was pocałuję; w samą porę przyszłyście; tak się swojsko czuję, jakbym was znał od dawna — tak sobie lecicie, a ja jak kot się prężę lubieżnie i skrycie; coraz wabniejszym zdacie się olśnieniem, o, zbliżcie się, uraczcie mnie jednym spojrzeniem! ANIOŁOWIE Już idziemy! — Dlaczego umyka twa postać? Zbliżamy się — zaczekaj, jeśli zdolisz zostać. / Aniołowie zstępują, zajmują całą przestrzeń. / MEFISTOFELES / zepchnięty na proscenium / Potępionymi zwiecie nas duchami, a wy jesteście, wy! czarownikami, bo uwodzicie i baby, i chłopów. Cóż za przygoda! Stoję wśród ukropów, płomieniem bucha rozżarzone ciało! Więc to jest miłość? — Cóż to się podziało? Fruwacie wkoło, ziemią stopa wasza gardzi; pragnę, by ruchy wasze były świeckie bardziej; z powagą wam do twarzy, pięknie, ani słowa, lecz uśmiechnięty buziak, ach! to rozkosz nowa! Doprawdy, do cna spłonę w wieczystym zachwycie, kiedy na mnie miłośnie, zalotnie spojrzycie, tak jak to zakochani: buzia w ciup, a oczy rzęsami przysłonięte niecą żar uroczy. Twój, dryblasku kochany, powab mnie zwycięża, jeno po co ten smutek? po co mina księża? Okraś spojrzenie swoje szczyptą lubieżności! A wy noście się śmiało! Za mało nagości! ta koszula fałdzista zbyt dewocją trąci — odwracają się! — Kształty okrągłe, prześliczne! Uroki niezrównane! Aż się w głowie mąci! Psiejuszki miłe! Strasznie apetyczne! CHÓR ANIOŁÓW Stań się światłością, płomieniu miłujący! W prawdzie skąp potępionych uzdrawiającej. Niech szczęście zło przemoże! — Wami bezpieczny duch odnajdzie zbawienie w wspólności wiecznej. MEFISTOFELES / opamiętał się / Cóż to się ze mną dzieje?! — Jak Hiob pokryty cały jestem wrzodami — i grozą przybity. A jednak tryumfuję! — gdy myśl swą przemierzam, sobie i pochodzeniu ufam i zawierzam; o, zacna krwi diabelska, przecież jesteś górą! Czarodziejstwa miłości wyłażą ci skórą! Przeklęty płomień już się wypalił, nie piecze; przeklinam w żywy kamień, w czambuł wam złorzeczę! CHÓR ANIOŁÓW Płomienie święte! Kogo wy otoczycie, ten szczęsne z wybranymi poczyna życie. Razem, razem się wznośmy w chwale, w podziwie! W atmosferze przeczystej niechaj duch żywie! / W locie unoszą nieśmiertelność Fausta. / MEFISTOFELES / spoziera wkoło / Gdzież te młodziki? — Już w górze kołują! Chytrzy! Podeszli mnie w chwili ospałej — z łupem ku niebu prosto ulatują! Szczwani! Tak długo koło grobu łasowali, aż mi skarb wielki, jedyny, wspaniały, aż mi tę duszę, zastaw mój, porwali! Przed kimże się użalę w tej posępnej głuszy, choć sobie słuszne prawo roszczę do tej duszy? Tak mi zmydlono oczy — na me stare lata! Bardzo szkaradnie los mną przeciwny pomiata! Lecz zasłużyłem! Ostatni kiep ze mnie! Tyle zachodu i wszystko daremnie! Oto na dudka szczwany diabeł wystrychnięty, przez żądze ordynarne miłostki namiętnej. A jeśli dziś płochości szalonej, dziecinnej zawdzięczam wielką klęskę w tej całej robocie — to przyznać muszę szczerze, że sam jestem winny, bo się oplątać dałem przy końcu głupocie. ROZPADLINY GÓRSKIE / Mater Gloriosa, Pater Ecstaticus, Pater Profundus, Pater Seraphicus, Doctor Marianus, Magna Peccatrix, Mulier Samaritana, Maria Aegyptiaca, Pokutnica zwana na ziemi Małgorzatą, Chór chłopiąt zbawionych. Chór aniołów młodszych, Chór aniołów doskonalszych, Chór pokutnic, Chorus Mysticus. / / Las, skały, pustkowie — na tarasach skalnych święci pustelnicy. / CHÓR I ECHO Lasy kłonią się w poszumie, korzeniami pospinały wrosłe w siebie głazy, skały; pnie za pniami idą w tłumie, fala w falę bije, dzwoni — nas głęboka grota chroni. Lwy milczące po ustroni snują się przez ścieżek skręty, straż przyjazna ze czcią broni przybytku miłości świętej. PATER EXTATICUS / unosi się na powietrzu / Płomieniu rozkoszy wiecznej! Więzy płonącej miłości! Boleści męki serdecznej! Pragnienie ujrzenia boskości! Strzały przeszyjcie mnie, włócznie przebodźcie mnie, maczugi zdruzgoczcie mnie, pioruny rozgromcie mnie! Niech się znikomość rozpryśnie w przelotnej chwilowości, a jako gwiazda rozbłyśnie ziarno wieczystej miłości. PATER PROFUNDUS / w sferze głębokiej / Jak dno przepaści, które w głębi u nóg mych głuchym snem się mroczy, jak rozpęd rzek, co wre i kłębi, nim wodospadem z grani skoczy, jak wiąz, co przemógł wichrów waśnie, i wierch swój dźwiga do przestworzy — taką wszechmocna miłość właśnie, co wszystko splata, wszystko tworzy. Wkoło mnie świsty i poświsty poszumnych borów i parości, przez które w aureoli mglistej wodospad szklaną drogę mości i żyzność niesie niżnym krajom; te błyskawice błyskające, które powietrze oczyszczają, opary niszczą trujące — wróżby miłości to najświętsze, wieszczące tworczość wiecznej mocy! Niechże rozpalą moje wnętrze, gdzie duch zmylony, w mroźnej nocy usycha w ciasnym zmysłów worze, kona w więziennej poniewierce. Ukój me myśli, Wielki Boże! Oświeć łaknące serce! PATER SERAPHICUS / w sferze środkowej / Jodeł rozwiane warkocze zorza jutrzniana czesze! Przez niebios modre przeźrocze młodzianków zlatują rzesze. CHÓR CHŁOPIĄT ZBAWIONYCH Powiedz nam, ojcze nasz dobrotliwy, Cośmy za jedni? Gdzie lotów szlaki? Byt nasz łagodny, byt nasz szczęśliwy, wszystkim po równo jednaki. PATER SERAPHICUS Chłopięta północą zrodzone, rozkwitłe w ducha połowie, rodzicom przerychło stracone, anielscy braciszkowie. Wy wiecie, żem pełen miłości, przeto się do mnie zbliżacie; szczęśliwi, bo zawiłości dróg ziemskich, chłopięta, nie znacie. Oczy me — wasze pokoje! Czucia wam oścież otworzę! Wasze jest ciało moje! Ujrzyjcie dzieła Boże! / wciela ich w siebie / Oto są drzewa, oto są skały, oto wód lśniących wieczysta praca, oto wodospad szumny, wspaniały, drogę górzystą na przełaj skraca. CHŁOPIĘTA ZBAWIONE / przez usta Ojca Seraficznego / Świat stąd potężny, świat urokliwy, lecz za ponury, o! nazbyt srogi! Serce zamiera z grozy i trwogi, pozwól nam odejść, o, dobrotliwy! PATER SERAPHICUS Płyńcie ku jasnej urodzie, wzrastajcie w zwyżonym torze, kędy w przeczystej pogodzie, obecność Boga was wzmoże. Wzniesieni w sferę słoneczną, znajdziecie ducha skrzepienie: w szczęśliwość wiodące wieczną miłości objawienie. CHÓR CHŁOPIĄT ZBAWIONYCH / a krążą już wokół najdalszych szczytów / Podajcie, podajcie ręce, na pląs słoneczny, radosny; w uczuć najświętszych podzięce hymn zaśpiewajmy miłosny. Wzmocnionych w wiedzy Bożej, niechaj nas ufność otoczy — komu hołd serce złoży, tego obaczą oczy. ANIOŁOWIE / w wyższej unoszą się atmosferze, z duszą Fausta / Wyzuty ze złych obierzy, szlachetny duch wśród ludzi, „zbawion być może, kto się dążeniem wieczystym trudzi”. A jeśli miłość ma go w swej pieczy płynąca z góry, witać go będą słowem serdecznym anielskie chóry. CHÓR ANIOŁÓW MŁODSZYCH O, miłujące służki święte! Te róże z waszych rąk wyrosłe, pomogły siły zmóc przeklęte, zakończyć dzieło wzniosłe! Skarb wielki, dusza zratowana! Sypiemy — źli uchodzą zgrają, trafiamy — diabły uciekają — skruszona moc szatana! Zamiast piekielnej, zwykłej kary, miłosną gniemy złych udręką; nawet szatański mistrz ów stary na wskroś rażony męką! Zwycięstwo!! CHÓR ANIOŁÓW DOSKONALSZYCH Z wielkim ducha udręczeniem dźwigamy brzemię ziemskości, choć się przepali płomieniem, nie zyszcze bielistości. Gdy wielka ducha potęga zwaśnione żywioły skupi, posprzęga — nie rozdzielą tej spójni Boże anioły. Zjednanej dwoistości święty zespole — jedynie moc wiecznej miłości rozróżnić ciebie zdole! CHÓR ANIOŁÓW MŁODSZYCH We mgle srebrzystej ku nam pospiesza orszak przeczysty: duszyczek rzesza. Z obłocznych wianków, kręgi świetlnemi, świętych młodzianków już zbytych ziemi — orszak radosny mknie w woni kwiatów z tej nowej wiosny wzwyżonych światów! Niechaj tej duszy pierwsze ocknienie z nimi wyruszy w wieczne zbawienie! CHŁOPIĘTA ZBAWIONE Z radością ją przyjmujemy! Ożyje w łasce zbawienia, a my wraz z nią osiągniemy anielskie uświęcenia. Zluźnijcie ziemskie spowicia, które ją omotały! Jakże ci piękny, wspaniały przeczuciem świętego życia! DOCTOR MARIANUS / w sferze najwyższej i najczystszej / Wzrok sięga za ziemi granice, duch mój wiecznością natchniony. Zbawione pokutnice w niebiańskie lecą strony. A w świętych niewiast chorale — to Ona! — W blasku i w chwale! W gwieździstym wieńcu jej głowa, to Ona! — Niebios Królowa! / w zachwycie / Pod baldachimem błękitu, zwróć ku mnie świetlane lice —! Zwól, Pani, bym spłonął z zachwytu i pojął Twe tajemnice. Zwól — niech tęsknotą człowieczą serce zamierające — błogosławieństwem uleczą Twe dłonie miłujące. Na Twe rozkazy, Władczyni, rycerze, idziemy do boju; lecz wielka cisza się czyni na jedno Twe słowo pokoju. Dziewico, bez zmazy poczęta, o, Matko miłująca, Królowo niepojęta przy Bogu królująca! Wkoło się snuje jak mgła wieczorna, bladych pokutnic procesja korna. U stóp Jej świętych w skrusze klękają, szaty całują, łaski wołają. Na wszystkich czekasz cierpliwie, z miłością wiecznie ofiarną, przeto grzesznicy skwapliwie z ufnością ku Tobie się garną. Cielesną trawiony żądzą, któż sam okowy jej skruszy? Ludzie w słabości swej błądzą, ratunku wołają dla duszy. Upadek na każdym kroku, jakoż obronim się sami? zbyt dużo pokus dla wzroku i lada woń omami. / Otwiera się niebo, zjawia się Mater Gloriosa. / CHÓR POKUTNIC Królująca w wieczności, zdrowaś Maryjo! Łaski pełna, miłości prośbą nie gardź niczyją. W Tobie nasza obrona, Maryjo Bogiem sławiona. MAGNA PECCATRIX Przez miłość a przez łzy moje na nogi Syna wylane, jako balsamiczne zdroje — łzy wyszydzone, wyśmiane —; przez alabastry przeźrocze, z których się wonie sączyły, przez miękkie moje warkocze, co święte stopy suszyły — MULIER SAMARITANA przez studnię, co ongi trzody poiła Abrahamowe, przez wiadro, co darem ochłody skrzepiło usta Synowe, przez źródło wielkie i czyste, co w swej urodzie bogatej opływa świetlane, wieczyste w krąg wszystkie światy — MARIA AEGYPTIACA przez to miejsce święte, zbawcze, kędy Pan nasz w grobie leży, przez to ramię ostrzegawcze, co wstrzymało mnie u dźwierzy, przez czterdziestoletnie trwanie w pokucie sobie zadanej, przez to szczęsne pożegnanie — przez ten list w piasku pisany — RAZEM jako nie skąpisz miłości, największe krzepisz grzesznice i wiedziesz do wieczności skruszone pokutnice — tak oto wybacz tej duszy, która raz jeden zbłądziła, co w życia zgubionej głuszy nie wiedziała, że grzeszyła! UNA POENITENTIUM / no ziemi zwana Małgorzatą w przytuleniu kornym / O, Promienista! Matko przeczysta! Ku memu szczęściu wzrok Twój się zwraca! Umiłowany, już nie stroskany do mnie z dni dawnych powraca. CHŁOPIĘTA ZBAWIONE / zbliżają się lotem kolistym / Przerasta nas mocą bezmierną w nowego życia rozkwicie, opiekę naszą wierną wynagrodzi sowicie. Nas w najrychliwszym przedświcie z ziemskiej zwołano miedzy, on poznał do głębi życie, on nam udzieli wiedzy. POKUTNICA / na ziemi zwana Małgorzatą / Już w duchów przystanął zachwycie, wszedł w przebyt niepojęty! Zaledwie przeczuł nowe życie, rozgorzał w glorii rzeszy świętej. Spójrz! — Zrzuca więzy swej ziemskości i odzież starą zmienia — już w eterycznej świetlistości jutrznianą młodość wypromienia. Zwól, niech go wiedza ma pokrzepia, jeszcze go nowy dzień oślepia. MATER GLORIOSA Pójdź! — Niech w wyżynach duch twój krąży! Jeśli przeczuje cię — podąży. DOCTOR MARIANUS / krzyżem leży; rozmodlony / Zwróćcie oczy ku zbawieniu w rozmodlonej skrusze, w bogobojnym dziękczynieniu rozpłomieńcie dusze. Chwalcie korną serca mową, myślą i czynami — Pannę, Matkę i Królową! O, módl się za nami! CHORUS MYSTICUS Przemijające — odblaskiem pełni; niedosiężone — tutaj się spełni; niewysłowione — tutaj się głosi; wieczna kobiecość zbawia i wznosi. POŻEGNANIE Tak więc tragiczne kończę widowisko, nie bez rosnącej we mnie lękliwości; za mną zawrotne ludzkich burz kolisko, już nie dosięże mnie przemoc ciemności. Któż rad odtwarza uczuć bojowisko, gdy go już droga wiedzie do jasności? Niech więc barbarzyństw rubaszności zgasną wraz z czarnoksięską drogą nazbyt ciasną. Niechaj i wreszcie z dobrymi cieniami zły duch przepadnie w zapomnieniu głuchem, z którym się chętnie młodość żeni snami, co mi w zaraniu wrogiem był i druhem. Żegnajmy wszystko, co już poza nami — i na wschód słońca mocnym lećmy duchem. Wszelkim wyprawom niech Muzy przewodzą, miłość i przyjaźń niech nam życie słodzą. Z wami po jednym zawsze idę torze, o, przyjaciele, w wspólności bogatej; społem czujemy, że braterstwo może z małego kręgu liczne stworzyć światy. My nie pytamy się w upartym sporze, przecz ten niechętny, a ów lodowaty — czcimy radośnie z myślą równie chrobrą antyczność jak i każde nowe dobro. Szczęśliw, kto sztukę, wolność w sobie czuje! — każdej go wiosny wabi łąk uroda; kto niezwadzony losem się raduje, temu trop ducha własnego świat poda. Żadna przeciwność nóg mu nie skrępuje, wciąż naprzód dąży — bo tak chce przyroda. Z góry pogłosem dzikie drżą wiszary — to ducha czasu butne grzmią fanfary. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/goethe-faust-czesc-druga. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Goethe, Faust, tomI, tłum. Emil Zegadłowicz, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1953. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Pauliny Ołtusek. Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Die digitale Reproduktion wurde von der Stiftung Fundacja Nowoczesna Polska anhand eines Exemplars aus der Sammlung von Paulina Ołtusek ausgeführt. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł. ISBN-978-83-288-2242-9