Paul Heyse Dziecię wieszczek nowela w trzech pieśniach tłum. Maria Konopnicka ISBN 978-83-288-2310-5 Pieśń pierwsza Był sobie… tak się zwykle zaczynają Bajki; lecz któż ich chętnie dzisiaj słucha? Świat dziwnie dojrzał; a cuda nie mają Żadnego wpływu na ludzkiego ducha. Romans, nowela nawet, rozkwitają Pod hasłem: „naprzód” — Na pieśni — posucha! A kto nadzieją sławy się kołysze, Niech póki życia nic wierszem nie pisze. Gdzie czas, gdy starcom, mimo siwych włosów, Zaczarowany flecik Oberona wiat rzeczywisty zdmuchiwał z przed nosów?… Czas ów, gdy dziewczę tuliło do łona Swego Schillera?… gdy z Goethem niebiosów Sięgał młodzieniec? … Odzie myśl rozmarzona, Co boskie dźwięki pieśni wieszczów chwyta? Zamiast ich czytać — dziś o nich się czyta. Odkąd się życie po relsach, wrąc, toczy I leci z parą — śniąc tylko o złocie, Któż muz wybrańca chce widzieć na oczy Lub słuchać w zgrzycie maszyn i łoskocie? — «Oddział palących» — tłum trzeźwy się tłoczy Ty Auerbacha dobywasz w przelocie… Zaledwo został przez ciebie odczuty, Świst… słychać okrzyk: «Stacja! Trzy minuty!» Bogi wszechmocne! Cóż pocznie w tej wrzawie Mówiące rymem tylko «wieszczek dziecię»? Sądzę, te nikt z was trzech pieśni w oktawie Z rękawa łatwo nie wytrząśnie; przecie Tłum ani głową nie skinie łaskawie… Przyjaciel nawet z zwątpieniem poecie Rękę podaje… a wielka krytyka Brak mi trzeźwości współczesnej wytyka. Mniejsza! Dni lepsze ujrzy, kto dożyje… Co do mnie, choćby ludzie śmiać się mieli, Czar stary łatwo duszę mą podbije… Strofa Ariosta zawsze mnie weseli! Pył — i dym, który nad głową się wije W wiecznego piękna spłukuję kąpieli… Na wielkiej drodze, wbrew karnej ustawy, Pas rozwiązuję — i pluskam w oktawy. Kto się tym gorszy, niech z dala zostanie, I niech na sucho ratuje swą duszę. Wam jednak, zacni panowie i panie, Maleńkie słówko powiedzieć tu muszę: Ściśle prawdziwym jest opowiadanie, Które fantazją upiększyć się kuszę; I mimo polot tych strof idealny, Kierunek cały na wskroś jest realny. Już Jakub Cazotte rozsnuwał ten wątek; Duch jasny; przecież — źródło mętnej wody, Większą część jego pieśni i pamiątek Czas zatarł; pisma jego wyszły z mody… I tylko jeden pozostał nam szczątek, Na wieki piękny i na wieki młody: Le diable amoureux — (ostrzegam w nawiasie, Że niedorostkom od książki tej zasię). Otóż, opowieść naszą fantastyczną, Cazotte, z uśmiechem satyra, podaje Pełną psot, figlów, cyniczną, drastyczną, Rażącą czasów naszych obyczaje… Lecz ja całą wartość artystyczną Na nowo, z źródeł pierwotnych, dostaję. Co tu nadmieniam, niech przyzna lub przeczy Znawca Cazotta — a teraz — do rzeczy! Był sobie pewien książę w Astrachanie; Kalibad-chanem zwali go poddani; A był tak piękny, jak wiosny zaranie. Królowa matka, mądra bardzo pani. Gdy mąż jej zaległ grobowe posłanie, Tak wychowała syna, by był dla niej Podporą, chlubą, wsparciem i obroną, Gdy włos zbieleje pod ciężką koroną. Zaledwo chłopca puszczała od boku: Na radzie państwa, na modłach w meczecie. On wszędzie musiał dotrzymać jej kroku, Pieszo, czy konno, czy w dworskiej karecie. W cnoty wzrastało w promieniach jej wzroku To ukochane i pieszczone dziecię; I nocą nawet przy niej zasypiało, Kotarą tylko oddzielone białą. Płoszony jednak troskami i trudem, sen odlatywał od powiek królowej. Komuż, z tych wielkich, co stają nad ludem, Spać obowiązek pozwala surowy? Nie było zatem dziwem, ani cudem, Że próżno księżna w puchar kryształowy Mieszała opium… aż w szczęśliwej chwili Znalazł się sposób, co snem ją posili. Trzy stare wiedźmy, wsławione bajkami, Co opowieści, jak przędzę, w lot snuły, Kazała przyzwać, hojnymi datkami Uposażyła je z własnej szkatuły; Zamianowawszy «hof-usypiaczkami Królewskiej mości» — te stare gaduły… A gdy noc przyszła, z kolei wezwana Bajarka dziwy prawiła do rana. Królowej jednak — szczególnej kobiecie, Którą poddanych losy rozbudzały — Baśnie o cudach niebywałych w świecie Zbyt dziecinnymi nieraz się zdawały. W miejscach, gdzie każdy wzdrygnąłby się przecie, Jej cicho do snu powieki spadały; I często — wolna od sztucznej ekstazy — Ziewnęła przez nos, raz po raz, trzy razy. Ale bajarzom nie zbraknie rezerwy Publiki, która oklaskuje rada Dowcip — i głupstwa, w równym stopniu werwy. Jakie inaczej tyłaby gromada Partaczy w sztuce?… Bywają też nerwy, Których narkotyk do snu nie układa. Dość, że ziewania królowej przyczyna W dziwną bezsenność wprawiała jej syna. Wstrzymując oddech, by lekkiej kotary Nie wzruszyć, leżał — i nie zmrużył oka. Śledząc z przejęciem straszliwe poczwary, Karłów, olbrzymów, skrzydlatego smoka I pięknych książąt czyny nie do wiary, I dobrą wróżkę, co czuwa z wysoka, Aż przez płomienie i burze szalone, Luby zdobędzie królewską koronę. O piękny wieku! O wieku złudzenia! Gdy wymysł z prawdą majaczą złączone… Gdy się do cudów zbliżamy bez drżenia, A rzecz zwyczajna przed oczy olśnione Jak cud się zjawia… gdy senne marzenia Na jawie snują niteczki złocone! … Obcą ni jeszcze ta mądrość wytarta: «Żadna rzecz twego podziwu nie warta». Tak fantastycznych i lotnych mar tłumy Nad Kalillbadem, znęcone, bujały, Że często w zmierzchu głębokiej zadumy Młodzieniec tonął w słoneczny dzień biały. Wówczas odgarniał grzywy, co jak szumy Kaskady na kark rumaka spadały, Wbijał ostrogi — i puszczał wędzidła — A koń go nosił, jak gdyby miał skrzydła. I jak dzień długi, lubił się przedzierać Przez las, w dumaniach pogrążony cały, Bez celu, ścieżki nie racząc wybierać. A za nim Murzyn łuk nosił — i strzały I milcząc, z nudów zdawał się umierać, Tak mu wycieczki owe dokuczały; Bo musiał gonić za pana rozpędem, Który się dziwnym stał pod każdym względem. Przed lada jamą wydrążoną w skale Zsiadał, by drzeć się przez ciernie i głogi, I wołać: «Sezam, otwórz się!» — zuchwale I wypatrywać tajemnicze drogi Do Aladyna skarbów; wierząc stale, Że trafi wreszcie w dobrej wróżki progi — Ptakom i gadom przyglądał się bacznie; I czekał — rychło który mówić zacznie. I to w tym wieku, gdy chluba narodu, Młodzież współczesna od dawna urąga Podobnym baśniom — i wie już od rodu, Że skarby wróżek niewarte szeląga; Że koń skrzydlaty, godzien jej zachodu, Jest ten, co stawkę w wyścigu osiąga; Że siłą — wiedza, czas — złotem, a stary Ideał, to wy — o srebrne talary! Lecz taki książę, któremu nie trzeba Zdobywać sobie karyjery w świecie, Ni w pocie czoła dorabiać się chleba, Ten — śmiać się może z tego! Jemu przecie Czego zapragnie — to wnet spada z nieba; On żyje we śnie rozkosznym, jak dziecię… I — jeśli duchem nie chce spać na wieki, Musi cel pragnień mieć bardzo daleki! Negr realistą był najczystszej wody — I za wariata miał pana swojego, Sądząc, i słusznie, że książę ten młody Mógłby coś bardziej robić książęcego, Jak pukać w skały; sam lubił przygody I nie był wrogiem uciech, lecz innego Trochę rodzaju; a choć łeb miał siwy, W lot chwytał każdą, jak ptaka myśliwy. Kiedy więc księżna spostrzegła stroskana Zadumę syna, wnet Negra przyzwała, Który znał jeszcze nieboszczyka pana, I rzekła: «dusza księcia posmutniała, (Znać, że w Szekspirze była oczytana), Dlatego-m ciebie do rady wybrała… Co robić?» — Hussajn kłania się co słowo; — «Pozwól mi działać wszechwładna królowo!» I korzystając z pierwszej sposobności, Drogę skierował do uroczej wioski, Która wśród winnic świeżej zieloności Kryła się, jakby eden jaki boski. Tam z ojcem starym żyły w samotności Trzy piękne dziewy, młode — i bez troski; Z ich-to pomocą, w chlubnym przedsięwzięciu Miał mądry mentor rozum wrócić księciu. Lecz dziki książę, gdy śliczne dziewczęta Puchar mu wina podały z uśmiechem, Nie spojrzał nawet w błyszczące oczęta; Jakby był ślepym, lub mniemał to grzechem; I czarę, która była owinięta Wieńcem róż młodych, odstawił z pośpiechem… A kiedy piękne puściły się w skoki, Ostrogą konia spiął w obadwa boki. «Ha — myślał Hussejn — od jednego cięcia Drzewo nie pada; a pierwszy krok pono Zawsze najcięższy… ja-bo od chłopięcia Miałem nicponia sławę ustaloną.. Lecz do takiego białego panięcia, Co-to ma brodę ledwo opuszoną, Kobieta zawsze w pół drogi wyjść musi. Inaczej — mądry będzie, kto go skusi! Z trzech sióstr, dwie były zbyteczne w intrydze; A wszystkie nadto pierzchliwe — i młode. Inny tu atut grę weźmie, jak widzę!» Pod wieczór zatem obmyśla wygodę (Księcia i koni folgując fatydze) W oberży, kędy lubiąca swobodę, Gosposia, hoża i nie nazbyt święta Oskubywała wędrowne ptaszęta. Przezacny mentor wciągnął ją do spisku; Jak łatwo zgadnąć, prosić się nie dała. Chłopiec był piękny — i godzien uścisku Tej nawet, która nigdy nie kochała… Opinia wprawdzie, lubo bez nacisku, Coś-nie-coś niby przeciw temu miała, Lecz pałac, stroje i tytuł «metresy», To też coś znaczy dla serca — i kiesy. Dała im tedy oddzielnie pokoje. Hussejn zachrapał wnet, jak sprawiedliwy, Co wiernie spełnił obowiązki swoje. Wtem, o północy, okrzyk przenikliwy Budzi go ze snu… przez pchnięte podwoje Kalilbad wpada; Negr nasz ledwo żywy, «Na Boga — wola — co to?» książę blady «Jedziemy» — rzecze. — «W nocy?» — «Nie ma rady!» — «Wasza wysokość gorączką oddycha! Noc jest tak zimna… wicher dmie na dworze… A płaszcz… lecz gdzież on podział się u licha? Książę jest w nader dwuznacznym ubiorze!» Ale Kalilbad gwałtem go wypycha. Istotnie, gdyby podzielić z nim łoże Smok przyszedł nocą ciemną, bez wątpienia Młodzieniec nie drżałby tak z przerażenia. Odtąd się Hussejn utwierdził w swój wierze, Iż młody książę po prostu ma bzika. Strzegł go, jak zwykle wariatów się strzeże, Nie dając w rękę nawet scyzoryka. A gdy wzrok chłopca utonął w gwiazd sferze, Lub szukał ziela, co groty odmyka, Starego Negra mina tajemnicza Zdała się mówić: «szkoda nam panicza!» Wtem, nagle, marzeń idyllę różową Przerwał krzyk życia — i jego niedoli; Królowa, która była już niezdrową, Od dawna niknąc i gasnąc powoli, Poznała, że śmierć większą jest królową, I że wszechmocy nie ma w ludzkiej woli; Zmarła; a wielka dostojników rada Berto złożyła w ręce Kalilbada. Choć w Astrachanie barbaryzm panuje, Kulturą naszą ledwo złagodzony (Zarząd i władzę najwyższą sprawuje Sznurek, z cienkiego jedwabiu skręcony); — Przecież jest jeden punkt, który znajduje Przykładnym nawet Zachód oświecony; Ten mianowicie, że książę nie robi Nic, tylko ludom dziedziców sposobi. Co oprócz tego czyni — nie popłaca. Rządy królowej bywały ganionie, Więc się już wszystko na dobre obraca, Kiedy młodzieńczy pan bierze koronę, Jest bowiem pewność, że zrazi go praca, Że trud surowy odłoży na stronę; Rząd zda na Boga, rad swemu imieniu «Ojca narodu» w najmilszym znaczeniu. Jakież zdumienie, gdy siadłszy na tronie (Cud ten zrozumiał tylko Hussejn stary), Książę wziął krzepko cugle państwa w dłonie. Praw i powagi pilnując się miary; A piękne panie zostały na stronie, Choćby tak chętnie dzieliły ciężary Rządu, ze ślicznym księciem, który tylko W oczach im mignął jakąś wolną chwilką. Wysoka Rada pierwsza z przerażeniem Niebezpieczeństwo ojczyzny pojęła; Widząc ze smutkiem i z wielkim zgorszeniem, Że książę serio bierze się do dzieła; (Mówiono nawet, że bladym płomieniem Lampa po nocach w komnacie płonęła) Więc uradziły głosy zjednoczone W imieniu Indu błagać, by wziął żonę. Gdy wezyr zamysł ten objawił panu I krasomówstwem poparł go cudownie, Z wzrostu dynastii robiąc kwestię stanu, Zląkł się o księcia Hussejn niewymownie!… Zakaszlał, począł biegać — i z dywanu Podjąwszy cybuch, dym puszczał gwałtownie. Jakby powiedzieć chciał: wszystkie te plany Tak się rozwieją, jako dym fajczany! Lecz jakże zdumiał, gdy pełen powagi Książę zapewnił, że jest oswojony Z obowiązkami tronu; że odwagi Mieć będzie dosyć, by ciężar korony Podźwignąć z jarzmem tak ogromnej wagi, Jak jest małżeństwo; lecz w wyborze żony Łatwym nie będzie — a jeśli dziewicy Serca nie znajdzie, żyć woli w tęsknicy. «Dziewicy serca? — rzeki wezyr z uśmiechem — O tę, jak mniemam, nie będzie zbyt trudno…» — Tu spis księżniczek wydobył z pośpiechem, Małych i dużych… litanię dość nudną; «Chciej spojrzeć, panie! Wszak nie jest-to grzechem! Wybierzem młodą, bogatą, przecudną; A jeśli kiedyś wypadnie inaczej, Książę w haremie pocieszać się raczy», «Nie! — rzeki młodzieniec — poznajcie mą wolę! Przysiągłem, kiedy-m był chłopięciem jeszcze, Że urodzonej na ziemskim padole Kobiety jako żony nie popieszczę… Dla mnie dziewicę wybrały w swym kole Czarowne wróżki i geniusze wieszcze; Ona z błękitów spłynie do mnie cudem. Idź i oznajmij to przed moim ludem». «Książę żartuje! — rzekł dworak zmieszany — Co? Dziecię wieszczek?… Myśl przednia! A przecie Śmiem się spodziewać, iż pewne odmiany W przysiędze owej — sprawi — ziemi dziecię». «To nie żart — rzekł książę zadumany — I choć z boleścią zostawię na świecie Kraj mój obcemu — jednak rzecz skończona! Dla mnie — lub wieszczka, lub też żadna żona». Rzekł to — i wyszedł. Jakby piorun psotny Padł nagle z nieba i brwi mu osmalił, Tak zdrętwiał wezyr; umysł jego lotny Był porażony; spojrzeniem się żalił Negrowi, który błysk jakiś przelotny Miał w czarnym oku — i fajkę wciąż palił. «I cóż ty na to?» — rzekł do powiernika. — «Dawno wiedziałem, że książę ma bzika». Tegoż wieczora, gdy w chłodnym ogrodzie Spoczął Kalilbad, nadszedł mufti siwy, O długiej, białej, jak śnieg górski, brodzie, Prosząc o posłuch. Starzec też sędziwy Niejedną duszę w świętym swym zawodzie Chwale Allaha pozyskał; nie dziwy, Że za igraszkę miał sobie dziecięcą Z dziwnych mar głowę uleczyć książęcą. Nie chcąc jednakże tak obces napadać, Zasiadł do fajki — i sorbetu czary, I krotofilnie począł opowiadać Dworskie i miejskie plotki nie do wiary; I anegdotki, które umiał składać Naprędce; wreszcie wytykał przywary Młodego wieku, skarżąc się, że zawsze Obłęd ogarnia umysły najprawsze. «Na przykład: mówią o Kalilbad-chanie, Że jakąś wieszczkę chce wybrać za żonę… Bardzo to pięknie! Lecz czyż w Alkoranie Jest choćby słówko o nich wyrażone?… Kto, kiedy, wieszczki widział w Astrachanie, Albo też dziecię z wieszczki urodzone? I książę miałby, dla bajek poety, Wyrzec się szczęścia i pięknej kobiety?» «Jak to! — rzekł książę — ty, starzec, zwiesz szałem Wiarę w to, czego nie widzi się w świecie? Koran! — lecz jakąż surę w nim czytałem O tej tu fajce, lub o tym sorbecie, Lub o mnie samym? Jeśli to, co ciałem Dotykam, prawdą jedyną na świecie, Cóż więc jest przestrzeń, czas, wiedza, sumienie, Duch, umiejętność?… czy tylko złudzenie? — Wszak sam chcesz, aby świętość była czczona; Dla mnie świętymi są wieszczek dziewice… I kto się waży wydrzeć z mego łona Wiarę, że w nich są szczęścia tajemnice?… Gdzie milczy ziemskość głucha i skażona, My światom duchów stawiamy granice, Jakby nad naszą tą znikomą bryłą Wyższej i świętszej sfery już nie było. Czyż nie dość mamy dowodów pewności W wspólnych mniemaniach powszechnego świata? Cóż są porywy tajemne ludzkości Do czystszych wyżyn, kędy duch ulata? Czyliż proroka w rajskie wysokości Nie uniósł rumak — jak mara skrzydlata? Wszak ja w to wierzę… a cóż mi odpowiesz Na wzlot Majmuna?… Czy kłamstwem to zowiesz? Taką mieć żonę, jaką matka była! Lecz wiem, że drugiej nie znajdę na świecie. Dlatego pragnę, by mi uskrzydliła Ducha istota wyższa, wieszczek dziecię. W objęciach kobiet ginie wodzów siła, Tak mi mówiono — ja ufam poecie, Że mnie do czynu zahartuje szczęście Z niebianką, którą pojąć chcę w zamęście!» «No! — odrzekł Mufti, któremu ten temat Zdał się krytycznym (gdyż kazuistyka, Która na każdy wypadek ma szemat, Tu go nie miała, nawet sofistyka Przed taką wiarą milkła) jak problemat Postawmy kwestię tę… Wieszczek mistyka I tak ustąpi, na szczęście korony, Gdy książę będziesz więcej doświadczony. Przysiąż mi tylko, że gdy za trzy lata Wieszczki w marzeniach twoich wypieszczone Dla ciebie swego nie porzucą świata, Weźmiesz po prostu ziemiankę za żonę. A gdy się zjawi istota skrzydlata. Wszak związki z lewej ręki dozwolone!» — «Dobrze — rzekł książę — ja dotrzymam wiary, Masz moje słowo!» — I z tym odszedł stary. Jak tylko wieść ta wiadomą się stała, Wszedł u lwów miejskich rodzaj «wieszczek» w modę, . Młódź tylko «walce wieszczek» tańcowała, Dworski poeta pisał: «wieszczek odę». Publiczność serio całkiem roztrząsała, Kwestię płodności wieszczek, ich przyrodę… A to, czy wieszczka zamężna podległą Jest śmierci, głośne dysputy zażegło. Filozof tylko wzruszał ramionami I dał do druku, przy tej sposobności Metafizykę wieszczek z przypisami I ofiarował «Jego Wysokości». Miał też za swoje! — mówiąc między nami — Książę nie znosił mądrych wątpliwości; Rozkazał przeto, by autor poślubił «Hof-usypiaczkę» — lubił czy nie lubił! W miarę, jak wieść ta po kraju się niosła, Powstały krzyki i wielkie rozruchy… Chór starych panien wołał: «to rzecz wzniosła, Hamować zmysłów szalone wybuchy!» Mężczyźni drwili… straszna burza wzrosła W wszystkich haremach; chodziły posłuchy, Że panie mocno uczciły zniewagę, Iż je odrzucić książę miał odwagę. Krewkość młodzieńcza sąd nader łaskawy U pięknych kobiet znajduje w ogóle; Don Juan tylko na scenie plugawy… W życiu nań patrzą ze smutkiem a czule… Cnota z krwią rybią — okaz nieciekawy! Kto nie zapłynął nigdy wbrew regule, Wprawdzie chłopiętom za przykład się daje, Lecz grzesznik więcej współczucia doznaje. Dopieroż książę! Wszakże dlań goręcej Serce u każdej uderza kobietki… Mógł zrobić wybór z pomiędzy tysięcy… Fanatyk! Wszystkie blondynki, brunetki, Odrzucić!… Jakby te nie miały więcej Wdzięków od wieszczki, powietrznej kokietki. I to bez próby! Młody jest, jak róża, A kobiet nie chce!… ależ to oburza! Tak wyrzekały piękne Astrachanki, Które się różnią bardzo bez wątpienia Od naszych kobiet; ale kurtyzanki Mogą się od nich uczyć doświadczenia… Czy równie biegłe są śliczne sułtanki W intrygach dworskich, niechaj sam ocenia Każdy, kto tylko będzie dość cierpliwy, Żeby doczytać ten opis prawdziwy. Ogród, gdzie z szumem biły chłodne zdroje, Leżał pod zamkiem; i z tej właśnie strony, Miały swe okna sypialne pokoje. Tu nieraz książę w dumach pogrążony, Słowiczych pieśni słuchał — i gwiazd roje Pozdrawiał, blady, samotny, stęskniony; Nieraz, w godzinie duchów go widziano W oknie objętym girlandą różaną. Była noc letnia; srebrzysty i blady Księżyc wszedł w pełni; Kalilbad wpół senny Czytał, jak zwykle, tom Szecherezady, (Duszy to jego pokarm był codzienny) W komnacie łuny miesięcznej kaskady Biły, zmierzch tworząc przejrzysty, promienny… Wstał wreszcie książę — i w oknie wsparł głowę Śniąc światy duchów — cudne, księżycowe. Wtem widzi — nisko, kędy złote piaski Znaczą trzy ścieżki na rozstaj przecięte, Zjawisko srebrne, jak księżyca blaski… Kobieta — czy też widziadło zaklęte Stoi w okręgu, który końcem laski Zakreśla druga… obie owinięte Od stóp do głowy w obłoczne zasłony. Których nie może przebić wzrok zdumiony. Patrzy — wtem pierwsza na kolana pada, A druga, z twarzą ku niebu zwróconą, W płowych pobłyskach stoi cicha, blada… Nagle posłyszał pieśń dziwnie nuconą, Która w westchnieniach rwie się, jak ballada… Ledwo śpiew umilkł, jak gdyby rzuconą Z nieba, gołąbkę ujrzał — a z altany Pełznął wąż w dziwne cętki nakrapiany. Przypełzł — i żywą przepaską się zwinął Wokoło szyi tej, co stała w kole; Tymczasem biały gołąbek opłynął Nad głową drugiej — i siadł na jej czole, I jak diadem skrzydełka rozwinął; Zasłony z ramion frunęły na wolę; Jedna w czerwieni — a draga w błękicie, Zaczęły tańczyć, jakoby w zachwycie. A gdy się obie zgodnym niosą ruchem, Gołąbek wzleciał… wąż kręgiem go ściska, Mieszając pierścień szmaragdowy z puchem Białej ptaszyny, jak twór bez nazwiska… A kiedy pragnień porwany wybuchem, Książę chce wybiec, cud obaczyć z bliska, Nim krok postąpił — wszystko jedną chwilką Znikło, jak gdyby snem to było tylko. I niedowiarka — o to się założę — Zmieszałby dziw ten; cóż Kalilbad-chana? Z płonącą duszą chodził tam, po dworze, Gdzie znikła para tanecznic świetlana. I ledwo wtedy rzucił się na łoże, Gdy kogut opiał świt białego rana; Wierząc najmocniej, gorączką trawiony, Że mu cud wielki był dziś objawiony. Jak człowiek, który w najdroższym spojrzeniu, Ujrzawszy pierwszy promyk wzajemności, Chodzi jak gdyby w sennym osłupieniu I żadnej zwykłej nie tknie się czynności Czekając, rychło w lubym upojeniu Znów mu zabłyśnie błogi świt miłości: Tak pełen jakiejś rozkosznej niemocy, Czekał Kalilbad przyjścia drugiej nocy. Tym razem jednak nie chciał tam, na górze, W oknie, z daleka oczekiwać wróżek. Zaledwo księżyc zabłysnął w lazurze, Szedł gorejący wzdłuż kwiecistych dróżek, Jak w szału swego zatopiony chmurze, Iż posłyszawszy kroki (nóg, nie nóżek), Zapomniał, że się wieszczki we mgłach rodzą I że bujają w wietrze — nie zaś chodzą. I znów, jak wczoraj, mary zakwefione Stanęły, kędy koła widne ślady; I znów te same sztuki powtórzone: Klękanie, modły, tajemne narady… Znów pod wężowe pierścienie zielone Podpłynął gołąb… gdy wtem wypadł blady Książę z ukrycia i z błagalnym gestem Rzekł: «Duchy jasne, sługą waszym jestem! Błogie istoty! Niech znam imię wasze, I cel przybycia i tajne zamiary!… Żadnych się trudów dla was nie ustraszę, Jeśli zechcecie przyjąć me ofiary!» Tutaj wzruszone obie panie nasze Spojrzały milcząc, zwyczajnie, jak mary. A jedna wzrokiem zdawała się błagać, Druga: «No, dalej! Przestań-że się wzdragać!» «Książę! — wyrzekła wreszcie grubym głosem, Jaki z ust wieszczki od początku świata Kie wyszedł (zgadłby słuchacz z lepszym nosem, Że nie ambrozja z ustek tych zalata), Przebaczam, nad twym litując się losem, Żeś złamał koło, które nas oplata. Jeśli przysiężesz wierność i milczenie, Usłyszysz rzeczy ważne nieskończenie. Znasz już zapewne wsławione imiona Cnej Mofetuzy oraz Kankrelady? Patrz! Tych to wieszczek para uwielbiona Chce ci łask swoich użyczyć i rady. Pragniesz, by z świata duchów narzeczona Żoną ci była, o młodzieńcze blady? Jest takie dziewczę, więc nie trać otuchy, Jednym zamachem dwie zabijem muchy. Wiedz, że prawdziwa wieszczka, czystej rasy, Która się waży poślubić człowieka, Chociażby króla, na wieczne już czasy Wygnana, próżno przebaczenia czeka. Taka to kara, za miłość Karkasy Dla Foh książęcia, dotąd się przewleka; Z krainy wieszczek za chwilę słabości Wyklęta, żyje w ciężkiej samotności. Na dzikiej wyspie, w pośród mórz, nieznana, Hoduje dziecię, istnego anioła, Czasem odwiedza ją wieszczka Morgana; (Morganatyczność nie razi jej zgoła) I ta przysięga, że w krainach chana, A może nawet na świecie dokoła, Nie ma piękności tak cudownej miary Jak piękność wieszczki dziecięcia, Giulnary. Przecież, nieszczęsna! za matki swej winy Ponosi karę, choć niezasłużoną; Żaden duch z wieszczek uroczej krainy, Dziecięcia błędu nie nazwie swą żoną. Świat nawet gani takie zaślubiny. Któż chce, by żonę »podrzutkiem« mu lżono? Choć tron ozdobić może wdzięk Giulnary, Któż zechce patrzeć na ród jej przez szpary?» «Ja! — krzyknął nagle wzruszony młodzieniec — Dzięki wam wieczne!… Więc lud mój obaczy, Żem nie fantastyk żaden, nie szaleniec, Co w chorej głowie widziadła majaczy! Niegodny wprawdzie jestem oblubieniec Dziecięcia wieszczki, lecz gdy przyjąć raczy Miłość mą, wierny będę aż za grobem! Lecz gdzież ją znajdę i jakim sposobem?» «Cicho, na Boga, burzliwy młokosie! Już my królową przez węża pytały I przez gołębia, co o twoim losie Postanowił? Wieść dobrą nam dały. Lecz teraz, gdy krzyk, lecący po rosie, Potargał pasma mgły, co szal jej tkały, Gniew ją ogarnął! Nie wiem, czy przebaczy, Dla dawnych zasług, ten hałas prostaczy. «Odejdź! Będziemy pytać jej na nowo; Jeśli »tak« powie, jutro już dziewica, Na puchach ptasich, nocą księżycową, Spłynie w twe progi, jak oblubienica… Lecz musisz tutaj książęce dać słowo, Że nie wpierw zechcesz oglądać jej lica, Aż a drzwi swoich usłyszysz pukanie I głos: »już czas jest«. Wtedy… niech się stanie! Matka nie życzy, aby przed miesiącem, Żoną ci było niewinne jej dziecię, Nie waż się tedy słówkiem zbyt gorącym Drażnić ją pierwej; lecz, jak bywa w świecie, Królewskich skarbów opromień ją słońcem, Jako swą przyszłą; wszak wy to umiecie! Lecz ani słówka! Ni w domu, ni w tłumie… Nie wart jest szczęścia, kto milczeć nie umie». Umilkła wróżka; książę zachwycony Skłonił się niemy i do zamku wrócił. Zapewne, każdy więcej doświadczony Gruby ten figiel w śmiech byłby obrócił; Lecz nasz marzyciel, szczęściem odurzony, Zamknąwszy oczy, w kraj ułud się rzucił. Przebiegał pokój wzdłuż, wszerz i ukośno, Strofy Hafiza deklamując głośno. Wtem: puk, puk! «Kto tam?» «Czas wieczerzać, panie». «Nie jestem głodny». «Ach! Niechby obaczył, Pan mój choć pasztet… ostygło już danie, Gdy książę klątwy jakieś szeptać raczył…» Kalilbad odrzekł:. O! Gdybyś był w stanie Ocenić raj ten! Próżno bym tłumaczył, Milczeć mi trzeba!… jedzcie, przyjaciele… Pieśni! Muzyki! Przyślij mi kapelę!» Westchnął i odszedł Negr, drapiąc się w głowę. Wkrótce, gdzie kwitną pomarańcze złote, Zabrzmiały dźwięki stłumione, echowe, Jakby nadzieję głosząc i tęsknotę. Hussejn tymczasem miał kłopoty nowe, Siedząc za stołem i ciężką robotę… Spożywał za dwóch, ażeby we dworze Nikt nie powiedział, że pan jeść nie może. A gdy do pełna boki już wyłożył, Zapalił fajkę na długim cybuchu I na puchowej sofie się rozłożył, Taki monolog wiodąc sobie w duchu: «Większego głupca jeszcze Bóg nie stworzył, Jak marzyciela sławy o czczym brzuchu! Niech mi kto zechce pytanie rozwiąże: Kto tu jest panem? ja — czy też nasz książę? Jak król jem, piję; odziewam się w złoto, W jedwab, w aksamit; ministrom powiadam O każdym księcia katarze… hołotą Dworską, jak zechcę tylko sam, tak władam. Kobietki wdzięczą się do mnie, z ochotą Szepcząc najmilsze słóweczka… posiadam Młode huryski, stare wina, wpływy… I król Salomon nie był tak szczęśliwy. Brak tylko nazwy, lecz kto ją ma, dziennie Podpisać musi dekretów tuziny (Czytając, jeśli rzecz bierze sumiennie) A przy tym dobrze napocić czupryny, Zmarszczywszy czoło monarsze solennie. Taka królewskość — a! To czyste drwiny! Ten tylko żywot prowadzi książęcy, Kto je, używa, pije — i nic więcej! Tak zwykli czynić mądrzy monarchowie, Ale nasz książę… zmiłuj się ty, Boże! Wolałbym diabłu powiedzieć »na zdrowie!« Niż nosić takich umartwień obrożę, Co on, u licha, powinien mieć w głowie, Jeśli nie piękne odaliski hoże?» Tu począł drzemać, pełen przeświadczenia, Że kamerdyner — jest panem stworzenia! Pieśń druga Pierwsze «rendez-vous!» Wiosenne podmuchy W zakrzepłe piersi wieją z tego słowa! Któż jest tak stary, tak zimny, tak głuchy, Co ca dnie duszy w świeżości nie chowa Młodzieńczych wspomnień? Tak szkła odłam kruchy Na wieki znaczy rysa diamentowa. Ileż lat! Przecież dotąd mi się marzy, Jak kapelusik ów był jej do twarzy! Sama go matka włożyła na włosy… «W ogrodzie chłodno» — Chłodno? Pani droga! Wszak dziewczę płonie, jak świtem niebiosy. W szesnastym roku — i zima nie sroga! Drobnymi kroki wilgotną od rosy Łąkę przebiega… to potknie się noga, To się przychyli, gdzie rośnie wyniosły Buk, jakby fiołki dziś jeszcze tam rosły! Jak to! Znajomych kroków tak się lęka, Jakby o niczym zgoła nie wiedziała? O obłudnico! Czyliż moja ręka Czarno na białym ci nie napisała, Że «serce moje ból śmiertelny nęka… Że gdybyś tylko wieczorem zechciała… Dzisiaj… nad stawem… łaskawym obliczem —» I ty przychodzisz — i nie wiesz o niczem? Pod wpływem chwili, choć bardzo dziecinny, (Od Kalilbada młodszy rokiem przecie) Byłem poważny tak, jak każdy inny, Co kiedykolwiek rozprawiał na świecie O wiecznym związku serc! Ona — niewinny Wzrok opuściła… wstążki w palcach gniecie. A gdy jej rączkę uściśnieniem pieszczę, Jak błyskawica przebiegły ją dreszcze. Wreszcie na ławie siedliśmy oboje. «Serio to bierzesz?» — pytałem z pośpiechem. Pobladła, wzniosła jasne oczy swoje, I «bardzo serio!» — odrzekła z uśmiechem! Więc dalej gadać!… prawych dzieci dwoje, Słów my się naszych nie strzegli przed echem; I chociaż mogłem (tak byliśmy sami), Ust jej moimi nie tknąłem ustami. Po prostu, na myśl nie przyszło! Inaczej Byłbym się ważył… ty byś nie broniła!… Nie byłem wcale nieśmiały, a raczej Wyznam, że tęskność dawno mnie trawiła! Lecz teraz, jak to dziecko, co obaczy Przysmak, który mu matka przyrządziła, Nie je, szczęśliwe, że go swoim zowie; Tak mnie pragnienia nie postały w głowie! Nigdym nie posiadł, o czym ja tam marzył… I nigdy ust tych, co się oddawały, Nie tknąłem! Jakiś chłód uczucia zwarzył. A gdym ją żegnał na zawsze, zdrętwiały, Tom do ust niosąc dłoń jej, zauważył… Przez rękawiczkę!… że palce jej drżały. Koniec był zwykły, szpetny, obojętny… Ale początek — wieczyście pamiętny! Gdzie ty się błąkasz pieśni? Z Astrchana Do… cicho! przecież nie pamiętnik piszę! Powróćmy lepiej do Kalilbad-chana. Jak wolno chwile zapadają w ciszę, Zanim w gwiazd blasku nadejdzie czekana! Kto nie wie, jak się wahadło kołysze W oczekiwaniu, jak minuty cieką Śmiertelnie długo… ma pod nosem mleko. Kalilbad był sam — i pełen tęsknoty Szukał spokoju, biegając po gmachu… Przyjdzie?… nie przyjdzie?… puchar szczerozłoty Nadziei na dnie — mieści gorycz stracha. Zbierał wachlarze przedziwnej roboty, Szkatułki drogie o cudnym zapachu, Mnożąc weselne dary, jakie w świecie Tysiąca nocy zaledwie znajdziecie. Nawet korona z pereł i rubinów, Którą królowa nieboszczka nosiła Podczas wspaniałych, dorocznych festynów, Na młodszym czole będzie dziś świeciła. Hussejn, zdziwiony niezwykłością czynów, Pyta: «Czy jego wielkość zaprosiła Gości na dzisiaj?…» Lecz książę rozkazał Krótko: «Idź spać już!» — i drzwi mu pokazał. Istniał gdzieś w starym, jedwabnym obiciu Otwór nieduży — lecz przecie dość wielki, By przezeń można wypatrzeć w ukrycia Tajniki państwa — i różne figielki Książąt — przy jakim tête-à-tête… W użyciu Był on od dawna na przypadek wszelki; Tam podglądała służba ich wielkości, Z wyższych poleceń — albo z ciekawości. I Hussejn takoż udał się na czaty, Wstrzymując oddech… Nic nie widział długo; I tylko książę, jak jeniec skrzydlaty, Wzdychał, księżyca oświecony smugą. Z pobladłą twarzą, w pośrodku komnaty, Wstrząsany dreszczem stał przed wiernym sługą, Przygryzłszy wargi, nasłuchiwał bacznie Ilekroć wietrzyk w drzewach szumieć zacznie. Księcia zdobiła szata purpurowa. Gronostajami w koło bramowana; Rękojeść szabli jego szmaragdowa Zawstydzić mogła skarb wielkiego chana; Lustro pochlebne szeptało mu słowa… Że piękna była postać młodociana, Dawno już wiedział! Wszak pochwał czczym dymem Był okadzany — i prozą — i rymem. Lecz jakże z wieszczką równać się w urodzie I najpiękniejszy ze śmiertelnych zdoła?… To też od rana niepokój go bodzie, Czy narzeczona nie uzna go zgoła Brzydkim?… kto wie też, czy przy swej przyrodzie Człowieka zechce pokochać?… I z czoła Odgarnął ręką, od gorączki drżącą, Bujnych swych włosów masę czarną, lśniącą. Przyjdzie?… nie przyjdzie?… a nuż przedsięwzięcia Królowa wieszczek nie uzna?… a może Matka zabroni wybrać córce księcia?… Pewno w pałacu jej, o każdej porze, Skrzydlate smoki pilnują dziewczęcia… I czary wkoło otaczają łoże?… O biedny książę!… Wtem — przestał oddychać… Na schodach — zda się, chrzęst jedwabiów słychać! Stanął — i patrzy — i drżą mu kolana… Puka!… tak tylko wieszczki pukać zwykły! Rzucił się do drzwi… Zawoalowana Dziewczyna w progu stoi, jak cień nikły, Bez ruchu. Więc to, co dusza młodociana W snach przeczuwała, cud dziwny, niezwykły, Spełnił się wreszcie!… nadzieje — dojrzały! On może ręką dotknąć — ideały! … Bez tchu stał przed nią, jak ci, co się boją Spłoszyć widziadło… dziewczę milczy skromnie. «Giuluaro! — wyrzekł wreszcie — daj mi twoją Rączkę!… Prawdaż to?… ty przyszłaś tu, do mnie? Kraj swój zamieniasz na ojczyznę moją?… Zda się, że marzę o czymś nieprzytomnie… O, pójdź tu bliżej! Niech dotknę się ciebie. Powiedz: jam twoja, na ziemi i w niebie!…» Ona jednakże bez ruchu, milcząca, Stoi na progu… książę dłoń ujmuje Z słodką przemocą, ciesząc się bez końca, Że mu na skrzydłach gdzie nie ulatuje… A gdy stanęła w jasności miesiąca, Z dziewiczych rysów zasłonę zdejmuje, Wstrzymując ledwo okrzyk uwielbienia… Tak cud ten żywy — przechodził marzenia! Z rożnych widzianych dotąd wizerunków Znał tylko wieszczki o długich blond włosach, Z płcią różowawą — jak od pocałunków; I uśmiechnięte — jak gwiazdki w niebiosach. A tutaj — widzi ślad ciężkich frasunków I więcej płaczu odgaduje w losach, Niźli uśmiechów… Ta cera smagława, Wśród łez zgubiła kędyś do róż prawa. Twarzyczka ściągła — i szczupła — i śniada, Purpura wzruszeń ledwo zapłoniona; Ważkie jej czoło opływa kaskada Czarnych i bujnych włosów — jak korona; Brew w łuk zagięta, ku skroni opada, Jak pióro krucze. Jeśli dowiedziona Rzecz, że blondynką była jej nadobna Matka, to ona — do ojca podobna. I kto wie nawet, czy wieszczki Karkasy Książę Foh włosy nie zjednał czarnymi? Sprzeczność przyciąga; i po wszystkie czasy, Blondynki — pragną brunetów na ziemi. Wszak jednostajność niszczy piękność rasy!… Lecz jeśli można względami ludzkimi Tłumaczyć winy wieszczek — bez uśmiechu Przyznaję: — dziecię warte było grzechu. Historia stroju jej nie opisuje; A że nie myślę iść Cazotta śladem I zmyślać bajek, więc mocno żałuję Iż brak mi źródeł; przecież — za przykładem Mojej kroniki — serio utrzymuję, Że piękność — z lada kwiatka ma diadem. Zwięzły historyk po prostu jest zdania, Iż «była cudną do pocałowania». «Giulnaro! — błagał — czyś ty nieszczęśliwa, Że tutaj jesteś?… czy nigdy spojrzenia Twego nie ujrzę?» Naówczas, trwożliwa, Podniosła rzęsy długie, pełne cienia… A z modrych oczu taka jasność żywa Błękitną smugą drżącego promienia Biła w młodzieńca pierś, iż mu się zdało, Jakoby serce jego zmartwychwstało. Znacie szafiry?… o nie! — te nie żyją… Leśne fijołki?… nie! — te są zbyt płowe… Wrześniowe niebo, gdy błękity piją Różaność wschodu — i rosy perłowe? Zimne… zbyt zimne!… Jakże więc i z czyją Pomocą znajdę porównanie nowe? Chyba z poety tego wezmę słowo, Co w Capri zwiedził «grotę lazurową». Ten, kto na płaskim czółnie pochylony Przepływał popod zębate granity, Wie, jaki zachwyt, z trwogą połączony, Budzą tam blade, kryształowe świty… Wtem pluśnie rybka, grzbiet swój prześwietlony Odbłyskiem słońca niosąc w wód błękity… Wtedy lazury drżą blaski takimi, Że nic równego — na niebie — i ziemi! Chyba — Giuluary oczy, które płoną Wstydliwie rzęsy przyćmione długimi. I jeśli śniade lica, pod koroną Czarnych warkoczy, zdradzają krew ziemi, Przecież, że z wieszczki została zrodzoną, Kto raz się spotkał z oczyma takimi, Pewno nie wątpił — i nie szukał fary, By w księdze metryk znaleźć dowód wiary. «Droga! — rzekł książę — jak dzięki mam składać, Że nieznanemu powierzasz się śmiało?… Przebacz mil… pięknych słów nie umiem gadać… Wzruszenie szczęścia głos mi odebrało… Wszystko czćm jestem, co mogę posiadać, Bez ograniczeń — i duszę — i ciało U nóg twych składam! — i chciałbym się łudzić, Że tęskność ze snn nie będzie cię budzić!… Ty jednak milczysz… masz wzrok zadumany… O, pójdź tu!… spocznij!… ty jesteś znużona!… Czy zechcesz spojrzeć na skromne te ściany? Nie jest to wieszczek siedziba złocona… Dom mój jest mały — ale gaj różany Kwitnie wokoło — i palma zielona… Przywykniesz, jeśli nie będzie ci wstrętny Pan domu… jakże?…» Spuściła wzrok smętny. «Nie! Nie chcę, nie chcę, by usta mówiły, Czego twe serce czuć jeszcze nie może… Kiedy mnie poznasz — i będę ci miły — Przyznasz, że ludzie — też stworzenia boże! Prawdaż to, że nas losy rozłączyły Na cały miesiąc, nim błyśniesz na dworze, Jako królowa?… O! Jak zimno sądzą Miłość te, które losem naszym rządzą! «Znasz je?…» Skinęła zamiast odpowiedzieć; Westchnienie łonem wzruszylo dziewiczym. Zamilkł i książę; on rad by coś wiedzieć Więcej o życiu wieszczek tajemniczym, Ale Giulnara zdawała się siedzieć Bez czucia, jakby przed strasznym obliczem Meduzy jakiej… tylko dłoń, co drżała W ręku książęcia, życie w niej zdradzała. Rozmowa w dwoje, której koszt opłaca Ktoś jeden z pary gruchającej tkliwie, Rychło zasypia; niemała to praca Mówić, gdy luba milczy uporczywie; W niwecz się cały dowcip twój obraca I — że całujesz — wcale się nie dziwię! Ale Kalilbad, choć nieraz czytywał O pocałuukach, sam w ogniu nie bywał. Podał jej czarę wina — wzrusza głową. Sorbet, owoce przepyszne z koszykiem — Nie chce; ust żadne nie otwiera słowo… Jakże ma mówić, czy wieszczek językiem? Książę przestraszył się… wszak taką mową W całym się dworze nie dogada z nikim… «Lecz do wesela zrozumiem ją pewnie!» Tymczasem dary przedstawia królewnie. «Pójdź, o najdroższa! — rzekł w tkliwym wzruszeniu — Obacz, czy skarb mój zająć cię nie zdoła… Oto dyjadem, co w włosów twych cieniu Ma błyszczeć, na kształt miesięcznego koła… Oto korona — kamień przy kamieniu — Co była godną matki mojej czoła Dotykać — teraz błogą ma nadzieję, Że w niej młodzieńcza księżna zajaśnieje. A oto pierścień, co jak słońce płonie; Syn go najstarszy brał z ojca i dziada, By nim ozdobić tę, która na tronie, Jak monarchini, przy boku mu siada… A jak ten klejnot, tu, w całej koronie Równego nie ma, tak dla Kalilbada Tyś jest jedyna!… o, daj mi swą rączkę — I weź na wieczne śluby tę obrączkę!» Tu się pochylił — i gibkim ramieniem Objął ją — w usta całując… Pobladła — I ze śmiertelnym jakimś przerażeniem Nagle mu do nóg na dywan upadła, Kolana jego rączek swych pierścieniem Objąwszy — z twarzą jakby n widziadła Bidą… Usta jej: «łaski!» — wyszeptały, A on stał przed nią, drżąc z wzruszenia cały. Wreszcie się schylił, by jej uścisk błogi Złożyć na czole; zerwała się z ziemi… «Ach paść mnie, panie! puść!… na wszystkie bogi!… Z zamku mnie wypędź rękami własnymi… Niech się nade mną dopełni los srogi!… A gdy już ujdę krokami cichymi W cień i w noc — przebacz! Zapomnij, o panie, Żeś mnie tu widział!…» Głos stłumiło łkanie. Lecz ten szalony wybuch był dla księcia Jak objawieniem uroków dziewicy. «O nie! — zawołał — z mojego objęcia Nikt cię nie wyrwie, blasku mej źrenicy! Nie wzbraniaj sercu miłości przyjęcia!… Wyznaj, dla jakiej smutnej tajemnicy Chcesz mi ulecieć?…» — Łzy jej w oczach stają: «Panie! nie godna-m być i sługą twoją!» On patrzy, jakby z oczu chciał dochodzić. Co za szał nagły unosi jej ducha?… Prędzej by wierzył, iż kłamstwa dowodzić Mogą mu zmysły, niż — że prawdy słucha. «O panie! Dłużej nie mogę cię zwodzić! — Ze łkaniem znowu dziewczyna wybuchła — i choćby w sztuki poszarpać mnie miano, Wyznam ci zdradę podle uknowaną. Gdyż wiedz, o książę, iż nie jestem zgoła Dziecięciem wieszczek, lecz nędzną istotą, Podrzutkiem, który nie śmie podnieść czoła… A jeśli umrzeć mam — umrę z ochotą! Bom bez ojczyzny, jak wiatr, co dokoła Lata… i ręce bezlitosne oto W mocy mnie swojej mają… lud tułaczy Podjął mnie kędyś, na żywot żebraczy! Step był mym łożem — lub kamień wśród drogi… Mlekiem mnie klaczy Cyganki karmiły… Ciernie mi bose kaleczyły nogi — A skórę żary słońca przepaliły… Ilekroć w wioski przybyliśmy progi, Musiałam tańczyć, choć mi brakło siły… I wróżyć w chatach — i żebrać przy drodze. Wróciłam próżno — to bito mnie srodze. Lecz chociaż nigdym dawniej nie słyszała O cnocie, zbrodni, o prawdzie, o Bogu, Przecież mnie hańba zawsze przerażała; I — czysta żyłam tam — na tym barłogu! Aż raz, gdym meczet otwarty ujrzała I prawa niebios posłyszałam w progu, Codziennie modły prorokowi składam I z doli mojej Bogu się spowiadam! Tak żyłam dotąd; a kiedy nareszcie, Do twego państwa losy nas przywiodły, O niczym innym nie mówiono w mieście, Jak o książęciu, którego nie zwiodły Aż dotąd wdzięki i sztuki niewieście. Matkę przywódcy pobudził zysk podły Korzyści — i mnie mając w mocy, Podstępne dzieło rozpoczęła w nocy. Dwie stare wiedźmy, co nieraz w pochodzie Durzyły ludzi gołębiem i wężem, Ciebie! o książę! w zamkowym ogrodzie Podeszły, własnych złudzeń twych orężem, Prawiąc o wieszczki przecudnej urodzie… A gdyś im przyrzekł zostać dla niej mężem, Rade, że sztuka taki obrót wzięła, Mnie przystroiły, by dokończyć dzieła. Tak one złe są! Ich całe zadanie Obmyślać zdrady, zyski mieć z sromoty… Lecz sprawiedliwie dziwisz się, o panie, Czemu ja do tej należę roboty? Ach! Jak niechętnie! Lecz próżne błaganie I nadaremnym był opór sieroty, W bandzie mi śmiercią okrutną grożono, Jeśli ich wola nie będzie spełnioną. A teraz — teraz ostatnie wyznanie, Chociażbym tutaj ze wstydu skonała! Ja-m do pałacu twego idąc, panie, Ze szczęścia raczej, nie ze strachu drżała… Myślałam sobie: niech się co chce stanie, Bylem go jeszcze raz w życiu ujrzała! Bom ja cię, książę, widziała już w tłumie, Kiedyś przejeżdżał pogrążon w zadumie. Za nic mam perły, za nic mam klejnoty, Chociaż łudzono mnie ich obietnicą. Wiedziałam także, iż nędznej sieroty Nie zrobisz, panie, swą oblubienicą. Przyszłam — bo dusza mdlała mi z tęsknoty, Bo się dławiłam podłą tajemnicą Grożącą tobie! Widziałam na świecie Kłamstw tyle, panie! Snem jest »wieszczek dziecię«. Ileż to razy wróżek kunszt nikczemny Podpatrywałam w tym życiu tułaczym, Gdy nim Cyganki łudziły tłom ciemny! Dziś wiem, że duchy są kłamstwem prostaczym. Ludzkiej nam doli żaden znak tajemny Nie jawi… w gwiazdach nic my nie obaczym, Tylko pragnienie cudów łatwowierne Daje nam pędzić to życie mizerne! Wyznałam wszystko! Jedyne żądanie, Niech umrę w twoich zaślubin godzinie! Ach! Jedno twoich ust pocałowanie Odkryło całą ohydę w mej winie! Tyś się uniżył do kuglarki, panie, Która wśród tłumów tańczyła na linie. Ostatnią łaskę twą przyjmę z podzięką, Jeśli mnie zabić zechcesz własną ręką». W prochu, u jego stóp, leżała blada Twarz jej, a ciemna główka jej bez ruchu Zdała się czekać na cios Kalilbada. Lecz książę w niemej boleści wybuchu Stoi i sercem swoim ledwo włada, Tak udręczony i wstrząśnięty w duchu, Jak gdyby piorun rozwiał złote mary. On życie dałby za powrót swej wiary. «Powstań, Giulnaro!» — rzekł wreszcie — „choć może Innym cię trzeba nazywać imieniem, Gdy wszystko, czemu wierzyłem, w tej porze Niknie, jak śniegi pod słońca promieniem. Ja mam cię zabić? Ja, ciebie? O Boże! Tyś ocaliła mnie swym poświęceniem Przed siecią intryg grożących mej sławie, I obudziła mnie, com spał na jawie? «Nie! Ty żyć będziesz! A szczęścia kwiat biały Z tej chwili smutku zakwitnie na nowo. Gdy cię wywyższę, kto będzie dość śmiały, By o przeszłości wspomnieć choćby słowo? Nie sądź, że jakieś przelotne zapały Myśl tę kaprysem przewiały nad głową; Nie! Gdym całował usta twe, poznałem, Żeś ty mi źródłem szczęścia w życiu całym!» Do piersi swoich tuli ją i czeka Rozpłomieniony, aż ozwie się blada. Czytelnik widząc, że się to przewleka, Oczekiwanie dzieli Kalilbada. Ona się płoni… «tak» z cicha wyrzeka. Uścisk, łez trochę i zasłona spada. A jak to wszystkim wiadomo, publika Przed końcem aktu z teatru umyka. Co do mnie, nic bym znowu tak dalece Nie miał przeciwko połączeniu pary Bez żadnych przeszkód; bo wszystkie te hece Z zakochanymi — to wymysł już stary I tylko jakieś intrygi kobiece… Jeśli nie biorąc nazbyt ścisłej miary Na ród tej, z którą wesele obchodzi, Książę jest kontent, a cóż mnie to szkodzi? Ale gdzie idzie o prawdę, któż pakta Z kłamstwem zawiera dla marnej uciechy? Wszak w Astrachanie dziecko zna te fakta! Nuż przetłumaczą mnie? (za ciężkie grzechy) Miałbym się z pyszna! Nie, alea iacta. Kronik się przecie nie pisze na śmiechy. Kto mniema, że to trudy są stracone, Może nie słuchać dłużej, jest… «padrone». Ja się historii tutaj trzymam święcie! A ona świadczy (są cuda na ziemi), Że się Giulnara broniła zawzięcie Losowi, co jej czoło «dyjademi» (Wyraz ten w jakimś znalazłem fragmencie); I choć się brzydzę dobrami cudzymi, Brak uczy żebrać, brak rymu — rabować… W oktawach trudno uczciwość zachować. «Panie» — błagała — «co czynisz, o panie? Jak to, królewską matki twej koronę Podrzutek miałby nosić w Astrachanie? Przeciw mnie, której życie jest wzgardzone, Nienawiść ludu i wielkich powstanie? Czyż nie powiedzą tłumy oburzone, Żem cię uwiodła czarami tajemnie? Ach! Nawet dobrzy będą szydzić ze mnie. Niechaj cię litość nie unosi rzewna. O szczęściu moim nie myśl, panie drogi! Dla ciebie kędyś urosła królewna, Co skarby wieszczek przyniesie w twe progi. Ja niechaj zniknę, jako mgła rozwiana, A gdy za bramę twą przejdą me nogi, Gdy znów zapadnę w noc życia nędznego, Pomyśl: to sen był — zbudziłem się z niego. Cyganom powiem, ie twarz moja śniada Łaski przed twoim nie miała obliczem. Ja, zanim zorza błysnęłaby blada, Miałam przed tobą nie mówić o niczym. Przed świtem odejść nie mogę. Gromada, Nim szpiegi zwietrzą, przejściem tajemniczym Powróci w lasy; lecz przyrzecz mi, panie, Że w kraju twoim nic im się nie stanie!» Zamilkła; piękne swe błękitne oczy Wzniosła na księcia z błagalnym wyrazem. Młodzieniec ciężką walkę z sercem toczy, Wie, że mu szczęście przepadnie z nią razem. Gdy tak, zbliżeni w księżyca przezroczy, Są jakby cudnym tęsknoty obrazem, Poza obiciem sąsiednich podwoi Zakaszlał Hussejn, na znak, że tam stoi. Frant! Uznał, że czas już ratować człowieka, Który miłością stał tam udręczony. On pojąć nie mógł, na co książę czeka I życie sobie zatruwa, szalony!… Więc z miną sługi, któremu dopieka Długie czuwanie, jak z drzemki zbudzony, Przetarł powieki i ziewnął z hałasem, Biedak, chciał pomóc, przeszkodził tymczasem. Gdy pierwszy szelest doleciał dziewczyny, Pierzchła jak łania, którą szczują charty. Pokój pozostał (dla prostej przyczyny, Że książę wstydził się zamknąć) otwarty. Widział ją Hussejn, który od godziny Po za obiciem odprawiał już warty; «Co chcesz?» — «Czy jest kto u waszej książęcej Mości?» — «Sam jestem — i któż miał być więcej?» «Hm!» — mruknął Murzyn — dziwaczne rozruchy Ze snu mnie dzisiaj ciągle przebudzały. Słyszałem jakby wołające duchy. Lecz, chwała Bogu, książę zdrów i cały!» Kalilbad, ledwo wstrzymując wybuchy Gniewu: «Precz — krzyknął — służalcze zuchwały! Na oczy odtąd stanąć mi nie wolno!» — «O panie! Przebacz winę mimowolną! Przyśniłem widać gwar bitwy i błyski, Bom czytał długo z wieczora Szah-Namę. Lecz ja tu czuję zapach odaliski! Książę pan miałeś tu wizytę? Damę? O! Ja wiem, kto tak duchów zawsze bliski, Anioły tylko ten przyjmuje same! Któż to był, panie? Stawiam w zakład brodę, Że jakieś piękne stworzonko i młode. Ale gdzież ona jest, na moją duszę? Mamże ją gonić?» — «Stój! Nie waż się krokiem!» — Zawołał książę. — «Wyrzec się jej muszę, Nigdy z tym cudnym nie spotkam się wzrokiem!» — «I ja to słyszę pierwszy raz? Nie ruszę Palcem n nogi! I klnę się prorokiem, Że nie ma za czym wiatru gnać po świecie! Drogi wskazywać nie trzeba kobiecie. Powróci sama.» — «Co ten stary plecie? Nigdy. — przysięgła!» — «I książę jej wierzy? Lecz po co było puszczać ją? Toż przecie U drzwi są zamki, klucze, jak należy!» — «Ja miałbym gwałtem zatrzymać to dziecię? Tę, co mej cześci ufnie się powierzy, Przeciw jej woli tulić w mym objęciu?» — «I! Ona by to przebaczyła księciu!» «Trochę przymusu żadnej nie zaszkodzi; One bo wszystkie lubią ceregiele! Na Boga! Krzyczy, kiedy kto nadchodzi, A niech się wstrzyma — powiedzą, że cielę. Te zwłaszcza, którym bardzo o to chodzi, By o ich cnotach rozprawiano wiele. Wierzaj mi, książę, żadna nie pokocha Chłopca, co nie jest zuchwałym choć trocha». Lecz książę krzyknął: «Milcz, ty sprośny gadzie! O! Ty jej nie znasz! dziewica ta czysta Przed swoim własnym szczęściem — moje kładzie; Dusza jej, jak jej oczy, przezroczysta. Ona zawdzięczać berła nie chce zdradzie, Z ofiary tronu mego nie korzysta». — «Mądrze! Lecz niech mnie jasny piorun z nieba, Jeśli do tego tronu aż potrzeba. Dosyć cienistej i wonnej alkowy, Różanych sprzętów, miękkiego obicia, A ptaszek — wolność za żer swój perłowy Odda! Wierz, panie, doświadczeniu życia!» Lecz książę bardziej niż Koran surowy… Przy księciu ludzkość zostałaby… tycia… I może chciałbyś, jak król chrześcijański, Z jedyną żoną cieszyć swój gust pański? Ależ i oni, wbrew swojej regule Monogamicznej, nie są zbyt drażliwi. Niejeden, chociaż żonę kocha czule, Kiedy-niekiedy kaprys jakiś żywi Toteż «ojcami ludu» zwą się króle! Wszak sam Abraham (i to mnie nie dziwi) Przykłady uciech podaje niewinnych, Że Salomona nie wspomnę i innych. Jak to! Nie mogłeś książę tu, na dworze. Zapewnić nadal opieki dziewczęciu? Biedne stworzenie zostawiasz w tej porze Na łaskę losu? Nie wstyd-że to księciu? Książę się gniewa, lecz pożal się Boże Nad taką dolą! Wypadnie ptaszęciu Tułać się teraz, do samego ranka, Gdzieś tam po nocy, jakoby Cyganka!» «Hussejnie! — przerwał Kalilbad z zapałem — Żalem i wstydem zażegłeś mi duszę! Śpiesz! Biegnij! Szukaj jej w królestwie całym! To, com zaniedbał, nagrodzić jej muszę. Ach! Dachu nawet nie ma nad swym ciałem. Błąka się w nędzy, w głodzie, zawierusze, Wśród burz i słoty znużona upada. Wróć ją! Pół państwa weźmiesz Kalilbada!» «Ależ mój książę! — rzekł Negr — w nocy szare Są wszystkie koty; a ta piękna kotka Kto wie, w jaką się schowała już szparę? Są przecież jamy, których bies nie spotka! Czyż ona jedna tylko? Znam ja parę Takich śliczności… każda jak miód słodka! Gdy książę każe.» — «Milcz, ty podły sługo! Nigdyś mnie nie znał, choć znasz mnie tak długo! Sam pójdę! Jeśli to jest w losu woli, Ślad jej odszukam. Fez mi podaj!» — «Oto Jest; pójdę z księciem, książę pan pozwoli?» — «Nie chcę, sam idę! I najczystsze złoto Brudem bezwstydny dowcip twój osmoli!» — «Niech Allah darzy księcia swą szczodrotą, By się ta droga zguba odszukała!» Ale Kalilbad już prysnął jak strzała. Czarny szyderca popatrzał za księciem; Szpetnym grymasem drgnęła twarz odęta, I z małych oczu przebiegłem mrugnięciem Rzekł sam do siebie: «Dzierlatka przeklęta! Mogę spać teraz! Najgorzej z zaczęciem; Lwiątko poczuło krew! Ta mała święta O śniadej buzi pewno go wyleczy Z »dzieciństwa wieszczek«, no i z różnych rzeczy… Ja miałbym biegać? Bezsenność mi szkodzi, Kto by tam wierzył w tę »państwa połowę?« Choćbym ją znalazł nawet? O cóż chodzi? Książę łaskawie raczy skłonić głowę! »Ta albo żadna!« A że też ci młodzi Zawsze szaleństwa cierpią romansowe. »Miłość, ból, serce«, at, bajki przedwieczne. Cóż są kobiety, proszę? — złe konieczne». Pieśń trzecia Za każdym wzlotem w ślad idzie znużenie; Za szałem — niemoc; w zwykłym biegu rzeczy, Wzniosłe — powszedniość otacza jak cienie, A bohaterom duch Tersyta przeczy. Tak i ja czasem daję zezwolenie, By Hussajn mówił, choć uszy kaleczy, Prawiąc nam rzeczy takie, na mą duszę, że sam za niego rumienić się muszę. Na przykład takie, jak wyżej, gadanie, Którego dłużej nie mogłem już znosić. To: «złe konieczne» czy gburowi panie Przebaczyć zechcą? Muszę je przeprosić. Słysząc szyderców i pochlebców zdanie, Że prawda w środku — słusznie można wnosić: «Złem» nie jesteście, wszakże «koniecznością» Prawdziwy mędrzec uzna was z trudnością. Ktoś, kiedyś, nazwał was «upojeń czarą» Przy uczcie życia wy — to słodki trunek! Lecz nawet dobre — dobrem jest pod miarą. Do głowy nieraz idzie pocałunek. I święty Paweł rozkosz zwie przywarą, Choć na wzmocnienie — konieczny warunek — Zaleca puchar. Któż grona przeklina, Gdy go odurzą flasze pełne wina? Wszak z tym się drażnim, co nam miłe bywa: Pozna uroki kobiet, kto je łaje. Cała Hussejna wymowa złośliwa Zdradza słabostkę i lekkie zwyczaje. W czarnej swej skórze prostak ten ukrywa Właściwe sobie cnoty, choć się zdaje Teraz bezczelnym, rozpustnym, cynicznym. Nie zawsze bywał tak pesymistycznym. Niegdyś go w smutek pogrążała błogi Wełnistowłosa piękność pokolenia; Lecz odkąd handlarz dusz porwał ją srogi, Wygasł żar tego czarnego płomienia. Dziś zna «kobiety» tylko w liczbie mnogiej. Czas jednak czarną swą żagwią zniszczenia Czarnej sylwetki nie starł z czarnej duszy, Łatwo więc miłość, choć cudza, go wzruszy. I chociaż zaraz chrapnął prawowiernie, I siedem długich godzin spał głęboko, Ciekawość jednak kłuła go, jak ciernie, Czy też odszukał książę modrooką? Posępność pana drażni go niezmiernie. «Przepadła!» mówi zgasłe jego oko. «Zostaw mnie!» Ręką dał mu znak odprawy I nie tknął nawet cybucha ni kawy. Kultura była wówczas w Astrachanie Dosyć pierwotną i żadna depesza Nie mogła ścigać tej, co niespodzianie Z sercem monarchy w lasy gdzieś pośpiesza; Policja, która raport zdać jest w stanie. Jak trawa rośnie — milczy; szpiegów rzesza Nie może trafić na ulotne ślady Cnej Mofetuzy oraz Kankrelady. W miarę szukania jednak to zdarzenie Poczęło dziwnym odmianom podlegać; Pogłoska leci z wiatrem, jak płomienie, By nowe kłamstwa po drodze zażegać. Kobiety zwłaszcza wpadły w uniesienie Domysłów: kto też mógł do zamku biegać? Cichą nadzieję żywiły piękności, że zajmą wakans, tak godny zazdrości. Myślały biedne, że z tego wyłomu Ta harda twierdza szturmem będzie wzięta. Gdziekolwiek tedy książę wyszedł z domu, Wszędzie spotykał prześliczne oczęta. Wiersze, bukiety dziwnego ogromu. Jak deszcz spadały… płeć piękna zajęta Była strojami kosztownymi, które Zdradzały mocno zaczepną naturę. Tak, do ogrodu raz wkradła się panna W stroju rusałki, z kosą rozpuszczoną, By czekać księcia, gdzie biła fontanna; Kąpiel tu była surowo wzbronioną. Przyszedł i sądził, że go mgła poranna Łudzi… Gdy prawda została stwierdzoną, Cofnął się, jakby uciekał przed osą, Wołając: «niech jej bieliznę zaniosą». Więc, by mieć spokój, zostawał w swym dworze; Ale i tutaj bywał nachodzony Przy grze, przy stole, kiedy kładł się w łoże, Bo każdy sługa mógł być przekupiony. Sam nawet wezyr, co miał córki hoże, (Tytuł «kokietek» był im przysądzony) Przysłał z nich jedną do księcia z depeszą: «Papa jest chory, a kuriery śpieszą». Wreszcie, gdy wszystko przebrało już miarę, Książę się uciekł do takiej odprawy: Wiernym poddanym, za uczuć ofiarę, Wyraził dzięki i afekt łaskawy, Wiadomym czyniąc, iż rok lub lat parę Chce podróżować dla zdrowia poprawy; Oraz by poznać, jakich rządów drogą Królowie ludy uszczęśliwiać mogą. I dnia pewnego z garstką towarzyszy, (Hussejn w ich liczbie) wyruszył w świat oto, Żywiąc nadzieję, że spocznie gdzie w ciszy; Lecz z miejsca w miejsce gnany był tęsknotą. Tutaj kroniki (niech je potną myszy), O tym, co przeżył, takie bajki plotą, Jak o podróży gdzieś na «szklaną górę». A więc opuszczam rozdziały niektóre. O geografii wówczas w Astrachanie Słabe pojęcie miał uczony światek: (W Bawarii — książę był na oceanie! A gdzieś w Saharze — rozbił mu się statek! ) Znajomość ludów w równym kwitła stanie: Naprzypinali Europie łatek, Dowodząc, że my, z humanizmem naszym, Cywilizacją tylko wróble straszym! Tutaj na ostrej satyry wycieczki W stylu Byrona mam obszerne pole! Przecież ja z nikim nie chcę szukać sprzeczki I o podróży tej zamilczeć wolę. (Kłótnie nie warte są i torby sieczki!) Przeszły dwa lata; na książęcym czole Chmury tęsknoty… więc w rodzinne strony Powracał mędrszy — lecz nie uleczony. Jest-że to dziwem? «Widnokręgi zmienia Ale nie serce, kto morza przepływa». Twarz mu pobladła, oczy pełne cienia — I — jak był smutny — do kraju przybywa. Gdy wjeżdżał w miasto pełne świateł, wrzenia, Flag, godeł — myśl mu błysła niecierpliwa, Że wkrótce takież pochodnie, festyny, Uświetniać mają jego zaślubiny! Jak pielgrzym, który cień fatamorgany Ściga w pustyni ruchomymi ślady, Tak on dopędzał każdej karawany — I każdej hordy, gdzie żyją nomady, Szukając lubej… a Hussejna plany, By go zachęcić do życia biesiady Przez bajadery — i przez wielkie panie, Upadły, zachwiać go nie będąc w stanie. Więc kiedy wezyr słowy kwiecistymi Wspomniał o dawnym księcia przyrzeczeniu, Przed Kalilbada oczyma smutnymi Stanął Giulnary cień w lubym widzeniu… Westchnął młodzieniec i wzrok wbił do ziemi; I rozdrażniony, w gniewnym uniesieniu Odrzekł dość szorstko: «Allah wszechmogący! Wy mnie zamęczyć chcecie!… jestem śpiący!» Lecz noc mu żadnej nie podała rady. Z rana więc kazał przynieść tuzin cały Księżniczek, które wśród wielkiej parady, Wymalowane olejno, wisiały W galerii dworskiej; lecz choć te z zasady Wdzięcząc się, serce jego ująć chciały Przez słodkie minki i oczy i twarze, Żadna nie była podobną Giulnarze. «Bezduszne lalki! Obłudne gadziny!» — Zawołał książę — i pchnął je do kąta. Tymczasem Hussejn składa odwiedziny I z nowym planem dowcipnie się krząta. «Na nic olejne wasze mazaniny! Pokost ten głupcom niech głowę zaprząta. Tu jest rzecz inna! — ogień malowany Nie stopi lodu — i nie zada rany. Jak wiecie, co rok obchodzimy w kraju, Przez tydzień cały uroczyste święto »Jedwabnej pętli« — gdy nów błyśnie w maju, I — jak powszechnie tutaj jest przyjęto, Sam panujący pilnuje zwyczaju. A choć nasz książę pętlę zwie przeklętą I wolny oddech przywykł protegować, Przecież obyczaj dawny musi chować! Otóż ja radzę w archiwum korony Odkryć dokument, który niech omawia, Że tysiącletni okres już skończony, Jak sznur jedwabny rządy u nas uprawia. Motyw, jak mniemam, dość uzasadniony, Choć się tam pan nasz wstrętami zastawia, Aby zaprosić książąt z okolicy Na jubileusz do naszej stolicy. Przybędą tłumnie z bliska i z daleka, Pięknymi córy ubłogosławieni… Wówczas, jak sądzę, i on się doczeka Ludzkiej przygody, która go odmieni. Gdy przez dni siedem żar słońca dopieka, I bryła lodu topnie od promieni… Chwilka słabości… poknsa niewieścia… A książę zdrów jest — i ma lat dwadzieścia». Tak mówił; wszyscy słuchają z uznaniem I nie zwlekając, do dzieła się biorą. Z historycznego aktu zgotowaniem Archiwum państwa zwinęło się skoro. Cieszą się starcy, że przed swym skonaniem Dzień ten obaczą! Rankiem, nocną porą, Kuriery śpieszą — ścigają się posły. Tak jubileusz wnet wieści rozniosły. Książę Kalilbad, choć mu bardzo wstrętnym Był cały tumult tej uroczystości, Przykładu mądrych monarchów pamiętny, Dawał dowody świętej cierpliwości. Przybyłych witał — i chociaż był smętny, Czynił honory podług ich godności; Zmuszał się nawet do praw etykiety, Całując w rączki nadobne kobiety. Jak księżyc gwiazdy zaćmiewa bez sądu, Tak wpośród wszystkich dyjademów oto Błyszczy prześliczna księżna Trebizondu, Której rudawe włosy, z barwą złotą (Tak nazwanego «impertynent-blondu») W improwizacji — natchnioną robotą, Dworski poeta mianował być słońcem, Nad Astrachanem rozkosznie wschodzącym. Na płowym koniu, pysznie ujeżdżonym, Przybyła: szata aksamitna cała, Z szlakiem siedemkroć perły obwiedzionym, W bogatych fałdach na ziemię spadała. Rumakiem dęba stającym, spienionym, Z łatwością ręka jej powodowała… A białe ząbki — i ogniste oczy Cudnie się godzą z blaskiem jej warkoczy. Nawet Kalilbad skłonił się olśniony; A Hussejn szepnął wezyrowi szybko: «Baczność! Nim dzień ten będzie ukończony, Panicz nasz pozna się z tą złotą rybką…» Posłyszał książę… a wtem z drugiej strony Przybył, w lektyce kołysząc się gibko, Książę Perefis, ojciec jej, którego Ośmiu Murzynów niesie — a dwaj strzegą. Pan ten czcigodny podeszłe ma lata; A tak go tusza uciążliwa nęka, Że — ani chodzić — ni dosiąść bachmata! W lektyce nawet często jeszcze stęka. Na siwej głowie jarmułka mu lata, A stary chałat, zda się, że już pęka! W milczeniu siedzi i lekko porusza Wachlarz, o ile pozwala mu tusza. Gdy młodzian podszedł, jaśniejszym wyrazem Błysła twarz starca; zapewnić pośpieszył, Że księżnę matkę wielbił; — a zarazem Wspomnieniem ojca książęcia się cieszył. Wbrew etykiecie już nawet tym razem Poczciwy tłuścioch na łzy się rozgrzeszył — I rzekł wzruszony: «Byłbym w siódmym niebie, Gdybym, jak zięcia, mógł uścisnąć ciebie! Lecz córki mojej strzeż się, na mą duszę! Gdyż w swych kaprysach, jak marzec jest zmienna! Dzisiaj podobna burzy, zawierusze, Jutro znów milczy i chodzi jak senna; Jak ona zagra, tak ja tańczyć muszę! Dwór cały dręczy, jak plaga codzienna. Bóg wie, skąd matka łagodności znanej Przyszła do takiej córki wyuzdanej! Tobie za żonę brać diabła takiego?… Lecz ciebie dla niej szkoda jest, mój drogi! Jej Czyngis-chana potrzeba jakiego, Co ją ukróci i weźmie za rogi. Tu ona świętą uda… znam ją z tego! Oj, ma rozumek! Nie uczyć ją drogi. Lecz strzeż się! Troski chcę oszczędzić tobie — I bez zarzutu spocząć kiedyś w grobie!» Tak mówił stary pan — i łzę ciekącą Otarł rękawem — i strapiony stęka. Lecz młody orzeł węża z skórą lśniącą, Co syczy w słońcu, zaledwo się lęka… Wszak miłość czysta, tęsknotą paląca Hartuje serce, które z bólu pęka… Książę za jedno spojrzenie Giulnary Oddałby wszystkie Trebizondu czary. Przecież u stołu — gdy piękna blondyna (Sprawka Hussejna) przy buku mu siadła, Można by mniemać, że książę zaczyna Godzić się z losem; ledwo dotknął jadła; Głos jej do głowy szedł, jak puchar wina… A chociaż papa, z głębi swego sadła Mrugał — to przecież w piersiach Kalilbada Jakaś iskierka zażegła się blada… Coś-nie-coś było w tym winy szampana; Ileż on ogniów roznieca, niestety, Entre deux verres, gdy jest kompania dobrana! Więc gdy po stole podano już wety, I poszły szepty — żart Kalilbad-chana Wzięto tak serio, że piękne kobiety Mdlały z zazdrości!… Utrzymuję zatem: Wieczerza bywa nader zręcznym swatem. Gdy jednak z sercem swym sam na sam, nocą Znalazł się książę — i dzień przypominał, Zdawało mu się, że postać sierocą Swojej Giulnary zdradził… i przeklinał Wesołe śmiechy, do których przemocą Ten wąż złocisty usta mu naginał, I opuszczony widział cień ten drogi — I chciałby upaść, całując mu nogi!… «O dziewczę moje! — zawołał młodzieniec — Przebacz mi! Patrzaj, co ja cierpieć muszę, Znosząc dla ciebie, nędzny potępieniec, Beznadziejnego pragnienia katusze!» Gdy tak się dręczy nasz biedny szaleniec, Wszedł Hussejn: «Cóż-to — rzecze — na mą duszę! Pan mój się smuci, wyrzeka i płacze, Kiedy weselne pieką jut kołacze?» «Ach, coś ty wspomniał! — szepnął książę blady — Lecz tak, masz słuszność… straconego raju Łzy nie powrócą! — udziel mi swej rady, Jakbyś ofiarę sam czynił dla kraju, Która z księżniczek ma najmniejsze wady?» — «Ej! to się mówi tak też, dla zwyczaju, Wady! — a we mnie dusza by skakała, żeby mnie tylko pierwsza lepsza chciała! Oto, na przykład, najbrzydsza z tej bandy, Księżna Irena! — przepyszne ma włosy I piękne ząbki — i skarb Samarkandy — I usta, jako szkarłat róż z pod rosy! Mógłby tam jakiś salonowy dandy Twierdzić, że ciągle ziewa… dajcież losy Mnie taką żonę!… Głupota — dar boży! Najgłupsza często mężowi raj stworzy. Albo księżniczka Bizancjum, ta gruba, Co po trzy razy przybiera z półmisków?… A niechby sobie jadła żonka luba! Księciu do szczęścia nie trzeba uścisków… Kto je — śpi dobrze; więc — prosta rachuba! Wszak Juliusz Cezar, co zginął dla spisków Wyschłego Kaski, żyłby doskonale, Gdyby dwór sami składali brzuchale! A teraz szczupłe… jakiż tam interes Z księżniczką Badrul-Budur, co ma nosek Cienki jak igła?… Coś mówią, że xeres Zbyt chętnie pija… a kiedy o włosek Przebierze miarkę, to na dworze skweres, Bo panna w żartach ma zbyt wolny głosek… Ojciec ją z siedmiu wychował synami: Trza by na nowo… mówiąc między nami. Księżna Amina, z modrymi oczyma I śnieżną szyjką, jest wcale niczego! Jakaś tam wprawdzie plotka jej się trzyma… Ale, że osy owocu kwaśnego Nie ruszą, tylko słodki, zatem nie ma Sobie co robić tak dalece z tego! Wszak nieraz żony najlepsze bywały Z tych, co w panieńskim stanie wyszumiały. Tak — last not least — Trebizondu słońce, Jak książę widzi, wszystkie tu zaćmiewa!… I choć kaprysów różnych ma tysiące, Choć sługi płaczą, chociaż wieść opiewa, Że jej wybryki są nieraz gorszące, Choć spazmy na dzień cztery razy miewa, Przecież wiadomo, że im głębsze cienie, Tym gwiazda rzuca świetniejsze promienie. Jeśli mam radzić — radzę: bierz ją, panie! Dworski obyczaj uskromi i żmiję. Gdyby tak chłopu, co z żoną posłanie I misę dzieli — i co dzień ją bije — To bardzo wierzę, że takie kochanie, Jak łańcuch, wkrótce przetarłoby szyję. Lecz księciu, który ma własne pokoje, Nic się nie stanie, gardło daję moje! Książę chcesz jednej tylko żony… zgoda! Lecz i najlepszą uprzykrzyłbyś sobie, A ta ci będzie jak zmienna pogoda; Harem mieć będziesz cały w jej osobie. Już to cię gryzie — już ci usta poda; Śmieje się, płacze, śpiewa — w jednej dobie… Dziś — choć do rany przyłóż; jutro — wściekła… A długi robi — jak sam diabeł z piekła! To mi królowa! — puści między ludem Pieniądze, nowe skandale — i mody. Książę wiesz dobrze, z jakim przyszło trudem Z gminem tutejszym dojść do jakiejś zgody; Wnet popularnym zrobi cię, jak cudem. Taka małżonka! A gdy z Antypody Żyjemy w pysznej harmonii, jak w niebie, Przeto — ja lepszej nie widzę dla ciebie!» «Dość! — rzekł Kalilbad — zostaw mnie w spokoju!» Hussejn tryumfem szedł rozpromieniony, Aby wypocząć po swatania znoju. Go mógł, to zrobił; a teraz, z swej strony, Niechaj księżniczka wystąpi do boju! Ale nazajutrz, Kalilbad zmieniony Nie szuka pięknej; chce wybrać za żonę Tę, którą wskażą mu gałki rzucone. Blady, strapiony, pochyliwszy czoło, Szedł książę, kędy narodowe święto Lud na równinie obchodził wesoło. Wnet się radosnym: «hurra!» okrzyknięto; Z fontanny wino bije; przy tym w koło Czuć woń rozkoszną, tłuszczem przesiąkniętą; Gdyż aby dzień ten uczcić dziś wielmożnie, Tysiąc się wołów daje piec na rożnie. Cel zaś zebrania wiernym przypomina I sam środek równiny zaszczyca Wyniosła wieża, którą wiatr opina W setne chorągiewki; w niej to tajemnica Sprawiedliwości spoczywa jedyna: Królowa balu — jedwabna pętlica. Ma się rozumieć, że autentyczna, Którą «lat tysiąc» wielbi cześć publiczna. U wejścia schodki; kto da trzy dukaty — (Cena, jak widzim, nie nazbyt jest niska) — Może się wdrapać — i tam, spoza kraty, Jubileuszu skarb obejrzeć z bliska. Lecz amatorów mało… kto bogaty, Tego sam widok już za gardło ściska… Niejeden myśli, jeśli Allah raczy, I tak, aż nadto prędko sznur obaczy! Dzieje relikwii, jak z ojca na syna Szła spadkiem, podług archiwum korony — Idąc z rąk do rąk, wszystkim przypomina Ulotny świstek, pięknie wyzłocony. A ten, kto truć się zwątpieniem zaczyna, (Choć, chwała Bogu, nie takie te strony!) Kręci kark, byle z świętobliwym drżeniem Ten symbol państwa mógł objąć spojrzeniem. Jak skamieniały, z ponurym wyrazem W twarzy, siadł książę, gdzie dworska estrada; Można by mniemać, iż martwym jest głazem… Nic mu pod oczy błogo nie podpada; Tańce rycerskie, kuglarze, tym razem Nie mają więcej łaski, niż parada Miejskiej milicji… ledwo bąknie słowo, Gdy go kto spyta o to lub też owo. A przecież, przy nim promienna blondyna Siadła — przez Negra wcześnie uprzedzona; A jej zwycięska, uśmiechnięta mina Zdaje się mówić: «wędka już chwycona». Inne coś szepczą, księżniczka Amina Szyderczo wznosi białe swe ramiona, Irena ziewa — i je konfitury, Księżna Bizancjum nos trzyma do góry. Lud wierny pilnie gapi się na gości; Do księcia swego przywykły już tłumy; I łamie głowy, która z tych piękności Zdobędzie serce sławne z swojej dumy? A stare księżne, pilnując godności W wyborze miejsca, szerzą wielkie szumy… Piór, wstęg, koronek przytłoczone mocą, W oczekiwaniu — jak myszy się pocą. Z daleka, w ciżbie, gdzie motłoch zmieszany Gryzie melony, figle różne broi. Drażniąc z taborem przybyłe Cygany, Młoda kobieta zadumana stoi. Szal różnobarwny, złotem przetykany, Drobną jej postać i włos ciemny stroi. Wśród zgiełku, który ją otacza — cicha, Patrzy przed siebie i boleśnie wzdycha. Ręce jej wiszą bez ruchu; dłoń śniada Brzmiący tamburyn przyciska namiętnie; A na jej lewym ramieniu zasiada Biały gołąbek, drzemiąc obojętnie. Na gry, zabawy, dziewczyna ta blada Nie patrzy wcale, lub patrzy niechętnie; A wzrok jej cichy, gwiaździsty, niebieski Ściga z oddali pyszny dwór królewski. Wtem z wozu, który stał tam pod namiotem, Wyszedł wódz bandy — i do tej marzącej Przemawia, prosząc — potem grożąc, potem Lżąc ją, lecz ona znak daje przeczący; Wtedy mu w pięści nóż błysnął przelotem… «Krwią mi zapłacisz!» — poszepnął. — Gorący Płomień z jej źrenic trysnął…. «Niech się stanie! Tańczę ostatni raz w mym życiu, panie!» I wnet, jak róża, wichrem uniesiona, Wzleciała w tańcu, porwana swym szałem; A jej przejrzysta, jaskrawa zasłona Lekko powiała nad drobnym jej ciałem. Ciżba w milczeniu pogląda zdumiona, Na też, co tańczyć śmie przed gronem całym Książąt — i gniewne rozchodzą się szmery, O tym zuchwalstwie śniadej bajadery. Wkrótce umilkło… i tylko «ach!» z cicha Leci z ust do list między patrzącymi; Widziano różne tańce, lecz — do licha! To dziewczę, zda się, nie dotyka ziemi! Lekka, jak powiew ten, którym oddycha, Niby pstry płomyk wzlatuje; bosymi Stopkami ledwo czasem muśnie oto Piasek, jak gdyby drażniąc go pieszczotą! Protekcję miewał od dawna już balet, Na wszystkich dworach wschodu — i zachodu. Książę Perefis, znawca jego zalet, Trochę się jakoś rozruszał; — on z młodu Zbadał kunszt tańca, gestów i tualet I nie miał większej rozkoszy powodu, Jak z loży swojej, z książęcą swobodą, Za «faux-pas» karcić figurantkę młodą. Eisler, jak mówią, historię tańczyła I filozofii systemat Heglowski: Geniuszu tańca czarodziejska siła Po wszystkie czasy wpływ wywiera boski! Nauka taka korzystną już była Nieraz; tu widzi polityk bez troski, Jak równowagę (Europy) zachować — A czasem zręcznie za drugich się schować. Lecz choć ekspertem był nasz książę tłusty, Tutaj się jego kończyła łacina! Patrzy ciekawie, z otwartymi usty, Pojąc się tańcem, jak pucharem wina. Klaszcze z zapałem, niby młokos pusty — I nogą ruszać do taktu zaczyna, Mimo podagry; chwycony za serce, Rzuca nareszcie chustkę swą tancerce. Lecz ona po nią schylić się nie raczy; Iskry radości w oczach jej nie płoną. Jej ruch namiętny ból tylko tłumaczy, Ucieczkę smutną — i pogoń stęsknioną… Cóż ją obchodzi cały tłum dworaczy? Ach! Jedną tylko źrenicę zwróconą Chce mieć na siebie — lecz ta jej nie błyska… Nie wie, że cierpi — i że tak jest bliska. Trzykroć się skłania; a blade jej czoło Dotyka ziemi; — nagle, szybkim ruchem W powietrze rwie się, oblatując wkoło Wieżę w pośrodku równiny… z wybuchem Jakiegoś szału stopką swoją gołą Przefruwa schody — jakby była duchem — I na wierzchołku staje jednym skokiem, Wiejąc zasłoną jak mglistym obłokiem. W tysiącu piersi serce uderzyło Zgrozą, kiedy tak na blanku zwieszona, Gdzie ludzkiej stopie postać się nie śniło, Dziewczyna drobne wyciąga ramiona!… Czyż śmierć zakończy tę zabawę milą.?… Czy się odważy tancerka szalona Na szczuplej, stopę szerokiej przestrzeni, Kręcić się na kształt wirowych promieni? Waży się! Tańczy!… Jak dym lekka chmurka, Ponad zgaszoną pochodnią drży w wietrze, Tak ona krąży… dech niosący piórko Mógłby ją także porwać gdzieś w powietrze… Gołąbek lata nad tą wieszczek córką, Która podnosi lica coraz bledsze — A jej tamburyn, jak czarów muzyka, Brzmi kędyś w chmurach — i dreszczem przenika. Niemy, jak gdyby okrzyk mógł ocucić Ducha, co igra ze śmiercią uśpiony, Tłum nie mógł od niej spojrzenia odwrócić. Kalilbad tylko, jako ptak raniony, Pochylił głowę — i zdawał się smucić. I siedział w sobie tylko zatopiony I myślał o tym, że nim zajdzie słońce, On wybrać musi… i serce miał drżące! Nagle — z błękitów wysokich dolata Śpiew przenikliwy — aż do jego ucha… Czy on śni? … głos ten, przez tak długie lata Stracony!… on go dzisiaj znowu słucha!… Dreszcz mu gorący po żyłach przelata… Podnosi oczy — i widzi, jak ducha W powietrzu — postać drobną, ukochaną, Złotymi łuny zachodu oblaną! Lecz ona śpiewa… a nuta tęskliwa Łzy wywołuje między przytomnymi. «Żegnaj, o książę!… i ty, o szczęśliwa Oblubienico, raj stwórz mu na ziemi! Mnie czeka podróż, skąd nikt nie przybywa… Żegnaj raz jeszcze!… słowy ostatnimi…» I otulona w swe lekkie zasłony Chce z wzniesionymi rzucić się ramiony. «Stój! — zabrzmiał okrzyk — stój, o ulubiona! … Chcesz-że wraz z sobą zabrać moje życie?… Giulnaro moja! Kochanko stracona! Teraz na wieki złączym się w błękicie!…» I nim kompania jaśnie oświecona Zdołała fakt ten pojąć należycie, Już młody książę biegł do wieży szczytu, Pełen uniesień, tęsknoty, zachwytu! A gdy miłością swoją upojony, Wpadł jako wicher na najwyższe blanki, Podniósł zemdloną — i tulił ramiony — Usta i czoło całując kochanki. W powietrzu gasnął krąg słońca czerwony — Wzruszone tłumy cisną się przez szranki… W ciszy zabrzmiały uroczyste słowa: «Ludu mój! — oto jest twoja królowa!» Wyznać tu muszę, że to zakończenie Wygląda, jakby z ostatnią odsłoną Na scenie błysły bengalskie płomienie — I pyszny finał zabrzmiał unisono! Cóż jednak począć!… wszystko to, uczenie W kronice mojej stoi dowiedziono, Jakby dziejopis stawszy się poetą, Do czarodziejskich sztuk pisał libretto. Na drugiej stronie dodaje on przecie, Że widowisko sykaniem przyjęto Zrazu; nieznanym było „wieszczek dziecię” Chyba urokiem i tańca ponętą; A baletnicy, jak zwykle na świecie, Za godną tronu nie miano — ni świętą; Więc takież było przyjęcie Giulnary, Jak pewnej «Loli» na brzegach Izary. Książę Perefis, co przed balleriną Niejedną klękał — w latach swej młodości, Teraz trząsł turban z pomieszaną miną, Mrucząc: «No proszę!… po cóż wzywał gości?» Dopiero kiedy książę z swą jedyną Poszedł do tronu — a wszystkie piękności Zagasły wobec uroku Giulnary, Dał się pozyskać dobry pan ten stary! Zacierał ręce — i przymrużał oczy: «Oj! Dobrze ci tak, moja panno córko!… Myślałaś, że mu serce już wyskoczy?… Teraz bez męża wracaj, choćby czwórką!… A powiedz-że mi, mój książę uroczy, Gdzie się poznałeś z tą śliczną figurką?… To awantura, na proroka brodę!… Ażem przypomniał lata moje młode!» Tutaj Kalilbad — o święta prostoto! — Przed całym ludem romans swój wyznaje; Jak ujrzał, stracił, jak szukał z tęsknotą, Przez obce długo przebiegając kraje — Jak wreszcie skarb swój odzyskuje oto! Tu okrzyk tłumu jak burza powstaje A wpośród gwaru tego i wesela, Zabrzmiała hucznie książęca kapela. Do stopni tronu ciśnie się, kto może; Od dostojnika państwa — aż do dziada. Dam tylko miejsca głuche są w tej porze; Dobry ton pierwszy — pchać się nie wypada! Księżne są mocno dotknięte w honorze… Księżniczki, mszcząc się, szepczą: «Jaka śniada! A jaka chuda! — Ręczę, ta kobieta Nie zwykła myć się! — Co za tualeta!» Pobladło nagle słońce Trebizondu — I Badrul-Budur z uroczą Aminą!… A żadna z dam tych wyższego poglądu Nie będzie dzisiaj na balu z rodziną! Tego by tylko brakło?… Bez przesądu, Czy można z jakąś wdawać się dziewczyną?… Nie! — jedną, jaka pozostała, drogą — Jest list francuski, że… przybyć nie mogą. Kiedy Hussejna doszły takie wieści, «No! — rzekł — straciłem porządne faktorne! Lecz wiem, że książę odda mi w czterdzieści… Więc przyrządziłem nakrycie wieczorne W małym salonie; dwoje się tam zmieści! Książę Perefis, panisko wyborne, Moją »ciemnością« — niech mi to wybaczy — Dziś przy wieczerzy obywać się raczy!» Późną już nocą, kiedy tłumów gwary Szumiały w mieście echy dalekimi, Spoczęła postać uroczej Giulnary, W miejscu, gdzie niegdyś upadła na ziemi W łzach i rozpaczy… i znów księżyc stary Komnatę zalał blaskami srebrnymi… A książę tulił gorącym objęciem Tę, co mu była znów «wieszczek dziecięciem». Jakże jest cudną! — głód, nędza, strapienie, Długie tułactwo, tęsknota miłości, Stracone szczęście — i śmierci pragnienie Nic nie zmniejszyło uroku piękności. Usta jej kwitną — jak wiosny marzenie, A długie rzęsy z wyrazem tkliwości Wznoszą się, jakby pytając miłego: «Snem-że to wszystko?… nie zbudzę-ż się z niego?…» «O mój jedyny! — cichutko szeptała — Mnie tak jest w duszy, jakbym znów na szczycie Wieży tej, wobec śmierci bliskiej stała!… O, jakże dziwnym w szczęiu jest to życie!… Daj mi dłoń swoją!… Teraz bym nie chciała Umrzeć, w najwyższej rozkoszy zachwycie!… Teraz żyć pragnę — z tobą — i przy tobie… Ja, com dziś na pół prawie była w grobie!» Tu następują cztery bite karty, A na nich długa miłosna rozmowa, Którą, jak dywan kwiatów rozpostarty, Kronikarz utkał w najdobrańsze słowa. Lecz duch, do wyżyn swoich gdzieś wyparty, Milczy; rozkoszy — niemą jest wymowa! A że i Hussejn rzucił się na łoże, Nikt jej — na szczęście — podsłuchać nie może. Tutaj mi tylko to dodać wypada, Że serc wierniejszych nie znała kraina — I że ramiona księcia Kalilbada, Nim rok upłynął — kołysały syna. Książę wczas dziecię w ręce Negra składa, Bo — doświadczony — nie chce, by chłopczyna Słuchał bajarek i starych piastunek, Których opowieść upaja jak trunek. Lecz chociaż Hussejn — wówczas wezyr stary — Kształcił książątko, o ile miał siły, Nie wyrwał przecież z duszy jego wiary I marzeń, które widać we krwi tkwiły. Lud sławił piękność i dobroć Giulnary I pozostawił jej przydomek miły, Twierdząc, iż ona tak żyła na świecie, Jak nie z tej ziemi, prawe «wieszczek dziecię». ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziecie-wieszczek. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Paul Heyse, Wybór pism, tom III. Dziecię wieszczek, tłum. Maria Konopnicka, nakł. i druk S. Lewentala, Warszawa 1880. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł. ISBN-978-83-288-2310-5