Arystofanes Chmury tłum. Edmund Cięglewicz ISBN 978-83-288-2078-4 I „Czy przyda się mówić prawdę w żartobliwy i dowcipny sposób? Czy wyśmiewając i wyszydzając zdrożności ludzkie, można je z serc ludzi wyplenić?” Takie pytanie zadaje sobie I. van Leeuwen, pierwszorzędny dziś znawca Arystofanesa i wielki jego wielbiciel; rozchodzi się oczywiście o komedię, o jej ostateczne zadania i cele istotne, tj. o jej wychowawcze, życiochronne, kulturalne działanie, którym się zbliża do wielkiej swej siostrzycy tragedii, spełniać mającej, udoskonalenie człowieka na czele ogółu sztuk pięknych. Pokąd geniusz Arystofanesa siał blaskami swej Muzy, a siał całe życie, potąd nie wątpił ani na chwilę ten po wszystkie czasy prawdziwie wielki Ateńczyk, że istnieją ludzie pod szczęśliwą gwiazdą urodzeni, którzy otrzymali taki przywilej z rąk swawolnej Muzy. A kiedy jego komedia, której grot przygwoździł do ziemi wszechpotężnego demagoga Kleona, jego przesławni Rycerze, zyskali frenetyczny poklask w teatrze i pierwszą nagrodę ze strony τῶν πέντε κριτῶν, wtedy uwierzył Arystofanes, że jego posłannictwem jest przez chłostę komedii sprowadzić poprawę i uzdrowienie społeczeństwa. Ponieważ jednak mściwy Kleon oskarżył go przed sądem, iż jest cudzoziemcem, aby raz na zawsze zniszczyć Arystofanesa jako komediopisarza (było bowiem prawo, że o chór do komedii może prosić archonta tylko rodowity Ateńczyk, a skutki tej skargi były dla Arystofanesa fatalne, nigdy bowiem już nie występował z komedią pod swoim imieniem), przeto, aby nie drażnić rudego łupiskóry, postanowił Muzę swą odwrócić na jakiś czas od polityki w sfery społeczno-naukowe; zapuścił więc nóż operacyjny w mniej niebezpieczny, a jednak niesłychanie społecznie ważny element postępowców i pozytywistów ateńskich. Bystry jego wzrok widział od dawna, że nie tylko w sprawach rzeczypospolitej i jej rządu, lecz i w życiu prywatnym — stary obyczaj i stare życia codziennego podwaliny i zasady tego pokolenia, które wydało „*Marathonomachów*”, bohaterów spod Artemisjon, Salaminy i Maratonu, że, jednym słowem, wielka puścizna ojców zaczyna się gwałtownie rysować, rozkładać, psuć: z dnia na dzień rośnie liczba ludzi, pragnących namiętnie odmiany i jakichś nowych kierunków, nowych haseł i poglądów, bryzgających ojcom zarzutem wstecznictwa dlatego, że bronili dawnych ideałów, nie ufając na ślepo nowinkom i wiedząc z doświadczenia, że nie zawsze gorączka rozwoju i ewolucyjnych przemian oznacza postęp; rozwój i wymiana materii odbywa się przecież na ogromną skalę i w przyspieszonym tempie w pewnych chorobach wszelakich żywych organizmów, ale ten rozwój, ta wymiana, ta ustawiczna odmiana, przyspiesza im przedwczesną śmierć. Postępem dla takich organizmów jest przywrócenie i utwierdzenie dawnego, pierwotnego, stanu za wszelką cenę, za cenę życia i przyszłości. Tymczasem hasła rzekomego postępu rozbrzmiewały coraz szerzej i głośniej, porywając za sobą lud prosty i młodzież zapalną. Wszystkie dotąd niewzruszone prawdy, niewątpliwe, nie ulegające dyskusji, święte — zaczęto „wentylować”, omawiać, dowodzić, przeczyć. Naraz zaczął się chwiać budynek wierzeń, przykazań, pojęć etycznych, estetycznych, prawno-społecznych, naukowych i politycznych — nad całą Helladą. Któż to uczynił? Wielki patriota ateński, który kochał ojczyznę, jak mało kto w tej epoce, genialny poeta i myśliciel Arystofanes, zadał sobie to pytanie i odpowiedział na nie stanowczo, z siłą druzgocącą nieprzyjaciela, bez litości — i bez obsłonek: winowajcami byli *sofiści*. ------------------------------------------------ Bogactwo, sława i potęga Aten, które w ciągu piątego wieku zdobyły sobie pierwszorzędne i naczelne miejsce wśród wszystkich miast Hellady, zwłaszcza ogromnie ludzkie i gościnne wobec cudzoziemców prawa ateńskie, pociągały i przywabiały aż z krańców świata helleńskiego roje ludzi utalentowanych, przedsiębiorczych, szukających sławy i fortuny. Stąd ta ogromna liczba uczonych przybyszów, wśród których głośne są imiona Protagorasa z Abdery w Tracji, Hippona ze Samos czy Metapontu, Prodikosa z wyspy Keos, Hippiasa z Elidy i Gorgiasa z Leontinoj na wyspie Sycylii: przytaczamy tylko imiona „mistrzów” przedstawicieli lub twórców pewnych kierunków filozoficznych, za którymi idą całe legie sił drugorzędnych. Wszystko to czyhało na bogatą młódź ateńską, która słono płaciła za modną wiedzę i oświatę. Toteż ludzie starszego pokolenia patrzyli krzywo na to, co się działo, sarkali i nieraz zapewne potępiali sofistów w czambuł, niepomni, że bądź co bądź, wielu z tych przybyszów siało ziarna prawdziwej nauki: chwalono i podziwiano energię Sparty, która wydała właśnie banicję na wszystkich obcych sofistów; gdybyż tak i w Atenach przeprowadzić ξενηλασίαν? Arystofanes widział zło głębiej i rozróżniał doskonale to, co epoka nowa niosła dobrego, ale dla pewnych objawów „postępu” nie miał przebaczenia: toteż nie godził, jak współcześni komediopisarze w szeregowców tego ruchu, lub też w pewne jego śmieszności, lecz zaczepił rzecz niesłychanie głęboko, trafiając w samo serce niszczyciela helleńskiej *kultury tragicznej*, opartej na mitach tragicznych. Co więc rozumieć należy przez wyrazy: *kultura tragiczna*? ------------------------------------------------ Jest pewne bardzo stare ludowe podanie helleńskie, które opowiada, że mityczny król Midas długi czas czyhał i polował wśród kniei frygijskich na mądrego Sylena, opiekuna i wychowawcę Dijonysa, nie mogąc go schwytać nijakim sposobem. Kiedy mu wreszcie wpadł w ręce, zapytał go, co jest dla człowieka ze wszystkiego najlepsze i najpożądańsze. Upornie, bez ruchu, milczał demon: aż na koniec, przez króla rozdrażniony, wybuchając przeraźliwym chichotem, tak przemówił: „Och, wy nędzne twory jednodniowe, wy dzieci przypadku i cierpienia, wy ludzie! Czemuż zmuszacie mnie do wypowiedzenia tego, o czym nie słyszeć byłoby dla was najpożyteczniej? Najlepsza rzecz jest dla ciebie *niedosięgalna*: nie urodzić się, nie żyć, *nie być, być niczym!* Najlepszą dla ciebie po tej rzeczy jest — *umrzeć natychmiast!*” Podanie to świadczy, że Hellen znał i odczuwał świadomie wszystkie okropności i ohydy istnienia, życiem zwanego: aby w ogóle móc żyć, musiał pomiędzy sobą a tym strasznym losem człowieka ustawić świetlane bóstwa olimpijskie: musiał je wyśnić i artystycznie stworzyć, bo niesłychanie nie dowierzał owym tytanicznym mocom natury, które nazwał jednym strasznym wyrazem: *Ananke*, konieczność, przeznaczenie, *osąd przyrody*, *prawo natury*. Tak bronił się umysł Hellena wobec owych sępów Prometeusa, wobec złowrogiej Sfinksy mądrego i zbożnego Edypa, wobec klątwy na ród Atrydów, co syna zmusiła zamordować matkę! Tak ułatwiał sobie byt ziemski Hellen, wyłamawszy z głębin ducha świat pośredni bogów olimpijskich, które mu miały przesłaniać i zasłaniać ponurą prawdę leśnego demona. Aby móc żyć, musieli sobie Grecy wytworzyć takich bogów wprost z konieczności życiowej, a przedstawiamy sobie ten fakt w ten sposób, że z pierwotnego, tytanicznego, ustroju bogów *strachu, mroku i grozy* rozwinął się powoli ustrój bogów *oporu, światła i radości* pod wpływem kultu tegoż światła, *w miarę posuwania się na południe*, tj. pod wpływem rozwijających się popędów życia i popędów piękna: tak wśród ciernia i głogów wykwita róża. Czyżby lud tak głęboko czujący, tak żywiołowo namiętny, tak wyjątkowo uzdolniony do odczucia i cierpienia, mógł inaczej znieść mękę życia, gdyby mu nie ukazano tego życia, opromienionego glorią wyższą żywych, wiecznie żyjących bogów? Ten sam popęd, który stworzył sztukę, jako uzupełnienie i przedłużenie ziemskiego życia, oraz udoskonalenie bytu, tchnął duszę w olimpijskie niebiany, w których się twórcza wola helleńska tak odbiła, jak się odbija w zwierciedle twarz ludzka lub w krynicznej wodzie niebiosa i nadbrzeżne skały. Tak usprawiedliwiają, rozgrzeszają i błogosławią to ciężkie życie człowieka — bogowie, żyjąc tym samym żywobyciem i wiodąc je tak samo. W ten sposób tylko z tego *pierwotnego*, beznadziejnego *pesymizmu* elementarnych sił przyrody doszedł Grek Homerowy do oceny wartości życia tak, że współczujemy cichej boleści Achillesa, który wie, że krótka jest nić żywota, jaką mu wydzieliły posępne Mojry: dla niego ponura prawda Sylena niemal nie istnieje; chciałby żyć, aby działać, jak bogowie, jak wielcy heroje; wie o niej, ale stoi ponad nią. Chce działać, tworzyć, żyć energicznie, a pięknie a sławnie; czynem, bohaterstwem, sztuką, arcydziełem — przedłużyć to życie w nieskończoność: takim w ogólnym zarysie jest każdy bohater helleński, bo taki jest *mit tragiczny*. Otóż cały ten zbiór mitów tragicznych ułożył się w ogólną symfonię, grającą w duszy Hellena wieczną pobudką do czynu, do twórczości, do sztuki, do poezji, jako jedynych środków *życiochronnych*, jako owych leków czarodziejskich, które odwracały myśl od ponurej Mojry, a bujnym, młodością i życiem kipiącym naturom kazały się wznosić ponad Moc śmierci, gardzić lub z nią igrać: pokazać jej, że jest coś, co jest potężniejsze od niej, tj. sztuka i piękno: coś podobnego widzimy dzisiaj u Japończyków, których kulturę możemy również nazwać kulturą tragiczną. Czymże się przede wszystkim objawiła ta kultura u Hellenów? W namiętnym, bezprzykładnym, powszechnym, umiłowaniu piękna i sztuki, dla których jedynie warto istnieć i znosić mękę życia i które na odwrót to życie upiększają, podnoszą i chronią. *Pojęcie to stało się wprost programem państwa i rządu w Atenach*. Stąd troska tego rządu, aby każdy obywatel stał się jak najwięcej dostępnym tej kulturze, stąd obowiązek *powszechnej* nauki muzyki, śpiewu i gimnastyki oraz czytania i pisania; obowiązek pojęty niemal jako *dogmat religijny*. Dalszym środkiem kształcącym były przeliczne obchody na cześć bóstw, pod egidą rządu, stale połączone z popisami muzyczno-choralnymi, na które poeci i muzycy dostarczali utworów, zawsze nowych, systemem konkurencji płatnej przez rząd, względnie przez wyznaczonych lub chętnych obywateli: utwory te, zwane dytyrambami, śpiewali wolni mężczyźni i chłopcy. Od czasu Peryklesa liczba tancerzy i śpiewaków, współdziałających co roku w uroczystościach państwa, wynosi mniej więcej 2000 osób. To są cyfry, dotyczące tylko maleńkiej Attyki, która w owej epoce miała całej ludności męskiej wolnej zaledwie 80.000 głów. Najwyższym stopniem tej kultury i tego programu rządowego wychowawczego były kilkodniowe przedstawienia teatralne, odbywające się 3 razy do roku, w mieście w wielkim teatrze Dijonysa oraz w licznych pod i przedmiejskich teatrach. Chóry, występujące co roku w tragediach i komediach, złożone również z mężczyzn i chłopców, wymagały zastępu śpiewaków-tancerzy, wynoszącego najmniej kilkaset osób. To daje miarę, do jakiego stopnia miłował Hellen sztukę, zwłaszcza dramatyczną, której nie rozumiał bez muzyki, chóru, tańca i śpiewu. Muzyka chóralna, będąca głównym czynnikiem i tragedii i komedii, entuzjazmuje i fanatyzuje te tłumy, *wytwarzając wspólny, szczepowy, święty, nastrój bakchiczny, który, jak prąd elektryczny, drga w każdym sercu świadomością i dumą, że się jest Hellenem, gdy tam poza ojczyzną są tylko βάρβαροι: dzicz! barbarzyńcy*! Dość przytoczyć, że od Klejstenesa, tj. od r. 506 do śmierci Eurypidesa w 406 r., przedstawiono w Atenach 900 tragedii i 300 dramatów satyrowych a komedii, której początek przypada na r. 485 do tegoż czasu tj. do końca V wieku odegrano z górą 500! A wszystkie te utwory były dziełami miejscowymi, ateńskimi i przeważnie oryginalnymi! Jakże odmienne są nasze stosunki! W naszych czasach grają w teatrach bardzo często i stale, lecz na ten stół, tak obficie zastawiony, pracują olbrzymie narody wszystkich części świata, a potrawy pomimo to pochodzą bardzo często z owych prastarych ogrodów Hellady: sztuk oryginalnych, wytworzonych przez jeden wyłącznie naród nowożytny, byłoby w porównaniu z twórczością Hellenów zbyt mało. Nie mówię już o tym, że od tego czasu nie wytworzyła ludzkość żadnego nowego typu sztuki teatralnej; tragedię, dramat, komedię, mimy, pantomimy, wszystko to stworzył geniusz kultury helleńskiej. Widzimy z tego jasno, że państwo i rząd ateński działały w ten sposób *celowo* na kierunek wychowania publicznego, zapewniając i utrwalając w obywatelach zdrowie fizyczne i duchowe. Żywiąc tradycje piękna, budowano przyszłość. ------------------------------------------------ Otóż w tym czasie i w tych Atenach, żyjących w całej pełni kulturą, której naczelnym znamieniem była cześć dla piękna, dla sztuki, dla muzyki, a hasłem dogmat równowagi ciała i duszy, dogmat helleńskiej kalokagatii, w tym czasie powstał w Atenach człowiek przedziwny, jakby jakiś nowo narodzony demon tej ziemi, mędrzec antyhelleński, mistrz i szermierz zimnej, stalowej logiki, który począł niszczyć tę najdroższą, najcenniejszą, rzecz Hellena, tę jego kulturę, pojęcia religijne, mityczne, etyczne i estetyczne. Nauki Sokratesa, streszczające się w zdaniach: „cnota jest wiedzą, uświadomieniem”: „wszystko, co ma być piękne, musi być zrozumiałe, logiczne, prawdziwe”: „tylko człowiek uświadomiony może być cnotliwym” i tym podobne odkrycia etyki i estetyki racjonalistycznej, pozytywnej, zaczęły wstrząsać podwalinami duszy helleńskiej. Jego bóstwo, δαιμονιόν, które go ostrzega negatywnie zawsze i wszędzie, jego krytyczne zapatrywania na starych bogów, w których *pozornie* tylko wierzył, na święty mit tragiczny, jego sąd o sztuce, zwłaszcza o tragedii, która „nie mówi prawdy”, zatem ma wartość błahą, wszystko to było obce i przeciwne duchowi greckiemu. Sztukę tragiczną zaliczał tylko do sztuk bardzo zabawnych „schlebiających”, jako taką, która ma na celu przyjemność, nie ścisłą wiedzę i pożytek. To, co mówi o poezji i poetach, jest tak charakterystyczne, że, jakkolwiek czytelnik zna Apologię doskonale, muszę to miejsce przytoczyć jako dokument. Jak wiadomo, opowiada przed sądem Sokrates, iż przez *całe swe życie* obchodził polityków, sofistów, mówców itp. i wszystkim po kolei dowodził, że są niemądrzy, za co go „znienawidzili”, on zaś jeden jest od nich mędrszy, mniejsza przez co, dość, że jest σοφώτερος: wreszcie „od statystów i polityków poszedłem do poetów. tworzących *tragedie* i dytyramby i inne poematy, w przekonaniu, że okażę się mniej od nich mądrym. I biorąc do ręki ich utwory (tragedie), które były zdaniem moim dziełami ich *najlepszymi*, rozpytywałem ich o istotę i treść poematów, aby przy tej sposobności samemu także nauczyć się czegoś od nich: i wstyd mię wyznać przed wami prawdę, obywatele, ale wyznać ją muszę. Otóż, krótko mówiąc, prawie wszyscy obecni tam, *lepiej mogliby rozmawiać* od nich o tym, co oni sami napisali. Przekonałem się więc wkrótce i o poetach, że nie z mądrości tworzyli dzieła swoje, ale z wrodzonego jakiegoś tam popędu i w zachwycie, podobnie jak natchnieni wróżbiarze”. Platon Apol. 22. A więc i od nich, jak powiada, niczego się nie nauczył i odszedł z tym przekonaniem, że jest *mędrszy*. Z jakąż ironią traktuje tu Sokrates ten stan duszy natchnionego poety, który *tworzy*! Jakżeż mało rozumiał owo „rozżarzenie mózgu aż do białości”, owo skupienie, naprężenie i napięcie wszystkich władz duszy w szczęśliwej chwili twórczej! „Poeta tworzy nie z mądrości” — tylko z tego, co jest poza mądrością, co nią nie jest, więc też nic dziwnego, że te twory są mało warte: to jest sens ironii Sokratesa. Dlatego żądał od swych uczniów wstrzymywania się od tego rodzaju niskich, niefilozoficznych podniet i to z tak dobrym skutkiem, że młodzieńczy Platon, piszący z wielkim zapałem tragedie, spalił wszystkie swe sceniczne utwory, aby stać się uczniem godnym Sokratesa. Jeżeli ten radykalny moralista żądał tego od Platona, to wymagania takie musiał mieć od początku wobec każdego, który miał aspiracje poetyczno-artystyczne, jak to sam zresztą przyznaje. Wszak sam porzucił rzeźbę, sztukę par excellence helleńską. Proszę sobie teraz unaocznić konsekwencje tych tez Sokratesa: „cnota jest wiedzą”: „grzeszy się tylko z braku wiedzy”; „cnotliwy człowiek jest szczęśliwy”. *W tych trzech formułach optymizmu czai się śmierć tragedii!* Bo gdzie jest świadomość czynu, tam jest odpowiedzialność: „cnotliwy człowiek jest szczęśliwy” więc zły musi być nieszczęśliwy, zły czyn zatem sprowadza nieszczęście, karę. A zatem jest *wina i kara* w pojęciu zwykłym p. prokuratora, tło mieszczańskiego dramatu, ale nie tragicznego. Cóż winien Prometeus, co Edyp, co Orestes? Oni, tacy szlachetni, za co cierpią? Kto i za co wplótł w koło tortury Elektrę? Ona taka piękna, taka młoda, taka bolesna! Jakaż to straszna skarga huczy z ust Antygony, niepokalanej brata pogrzebnicy: „Anim zaznała miłości, Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna, Ale na zimne Acherontu łoże Ciało nieszczęsne me złożę! (Sofokles Antygona — K. Morawski). Czym zawiniła ta biała dusza helleńska, że głos jej płynie ku nam z głębi wieków, jako głos Wandy, która woła z mogiły do Chrystusa: Skoczyłam do Wisły cała w zbroi. Kiedy biła godzina rozpaczy! Dziś na grobie moim Chrystus stoi: Wspomni o mnie mój Pan i …przebaczy! . . . . . . . . . . . . . . . Leżę w hełmie u nóg — mego Pana: Niech mnie wskrzesi w pancernej odzieży! . . . . . . . . . . . . . . . Niech mnie wskrzesi, *ja piękna i młoda* — Niech mnie wskrzesi, niech rękę mi poda! Czym zawiniła nasza Wanda? Czym zawinił Gustaw i Konrad? Czym król Lear? Ofelia i Hamlet? Romeo i Julia? Beatrix Cenci? Chyba tym, jak powiada Calderon, że się urodzili. Prawda leśnego demona! Hellen wierzył, że Ananke, że to Mojry zdziałały i dlatego bohater jego był tragiczny: wiedział, że każdy syn ziemi zrodzony jest na ból, na mękę, ale ponadto wszystko trzeba żyć górnie, choć tam gdzieś biją pioruny w oszalałe bólem Prometeje, choć Achilles młodo wali się w Hades ponury, choć ślepy Edyp krwawe łzy wylewa, choć Antygona żywcem w grób wepchnięta, ginie na pętlicy, ale wszyscy oni są za to *wieczni, wiecznie piękni, tragicznie piękni*, bo spełnili jak Heroje kielich goryczy: bo nie paktowali, bo się nie ugięli. „Cnotliwy człowiek jest szczęśliwy”: więc cnotliwy bohater musi być teraz dialektykiem, bo pomiędzy cnotą a świadomością, pomiędzy wiarą a moralnością oraz ich *zaprzeczeniami* musi być teraz widoczny — przyczynowy związek i logiczny pomost. Owo wzniosie rozwiązanie tragedii przez transcendentalną sprawiedliwość Ajschylosa obniża płaska i zuchwała zasada „poetyckiej” sprawiedliwości, wymierzanej przez usłużnego boga maszynerii teatralnej; deus ex machina *Eurypidesa*! ------------------------------------------------ Że pomiędzy Sokratesem a Eurypidesem istniał ścisły sojusz duchowy i wzajemny prąd ideowy, nie uszło to oka współczesnej starożytności: najwymowniejszym wyrazem tego trafnego sądu było podanie, krążące w Atenach, że Sokrates pomaga Eurypidesowi w twórczej pracy. Zwolennicy i chwalcy staroświeckich „dobrych” czasów, wymawiali oba te nazwiska, jak się to dziś mówi, jednym tchem, tak bez zająknienia, jeżeli chodziło o to, aby wskazać uwodzicieli i gorszycieli społeczeństwa. „To są właśnie sprawcy, że dawna maratońska tężyzna duszy i ciała pada ofiarą jakiegoś podejrzanego postępu, jakiegoś uświadomienia, że się kurczy piękne ciało i piękna dusza Hellena przy świetle tych dwu złowrogich komet”. W tym tonie, pół na pół z oburzeniem lub pogardą, mówi stale o tych dwu duchach czarodziejska Muza Arystofanesa, a słowa jej i sądy wywołują wśród ludzi nowożytnych zdumienie i przerażenie: łatwo nam poświęcić Eurypidesa i uwierzyć, że działał niefortunnie, ale potępić Sokratesa, uwierzyć, że działał jak sofista na szkodę sztuki, że Arystofanes genialnym wzrokiem dostrzegł w nim ognisko, focus, soczewkę, koncentrującą rozkładowe dążności epoki i… że dostrzegł trafnie… Ach, ileż to wymyślono teorii i teoryjek, mniej więcej dowcipnych, aby obronić Arystofanesa przed zarzutem, że oczernił Sokratesa! Mówiono i pisano, że komedia attycka, zwłaszcza starsza, jest spokrewniona z dzisiejszą karykaturą pism humorystycznych, że jak żaden, dajmy na to, rozumny minister nie gniewa się o to. że go w piśmie humorystycznym przedstawią w najśmieszniejszej karykaturze, bo to żart, który nie krzywdzi, tak samo Chmury… nie krzywdzą Sokratesa. Mówiono i pisano (Christ), że Arystofanes popełnił sobie taki żart „karnawałowy”; że mylnie poinformowany, uważał Sokratesa za sofistę, więc się pomylił co do *osoby*; że tylko dlatego wyśmiał Sokratesa, że inni sofiści byli cudzoziemcami, więc mało znanymi, a jemu chodziło o figurę popularną w Atenach. Z drugiej strony posądzano go nawet, że, przekupiony przez wrogów Sokratesa, napisał nań pamflet „za srebrniki”; że działał jako wróg wszelkiego postępu, jako wstecznik i konserwatysta, zaprzedaniec partii arystokratycznej. (Z racji tych przyczepiano do niego rozmaite „etykietki”, jakby do geniusza można przyczepić etykietę; exemplum: proszę ją do Szekspira przyczepić: konserwatysta, arystokrata, demokrata, wstecznik, radykał, liberał, monarchista, republikanin i ile ich tam jest. Któraż się nada? Cóż to za rozpacz dla zwolenników etykiet! a Carducci?..!) Nie: podziwiać należy głęboki instynkt, raczej genialną intuicję Arystofanesa, który przeczuł, jak nikt drugi, że robota tych dwu ludzi, Eurypidesa i Sokratesa, sprowadzi koniec *wielkiej* epoki Hellenów tj. koniec ich kultury tragicznej. Duchowy związek Sokratesa z Eurypidesem zaznaczył się na zewnątrz tym ciekawym rysem, iż Sokrates, jako przeciwnik sztuk tragicznych, nie chodził na tragedie starego stylu, a pokazywał się ostentacyjnie tylko wtedy, kiedy dawano nową sztukę Eurypidesa. Kanon estetycznego sokratyzmu: „wszystko musi być wyrozumowane, co ma być piękne”, oraz kanon etycznego sokratyzmu: „tylko człowiek uświadomiony może być cnotliwy”, był zarazem kanonem Eurypidesa, podług którego zmienił i przeobraził całą sztukę dramatyczną, zarówno jej zasadę, jak szczegóły: język, charaktery, budowę dramatyczną i, co najważniejsze: muzykę chóralną, której nawet sam nie tworzył, lecz którą zamawiał u drugich! Porównując tragedię Ajschylo-Sofoklesowską z dramatami Eurypidesa, wykazują u niego esteci i krytycy brak poetyckiej fantazji, oraz jakby upadek — dekadencję: a to jest właśnie wynik owej z góry powziętej, zuchwałej zasady, że wszystko musi być jasne, zrozumiałe, wyrozumowane, logiczne. Prolog Eurypidesa jest typowym przykładem takiej twórczości podług racjonalistycznej recepty. Nic nie może być bardziej wstrętnym dla naszej scenicznej techniki, jak prolog w dramacie Eurypidesa: oto wychodzi jedna osoba przed zaczęciem sztuki na scenę i oznajmia, kim jest, co się dotychczas stało, co poprzedziło akcję dramatu, ba; nawet co się będzie działo podczas przebiegu sztuki; współczesny nam poeta, a nawet widz, musi to uważać jako lekkomyślne, niewybaczalne, zrzeknięcie się efektu napięcia uwagi i ciekawości. Już wiemy wszystko, co się będzie działo, po cóż tu czekać? Przecież to nie sen proroczy, który podnieca i drażni nasze nerwy, czy się spełni w rzeczywistości, na jawie? Inaczej rozumuje Eurypides: dramat musi być doskonale zrozumiały; wrażenie polega nie na akcji, lecz na owych retoryczno-lirycznych dia- lub monologach, w których tkanka psychologiczna, „naga dusza” i dialektyka bohatera wytwarzają patos i nastroje; i tu także zaczyna się obca duchowi helleńskiemu przewaga duszy nad ciałem, początek zachwiania się tragicznej kalokagatii. Jak się zapatruje ten nowy, sokratesowsko-eurypidyczny, świat na *chór* i muzyczno-bakchiczny podkład tragedii? Jako na coś podrzędnego, „byle było”, jako na reminiscencję początków sztuki teatralnej, podczas gdy wiemy dokładnie, że ten chór muzyczny jest źródłem, głównym nerwem tragedii, jej *boskim elementem*; że państwo, rząd, wydzieliły działaniu muzyki pierwszorzędne, wychowawcze zadanie i że *liczyły na to*, że wraz z mitem tragicznym spełni nadzieje wyhodowania pokolenia dzielnego, duchem tragicznym wykarmionego. ------------------------------------------------ Wpływ Sokratesa na młodzież był olbrzymi: mistrza naśladowano, jako ideał doskonałości, a że Sokrates małą wartość przywiązywał i do muzyki, wiemy to z pewnością: ta despotyczna, genialnie logiczna głowa, ceniła przede wszystkim wiedzę i filozofię, którą uważał za najznamienitszą Muz przedstawicielkę, mając się w ten mylny sposób za jakiegoś Apollinowego wybrańca! Zdaje się, że czuł jednak niekiedy jakby wyrzut, że sztuki pięknej nie docenił: przynajmniej w ostatnich chwilach życia, w więzieniu, jak to opowiada swym uczniom, miewał często sny; postać jakaś boska wołała nań: „Sokratesie, uprawiaj muzykę!” Zrazu oczywiście myślał, że jego filozofia jest tą najwyższą Muz sztuką, tą harmonią grającą na strunach jego spekulatywnej duszy, ale gdy się sen powtarzał, wziął się do tej sztuki, której tak zaniedbał: w więzieniu ułożył proojmion do Apollina, jakby tego boga muzyki chciał przeprosić za to zaniedbanie całego życia. Może wtedy poczuł ten „najmędrszy z ludzi” pierwszy raz wątpliwość, czy ta wiedza i ta chłodna, racjonalna logika, którą głosił jako jedyną mądrość, wystarcza człowiekowi, aby żyć? Może wtedy pierwszy raz „najmędrszy z ludzi” zawahał się, czy prawdą jest jego naczelne z dziesięciorga: „*tylko rzecz zrozumiała może być piękną*”, może sam siebie zapytał: „czy rzecz, której *ja* nie rozumiem, musi być koniecznie niezrozumiała?” A może jest gdzie region takiej mądrości, gdzie się kończy i ustaje prostolinijny lot logika, nawet „najmędrszego”? Może sztuka jest tą jemu zaklętą krainą, gdzie logika nie wystarcza, może ta sztuka jest równouprawnioną siostrą wiedzy, a może *czymś wyższym*? Cóż mu *głównie* Arystofanes w Chmurach zarzuca? Że podkopuje wiarę w bogów i że psuje młodzież. Oba zarzuty prawdziwe, tylko że psucie młodzieży polegało na odwodzeniu ich od sztuki, od chórów, od muzyki, od gimnastyki — do wiedzy, do filozofii. W oczach Arystofanesa, który *wiedział*, do jak ważnych i świętych celów służyć ma ta sztuka tragiczna i te entuzjastyczne, błogosławione, chóry kultu apollińsko-bakchicznego, było to *właśnie* największą zbrodnią. Poeta wie i pamięta o tym całe życie: przez usta Ajschylosa w Żabach, gdy Eurypides uniewinnia się, że nie stworzył „zła”, bo „ono istniało”, wypowiada elementarną prawdę o posłannictwie poety i zadaniu wychowawczym poezji: Zło istniało: lecz poeta winien zło omijać, kryć, A nie szerzyć i zachwalać! *Szkolarz uczy pacholęta,* *Lecz mistrzem dorosłych ludzi jest poeta; więc my musim* *Głosić zawsze ideały!* A w innym miejscu, w tych samych Żabach, powiada bóg Dionizos, że przybył do podziemia po wieszcza tragicznego, aby ratował ojczyznę i „aby miasto *ocalone zaprzęgnął do chórów*”: to starczy, by zrozumieć, czym miał być dla ojczyzny poeta tragiczny i czym były chóry tragiczne. ------------------------------------------------ Oba te zarzuty podnieśli oskarżyciele Sokratesa w lat blisko 24 po ukazaniu się Chmur. Sokrates sam wypomina przed sądem nazwisko Arystofanesa, jako jednego z tych, którzy mu najbardziej zaszkodzili. (Plato, Apologia, 18, 19). Wprawdzie Platon opowiada w czarującej swej Biesiadzie, że tragik Agaton (w 7 lat po wystawie Chmur), święcąc tryumf swej sztuki, wyprawił dla swych przyjaciół ucztę; wśród zaproszonych godowników, sławiących po kolei boga miłości, wypowiadają zapatrywanie na sprawy Erosa Sokrates i Arystofanes najpiękniej, w zupełnej zgodzie: wtem wpada cała drużyna — a była to już późna noc — wesołych hulaków ateńskich, zaczyna się tęga pijatyka, która trwa do rana: jedni goście odchodzą do domu, drudzy śpią, powaleni napojem Bakcha. Arystodemos, który nam o tej uczcie opowiada, budzi się nad ranem i widzi taki obraz: świt; wszyscy śpią, gdzie kto siedział, na ławach i na ziemi: tylko Sokrates, Agaton i Arystofanes rozprawiają z zapałem, pijąc z jednej ogromnej czary: właśnie zmusza Sokrates swą żelazną logiką obu poetów do przyznania, że istota poezji tragicznej i komicznej jest ta sama, że kto stworzy tęgą tragedię, ten potrafi napisać również dobrą komedię i na odwrót. (Miał rację: dowód, Szekspir!) Skłonni jesteśmy wierzyć, że gdyby Platon na tej uczcie był osobiście i gdyby już wtedy znał Chmury, byłoby Symposyon inaczej wyglądało. Kiedy Chmury przedstawiano, miał Platon lat 4, a kiedy ucztę wyprawiał Agaton, lat 11. Biesiadę swą napisał w r. 384, tj. już po śmierci Sokratesa i Arystofanesa, kiedy mogiły, pokrywające obu zapaśników — nakazywały zapomnieć o jątrzącej, bolesnej bądź co bądź, sprawie. Z tego arcydzieła platońskiego wnosić, że Platon i Sokrates uważali Chmury za żart niewinny, pochodzący od człowieka, którego rzemiosłem miało być wytwarzanie śmiechu i służba bogu Dionisowi oraz bogini Afrodycie (ᾧ περὶ Διόνυσον καὶ Ἀφροδίτην πᾶσα ἡ διατριβή), jest rzecz bardziej niż problematyczna. Widzimy tylko, że stosunki towarzyskie i decorum były zachowane, przynajmniej tak chce Platon, a w Symposyonie jest raczej hołd dla Arystofanesa, aniżeli jakikolwiek dowód, że zarzuty w Chmurach umieszczone, są nieświadomą, pełną gracji, igraszką: trzeba bowiem pamiętać, jakie uwielbienie żywił Platon dla Arystofanesa. Kiedy tyran Syrakuz, Dionysios, zapytał Platona, jak najłatwiej poznać ustrój społeczeństwa ateńskiego, posłał mu Platon przede wszystkim Chmury Arystofanesa, dodając w liście, że przez pilne wczytanie się w arcydzieła tego poety osięgnie cel najprędzej. (Th. Bergk, Prolog. de comoedia, XII, 9). Jest też podanie, które przechował Olympiodoros, że po śmierci Platona znaleziono pod poduszką zmarłego komedie Arystofanesa, z którymi się nie rozstawał. Tradycja przypisuje właśnie Platonowi głęboki, pełen sentymentu, epigram herooelegijny na śmierć Arystofanesa: przytaczam go w tłumaczeniu: Chram chciały mieć Charyty, co nigdy nie zginie: Duch Arystofanesa wzięły za świątynię. Nadto trzeba tu zaznaczyć, że niesłychanie podniosły obraz Sokratesa, jaki przebija z pism Platona, jest tylko idealnym portretem tego zagadkowego człowieka: jest stanowczo poetycznie przerysowany, bo przecież, mówmy otwarcie, Platon jest *poetą*, stokroć więcej poetą niż filozofem. Inny jest Sokrates Ksenofonta, tego żołnierza, zapatrzonego w dwa bożyszcza: Spartę i Sokratesa; obraz to więcej naturalny i do prawdy zbliżony. Trzeci obraz, na który za mało zwrócono uwagi, jako na obraz (widziano tam tylko karykaturę), to Sokrates Chmur Arystofanesa; jeżeli umiejętnie odrzucimy to, co jest w istocie karykaturą, pozostanie potężna wizja tego tajemniczego, zagadkowego, człowieka, który sam nie pozostawił nam od siebie literalnie nic, ani litery, bo nigdy nic nie pisał: wizja, oświecona jaskrawo słońcem najpiękniejszego z ginących światów, geniuszem Arystofanesa, który dwu ludzi swej epoki, Sokratesa i Eurypidesa, stale chwytał na arkan szyderstwa i wlókł przed pręgierz. Że Arystofanes nie zmienił przekonań swych o Sokratesie, świadczy wspomniana już komedia Żaby, wystawiona w 18 lat po Chmurach, zawierająca bardzo ostry sąd na Sokratesa i te same zarzuty. Komedia ta, jak z dat widzimy, napisana była w 11 lat po owej uczcie u Agatona, gdzie to niby sprawę „*zapito*”. Oto, co mu wytyka poeta: w. 1491 i n. Jakże pięknie, że młodziki. Wyrwawszy się raz z pazurów, Sokratesa nie obsiędą, Żeby paplać, *a muzyki* *Lub tragicznych niechać chórów*! . . . . . . . . . . . . . Wżdy kto harde słowa miota — O włos kozi — durno ścisły Spór wywodząc, bając wszędzie, Próżnująca to robota Męża, co postradał zmysły. Zresztą to wielkie poety serce, bijące tylko dla sztuki i ojczyzny, miało do potępienia Sokratesa jeszcze jeden powód niesłychanie ważny, na który nikt dotąd nie zwrócił uwagi. „Po owocach ich poznacie je”: uczniowie Sokratesa wybitniejsi byli, jak wiadomo, wszyscy przyjaciółmi i zwolennikami Sparty; nie w tym znaczeniu, jak poeta, który nie chciał z nią wojny i nawoływał do zgody, bo czuł, bo obawiał się, że Ateny w końcu ulegną, lecz Sokratycy byli z zasady Spartofilami i zwolennikami oligarchii oraz urządzeń społecznych spartańskich i to w czasie, kiedy trwał śmiertelny bój: wymienię tu przede wszystkim Krytyasa, Platona i Ksenofonta, który poszedł najdalej w tym kierunku; popełnił najnikczemniejszą zdradę, przeszedł na stronę Sparty, a nawet stał w szeregach wroga w krwawej bitwie pod Koroneją 394 przeciw własnym rodakom. Czy mógł się rys, wspólny wszystkim Sokratykom wytworzyć bez wpływu mistrza? Czy ulubieniec największy mistrza, Alkibiades, nie był zdrajcą? Czy ta filozofia nie była podszyta kosmopolityczno-dialektyczną podszewką? Czy nie rozluźniała najwidoczniej sumień? ------------------------------------------------ Ale zwycięstwo w tym pojedynku pozostało przy Sokratesie, pomimo, że zarzuty, wypowiedziane w Chmurach Arystofanesa, a powtórzone w lat dwadzieścia kilka przez Meletosa, Anytosa i Likona, sprowadziły nań śmierć. W tym straszliwym zmaganiu się dwu światów i dwu poglądów jest jedna rzecz niezwykła, mianowicie wyrok, wydany przez wielki sąd ateński: wszak jedyną formą skazania mogło tu być tylko wygnanie z ojczyzny, co byłoby Ateńczyków uchroniło od haniebnego i okrutnego czynu, a potomność wszystkich czasów od zgorszenia i oburzenia. Że jednak skazali go rodacy nie na wygnanie, lecz na śmierć, to zrobił sam Sokrates, dobrowolnie i świadomie, niesłychanie podrażniwszy łyków ateńskich, nie czując owej przyrodzonej, naturalnej bojaźni przed śmiercią, na którą szedł z takim spokojem, z jakim wychodził, jak powiada Platon, z owej uczty nad samym ranem, jako ostatni biesiadnik — na trzeźwo, aby rozpocząć, jak zwykle, czynności dziennej *nowy dzień*, gdy tam w godowej komnacie pozostali oszołomieni winem, śpiący na ławach i na ziemi towarzysze, marząc zasłyszane w półśnie magnetyczne dialogi Sokratesa, prawiącego o Erosie, co płodzi w głowach pięknych efebów miłość mądrości — filozofię. Konający w więzieniu Sokrates stał się nowym, dotychczas nigdy i nigdzie nie widzianym ideałem szlachetnej młodzieży greckiej: przede wszystkim ugina kolana przed tym nowym bóstwem typ efeba helleńskiego, Platon, czyniąc z płomiennego serca i duszy swej marzycielskiej ogromny, nieśmiertelny, wieczysty poemat dialogów, włożonych w usta mistrza. Drugi ideał, poszukiwanie *wiedzy i prawdy przedmiotowej*, to sztandar nowego pokolenia, a nieśmiertelną zasługą Sokratesa jest właśnie to, że pierwszy dźwignął ten sztandar, chociaż co prawda zbyt jednostronnie. Zwyciężył w tym boju Sokrates: kultura tragiczna upadła, a z nią i wielkość Aten; duch zyskał despotyczną przewagę nad ciałem, potomność wpływy te utrwaliła, zniszczywszy kult ciała zbyt jednostronnie, a jednak czy na zawsze? Czy wróci Kalokagatia, sprawiedliwa równowaga tragicznej Hellady, prowadząca ludzkość w kult piękna, którego kwiatem i koroną jest wedle Goethego sztuka tragiczna, jako causa finalis *świata*? To też kończę te uwagi słowami największego myśliciela: „Ich habe es oft gesagt und werde noch oft wiederholen, die *causa finalis* der Welt — u. Menschenhändel ist die *dramatische Dichtkunst*”. Niechaj teraz czytelnik zestawi niesłychanie lekceważący sąd Sokratesa o tragedii z sądem mędrca weimarskiego, rezultatem musi być hołd geniuszowi Arystofanesa i poklask Chmurom oddany. Pogląd Arystofanesa na znaczenie i wartość sztuki tragicznej, na jej ostateczne, kulturalne cele, a pogląd Goethego, którym ją uważa za causa finalis świata i ludzkości, jest przedziwnym, prawdziwie klasycznym, przykładem tej boskiej prawdy, jaką wypowiedział Fr. Nietzsche. „Olbrzym skrzykuje olbrzyma poprzez niezmierzone przestrzenie wieków i czasów, a chociaż plemię karłów, które się gdzieś dołem u stóp ich czołga, czyni wrzawę natrętnie i bezładnie, majestatyczna rozmowa duchów ciągnie się w górze nieprzerwanie”. II Chmury wystawiono czasu Wielkich Świąt Dionizejskich w miesiącu marcu r. 423 przed Chr. (Ol. 80.). Z przerzeczonych powodów nie prosił autor o chór pod swoim imieniem, lecz zgłosił się do archonta Isarchosa przyjaciel poety, aktor-reżyser Filonides, który wystawiał sztuki Arystofanesa społeczno-literackiej treści np. przeciw Sokratesowi lub Eurypidesowi (Meineke Fragmenta comicorum graecorum, II, 914). podczas gdy politycznej treści utwory wystawiał inny druh poety, również aktor-reżyser, Kallistratos (Th. Bergk Prol., III, 12): czasami zastępował Arystofanesa syn jego ulubiony, Araros, również komediopisarz: podobno że „trzymał do chrztu” dwie komedie ojca, Pokój (wtóry!) i Plutosa, czyli Boga Skarbów, (I. Van Leeuwen Prol. ad „Pacem” et „Plutum”). Równocześnie współubiegali się z Arystofanesem o pierwszeństwo sędziwy Kratinos (miał wtedy lat blisko 100!), który wystawił wyborną komedię pt. Pani Flasza (Πυτίνη) i Ameipsjas z komedią pt. Konnos, która miała treść i tendencję podobną do Arystofanesowskich Chmur: wyszydzała Sokratesa, a chór był złożony z sofistów: Arystofanes poniósł klęskę. Pani Flasza Kratinosa zyskała pierwszą nagrodę, wtórą Konnos Ameipsjasa, a trzecią dopiero Chmury, co oznaczało, że sztuka padła. Dotkliwie odczuł tę porażkę poeta, to też nieraz uskarża się, że ta „najlepsza z jego komedii” przepadła. Mówi o tym wyraźnie w Osach. Postanowił jednak ten utwór, który uważał za arcydzieło, poddać pod sąd całego społeczeństwa Hellenów: napisał więc nową parabasę tj. odezwę do wszystkich rodaków, której treścią jest obrona Chmur i krytyka kolegów po piórze oraz publiczności ateńskiej, wstawił ją przed pierwotną parabasę i tak okazawszy archontowi, jako władzy cenzuralnej, wydał jako książkę, jeśli się tak można wyrazić, tj. puścił w obieg księgarski, gdyż wierzył niezawodnie, że zawiera zbyt ważne idee i że czytająca publiczność pozna się na wartości arcydzieła. Jest przekonanie wśród większości filologów, że Chmury istniały w dwu lub trzech wydaniach: pierwsze z r. 423, które zaginęło, którego nikt nigdy nie widział, nawet w starożytności, oraz drugie, przerobione i poprawione przez Arystofanesa, który „chciał” je powtórnie na scenę wprowadzić i to trzecie, które mamy, a które powstało przez pomięszanie tekstów dwu pierwszych wydań. Nie wierzę, aby tak było: owszem, ufam wywodom I. van Leeuwena, który twierdzi, że nigdy żadnych drugich, ani trzecich Chmur nie było: że mamy pierwsze wydanie w tej formie, jak je napisał Arystofanes na r. 423, kiedy sztuka upadła: w jakiś czas dodał tylko ową odezwę i tak puścił w świat książkę, która doszła nas w formie niezmienionej pod względem zasadniczym. Tak samo zapatruje się na tę kwestię B. Heidhues, a stanowisko to przyjmuje również Karol v. Holzinger. Ostatecznie jest to pogląd, który wygłosił już 1823 Wilhelm Esser (De prima et altera quae fertur „Nubium” Aristophanis editione, Bonnae 1823). Że tak jest, świadczy bardzo stanowczo jednolita budowa utworu, który sprawia wrażenie arcydzieła, ulanego z jednej bryły kruszcu: nigdzie najmniejszej rysy lub jakiegoś załamania się akcji, która ma wspaniałą linię ewolucyjną: każdy szczegół wypływa logicznie z poprzedzających okoliczności, każda scena jest logicznym, koniecznym następstwem ewolucji planu i myśli przewodniej, zakończenie perspektywicznie skrócone, skupione, zwarte, właściwe wielkim mistrzom, działa niespodzianką, jak błysk nagiej stali. Gdyby to był zlepek lub rzecz niewykończona, musiałyby istnieć sprzeczności lub luki. Tylko w głowach ciasnych, pojmujących filologię jako rzemiosło bezdusznej krytyki tekstu i dociekań gramatycznych, a nie wnikających w treść i ducha utworu, mogła powstać dziwaczna myśl, że mamy do czynienia ze zlepem dwu redakcji, lub jakim przerobionym, czy *niedopoprawianym* przez Arystofanesa powtórnym wydaniem. Nikt rozumny nie może przypuścić, że poeta ten właśnie poemat, który uważa za arcydzieło swej twórczości, przerabiał i „poprawiał” dlatego, że się nie spodobał… komu? Pięciu urzędowym krytykom τοῖς πέντε κριταῖς! A nawet pewnej części P. T. publiczności! Arystofanes, który w Chmurach zahaczył świadomie o najważniejsze kwestie epoki, miał przykrawać wielki swój utwór pod miarę gustów ateńskiego snoba? On, kapłan wielkiej sztuki? Czy można przypuścić, żeby Mickiewicz przerabiał Dziady, a Goethe Fausta, pod miarę wymagań krytyki „sterującej”? I to w zasadniczych kwestiach? Takie dygi i podskoki robią tylko miernoty: lew nie powtarza skoku; mówią, że jest za dumny. Treść komedii jest następująca: Wykrętowic (Strepsiades), stary, niegdyś zamożny, kmieć spod Aten, popadł w lichwiarskie długi, z powodu rozrzutności żony arystokratki i wybryków jedynaka Odrzykonia (Pheidippidesa), hołdującego wzorem złotej młodzieży ateńskiej sportowi końskiemu. Katastrofa finansowa zbliża się wraz z końcem miesiąca, terminem płatności; chcąc jej zapobiec, namawia syna, aby wstąpił do szkoły Sokratesa, „do tej pomysłowni”, gdzie wyuczy się tak wszelakiej mądrości, iż skręci kark wszystkim procesom. Odrzykoń odrzuca tę radę; wtedy Wykrętowic wstępuje sam do szkoły Sokratesa, lecz okazuje się z powodu starości do tego stopnia nieudolnym, iż go Sokrates wypędza. W rozpaczy zwraca się „wykluczony” ze szkoły chłop do chóru Chmur o poradę. Arcychmura poleca, aby zmusił syna do wstąpienia na studia. Odrzykoń, któremu ojciec zagroził wypędzeniem z domu, zgadza się volens nolens na wolę ojca. Występują dwaj rzecznicy, jako przedstawiciele, personifikacje, dwu kierunków wychowania staroświeckiego i modnego (sokratycznego): w szermierce słownej tj. w agonie, zwycięża modny „nieprawy” rzecznik, przedstawiciel szkoły Sokratesa. Odrzykoń oddaje się mu z przekonania, zostaje uczniem „pomysłowni” i czyni szybkie postępy w sofistyce. Tymczasem lichwiarze nachodzą Wykrętowica o pieniądze: zaufany w biegłość prawniczą syna, przepędza ich skąpy chłop batogiem. Nauka syna skończona: Sokrates oddaje ucznia „wyzwolonego” ojcu, który z uciechy wyprawia ucztę tak zdolnemu jedynakowi. Na tej uczcie powstaje między ojcem a synem sprzeczka o Eurypidesa, którego stary nienawidził: zuchwały synek używa jako argumentu… pięści i to tak skutecznie, że ojciec wypada z krzykiem o pomoc. Syn dowodzi bardzo umiejętnie, że ma prawo bić ojca, nawet matkę, i że dobrze uczynił, tak postąpiwszy. Wtedy nareszcie zrozumiał stary Wykrętowic, jaka ta nauka Sokratesa. Rozżalony i oburzony skrzykuje pachołków i wraz z nimi rąbie i pali pomysłownię, z której zaledwie z życiem uchodzą mistrz i sokratycy. Pomysł końcowy „wykurzenia” sofistów opiera się na fakcie, który zdarzył się w Krotonie około r. 435 w południowej Italii, zwanej Wielką Grecją. Tam rozwinęła się bujnie filozofia Pitagorejczyków, która miała liczne szkoły. Jedną z tych szkół podpalili wrogowie sekty. Pożar, zażegnięty ze wszystkich stron, zniszczył nie tylko dom Milona, lecz spowodował liczne ofiary w ludziach: zginęło w tym autodafé 40 uczniów Pitagorasa. uratowało się tylko dwu, Lysis i Archippos. (Zeller, Philosophie der Griechen I, 307). ------------------------------------------------ Żadna z komedii Arystofanesa nie przysporzyła mu u potomności tyle sławy i uwielbienia, żadna tyle niesławy i oburzenia: bo żadna z nich nie podniosła imienia jego do takiej wyżyny, ale zarazem żadna nie rzuciła na *charakter* poety tyle dwuznacznego światła, żadna nie rzuciła takich „Chmur” podejrzeń na wartość etyczną jego poezji, na prawość tendencji i prawdę poglądów, zawarte w innych jego komediach. Tę kwestię poruszano bardzo obszernie i wielostronnie: usiłowano w przeróżny, jak wspomniałem, sposób „uniewinnić” Arystofanesa z tego „głównego” grzechu, że śmiał potępić Sokratesa, którego uczą nas czcić niemal urzędownie na zasadzie tego, co pisze o nim Platon: Platon wyznawca, Platon poeta, Platon optymista, z którego szydzi Byron nielitościwie: Słuchaj Platonie! Twój szalony system Sprawia, że wielu w grzechach ginie marnie: Więcej tyś sprawił złego twojem mglistem Mamidłem w serca nieskażonem ziarnie, Niż wieszcze bardy łopotem szumistym Swych skrzydeł… Głupcze, piejący bezkarnie, Ty krasomędrku jakiś! Niech ci chórem Pieśń zabrzmi: Jesteś ludzkości rajfurem! Lawirowanie dalsze jest niemożliwe. Prawda idzie na przebój, Arystofanes stworzył z Chmur arcydzieło zarówno *etyczne*, jak estetyczne, przed którego światłem pierzchają wszystkie inne wątpliwości i podejrzenia co do wiarogodności poety: dziś najwięksi historycy liczą się z nim bardzo poważnie. ------------------------------------------------ Najlepszą miarą wartości utworu jest jego niesłychana żywotność i aktualność: w każdym narodzie kulturalnym zbudzi ten utwór echo znanych swojskich analogii. W roku bieżącym wystawiono w Paryżu w teatrze des Arts Chmury Arystofanesa z niesłychanym powodzeniem. Znany krytyk dramatyczny A. Brisson pisze, że nazwisko poety ma zawsze „kredyt” u publiczności z racji swej wiecznej młodości i humoru; o samym przedstawieniu tak się wyraża: „Nous avons eu la sensation d’un jeune faune folâtrant à travers les vignes plantureuses de Bacchus. Et ce fut charmant… Strepsiade et Phidippide incarnent deux generations successives: l'une attachée aux règles du passé, l'autre deliée de ces règles, l'une inaccessible, l'autre accessible à la voix des sophistes, qui selon l'auteur des Nuées, pervertissaient, ruinaient Athènes. Et c'est l'éternel conflit des pères et des fils, qui n'ont plus même coeur, même cerveau et que sépare un irrémédiable malentendu. La lutte ressuscite à tous les moments de l’histoire oú l'on remue des idées. Elle existe aujourd'hui comme au siècle de Creon. *Aristophane pourrait récrire, au commencement de notre vingtième siècle, sa comédie*”… Może teraz zrozumiemy podziw dla Chmur pani Anny Dacier, uczonej francuskiej, pierwszej tłumaczki Arystofanesa na język ojczysty (1684), która powiada, że czar, jaki rzuciły na nią te Chmury, był tak wielki, iż je przeczytała w oryginale 200 razy! CHMURY OSOBY: * Wykrętowic (Strepsiades), stary kmieć spod Aten * Odrzykoń (Pheidippides), syn Wykrętowica * Ksantias, pachołek Wykrętowica * Sokrates * Uczeń Sokratesa * Rzecznik prawy * Rzecznik nieprawy * PASJAS, lichwiarz ateński * AMYNIAS, lichwiarz ateński * Chajrefont, przyjaciel Sokratesa * Chorus Chmur składający się z 24 śpiewaków-tancerzy tj. choreutów * OSOBY NIEME: Uczniowie Sokratesa, Świadek przyprowadzony przez Pasjasa, Pachołcy Wykrętowica / *Role*: aktor pierwszy, protagonistes, grał Wykrętowica; aktor drugi, deuteragonistes, Sokratesa, Rzecznika Nieprawego i Pasjasa; trzeci, tritagonistes, Odrzykonia, ucznia Sokratesa, Amyniasa; czwarty, tetragonistes, Rzecznika Prawego i krótką rolę Ksantiasa. Nadto nieznaczną rolę Chajrefonta musiał objąć zapewne tritagonista, gdyż był wtedy wolny. / Rzecz dzieje się w Atenach pomiędzy domem Wykrętowica a uczelnią Sokratesa około r. 423 przed Chr. Tłumaczenia dokonałem z greckiego oryginału podług tekstu Teod. Kocka, idąc w niektórych miejscach za Fryd. Blaydesem i J. ran Leeuwenem. PROLOG (1–262) / Scena przedstawia plac publiczny między sąsiednimi domami Sokratesa i Wykrętowica. Namienia już na świtanie, po czym robi się piękny, jasny, poranek. Wnętrze domu Wykrętowica na pierwszym planie otwarte, w głębi widać śpiącego Odrzykonia i pachołka; na progu staje Wykrętowic stary, siwy, ale krzepki jeszcze chłop, ubrany w biały chiton i takąż chlajnę czyli opończę, na nogach sandały: przeciąga się i ziewa, chodząc tu i tam przed domem. Posąg Hermesa z boku. / SCENA I / Wykrętowic, Ksantias, potem Odrzykoń. / WYKRĘTOWIC / Ziewa przeciągle, kilkakrotnie, pozierając na niebo. / Eh-eeeh-aaah! O królu Zeusie / ziewa / czyż noc się nie skończy? / ziewa / Kiedyż oświtnie, kiedy się dzień zacznie? Wżdy kury piały, tak dawno słyszałem… A czeladź chrapie! Nie tak było drzewiej… Sczeźnij, o wojno! Przez cię siła złego, Przez cię nie wolno chamów tknąć ni ręką! / pokazuje na wnętrze domu i widoczne łoże / A ten przezacny młokos, owinięty Pięciu kołdrami, śpi, jak cztery dziewki… I ani myśli wstawać, tylko… grzmoci! Wżdy łeb obwinę i spróbuję chrapnąć. / Otula głowę opończą i usiłuje zasnąć na ławie przed domem. / Ach, spać nie mogę, nędzarz! / po chwili / Jak pchły, żrą mnie Wybryki syna, koszta, owsy, cugi, A on, kędziory bujne utrefiwszy, Konno pojeżdża, dobiera i sprzęga Do maści, nawet śpiąc frymarczy końmi, Gdy ja tu ginę, termin z nowiem idzie I procent rośnie! / Na pachołka — ku sieni / Pachoł, zapal lampę! / Wychodzi zaspany Ksantias z lampką oliwną / Przynieś rachunki, odczytamy sobie, Com komu winien, by choć procent spłacić. / Pachoł podaje zwoje i tabliczki. / Poświeć, zobaczym… / Czyta przy świetle lampki oliwnej, którą trzyma pachołek. / Pasji min dwanaście… / ze złością / Cóż to za Pasja? Pożyczyłem… na co? / przypomina / A… gdym kupował gniadosza. Przebogi! Oby mi pierwej gnidy ślepie zżarły! ODRZYKOŃ / woła przez sen / Filon, nie szachruj; nie lza, jedź swym torem… WYKRĘTOWIC Ten ci to kaduk, co mi łeb ukręca! Śpi a pojeżdża, śpiąc ma szkapy w mózgu… ODRZYKOŃ / przez sen / Ileż ty torów jeździsz na wyścigach? WYKRĘTOWIC Ścigasz ty ojca poprzez mnogie tory!… Więc tyle Pasja: jakież inne dłużki? Amynias żąda trzech min za rydwanik. ODRZYKOŃ / przez sen / Konia mi wytrzeć a potem do stajni! WYKRĘTOWIC / coraz gwałtowniej i głośniej / Już ty mój mieszek do gruntu wytarłeś: Ot, wyrok na mnie, a insi grabieżą Gratów mi grożą! ODRZYKOŃ / zrywa się z łoża, wychodzi na próg i woła z gniewem / Więc jeszcze, mój ojcze, Nie śpisz? Tłuczesz się całą noc, jak zmora?! WYKRĘTOWIC Woźny „Pluskiewka” wygryza mnie z łoża… ODRZYKOŃ Daj mi, narwańcze, zdrzymnąć się choć chwilkę! / wchodzi do wnętrza i rzuca się na łoże. / SCENA II / Wykrętowic i Pachołek. / WYKRĘTOWIC Lulajże, lulaj, lecz wiedz, że te długi Spadną ci na łeb niezadługo… wszystkie. / Milknie i zamyśla się. / / Lampka ciemnieje. / Aza, mnie chłopski żywot wieść najmilej Było: legałem, gdziem chciał, w śmieciach, w brudzie, Ale *w bród* miałem oliwek, pszczół, jagniąt! Aliści żonę wziąłem — bratanicę Megakla, rodu Megaklesów córę… Chłopski syn, wziąłem pannę z miasta; szumną, Dumną, spieszczoną, słowem arcyksiężnę! Owa, po ślubie idziemy w łożnicę: Ja cuchnę wełną, wędzarnią i kisem. Ona wonieje szafranem i mirrą, Lubieżnych pieszczot warg chce i całunków. Pompy, smaczności, Afrodyty kunsztów… / śmieje się jakby na wspomnienie / Hej! Nie powiadam, by też leniem była… Wżdy dziergła; ja jej tę starą opończę Przed oczy kładę, mówiąc przez podobę: Dziergaj, byś wnet nas w biedę nie zadziergła…! / Wśród ostatnich słów lampka gaśnie. / KSANTIAS Oliwy w lampce nie ma ani kropli! WYKRĘTOWIC / gwałtownie / Co za pijaczkę oliwy tyś zażegł? Sam do mnie! Weźmiesz w łeb!! KSANTIAS / podchodząc ze strachem / Jegomość! Za co? WYKRĘTOWIC / bijąc go w kark, mówi dobitnie i powoli / Za to, żeś wsadził za gruby knot w lampę! / Wrzeszcząc Ksantias ucieka — z lampą i tablicami. / Potem nam synek — ten oto, się rodził, Mnie i mej zacnej małżonce: więc zaraz Jęliśmy sądzić się o jego imię. Ona coś zawsze zowie go od konia: Dzierżykoń albo Miłokoń, Konisław, A ja mu dzieję po dziadku Odrzycu. Tak się swarzymy, aż po długim czasie Godzim się wspólnie zwać go Odrzykoniem… Synka na łono wziąwszy, tak pieściła: „Kiedy urośniesz, jak Megakles, jadąc W gród na rydwanie, płaszcz przewiesisz dumnie…” Jam zaś powiadał: „Kiedy z tej uboczy Barany pędząc, jak ociec w kożuchu”… Przebóg, nie słuchał nawet mojej gwary! No — i szkapiarnia zjadła wszytkie dudki! / po chwilce milczenia / Noc dzisiaj całą suszę łeb, jak radzić… Mam ci plan jeden przecudowny, śmiały; Dali się syn doń przekonać — to wygram. Owo go zbudzić trza naprzód: ba, grzecznie: Jakoż go zbudzić najgrzeczniej, najsłodziej? / wchodzi na próg i woła czule / Odrzykoń! Odryś, Odrzykoś! SCENA III / Wykrętowic, Odrzykoń. / ODRZYKOŃ / Piękny efeb, mina butna, włosy w bujnych kędziorach, wąsy i broda zaledwo meszek i pierwszy puch. Okryty krótkim, wełnianym, białym chitonem, na nogach sandały: wychodzi na próg, ziewając. / Cóż, papo? WYKRĘTOWIC Ucałuj ojca, podaj rączkę prawą! ODRZYKOŃ / podaje rękę, mówiąc z niechęcią / Dobrze, coć trzeba? WYKRĘTOWIC Mów, miłujesz ojca? ODRZYKOŃ Tak mi Władykoń Posejdon dopomóż! WYKRĘTOWIC Pfe! Dajże pokój z twoim Władykoniem! Ten ci twój bożek winien całej biedy! Lecz jeśli szczerze, z serca mnie miłujesz, Słuchaj, mój synu! ODRZYKOŃ Dobrze, czego żądasz? WYKRĘTOWIC Porzucisz zaraz swoje złe nałogi. Będziesz się uczył tam, gdzie cię zawiodę. ODRZYKOŃ Rozkazuj, ojcze! WYKRĘTOWIC Posłuchasz? ODRZYKOŃ Posłucham, Przez Dionisa. WYKRĘTOWIC / pokazując na dom Sokratesa / Poźryj ku tej stronie! Czy widzisz ową bramkę i ten dworek? ODRZYKOŃ Widzę; cóż w rzeczy chałupa ta znaczy? WYKRĘTOWIC Mądrych to duchów gniazdo: pomysłownia. Tam żyją męże, co cię przekonają, Że nieb sklepienie jest jakby żużelnik, Co wisi wokół nas… że my węgielki. Oni nauczą, gdy płacisz, każdego, Pobić, słusznieli, czy niesłusznie prawiąc. ODRZYKOŃ Cóż to za jedni? WYKRĘTOWIC Nie pomnę już nazwisk Tych wolnodumców pięknych a szlachetnych. ODRZYKOŃ / z obrzydzeniem, bardzo głośno / Pfe! Znam tych łotrów, paliwody same, Wymoczki, śledzie, bosonogie bractwo, Wśród nich Sokrates, zły duch i Chajrefont! WYKRĘTOWIC / oglądając się trwożnie, zatyka mu usta / Ej — ej — milcz synu, nie mów takich bluźnierstw! Pragnieszli, aby ociec miał chleb w zębach Do nich się garnij, a pluń na koniarstwo! ODRZYKOŃ Na Bakcha, nigdy, choćbyś dawał nawet Leogorasa w zamian bażantarnię! WYKRĘTOWIC / z wielką czułością / Idź, błagam ciebie, najmilejszy, złoty. Idź, ucz się od nich! ODRZYKOŃ / z oburzeniem / Mam się uczyć? Czego? WYKRĘTOWIC Słychać, że mają jakieś dwa wywody: Lepszy, tak ci jest — i jakiś tam gorszy. Ten drugi wywód, jak mówią, choć gorszy, Zwycięża zawsze przez nieprawe środki, Gdy pojmiesz dobrze ten nieprawy wywód, To z długów owych, com winien za ciebie, Ani szeląga nikomu nie płacę. ODRZYKOŃ Nie myślę słuchać! Nie śmiałbym rycerstwu Spojrzeć do oczu z cerą tych wymoczków. WYKRĘTOWIC / wybucha gniewem / Już, na Demetrę, ni ty, ni dyszlowy, Ni ten twój bachmat, u mnie żreć nie będą: Precz żenę wszytkich — precz, na cztery wiatry! ODRZYKOŃ / z emfazą / Wujcio Megakles nie zgodzi się nigdy, Bym żył bez koni. Idę, nie znam ciebie! / odchodzi / SCENA IV / Wykrętowic sam. / WYKRĘTOWIC / Po chwili milczenia, skupiwszy energię / Raz mną rzuciło, lecz nie pogromiło. Z bożą pomocą sam się uczyć będę W tej owo szkole, w tej tu pomysłowni… / zamyśla się / Jakoż ja — w leciech, bez pamięci, gnuśny, Pojmę misternych mów cienkie trzaseczki? Ej, śmiele stuknę! / idzie ku zagrodzie Sokratesa, wali gwałtownie we wrota / Hej! otwórz, młodzieńcze! / Wychodzi blady, rozczochrany, obszargany, bosonogi uczeń. / SCENA V / Przed domem Sokratesa. Wykrętowic i uczeń Sokratesa, pełniący obowiązek odźwiernego. / UCZEŃ Wściekł się! To wali! Któż tam do pioruna!! WYKRĘTOWIC Ja, syn Odrzyców, Wykrętowic, z Kikin. UCZEŃ Gbur jesteś w rzeczy, bo walisz piętami Tak bez systemu we wrota, żeś sprawił, Iżem poronił myśl w łonie poczętą… WYKRĘTOWIC Odpuść mi, jestem z wioszczyny zapadłej. Lecz przebóg, cóżeś za dziwo poronił? UCZEŃ Zakon nie każe mówić, li współuczniom! WYKRĘTOWIC Mów zatem śmiało, toć ja, w mej osobie, Idę na ucznia do tej pomysłowni. UCZEŃ Powiem, lecz to jest tajemnica święta. Właśnie Sokrates spytał Chajrefonta, Ile pchła własnych stóp uskoczyć zdoła, Co jednym susem ze brwi Chajrefonta Skoczyła sobie na mistrza łysinę. WYKRĘTOWIC / z ogromnym zaciekawieniem / I on to zmierzył? UCZEŃ Najdokładniej w świecie. Wosk roztopiwszy, pchłę sprawnie uchwycił I obie łapki zanurzył w płyn lepki. Wosk ostygł: pchła ma damskie, perskie buty. Te zdjął i nimi rozmierzył odległość. WYKRĘTOWIC Królu Dijosie! To ci spryt nad spryty! UCZEŃ Zdziwisz się kiedy poznasz inny pomysł Mistrza! WYKRĘTOWIC No — jakiż? Zaklinam, mów śmiele! UCZEŃ Pytał go kiedyś Chajrefont Sfetejski, Jak myśli o tym: czy ryjkiem gra komar, Czy też muzykę czyni tyłka końcem? WYKRĘTOWIC Cóż mistrz powiedział o komarzym tonie? UCZEŃ Tak rzecz wyłuszczył: komar ma kiszeczkę Wąską. Jelitem cienkim wiatr pomyka, Przemocą party, wprost na dół do tyłka, Który się kończy podwiniętym lejkiem. Więc zadek śpiewa, gdy weń dmuchnie komar. WYKRĘTOWIC / ze zdumieniem / To tak… to zadek u komarów trąbką… O trzykroć szczęsny bądź, badaczu kiszek! Jak snadnie taki wykpi się z procesu, Co na wskróś przeznał jelita komara! UCZEŃ Onegdaj pomysł świetny był postradał Z winy jaszczurki. WYKRĘTOWIC / bardzo zaciekawiony / Jako? Gadaj żywnie! UCZEŃ Gdy badał drogi i zmiany księżyca Z głową zadartą, gębę rozdziawiwszy, Jaszczurka z dachu wprost siknęła do niej. WYKRĘTOWIC / śmieje się do rozpuku / Jaszczurka twoja, sikająca w mistrza, Jest, wiesz, ucieszna! UCZEŃ Wczoraj na wieczerzę Nie było w domu ni kawałka chleba. WYKRĘTOWIC No — czym was karmił, jak się mistrz wychytrzył? UCZEŃ Byli-m w palestrze: tam na stół ofiarny Nasypał piasku, zgiął rożen, by cyrkiel, Wszyscy się gapią: on łap ćwiartkę mięsa! WYKRĘTOWIC O, już Talesa nie uwielbiam wcale! Więc otwórz, puść mnie do tej pomysłowni I zaraz mi tu pokaż Sokratesa! Chce mi się na gwałt, chce, chce… uczyć: puszczaj! / Uczeń otwiera drzwi ostrożnie, lecz w tej chwili wysypuje się cała gromada młodzików obszarpanych, bladych, chudych i brudnych. W głębi dużej sali widać innych uczniów w rozmaitych pozach; tuż obok stoją różne przyrządy naukowe, jak cyrkle, gnomony, tablice geograficzne z metalu, oraz astronomiczne rysunki gwiazd i nieba. Wykrętowic, zobaczywszy tylu obdartusów, woła zdumiony / WYKRĘTOWIC O Heraklesie, a to co za stwory? UCZEŃ Co się tak gapisz, do kogo ich równasz? WYKRĘTOWIC Do jeńców z Pylos, głodomorów Sparty. Przecz patrzą na dół, w ziemię ślepia wbiwszy? UCZEŃ Szukają rzeczy pod ziemią. WYKRĘTOWIC A? cebul Szukają? Chłopcy, nie troszczcie się o to! Znam pole takie, gdzie są duże, ładne. A ci, co robią, co się tak zgarbili? UCZEŃ Erebu mroki przebijają wzrokiem. WYKRĘTOWIC / pokazując na bose pięty uczniów / Czemuż ich zady spoglądają w niebo? UCZEŃ / śmiejąc się / Z własnej fantazji liczą niebios gwiazdy. / do uczniów, którzy się tłoczą z ciekawością do nowo przybyłego. / Wnijdźcie w dom zaraz, bo tu mistrz was spotka! WYKRĘTOWIC Daj im pozostać, chciałbym z nimi chwilkę Pogwarzyć w sprawie, która mnie obchodzi. / Uczniowie odchodzą i nikną w głębi budynku. / UCZEŃ Lecz im nie wolno na świeżym powietrzu, Ani na dworze długo baraszkować. WYKRĘTOWIC Więc gorze nam, gorze! / Rozchylają się w głębi uczelni opony: widać w górze, u samego stropu, Sokratesa siedzącego w ogromnym koszu, wiszącym na linie. Teraz spostrzega go Wykrętowic. / WYKRĘTOWIC A tam ki kaduk? Któż tam buja w koszu? UCZEŃ *On* jest. WYKRĘTOWIC Któż ten *on*? UCZEŃ Sokrates. WYKRĘTOWIC / z adoracją / Sokrates!? / Sokrates nie słyszy wołającego, przeto chłop zwraca się do ucznia. / Nuże, wołaj go, wołaj wielkim głosem! UCZEŃ / udając ogromnie zajętego / Sam go zawołaj; nie mam chwilki czasu! / wybiega pędem. / SCENA VI / Wykrętowic, Sokrates. / WYKRĘTOWIC / woła coraz głośniej / Mości Sokrates, mości Sokratesku! / Sokrates, zawieszony w powietrzu, opuszcza się z wolna i, nie dotykając sceny, mówi z kosza. / SOKRATES Po cóż mnie wzywasz, ty marna istoto? WYKRĘTOWIC Racz mnie nasamprzód objaśnić, co robisz? SOKRATES W eterach bujam, słońce w myślach ważę. WYKRĘTOWIC Więc z góry patrzysz na bogów, jak z grzędy Kogut na kury? SOKRATES Nie mógłbym inaczej Nadziemskich tajni przeniknąć do głębi: Muszę zawiesić jaźń, aby um wiotki Zmieszał się z równie powiewnym eterem, Kto z ziemi, z dołu, bada górne zjawy, Nic nie wykryje. Ziemia bowiem ciągnie Swą siłą k'sobie mdłe opary umu; Tak ciągnie z ziemi opary rzeżucha. WYKRĘTOWIC / do siebie / Jako? Um ciągnie parę do rzeżuchy?! / do Sokratesa / Mój Sokratesku, zleź ty z kosza do mnie, Byś mnie nauczył tego, po com przybył. / Sokrates wychodzi z kosza, który podciąga jeden z uczniów w górę. Postać jego gruba, jakby „od topora”, głowa potężna, kark krótki, gruby, oczy wypukłe, groźne, chiton brudny, boso. Majestatycznym krokiem zbliża się ku ławie i zasiada, podczas gdy Wykrętowic stoi z uszanowaniem. / SOKRATES Za czym przybyłeś? WYKRĘTOWIC / wznosząc doń ręce błagalnie / Naucz ty mnie gadać, Albowiem lichwa i te psy, lichwiarze, Drą, żrą, roznoszą mnie żywcem i grabią! SOKRATES Jakże się stało, żeś tak zabrnął w długi? WYKRĘTOWIC Choroba końska, nosacizna żre mnie: Wżdy wyucz ty mnie swojej drugiej mowy, Tego wywodu, co nic nie oddaje… A ja ci, klnę się na bogi, zapłacę! SOKRATES Na jakie bogi klniesz się? *Tej monety* *Boskiej* my wcale nie uznajem. WYKRĘTOWIC Tylko Żelazną? Klniesz się, jako Bizantyńcy, Na żeleziaki? SOKRATES Nie rozumiesz tego. A czy chcesz poznać li prawdę o bogach? WYKRĘTOWIC Jużci, na Zeusa. SOKRATES Chcesz, by *moje* Bóstwa, Chmury, gadały z tubą? WYKRĘTOWIC Z całej duszy! SOKRATES Siadaj tu zatem na święty trój… tapczan! WYKRĘTOWIC Już siedzę. / Natychmiast siada na tapczanie: w tej chwili przybiega kilku uczniów, niosących przybory potrzebne do rytuału, jako to: wieńce, mąkę w koszyczku, kadzielnicę i żużelnik z ogniem. Wprawnie pomagają mistrzowi w ceremonii. / SOKRATES / z kapłańską powagą wkłada sobie wieniec mirtowy na głowę, a drugi podają chłopu. / Ten zaś wieniec włóż na skronie. WYKRĘTOWIC / z trwogą / Po cóż to? Gwałtu! Chciałbyś mnie, Sokracie, W ofierze bogom rznąć, jak Atamanta? SOKRATES Nie. Obrzęd jednak od wtajemniczanych Wymaga tego. WYKRĘTOWIC / wkłada wieniec na głowę z pomocą chłopaków / Cóż ja zyskam na tym? SOKRATES Będziesz frant gębą, będziesz mełł, jak pytel: — Ani truń teraz! / Sypie na głowę chłopa mąkę i sól z koszyczka. / WYKRĘTOWIC / zasłaniając się rękami przez zbyt grubymi kawałkami soli / Przebóg! Nie zełgałeś; Wżdy łeb mój zbity zacznie wnet siać mąką! PARODOS (WEJŚCIE CHÓRU) (263–477) SCENA VII / Ci sami. / SOKRATES Pokornie, starcze, umilknij I słuchaj duchem modlitwy: / rzuca uroczyście kadzidło na ołtarz i kadzielnicę, wznosi dłonie w modlącej posturze i mówi z emfazą / Władyko, Wietrze bezkreśny, Co dzierżysz ziemię w zawiesi, Eterze jasny, wy Chmury, Boginie łun i piorunów. Wstań, Trójca włastów — i jaw się! Nad głową ucznia zawiśnij! / Horyzont ciemnieje, słychać dalekie grzmoty. / WYKRĘTOWIC / z okrutnym strachem, dzwoniąc zębami, naciąga płaszcz na głowę / Nie teraz, jeszcze nie teraz, Aż ściągnę kaptur, bo zmoknę. Żem ja też z domu wychodząc, Zapomniał czapy — psiajucha! SOKRATES / kończąc modlitwę uroczystym tonem / Bywajcie, Chmury prześwięte! Wyznawcy temu się jawcie, Czy na Olimpu turnicach, Zawianych śniegiem, siedzicie, Czy w Okeana gdzieś sadach Rej święty Nimf spowijacie, Czy wodę z Nilu limanów Konwiami ssiecie złotymi, Czy Staw Meocki tulicie, Czy łeb śnieżystą Mimanta, Głos słyszcie, przyjmcie ofiarę I obrzędowi folgujcie! SCENA VIII / Ci sami i Chorus chmur. / / Z prawej strony od widzów widać krajobraz, zamknięty lesistym stokiem Parnetu. Nad nim ukazuje się ogromny obłok, z którego wśród grzmotu, piorunów i błyskawic dochodzi potężna melodia chóru, jeszcze niewidzialnego: akompaniament fletów i klarnetów. / CHÓR / Strofa (275–290) / Chmury, wieczności pławaczki! Naszą rosistą i lotną urodę jawiące, Lećmy z prałona rodzica naszego, hej Okeanosa Gromko hucznego, na lasem włochate Szczyty pagórów ateńskich! Lećmy oglądać opoki widoczne z daleka, Błogosławiony ten wyraj rodzajny, Dźwięczne siklawy przeświętych strumieni, Morze zwełnione i porykujące! Właśnie też nieutrudzona źrenica Eteru Blaski promienne zażegła, Przeto strzepnąwszy deszczowe powłoki Z naszych niemrących postaci, puszczajmy Oko daleko po ziemskim okręgu! SOKRATES / patrząc w stronę, skąd pieśń idzie / O Chmury arcyczcigodne, Znać głos mój doszedł was skoro! / do Wykrętowica / Słyszałeś śpiewy i grzmoty. Huczące społem z ust boskich? WYKRĘTOWIC / przerażony zwraca się również ku śpiewającym / Choć kornie czczę was, o bóstwa, Na grzmoty wasze niestety Odwtórzyć muszę ze strachu, Tak srodze dzwonię zębami: Zakon zakonem — to prawda, Popuszczam jednak — to druga. SOKRATES Figliki porzuć i nie czyń, Jak czynią błazny w komediach, Lecz zmilknij zbożnie i słuchaj! Rój boskich pieśni już wzlata; CHÓR / jeszcze niewidzialny, lecz bliżej / / Antystrofa (299–313) / Deszczów piastunki, dziewice! Lećmy pozierać na ziemię słoneczną Pallady, Lećmy w krainę przekraśną Kekropa urodnych młodzieńców, Kędy tajemnych obrzędów zakony, Kędy się chrama zaklęte Wrota rozwodzą dla wiernych Li w święto nad święta, Kędy niebianom w ofierze stawiają Szczytne świątynie i złote posągi, Kędy orszaki pobożnych zielenią Wieńczą ołtarze w kolejnych miesiącach, Świątko po święcie godując —! Wiosna zaczyna tam hołdem dla Bakcha, Plęśba i gędźba weselem ponosi, Kiedy się fletów melodie rozjęczą! WYKRĘTOWIC Zaklinam ciebie na Zeusa. Mów, kto są owe majaki, Co ronią pieśni tak wdzięczne, Czy jakie cne heroiny? SOKRATES Ależ to chmury niebieskie, Wszechmocne bóstwa cyganów, Które nam dają sąd trafny, Wymowę, umysł przytomny, Prawdopozorność i kruczki, Dowcip i powab ułudny. WYKRĘTOWIC Toć moja duszka słuchała, Że aż jej rosły skrzydełka, Rada by słówka gryźć zaraz, Rozprawiać ściśle o dymie, I zdańkiem dzióbać po zdaniu I palić dowód na dowód. Ano raz chciałbym je widzieć Naprawdę, jeśli to można. SOKRATES Spojrzyj tu w górę na Parnet Widać je bowiem, jak suną W milczeniu. WYKRĘTOWIC / patrzy na wszystkie strony / Gdzież są, nie widzę? SOKRATES / pokazuje mu ręką / Zstępują w mnogim zastępie Żlebem Parnetu, przez gaje, Na przełaj. WYKRĘTOWIC / wykręca się na wsze strony / Cóż to olsnąłem, Że nic nie widzę? SOKRATES Patrz ku drzwiom! WYKRĘTOWIC Nareszcie! Niby coś widzę! SCENA IX / Ci sami i Chór. / / Na orchestrę wkracza orszak Chmur tj. 24 dziewic, ubranych w białe, powiewne, szaty, trzymających w ręku długie, przeźrocze zasłony, które przy tańcu wirują dokoła nich rytmicznie. Na głowach mają zielone wieńce. Obie przodownice czyli Arcychmury mają wieńce większe i berła w rękach. / SOKRATES Jeśliś ich teraz nie dojrzał, Masz, bratku, kurzą ślepotę. WYKRĘTOWIC A może. / ujrzał i woła z admiracją / O przenajświętsze! Aliści pełno ich wszędzie. SOKRATES Wiedziałeś, że to boginie, Czy nie wierzyłeś w ich boskość? WYKRĘTOWIC Gdzież tam! Myślałem, że chmury To rosa, dymy i para. SOKRATES Kłamstwo, na Zeusa to bóstwa, Co żywią lud myślicieli, Jako doktorków i wróżów, Gogów pierścienio-pazurnych, Pieśni choralnej rakarzy, Budowy świata naprawców, Lecz darmozjadów, cyganów Tuczą, bo wierszem im kadzą. WYKRĘTOWIC / puka palcem w czoło / Oni to kują te bzdury: „Chmur mokrych orkan piorunny, Stułebna trąba Tryfona, Grzywacza; gwizdów huragan, Mgliste otocze, roztęcze, Otęcze chmurne i ćmawe, Chmurno zamgliste osmędy…” Hej, pili za to i żarli Minogi, tłuste łososie, Kwiczoły i udka kuropatw! SOKRATES Z łaski tych bogiń — i *słusznie*. WYKRĘTOWIC Wżdy powiedz, co im się stało, Jeśli to chmury naprawdę, Że postać wzięły białych głów? Prawdziwa chmura nie taka. SOKRATES Więc jaka, opisz jej kształty? WYKRĘTOWIC Nie wiem dokładnie, na przykład… Do pierzyn lecą podobne, Nigdy zaś, przebóg, do kobiet: Te mają nosy jak trąby. SOKRATES A teraz zadam pytanie. WYKRĘTOWIC Mów żwawo, o co ci chodzi! SOKRATES Czyś widział kiedy na niebie Chmurę o kształtach Kentaura, Pantery, byka lub wilka? WYKRĘTOWIC Na Zeusa, prawda; mów dalej! SOKRATES Czym zechcą, stają się zaraz. Gdy ujrzą gdzie perukarza, Strojnisia, chłopiąt lubowcę, Jakim jest syn Ksenofanta, Drwiąc z szału durnia takiego, Ukażą zady Kentaurów. WYKRĘTOWIC Cóż gdy zobaczą złodzieja Groszy publicznych, Symona? SOKRATES By zdradzić łotra charakter, W wilki przedziergną się zaraz. WYKRĘTOWIC Dlatego, kiedy ujrzały, Jak puklerz prasnął Kleonim Tchórza nad tchórze piętnując, Wczoraj sarnami się stały. SOKRATES Dzisiaj zaś, widząc Klejstena — Rozumiesz — wzięły kształt dziewek. WYKRĘTOWIC / do chóru / Witajcie ninie, o Panny, Jako dla innych łask pełne, Mnie takoż w głos niebosiężny Piejcie, Wszech światów Królowe! CHOROS CHMUR / na tle fletów / ARCYCHMURA PIERWSZA / do Wykrętowica / Bądź pozdrowion, łowco wiedzy, Siwy dziadu przedwiekowy! ARCYCHMURA DRUGA / do Sokratesa / Ty zaś, gładkich słów proroku, Mów! Słuchamy twej wymowy. CHMURA A Słuchać mędrków ani chcemy, Bujających tych po niebie: CHMURA B Krom Prodyka dla mądrości Jego wielkiej… ARCYCHMURA PIERWSZA / przerywając / Kromia ciebie, Co jak paw ulicą kroczysz, Hardym okiem patrzysz z góry: ARCYCHMURA DRUGA I choć marzną bose pięty, Ku nam czoło ślesz w lazury! WYKRĘTOWIC Ziemio matko! Co za głosy, Święte, cudne, niepowszednie! SOKRATES Boć jedyne to boginie, Arcybóstwa: reszta brednie! WYKRĘTOWIC / oburzony / Jako? Na tę świętą ziemię, Olimpijski Zeus — to nie bóg? SOKRATES Zeus? A jaki? Cóż ty breszysz? Zeusa nie ma. WYKRĘTOWIC / ze zdumieniem / Co powiadasz? Któż więc deszcze, kto posyła? Wyjaśnij mi to przed wszytkim! SOKRATES Właśnie Chmury. Przed twe oczy Dam dowody na to jawne: Mów, czyś widział, by deszcz padał Gdzie bez chmury, kiedykolwiek? Tożby lało i w pogody, Kiedy chmury za granicą! WYKRĘTOWIC Na Apolla! Jak łopatą Wsadziłeś mi w łeb tę mądrość, A ja pierwej rozumiałem, Że Zeus moczy, jak przez sito. Ale któż tak łupie grzmotem, Że aż drgają podkolanka? SOKRATES Chmury grzmią tak, gdy się toczą. WYKRĘTOWIC Jak, dlaczego, mów, ty śmiałku? SOKRATES Kiedy woda je przepełni, Muszą z miejsca swego ruszyć, A gdy zwisną ponad sobą, Samą siłą swej ciężkości Jedne waląc się na drugie, Łamią się i łoskot ronią. WYKRĘTOWIC Ktoż więc zmusza je do ruchu, Kto, powiadaj, czyż to nie Zeus? SOKRATES Nie on, ale wir powietrzny. WYKRĘTOWIC Wir? Ten — mówisz? Nie wiedziałem, Że kopyta Zeus wyciągnął, A za niego Wir jest królem. Ale mimo to nic a nic Nie pouczasz mnie, skąd grzmoty. SOKRATES Czyś nie słyszał, gdym wykładał, Jak brzemienne wodą chmury, Jedne waląc się na drugie, Łoskot czynią, zagęszczone? WYKRĘTOWIC Mam ci wierzyć bez dowodów? SOKRATES Więc na tobie udowodnię: Kiedy w Świątki Panateńskie Żurem napchasz się po grdykę, Czyć nie jeździ po żywocie, Nagle czyż nie huknie z niego? WYKRĘTOWIC Na Apolla! Toć na wnątrzu Strasznie burczy mi i kruczy: Takie hań wyrabia gwałty Żur mizerny, nikiej grzmoty; Zrazu cicho: purli, purli, Potem głośniej: purpur, purpur: A gdy kucnę na usiadkę, Grzmi jak piorun: pappaks, pappaks! SOKRATES Patrz! Z tyciusiej, ot, brzuszyny Co za hejnał wypierdziałeś! A dech wiatrów, niezmierzony, Ten by nie miał czynić grzmotów? WYKRĘTOWIC Więc już nawet mówią ludzie: „Zagrzmiał”, gdy kto puści dołem. Ale skąd się piorun niesie, Ogniem zionąc? To wytłumacz! Piorun, który jednych spali, Drugich zgłuszy i osmali? Ja bo wierzę: Zeus nim razi Tych, co krzywo przysięgają! SOKRATES Och ty głupcze, ty stańczyku, Ty przedpotopowy baju! Gdyby raził krzywokleńce, Czyżby nie był Symon ubit I Kleonim i Teoros? Toż to krzywokleńcze głowy! On zaś własne razi chramy, Sunion razi, Aten przyląd, Oraz dęby święte! Za co? Przedsię krzywo dąb nie przysiągł! WYKRĘTOWIC Nie wiem. Jednak prawisz mądrze. Czymże jest więc piorun Zeusa? SOKRATES Kiedy skwarny wiatr zawieje I wciśnie się w łono chmury, Jako pęcherz ją nadyma; Wnet w następstwie praw przyrody Starga obwłok i wypada Pod ciśnienia siłą straszną, Zapalając się sam z siebie, Pośród tarcia, pośród zgrzytu. WYKRĘTOWIC Doświadczyłem, przebóg, tego Sam na sobie, tak przypadkiem: Dla krewniaków w świątko Zeusa Kiszkę smażąc, zapomniałem Naciąć szelmy. Gdy się wzdęła, Rozpuczyło ją i nagle W same ślepia mi siurnęła, Wrzącym łojem parząc gębę! CHÓR ARCYCHMURA I Zapragnąłeś od nas chłopie, Na gwałt wiedzy wielkiej ceny; ARCYCHMURA II Toż cię będą zwać szczęśliwym Ateńczycy i Helleny, Jeśli pamięć masz i pomysł. Jeśli duch twój nie zna znoju… CHMURA A / przerywając na wyścigi jedna drugiej / Jeśli ciało nie omdleje, Ni w pochodzie, ni w postoju, CHMURA B Jeśli mrozy krzepko znosisz, Nie obzierasz się za miską, CHMURA C Winem gardzisz i hulanką… CHMURA D Odsię żeniesz żądzę niską.. ARCYCHMURA I A mądrości ten cel kładziesz, W jaki praktyk winien mierzyć: W sądach i na sejmach wygrać I językiem pobój szerzyć! WYKRĘTOWIC Oto, czy duch mam jak rzemień, Na bezsenne troski twardy, Czy mój brzuch się umie kurczyć I pożywić byle bulwą, Fraszka o to: strzyma cielsko, Gdybyś nawet kuł w nie młotem… SOKRATES Jeszcze jedno: w cudze bogi Nie masz wierzyć, kromia w nasze, Chaos, Chmury, oraz Język, W trójcę bożą tę, jedyną! WYKRĘTOWIC / zahukany, z rezygnacją / Toć już innych nie pozdrowię, Choćbym spotkał gdzie w ulicy, Nie dam żertwy, ani wina, Ani im zakadzę mirrą! ARCYCHMURA I Śmiało wyjaw twe życzenia: Sprawim, być się wszystko wiodło, Póki będziesz nas czcił, wielbił, Póki praktyk chęć — twe godło! WYKRĘTOWIC Panny możne, jedną dajcie Rzecz maleńką: by w gadaniu Każdy Hellen o sto stajań Za mną został, het, het, w tyle! ARCYCHMURA II Stanie się to z łaski naszej: Na wiek wieków, od tej chwili — Więcej walnych wniosków w gminie Nikt nad ciebie nie przesili! WYKRĘTOWIC Jechał je sęk… walne wnioski; Dyć nie oto was tu proszę: Chcę wykręcić się spod prawa, Z lichwy wymknąć się pazdurów! ARCYCHMURA I Gdy niewielkich pragniesz rzeczy, Spełni się twe rozkazanie: Ninie naszym tu Świątnikom Daj się, służ im, co sił stanie! WYKRĘTOWIC Wierzę wam i tak trza zrobić, Bo mnie nędzi dola sroga I ogiery, te rasowe, I ta żonka, strasznie droga! / śpiewa: / Więc wam daję duszę, ciało; Róbcie teraz, wydziwiajcie, Co się będzie podobało! Bijcie, głódźcie, pić nie dajcie, Drzyjcie pasy, na mróz w budzie Zawrzyjcie mnie!… Bych ze saka Lichwy umknął, byle ludzie Bali się mnie, jak junaka, Śmiałka, zbója, kpa, urwisza, Pieniacza, psa, lisa, łgarza, Wygi, gada, gza, okpisza, Hycla, kręta, łotra, wszarza I piernikarza! Choćby mi tak powiedał do oczu świat cały, Niechaj mi robią, co chcą, niechaj drą w kawały, Klnę się Demetrą: Niech mnie już i posieką i na kiszkę zetrą I zżrą mędrały! CHÓR Jakiż to w nim duch ogromny, Na wsze gotów i przytomny! Słysz więc, że niebosiężną okryjesz się chwałą Wśród ludzi, kiedy pojmiesz tę naukę całą! WYKRĘTOWIC Cóż zyskam? CHÓR Po wiek wieków, łaskami naszemi Darzon, zyskasz raj szczęścia śród ludzi na ziemi! WYKRĘTOWIC Czy ujźrą to me oczy naprawdę? CHÓR Tak będzie. Podwoje twego domu wielki tłum obsiędzie, Aby z tobą obcować i wejść w rozgowory: Będziesz im pisał pozwy, skargi i wiódł spory Za tysiące dukatów, twego sprytu godne! ARCYCHMURA I / do Sokratesa / Bierz się więc do tego starca, Wstępne pocznij nauczanie, Umysł dobrze mu pomieszaj, Potem pytaj go o zdanie! SCENA X / Ci sami. Chmury rozsiadają się na scenie w dwu grupach i słuchają. / SOKRATES Nuże, sam opisz charakter swej duszy, Abym, poznawszy, jaką jest, mógł zażyć Mej mechaniki szkolnej nowych metod! WYKRĘTOWIC Co? Mechaniki? Chcesz machiną walić? SOKRATES Gdzież znowu! Zadam kilka krótkich pytań. Jaką masz pamięć? WYKRĘTOWIC Dwojaką, na Zeusa! Jedna wyborna, gdy mnie co kto winien, Druga wręcz marna, kiedym ja sam winien. SOKRATES Czy masz z natury łatwość, zręczność, w mowie? WYKRĘTOWIC W mowie zręczności nie mam, za to w łapie. SOKRATES Jakże więc będzie z nauką? WYKRĘTOWIC Wybornie. SOKRATES Więc gdy ci rzucę jaki pomysł mądry Z nadziemskiej wiedzy, w lot czy pojmiesz, schwycisz? WYKRĘTOWIC Co? Jak pies muchy, tak mam łowić mądrość? SOKRATES / do siebie / Człowiek ten gbur jest, przy tym dzikus, barbar. / do Wykrętowica groźnie / Boję się, starcze, czy tu bat pomoże… Spróbujmy. Jeśli cię biją, co czynisz? WYKRĘTOWIC Niech biją… czekam, za czas wzywam świadki, A zasie za czas mały skargę wnoszę. SOKRATES Wejdź w dom, zrzuć burkę! WYKRĘTOWIC Czylim w czym przeskrobał? SOKRATES Nie. Lecz w uczelnię wchodzi się bez płaszcza. WYKRĘTOWIC Przeć tam nie idę szukać, co mi skradli. SOKRATES Nie pleć, lecz zrzucaj! / Przy tych słowach zdziera z niego gwałtownie chlajnę. / / Wykrętowic zrzuca na rozkazujący mistrza giest sandały. W tej chwili wybiega z pomiędzy uczniów i porywa rzeczy Chajrefont. / WYKRĘTOWIC Powiedz mnie to jeszcze: Gdy się przyłożę setnie do nauki, Do kogo z uczniów stanę się podobien? SOKRATES Do Chajrefonta, jak dwie krople wody. WYKRĘTOWIC A niech cię jasne!!!… Taki zdechlak będę! SOKRATES Przestań już bredzić, na koniec raz chodź już! No prędzej; za mną! WYKRĘTOWIC Dajże ty mi w rękę Placuszek z miodem; tak się bowiem stracham, Jakbym lazł w czeluść wróża Trofoniosa. SOKRATES Jazda! Cóżeś tak ugrzązł przy tych dźwierzach? / Wpycha Wykrętowica do pomysłowni. Uczniowie zabierają koszyk, kadzielnicę i żużelnik, wchodzą do pomysłowni i zamykają drzwi. Na scenie pozostaje tylko chór, który zwraca się uroczystym pochodem w kilku szeregach do widzów. / PARABASIS CHORI (ZWROT DO WIDZÓW) 510–626 / Kommation, śpiew chóralny. / CHÓR Dalejże śmiało naprzód z radosną odwagą, Mężny człowieku! Niechaj cię wiedzie szczęście, iże z tą powagą Późnego wieku Imasz się spraw młodzieńczych, barwami młodości Starca niedolę Krasząc: mądrości Ucząc się w szkole! POETA Widzowie, do was ja teraz Prawdy słowami przemówię Otwarcie, prze Dyjonysa, Bożyca, co mnie hodował! Obym zwycięstwo tak zyskał, Obym tak przez was był uznan, Jak was uważam za widzów I sędziów sztuki wytwornych, Jak wierzę, iż ta komedia Jest pośród moich najlepsza I najprzedniejsza. Dlatego Jam się pokusił powtórnie Rzecz tę zastawić przed wami, Wszak pracy misternej to dzieło. A jednak owym tam błaznom Dank przysądzono przede mną: Jam był niegodzien! Że na to Wyście zwolili, o znawcy! Wprost wam przyganiam do oczu Ja, co me trudy wam niosę! Mimo to nigdy, z mej woli, Nie rzucę was, sędzie wytworni! Od chwili bowiem, gdy ludzie, Co poją serca prawością, Poklaski dali tu memu: Skromnemu przeciw Porubcy, — Wtedym był jeszcze wżdy dziewką, Nijakoż było mi rodzić; Toć podrzuciłem to dziecię; Ktoś inny podjął miłościw, Wyście zaś dali opiekę I wychowali dostojnie! — — Odtąd porękę mam świętą, Że sąd wasz trafny, bezstronny. Teraz więc sztuka ta moja, Jakoby owa Elektra, Przyszła tu patrząc, czy najdzie Znawców tak samo życzliwych: Jeśli ich ujrzy wśród widzów, To pozna brata po włosach! Patrzcie zaś, jako jest skromna Z urody: wszak nie przyszyła Wisielca o łbie czerwonym, Wałka ze skóry, by śmieszyć Gawiedź uliczną i młodzież! Wszakże nie szydzi z łysego, Ni wodzi tańce błazeńskie. Ni żaden stary dziadyga, Gdy wiersz wygłasza, nie bije Palicą po łbie nikogo Z aktorów, aby tą sztuczką Zasłonić nicość dowcipu. Nie skaczą w niej z pochodniami, Nie wrzeszczą: oj, dadada! W siebie i własną poezję Dufna — stanęła przed wami! Acz jestem takim poetą, Kędziorów jednak nie trefię, Nie oszukuję was, dając To samo dwakroć lub trzykroć, Lecz zawsze nowe idee Wprowadzam pełne pomysłów, Nic nie podobne do siebie, Odrębne, zawsze dowcipne. Jam to Kleona, gdy panem Był bezgranicznym, w brzuch kopnął; Nie byłem jednak tak czelnym, By deptać powalonego. Lecz tamci, kiedy raz jeden Hyperbol kozła wywinął, Już po nicponiu wciąż jeżdżą. Ba — matkę jego kalają! Oto nasamprzód Eupolis Dał Marikasa na scenie, Rycerzy moich małpując, W sposób szelmowski, sam szelma; Babsko pijane mu przydał Dla sprośnych tanów: ten pomysł Dawno już Frynich wprowadził, Smok potem babę pożera. Następnie na Hyperbola Hermippos napadł ze sceny, A teraz wszyscy już inni Nań ujadają gromadą, Każdy zaś musi tam wsadzić Mą o węgorzach przypowieść. Kto się więc śmieje z tych błazeństw, Tego ma sztuka zawiedzie, Lecz jeśli szczerze was cieszą Pomysły moje i duch mój, Dacie tym dowód na przyszłość, Na zawsze — żeście rozsądni! CHÓR / Strofa (Śpiew) / Niebem władnący bogów bóg, Zeusie gospodnie znijdź w ten próg, Ciebie pierwszego zwę w mój chór! I ciebie, o mocarny trozębu piastunie, Ziem i fal słonych groźny opiekunie, Wzywam w chór! I ciebie, o chodzący w sławie ojcze mój, Eterze święty, Co wszystkim nam zesyłasz życiodajny zdrój. Wzywam w chór! I ciebie, rumaków słonecznych właście, Co w ognia promieniach Trzymasz niebios i ziem przepaście, Wielki w bożych i w ludzkich wielki pokoleniach, Wzywam w chór! EPIRRHEMA (POBUDKA) ARCYCHMURA PIERWSZA O słuchacze cni, wytworni, Raczcie skłonić ku nam uszy, Wżdy o nasze ciężkie krzywdy Żalim się przed wami z duszy. Acz najwięcej z wszystkich bogów Miastu temu dobra dajem, Palnych ani płynnych ofiar My, jedyne, nie dostajem. My, co was, jak oczka, strzeżem! Bo gdy wojnę — na agorze Ot — tak z bzika — uchwalacie, Grzmimy, lejem w tejże porze. Owa, gdyście bogów wroga, Paflagona, łupiskórę, Wojewodą obierali, Brwi zmarszczywszy — złe, ponure, Zaczęłyśmy jawić wróżbę: W blaskach ryczał grom po gromie. Miesiąc zboczył ze swych torów, Nawet słońce swoje płomię Przydusiło, zaraz w siebie Knot wciągnąwszy, i orzekło, Że nie świeci, jeśli Kleon — Wódz — i zaćmą się oblekło! Wyście go i tak wybrali…! Mądrzy mówią, że w tym grodzie Rej bezgłowie cięgiem wiedzie, Lecz bogowie w miłej zgodzie Błędy i przecherstwa wasze Pchną na gładsze tory snadnie; Aby się i dziś powiodło, Taka rada od nas padnie: Gdyby tak Kleona kruka Na kradzieży schwycić; gdyby Dopaść nawet na łapówce I zagłobić mu kark w dyby — To znów, jako w dawne czasy, Choćbyście co pobroili, Łaska bogów szczęścia szalę Ku nam zwróci i przechyli. CHÓR / Antystrofa (Odśpiew) / Febie mój, który dzierżysz łuk, Kintu, podniebnej skały, róg, Książę Delijski, rzuć — zejdź w chór! I ty, szczęsna bogini, co złotą świątnicę Rządzisz w Efezie, gdzieć Lidów dziewice Dają cześć! I ty, o boska ksieni nasza, przybądź w lud, Pallas Ateno! O pawęży strażniczko, ty, co dzierżysz gród, Aten gród! Ty Bakchu, bożycu, książę parnaski, Co łuną smolaków Pośród Bakchantek siejesz blaski, Wodząc delfickie pląsy przeświętych orszaków, Przybądź w chór! ANTEPIRRHEMA (OD-ZEW) ARCYCHMURA DRUGA Kiedyśmy się w drogę ku wam Tutaj właśnie puszczać miały, Księżyc spotkał nas w przestworach, Dając do was odkaz mały: „Ateńczyków mi pozdrówcie I Związkowych” — tak powiada — „Lecz niech wiedzą, że się wściekam, Bo dojedli mi nie lada, Acz ich wszystkich nie słowami, Ale czynem wspieram godnie, Każdy bowiem mniej o drachmę, Już co miesiąc na pochodnie Daje tak, że idąc wieczór Na swą czeladź woła: »Dzieci, Nie kupować mi pochodni, Wżdy miesiączek cudnie świeci«” — Wypominał inne łaski, Lecz wy nawet dni się jego Nie trzymacie po dawnemu, Nieład wnosząc do wszystkiego. Mówił, że mu każdym razem Grożą bogi już obuszkiem, Kiedy minie ich biesiada I w dom idą z pustym brzuszkiem, Rozminąwszy się ze świątkiem Wedle kalendarza daty, Bo po sądach się włóczycie, Gdy im trzeba bić obiaty! A tymczasem, gdy my, bóstwa, Posty suszym w pewne doby, Sarpedona czy Memnona Opłakując dni żałoby, U was kielich i śmiech dzwoni! Za to, na ten rok mianowan Arcyksiędzem wasz Hiperbol, Został z wieńca obrabowan Przez nas, bogów! Niechże sobie Zapamięta ten niecnota, Jak to trzeba po księżycu Naprawować dni żywota! SCENA XI / Sokrates, Wykrętowic, Chór. / SOKRATES / wychodząc z uczelni / Klnę się na Oddech, na Chaos, na Wiatry, Że nie widziałem tak dzikiego chama, Takiej ciemięgi, tumana i gapia, Co, nim się kilku drobiazgów wyuczył, Już ich zapomniał! Jednakże spróbuję Wezwać go na dwór, tu — na światło dzienne. / bardzo głośno, zwrócony do uczelni / Hej! Wykrętowic! Sam tu, wynieś łoże! WYKRĘTOWIC / odpowiadając z wnętrza / Cóż kiedy pluskwy ruszyć go nie dają! / Wykrętowic boso, tylko w chitonie, wynosi powoli i niezgrabnie tapczan, nakryty baranicą. / SOKRATES Żwawo! Kładź tutaj! Teraz czuj duch! WYKRĘTOWIC Baczę. SOKRATES Powiadaj, czego najpierw chcesz się uczyć Z przedmiotów, których nie znasz jeszcze: rzeknij, Czy chcesz o miarach, taktach, czy imionach? WYKRĘTOWIC / z werwą / O miarach, jużci. Co dopiero bowiem Orznął mnie mączarz o dwie kwarcie mąki. SOKRATES / zniecierpliwiony / Nie to! Lecz którą z miar za najpiękniejszą Mniemasz: potrójną czy poczwórną miarę? WYKRĘTOWIC Ostatnią, bo też nie ma jako garniec. SOKRATES Człowieku, bredzisz! WYKRĘTOWIC Tak? Załóż się ze mną, Że cztery kwarty mieści cały garniec! SOKRATES Niechże cię…! Jesteś dzik i tępa głowa. Lecz może snadniej pojmiesz coś o taktach? WYKRĘTOWIC Cóż to? Czy z taktów wypiecze się placek? SOKRATES Więc przede wszystkim już w obejściu z ludźmi Będziesz wytworny, umiejąc rozróżnić Każdy takt, czy to wojenny, czy daktyl… WYKRĘTOWIC / przerywając, ze zdziwieniem / Daktyl? SOKRATES Tak, przebóg. WYKRĘTOWIC Przeć go znam. SOKRATES Więc opisz! WYKRĘTOWIC Po co? Wszak jadłem… no daktyl, jak daktyl. / Sokrates zaprzecza głową; wtedy pokazuje mu tak zwaną „figę”. / Gdym był chłopięciem, to brano za daktyl. SOKRATES / z obrzydzeniem / Jesteś cham, tuman! WYKRĘTOWIC / w pasji / A tyś co? Dziad, żebrak! Tych bredni nie chcę się uczyć. SOKRATES Więc czegóż? WYKRĘTOWIC Jednej, jedynej rzeczy, kręcić prawem! SOKRATES Wpierw musisz innych rzeczy się nauczyć. Któreż z czwórnogich męskie są z prawidła? WYKRĘTOWIC Dyć wiem, co męskie; jeszczem nie ogłupiał. Byk, cap i baran, pies, kogut i gawron. SOKRATES / ironicznie. / A ślicznie, cudnie! Samicę też nazwiesz Pewnie gawronem, tak samo, jak samca? WYKRĘTOWIC Jakoż to, jak to? SOKRATES No — gawron i gawron. WYKRĘTOWIC Tak, prawda, przebóg! Jako mam zaś mówić? SOKRATES „Gawron” na samca, na samkę „gawronka”. WYKRĘTOWIC Gawronka? / uradowany / Dobrze, pięknie, klnę się Wiatrem! Wiesz co? Już za tę jednę twoją lekcję Sypnę ci mąki jęczmiennej w dzież hojnie. SOKRATES Patrz! Tu błąd znowu. „Dzież” mówisz, toć żeńskie Odmieniasz, jako męskie! WYKRĘTOWIC W jaki sposób? Ja dzież przemieniam na męskie? SOKRATES Tak właśnie, Jakbyś odmieniał Kleonyma. WYKRĘTOWIC / ze zdumieniem / Jako? SOKRATES U ciebie jedno, czy dzież, czy Kleonym. WYKRĘTOWIC / z urąganiem / Ależ Kleonym nigdy nie miał dzieży, / śmiejąc się / Wżdy ciasto miesił w kulistym moździerzu. Na koniec jakże mam gadać? SOKRATES Chcesz wiedzieć? Mówi się „dzieża” tak, jako „Sostrata”. WYKRĘTOWIC Dzieża jak baba? SOKRATES Teraz dobrze mówisz! WYKRĘTOWIC / do publiczności obrócony, mówi do siebie, jakby sobie wbijał w pamięć / Trza mówić dzieża i ta Kleonyma. SOKRATES Jeszcze ci trzeba nauczyć się, które Są z imion własnych męskie, które żeńskie. WYKRĘTOWIC Wiem przecie, które żeńskie. SOKRATES Wymień kilka. WYKRĘTOWIC Lilia, Filinna, Klejgora, Demetria. SOKRATES Znasz jakie męskie imiona? WYKRĘTOWIC Tych krocie, Jak Filoksenos, Melesjas, Amynias. SOKRATES Widzisz, ty drabie, wszak ci to nie męskie! WYKRĘTOWIC Te wam nie męskie? SOKRATES Nigdy w świecie. Jakże Wołasz, spotkawszy, gdziekolwiek Amynię? WYKRĘTOWIC Jak bym miał wołać: „Hej, bywaj Amynio!” SOKRATES Widzisz… wołałeś na babę Amynię! WYKRĘTOWIC Czyż on nie baba, co się boi wojny? Uczysz wżdy tego, o czym wszyscy wiemy. SOKRATES / pokazując na tapczan / Nie przebóg! Teraz połóż się tu. WYKRĘTOWIC Po co? SOKRATES Masz tu wymyślić coś sam, samodzielnie! WYKRĘTOWIC / ze wstrętem i strachem / Błagam cię, nie tu. Mam-li co wymyśleć, To już na ziemi legnę, byle nie tu. SOKRATES Taki mój rozkaz! / usadza Wykrętowica przemocą na tapczanie, odstępuje na bok i staje w pozie ogromnie zamyślonej. / SCENA XII / Wykrętowic, Chór. / WYKRĘTOWIC To ci los nieszczęsny! Dziś mnie pchły, pluskwy, prusaki zagryzą! / podczas następującego śpiewu rzuca się Wykrętowic na tapczanie, tocząc wojnę z pluskwami. / CHÓR / Strofa / Teraz podumaj i wiercąc się w kółko, nieboże. Skupiaj twe zmysły, A skoro wpadniesz w dociekań bezdroże, Na inne przeskocz pomysły, A sen przesłodki niech krąży, daleki Od twej powieki! WYKRĘTOWIC Rety! Ratuj mnie w niedoli! ARCYCHMURA / bardzo poważnie / Co cię dręczy, co cię boli? WYKRĘTOWIC Ginę, nieszczęsny! Z tego pielecha Wyłazi, żre mię To pruskie plemię! Obgryzują żywcem boki, Wysysają z cielska soki, Wywlekają mądze z miecha, Zadek rąbią: Na śmierć trąbią! ARCYCHMURA Nie przesadzaj zbyt w lamentach! WYKRĘTOWIC Jak nie biadać, gdy duch w piętach! Poszły grosze, poszło zdrowie, Siły poszły i chodaki, A tu spać mi nie da mrowie, Bo stąd źganie, stamtąd darcie: Zeżrą mnie już wnet robaki Wrzeszczącego, jak na warcie! SCENA XIII / Wykrętowic, Sokrates, Chór. / SOKRATES / jakby ocknąwszy się z głębokiej zadamy, zbliża się nagle do Wykrętowica. / Cóż ty wyrabiasz, dlaczego nie myślisz? WYKRĘTOWIC Na Posejdona, myślę. SOKRATES Nad czym? Gadaj! WYKRĘTOWIC Czy pluskwy ze mnie zostawią choć flaczek! SOKRATES Zdychaj tu, leniu! WYKRĘTOWIC Duszo moja, zdycham! SOKRATES Nie pieść się, ale łeb tu zaraz nakryj I wynajdź pomysł jaki okpiszowski, Jakowyś wykręt! / obwija mu głowę baranicą i wchodzi do uczelni, aby dać pozór na innych uczniów. / WYKRĘTOWIC / gdy tylko Sokrates zniknął — wysunął głowę spod baranicy. / Kroćset…! Któż wydębi Z tych tu run owczych jaką myśl frantowską? SOKRATES / wychodząc od siebie / Trzeba popatrzyć, co on tam porabia? / do Wykrętowica, który głowę schował w tejże chwili / Hola! — śpisz znowu? WYKRĘTOWIC / głowę wysuwając / Na Apolla, nie śpię. SOKRATES Masz co? WYKRĘTOWIC Nic, przebóg! SOKRATES Nie masz nic, nic zgoła? WYKRĘTOWIC Nic… oprócz tego kusia w prawej ręce. SOKRATES / z gniewem, plując / Natychmiast okryj łeb i wymyśl sposób!! WYKRĘTOWIC Jaki? Toć ty mnie wskaż go, Sokratesie! SOKRATES Sam naprzód wymyśl, co chcesz, samodzielnie! WYKRĘTOWIC / zniecierpliwiony / Tysiąc już razy słyszałeś, co ja chcę, Żeby nie oddać procentów nikomu! SOKRATES Dalej, nakryj się; swą lotną jaźń szczypaj I punkt po punkcie rozważaj zadanie Podług systemu, punkt za punktem! WYKRĘTOWIC / nakrywając głowę / Losie! SOKRATES Ani truń teraz! Gdy się myśl twa zwikła, Rzuć ją na razie; po chwili wróć, natrzyj Myślą w to samo: taksuj, kładź na wagę! / Milcząc czeka chwilkę. / WYKRĘTOWIC Drogi, mój złoty Sokratku! SOKRATES Cóż dziaduś? WYKRĘTOWIC Mam, mam już pomysł okpiprocentowy! SOKRATES Wyjaw go! WYKRĘTOWIC Powiedz, dobrodzieju… SOKRATES Cóż tam? WYKRĘTOWIC Gdybym tak wiedmę tessalską podkupił I nocką ukradł miesiączek, a potem Zawarł go szczelnie w puzdro okrąglaste I jak zwierciadko schował za pazuchę? SOKRATES Cóż byś ty na tym zyskał? WYKRĘTOWIC Ba! i wiele! Przeć by już miesiąc nie wschodził na niebie, Procentów płacić nie musiałbym. SOKRATES Jak to? WYKRĘTOWIC No tak: bo procent płaci się co miesiąc. SOKRATES Nieźle! Więc wtóre zadam rozmyślanie. Gdybyć skarżono o pięć talencików, Jakbyś tej skardze zgrabnie kark ukręcił? WYKRĘTOWIC Jakby tu, jako? Nie wiem, trza pomyśleć. / Obwija głowę. / SOKRATES Nie kręć się wokół jednego systemu, Lecz puszczaj w loty myśl w przestwór powietrza, Jak chrząszcza dzierżąc za nitkę u nogi! / Milczy przez chwilę. / WYKRĘTOWIC / wysuwa głowę / Mam ci już sposób świetny na twą skargę, Sam przyznać musisz. SOKRATES Jakiż ten twój sposób? WYKRĘTOWIC Widziałeś kamień u tych olejkarzy, Taki prześliczny, przeźroczysty kamyk, Co ogniem pali? SOKRATES A, szkło? Szkiełko takie? WYKRĘTOWIC Tak, szkiełko. Gdybych takie szkiełko złapał, I właśnie, kiedy pisarz skargę pisze, Z dala se stanął — o tak — popod słonko I pismo do cna wysmalił ze skargi? SOKRATES Na wdzięki Charyt, nieźle! WYKRĘTOWIC Jak się cieszę Żem skręcił skargę pięciotalentową! SOKRATES Dzielnie! Więc raźno rozwiąż mi… WYKRĘTOWIC / lekceważąco / No — cóż ta? SOKRATES Jakbyś zniweczył skargę i powoda, Mając już przegrać wobec braku świadków? WYKRĘTOWIC Wróble już piszczą o tym. SOKRATES Gadaj! WYKRĘTOWIC / drwiąco / Owszem! Gdy przedostatnią sprawę sądzą, zanim Mnie wywołają, w te pędy się wieszam! SOKRATES To brednie! WYKRĘTOWIC Klnę się na bogi, to prawda! Wżdy nikt, gdy zdechnę, na sąd mnie nie pozwie! SOKRATES / z gniewem / Drwisz sobie?! Precz stąd! Nie uczę cię więcej! WYKRĘTOWIC / zrywa się z tapczana i przypada do kolan Sokratesa / Za co? Błagam cię, Sokratesie, daruj! SOKRATES Toć zapominasz zaraz, czego uczę: Mów, czegoś tu się najpierwej nauczył? WYKRĘTOWIC Już… zaraz mówię: najpierw… najpierw… było, Co najpierw?… Aha! W czym się ciasto miesi… Nie! Cóż to było? SOKRATES / odwracając się z pogardą i gniewem / A niech ci kat świeci! Dziadu bezmózgi, stary trzopie, precz stąd! / staje na boku i zamyśla się. / SCENA XIV / Wykrętowic i Chór. / WYKRĘTOWIC Litości! Cóż ja, niebożątko, pocznę: Zdechnę, jeśli się kręcić nie wyuczę! / zwraca się do Chóru błagalnie / O Chmury! Dyć wy dajcie mądrą radę! CHÓR Radzimy tobie tak, o siwa głowo: Masz-li ty doma dorosłego syna. Poślij go w zamian za siebie w naukę! WYKRĘTOWIC Mam ci ja synka pięknego, dzielnego. Alić się nie chce uczyć! Wżdy co czynić? CHÓR I ty to ścierpisz! WYKRĘTOWIC Ha — cóż; śliczny, bujny, Krew to po matce pańska, ba, książęca! Ale poń pójdę: nie zechce mnie słuchać, Wyścigam z domu, dalibóg, na zawsze! / Do Sokratesa / Zaczekaj chwilkę na mnie, tu w tym miejscu. / Wykrętowic wbiega do swego domu. / SCENA XV / Sokrates, Chór. / CHÓR Antystrofa (Śpiew) Czy ty uznajesz, że przez nas, jedyne boginie, Zdrój łask ci płynie? Ten człowiek gotów na twe skinienie Oddać swe całe imienie. Widzisz, jako stumaniał i nos zadarł w górę? Więc teraz do woli drzyj skórę, A spiesz się, bo taki narodek jest zmienny, Jak wiatr wiosenny! / Sokrates wchodzi do swego domu. / SCENA XVI / Wykrętowic, Odrzykoń, Chór. / WYKRĘTOWIC / popychając przed sobą syna i gwałtownie fukając. / Klnę się na Mgliska, dłużej cię nie trzymam, Idź precz, precz lizać słupy Megaklesa! ODRZYKOŃ Narwaniec! Jaki szał nosi cię, ojcze? Masz bzika, klnę się Zeusem na Olimpie! WYKRĘTOWIC / wybucha śmiechem / Patrzaj! Zeus, Olimp! Ale też to bałwan; / śmieje się / Wstyd! Tyli drągal… wierzy w jakieś Zeusy! ODRZYKOŃ Ty szydzisz z tego? WYKRĘTOWIC Tak: zwłaszcza gdy widzę, Żeś dzieciak, skoro wierzysz w tę starzyznę. Lecz zbliż się do mnie, a dowiesz się więcej! Powiem rzecz taką, że od razu będziesz Uczonym — tylko nikomu ni słówka! ODRZYKOŃ No — no — więc słucham. WYKRĘTOWIC Przysięgasz na Zeusa? ODRZYKOŃ Tak, papo! WYKRĘTOWIC Widzisz, co znaczy nauka? / tajemniczo, na ucho / Zeusa już nie ma. ODRZYKOŃ / zdumiony / Któż zań jest na niebie? WYKRĘTOWIC Toć hań Wir królem, Zeusa napędziwszy. ODRZYKOŃ Ach, cóż ty bredzisz? WYKRĘTOWIC Tak ci jest naprawdę! ODRZYKOŃ Któż ci to mówił? WYKRĘTOWIC Sokrates z Niedowiar Oraz Chajrefont, co pchle ślady zliczył! ODRZYKOŃ Więc już do tegoś stopnia zbziczał, papo, Że tym szaleńcom wierzysz? WYKRĘTOWIC / bardzo gwałtownie, oglądając się z trwogą / Jak pies, breszysz: Złych słów nie miotaj na tych cwanych ludzi, Pełnych rozumu. Z nich dla oszczędności Żaden się nigdy nie strzyże, nie goli, Oliwą nie trze, po łaźniach nie myje! Tyś mnie jak trupa obmył już za życia Z dudków: więc zaraz idź mi tam w naukę! ODRZYKOŃ Któż się co od nich nauczył dobrego? WYKRĘTOWIC Wątpisz? Co tylko mądrym świat nazywa, U nich jest. Poznasz, jakiś sam gbur, głuptas. Ba! Czekaj tutaj na mnie małą chwilkę! / wbiega do domu Sokratesa. / / Odrzykoń, Chór. / ODRZYKOŃ / pokazuje palcem na czoło i puka / Bieda! Wszak papa zbzikował! Co robić? Czy skarżyć, by go sąd uznał za bzika, Czy bzik ten leczyć trzeba u trumniarza? / wbiega Wykrętowic z gawronami w ręku. / / Wykrętowic, Odrzykoń, Chmury. / WYKRĘTOWIC / pokazując jednego gawrona / Zobaczym teraz: jak go zwiesz, mój synku? ODRZYKOŃ To? Gawron. WYKRĘTOWIC / pokazując drugiego / Ślicznie. No, a to, jak się zwie? ODRZYKOŃ Gawron. WYKRĘTOWIC Tak samo? Oba? Jesteś śmieszny! Otóż od dzisiaj masz tu ją nazywać Gawronką, samca zaś tylko gawronem. ODRZYKOŃ Gawronką? Takich uczysz się mądrości, W dom uczęszczając tych panów nadludzi? WYKRĘTOWIC Ba, dobrze uczą, lecz com się nauczył, Zawszem zabaczył. Toć nie dziw, bom stary. ODRZYKOŃ / opatruje go ze wszystkich stron / Przez to, jak widzę, zgubiłeś opończę? WYKRĘTOWIC Nic nie zgubiłem, tylkom przemędrował. ODRZYKOŃ A ciżmy, gdzież są, gdzieś je podział, ciapo? WYKRĘTOWIC „*Na cel konieczny*” dałem, jak Perykles. Lecz raz już chodźmy! Co tam; słuchaj ojca, Nie żałuj mienia! Pomnę ja, gdyś ongi Sześć lat miał dopierz i ledwoś szczebiotał — Za pierwsze grosze, co wziąłem za sądy, Jam tobie wózek kupił w świątko Diasjów. ODRZYKOŃ Pójdę — bylebyś potem nie żałował. WYKRĘTOWIC Ładnie, że słuchasz! / krzycząc w kierunku pomysłowni / Bywaj Sokratesie! / Sokrates wychodzi / Wychodź, przywiodłem właśnie do cię syna, Choć się przeciwił! SCENA XVII / Wykrętowic, Odrzykoń, Sokrates, Chór. / SOKRATES / protekcjonalnie / Boć to mleczak jeszcze: Nie zna zagadnień, w powietrzu wiszących. ODRZYKOŃ / opryskliwie / Ty je sam poznasz, gdy cię *wiszać* przyjdą. WYKRĘTOWIC A do stu katów! Tu będziesz kląć mistrza!? SOKRATES / z godnością / Patrzcie go: „*wiszać*” — paskudna wymowa: Wargi masz chyba opuchłe? Mów: „*wieszać*”! Jak taki zdoła przed sądem wykręcać Skargi lub pozwy, jak sędziów tumanić? Choć i Hyperbol pojął, płacąc hojnie! WYKRĘTOWIC Moja rzecz płacić. Ucz go, ma on dowcip Wrodzony. Gdy był tycim jeszcze bębnem, Doma chałupki klecił, łódki strugał, Ze skóry wózki grzeczne szył: co powiesz? Z łupin granatu żaby nawet robił! Niech się więc uczy obu tych wywodów, Tego prawego i tego nieprawa, Co nieprawością swą bije prawego; Nie da się obu — to wszelkim sposobem Wyucz go tego nieprawa przynajmniej! SOKRATES Będzie się uczył od nich samych, od tych Obu wywodów. Żegnam cię. / Odchodzi do siebie. / WYKRĘTOWIC / wołając za nim / Pamiętaj, By prawić umiał wbrew prawu wszelkiemu! PROAGON (PRZED-TURNIEJ) SCENA XVIII / Wykrętowic, Odrzykoń, Rzecznik Prawy, Rzecznik Nieprawy, uczniowie. / / Rzecznik prawy, ubrany po staroświecku: włos długi, upięty opaską z agraf w kształcie złotych świerszczy, strój na nim z czasów maratońskich, tj. purpurowa chlajna. Rzecznik nieprawy, elegant, podług ostatniej mody, utrefiony, uróżowany, pachnący, wygolony, krótka biała chlajna, w ręku laseczka. / RZECZNIK PRAWY Wejdź tu — na scenę, stań widzom śmiele Do oczu, jakoś zuchwałe ziele! RZECZNIK NIEPRAWY Idź w swoją drogę, zniszczę cię bowiem Zbyt łatwo, gdy rzecz przed *tłumem* powiem. RZECZNIK PRAWY Mnie zniszczysz? Ktoś ty? RZECZNIK NIEPRAWY Rzecznik. RZECZNIK PRAWY Lecz lichy! RZECZNIK NIEPRAWY Zbiję cię, chociaż pełen-eś pychy Lepszym się mieniąc. RZECZNIK PRAWY Pokażesz sztukę? RZECZNIK NIEPRAWY Wynajdę, stworzę nową naukę. RZECZNIK PRAWY / wskazując na widzów / Wszak już zakwitła ta mądrość nowa Przez pysk tych głupców! RZECZNIK NIEPRAWY Przez *mądrych* słowa. RZECZNIK PRAWY Ja ciebie tutaj zgniotę na miazgę! RZECZNIK NIEPRAWY Mnie zgnieciesz, proszę, czym, w jaki sposób? RZECZNIK PRAWY Słów mych prawością. RZECZNIK NIEPRAWY Prawość, jak drzazgę, Zdmuchnę łbem na dół — słowy sprzecznemi!! Twierdzę, że — *nie ma prawa* na ziemi. RZECZNIK PRAWY Więc nie ma prawa? RZECZNIK NIEPRAWY Gdzież jest wskróś ciebie? RZECZNIK PRAWY Prawo u bogów żywie na niebie! RZECZNIK NIEPRAWY Byłoby prawo, a niekarany Zeus, który ojca zakuł w kajdany? RZECZNIK PRAWY A, pfe! Wywodzisz znów stare brednie? Mdłości mnie szarpią! Podać tu miednię! RZECZNIK NIEPRAWY Stary głuch z waści i durniom kmotr! RZECZNIK PRAWY Ty, samcołożnik, bezwstydny łotr! RZECZNIK NIEPRAWY Różami dźwięczysz! RZECZNIK PRAWY Obieżyświat! RZECZNIK NIEPRAWY Lilią mnie wieńczysz! RZECZNIK PRAWY Rodzicom kat! RZECZNIK NIEPRAWY Bezwiednie złotem krasisz ty mnie! RZECZNIK PRAWY Raczej ołowiem zmiażdżyłbym cię! RZECZNIK NIEPRAWY Słowa twe pełne dla mnie pochwały! RZECZNIK PRAWY Jesteś zbyt czelny! RZECZNIK NIEPRAWY Tyś dziad spróchniały! RZECZNIK PRAWY Przez cię już wcale do szkół porządnych Iść nie chcą nasi młodzieńcy: Poznają kiedyś Ateńcy, Czegoś nauczył tych nierozsądnych! RZECZNIK NIEPRAWY Łachami trzęsiesz! RZECZNIK PRAWY Tyś obrósł w piórka! Niedawnoś łaził z torbą, w podwórka. Telef, król Mydów z wszemi tytuły, Gryząc, by kości, mędrków formuły Pandeletejskie! RZECZNIK NIEPRAWY / ironicznie / Mądrości popis! RZECZNIK PRAWY Popis narwaństwa! RZECZNIK NIEPRAWY Twego własnego. RZECZNIK PRAWY Twego i państwa, Które cię żywi chlebem sowicie, Byś młodzież naszą plugawił skrycie! RZECZNIK NIEPRAWY / wskazując na Odrzykonia / Tego mi chłopca nie ucz — mamucie! RZECZNIK PRAWY Właśnie go trzeba chronić twej chucie, Nie samej uczyć szermierki słowa! RZECZNIK NIEPRAWY Do mnie pójdź, chłopcze, rzuć wartogłowa! RZECZNIK PRAWY Tkniesz go li ręką, pysk zbiję waści! / rzucają się na siebie zajadle, lecz rozdzielają ich Arcychmury. / SCENA XIX / Ci sami i Chór. / ARCYCHMURA I Dość tych swarów, dość napaści! Ty wskaż, jakoś nam pradziady Uczył; a ty swe zasady Ukaż nowe, aby młody, Słysząc wasze tu wywody, Szkołę wybrał sądem własnym! RZECZNIK PRAWY Zgoda na to. RZECZNIK NIEPRAWY Chętna zgoda. CHÓR Któryż pierwszy prawić będzie? RZECZNIK NIEPRAWY Przodem puszczę go z dworności. A potem zerżnę mu jego orędzie, Nowokute wyrazy i ostre dogryzki Puszczając, jako strzały, prosto w jegomości: W końcu, jeżeli piśnie, to mu oba pyski I ślepie tak pokłuję umem, jak szerszenie, Że zdechnie — biedne stworzenie! AGON (TURNIEJ) (949–1104) SCENA XX / Ci sami. / CHÓR / Strofa (Śpiew) / Teraz pokażcie, wy dwaj zuchwalce, Pomysłów kunsztem, słowy trafnymi, Przypowieściami nowokutymi, Kto z was dzielniejszym w tej słownej walce! Oto na ostro godzą na się szyki, Walcząc o dank mądrości: Turniej tu walny stoczą zawodniki Wobec tak miłych gości. ARCYCHMURA I Lecz ty, który oplatałeś cnoty kwieciem przodków skroń, Śmiało puszczaj głos spod serca, własnej duszy dzieje dzwoń! EPIRRHEMA (POBUDKA) RZECZNIK PRAWY Więc opowiem, jak chowano, synów drzewiej, z dawnych lat Gdy ceniono skromność, prawość; kto je głosił, był jak kwiat. Naprzód nikt tam nie usłyszał, aby chłopak krnąbrnie klął: Szli rówieśni ulicami do muzycznych razem szkół Rzędem w szyku, z jednej gminy, w jednej szatce, choć śnieg dął. W szkole siedząc nóg nie spletli; zaśpiewali prostą pieśń: „Hej Pallado, miast zagłado!”, lub: „O lutnio, w dal głos nieś!” Pod melodii wtór prastary, jako piali ojce ich! Niechby który był zapiskał lub wył nosem jako dziad, Lub jak teraz uczy Frynis puszczać gardłem cienki trel, Byłby dostał zaraz baty, aby nie plugawił Muz. W zapaśniczej szkole siedząc, młodziankowie nogi wprost Wyciągali, by nie dojrzał nieskromności żaden widz: Gdy zaś wstali, każdy zatarł dołek w piasku, bo się strzegł, Żeby nawet kształt urody rozpustnikom z piasku zwiać. Niżej pępka oliwą się nie namaszczał z chłopców nikt, Iż przyrodę całą porósł, by brzoskwinię, rośny puch. Ni pieszczonym on głosikiem, ani oczkiem, jako dziś, Do kochańców się umizgał, rajfurując własny wstyd! Nie lza było przy obiedzie łebki li od rzodkwie brać, Ni porywać przed starszymi anyż albo seler z mis, Ni łasować, ni grymasić, ni na krzyż zakładać nóg! RZECZNIK NIEPRAWY Wszystko śmierdzi starym sadłem, kiedy złotych świerszczy strój, Pieśń Kekejda i byk święty władły nami! RZECZNIK PRAWY Lecz ten mój Wychowania system wydał Maratońskich wojów pułk! Ty zaś ninie uczysz dziatwę zawijać się w ciepły płaszcz; Ach, mnie dusi gniew, bo młodzież podczas Panateńskich Świąt Tańcząc, dzierży tarcz na brzuchu, czyniąc tym Palladzie srom! / do Odrzykonia / Ufaj-że mi, o pacholę! jam jest prawy rzecznik twój; Gardzić rynkiem cię nauczę, łaźni się gorących strzec, Rozmów sromać się haniebnych, na obelgę zemstą wrzeć. Wstawać z ław przed siwą głową, swe rodzice zawsze czcić Przede wszystkim; nigdy zasię nie popełniać czynów złych, Które mogą Wstydu obraz skalać snadnie w duszy twej: Więc nie wpadać w próg tancerek, byś rozdziawił z dziwu pysk I utracił dobrą sławę, gdy w cię jabłkiem rzuci drań. Ani z ojcem się nie swarzyć, ani go Japetem zwać; Nie klnij starca; wżdy cię żywił, jako żywi pisklę ptak! RZECZNIK NIEPRAWY Jemu gdy zawierzysz, chłopcze, w Dyjonysa ci się klnę. Zgasisz synków Hipokrata; będą cię gagatkiem zwać! RZECZNIK PRAWY Lecz zakwitniesz krasą, zdrowiem, na boiskach tężąc pierś, A nie mieląc wciąż językiem po agorze, jako dziś, Ani włócząc się po sądach dla matacko brudnych spraw! Za to w cieniu drzew oliwnych, w Akadema pędząc gaj, Z druhem skromnym się wybiegasz, wieńcząc w śnieżny łabuź skroń. Bluszczem i lelują pachnąc, srebrnych topol siejąc woń; Szczęśliw wiosną, gdy miłośnie ze sokorą szemrze klon! . . . . . . . . . . . . Gdy tak postąpisz, jako radzę, Ku cnocie dążąc duszą całą, Mieć będziesz pierś, jak lew wspaniałą, Kwitnące lica, bark niezłomny, Języczek cienki, zad ogromny, Pręcik maleńki! Wżdy za tym dążąc, co dziś w modzie, Będziesz miał lica trupio-zbladłe, Barki szczuplutkie, piersi wpadłe, Ozór na łokieć, zad mizerny, Bindas dostały — wór niezmierny Wniosków bez końca! . . . . . . . . . . . . Nakłoni ciebie ten twój obrońca, Abyś brzydotę jak piękno czcił, Piękno na odwrót, jako srom, lżył! A na dobitek wszczepi w młode ciało Antymachową — chuć zwyrodniałą! SCENA XXI / Ci sami. / CHÓR / Antystrofa / / Półobrót ku Prawemu Rzecznikowi / Z tej najpiękniejszej baszty mądrości, Którą hetmanisz najsławniej, Głos się twój niesie po ziemi: Z echa wyrasta cudny kwiat skromności. O, szczęśni wszyscy ci, co żyli dawniej Wraz z praojcami naszymi! / półobrót ku Nieprawemu Rzecznikowi / Teraz, czcicielu Muzy giętkomodnej, Masz błysnąć nowym orężem, By podjąć bój z owym mężem, Co wieniec sławy zyskał mędrca godnej: Chceszli go przemóc, Mocnych ci trzeba zażyć nań forteli, By cię zbyt skoro za błazna nie mieli! ANTEPIRRHEMA (OD-ZEW) RZECZNIK NIEPRAWY Kiszki się skręcały we mnie, tak już dawno żądzą płonę, Rozbić w puch te jego bzdury, głosząc prawdy odwrócone. Mnie to bowiem myśliciele mówcą wręcz nieprawym zową Dzięki temu, żem ja pierwszy odkrył tę metodę nową: Z góry przeczyć praw zasadzie wśród sądowych procederów! Czyż to nie jest więcej warte niźli tysiąckroć staterów, Jąwszy się przepadłej sprawy, wygrać ją na łeb, na szyję? / do Odrzykonia / Patrz więc, jak mu wychowanie, które sławił, w niwecz zbiję: Oto naprzód wzbrania tobie wprost używać ciepłej łaźnie. / do Prawego Rzecznika / Czemuż, w jakiej myśli, ganisz ciepłą kąpiel? Mów wyraźnie! RZECZNIK PRAWY Nałóg ten najgorszy — wierę — z męża czyni zniewieściucha. RZECZNIK NIEPRAWY Dość! Natychmiast w pół cię schwycę, iż nie ujdziesz spod obucha. Powiedz mi też — z Zeusa synów, który najdzielniejszy w boju? Który zmógł największe moce i najwięcej strzymał znoju? RZECZNIK PRAWY Nie masz woja nad Herakla! takie moje zdanie, błaźnie! RZECZNIK NIEPRAWY Gdzieś więc widział, gdzie i kiedy, zimne Heraklesa łaźnie? A kto większy witeź nadeń? RZECZNIK PRAWY Owo, starą piosnkę dzwoni, Którą młódź bezmyślnie papląc, całe dnie po parniach trwoni. Tak, iż łaźnie zawsze pełne, a boiska puste wcale! RZECZNIK NIEPRAWY Takoż sejmowanie w rynku — ty zniesławiasz, a *ja chwalę*! Gdyby ono czymś złem było, byłżeby Nestora z Pylu, Mówcę, wielbił kiedy Homer, oraz innych mędrców tylu? Teraz przejdę do języka, w którym, wedle ciebie, młodzi Nie powinni się wyćwiczyć: na to duch mój się nie godzi. „Powinni zaś być skromnymi”: oto dwa największe błędy! Bo jeżeliś widział może, że przez skromność już się kędy Coś dobrego stało komu, mów, przekonaj mnie, mój skromny! RZECZNIK PRAWY Niejednemu. Oto Peleus dostał za nią miecz niezłomny. RZECZNIK NIEPRAWY / śmieje się / Miecz?! ha-ha-ha! Ani słowa, prezent dostał nad prezenty! Toć Hyperbol — ten nasz lampiarz, wziął krociowe już talenty Za bezczelność, a nie jakiś tam śpikulec, przebóg święty! RZECZNIK PRAWY Że Tetydę wziął za żony przez tę skromność, toś niepomny? RZECZNIK NIEPRAWY Lecz puściła go i zbiegła. że był dla niej nadto skromny I nie umiał na pościeli całą noc trwać z nią w zapałach: Baba na to jak na lato… A waść — jesteś stary wałach! Patrz, pacholę, ile straty taka skromność tobie niesie, A rozkoszy ilu zbawi i to jakich; oblicz że się: Chłopców, dziewek, gry i wina, smakołyków, śmiechu, żartów; A czyż warto żyć na świecie, Bez tych uciech, do stu czartów?! Kończąc wywód, przejdę teraz do koniecznych praw przyrody: Pobroiłeś z cudzą żonką… ona młoda i tyś młody… Złapali was. Zginiesz, bratku, bo nie umiesz gadać. Ze mną Hulaj dusza bez kontusza! Żadnej rzeczy za nikczemną Nie miej! Gdy cię w cudzym łożu schwycą, mów do męża śmiele Że to nie grzech i na Zeusa odwoływaj się fortele: Wszak się dostał on-bóg mocny, w kobiet i Erosa kleszcze. Jakoż chciałbyś ty, śmiertelny, być od boga lepszym jeszcze? RZECZNIK PRAWY Lecz gdy w zad mu wbiją rzodkiew i popiołem natrą wrzącym, Jakiż fortel najdzie wtedy, by nie zostać wielką rurą? RZECZNIK NIEPRAWY Chociaż będzie wielką rurą, cóż to złego, cóż się stanie? RZECZNIK PRAWY Czyż go może co gorszego spotkać jeszcze, miły panie? RZECZNIK NIEPRAWY Co powiesz, gdy w tym cię zmogę? RZECZNIK PRAWY Będę milczał, lub dam nogę. RZECZNIK NIEPRAWY Mów więc, z kogo biorą, bratku, Mecenasów? RZECZNIK PRAWY Z wielkich w zadku. RZECZNIK NIEPRAWY Pięknie. A tragików z kogo? RZECZNIK PRAWY Z wielkorurów. RZECZNIK NIEPRAWY Ślicznie, błogo. A przewódców ludu w mieście? RZECZNIK PRAWY Z wielkorurów. RZECZNIK NIEPRAWY Więc, nareszcie… Wiesz już, że masz sieczkę w głowie. A wśród widzów — spójrz w to mrowie — Kogóż więcej? RZECZNIK PRAWY Widzę… mnóstwo… RZECZNIK NIEPRAWY No — cóż widzisz? RZECZNIK PRAWY O, przez Bóstwo! Najliczniejsi wielkorury: Ten, ów, tamten… znam was, gbury, Znam i tego — kędziornego…! RZECZNIK NIEPRAWY / z tryumfem / Cóż więc teraz, kto z nas górą? RZECZNIK PRAWY / z głębokim ukłonem / Składam broń… przed… wielką rurą! / Rzuca chlajnę ze sceny ku uczelni Sokratesa, po czym daje susa i znika między uczniami Sokratesa. / O, na bogi; płaszcz wam daję, Potrzymajcież go, hultaje, Bym stąd łacniej mógł wyskoczyć, Do was przystać, z wami kroczyć! / Nieprawy Rzecznik odchodzi tryumfalnie na prawo, Sokrates wychodzi równocześnie z uczelni. / SCENA XXII / Chór, Odrzykoń, Wykrętowic i Sokrates. / SOKRATES Cóż więc, czy syna chcesz zabrać do domu, Czy mam go ćwiczyć dalej w słów szermierce? WYKRĘTOWIC Ucz go, ćwicz, smagaj, pamiętaj li o tym Dobrze mu ozór nastalić; pysk lewy Na drobne skargi: za to prawą szczękę Naostrz, by mogła wielkie gryźć procesy! SOKRATES Nie troszcz się! Praktyk zeń będzie, sofista. ODRZYKOŃ / do widzów — półgłosem, odchodząc za Sokratesem do pomysłowni / Zdechlak, już widzę, i łapserdak marny! / Wykrętowic wchodzi do swego domu. / PARABASA WTÓRA CHÓR / Do odchodzących: Sokratesa i Wykrętowica / Więc idziecie? / do Wykrętowica / Lecz my sądzim, że na ciebie przyjdzie żal! / Zwrot do widzów. Chór ustawia się w półkole frontem do widzów: Arcychmura I deklamuje przy wtórze fletów. / EPIRRHEMA WTÓREJ PARABASY ARCYCHMURA I Co sędziowie uzyskają, jeśli raczą ten nasz chór Poprzeć, jak to słuszna zresztą, chce wam wskazać orszak Chmur. Oto naprzód, gdy pokładać role trzeba w orby czas, Będziem dżdżyły wam najpierwej, innym później gwoli was. Potem bacznie winnic waszych i zasiewów będziem strzec, Że ich nie zaleje woda, ani susza będzie żec. Gdyby zaś kto z was śmiertelnych nas, boginie, zelżyć chciał, Niech pomyśli, ile od nas w darze złego będzie miał, Gdy nie zwiezie wina, zboża, nic, nic wcale, ze swych grzęd; Bo gdy zaczną winogrady i oliwy puszczać pęd, Wyrypiemy wszystko gradem! będziem prały, jako z proc! Gdy dachówki będzie suszył, dżdżymy w szopę całą noc Tak, że glinę mu w proch zetrzem, sypiąc strumieniami grad! Gdy zaś będzie chciał ślub zawrzeć, on lub krewny, druh lub brat, Będziem chlapać przez noc całą. — tak, że lepiej pono wraz Wynieść się aż do Egiptu, niż źle tutaj sądzić nas! SCENA XXIII / Wykrętowic wychodzi ze swego dworu, dźwigając na plecach duży wór mąki. / WYKRĘTOWIC / licząc na palcach / Dwudziesty szósty, siódmy, ósmy, po nim Zasie dziewiąty, a tuż zaraz za nim Dzień ten, przed którym drżę od strachu, wstrętu Ścierwa; ostatni, czyli „*stary, młody*”. / spluwa / Każdy przysięga, komum ta co winien, Że zastaw złoży, że mnie zniszczy, zmarni, Z torbami puści, choć go kornie błagam: „Tej cząstki długu nie bierz, serce, teraz; „Tę płatę odłóż, tę zaś, duszko, daruj” „Nie mogę, tak bych wszytko stracił” — fuczą. Klnąc, iżem cygan i grożą mi sądem. Teraz — niech skarżą, gwizdam na te sądy, Gdy mój Odrzykoń umie mleć ozorem. Lecz trza oń pytać, w tej hań pomysłowni. / stuka do bramki Sokratesa / Hej, bywaj, bratku! SCENA XXIV / Poprzedni i Sokrates. / / Wychodzi Sokrates, witając na widok prezentu bardzo grzecznie. / SOKRATES Czołem, mości Wykręt! WYKRĘTOWIC Czołem, niechże ta, lecz przyjmij to naprzód! Trza bowiem uczcić pana profesora. / Sokrates odstawia na bok wór. / Teraz gadajcie, czy syn mój, co u was W szkole się uczy, pojął te praktyki? SOKRATES Pojął. WYKRĘTOWIC / westchnąwszy z ulgą — do Arcychmury / Chwałaż ci, Królowo krętaczy! SOKRATES Tak, że się wyłżesz snadnie z każdej sprawki. WYKRĘTOWIC Choćby i świadki byli, żem pożyczył? SOKRATES Tym snadniej, choćby ich było tysiące! WYKRĘTOWIC / tańczy i śpiewa solo / Hurra, Hurra! Krzyk podnoszę, Z pełnej piersi, niech drży wróg! Rońcie łzy, o ważygrosze, Wy, kapitał, proces, dług, I procenty od procentów! Już wy mi teraz nie zrobicie psoty: Taki mi synek roście szczerozłoty W domu tych krętów! Dwusiecznym ozorem łyskający w skos, Rycerz na kresach, gazdostwa zbawca, na wrogi knut, W gorzkich opałach ojcu słodki miód! Dalejże raźno do mnie go pozywaj! „Dzieciątko moje, synu, przybywaj, Słysz ojca głos!” SCENA XXV / Ci sami i Odrzykoń. / / Wychodzi Odrzykoń brudny, chudy, boso, obdarty; ojciec go zrazu nie poznaje. / SOKRATES Ten mąż, toć syn twój! WYKRĘTOWIC O synu miły, o synu drogi! SOKRATES Zabierz go sobie w domowe progi! / Sokrates odchodzi do swego dworu. / SCENA XXVI / Wykrętowic, Odrzykoń, Chór. / WYKRĘTOWIC / podrygując z radości / Hejże synku, hejże hop! Jakże się cieszę, widząc, żeś tak pożółkł! Teraz to poznać po tobie od razu Zaprzańca, sprzekę; nasze czelne, swojskie Kście porzekadło w tobie, to: „Co pleciesz!” Znać też, że umiesz, choć łotr, udać jagnię! Na czole twoim lśni attycka buta! „Teraz więc ratuj, gdyś to ty mnie zgubił!” ODRZYKOŃ Cóż cię tak trwoży? WYKRĘTOWIC Co? Stary i młody. ODRZYKOŃ Co za zwierzęta…: stary, młody? WYKRĘTOWIC Dzień to, Na który wszyscy grożą mi pozwami. ODRZYKOŃ Stracą na pewne zastaw, gdyż nie mogą Dwa dni oznaczać nigdy dniu jednego. WYKRĘTOWIC Jak to nie? ODRZYKOŃ W żaden żywy sposób, chyba Starucha może być współcześnie młódką. WYKRĘTOWIC Ba! Takie prawo. ODRZYKOŃ Sądzę, że po prostu Nie rozumieją ducha prawa. WYKRĘTOWIC / nie rozumiejąc, z podziwem / Ducha? ODRZYKOŃ Nasz stary Solon był z całego serca Ludu przyjaciel… WYKRĘTOWIC Cóż to ma do rzeczy? ODRZYKOŃ Przeto rozłożył nam na dwa dni pozwy; Ostatni „stary” i na „młody” pierwszy, Aby pierwszego wszcząć kroki sądowe. WYKRĘTOWIC To po cóż dodał „stary”? ODRZYKOŃ Po to, dudku, By oskarżeni dobrowolnie, *sami* W dniu tym ze sobą pogodzić się mogli: Nie — to pierwszego masz, skoro świt lament! WYKRĘTOWIC Przecz bierze władza nie pierwszego zastaw, Lecz ostatniego to jest w stary-młody? ODRZYKOŃ By jak najprędzej wziąć pieniądze w łapy, Zdaje się, robią, jak probiercy ofiar: Dniem wprzód ofiarę liżą, jaki smak ma. WYKRĘTOWIC Prawda! / do widzów, jakby tam byli sami lichwiarze / Psie syny; po cóż tam siedzicie Wy, *dla nas mędrców* pastwa, ślepcy, głazy, Banda, barany, wy… szczerbate dzbany! Ja wam tu pieśnię pochwalną wraz utnę Z radości — na cześć własną i cześć syna! WYKRĘTOWIC / śpiewa i tańczy w szale orgiastycznym / Hej! Wykrętowic szczęścia lubieniec! Jakiej mądrości zdobył on wieniec, A jaki syn mu się chowa! Taka tam pośród przyjaciół mowa…! Widzę, jak zazdrość pali kumy i sąsiady, Kiedy po sądach zwyciężą twe rady! / przestaje tańczyć i mówi / Lecz pójdźma do dom, chcę wyprawić bankiet! / wchodzą do domu Wykrętowica. / SCENA XXVII / przed domem Sokratesa. / / Pasjas, Świadek później Sokrates. / / Wchodzi na scenę od strony lewej Pasjas, lichwiarz, niski, pękaty, czerwony: sapie. Świadek chudy kościsty, długi, ubogo odmiany. Wchodząc Pasjas rozmawia i gestykuluje żywo. / PASJAS / do świadka / …Po wtóre, po cóż ma człek grosz swój marnić? Przenigdy. Lepiej było zaraz wtedy Pokazać figę, niż mieć tyle biedy… Ot… ciebie muszę, dla własnego grosza Na świadka włóczyć, a do tego zadrzeć Z człowiekiem wspólnej gminy; lecz przenigdy Nie zadam hańby, pókim żyw, ojczyźnie! / bardzo głośno / Przeto pozywam cię, Wykręcie! SCENA XXVIII / Ci sami, Wykrętowic. / WYKRĘTOWIC / wychodząc z domu / Ktoś ty? PASJAS Ja: *na dzień stary i młody!* WYKRĘTOWIC / do widzów / Wy świadki, Że mówi o dwu dniach! / do Pasjasa / O cóż pozywasz? PASJAS O min dwanaście, któreś wziął, by kupić Gniadego konia. WYKRĘTOWIC / do publiczności / Konia! Czy słyszycie? Wy wszyscy wiecie, jak nie cierpię koni! PASJAS Przez Zeusa, oddać przysłałeś na bogi! WYKRĘTOWIC Prze Zeusa, wtedy mój Odrzyk nie umiał Jeszcze — tej mowy niczym nie pobitej! PASJAS Czy to dlatego chcesz się teraz zadrzeć? WYKRĘTOWIC A jakąż miałbych korzyść z tej nauki? PASJAS Więc chcesz na bogi przysiąc, żeś nie winien? WYKRĘTOWIC Na jakie bogi?! PASJAS Na Zeusa, Hermesa I Posejdona. WYKRĘTOWIC Tak, przebóg! Dołożę Chętnie trzy grosze, bym krzywo mógł przysiąc! PASJAS Byś tu padł trupem, żeś taki bezbożny! WYKRĘTOWIC / klepie go po brzuchu / Tak go wyprawić ługiem… byłby bukłak! PASJAS / w złości poczerwieniał jak burak / Psiakrew!!! Drwisz jeszcze? WYKRĘTOWIC Wlazłoby sześć garncy… PASJAS Czekaj! Przez Zeusa wszechmoc i przez bogi, Nie ujdziesz ty mi! WYKRĘTOWIC / wzrusza ramionami / Bawią mnie te bogi! Ten Zeus przysiężny — dla uświadomionych Jest śmieszny! PASJAS Jeszcze on cię kiedyś skarze! Lecz dasz pieniądze teraz, czy nie oddasz? Mów zaraz, czasu nie mam! WYKRĘTOWIC Bądź spokojny! Zaraz ci tutaj powiem dokumentnie. / wpada do domu pędem. / PASJAS / do swego świadka / Jak ci się zdaje, odda, czy nie odda? / zanim ten zdołał odpowiedzieć, wpada Wykrętowic z dzieżą. / WYKRĘTOWIC Gdzież ten, co woła o pieniądze? Gadaj, Co to takiego? PASJAS / biegnie i ciekawie zagląda w dzież / To tutaj? Dzież przecie. WYKRĘTOWIC Ty śmiesz pieniędzy żądać? Ty fujaro! Przenigdy grosza nie oddam takiemu, Co zamiast „dzieża” mówi „dzież”. Rozumiesz? PASJAS Więc mi nie oddasz? WYKRĘTOWIC Nic, ile wiem o tym. Przeć raz się wynoś! No — dymaj czym prędzej Spod moich dźwierzy! PASJAS Idę, lecz pamiętaj, Że zastaw złożę, choćbym paść miał trupem! / Rozsierdzony wychodzi ze świadkiem. / WYKRĘTOWIC / do odchodzących / Dołożysz go więc do tych min dwunastu! / gdy znikli do siebie / Chociaż mi trochę żal ciebie, ty kundlu, Boś tak ucieszcie dzieżę nazwał dzieżem! SCENA XXIX / Wykrętowic, Amynias, Chór. / / Słychać jęki za sceną. Równocześnie wsuwa się lichwiarz Amynias), długi, kościsty, mówi poetycznym patosem. / AMYNIAS Och, ach, o biada! WYKRĘTOWIC A tam, co takiego? Któż to tak jęczy? Może który z owych Tam nieboraków Karkina tak jęknął?! AMYNIAS / tragiczny patos / Och! Kim ja jestem, chcecież wiedzieć prawdę? Jam nieszczęśliwiec! WYKRĘTOWIC Opamiętajże się! AMYNIAS „O srogie bóstwa! O rydwanołomny „Losie mych koni! O Pallas, ma zgubo!” WYKRĘTOWIC Cóż ci Tlepolem mógł złego wyrządzić? AMYNIAS Nie szydź, o druże! Lecz rozkaż synowi Oddać srebrniki, które był pożyczył — Dla przyczyn wiela, zwłaszcza, iżem w biedzie. WYKRĘTOWIC Jakie srebrniki? AMYNIAS Te, które pożyczył. WYKRĘTOWIC Źle, widzi mi się, stoi sprawa twoja. AMYNIAS „Z rydwanu w pędzie zwaliłem się, przebóg!” WYKRĘTOWIC Cóże ty bredzisz? Czyś z osła spadł na łeb? AMYNIAS Ja — bredzę?? Gdy się pieniędzy domagam? WYKRĘTOWIC Rzecz oczywista; tyś chory! AMYNIAS Ja chory?! WYKRĘTOWIC Mózg, widzi mi się, otrząsnąłeś w sobie! AMYNIAS / w złości / A mnie się widzi, na Hermesa, że ty Będziesz zaskarżon, gdy nie oddasz… WYKRĘTOWIC Słuchaj! Jak sądzisz, czy Zeus zawsze każdym razem Nowy deszcz zsyła, czy też słonko z dołu Wyciąga wodę tę samą z powrotem? AMYNIAS Nic nie wiem o tym: a cóż mnie do tego? WYKRĘTOWIC Jak możesz prawnie domagać się grosza, Skoro nic nie wiesz o nadziemskich sprawach? AMYNIAS A możeś w biedzie z synem, więc choć procent Oddajcie! WYKRĘTOWIC Procent? A to co za bydlę? AMYNIAS / czule / Cóż by, jak to że, gdy czas cicho płynie, Dzionek po dzionku, miesiąc po miesiącu, Coraz to więcej pieniążków przybywa? WYKRĘTOWIC Ślicznie. A morze, jak sądzisz, jest teraz Pełniejsze niż wpierw? AMYNIAS Przebóg, zawsze równe: Nie śmie przenigdy być pełniejsze! WYKRĘTOWIC Jak to, Morze, wisielcze, choć do niego wpada Rzek mnóstwo, nigdy nie staje się większe? Ty zaś chcesz, by twój kapitał się zwiększał? Może byś nura stąd dał: precz mi z oczu! Dawać tu oścień! / Wybiega pachoł z ościeniem — i daje go Wykrętowicowi. / AMYNIAS / do widzów / Was wzywam na świadki! WYKRĘTOWIC / grozi mu ościeniem / Jazda! Jeszcześ tu? Wiśta, wio! Rysaku! AMYNIAS / ustępując z trwogą, krzyczy / To gwałt publiczny! WYKRĘTOWIC / coraz gwałtowniej, dźgając / Nastąp! Bo cię kolnę Ościeniem w zadek — no, bo dźgnę, licowy! / kole go raz wraz ościeniem i ściga / Zmykaj! / Amynias uciekł na prawo. Wykrętowic z tryumfem do siebie / No wreszcie… udało się ruszyć Z miejsca te twoje kolce i rydwany! / Amynias ucieka. Wykrętowic idzie na ucztę do siebie. / CHÓR / Strofa / Cóż to za miłość wszego łajdactwa! Starzec ten, w pysze zuchwały, Chce za pomocy matactwa Skręcić dług cały! Lecz zaprawdę, dzisiaj jeszcze Łbem o coś twardego wytnie; Choć mądrala działa sprytnie, Hultaj, popadnie zaraz sam w hultajskie kleszcze! / Antystrofa / Sądzę, że znajdzie to w okamgnieniu, Czego pożądał i szukał zawdy, By syn miał moc w dowodzeniu Każdej nieprawdy! I bił wszystkich swą wymową, Kogo spotka, tym sromotniej, Im rzecz wywodzi przewrotniej: Aliści wnet zapragnie, by został niemową! / Wypada z krzykiem z domu swego Wykrętowic, za nim syn Odrzykoń, bijąc ojca. / SCENA XXX / Wykrętowic, Odrzykoń, Chór. / WYKRĘTOWIC Ratunku, gwałtu! Sąsiedzi, krewni i wy jednogmińce, Brońcie mnie! Bije, wali mnie, morduje! Och! Jakże boli, czaszka, głowa, szczęki. Ty zbrodniu! Ojca śmiesz bić? ODRZYKOŃ Biję ojca! WYKRĘTOWIC Widzicie, przyznał, że bije mnie. ODRZYKOŃ Owszem. WYKRĘTOWIC Ty ojcobójco, łotrze, włamywaczu! ODRZYKOŃ Powtórz to samo jeszcze raz i więcej: Wiesz, iż mi lubo słuchać różnych obelg! WYKRĘTOWIC Ty wiercignoju! ODRZYKOŃ Różami mnie wieńczysz! WYKRĘTOWIC Ty ojca bijesz! ODRZYKOŃ Wnet ci udowodnię, Przebóg, że słusznie biję cię! WYKRĘTOWIC Ty łotrze! Jakże to można bić ojca i „słusznie”? ODRZYKOŃ Dowody podam i przekonam słowem. WYKRĘTOWIC Ty mnie przekonasz? ODRZYKOŃ Najzupełniej gładko. Wybieraj, jaki chcesz z obu wywodów! WYKRĘTOWIC Co za wywody? ODRZYKOŃ Prawy i nieprawy. WYKRĘTOWIC Prawda; jam zrobił to, żeś się nauczył, Przebóg, wbrew prawu kazać! Cel osiągłem, Jeśli mnie teraz przekonasz, że słuszna I piękna, by syn ojca swego grzmocił. ODRZYKOŃ Myślę więc, że cię przekonam tak snadnie, Że wysłuchawszy, słowem nie odrzekniesz! WYKRĘTOWIC Bardzom też ciekaw, co mi będziesz prawił. CHÓR / Strofa / Teraz twym dziełem, starcze, obmyślić fortele, Jak skarcić tego młokosa. Gdyby w tę mądrość swoją nie dufał zbyt śmiele, Nie byłby zadarł tak nosa! Lecz inna jeszcze pychy musi być przyczyna: *Tamtego* widać w tym wina! AGON WTÓRY 1353–1452 SCENA XXXI / Ci sami. / ARCYCHMURA I Jednakże z czego wśród was ta bójka się pocznie, Trzeba wiedzieć chórowi; opowiedz bezzwłocznie! WYKRĘTOWIC O co właśnie my nasamprzód zaczęliśma lżyć się wzajem, Toć słuchajcie! Jako wiecie, siedzieliśma przy biesiedzie; Więc ja jemu wziąć kazałem naprzód lutnię i zaśpiewać Symonida pieśń tę starą, jako Krijos w sławie chodził: Ten zaś mówi, że na lutni grać i śpiewać w czasie uczty Rzecz niemodna, że tak baby pieją, mieląc pęcak w żarnach. ODRZYKOŃ I już wtedy trzeba było pana ojca prać i kopać, Gdyś mi tylko kazał śpiewać, jakbym świerszczem był na uczcie! WYKRĘTOWIC Takie brednie mówił doma, jako teraz tu przed wami: Śmiał Symonidesa nadto marnym nazwać wierszokletą. Zrazu z trudem, lecz tam jakoś wstrzymywałem wybuch gniewu; Potem mówię mu, niech weźmie na skroń swoją kiść wawrzynu niech coś z Ajschyla głosi, a ten na to zaraz breszy: „To sękaty pysk, ryczywół, huku pełen odmigęba!” A wtedy mi, wżdy czujecie, jak nie zedrga serce w piersi. Ajschylosa bowiem mam ja za hetmana wszech poetów: Pomimo to wargi zgryzłem i powiadam: to z tych nowszych Wieszczów coś mi tu zaśpiewaj, jako to tam mądre głowy. Ten w tej chwili śpiewa rytmy Eurypida, jako przespał Brat rodzoną siostrę swoją! Chrońże nas od złego, Febie! Wtedy już nie mogłem zdzierżyć. Plunąłem weń zamaszyście Prawdą mnogich brzydkich wyzwisk: stąd zaczęła się, jak bywa, Kłótnia, ząb za ząb zażarta. Potem wyród skoczył na mnie, Zwalił na ziem, skolankował, dusił, gniótł, do żywa dobił! ODRZYKOŃ Czyż nie słusznie? Nie uznajesz przecież Eurypida księciem Wszystkich mędrców? WYKRĘTOWIC Księciem mędrców? Jego? O ty, ty, jak zwać cię!!? Cóż, kiedy mnie bić znów poczniesz! ODRZYKOŃ Klnę się Zeusem, zbiję słusznie. WYKRĘTOWIC Jak to słusznie? Bić mnie, drabie, który wyżywiłem ciebie? Gdyś dzieciątkiem zaczął paplać, jam zgadywał twoje cbęci: Ledwieś zaszczebiotał *mlimli*, jam już mleczko ci podawał, Kiedyś krzyknął tylko *papu*, biegłem wraz i bułkę niosłem. Jeszcześ wżdy nie uśpiał pisnąć *ę*, *ę*, już cię w ręku miałem, I na dwór wyniósłszy, strzegłem! Tyś mnie dziś pod gardło chwycił! / śpiewa / Wrzeszczącego w niebogłosy, Iże mnie nagli, na dwór nie puściłeś Tylko dzierżąc mnie za włosy, Łotrze, tak długo na ziemi dusiłeś. Aż trzasła błona: Zwolniał zamek u łona! SCENA XXXII / Ci sami. / CHÓR Myślę, że biją żywo serduszka młodzików, Co powie synal, ciekawe: Dopuściwszy się takich na ojcu figlików, Gdy wygra słowną rozprawę, Wtedy za skórę ojców nie wydamy z miecha Ni dziurawego orzecha! Więc do dzieła, ty nowych zasad krzewicielu, Znajdź rację, by choć pozór był słusznego celu! ODRZYKOŃ Jakże miło poznać nowe i dowcipne owe prawdy I ze wzgardą patrzeć z góry na społecznych praw przesądy! Gdy się przedtem zajmowałem całą duszą li koniarstwem, Nie umiałem wypowiedzieć ni trzech zdań bez błędów mnóstwa: Teraz zaś, gdy mnie powstrzymał ten mój stary, sam, od błazeństw, Zająłem się wiedzą wyższą, praktykami i studiami. Sądzę więc, że udowodnię, iż się godzi bić rodzica. WYKRĘTOWIC Toć, prze Zeusa, jedź, pojeżdżaj! Dla mnie lepiej jest z pewnością Ogierów ci karmić czwórkę niż raz wraz brać basarunek! ODRZYKOŃ Otóż gdzieś mi przerwał mowę, wracam do przedmiotu mego; I pytanie pierwsze zadam: czy mnie biłeś, gdym był dzieckiem? WYKRĘTOWIC Oczywiście, lecz przez miłość i przezorność… ODRZYKOŃ Więc mów zaraz, Czy nie słuszna, bym ja ciebie obił również przez tę miłość, Skoro bicie już dowodem jest miłości — wedle ciebie? Czyliż ma być wolne może od plag chłosty ciało twoje, Moje zasie nie? A jednak jam się również wolnym zrodził! Płaczą dziatki, biorąc chłostę: czemu nie ma płakać ojciec? Powiesz mi, że podług ciebie, taki jest przywilej dzieci. Ja zaś twierdzę, że staruszek, przebóg, to podwójne dziecko! Przeto rzecz słuszniejsza karcić starych ostrzej niźli młodych, Zwłaszcza, że *w podeszłym wieku* *wcale nie przystoi grzeszyć!* WYKRĘTOWIC Lecz na całym świecie nie ma takich praw, by ojców bito! ODRZYKOŃ Czyż to nie był człowiek taki, jakoś ty jest, jakom ja jest, Który prawa nadał ongi, przodków słowem przekonawszy? Czyż nie wolno i mnie nadać praw najnowszych, by w przyszłości Mogli w odwet bić do woli rodzicieli swych synowie? Jednak, ile batów wzięlim, nim to nowe prawo stanie, Odpuścimy ojcom z łaski i skwitujem porachunki. Patrzaj acan na koguty i na inną wszechżywiznę, Jak ścigają, bijąc ojców! Aza różnią się czym od nas? Przebóg, chyba tym, że ustaw na tablicach nie gryzmolą! WYKRĘTOWIC Czemuż tedy, gdy koguty naśladujesz w każdej sprawie, Nie żresz z nimi na gnoisku i na płocie nie śpisz, siedząc? ODRZYKOŃ To nie jedno, panie miły! Tak Sokrates nie powiada. WYKRĘTOWIC Wobec tego nie bij ojca, bo sam na się bicz ukręcisz! ODRZYKOŃ Jak to mniemasz? WYKRĘTOWIC Skoro ciebie, jako ojciec prawnie karcę, Tak ty, gdy mieć będziesz syna… ODRZYKOŃ / szydersko / Jeśli go zaś mieć nie będę, To te baty darmo wezmę, ty zaś umrzesz, drwiący ze mnie! WYKRĘTOWIC Mnie się zdaje, o rówieśni, że syn słuszne rzeczy prawi! Przeto mniemam, że się godzi wręcz ustąpić po słuszności! Gdy bezprawie bowiem czynim, słuszna — byśmy brali cięgi. ODRZYKOŃ Poznaj inną mą zasadę! WYKRĘTOWIC Chcesz mnie chyba życia zbawić? ODRZYKOŃ Nie — i owszem: chcę ci ulżyć, żeś tam dostał, ile wlazło. WYKRĘTOWIC Jakimże to, mów, sposobem, chcesz mi, synku, sprawić ulgę? ODRZYKOŃ Matkę zbiję, jako ciebie! WYKRĘTOWIC / ze zdumieniem i strachem / Kogo? Matkę, matkę zbijesz?!! Toli jeszcze większa zbrodnia! ODRZYKOŃ / śpiewając i tańcząc / Cóż, a jeśli cię przekonam Przez ten wywód mój nieprawy, Że konieczność bić swą mać? WYKRĘTOWIC Wtedy tobie mogę dać Jednę radę: bez obawy Z Sokratesem, tym wyrodem I z nieprawym twym wywodem Prosto w otchłań na łeb skacz! / zwracając się do chóru / Przez was, o Chmury, jam to wszystko wyznał, Wam powierzywszy całe szczęście moje! OBIE ARCYCHMURY Sam sobie służysz za sprawcę i kata, Gdyś tak „*wykręcił*” na zdrożny tor świata! WYKRĘTOWIC Przecz tego pierwej wyście mi nie rzekły, Lecz starca, gbura, jeszcze bardziej wzdęły? OBIE ARCYCHMURY *Zawsze tak czynim, ile razy widzim* *Człeka, co w sercu złe skłonności pieści:* *Wtrącim go na dno nieszczęścia i szydzim,* *By się nauczył dobrze bożej cześci!* WYKRĘTOWIC Wszystko to boli, o Chmury, lecz słusznie, Bo grzechem było wyprzeć się bezczelnie, Com gdzie pożyczył! Teraz, synu miły, Pójdziem bić na śmierć łotra Chajrefonta I Sokratesa, bo nas oszwabili! ODRZYKOŃ Nigdy nie będę moich krzywdził mistrzów! WYKRĘTOWIC Na bogi! Bój się Zeusa, Rodziciela! ODRZYKOŃ Patrzaj go! Zeusa! Jakiżeś ty wstecznik! Jestli Zeus jaki? WYKRĘTOWIC Jest! ODRZYKOŃ Ech! Już go nie ma! Wir tam króluje, wypędziwszy Zeusa! WYKRĘTOWIC Oj, to nieprawda, tylkom ja tak poplótł Na wiarę tego mędrka. Och, ja nędznik!! / gesty rozpaczliwe / ODRZYKOŃ Sam tutaj szalej i sam bredź do siebie! / odchodzi spiesznie. / SCENA XXXIII / Wykrętowic, Chór. / WYKRĘTOWIC Och, to szaleństwo! Jakżem mógł tak zgłupieć, Żem chciał wypędzać bogów dla Sokrata! / podchodzi do posągu Hermesa przed domem, obejmuje go pieszczotliwie / Drogi Hermesie, nie gniewaj się na mnie, Nie gub do reszty, daruj: już nie będę!… Wybacz, żem bzika dostał przez warcholstwo! Teraz poradź mi, czy mam ich zaskarżyć Przed sądem, czy też co innego każesz… / przykłada ucho do ust boga, nasłuchując / Dowcipnie radzisz… nie włóczyć się w sądach, Lecz w okamgnieniu podpalić to gniazdo Owych warchołów… / woła donośnie na służbę, która wypada z osękami i toporkami. / Hej! Do mnie, Rudasie! Dawaj drabinę a przynieś osękę! Wychodź mi zaraz na tę wymyślnicę, Rwij dach, rozwalaj, pokaż, iż mnie kochasz! Żywo! Tę szopę na łeb trza im zwalić! Przynieś tam który zapaloną żagiew! Już ja tu dzisiaj komuś sprawię łaźnię! Ja wam tu… łotry… ja wam… paliwody!… / Niewolnicy szybko wypełniają rozkazy, rąbią i rwą dach. Wykrętowic z głownią i oskardem wchodzi po drabinie na dach, rąbie i podpala. Dym i ogień. Oknami wyglądają przerażeni uczniowie. / EXODOS (ZAKOŃCZENIE) SCENA XXXIV / Wykrętowic, Uczniowie, Chajrefont, Sokrates. / / Z uczelni wybiegają w popłochu uczniowie. / UCZEŃ PIERWSZY Rety, ratunku! WYKRĘTOWIC / na dachu, podpalając / Hej, smolna szczapo, rób swoje, żeż ogniem! UCZEŃ PIERWSZY Człeku, co robisz?!! WYKRĘTOWIC / rąbiąc / Co robię, czyś ślepy? Z krokwiami budy wiodę cięte spory. CHAJREFONT / innym oknem / Rety! A któż tam podpalił nam szkołę? WYKRĘTOWIC Ten właśnie, komu skradliście opończę. CHAJREFONT Ty chcesz nas zabić! WYKRĘTOWIC Zgadłeś, kotku: chciałbym, / zachwiał się, potknąwszy o coś / Jeśli mnie tylko nie zawiedzie osęk I na łeb lecąc, nie skręcę gdzie karku! / Sokrates wytyka głowę przez jakiś otwór. / SOKRATES Hej! Co ty robisz — tam na moim dachu? WYKRĘTOWIC „W eterach bujam, słońca w myślach ważę”. SOKRATES Ratunku! W dymie duszę się, nieszczęśnik! CHAJREFONT A ja, nieborak, upiekę się żywcem! WYKRĘTOWIC Co was napadło, na bogi się zrywać?? Seleny stolce podpatrywać, łotry!!? / Sokrates i uczniowie wyrywają się z płonącego domu i uciekają. Wykrętowic i służba jego pędzi ich bijąc i wrzeszcząc. / Bij ich, kol, morduj, dla wielu powodów, Lecz przede wszystkim, że bogom bluźnili! / W tej gonitwie wszyscy wypadają za scenę — na lewo. / CHÓR Ninie do domów odchodźcie: na dzisiaj wystarczy wam tańca i śpiewu! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/arystofanes-chmury. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Arystofanes, Chmury, tłum. Edmund Żegota Cięglewicz, nakł. Akademii Umiejętności, skład. Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej, Kraków 1907. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Podlaską Bibliotekę Cyfrową. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Paweł Kozioł. ISBN-978-83-288-2078-4