José Echegaray y Eizaguirre Galeotto dramat w trzech aktach z prologiem, z uwzględnieniem niemieckiego przerobienia Lindaua tłum. Jan Kleczyński ISBN 978-83-288-7850-1 Oryginał hiszpański jest pisany wierszem białym, prolog tylko prozą. Przerobienie niemieckie Lindaua zmienia trochę prolog oraz skraca zbyt długie monologi i tyrady, zostawiając treść nienaruszoną; jest pisane całe prozą i zlokalizowane dla Niemiec. Trzymając się głównie Lindaua, przeniosłem tylko akcję do Włoch, co jest niemal rzeczą obojętną, przedmiot bowiem jest ogólnoludzki, scena może być wszędzie. (U autora akcja odbywa się w Madrycie). Kilka drobnych szczegółów z oryginału, opuszczonych przez Lindaua, przywróciłem. [Przypisek tłumacza] OSOBY: * Andrea Girolamo, bogaty przemysłowiec, lat około 50 * Julia, jego żona, lat 30 * Alberto Girolamo, jego starszy brat * Teresa, jego żona * Artur, ich syn * Ernest Alessandri, literat, lat około 30 * Gospodyni * Doktor * Dwóch świadków * Służący Rzecz dzieje się w stolicy (Florencja). Epoka współczesna. PROLOG / Scena przedstawia elegancko umeblowaną pracownię młodego mężczyzny. Prawie na środku pokoju stół z książkami i papierami, na którym stoi płonąca lampa. / SCENA PIERWSZA ERNEST / siedzi przy stole, patrząc błędnie w przestrzeń i namyślając się, co pisać. Po chwili rzuca pióro na stronę, zniecierpliwiony, i wstaje. / Nie, to nie do wytrzymania! To oszaleć można, doprawdy! Czuję, czuję w sobie myśl: wszystko wydaje mi się tak jasne, tak logiczne i zrozumiałe, dopóki siedzi w głowie; niechże spróbuję przenieść to na papier, dać mu ciało i krew, w tej chwili wszystkie blaski gasną, obraz się zaciemnia i tworzę… nic, nic!… Cóż za straszliwa niemoc, co za różnica pomiędzy wolą a wykonaniem!… Ileż to razy w tych samotnych godzinach, gdy duch mój, rozmawiając tylko sam z sobą, tworzył świetne plany, gdy myśl biegała za myślą, serce biło przyspieszonym tętnem… ileż razy i mnie się wydawało, że jestem… poetą! Jakże szybko chwytałem za pióro! Z czołem pałającym, z nerwowym pośpiechem, zapisywałem od razu po kart kilkadziesiąt i odczytując je potem, widziałem, jak cudny obraz mej fantazji w mgłę się rozwiewa, jak kwiat natchnienia, oberwany z listków przez zimną rozwagę, świecił jak naga, martwa łodyga! To, co pisałem, były słowa, słowa, tylko słowa! A gdy zrozpaczony odsłaniałem me troski przed ludźmi, filisterski ich rozum mówił mi na pocieszenie: „Jesteś jeszcze tak młody! Poczekaj, aż ferment wyszumi, zobaczysz, że z czasem z tego będzie dobre wino!”. Tak, „z czasem”, gdy przeminie młodość, gdy ogień wygaśnie, siły się wyczerpią! A jednak! A jednak… próbujmy jeszcze… ja muszę, muszę zwyciężyć! SCENA DRUGA / Ernest, Julia. / JULIA / w wieczorowym ubraniu, z szalem na ramionach, który zsuwa z siebie powoli w ciągu rozmowy. Puka do drzwi z lekka. Nie otrzymuje odpowiedzi, uchyla drzwi i mówi na progu: / Czy wolno? ERNEST / idąc naprzeciwko, radośnie / Ach, Julia!… JULIA Nie zamknąłeś pan drzwi… Ujrzałam światło, ale widzę, żeś pan zajęty, więc mówię tylko „dobranoc” i… nie przeszkadzam. ERNEST Ależ proszę!… Niestety, nie przeszkadzasz mi, pani… Chciałem pracować, nie mogłem. Gdzież małżonek? JULIA Wstąpił na górę do brata w jakimś ważnym interesie… ale zaraz ma powrócić… zostawmy drzwi otwarte, abyśmy jego kroki słyszeli. Więc nie napisałeś pan wiele? W takim razie szkoda, żeś pan nam do teatru nie towarzyszył. ERNEST Czy tak wiele straciłem? JULIA Tego nie powiem. W teatrze było jak zwykle, ni lepiej, ni gorzej. ERNEST Więc?… JULIA Gdybyś pan był przyszedł, byłbyś mi oszczędził kłopotu tłumaczenia każdemu powodów twojej nieobecności. ERNEST Czyż jestem dla nich tak interesującą osobistością? JULIA Zdaje się w istocie, że obchodzimy ludzi więcej, aniżeli na to zasługujemy. Przez cały wieczór brzmiało w naszej loży: „Pani sama! Cóż porabia pan Ernest?” — „W domu pracuje”. — „Czy pan Ernest nie chory?” — pyta inny. — „Cóż pani miły, nierozdzielny towarzysz?” — „Dziękuję, zdrów, dzięki Bogu, pisze w domu”. A potem w sposób „dowcipny”: „Cóż to, słońce dziś bez cienia?”. I tak bez ustanku. Zniecierpliwiło mnie to w końcu, a gdy to moje zniecierpliwienie pokazałam, pytający uśmiechnął się jakoś… dziwnie. Lecz mówmy o czym innym, o pańskim dramacie. ERNEST Sądzisz pani istotnie, że o nim mówić warto? Niestety, w mej głowie dotąd tylko chaos, wszystko wre i kipi bez porządku. Czuję jednak chwilami, że w tych luźnych myślach zaczyna się objawiać pewien związek; wszystko, co wkoło siebie widzę i słyszę, powoli przybiera kształty jakiejś całości; nawet ci ludzie, którzy w tak „przyjacielski” sposób wypytują się o nas — tak, i oni grają tu pewną rolę, kto wie, czy nie główną. JULIA Więc zmieniłeś pan swój plan pierwotny? ERNEST Jak to? JULIA Czy nie mówiłeś mi pan, że osnowę swej sztuki oprzesz na ustępie z Danta o Francesce? Lub może niedobrze zrozumiałam? ERNEST Tak… i nie. Ustęp ten nie będzie stanowił głównej osnowy mego pomysłu; jest on z nim jednak w pewnym związku. JULIA A więc nie łudziłam się nadaremnie. Muszę panu wyznać, że po wczorajszej naszej rozmowie ustęp ten po raz pierwszy w życiu przeczytałam i… nie zrozumiałam go. Pan się uśmiechasz? ERNEST Nie, bynajmniej. Owszem, przypuszczałem, że i inni, czytając ustęp, mogą nie zrozumieć, o co właściwie tam chodzi, i dlatego wprowadzam do mego dramatu mały poemacik, który to miejsce Danta wyjaśnia. JULIA Czy napisałeś go pan już? ERNEST / podając papier / Oto jest. JULIA Czy zechcesz go pan odczytać? ERNEST Chętnie. Nazwałem go „Galeotto” i dodałem mu jako motto te słowa Danta: „Quel giorno piu non vi leggemmo avante”, „Dnia tego nie czytaliśmy więcej”. ERNEST / czyta / Był ciepły, jasny, wiosenny dzień, Powietrze w blasku drżało, A z Lancelota miłosnych ksiąg Dwoje razem czytało. Czytali, jak rycerz, co wśród walk Nie dał się strwożyć niczem, Dziś jak baranek pokornie stał Przed lubej swej obliczem. I spuścił wzrok, i nie znalazł słów, Czerwieniał, bladł jak chusta, Wielkiej miłości namiętny szał Zamykał jego usta. Lecz przyjaciela rycerz ten miał, Droższego mu nad złoto, Dawny to jeniec, powiernik dziś, Przemyślny Galeotto. Pamiętny dawnych rycerza łask, Wspomógł go dziś w potrzebie, Usłużnym on pośrednikiem był: Usta ich zbliżył do siebie. A gdy w objęcia rycerza już Padła piękna królowa, Nasz Galeotto tymczasem znikł, Uszedł, nie mówiąc słowa. Był jasny, ciepły, wiosenny dzień, Powietrze w blasku drżało, I ustęp ten z Lancelota ksiąg Dwoje razem czytało. A gdy trafili na opis ów Galeottowej zdrady, Ciężkie westchnienie wzniosło ich pierś I już nie było rady. Miłosnych przygód rycerza tom Był dla nich — Galeottem. Gdy raz ich usta spotkały się… Już nie czytali potem. JULIA / po krótkim milczeniu / Teraz rozumiem. Ale dlaczegóż ten tytuł, „Galeotto”? ERNEST Bo Galeotto jest właściwie główną osobą. To jest… pośrednik. Gdyby nie on, byłaby może królowa Ginewra pozostała, kim była dotąd: wierną żoną; trwożliwy Lancelot byłby się oddalił z kwitkiem i starał się zapomnieć o swojej miłości wśród nowych rycerskich czynów. Ale ów Galeotto to prawdziwy zbrodniarz, który nieświadomy płomień rozdmuchuje, znosi drzewo, przytyka lont gorejący, a potem — ucieka. Galeotto to wielki winowajca tragedii, którą inni, nie on, życiem i krwią przypłacają; a jest on bohaterem nie tylko z tej tragedii, ale prawie we wszystkich tragediach ludzkiego życia. JULIA Słyszę kroki, to pewno będzie mój mąż. ERNEST / wychodzi przed drzwi, mówiąc podniesionym głosem / Jesteśmy tutaj — żona pańska i ja. SCENA TRZECIA / Ci sami i Andrea. / ANDREA / we fraku, w palcie i kapeluszu na głowie, ściska w drzwiach rękę Ernesta. / No i cóż, przyjacielu, czyś kontent z dzisiejszego wieczora? Czy praca posunęła się naprzód? ERNEST Nic, wcale. Właśnie wyspowiadałem się przed żoną. Podarłem wszystko, com dziś napisał. Widocznie mierzę za wysoko. ANDREA Tego nie mów, mój drogi. Wiesz zapewne, co powiedział Goethe: „Tych lubię, co chcą niepodobieństwa!”. Tylko śmiało, tylko odważnie! Nie zrażaj się, ale i nie przymuszaj. Nie idzie ci — porzuć robotę i idź się rozerwać. Szkoda, żeś nie był w teatrze, wszyscy się bardzo o ciebie dopytywali. ERNEST A wiem! Pani Julia mi właśnie opowiadała, jak się zadziwiająco nami świat interesuje. ANDREA Mój Boże, to bardzo naturalne. Ludzie przyzwyczaili się widzieć nas troje zawsze razem. Razem chodzimy na spacer, razem jeździmy za miasto, razem jesteśmy w teatrze lub na koncercie, razem mieszkamy. Jesteśmy nierozdzielną trójcą; gdy jednego z nas brak, dziwią się wszyscy. Mój Boże, ileż już razy musiałem im tłumaczyć nasz stosunek. Że nie jesteś moim synem, jakkolwiek mógłbyś nim być, to już wiedzą wszyscy. „To musi być brat szanownej małżonki?” „Nie, panie”. „To zapewne bliski krewny?” „Nie, moja pani, ani krewny. Jest to tylko syn mego serdecznego przyjaciela. Nic więcej, ale i nic mniej także. Syn starego przyjaciela, którego kocham jak własnego syna i który, mam nadzieję, nam obojgu odpłaca się pewnym przywiązaniem”. ERNEST Zacny panie Andrea! ANDREA Andrea tout court. ERNEST A więc, kochany Andrea. Twoja dobroć i względy… ANDREA Ale dajże spokój! Nie dziękuj mi za nic; cokolwiek bym dla ciebie uczynił, będzie zawsze… za mało. Wszystko, co mam, czym dziś jestem, zawdzięczam twemu szlachetnemu ojcu, a i z tobą rachunek jest czysty zupełnie. Nie zapominaj, że ślepo wierzę w twój talent i ufam, że pomagając ci w jego rozwinięciu, przysługuję się prawdziwie ogółowi. Nie mów więc o żadnej wdzięczności, tylko pisz dalej — to będzie dużo mądrzejsze. Jakże daleko zaszedłeś? ERNEST Niedaleko jeszcze, niestety! ANDREA Jak to? ERNEST Główna idea mojej sztuki bardzo nadaje się do dramatycznego rozwinięcia, ale cóż? Ile razy chcę ją ubrać w kształty dotykalne, ucieka mi i… znika. / siadają / Pierwsza trudność leży w tym, że główna osoba, która jest całą sprężyną działania, która wszystko ożywia i sprowadza katastrofę, nie może wcale pokazać się na scenie. JULIA Czy to osoba tak brzydka, wstrętna, czy tak niegodziwa? ERNEST Nie jest ona ani brzydsza, ani gorsza od wielu, na które codziennie patrzymy, jest to osoba… przeciętna, a zanadto szanuję opinię publiczną, abym tę osobę śmiał bezwarunkowo potępiać. ANDREA Na czymże trudność polega? ERNEST Nie ma tak wielkiej sceny, która by tę osobę mogła pomieścić. ANDREA Sprawiedliwe bogi! Więc dramat mitologiczny z tytanami, potworami, a miejscem działania zapewne Ossa albo Pelion! ERNEST Tytani są, ale nowożytni. Miejsce działania: tu lub w innym mieście, słowem, wszędzie. ANDREA Jeśli chcesz, abym cię zrozumiał, musisz się cokolwiek jaśniej wyrażać. Któż więc jest tą główną osobą? ERNEST Tłum, ogół, opinia publiczna — nazwij to jak chcesz. ANDREA / potrząsając głową / A więc świat cały! No to masz rację, dla takiego bohatera i największe sceny będą za ciasne, ale dlaczegóż nie możesz zamiast całego świata obrać kilku „typów”? ERNEST Bo u mnie bohaterem nie jest ten lub ów, ale istotnie „cały świat”. Tu wszyscy tworzą sztukę, wszyscy są współpracownikami! Małe słówko rzucone na wiatr, uśmiech przelotny na twarzy, spojrzenie zamienione ukradkiem — to wszystko należy do akcji. I to dzieje się bez namiętności, bez celu, bez planu! Te wszystkie zaś drobne spojrzenia, uśmiechy składają się na potworną obmowę, krzywdzą na honorze, zatruwają szczęście i spokój rodzinny. Jeślibym połączył te pojedyncze rysy w jedno, powstałby obraz istotnego zbrodniarza. Rozdzielone, wydają się one rzeczą zwykłą, naturalną, ale doprowadzają do tego przekonania, że to społeczeństwo całe, prawie bezwiednie, jest tym zbrodniarzem. ANDREA / do żony / Czy rozumiesz to? JULIA Po trosze… ANDREA No, to jesteś szczęśliwsza ode mnie. Osoba, która ma sto tysięcy głów, która nie jest zła, a zbrodnię popełnia, tego pojąć moja głowa nie jest w stanie. Ale być może, że zrozumiem, skoro zobaczę to na scenie. Pozostawiając więc na boku twoją filozofię, zrozumiem przecież, co w twoim dramacie będzie ogólnoludzkie, i z pewnością zabawię się wybornie, jeżeli tam będzie ładna historyjka miłosna. ERNEST Właśnie w tym leży nowa trudność: w moim dramacie miłości nie ma wcale. ANDREA No to go lepiej nie pisz. ERNEST A jednak miłość i zazdrość są właściwie sprężynami dramatycznej akcji. ANDREA / powstając / A to się chyba świat kończy! Miłości wcale nie ma i miłość gra główną rolę? ERNEST Nie inaczej. Nie ma u mnie młodego człowieka, który by kochał młodą panienkę czy mężatkę, jednak miłość jest osią sztuki. ANDREA Muszą być chyba jakieś wyjątkowo skomplikowane sytuacje? ERNEST Najprostsze. Tu wszystko jest codzienne, zwyczajne. A jednak z tych codziennych, niewinnych wypadków splata się akcja w najwyższym stopniu dramatyczna. ANDREA To jakieś metafizyczne zadania. Ale to nie temat do dramatu. ERNEST Przeciwnie, to może być bardzo dramatyczne i bardzo sceniczne. ANDREA A więc musisz węzeł bardzo zręcznie zawiązywać i rozplątywać. ERNEST Nie rozplątuję go wcale. W chwili gdy jest zawiązany, zapada kurtyna. ANDREA Inaczej mówiąc, tam się kończy, gdzie się zaczynać powinno. ERNEST Właśnie. ANDREA Wiesz, co ci poradzę? Napisz lepiej ten drugi dramat, który się dopiero zaczyna, kiedy się twój kończy. Jakiż tytuł? ERNEST I tytułu jeszcze nie ma. ANDREA / zdziwiony / No to mój kochany, jesteś skończonym marzycielem! Sztuka bez bohatera, bez miłości, bez akcji, dająca sytuacje codzienne i wreszcie kończąca się tam, gdzie się sprawa zaczyna — i nawet bez tytułu! Wiesz, że cię kocham, że wierzę w twój talent, ale tym razem jesteś widocznie na błędnej drodze. Odłóż na stronę swój wielki dramat, pójdź do nas na szklankę herbaty, połóż się spać spokojnie, a jutro rano chodź ze mną na polowanie: ustrzelimy parę bekasów i all right. Nieprawdaż, Julio? JULIA Mój mąż ma rację. I ja zaczynam być zdania, że pan się wysilasz na coś… niemożliwego. ERNEST Nie, nie, nie! To wy, moi państwo, jesteście w błędzie. Właśnie teraz jestem pewny swego i im więcej o tym przedmiocie rozmawiam, tym jaśniej mi się on rysuje. Dziś jeszcze, zaraz, siadam do pisania. ANDREA A więc bądź zdrów. Niechaj cię Minerwa wspiera i oświeca — my ci nie przeszkadzamy. JULIA Dobranoc, Erneście. / Odchodzą po przyjaznym pożegnaniu. / SCENA CZWARTA ERNEST / sam, odprowadziwszy ich do drzwi, wraca. / Nie, nie dam za wygraną! Muszę te niezliczone atomy, bujające w powietrzu, zestrzelić w jedno, pokazać, jak te tysiączne nic są straszliwym coś, jak z tych drobnych pyłków i grudeczek śniegu powstaje lawina, niosąca śmierć i spustoszenie. Chcę pokazać, jak przez ich gadanie kłamstwo staje się prawdą, potwarz przybiera kształty rzeczywiste, siejąc truciznę w dusze ludzkie. Pokażę, jak tacy ludzie, co się niby niewinnie dopytują w teatrze o nas, są faktorami zbrodni. I tytuł mam właśnie. Mógłbym nazwać to „wielkim faktorem”, gdyby słowo nie było tak przykre; gdyż to właśnie „faktorstwo” jest głównym zajęciem tego bezmyślnego tłumu! / bierze w rękę swój poemat / Tytuł będzie: Galeotto, Wielki Galeotto! / Zasiada do pisania. Zasłona opada. / AKT I / Elegancko umeblowany salon w mieszkaniu Andrea. Przez szeroko otwarte drzwi w głębi widać wąskie przejście, w środku którego znajdują się zamknięte drzwi, prowadzące do jadalni. Na przodzie, na lewo od widza, balkon, dalej na lewo drzwi. Z prawej od widza również dwoje drzwi, z obu stron pokoju meble (établissements). Popołudniowa godzina; w czasie aktu się ściemnia. / SCENA PIERWSZA / Julia na balkonie. Andrea na sofie z prawej, zamyślony. / JULIA Co za wspaniały zachód słońca! Patrz na te obłoczki, co tak cudnie jaśnieją w złotawym promieniu światła! Gdyby było prawdą, co śpiewają poeci, a w co tak święcie wierzyły nasze prababki, że błękit nieba odbija naszą przyszłość, to należałoby się nam od losu wiele, wiele pięknych i szczęśliwych dni. / odwraca się / Andrea, nie odpowiadasz mi? ANDREA / roztargniony / Co mówisz? JULIA / przystępując / Jesteś roztargniony, jakiś skłopotany. Co ci jest? ANDREA Nic, moje dziecko. Przechodzą mi przez głowę różne myśli, interesa… JULIA Ach, zawsze te nieznośne interesa! Dlaczegóż się tak nimi zajmujesz? Mamy, dzięki Bogu, ile trzeba i niczego nam nie brakuje. Dosyć już się napracowałeś w życiu; możesz więc teraz spokojnie używać owoców swej pracy. ANDREA / głaszcząc ją po twarzy / Dziecko jesteś, moja droga. Nie tak łatwo przestać pracować, skoro się już całe życie do tego przywykło. Zresztą, szczerze mówiąc, na próżniaka jestem jeszcze za młody. JULIA / z uśmiechem / Ależ owszem, nie chcę cię zupełnie odwodzić od pracy. Tylko nie przesadzaj. Uważam, że od pewnego czasu obsiadły cię jakieś troski: stałeś się milczący i daleko poważniejszy niż zwykle. To mnie niepokoi. Powiedz mi szczerze, czy masz jakie zmartwienie? ANDREA Nie, moja Julio, nie jestem niczym zmartwiony. Dopóki wiem, że ci nic nie dolega i nie braknie, jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy! JULIA A więc nowe spekulacje? ANDREA I to nie. Nie pogardzałem nigdy majątkiem, ale też nie przeceniałem jego znaczenia; i dlatego może, żem nie dbał o nią, przyszła do mnie mamona — jestem dosyć bogaty, ażeby być zupełnie spokojnym o przyszłość. Epoka ryzykownych spekulacji już dla mnie przeminęła. Na samo wspomnienie przebytych niegdyś wzruszeń wzdrygam się cały. Wszakże to nie dalej jak dwadzieścia lat temu byłem tak szalony, że postawiłem na kartę nie tylko moje mienie, ale i mój honor kupiecki. Byłbym niezawodnie dziś zrujnowany i może splamiony, gdyby wówczas ojciec Ernesta, stary Alessandri, nie był mi przyszedł z pomocą całym swoim majątkiem i kredytem. Dzięki jego uczynności ryzykowna spekulacja stała się świetnym interesem, moja cześć i kredyt pozostały nietknięte. Jemu więc zawdzięczam to, co posiadam i czym jestem. JULIA Bardzo to zacnie z twojej strony, że tak pamiętasz o przyjacielskiej przysłudze i że ciągle o niej mówisz, ale to rzecz już dawno skończona, dług spłacony… ANDREA Tak, jeżeli idzie o złoto, o liry i skudy! Ale idealnego długu nigdy nie spłacę… JULIA A to wszystko, co teraz świadczysz jego synowi? ANDREA Spełniam tylko mój obowiązek. Gdybyż ojciec Ernesta okazał mi był później to zaufanie, jakie ja mu okazałem dawniej! Gdyby mi był odkrył swoje położenie! Ale on był zbyt dumny i ta duma to jedyna spuścizna, jaką przekazał synowi. Nie mogło mu przejść przez usta wyznanie, że budynek dawniej tak świetny, utrzymuje się już tylko na przegniłych podwalinach. Umarł nagle… i Ernest, który sądził, że ma wielki majątek, obudził się od razu… bez grosza. JULIA Czyż natychmiast, tego samego dnia, kiedy dowiedziałeś się o prawdziwym stanie rzeczy, nie udałeś się do Genui? Czy nie otrzymałeś od Ernesta upoważnienia do objęcia w jego imieniu spadku po ojcu? ANDREA Prawda, zrobiłem to wszystko, ale z Ernestem niełatwa sprawa. Gdyby ojciec na śmiertelnym łożu nie był mu polecił, aby miał do mnie zaufanie, słuchał moich rad, nie wiem, czybym go był potrafił skłonić nawet do przyjęcia tej gościnności, którą mu tak z serca ofiarowałem w moim domu. A jak się to jeszcze skończy, sam nie wiem, i to mnie właśnie niepokoi. JULIA Nie rozumiem cię, doprawdy! Nie bierz mi za złe, co powiem… ale już przesadzasz w twojej dobroci. Uważam za zupełnie naturalne to, co robisz dla Ernesta, ale czegóż chcesz więcej? Od roku jest u nas traktowany jakby członek rodziny, lubimy go oboje, on odpłaca nam wzajemnością i jest szczęśliwy, na tyle przynajmniej, na ile pozwala na to jego usposobienie. ANDREA Czy sądzisz, że jest szczęśliwy? Co do mnie, właśnie o tym powątpiewam. Uważam już od kilku tygodni, że jego położenie w naszym domu zaczyna go niepokoić. Zdaje mu się, że wszystko bierze, a nic nie daje, że jest na łasce, i przeczuwam, że pewnego pięknego poranka opuści nas pod pierwszym lepszym pozorem. Chciałbym koniecznie temu przeszkodzić, choćby dlatego, że jest to człowiek w najwyższym stopniu niepraktyczny. Dlatego też przemyśliwałem nad sposobem zatrzymania go u siebie i zdaje mi się, że znalazłem. JULIA Nie kłopocz się zbytecznie o to, co może być kiedyś! Tymczasem Ernest jest u nas, żyjemy wszyscy spokojnie, zgodnie, w serdecznych stosunkach. On ma talent, zostanie sławny, zakocha się, ożeni… wyszukamy mu ładną żoneczkę i będziemy dalej żyć we czworo, jak dziś we troje. ANDREA Otóż nadchodzi, ale w jakimś nieszczególnym usposobieniu. SCENA DRUGA / Ci sami i Ernest. / ERNEST / po przywitaniu / Dobrze, że państwa razem znajduję. Mam wam coś do powiedzenia. JULIA Coś niewesołego chyba. ERNEST Tak. / po pauzie / Gniewajcie się na mnie, łajcie, mówcie, że jestem niewdzięcznikiem, żem niewart waszej dobroci, dość że dłużej nie mogę u was zostać. ANDREA Erneście! ERNEST Zechciejcie mnie tylko zrozumieć. / do Andrea / Postępujesz ze mną jak ojciec z synem! Czyż mogę tego nie doceniać? Ale przyznajcie, że moje położenie w waszym domu jest jakieś dwuznaczne: żyję wśród was nie jak syn wprawdzie, ale jak brat. A przecież czuję, że nie mam do tego żadnego prawa. ANDREA Jak to, żadnego prawa? A twój ojciec? ERNEST Wiem, co chcecie powiedzieć. Myślałem o tym wszystkim, ale nie mogę dłużej pędzić takiego życia. Jestem nieszczęśliwy, czuję, że upadam moralnie. Wasza przyjaźń mnie przygniata, spojrzenia jakie niekiedy rzucają mi ludzie, policzkują mnie. Jeżeli wasza przyjaźń i serdeczność uszlachetnia i łagodzi ten stosunek, to w oczach świata, który nie rozumie jego idealnych podstaw, będzie to zawsze stosunek… upokarzający. ANDREA Śni ci się chyba. Któż by śmiał? ERNEST Kto? Wszyscy, świat cały! Nie ten lub ów, którego pochwycić byłbyś w stanie, ale ogół. Ten sączy wkoło siebie truciznę, której jad jest w powietrzu i zatruwa nasze oddechy! ANDREA Przesadzasz okropnie! ERNEST Tak myślisz? A czy wtenczas, kiedy jestem z wami w loży lub obok was w powozie, przy stole, nie słyszycie złośliwego pytania: „Ten młody poeta, co tak ciągle przebywa z państwem Girolamo, czy to ich bliski krewny?” — „Nie”. — „To może wspólnik?” — „Nie, bynajmniej”. — „Więc któż taki?” Na to pytanie odpowiada się… wymuszonym milczeniem lub wzruszeniem ramion, które obraża zarówno mnie, jak was. ANDREA Ale kiedy żeś i gdzie coś podobnego słyszał? ERNEST Gdzie? Daleko szukać nie potrzeba. Tu, w tym domu, piętro wyżej … ANDREA Jak to, mój brat? ERNEST Ma się rozumieć, że i on także! I pan Albert, i pani Teresa, jego małżonka, i pan Artur, ich syn, i wszyscy. ANDREA / niechętnie / Nie zważaj, proszę cię, na te gadania. Wiem, że mój brat ma słabość zajmowania się drugimi i mówi wiele rzeczy… ERNEST Powtarza tylko, co drudzy myślą i mówią. ANDREA Cóż znaczy gadanie, kiedy żadnego faktu nie ma? ERNEST Z plotek może się i fakt zawiązać. To, co się zaczyna kłamstwem, może się zakończyć… prawdą. ANDREA To paradoksy. Ale rozumiem, że to wszystko ci dokucza i chcesz stawić czoło tym napaściom. Tęsknisz za niezależnym stanowiskiem, które by cię zasłoniło przed ludzkimi językami? ERNEST / gorąco / Tak, tego pragnę! ANDREA A gdybym ci w tym dopomógł? ERNEST W jaki sposób?… ANDREA Posłuchaj. To, co ci powiem, dokładnie obmyśliłem, i moja propozycja nie jest bynajmniej ukrytą jałmużną. Zbliżam się do lat, w których człowiekowi należy się odpoczynek. Dlatego też szukam kogoś, kto miałby moje zupełne zaufanie, kogoś, komu mógłbym powierzyć tę część pracy, jakiej nie jest w stanie załatwić biuro, słowem, zdolnego, a dla mnie sympatycznego sekretarza. Dawno już szukałem takiego młodego człowieka i dziś właśnie zarekomendowano mi kogoś z Bolonii. Dopiero teraz… jakby mi zasłona spadła z oczu; właśnie myślałem przed chwilą: po cóż go mam szukać tak daleko, skoro go mam przy sobie. Ty będziesz moim sekretarzem. ERNEST Kochany Andrea… ANDREA Nie bój się, nie będzie to żadna synekura. Będziesz miał nie lada robotę i wcale bym się nie dziwił, gdyby ci poczciwi ludziska, co dziś tak cię obmawiają, zaczęli potem krzyczeć na mnie, że cię… wyzyskuję! Tak, mój drogi, i ty na mnie będziesz narzekał. / podając mu rękę / No, cóż, przyjmujesz? ERNEST / wzruszony / Róbcie ze mną, co chcecie! JULIA Więc wreszcie zwyciężyliśmy uparciucha. ERNEST Nietrudno wam to przyszło, droga pani! ANDREA A teraz idę napisać do mego przyjaciela w Bolonii, że posada już zajęta. Do widzenia, panie sekretarzu. / Odchodzi po uściśnięciu ręki Ernesta. / / W czasie tej sceny ściemnia się. Przy scenie następnej wieczór już zupełny zapada. / SCENA TRZECIA / Ernest, Julia, Albert, Teresa. / / Albert i Teresa ukazują się w głębi i tam pozostają, w cieniu. Przez drzwi balkonowe upada różowe światło zachodu i oświeca postacie Ernesta i Julii na pierwszym planie. / ERNEST / wzruszany, całując Julię w rękę / Jesteś pani samą dobrocią! JULIA A z pana wielkie dziecko. Obiecaj mi pan nie poddawać się już tym smutnym myślom. ERNEST Obiecuję… / Albert i Teresa, spoglądając na nich, robią uwagi po cichu. / TERESA Bez światła! ALBERT A zawsze razem oboje… TERESA I w jakiej poufałości! ERNEST / głośno / Nie umiem zwykle dobrze wypowiedzieć tego, co czuję… ale gdybyś pani mogła zajrzeć w głąb mego serca, widziałabyś, Julio, ile w nim mieści się uczuć wdzięczności i przyjaźni. JULIA Wierzę, ale w takim razie nie powinieneś pan swymi przywidzeniami dręczyć tych, co cię kochają. ERNEST Już się poprawię. Jak mnie głowa pali! JULIA Pójdźmy na balkon, chłód wieczorny pana orzeźwi. / Wychodzą oboje na balkon. Albert i Teresa zbliżają się cicho ku przodowi sceny. / ALBERT Słyszałaś? TERESA Co do słowa. ALBERT Tego już nadto! To jest bezwstydne! TERESA Nie trzeba zaraz czegoś złego przypuszczać. Julia jest tylko nieostrożna. Ale przecież ten Ernest powinien mieć rozsądku za dwoje. ALBERT No, jeżeli mój brat jest ślepy, ja za to mam oczy otwarte i potrafię spełnić mój obowiązek. / głośno / Julio, tak to przyjmujesz najbliższych swoich krewnych? JULIA / wchodzi do pokoju / Ach, Albert… i Teresa! Jakże się cieszę! TERESA Zapomniałaś zupełnie, że dzisiaj jemy obiad z wami. JULIA Nie, bynajmniej. Wybaczcie, żeśmy przegawędzili tę godzinę. Każę zaraz wnieść światło. / Idzie do dzwonka. / ALBERT / z naciskiem / My nie obawiamy się światła! JULIA / z uśmiechem / Sądzę, że i my także; wystroiłam się przecież do was. / do zachodzącego służącego / Przynieś lampy! / W czasie następnej sceny wnoszą lampy. Scena zostaje jasno oświetlona. / TERESA / do Alberta / Udaje niewiniątko. / Ernest wchodzi z balkonu do pokoju. / ALBERT / udając zdziwienie / Ach, jest tu jeszcze ktoś. Pan Ernest! / wita go / Czy dawno pan tu jesteś? ERNEST Przypatrywałem się pięknej okolicy. ALBERT Po nocy? Toś pan chyba niewiele widział. / do Teresy / Czy widzisz, jak mu policzki płoną? Jak twarz odwraca, aby ukryć pomieszanie? Już czas, najwyższy czas! / głośno / Gdzież się znów Andrea ukrywa? JULIA Pisze list. ALBERT Pójdę do niego. Mam mu jeszcze powiedzieć słówko przed obiadem. / Odchodzi. / SCENA CZWARTA / Ernest, Julia, Teresa. / / Obie damy siadają. Ernest stoi. / TERESA / do Ernesta / Zdaje mi się, że mój syn Artur oczekuje pana na górze. ERNEST On? Przepraszam, ale nie przypuszczałem… TERESA Czyżbym go nie zrozumiała? / ciszej, do Julii / Mam ci coś do powiedzenia. JULIA Słucham cię. TERESA Ale na osobności, bez świadków. Wypraw go gdziekolwiek. JULIA Nie rozumiem cię, ale jeżeli sobie życzysz… Kochany przyjacielu, czy zechcesz mi wyświadczyć wielką grzeczność? ERNEST O, z rozkoszą! JULIA Artur obiecał nam kupić bilety do teatru. Racz się pan dowiedzieć, czy mu się udało dostać dobre miejsce. ERNEST Już idę. JULIA Ale nie bierzesz mi pan za złe? ERNEST Ja, pani? / z uśmiechem / Ale rozumiem, że panie chcecie się mnie pozbyć. / Kłania się i wychodzi. / SCENA PIĄTA / Julia i Teresa. / JULIA A zatem… o cóż idzie? Twoja tajemnicza mina zaczyna mnie niepokoić. TERESA Bo też idzie o rzeczy serio. JULIA O cóż takiego? TERESA Julio, czy wierzysz, że cię kocham? JULIA Spodziewam się… Ale chyba nie dlatego wyprawiłaś Ernesta, aby mi to powiedzieć. Cóż się stało? TERESA Mam nadzieję, że nic się jeszcze nie stało. Ale musimy ze sobą pomówić, bo zagraża wam wielkie niebezpieczeństwo, którego zapewne nawet się nie domyślacie. JULIA Komu? TERESA Wam trojgu. JULIA Nam trojgu? Trojgu? O kim mówisz? TERESA O tobie, twoim mężu i o Erneście. JULIA Ale mówże już, nie dręcz mnie dłużej! TERESA / ociągając się / Mój Albert jest bratem twego męża… nasza cala rodzina… związki, jakie nas łączą… JULIA Do rzeczy, moja droga, do rzeczy! TERESA Jutro ja mogę potrzebować twojej opieki, twojej rady. Przyjmij dziś moją. JULIA Ależ mów wyraźniej. Nic nie rozumiem. TERESA To rzecz drażliwa. Wahałam się długo. Mąż mój, tak zawsze dbały o honor swego brata, podziela moje zapatrywanie. Nie można dłużej zwlekać, tu trzeba działać. JULIA / pozostając / Zaczynasz mnie niecierpliwić. Przestań już raz mówić ogólnikami i powiedz, o co idzie? TERESA Chyba już zrozumiałaś, do czego zmierzam… JULIA Nic a nic. TERESA Śmieją się z niego! Będzie palcami wytykany… on, twój małżonek! JULIA Andrea? Co to ma znaczyć? Wiesz dobrze, że on nie daje z siebie żartować! I gdyby mu wpadł w ręce któryś z tych śmiałków, o których mówisz… TERESA Niełatwo by mu to przyszło. Można wyzwać na pojedynek… kogoś… ale niechże ktoś spróbuje bić się z całym światem! JULIA Z całym światem?! Ale o co? Mówże wreszcie! TERESA Widzisz, moja droga Julio, jesteś jeszcze młoda i niedoświadczona i w zaufaniu swej niewinności możesz nieraz nieroztropnie narazić nawet… swoją dobrą sławę. Czy mnie rozumiesz? JULIA Ależ mniej niż kiedykolwiek. TERESA Nie znasz jeszcze mężczyzn. To lekkomyślni egoiści, którzy dla godziny przyjemności gotowi są poświęcić dobre imię kobiety, honor jej małżonka. Wierz mojemu doświadczeniu, mojej przyjaźni dla ciebie… ten człowiek nie wart ciebie. Bądźże tak odważna, jak jesteś dobra, i postaraj się, aby Ernest dom wasz opuścił. JULIA / w głębokim zdumieniu i ożywieniu / Ach, teraz dopiero rozumiem! Więc o to wam chodziło!… Któż jest bezwstydniejszy, czy świat, który takie potwarze rozsiewa, czy ci usłużni przyjaciele, co je bezmyślnie powtarzają? TERESA Ależ Julio! JULIA / z wzrastającą mocą / Nie przerywaj mi! Ktokolwiek w naszym stosunku z Ernestem upatruje coś zdrożnego, jest albo wariatem, albo podłym. Mąż mój przyjął go do swego domu jak przyjaciela i syna, ja go polubiłam jak brata i tego się nie zapieram. Ale nigdy, przenigdy żadne nieczyste tchnienie nie zamąciło naszego stosunku. I właśnie to braterskie uczucie, którego bynajmniej przed nikim nie ukrywałam, z którego byłam dumna — właśnie to mi poczytują za zbrodnię, która mnie czci pozbawia, a mężowi memu gotuje hańbę! To oburzające! / Zakrywa oczy. / TERESA Ależ uspokój się, nie płacz! Nigdy przecież nie myślałam o tobie nic złego, wszakże znam cię dobrze! Ale nie znają cię drudzy, i ci właśnie biorą was na języki. Od zarzutu pewnej lekkomyślności nawet ja was nie zwalniam: i tyś winna, i mąż twój, i Ernest. Moja droga, nie bądźże niesprawiedliwa. Jesteś kobietą jeszcze młodą, mąż twój już prawie stary. I ta zażyłość z takim… poetą, marzycielem, fantastą! Cóż począć? Świat tak już jest zbudowany, że pragnie wyjaśnień tajemniczych stosunków, a w tych wyjaśnieniach nie zawsze szuka najlepszej strony… I dlatego ogół dziś szepce, trąca się łokciami i… spogląda z politowaniem na poczciwego Andrea! JULIA Nie, to nie do zniesienia! Jeżeli już ci ludzie biorą mnie w opiekę, jeżeli mnie obmawiają — mniejsza o to, jestem czysta w swym sumieniu. Ale żeby jego, Andrea, najszlachetniejszego, najzacniejszego z ludzi, wciągać w tę sprawę, uważać za… śmiesznego — to nie do pojęcia! Gdybyż przynajmniej nie dowiedział się nic o tym! TERESA Musi się dowiedzieć i właśnie w tej chwili objaśnia go… mój mąż. JULIA Na miłość boską!… SCENA SZÓSTA / Ci sami i Andrea, który wychodzi wzburzony ze swego pokoju, a za nim Albert. / ANDREA / na progu / Jeszcze raz powtarzam: nie chcę o tym więcej słyszeć. JULIA / z uczuciem / Andrea! / Biegnie do niego i obejmuje go czule. / ANDREA Uspokój się, moje drogie dziecko, nie płacz! / do brata i bratowej / Widzicie — oto początek waszego dzieła. / z mocą / Ale przysięgam: ktokolwiek raz jeszcze tej kobiecie łzy niewinne wyciśnie, ten odpokutuje za to ciężko — choćby był moim rodzonym bratem! ALBERT Twój zapał cię zaślepia, ale i ja wiem, co do mnie należy. Żem cię ostrzegł, tego nie żałuję i nigdy żałować nie będę. ANDREA Masz inne obowiązki niżeli podłe plotki uliczne roznosić po moim domu. ALBERT Mam obowiązek strzec czystości i honoru nazwiska, które noszę tak dobrze, jak i ty. ANDREA Nie zapominaj, że mówisz przed moją żoną! ALBERT A ty nie zapominaj, że mieliśmy wspólnego ojca. ANDREA Albercie, na Boga, opamiętaj się! SCENA SIÓDMA / Poprzedni i Artur i Ernest. / ARTUR / po lekkim ukłonie, wskazując na Andrea i Julię / To mi się nazywa matrymonialna idylla! Wszyscy niech przykład biorą! Piękna, kochana ciociu, oto masz obiecane bilety. JULIA / biorąc je / Dziękuję. ERNEST / do Andrea, ciszej i z zaciekawieniem / Co się stało pani Julii? ANDREA / sucho / Cóż miało się stać? ERNEST / jak wyżej / Wygląda blada, pomieszana, łzy w oczach… ANDREA / jak wyżej / Ależ nie kłopocz się tak bardzo o moją żonę, przecież ja tu jestem. ERNEST / odchodzi na stronę z bolesnym uśmiechem / Aha, już widzę, skutkowało. ARTUR / do Julii / Jakżeś ty szczęśliwa, moja droga ciociu! Nie tylko masz męża, który ci niczego nie odmawia, który cię ubóstwia, ale jeszcze i przyjaciela, który za ciebie w ogień skoczyć gotów. ERNEST Arturze, proszę cię… ARTUR / z uśmiechem, ciągnąc dalej / Trzeba go było widzieć, jak się tam rzucał na górze, kiedy powtórzyłem mu nieuważnie jakieś niewinne słówko, zasłyszane na mieście… Mało brakowało, żeby mnie był za gardło ścisnął i zdławił jak kurczę. ERNEST Proszę cię, zaprzestań tych dowcipów, jeżeli nie chcesz mnie na dobre rozgniewać. A widzisz, że wcale nie mam ochoty na żarty. / obracając się do Andrea / Kochany przyjacielu, zastanowiłem się bliżej nad twoją propozycją i — nie gniewajcie się na mnie — ale nie czuję się zdolny do przyjęcia ofiarowanej mi posady… ANDREA Ale skądże ta nagła zmiana? ERNEST Rozważyłem rzecz gruntownie. Jestem człowiekiem niepraktycznym, poetą … marzycielem… więc nie potrafię ślęczeć nad interesami. Potrzebuję, przeciwnie, w świat pojechać, uspokoić się trochę, wyburzyć… Teraz doprawdy jestem jeszcze do niczego. / do Alberta / Nieprawdaż, panie radco? ALBERT Zupełnie podzielam pańskie zdanie. ANDREA Cóż za jakieś awanturnicze historie! Podróżować, podróżować, łatwo powiedzieć, ale ja jako człowiek praktyczny pozwolę sobie zapytać: jak daleko myślisz zajechać, jakie masz środki, plany? ERNEST / z pewnością siebie / Nie bójcie się, dam sobie radę. Czuję, że nie mogę tu dłużej pozostać, a ponieważ trzeba się rozstać, uczyńmy to jak najprędzej. / do Julii / Droga pani! Rozrywam łączący nas węzeł, nie z lekkim sercem bynajmniej, a jeśli z mej przyczyny doznałaś pani jakiejś przykrości, racz mi to przebaczyć. Nie zapomnę nigdy o twej dobroci dla mnie. / Ściska ją za rękę. Ona oddaje mu uścisk i odwraca się ze smutkiem. / ERNEST / do Andrea / No a pan… kochany przyjacielu, czy nie masz dla mnie żadnego spojrzenia ani uścisku ręki?… Czy naprawdę sądzisz, że cię obraziłem? ANDREA / z gwałtownym porywem przyciskając go do piersi / Nie, nie, mój serdeczny przyjacielu! Nie, nie wierzę temu. Przebacz mi, jeżeli chociaż przez jedną chwilę… ale nie mówmy już o tym! Pozostaniesz u nas w imię świętej, starej przyjaźni i… na złość całemu światu! Nie wypuszczę cię już od siebie! Nie odmawiaj mi, twój ojciec przez moje usta ci to rozkazuje! Zostaniesz i wszystko będzie nadal po dawnemu, nieprawdaż mój drogi? Nieprawdaż, Julio? Słyszeliście to, panie bracie i pani bratowo, słyszałeś Arturze, ty, co tak chętnie powtarzasz, co paplają drudzy! A teraz idźcie i opowiedzcie to wszystko „dobrym ludziom”, i powiedzcie im, że jeśli są na świecie niskie obmowy, to istnieją również i takie szczyty uczucia i zaufania, do których podła zawiść nie dopełznie nigdy! A teraz do stołu! Erneście, podaj rękę mojej żonie. Arturze, pójdziesz z matką. A my, Albercie, razem! / do Ernesta i Julii, którzy stoją naprzeciw siebie zmieszani / No, na cóż czekacie? Chciałbym, aby ten dom miał w tej chwili kryształowe ściany, aby wszyscy widzieli, jak przyjmujemy oszczercze pociski. Niech licho porwie wszystkie gadania, a my… żyjmy dalej po bożemu! / Artur podaje ramię matce, Ernest Julii. W drzwiach Ernest i Julia, zatrzymują się, aby przepuścić tamte pary. / JULIA Proszę cię, jestem gospodynią. / Teresa i Artur idą naprzód. Ernest i Julia idą za nimi z wolna i rozmawiają po cichu. Andrea, który podał rękę bratu, patrzy za nimi. / ALBERT / z gorzkim uśmiechem / Toś wszystko mądrze urządził! Patrz, jak ich głowy się zbliżają, jak sobie coś szepcą do ucha… ANDREA / ponuro / Pewno, że sobie mają coś do powiedzenia… teraz. / Ernest i Julia przed wejściem do sali jadalnej, odwracają się jeszcze. / ALBERT / ironicznie / A teraz się za tobą oglądają… ANDREA / jak wprzódy / W rzeczy samej… ale cóż stąd? ALBERT Aha, wreszcie ci się otwierają oczy? Zaczynasz brać rzeczy rozsądnie?… ANDREA / zmienionym głosem, boleśnie / Ach, dajże mi pokój. Chcesz więc koniecznie, abym uwierzył twoim przywidzeniom? Głupia rzecz! / Wychodzą prędko. Zasłona opada. / AKT II / Mały pokój, ubogo umeblowany. W głębi drzwi do korytarza, na prawo do alkowy, z lewej okno. Pulpit z książkami, pod oknem wielki, prosty stół. Na stole fotografia Andrea w ramkach, naprzeciwko ramki bez fotografii. Na stole lampa, niepaląca się; egzemplarz Boskiej komedii Danta, otwarty, papier etc. / SCENA PIERWSZA / Andrea i Albert, których wprowadza Gospodyni. / ANDREA / do Gospodyni / Czy myślisz pani, że pan Alessandri zaraz nadejdzie? GOSPODYNI Nie wiem proszę pana. Powiedział mi wychodząc, że będzie tu za godzinę. Godzina już dawno minęła, a pana jeszcze nie widać. To coś dziwnego! Taki akuratny i pilny pan! Znowu całą noc pisał. Bardzo się smucimy, ja i mój mąż, że już nas jutro porzuca. ANDREA Jak to, to wam już powiedział? Tak mu pilno w tę drogę? GOSPODYNI Tak proszę pana, kuferek już spakowany, a dziś rano przyszedł z Genui jakiś list polecony, zapewne bilet na parostatek. Takeśmy go namawiali oboje, aby pozostał! Jakby to taki młody i ładny pan zaraz potrzebował wyjeżdżać do Afryki, do jakiegoś tam Kongo, co go ledwie nauczyłam się wymawiać przeszłego miesiąca. Cóż to, czy tu u nas nie ma już z czego żyć? ANDREA No, i cóż wam odpowiedział? GOSPODYNI Ech, niewiele. Uśmiechnął się tylko i dodał: „Zostawcie mi to już, moja dobra Maciejowo, tak być musi”. Zresztą, on nie lubi dużo mówić. ANDREA No, to poczekamy tutaj na niego. / Gospodyni odchodzi. / SCENA DRUGA / Andrea, Albert. / ANDREA / rozglądając się / Cóż powiesz na to wyposażenie? ALBERT Bardzo skromne. ANDREA Skromne, powiadasz? Nie krępujże się. Powiedz prawdę — to nędza, najistotniejsza nędza. I tak mieszka od kilku miesięcy, wychowany w zbytku, syn mego najlepszego, najszlachetniejszego przyjaciela! A teraz wyrusza stąd, przez nas wygnany, w świat, na niepewne losy, może na własną zgubę! I ja mam na to spokojnie patrzeć!… Wstydzę się swojej słabości, wstydzę się, że ludzka złość i jej żądło zachwiały moje szlachetne postanowienia. Ale teraz już szala się przeważyła: znów jestem panem siebie i nim pozwolę doprowadzić rzeczy do ostateczności, zatrzymam go, choćby przemocą! Byłbym nikczemnikiem, gdybym przez własny egoizm pozwolił mu ginąć. ALBERT Nie miej mi za złe, kochany bracie, ale za wysoko stawiasz obowiązki swej wdzięczności. Wiem, co byłeś winien staremu Alessandri, pojmuję, że robisz, co w twojej mocy, aby synowi ten dług wdzięczności spłacić. Pomagaj mu, oddaj mu nawet połowę twego majątku, uważam to wszystko za bardzo naturalne… ANDREA / przerywając / Wiesz, że to są projekty chimeryczne i że on w tej formie pomocy nie przyjmie. ALBERT W takim razie nie możesz obwiniać siebie, tylko jego upór, który uniemożliwia wszelką pomoc. Twoje obowiązki czy wdzięczność muszą mieć przecież jakieś granice. Sądzę, że nie powinny wykraczać poza honor twego domu. ANDREA Ależ na miłość boską, wymień mi choćby jeden fakt, jedyny postępek tego biednego Ernesta, który by mógł zagrażać memu honorowi! ALBERT Chcesz faktów koniecznie? A czyż fakt waszego wspólnego pożycia sam przez się nie wystarcza? / Niecierpliwe poruszenie Andrea. / Co do mnie, chcę wierzyć w idealną czystość ich stosunku, ale czy światu zabronisz robić komentarze na ten temat? Ze światem żyjesz, a świat jest mocniejszy od ciebie! Musisz szanować jego wyroki, choćby były niesprawiedliwe. Świat nie lubi rzeczy niezwyczajnych, a skoro widzi, że pomiędzy parę małżeńską, złożoną ze starego mężczyzny i młodej, pełnej temperamentu kobiety, wchodzi interesujący, młody człowiek, pozostający z kobietą na stopie ciągłej poufałości — wtenczas szuka się dla tej zagadki zwykłego rozwiązania, w którym mąż… wiesz, jaką gra rolę! Nic tu nie pomoże twój mars na czole i pogardliwy uśmiech ust. Co jest, to jest, i słaby musi ulec mocniejszemu. Z tego też względu byłem bardzo kontent, kiedy Ernest wasz dom opuścił, i kłamałbym, gdybym nie wyznał szczerze, że cieszę się niewymownie z jego szlachetnego postanowienia, wylania wrzącego potoku swych uczuć na piaski Sahary. ANDREA Zachęcający masz sposób rozumowania, nie ma co mówić! Więc już czystych stosunków przyjaźni między młodym człowiekiem a młodą kobietą być nie może! A to, co szlachetne, a niezwykłe, powinno być traktowane na równi ze zwyczajną podłością! To przyjdzie doprawdy zwątpić o świecie i o Bogu! / po pauzie, cichszym głosem / A co w tym najstraszniejszego, że i ja sam nie mogę całkiem oprzeć się tym fatalnym wrażeniom… Mówię wprawdzie głośno i stanowczo każdemu w oczy, że to nikczemne potwarze. A mimo to jakiś głos szatański szepce mi nieraz do ucha: „A gdyby też oni mieli rację? Gdyby to ich kłamstwo było prawdą albo przeczuciem prawdy? W obronie twierdzy honoru złym środkiem jest zaufanie…” Tak najróżnorodniejsze uczucia walczą ze sobą w moim umyśle. ALBERT Będziesz o tym wszystkim myślał spokojniej, gdy was od Ernesta lądy i morza przedzielać będą. ANDREA Więc myślisz jeszcze, że ja mu pozwolę odjechać? Jeśli już nie obowiązek, to zwykły osobisty interes powinien mi to odradzić. ALBERT Nie rozumiem cię wcale. ANDREA Zaraz ci to wytłumaczę. Już parę miesięcy, jak nas Ernest opuścił; przez cały ten czas jestem ciągle w najfatalniejszym usposobieniu i humorze: zły, smutny, niesprawiedliwy. Nawet względem Julii nie mogę się zdobyć na przyjemne słowo, na kochające spojrzenie. Przecież ją to musi boleć, musi siebie nieraz zapytywać w duszy: „Czym zasłużyłam na takie postępowanie?”. A to uczucie, że spotykają ją ode mnie niezasłużone przykrości, coraz musi ją gorzej względem mnie usposabiać. Tym sposobem powoli rozwiera się między nami przepaść; zniknęły nasze poufałe rozmowy, nawet ton naszych głosów jest odmienny. Mnie truje podejrzenie, ją pożera smutek i żal. ALBERT Jeżeli to sam przyznajesz, to obowiązkiem twoim jest powściągać się. ANDREA / boleśnie / Nie mogę! Czuję, że wątpiąc o niej, jestem niesprawiedliwy, ale nie mam już siły na pokonanie mego szaleństwa! A to, co ja tracę, on wygrywa! To ja jestem tym Otellem, tym ponurym, okrutnym zazdrośnikiem, tyranem, podczas gdy on przedstawia się w aureoli szlachetności, wspaniałomyślnego zaparcia, wzniosłego męczeństwa! A świat ciągle podsyca ten płomień… i tych dwoje ludzi, którzy słyszą każdego dnia i o każdej godzinie, że się kochają… cóż by było dziwnego, gdyby w to wreszcie sami uwierzyli! ALBERT Zakładając, że tak się rzeczy mają, czyż rozdzielenie nie jest najlepszym lekarstwem dla obojga? I czyż nie zamknie ust wszelkim potwarzom? A ty, krótkowidzu, nie chcesz przyznać tego, co tak oczywiste, bijące w oczy! ANDREA To ty jesteś krótkowidzem! Więc mam go posłać w świat daleki, skazać go na życie pełne udręczeń i wyrzeczeń — a sam zostać w moim „szczęśliwym” gniazdku rodzinnym? I mam w oczach Julii uchodzić za niewdzięcznego egoistę, za głupiego zazdrośnika, który dla przywidzenia, dla mary, poświęca życie młodego człowieka? Więc mam patrzeć spokojnie, jak ona w smutku i tęsknocie dni pędząc, posyłać będzie swoje myśli tam, za morze, w stronę wygnańca, którego czoło niewdzięczność ludzka otoczy aureolą męczeństwa? / Rzuca się na krzesło. / ALBERT Uspokójże się, ktoś nadchodzi. SCENA TRZECIA / Ci sami i Artur. / ALBERT Ty tutaj? Cóż cię tak nagłego sprowadza? ARTUR / na stronie / Aha, już wiedzą wszystko. / głośno / Zapewne ta sama sprawa, co i was. Dzień dobry, wujaszku! Dzień dobry, ojcze. Ale dziwi mnie, że już wiecie o całej historii. Prawda, że scena w kawiarni była zbyt jawna. ALBERT Co ty mówisz? ARTUR Wszak wiecie… ANDREA / wpadając mu w słowo / Wszystko… a przynajmniej główną osnowę faktu. ARTUR Zaraz też pomyślałem, że taki skandal nie mógł się długo ukryć w naszym mieście. ANDREA Cały świat o tym mówi. ALBERT Ale o czym? ANDREA / gestem zmuszając go do milczenia; do Artura / Tylko szczegóły różnie opowiadają. Czy znasz je, Arturze? / życzliwie / Ty, co zawsze wiesz wszystko, i to tak dokładnie… ARTUR / zadowolony / Bywa się trochę tu i tam, to się zawsze coś posłyszy. ANDREA / hamując swą niecierpliwość / Jakże stoi sprawa? ARTUR Źle, bardzo źle, zwłaszcza dla Ernesta! ANDREA Czy być może? Ale może się to da jeszcze ułagodzić. ARTUR Bardzo wątpię. Sekundanci, na żądanie obu przeciwników, rzecz ułożyli na bardzo krótki termin. ANDREA Sekundanci?! A tak, naturalnie, z powodu wyjazdu. Ale musimy przeszkodzić jednemu i drugiemu, tak pojedynkowi, jak i jeździe. ALBERT / cicho do Andrea / O jakim pojedynku mówisz? ANDREA / podobnie / Cicho! / głośno / Mam nadzieję nakłonić Ernesta do łagodniejszych kroków, a i jego przeciwnik da sobie przecież wyperswadować. Zbyt ostre słowa dadzą się przecież cofnąć. ARTUR Ostre słowa? Wujaszku, zdaje mi się, że twoje informacje były bardzo niedokładne. Tu nie chodzi przecież o słowa, ale o policzek, wymierzony baronowi della Rocca przy dwudziestu świadkach, w Cafe Ricco… ANDREA Policzek?!… Był słuszny, bo baron… skłamał! ARTUR Być może. Obelga jednak była tak wyraźna, że nikt jej płazem puścić nie może, zwłaszcza baron, który w tych sprawach nie żartuje i odbył już kilkanaście pojedynków. Postawione warunki są też dosyć ostre: bój na śmierć i życie, a przynajmniej dopóty, dopóki jeden z przeciwników nie stanie się niezdatny do walki. ANDREA / bardzo poruszony / Tak, to wiedziałem!… Ale przecież jest może środek… ARTUR Po tym, co przed chwilą słyszałem w klubie, wątpię. ANDREA Ale nie rozumiem, jak mógł Ernest tak się unieść. On, który… ARTUR Kochany wuju, to zapalona głowa! Właśnie spotkał w kawiarni przyjaciela, który mając kogoś z krewnych w Kongu, miał mu dać list polecający oraz parę ważnych wskazówek. Siedzieli spokojnie przy bocznym stoliku i nie zważali na wesołe towarzystwo młodzieży, które zajmowało wielki środkowy stół. Wtem do uszu Ernesta doszło wymówione dość głośno jego własne nazwisko i przy tym jakaś ironiczna uwaga, dotycząca zamierzonej podróży. Drgnął cały, ale słucha dalej. Po chwili słyszy swoje imię, powtórzone raz jeszcze, a obok niego imię kobiety — i temu skojarzeniu wtóruje niegodny, brudny koncept, przyjęty śmiechem przez całe zgromadzenie. Tego było już nadto — zrywa się jak szalony, skronie nabiegają mu krwią, chwyta gwałtownie barona za rękę i drżącym z wściekłości głosem szepce raczej, niż mówi: „Kłamiesz, nędzniku! Odwołaj to natychmiast!” Możecie sobie wyobrazić, co się dalej stało. Cisza grobowca, straszna. Baron, blady z gniewu, chce podnieść rękę, ale Ernest go uprzedza — rozlega się policzek. Obecni z trudem rozdzielają walczących. ANDREA Imię tej kobiety? ARTUR / milczy. / ANDREA / grzmiącym głosem / Julia! Przeczuwałem to… / Rzuca się na krzesło i zakrywa oczy dłońmi. / ALBERT / cicho do syna / Arturze, cóżeś uczynił?! / do Andrea / Ale uspokójże się, mój drogi… ANDREA / powstając, zimno / Tak, potrzebuję teraz spokoju. Obraza dotknęła moją żonę i nikomu nie przyznaję prawa bronienia jej honoru. To należy do mnie. Czy mogę na ciebie liczyć, Albercie? ALBERT Zawsze możesz na mnie liczyć. ANDREA / robi kilka kroków, potem mówi do Artura surowo / Teraz żądam odpowiedzi stanowczej, bez ogródek. O której godzinie ma się odbyć pojedynek? ARTUR Dziś po południu o trzeciej. ANDREA Kim są sekundanci? ARTUR Znam tylko jednego, hrabiego Casabianca. ANDREA To dobrze, znam go także. Zostań tu, dopóki Ernest nie wróci. / do Alberta / A ty pójdź ze mną. ALBERT Dokąd? ANDREA Do kogóż, u licha? Do barona della Rocca! / z dziką radością / Dotychczas potwarz grała ze mną w chowanego. Była wszędzie i nigdzie — czułem ją wkoło siebie, a nie mogłem pochwycić. Nareszcie mam ją w postaci człowieka z krwi i kości… człowieka tego zgnieść muszę… muszę! Chodźmy. / Andrea i Albert odchodzą. / SCENA CZWARTA ARTUR / patrząc za nimi / Widzę, że znowu palnąłem kapitalne głupstwo! Ale przecież o samym wypadku już wiedział — dopowiedziałem tylko szczegóły… Ile w tym mojej winy? Musiał się przecież o wszystkim dowiedzieć, a lepiej wcześniej niż później… Strasznie głupia historia! Co do mnie, nie przypuszczam nic złego, znam Julię i Ernesta… ale świat!… Ten ich potępia niezawodnie, zwłaszcza że, bądź co bądź, zachowywali się nieostrożnie. I jeśli była jakaś wina z ich strony, to może właśnie pomiędzy tymi czterema ścianami znalazłby się na nią dowód! Aha, otóż macie! Tu stoi fotografia Andrea, naprzeciw niej tylko puste ramy, z których zapewne wyzierało ku Ernestowi wyraziste spojrzenie mojej cioci… Co się stało z tym portretem? Czy go zniszczył? Hm, to by także coś znaczyło. Albo może — i to prawdopodobniejsze — obraz powędrował w inne miejsce, bardziej poufne, i spoczywa obecnie… na serduszku młodego przyjaciela! Hm, hm! A tu znów jakieś wiersze… zobaczmy. Oho! ho! Pożegnanie, którego początkowe litery, ułożone w akrostychu, tworzą imię… Julia! Już w drogę, w drogę czas, Uchodzę, żegnam was! Lube przeszłości wspomnienia i cudne duszy marzenia Ach, żegnam, żegnam was! Oj, oj, coś mi się to nie podoba! Ha, może to tylko poetyczna zabawka, jak to u tych panów w zwyczaju… ale… znam obwinionych, którzy na mocy mniej ważnych poszlak zostali skazani… A tu znów Dante… otwarty na tej samej stronnicy… nadal na opowiadaniu o Francesce z Rimini! I znów dalej próba metrycznego przekładu tej tragedii: A gdy w objęcia rycerza już Padła młoda królowa, Nasz Galeotto tymczasem znikł — Uszedł, nie mówiąc słowa. Galeotto!… Taki tytuł dał przecież swojej nowej sztuce, o której opowiada cuda… Ale otóż i on. SCENA PIĄTA / Artur, Ernest. / ERNEST Czy dawno już czekasz na mnie? ARTUR Nie nudziłem się wcale. Byłem nawet trochę niedyskretny i grzebałem w twoich papierach. Osobliwszy z ciebie maniak, mój przyjacielu; w chwili tak poważnej i mając stanąć oko w oko z tak niebezpiecznym przeciwnikiem, ty zamiast wprawiać się w robieniu bronią — piszesz wiersze. ERNEST Masz rację. To śmieszne… ale uroiło mi się w głowie skończyć mój dramat. Próżne marzenia! „Wielki Galeotto” pozostać musi niedokończonym fragmentem, jak i jego autor. ARTUR Więc tylko dla dokończenia dramatu chciałbyś żyć jeszcze? Sądziłem, że w tej nieciekawej farsie życia można by przecież znaleźć inne, bardziej konkretne przyjemności. Wszakże słońce tu tak pięknie świeci, morze tak wspaniale się pieni, a najpiękniejszy twór Boży — kobieta… ERNEST Moja filozofia jest bardzo prosta: jeśli ja zabiję barona, zyskuje na tym świat; jeśli zaś on mnie zabije, wygrywam ja. ARTUR Jakże ty o tym spokojnie mówisz! ERNEST Wobec nieuniknionej konieczności zawsze jestem spokojny. ARTUR Czy to nieuniknione? ERNEST Najzupełniej. ARTUR I godzina ta sama: trzecia po południu? ERNEST Tak. ARTUR Godzina nie bardzo dogodna. Czy przynajmniej miejsce wybraliście dobre? ERNEST Nikt nam nie przeszkodzi. Tu nade mną jest wolne mieszkanie: wielka pracownia malarska, oświetlona od góry. Za parę sztuk złota portier dał nam klucz od mieszkania na całe popołudnie. Sekundanci są zawiadomieni, broń gotowa. ARTUR Jakieś głosy w przedpokoju. Czy sekundanci? ERNEST / patrząc na zegarek / Nie, jeszcze za wcześnie. ARTUR Głos kobiety. SCENA SZÓSTA / Ci sami i Gospodyni. / GOSPODYNI Ktoś się pyta o pana, ma bardzo pilny interes. ERNEST Nie mam też wiele czasu do stracenia. Któż to taki? GOSPODYNI / tajemniczo / Jakaś dama. ERNEST Dama? ARTUR Czy ładna? GOSPODYNI Tego nie wiem, proszę pana, w sieni dość ciemno, a dama zapuściła na twarz tak gęstą woalkę… ale jakaś jest bardzo niespokojna, mówi prędko, głos jej drży, i powiada, że jej pilno. ERNEST / do Artura / Któż to być może? ARTUR W każdym razie powinieneś ją przyjąć, musi mieć coś ważnego do powiedzenia. / bierze kapelusz / Zostawiam was samych. / ściskając go mocno za rękę / A teraz, mój drogi, bądź zdrów — z całego serca życzę ci powodzenia. / do Gospodyni / Na cóż pani czekasz? GOSPODYNI Chcę wiedzieć, czy pan przyjmuje tę panią? ARTUR Ależ ma się rozumieć. Prosić. Poza tym nie wpuszczać nikogo. Nikogo, rozumiesz pani? GOSPODYNI Słucham pana. / Artur jeszcze raz przystępuje do Ernesta i ściska mu rękę. / ERNEST / sam, po pauzie / Kto to być może? SCENA SIÓDMA / Ernest, Julia. / / Julia staje na progu. Ernest zwraca się ku niej z ukłonem. Julia odkrywa woalkę. / ERNEST / w najwyższym zdziwieniu / Julia! / poprawiając się / Pani! JULIA / w najwyższym wzburzeniu, zaledwie mogąc mówić / Gdzie jest Andrea? ERNEST Mąż pani? Nie wiem. JULIA Muszę z nim mówić, i to natychmiast! ERNEST Ależ uspokój się pani. Co się stało? JULIA / słabszym głosem / Muszę z nim mówić, tu, zaraz. Chcę go błagać… Teresa mi powiedziała, że poszedł z Albertem do pana, że go tu zastanę… ERNEST / przystępując do niej i prowadząc naprzód / Zatrzymaj się pani chwilkę… JULIA Tu?… ERNEST Tak, pani. Racz pani wierzyć, że mnie uszczęśliwisz tym dowodem zaufania; ale nie oglądaj się tak trwożliwie wkoło siebie… JULIA Był czas — czemuż przeminął! — kiedy wchodziłam spokojnie do pana jak do brata i nic mnie nie trwożyło w pańskim mieszkaniu. Gdyby nam wtedy przyszło się rozstać, jakże serdecznie była bym uścisnęła tę prawdziwie przyjazną dłoń; może bym nawet była pozwoliła… dotknąć ustami mojego czoła… wobec mego męża, wobec całego świata! A dzisiaj wsuwam się do tego pokoju jak złoczyńca, z twarzą szczelnie zasłoniętą, i serce mi bije ze strachu, aby tu nie wszedł ktoś obcy. Dlaczegóż to wszystko? Wytłumacz mi pan to, jesteś przecież rozumniejszy ode mnie. ERNEST Pod tym względem nie, łaskawa pani. Widzę ze smutkiem zmianę, ale objaśnić jej nie umiem. Czuję tylko, że między nami, bez naszej wiedzy i winy, wykopano przepaść, której nie jesteśmy w stanie zapełnić. Dotknięcie rąk naszych dziś już byłoby inne niż dawniej. A co mnie najwięcej boli, to przekonanie, że zatrułem spokój najzacniejszego przyjaciela, który mi tyle dobrodziejstw wyświadczył, i że ty, pani, cierpisz również z mego powodu. JULIA Nie mówmy o mnie. Prawda, że miałam przykre dni. Mój mąż od tego czasu stał się dla mnie inny. Ale do pana nie miałam najmniejszego żalu. Nie ma w tym ani trochę pańskiej winy, jeżeli mój biedny Andrea, trapiony niesłusznymi podejrzeniami, zaczyna wątpić we mnie i w mą miłość. ERNEST Nie pojmuję, jak można wątpić w taką kobietę, jak ty, Julio! JULIA On sam na tym cierpi, lituj się pan nad nim, ale nie potępiaj! ERNEST Czyż go potępiam?… Ach, sądzisz pani… Przebacz niebaczne słowo. Biedny Andrea… Ale są ludzie, co wątpią w Boga na niebie… Jak bogacz, posiadając skarb, drży co chwila, aby mu go nie wydarto… O Julio, gdybym jakimś cudem mógł się postawić w jego położeniu, czyż nie drżałbym tak samo?… Kto wie? / Słychać głosy za drzwiami. / JULIA / przerażona / Ciszej, ktoś nadchodzi. ERNEST / patrząc na zegarek / Niepodobna. JULIA / z radością / Andrea! Poznaję jego głos… Zbliżają się do drzwi… / Chce biec naprzód, Ernest ją wstrzymuje. / ERNEST / nadsłuchując / Nie, zatrzymują się… JULIA / również słuchając / Tak, to inni! O mój Boże! ERNEST Jeśli to jacyś obcy ludzie, te drzwi / pokazuje na prawo / prowadzą do alkowy. / Julia zwraca się znów do drzwi. / ERNEST / słuchając / Uspokój się pani, już cicho. Zapewne gospodyni wstrzymała odwiedzających. / idąc na przód sceny / Jakże pani drżysz… JULIA Umieram z trwogi! Czas upływa… ERNEST Tak, czas upływa, i nie powinienem o tym zapominać, że nie możemy dłużej pozostać razem. Oczekuję na… przyjaciół, których nie mogę odprawić. JULIA Wiem o tym. ERNEST / zdziwiony / Co pani wiesz? JULIA Teresa mi wszystko powiedziała. Pan chcesz się bić za mnie! Ja na to nie pozwolę. ERNEST Obrażono panią, spotwarzono… Ja obrazę przyjąłem na siebie, teraz więc ta sprawa musi mnie obchodzić. JULIA I nas. Jeżeli więc ja pana proszę… ERNEST Prośba pani zawsze będzie dla mnie rozkazem. Rozporządzaj pani moją osobą, życiem moim. Gdy jednak o mój honor idzie, tam już ślepo posłuszny być nie mogę. JULIA I nie myślisz pan o tym, jakie mogą być skutki tego pojedynku? Czy nie przewidujesz, jak ten fakt wyzyskany zostanie przez nikczemnych potwarców? ERNEST Potwarz już istnieje. Przeszkodzić jej nie możemy. Ale możemy jej usta zamknąć — postrachem. JULIA A Andrea? ERNEST Jak to? JULIA Czy sądzisz pan, że będzie spokojnie patrzył na to, gdy ktoś inny stanie w obronie czci jego żony? ERNEST Nie mam prawa bronić honoru mego przyjaciela… i o nic się też nie ubiegam. Ale nikt mi nie może zabronić stanąć w obronie kobiety, którą w mojej przytomności niesłusznie obrażono. Jestem znajomym tej damy, słyszałem obraźliwe słowa, przeto moim obowiązkiem, jako uczciwego człowieka, było dać naukę potwarcy, bez względu na wszelkie następstwa. JULIA / w bolesnym wzburzeniu / Ach, nietrudno będzie panu mnie przekonać, że masz słuszność… nie potrafię zwycięsko z panem rozumować. Ale czyż moje uczucia za nic mają się liczyć? Erneście, proszę cię, błagam, miej litość nade mną! Nie powinieneś pan się bić za mnie. ERNEST Droga pani Julio! Nie odbieraj mi odwagi! Co ma się stać, to się stanie! Obelga nie może ujść bezkarnie. A gdybym teraz odstąpił, świat powie, żem podły; mąż pani stanie na moim miejscu, a pani cóż zyskasz? Wynik pojedynków zawsze jest niepewny. A jeśli los poszczęści potwarcy, czyż nie lepiej, aby śmierć spotkała mnie, który jestem sam na świecie, nad którego trumną nie będzie płakać ukochana żona, a łzy przyjaciół i znajomych prędko wyschną? JULIA Nie wiesz pan, jak mnie ranisz boleśnie, jak szczerze się za pana modliłam… ERNEST Modlić się można za każdego, rozpaczać tylko po jednym. JULIA / płacząc / Spojrzyj na mnie i… ulituj się! / Ernest chce się do niej zbliżyć, wzruszony, i nagle staje jak wryty. Na schodach słychać hałas i głosy. Julia znakiem wskazuje na drzwi. Następną scenę gra się półgłosem i w przyspieszonym tempie. / ERNEST / śledząc jej ruchy / Ktoś idzie. JULIA / słuchając / Chcą tu wejść gwałtem. ERNEST Tak. Tam / wskazując na drzwi od alkowy / tam, Julio! JULIA Dlaczego mam się ukrywać? Mój mąż wszystko zrozumie. ERNEST A jeżeli to nie jest mąż pani? JULIA Nie on? ERNEST To tamci — spiesz się… JULIA / z wybuchem / Nie bij się! Powinieneś żyć, Erneście. ERNEST Nienawiść twoją raczej zniosę niźli pogardę. JULIA / prawie jednocześnie / O Boże! / Ernest odprowadza Julię do drzwi. Julia wchodzi do alkowy. Ernest zamyka za nią drzwi. Na zewnątrz coraz większy hałas. / SCENA SIÓDMA / Ernest, Artur. / ARTUR / jeszcze za drzwiami, podniesionym głosem / Ja muszę! Ja muszę z nim mówić! / wpada do pokoju / Erneście! ERNEST Na miłość boską, co się stało? ARTUR Okropność, nieszczęście! Andrea, dowiedziawszy się o pojedynku, uprzedził cię. Odszukał barona i śmiertelną obrazą zmusił go do pojedynku. Baron chciał cię zawiadomić, nie dopuścili go. Twoi sekundanci byli mu świadkami. ERNEST / w najwyższym niepokoju / I bili się? ARTUR Wściekle… tam na górze! ERNEST I Andrea… raniony? ARTUR Śmiertelnie. ERNEST Ciszej, na miłość boską! ARTUR Niosą go tutaj. SCENA DZIEWIĄTA / Ci sami. Andrea, raniony ciężko, niesiony przez brata. Albert, Doktor, Dwóch panów. / ERNEST / idzie naprzeciw Andrea, przyklęka na jedno kolano, bierze jego rękę i całuje / Andrea, mój dobroczyńco, mój przyjacielu! ANDREA / słabym głosem / Wybacz mój drogi; ty chciałeś spełnić swój obowiązek — ja mój spełniłem wcześniej. DOKTOR Rannego natychmiast trzeba do łóżka położyć. ERNEST / jak nieprzytomny / Ten baron, ten łotr! Teraz za dwie zbrodnie musi odpokutować! / Cofa się o kilka kroków. / ARTUR / do pozostałych / Łóżko stoi w alkowie, tu na prawo. ERNEST / stając nagle / Dokąd? ALBERT Do tego pokoju. ERNEST / szybko zasłania sobą drzwi / To niepodobna. ALBERT Co mówisz? Niepodobna? Czyś zmysły stracił? DOKTOR Teraz tu doktor panem! Chory musi natychmiast leżeć w łóżku, idzie tu o jego życie. ERNEST / zduszonym głosem / Nie tam… ANDREA Co ja słyszę, mój Erneście?… Nie puszczasz mnie… / podnosi się z trudnością i wpatruje się w Ernesta przenikliwie. / ERNEST Wszak nie wątpisz we mnie? / Postępuje krok na przód i chce ująć rękę Andrea. / ALBERT / w czasie tej rozmowy idzie śmiało ku drzwiom i otwiera je / Tak być musi! / Na progu zjawia się Julia. / ERNEST Wielki Boże! ALBERT I ARTUR Julia! DOKTOR Jakaś dama! JULIA / we łzach / Nie, ty nie wątpisz, Andrea! ANDREA / odpycha ją od siebie, wstaje i z głośnym okrzykiem / Julia! / pada zemdlony. / / Zasłona opada. / AKT III / Dekoracja jak w pierwszym akcie. Wieczór. Na stole i na kominku zapalone lampy. / SCENA PIERWSZA / Teresa, zaraz potem Artur. / TERESA / chodzi po pokoju wzburzona i niespokojna, słucha przy drzwiach na lewo i znów chodzi. Półgłosem: / Mój Boże, jak się to wszystko skończy! ARTUR / wychodzi z pokoju na lewo. / TERESA / idzie naprzeciw / I cóż? ARTUR Ból na chwilę ustał, czuje się lepiej. TERESA A doktor, cóż mówi? ARTUR Oburzony, że stryj mimo jego zakazu zerwał się i nie chciał pozostać tam, gdzie go chciano położyć. Schodzenie ze schodów i wstrząsy powozu powiększyły niebezpieczeństwo do najwyższego stopnia. Powiada, że teraz za nic nie może ręczyć. TERESA Okropne! ARTUR Tak, dobrze tak mówić doktorowi, ale czyż człowiek z poczuciem honoru, choćby tylko iskierką tlało w nim życie, mógłby pozostać w takim domu? TERESA A cóż mówi ojciec? ARTUR Nie poznaję go, po raz pierwszy w życiu mnie przestrasza. Wiedziałem, że bardzo kochał swego brata, ale nigdy nie przypuszczałem, aby był zdolny do takiej boleści, do tak ponurego gniewu. Ani na chwilę nie opuszcza łóżka i stale trzyma rękę chorego w swojej dłoni. A stryj mój leży blady jak płótno, spogląda w przestrzeń szeroko otwartymi oczyma albo jęczy z cicha i bezdźwięcznym głosem wymawia imię „Julia”, to znów opanowuje go gorączka ruchu, chce się zrywać i lecieć, jak mówi, do nich, którzy na niego czekają! Wtedy memu ojcu z trudnością przychodzi go powstrzymać; zaciśnięte pięści, włos zjeżony, dzikie spojrzenie świadczą, jak bardzo cierpi. TERESA To straszne! ARTUR Ojciec nie zawsze jest panem samego siebie. Chociaż stara się uspokajać stryja łagodnymi słowy, przecież i jego gniew opanowuje i z ust wychodzą pogardliwe lub groźne wyrazy. A gdzież jest Julia? TERESA U mnie na górze. ARTUR Jak to, nadal? TERESA Czy mam ją może wypędzić z domu w tej strasznej godzinie? Gdyby nawet była winna, jej rozpacz jeszcze mogłaby wzbudzić litość! Ale ja nie mogę uwierzyć w jej winę! Była nieopatrzna, niezważająca na pozory, ale… czysta. ARTUR Niewinne dzieciątko, które naiwnie gubi honor męża i naraża go na śmierć! TERESA Gdybyś ją widział, nie sądziłbyś jej tak surowo. To ten twój przyjaciel, poeta, marzyciel, idealista, ów słodki Ernest, on jest wszystkiego przyczyną! Cóż się z nim stało? ARTUR Czy ja wiem? Może błądzi teraz po ciemnych ulicach, ścigany wyrzutami sumienia… a może też siedzi spokojnie w domu przy lampie i kończy swój nieśmiertelny poemat… SCENA DRUGA / Ci sami, Służący. / SŁUŻĄCY Pan Alessandri. TERESA Ta śmiałość… ARTUR Powiedz, że nie możemy przyjąć. SŁUŻĄCY Mówiłem młodemu panu, że nasz pan bardzo chory, że doktor nie pozwolił wpuszczać nikogo, ale młody pan tak prosił, że chce wejść tylko na chwilę, że powóz czeka… ARTUR / spojrzawszy na matkę / Proś. / Służący wychodzi. / ARTUR / do matki / Więc mu sam dam odprawę, jeśli tego chce koniecznie. / Teresa siada. Artur stoi na środku pokoju. / SCENA TRZECIA / Ci sami i Ernest. / / Ernest wchodzi. Artur i Teresa pozostają na swych miejscach, nie oglądając się. / ERNEST / z goryczą, cicho / Takie mnie teraz spotyka przyjęcie w tym domu! I za co? Sprawiedliwy Boże! / Postępuje naprzód. / ARTUR / chłodno / Panie… pojmujesz pan… ERNEST / wpadając mu w słowo / Domyślam się, że mi chcecie drzwi pokazać, ale za co? Za co? Arturze! Młodość przecież ma instynktowne przeczucia tego, co sprawiedliwe, a co niesprawiedliwe. Możesz ty wątpić we mnie?… ARTUR / zmieniając ton / Nie, Erneście, kiedy słyszę twój głos, patrzę w twoje oczy, nie mogę ci nie wierzyć! Ale proszę cię, proszę serdecznie, zrób to dla mnie, oddal się. Gdyby cię tu spotkał mój ojciec… Nie masz pojęcia, co się z nim stało; ból i gniew niemal odbierają mu przytomność… Mogłoby dojść do nowej sceny… ERNEST / patrzy przed siebie błędnie, ale zostaje na miejscu. / ARTUR / z uczuciem / Nie darmo odwołałeś się do mojej młodości; wierzę ci, ale drudzy nie myślą tak jak ja; świat mówi i myśli jak … jak baron della Rocca! ERNEST Ten przynajmniej już nam szkodzić nie będzie. ARTUR Jak to, zabiłeś go? / Teresa powstaje. / ERNEST Kiedy w pokoju zostałem sam z tym okropnym obrazem przed oczami, człowieka śmiertelnie rannego, który ryzykując własne życie, opuszczał mój dom jak zapowietrzony… usłyszałem nad sobą kroki… Domyśliłem się, że baron tam jeszcze jest ze swymi sekundantami… Wyskoczyłem na schody i… spotkałem się z nim oko w oko… Klingi zadźwięczały… i biliśmy się póty, póki jeden z sekundantów nie wpadł ze szpadą pomiędzy nas, wołając: „Dosyć!…”, baron zaś upadł… TERESA Martwy? ERNEST / spuszczając oczy, cicho / Nie wiem… / Pauza. Teresa się odwraca z przerażeniem. / ERNEST / z wybuchem serdecznym / Pani, zlituj się nade mną! Andrea, mój przyjaciel, mój dobroczyńca, czy żyje? Wszakże nie umrze? Ja muszę go widzieć! TERESA Niepodobna! ARTUR Najzupełniej niepodobna! ERNEST Ależ on nie może umrzeć, nie odzyskawszy wprzódy wiary we mnie! TERESA Na miłość boską, mów pan ciszej! ERNEST Widzi pani, kiedy człowiekiem uczciwym jak ja wszyscy poniewierają, depcą nogami i popychają do zbrodni, to przecież taka rzecz może się stać niebezpieczna nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich… Pomyśl pani, że ja w walce z tym niewidzialnym potworem, którego nazywamy „całym światem”, straciłem honor, przyjaźń, miłość, słowem, wszystko — i nic już nie mam do stracenia! ARTUR Zaklinam cię Erneście, uspokój się. Gdyby on twój głos posłyszał… ERNEST Ach, oby go mógł posłyszeć! Ale myślę, że ten głos szczerej prawdy z większą trudnością przeniknie do jego uszu niż echo podłych plotek, które krążą teraz po wszystkich ulicach i salonach. / z ironią / A ładne opowiadają sobie historie: stary Girolamo zastał swoją żonę… I wszyscy się śmieją… U kogóż? Ma się rozumieć, u młodego Alessandri! Radość ogólna. I Alessandri rzucił się na niego i zadał mu szpadą śmiertelny cios. Tu już się nie śmieją, ale zajęcie wzrasta… Ciekawi są… szczegółów. Wtenczas powstają głosy „przyjaciół” i opowiadają: ,To nie było zwykłe morderstwo ze strony Alessandriego, ale cios zadany swemu dobroczyńcy w honorowym pojedynku…” I tak dalej, i dalej szerzy się skandaliczna potwarz. Weźcie, co jest najwstrętniejszego, najnikczemniejszego, a jeszcze dalecy będziecie od tego, co teraz obiega świat i co powiadają o tym wypadku! TERESA Cicho, ktoś nadchodzi. / Idzie do drzwi w głębi, zagląda do nich i szybko wraca. / / Do Artura: / Oddal go, na miłość boską — to Julia. ARTUR / kładzie Ernestowi rękę na ramieniu i prowadzi go do bocznych drzwi. / Pójdź, Erneście. ERNEST / budząc się z odrętwienia / Dokąd? ARTUR Chodź. Wiesz przecie, że ci dobrze życzę. ERNEST / machinalnie daje się wyprowadzić / Czyń ze mną, co chcesz. / Idą na prawo. / TERESA Teraz jest spokojniejsza, może dowiem się całej prawdy. / Julia wchodzi. / SCENA CZWARTA / Teresa, Julia. / JULIA / idzie do drzwi i słucha, tłumiąc łkanie chustką. / TERESA Julio! JULIA Ach, jesteś tu? / Zbliża się do niej. / TERESA Nie płacz — łzy nie odwrócą tego, co się już stało. JULIA Mów mi prawdę, czy ma się lepiej?… TERESA Lepiej. JULIA Nie zwodzisz mnie? TERESA Nie. JULIA Życie moje oddałabym, gdybym tylko mogła go uratować! / siadają / Przysięgam ci, Tereso, nie miałam żadnej złej myśli. Opowiadałaś mi o pojedynku, koniecznie chciałam temu zapobiec. Powiedziałaś mi, gdzie znajdę Andrea … Ach, znalazłam go… i w jakiż sposób? TERESA I nie myślałaś wcale o Erneście? JULIA Owszem! Byłoby nie po ludzku zupełnie o nim nie myśleć… baron della Rocca jest zbyt znanym i niebezpiecznym przeciwnikiem. TERESA O niego możemy być już spokojne. JULIA Jak to? TERESA Jest raniony, może zabity? JULIA / z mimowolną radością / Ach! Ernest się zemścił! Spodziewałam się tego po nim. TERESA Jakim tonem to mówisz? JULIA Znów mi nie ufasz? Nieszczęśliwy Ernest, czyż może być zawsze w moich oczach wyrzutkiem i nie wolno mi będzie nawet podziwiać jego odwagi? I dlaczego? Ponieważ przez nieostrożną życzliwość chciałam powstrzymać katastrofę i ponieważ Andrea nie chciał uwierzyć w naszą niewinność? Powiedzże mi, co tak zdrożnego Ernest uczynił? TERESA Więc litujesz się nad nim? JULIA Do najwyższego stopnia. TERESA Strzeż się! Litość to stroma ścieżka, wiodąca w przepaść… miłości. JULIA A wy chcecie nas koniecznie w tę przepaść pogrążyć? TERESA Chcę przemówić do twego sumienia, jak matka, jak przyjaciółka. JULIA I dlatego szepcesz mi ciągle w ucho: „On cię kocha!”, „Ty jego kochasz!”? / wzburzona / Wciąż i wciąż to samo! A ja ci przysięgam, że tak nie jest! Ale wy okłamujecie moje zmysły, każecie mi wątpić w siebie, w prawdę. Robicie z prawdy kłamstwo i, Boże odpuść, może i dzisiejsze kłamstwo przerobicie na prawdę! TERESA Więc wyznajesz … JULIA Nie mam nic do wyznania. Jeszcze jestem przy zdrowych zmysłach i mówię ci śmiało w oczy: nie miałam nigdy dla Ernesta innych uczuć oprócz czystej przyjaźni. Dla występnej miłości nie ma miejsca w moim sercu, gdyż kocham z całego serca… mego szlachetnego, nieszczęśliwego Andrea! TERESA Więc to jest prawda? JULIA Nie skłamałam nigdy w życiu. TERESA I naprawdę nie kochasz Ernesta? JULIA / namiętnie / Nie, nie, po stokroć nie! / zmienionym głosem / Ach, dawniej by mnie oburzało to pytanie! Ale tak mnie już zmęczyliście, że muszę znieść wszystko. A teraz rób, co chcesz, myśl sobie, co chcesz, miej nas za winnych, mnie i tego biednego Ernesta. TERESA Biednego Ernesta! Nie wiesz, jaki to zły człowiek. JULIA On? Mylisz się. To człowiek szlachetny i zacny, który zresztą uwielbia Andrea. TERESA A jednak go oszukuje. JULIA To być nie może. TERESA On cię kocha. JULIA To nieprawda! TERESA Prawda! I gdybyś go przed chwilą widziała, tu, w tym samym miejscu… JULIA Jak to? TERESA Tak, był tu przed kilkoma minutami. Jego ból, jego rozpacz, zuchwalstwo i odwaga, cała jego istota, wszystko wołało w głos te słowa, których jego usta wymówić nie chciały. On cię kocha, ciebie, Julio, i nikogo innego na świecie! JULIA / przygnębiona / Gdybyś mówiła prawdę… TERESA Mówię prawdę. Jestem starsza od ciebie, możesz wierzyć memu doświadczeniu. JULIA Więc już nie ma końca mękom! Jakże on się tu zjawił? TERESA Przyszedł się dowiedzieć, czy mąż twój… jeszcze żyje … JULIA I poszedł? TERESA Nie, czeka tam. / Pokazuje na pokój. / JULIA To każ mu odejść. Nie chcę się z nim widzieć. TERESA Przeciwnie, powinnaś go widzieć i powinnaś sama mu rozkazać, aby się stąd oddalił. JULIA / wzruszona / Na Boga, uczynię to! TERESA / otwierając drzwi / Panie Alessandri! SCENA PIĄTA / Ci sami i Ernest. / TERESA Moja bratowa ma panu coś do powiedzenia. / do Julii, półgłosem / Bądź silna i stanowcza. Masz we mnie podporę. JULIA / głośno / Nie potrzebuję pomocy… i znam swój obowiązek. Proszę cię, zostaw mnie samą z panem Alessandri. / Poruszenie Teresy. Julia mówi mocno, tonem rozkazującym / Dość tych urągań! Jeszcze jestem tu panią, jeszcze rządzi tu moja wolna wola, jeszcze nie uznaję nad sobą żadnego innego przymusu oprócz poczucia obowiązku, i nikt o tym wątpić nie powinien — ani pan Alessandri, ani ty! Zostaw nas samych! TERESA / podając jej rękę / A więc pełń twą powinność. Ufam ci! / Odchodzi. / SCENA SZÓSTA / Julia, Ernest. / JULIA / stanowczo, ale nie głośno / Proszę pana o unikanie nadal tego domu. / Poruszenie Ernesta. / Rozkazuję to panu. ERNEST Więc mi pani zamykasz dom? I to z własnej, nieprzymuszonej woli? / Julia, nie patrząc na niego, robi gest potakujący. / ERNEST A więc muszę być posłuszny! Dla innych byłbym mniej… wyrozumiały. Od pani znieść muszę wszystko, nawet tę ostatnią, śmiertelną obrazę. JULIA / nadal odwrócona / Pojmujesz pan… ERNEST Pojmuję wszystko! JULIA / nadal odwrócona, ze wzruszeniem / Bądź pan zdrów! I niech panu Bóg szczęści! ERNEST Żegnam! / Czeka przez chwilę. Odchodzi. Nagle zawraca i zbliża się do niej. Ona to widzi i zbliża się również, nadal odwrócona. / Gdybym mógł to zło, które pani mimowolnie wyrządziłem, całym moim życiem naprawić, przysięgam, Julio, nie cofnąłbym się przed tym zadaniem! Wszystkie ciernie pierzchnęłyby z twej drogi, bladość opuściłaby lica, oko nie błyszczałoby nigdy łzą rozpaczy! JULIA / na stronie, odsuwając się od niego / Wielki Boże! Teresa mówiła prawdę. Zasłona nagle spada mi z oczu. ERNEST I nie masz pani dla mnie żadnego pożegnania? JULIA Żegnam pana! I przebaczam wszystko, coś pan uczynił! ERNEST Co ja uczyniłem? JULIA / sucho / Tak. ERNEST I tym tonem mówisz do mnie — ty, pani? JULIA Nie słuchaj pan mego głosu, nie żądaj objaśnienia. Żegnam… ERNEST Czyż to być może? Pani nawet… JULIA / zimno, wskazując na drzwi / To moje ostatnie słowo. ERNEST Wypędzasz mnie pani z domu? JULIA Mój mąż umiera tam… a ja — tu. / Słania się i opiera o krzesło. / ERNEST / podbiega ku niej / Julio! JULIA / odzyskuje siły / Nie dotykaj mnie pan. Nie zbliżaj się do mnie!… ERNEST A więc do tego doszło! Pani mną pogardzasz! I nie masz dla mnie nawet taniego, banalnego frazesu na pocieszenie. Strącacie mnie w przepaść osamotnienia, a odmawiacie jedynej pociechy, która może mnie podtrzymać — waszego przebaczenia, waszego szacunku! Więc i w twoich oczach, pani, jestem łotrem bez czci i wiary, za jakiego mnie cały świat uważa! O świat cały mniejsza, ale ty, Julio, istoto najczystsza, dla której bym z radością przecierpiał gorsze jeszcze męki, byleby ci zapewnić spokój i szczęście! O! Tego już za wiele! JULIA Nie powinnam teraz mówić z panem. Później. Zostaw mnie, zlituj się! Myśl o nim! / Wskazuje na pokój, gdzie leży mąż. / ERNEST O, czemuż nie jestem na jego miejscu! Śmiertelny cios w samo serce mniej by mnie zabolał niż twoja… pogarda. JULIA Przebacz pan, jeżeli pana obraziłam. ERNEST Przebaczam wszystko… ale zaklinam, powiedz mi, pani, czy wierzysz przynajmniej w czystość moich uczuć? Na klęczkach cię o to błagam… i żegnam. / Klęka przed Julią. W tej chwili drzwi od pokoju Andrea otwierają się i na progu ukazuje się Albert. / ALBERT / oburzony / Nędzni! JULIA / odsuwa się szybko / Albert! SCENA SIÓDMA / Julia, Ernest, Albert. / / Ernest powstaje i idzie na lewo, Julia na prawo. / ALBERT / przystępuje do Ernesta i mówi cicho, drżącym głosem / Jesteś pan nikczemnikiem! / wskazując na drzwi / Precz! ERNEST W tej chwili i na tym miejscu mogę tylko na obelgę odpowiedzieć… milczeniem. ALBERT / który się odwrócił i myśli, że Ernesta już nie ma / Obowiązkiem jego jest tylko milczeć i słuchać. ERNEST Nie zrozumiałeś mnie pan. Nie myślę wcale słuchać. Zostaję. ALBERT / w najwyższym rozdrażnieniu / Zostajesz pan? ERNEST / z mocą / Tak. Przypuśćmy, że pani tego domu, która jedna tylko może tu wydawać rozkazy, miała prawo mi drzwi pokazać… Miałem właśnie zamiar opuścić ten nieszczęsny dom, wobec jednak pańskich obelżywych słów nogi moje wrosły w ziemię… ALBERT Więc cię gwałtem muszę stąd wyrzucić! ERNEST To zobaczymy! / Idzie ku niemu z groźną miną. / JULIA / wpada między obydwóch i mówi do Ernesta / Panie Alessandri! / do Alberta / Dopóki mój mąż żyje, dom ten jest moim domem i nikomu oprócz niego i mnie nie wolno tu wydawać rozkazów. / do Ernesta / Zechciej pan zapomnieć o tym, co się stało / serdecznie / i uczyń to dla mnie, aby ulżyć mym cierpieniom… ERNEST / poruszony / Żądasz tego, pani? JULIA Proszę pana o to. ERNEST / kłania się nisko i idzie w głąb. / ALBERT / wzburzony / Jak to?! Na moich oczach! Śmiałość tej… pani oburza mnie jeszcze bardziej niżeli jego bezczelność. / Przystępuje gwałtownie do Julii. Ernest zatrzymuje się i przysłuchuje dalszej scenie. / I ty śmiesz, nędznico, w mojej przytomności mówić do niego tym tonem? Ty śmiesz jeszcze podnosić czoło! Czy zapominasz, że zabroniłem ci przestępować tego progu, splamionego krwią niewinną mego brata? / Chwyta ją za rękę. / Jak śmiałaś tu powrócić? ERNEST / przyskakuje, odsuwa Alberta od Julii i staje przed nią / Ubliżasz kobiecie, nędzniku, sądząc, że jest bezbronna! Ale się mylisz — ta kobieta ma obrońcę… w mojej osobie! ALBERT / drżąc z gniewu / Zapłacisz mi za to swoim życiem! ERNEST / z dziką ironią / Moim życiem? Zabierz je, jeżeli możesz. Ale, na Boga, wprzódy musisz tę kobietę prosić o przebaczenie — na kolanach! / Chce się zbliżyć do Alberta, który stoi zuchwale odwrócony. Julia go powstrzymuje i milczącym gestem prośby przymusza do cofnięcia się o parę kroków. / SCENA ÓSMA / Ci sami i Andrea. / ANDREA / jeszcze z drugiego pokoju / Puszczajcie mnie! TERESA / również w drugim pokoju / Ależ na miłość boską! / Andrea, blady, chwiejący się, ukazuje się na progu. Teresa go podtrzymuje. W tej chwili Albert stoi po jednej stronie sceny, po drugiej Ernest i Julia, tuż przy sobie. / ANDREA A! Czuła para… zawsze razem … nie omylił mnie słuch… Zdrajcy! / Chce postąpić ku nim, siły go opuszczają. Słania się. / ALBERT / podbiegając ku niemu i podtrzymując / Andrea! Zostaw ich, myśl tylko o swoim życiu! ANDREA / do Alberta / Okłamali mnie i oszukali. I patrz, jak się garną z ufnością do siebie — jak para gołąbków! / Ernest i Julia odskakują prędko od siebie. / A żadne z nich nie waży się przyjść do mnie… / Julia robi krok naprzód. / Bliżej trochę, bliżej! JULIA / błagalnie, nie zbliżając się / Drogi Andrea! ANDREA / rozkazując / Bliżej, mówię! W moje objęcia! / Julia chce to uczynić. Andrea silnym ruchem rzuca ją na kolana. / W prochu leżeć ci, niewierna! Teraz mógłbym cię zgnieść, jak na to tysiąckrotnie zasłużyłaś. Ale prawdziwy winowajca stoi tam! / Wskazuje na Ernesta. Z rozkazującym gestem: / Do mnie! ERNEST Tak, zostałeś pan wprowadzony w błąd i nikczemnie oszukany! Ale nie przeze mnie, przysięgam na pamięć mego ojca! ANDREA Milcz! Nie znieważaj czystego imienia mego serdecznego przyjaciela! Czy śmiesz bezczelnie zaprzeczać temu, o czym wie cały świat? ERNEST „Cały świat” kłamie, ja zaś mówię prawdę i przysięgam na wszystko, co mam najświętszego! / obraca się do Julii / Cóż mamy już począć? ANDREA / do Alberta / Czy widzisz? Na moich oczach porozumiewają się ze sobą. ERNEST W gorączkowych marzeniach widzisz pan straszne, senne obrazy. ANDREA Tak, pożera mnie gorączka, to prawda. Chodź no tu bliżej! / Ernest przystępuje do niego. / Więc stoicie teraz oboje przede mną, mogę się wam przypatrzeć! Wyznajcie wreszcie, nędzni, że się kochacie, że się szalenie, występnie kochacie. Wyznajcie mi to! ERNEST To nieprawda! ANDREA Kłamiesz! I zasługujesz na to, abym ci piętno twej hańby wycisnął na czole — wkrótce, da Bóg, żelazem, a dziś… tą dłonią! / Podnosi się z wysiłkiem i wymierza Ernestowi policzek. / ERNEST / ze straszliwym krzykiem / Ach! / odskakuje na bok, robi mimo woli krok naprzód z groźnym gestem, nareszcie załamuje ręce i stoi bez ruchu. Julia pada na kolana. / / Ogólne przerażenie i zgroza. Andrea opada z sił. Albert i Teresa podtrzymują go. / ALBERT Zabijasz się! Chodź! / Prowadzą Andrea powoli w głąb. Przy drzwiach on staje. / ANDREA / słabym głosem / Umieram, czuję to, ale śmierć będzie mi lżejsza. Hańba za hańbę! / Odchodzą. / SCENA DZIEWIĄTA / Ernest, Julia. / ERNEST / dochodzi do krzesła i pada na nie / Tego się twój syn doczekał, o mój szlachetny ojcze! I od kogo? Od wiernego przyjaciela! Pytam się ciebie: na co się przyda pełnić swój obowiązek i postępować zgodnie z honorem, jeśli w nagrodę cnoty i uczciwości spotyka nas najwyższa hańba i upokorzenie! Ty mi daj odpowiedź na to, gdyż mój umysł jej nie znajduje i gubi się w ciemnościach! / Julia z żywą litością spogląda na Ernesta. On odwraca się ku niej, powstaje, zbliża się i podaje jej obie ręce. / / Patrzą na siebie przez chwilę. W sąsiednim pokoju wszczyna się szmer, hałas, potem wybuchy trwogi. / ALBERT / w sąsiednim pokoju / O Boże! TERESA Ratunku! ARTUR Prędko! JULIA Co to znaczy? ERNEST On umiera! / Julia chce iść do drzwi. Ernest ją wstrzymuje. / ERNEST Dokąd? JULIA Do niego! ERNEST Niepodobna! JULIA Muszę go widzieć! SCENA DZIESIĄTA / Ernest na środku pokoju. Julia przy drzwiach pokoju męża. Albert zjawia się na progu i zabrania jej wejść. Za nim Artur. / ALBERT Niech nikt nie przestępuje tego progu! / Julia ustępuje. Ernest idzie naprzód. / / Do syna: / Arturze, dopilnuj, aby ta kobieta natychmiast opuściła ten dom. Żadnej łaski, żadnej litości! Niech cię nie wzruszą ani jej łzy, ani prośby twej matki. Precz z nią! JULIA / w rozpaczy / Ja muszę go widzieć! ALBERT To patrz! / Chwyta ją za rękę, otwiera drzwi i staje z nią w drzwiach. / To wasze dzieło! JULIA / cofa się z przerażeniem / Andrea! Mój nieszczęsny Andrea! Nie żyje! / Pada na kolana. / ERNEST Tak, nieszczęsny Andrea, którego kochałem jak przyjaciela, jak ojca! ALBERT / po pauzie / Dość już tych bluźnierstw! Niech świętość mego bólu nie kala się sąsiedztwem tych gadzin! Arturze, słyszałeś mój rozkaz? ARTUR Ależ, ojcze! ALBERT Jeżeli ty nie masz odwagi, a więc ja sam… ERNEST / w straszliwym wzburzeniu staje przed nim / Wstrzymaj się! Tu obok leży trup człowieka, któregoście zamordowali swoją podłością! A tu stoi nieszczęśliwa, niewinnie cierpiąca kobieta, której boleść i rozpacz prawie odjęły przytomność! Was zaś nie wzrusza ani majestat śmierci, ani męczeństwo życia! Gwałtownie pchacie nas w przepaść! Nie, dłużej się już opierać niepodobna — stanie się, czegoście tak gorąco pragnęli! / podniesionym głosem do Alberta, który robi ruch, jakby chciał bronić Julii / Niech nikt nie waży się dotknąć tej kobiety! Od tej chwili jest moja! Tak chciał świat, idźmy za jego wolą… Świat wszelkimi środkami zbliżał nas do siebie — i otóż jesteśmy połączeni! Pójdź, Julio! / podnosi ją i opiera na swym ramieniu / Pójdźmy razem, my, odtrąceni, pogardzeni, wyklęci. Tak czy owak, sąd świata połączyłby nas ze sobą na wieki! ALBERT A więc prawda nareszcie wychodzi na wierzch! ARTUR Nieszczęsny! ERNEST Wasze obelgi już mnie teraz nie dosięgną! Tak, teraz macie słuszność! Teraz widzicie nas takimi, jakimi chcieliście widzieć! Ale ta kobieta była czysta jak promień słońca złoty! I w mojej duszy ani na chwilę nie postało żadne występne uczucie. Byłem wiernym przyjacielem temu zmarłemu, któremu wyrządzoną mi krzywdę z serca przebaczam, jak również byłem tylko przyjacielem tej biednej, szlachetnej istoty, którą teraz moim wspieram ramieniem! Przysięgam to wobec tego jedynego Boga, przed którego oblicze on może skargę przeciw mnie zanosi! Tak było. Ale teraz — już tak nie jest! Ciężar winy, przez was ułożony, już nas przygniatać zaczyna! Jeszcze ciepło życia z tych świeżych zwłok nie uciekło, a już tlejąca iskra wystrzela bujnym płomieniem miłości! Idźcie więc na rogi ulic i krzyczcie na cztery świata strony: „Mieliśmy słuszność!”. Tryumfujcie! Ale jeśli was ktoś zapyta, kto był sprawcą katastrofy, wtenczas spojrzyjcie tylko w zwierciadło: stamtąd wyjrzy ku wam pod różnymi postaciami twarz prawdziwego winowajcy. Obejrzyjcie się wkoło: oto stoi on tu, oto tam, wszędzie! Tak, to wy wszyscy, potwarcy i przedawcy honoru, byliście nam swatami. Dziś przez was należymy do siebie! Pójdź, Julio, pójdź nieszczęsna kobieto, teraz już gorąco ukochana małżonko! I niech sprawiedliwe niebo rozsądzi pomiędzy mną a wami! / Prowadzi Julię do wyjścia, opartą bezwładnie na jego ramieniu. / / Zasłona opada. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/echegaray-galeotto. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: José Echegaray, Galeotto: dramat w 3 aktach z prologiem, przeł. Jan Kleczyński, Spółka Wydawnicza Polska, Kraków 1894. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury None Opracowanie redakcyjne i przypisy: Wojciech Kotwica. ISBN-978-83-288-7850-1