Ajschylos Prometeusz skowany tłum. Jan Kasprowicz ISBN 978-83-288-5470-3 OSOBY DRAMATU: * Kratos i Bia * Hefajstos * Prometeusz * Chór Okeanid * Okeanos * Io, córka Inachosa * Hermes PROLOG SCENA 1 / Kratos i Bia, Hefajstos, (Prometeusz). / / Spadziste góry w Scytii, przerwane doliną. W dolinie sterczy skała. W oddali szumi morze. Kratos (Gwałt) i Bia (Przemoc) pojawiają się, wlokąc olbrzymiego Prometeusza. Towarzyszy im Hefajstos z narzędziami do przykucia Prometeusza do skały. / KRATOS I oto stanęliśmy na okrajach ziemi, Pomiędzy skityjskiego brzegu bezludnemi Skałami. Hefajstosie! Niech twój umysł zważa Na rozkaz, dan od ojca, byś tego zbrodniarza, W żelazne, niezerwalne wziąwszy go kajdany, Co tchu do tej opoki przykował krzesanej. Albowiem płomień ognia, twoją chwałę drogą, Ukradłszy, dał go ludziom… Winien ci jest bogom Pokutę: niech ma karę za swój czyn zbrodniczy, Z Zeusa niech się władzą nieuchronną liczy I zrzeknie się miłości, którą ma dla człeka. HEFAJSTOS Kratosie i ty, Bio! Żadne z was nie zwleka Wypełnić woli Boga, lecz mnie brak odwagi, Ażebym mógł przemocą do tej turni nagiej, Na wichrów tych igrzysko, krewne przybić plemię. Lecz muszę to uczynić, ciężkie bowiem brzemię Na barki swoje ściąga, kto się, nieposłuszny, Sprzeciwia woli Ojca. O ty, wielkoduszny Temidy prawej synu, patrzaj, co się święci; Z niechęcią mam cię dzisiaj, na przekór twej chęci Skutego w te spiżowe, niezłomne łańcuchy, Do skał odludnych przybić, w tej pustyni głuchej, Gdzie głosu nie dosłyszysz, nie ujrzysz postaci Człowieczej! Za to ciało twoje kwiat swój straci W niesytym ogniu dziennym; noc się utęskniona Pojawi, zgasi żar ten, a potem znów skona Poranny chłód pod tchnieniem miłosnego słońca: I tak cię twa niedola żreć będzie bez końca, Bo ten, co by cię zbawił, dotąd niepoczęty! Za miłość swą do ludzi takie zbierasz sprzęty! Sam bóg, wbrew woli bogów w ponadmiar wysokiej Dla człeka żyłeś części, przeto tej opoki Strzec będziesz beznadziejnej, wyprężon, kolana Nie mogąc zgiąć; pierś twoja, snem nieuciszana, Jękami nie rozwieje zaciekłości Boga. Tak! Każda nowa władza twarda jest i sroga. KRATOS Przecz zwlekasz, przecz w daremnym zawodzisz mi słowie? Czyż bogiem, którym inni wzgardzili bogowie, Nie gardzisz, chociaż skarb twój ludzkiej wydał rzeszy? HEFAJSTOS Zbyt silnym jest krwi związek i wspólność pieleszy. KRATOS Rozumiem, lecz czyż myśl cię nie ogarnia trwożna, Iż słowa rodzicielskie tak podeptać można? HEFAJSTOS Zbyt twardy byłeś zawsze i nazbyt zuchwały. KRATOS Daremnie łzy tu ronić. Na cóż się przydały Twe trudy, gdy z nich żadna korzyść nie wyrosła? HEFAJSTOS O jakiż wstręt uczuwam do swego rzemiosła! KRATOS Nie! Po co masz złorzeczyć? Niech cię to nie boli, Nie twoja przecież sztuka winna jego doli. HEFAJSTOS A jednak przecz kto inny nie ma mej sprawności? KRATOS Prócz w rządach nad bogami, trud we wszystkim gości, I tylko Zeus jest wolny, zresztą nikt na świecie. HEFAJSTOS Nie myślę się sprzeciwiać, wiem ja o tym przecie. KRATOS Więc pęta mu zarzucić przecz się dłoń twa wzbrania? Ma Ojciec nasz być świadom twojego wahania? HEFAJSTOS Wszak widzisz, że pod ręką łańcuch mam gotowy. KRATOS Nie zwlekaj, skuj mu ręce w żelazne okowy, Do ściany przybij skalnej, nie żałując młota. HEFAJSTOS Zabieram się do dzieła, wraz pójdzie robota. KRATOS Wal silniej, nie ustawaj, zacieśnij kajdany, Bo może się wywinąć z ogniw lis ten szczwany. HEFAJSTOS Przybite jedno ramię, uwięzione do cna. KRATOS I drugie niech przykuje twoja ręka mocna, Ażeby się przekonał, iż Zeus jest chytrzejszy. HEFAJSTOS Prócz niego, nikt mi za to sławy nie umniejszy. KRATOS A teraz żelaznego klinu straszne ostrze Niech, piersi mu przeszywszy, na głaz go rozpostrze. HEFAJSTOS O biada! Prometeju! Twa boleść mnie wzrusza! KRATOS Co? Jęczeć masz odwagę nad wrogiem Zeusza? Bodajbyś tak nie płakał nad swą dolą własną! HEFAJSTOS A tobie, gdy to widzisz, czyż oczy nie gasną? KRATOS Ja widzę, że nań kara spadła sprawiedliwa. Hej! Jeszcze jego boki zawrzyj w swe ogniwa! HEFAJSTOS Uczynić wszak to muszę! Po cóż te rozkazy? KRATOS Tak! Będę rozkazywał, krzyczał po sto razy! Zejdź na dół i potężnie skrępuj mu i uda. HEFAJSTOS Dokonam tego łatwo, nie żadne to cuda. KRATOS A teraz gwoździe kajdan silnie wbić mu trzeba: Pamiętaj: twardy na cię patrzy sędzia z nieba. HEFAJSTOS Twój język jakżeż twojej dorównał postaci! KRATOS Pozostań niewieściuchem! Lecz się nie opłaci Przyganiać mojej złości i mojej tężyźnie. HEFAJSTOS Uchodźmy! Z tych on więzów już się nie wyśliźnie. / Hefajstos odchodzi. / KRATOS / zwrócony do Prometeusza / A ty się tu przechwalaj! Własność kradnij bożą Dla tworów, co się tylko na dzień jeden mnożą! Czyż zwolnią cię śmiertelni z tych pęt? Niech odpowie Twój przemysł! Przemyślnikiem zwali cię bogowie — Fałszywie! Baczże teraz, by przez twe przemysły Żelazne się łańcuchy na tobie rozprysły. / Kratos i Bia odchodzą. / SCENA 2 PROMETEUSZ / sam / Skrzydlatych wiatrów pełne niebieskie przestworza, Potoków wy źródliska i ty, falo morza Rytmiczna, i ty, ziemio, wszystkich nas rodzico, I ty, wszechwidzącego słońca krągłe lico, Spojrzyjcie, jakie znoszę, bóg, od bogów znoje! Na trudy popatrzcie się moje, Na srom, którego ciężar na mych barkach legł Po nieskończony wiek! Takimi więzy chce mnie dzisiaj zmóc Ten nieśmiertelnych hufców młody wódz. Nie tylko czas dzisiejszy pogrąża mnie w łzach, Lecz także dni, co idą! Ach! Biada mi! Ach! Kiedyż się skończy moich cierpień bieg?! Lecz po cóż ja to mówię? Widzę, co się stanie, I jutro żadna na mnie klęska niespodzianie Nie spadnie, a niniejszej trza ulegać doli Jak można najpogodniej: konieczności woli Przełamać nikt nie zdoła! Darmo krzyczeć „biada!” Czy milczę, czy nie milczę, na jedno się składa. Człowieka chciałem zbawić; za to mnie w tej chwili Do skały zakutego w łańcuchy przybili. Płomienistegom ognia źródło skrył w łuczywie: W nim wszelkich sztuk dla ludzi nauczyciel żywie, Wszelkiego mistrz pożytku, i za tę przewinę, Zawieszon na powietrzu, w tych okowach ginę. Na wozie skrzydlatym przylatują z powietrza Okeanidy. Ojej, ojej! Co słyszę? Jakiż zapach płynie do tych stron! Jakież tu ślą go smugi? Czy człek do tych samotnych zabłąkał się kniej, Czy bóg, czy jeden i drugi? Pragnieli świadkiem być boleści mej, Lub czego chce tu on? Patrzajcie! Oto leży skrępowany bóg, Przez Zeusa znienawidzon i przez wszystkie bogi, Co złotych jego zamków przestępują progi, Za miłość ku ludziom go zmógł! Ach, ach! Co słyszę znowu? Jakby ptaków lot! Od skrzydeł falujących drży powietrze w krąg. Ach! Jakikolwiek zjawi się tu miot, Nowych to dla mnie trwóg i nowych źródło mąk! PARODOS / CHÓR OKEANID, PROMETEUSZ / STROFA 1. CHÓR Nie lękaj się niczego! Przyjacielski huf Ciężkim brzemieniem słów Zdołał przekonać rodzica I w chyżym pędzie do twych przybiegł skał; Wiatr szybkolotny ku tobie mnie gnał. Szczęk młota w mój podziemny przecisnął się dom, W tej swojej grozie Z przerażonego lica Starł mi dziewiczy srom — Bosa w skrzydlatym pomknęłam tu wozie. PROMETEUSZ Ojej, ojej! Tetydy płodnej córy I ojca Okeana, Co wszystkie ziemskie lądy Niestrudzonymi opasuje prądy, Na los mój spojrzyjcie ponury: Z przepastnej pustoszy tej Opoka wyrasta krzesana, A na niej przyjaciel wasz Spełnia — ach, w jakie pęty Strasznie ujęty! — Niepożądaną straż! ANTYSTROFA 1 CHÓR Jać widzę, Prometeju, i na taki kres Gdy patrzę, chmura łez Trwożne przesłania mi oczy! W żelaznych więzach giniesz wśród tych ścian! Tak! Na Olimpie nowy włada pan — Bezprawnie sprawia Zeus nowy dzisiaj rząd: Prawdę, co lśniła Śród dawnych wieków mroczy, Uważa dziś za błąd I wraz ją depce niewstrzymana siła. PROMETEUSZ Czemuż w Hadesu nie strącił mnie dół — Między umarłych niezliczony tłum, Poza Tartaru bezbrzeżnego brzeg? W nierozerwalny choć mnie łańcuch skuł, Żaden by z tego nie cieszył się bóg, Ni żaden człek! Dziś mi urąga lada wichru szum, Śmieje się lada wróg. STROFA 2 CHÓR Któż z nieśmiertelnych, któż Takie by serce miał twarde, By tak naocznie Twój niepomierny ból Radość w nim wzbudzał i wzgardę? Któż by nie żywił litości Dla twoich mąk? Chybali Zeus, nieugięty król, Nowego prawa stróż, Co Uranowy ród W gniewie niesytym zgniótł I w żądzy swojej nie spocznie, Póki mu władzy nie wyrwie kto z rąk, Chytrze z niebieskich nie wygna go włości. PROMETEUSZ Choć sromotnymi zelżył mnie okowy, Jeszcze ci temu zwierzchnikowi nieba Będzie mej rady potrzeba, Gdy zechce usłyszeć wieści, Jaki go zamach nowy Z berła obedrze i cześci, Daremna wówczas miodnych słów przynęta, Chociażby brzmiała najsłodziej! Daremna gróźb jego trwoga: Nie powiadomię boga, Aże mi zdejmie te krwawiące pęta I hańbę mą wynagrodzi. ANTYSTROFA 2 CHÓR Przestań, zuchwalcze, stój! Jeszcze cię gorzkie katusze Nie przełamały! Czelnych używasz słów, A ja tu lękać się muszę, Jaką ci dolę niebiosa Gotują! Ach! Groza mną targa, czy skończy się znów Ten ból okrutny twój? Jakiego portu czar Zdejmie ci brzemię kar? Zakamieniały, Głuchy na prośby, wykąpane w łzach, Twardego serca jest ci syn Kronosa! PROMETEUSZ Wiem ja, że srogi to władca i prawa Kuje dowolne, a jednak się zdarzy, Iż zmięknie również jego umysł wraży, Gdy pierwszy spadnie nań cios! Złość w nim uśmierzy się krwawa, Tęsknoty głos Wyrwie mnie z kaźni, Roztęsknionego przyjaciela Wezwie do swego wesela, Do swojej powoła przyjaźni. EPEISODION 1 SCENA 1 / PROMETEUSZ, PRZODOWNICA CHÓRU / PRZODOWNICA CHÓRU Opowiedzże nam wszystko, wytłumacz nam ninie, Na jakiej to cię Zeus pochwycił przewinie, Że pijesz dzisiaj gorycz tak sromotnej doli? Mów, jeśli tylko boleść mówić ci pozwoli. PROMETEUSZ Boleśnie jest mi mówić i milczeć boleśnie — Zaiste! W tym i tamtym znów cierpienie wskrześnie. Gdy pierwej w sercach bogów gniew się straszny zrodził I powstał spór wzajemny, kto by im przewodził, Czy Kronos ma być zepchnion z tronu, aby dalej Panował Zeus: gdy inni wręcz się opierali, Ażeby nad bogami on mógł dzierżyć władzę, Zdarzyło się, niestety, że daremnie radzę, Daremnie chcę przekonać słowy życzliwemi Tytanów, Uranosa płód i matki-Ziemi. Zbyt pyszni, odrzucili roztropne fortele, Sądzący, że przemocą działając, a śmiele, Zwyciężą. Ale macierz ma, Temis i Gaja, Co mnogie w swej postaci imiona zestraja, Umiała mi obwieścić, jaki los się stanie Na przyszłość, że nie przemoc odda panowanie Zwycięzcom, tylko podstęp. Tom ci im w swym słowie Wyłuszczył, ale słuchać nie chcieli bogowie, Ni spojrzeć nie raczyli. Przeto mnie i matce Wydało się najlepszym opuścić te władce I skrzętnie poprzeć sprawę skrzętnego Zeusza. I oto dzisiaj czarna Tartarowa głusza Za moją kryje radą wszystkie sprzymierzeńce Kronosa wraz z ich panem. Takie ci ja wieńce Nowemu zgotowałem królowi i za to Męczarnią mnie nagrodził — o gorzka zapłato! Lecz ponoć to już królów taki obłęd stary, Że nawet przyjaciołom swym nie dają wiary… A jeśli mnie pytacie, za jaką przewinę, Okryty taką hańbą, w tych katuszach ginę, Odpowiem: Ledwie zasiadł ten władyka srogi Na tronie swym ojcowskim, począł między bogi Rozdzielać dostojeństwa, stanowić urzędy Dla jednych i dla drugich, wszelkie tylko względy Dla biednych zdeptał ludzi — owszem, dawne plemię Wyniszczyć nawet pragnął, aby nowym ziemię Móc obsiać pokoleniem. Nikt się nie postawił Okoniem, jam się tylko odważył i zbawił Człowieka, że zdruzgotan nie spadł w Hadu ciemnie. I za to tak bolesne uczyniono ze mnie, Tak straszne widowisko: gorzko ci je znosić I gorzko patrzeć na nie!… Żem śmiał litość głosić Dla ludzi, sam litości nie zaznałem! Składnie Przystroił mnie tu Zeus, niechaj srom nań padnie. PRZODOWNICA CHÓRU Z żelaza ma ci serce albo i z opoki, W kim ból twój, Prometeju, nie wzbudzi głębokiej Żałości! Ach! Dlaczego na to patrzeć muszę?! Patrząca, czuję mękę, co mi szarpie duszę. PROMETEUSZ Tak, litość w przyjaciołach wzbudza ból mój krwawy. PRZODOWNICA CHÓRU Czyś więcej nie uczynił nic, ponad te sprawy? PROMETEUSZ Przeze mnie człek nie widzi, co za los go czeka. PRZODOWNICA CHÓRU A jakiś na to środek znalazł dla człowieka? PROMETEUSZ Nadzieję zaszczepiłem ślepą w jego łonie. PRZODOWNICA CHÓRU Zaiste, skarb to wielki dały mu twe dłonie. PROMETEUSZ Prócz tego jeszczem ogień przyniósł człowiekowi. PRZODOWNICA CHÓRU Więc odtąd mają płomień ludzie jednodniowi? PROMETEUSZ Niejednej przezeń sztuki znajomość zdobyli. PRZODOWNICA CHÓRU I za to, Prometeju, tak cię Zeus w tej chwili — PROMETEUSZ Zbezcześcił i bezcześcić dalej nie zaniecha. PRZODOWNICA CHÓRU Nie widzisz kresu cierpień? Jestli to pociecha? PROMETEUSZ Kres będzie, gdy on zechce, siły nie ma innej. PRZODOWNICA CHÓRU Czy zechce? Jest nadzieja? Nie czujesz się winny? Lecz mówić o twej winie na cóż by się zdało? Rozkoszy sobie żadnej, a tobie niemało Sprawiłabym zgryzoty. Zostawmy w spokoju Twój grzech, a ty się staraj pozbyć tego znoju. PROMETEUSZ Kto z kaźnią się rozminął, ten ci łatwo może Pochopne dawać rady noszącym obroże. Lecz jam to wszystko wiedział, daremne więc żale! Zgrzeszyłem, bom chciał zgrzeszyć, i nie przeczę wcale. Śmiertelnym niosąc szczęście, sam w nieszczęście wpadłem. A jednak nie myślałem, by tak gorzkim jadłem Karmiono mnie za czyn mój, bym, na tej opoce Przykuty, miał w tej pustce pędzić dni i noce, Tak marnieć przehaniebnie na tej wietrznej grani! Lecz rzućcie moją boleść! Łez nie rońcie dla niej! Zestąpcie raczej ku mnie, byście usłyszały, Co czeka mnie tu jeszcze, odartego z chwały. Słuchajcie mnie, słuchajcie, towarzyszki moje! Współczujcie razem ze mną! Straciła ostoję Ma dola: po manowcach omackiem się wlecze I wciąż jedno za drugim trapi serce człecze. / Podczas następujących słów Okeanidy zstępują z wozu na scenę. / CHÓR Chętne znalazłeś uszy, O Prometeju ty mój! Chyżo ten rydwan rzuciwszy skrzydlaty, Prujący powietrzny szlak, Którym polotny przelatuje ptak, Przebiegłam do skalnej twej głuszy, By poznać ten straszny znój, Ten los, w nieszczęście bogaty. SCENA 2 / PROMETEUSZ, OKEANOS / OKEANOS Otom u kresu przedalekiej drogi! O Prometeju, ku tobie, Do tych samotnych kniej, Posłuszny woli mej, Bez lejc mnie rumak wiatronogi Z chyżością ptaka wiódł. Współczuję twojej żałobie, Albowiem jedna — pamiętać to chciej! — Łączy nas krew. Ale i wspólny pominąwszy ród, Nikt u mnie większej nie zażywa cześci. Nie lubię przesiewać plew Daremnych słów, Dlatego, proszę, mów, Czy mogęć ulgę przynieść w twej boleści? Przekonasz się też niebawem, Że w twym nieszczęściu krwawem Nie jest ci żadna brać wierniejsza dana Nad przyjaciela twego, Okeana. PROMETEUSZ Ha! Cóż to! I tyś przybył, by widzieć naocznie Mą dolę? Co? Odwagę miałeś rzucić mrocznie Twych jaskiń samorodnych, toń równoimienną I przyjść nawiedzić ziemię tę, w żelazo plenną? Patrzący na me losy, chceszli dla mej klęski Okazać swe spółczucie? Spojrzeć, jak zwycięski Ukarał mnie tu Zeus? Jak mnie, przyjaciela, Co tron mu wywalczyłem, straszliwie obdziela Swym gniewem? Jak mnie dręczy, uzyskawszy władzę? OKEANOS Jać widzę, Prometeju, i dobrzeć poradzę, Choć rozum twój przemyślny radę sobie daje Najlepszą: poznaj siebie, nowe obyczaje Racz przyjąć, gdyż bogami król dziś rządzi nowy. Zaprzestań raz dumnymi wygrażać mu słowy, Bo Zeus cię usłyszy, choćby wyżej jeszcze Zasiadał na swym tronie. Przestań, a te kleszcze Męczarni twych dzisiejszych będąć niczym więcej, Jak tylko jakimś widmem igraszki dziecięcej. Rzuć gniew swój, o nieszczęsny! Niech go już nie drażni, I bacz, iżby z tej ciężkiej wydostać się kaźni. Zapewneć wypowiadam słowa dawno znane, Lecz widzisz, Prometeju, jaką krwawą ranę Zadała ci języka twego czelna pycha! W niedoli tej pokorą niech pierś twa oddycha. Czyż do tej klęski jeszcze chcesz dorzucać świeże? Naukę niech ode mnie twa roztropność bierze: Nie wierzgaj — to ci radzę — przeciw ościeniowi, Bo widzisz sam, jakiemu dziś władcy gotowi Podlegać nieśmiertelni. A teraz odchodzę, Pragnący się przekonać, na jakiej by drodze Wybawić cię z nieszczęścia. Uczynię, co można, A przedsię mowa twoja niech będzie ostrożna, Nie bluźnij! Czyż nie widzisz, arcy-mędrcze luby, Do jakiej czelny język prowadzi zaguby? PROMETEUSZ Zazdroszczę ci, iż żadnej nie doznałeś kary, Jakkolwiek mężnieś poparł wszystkie me zamiary. Dziś o mnie ty się nie troszcz, zostaw swego druha! Zeusa nie przekonasz, niechętnie on słucha! Sam zważaj, byś się w gorzkiej nie znalazł potrzebie. OKEANOS Pouczasz lepiej innych niż samego siebie. Po czynach ja to widzę, nie słowach. A przecie Nie krępuj mojej woli. Jest jeszcze na świecie Nadzieja! Mam nadzieję, że łaski Zeusowej Dostąpię i te twoje połamię okowy. PROMETEUSZ To wszystko, co mi rzekłeś, w wielkiej u mnie wadze; Nie lubię być dłużnikiem. Jednak ja ci radzę, Zaniechaj swego trudu, bo, mówiąc niekłamnie, Daremny trud, jeżeli chcesz się trudzić dla mnie. Z daleka stój od tego! Sam będąc w niewoli, Nie pragnę żadną miarą, ażeby mnie gwoli Ktokolwiek inny znosił równe moim ciosy. Toć cierpię już niemało, że tak srogie losy Dotknęły mego brata, Atlanta: w krainie Zachodniej, gdzieś daleko, w ciężkim znoju ginie, Dźwigając słupy niebios i ziemi — ogromne, Niezwykłe jest to brzemię! Żal mi też, gdy wspomnę Tyfona: syn ten Gai, stugłowy, straszliwy Dziwotwór, mieszkający w kilikijskiej niwy Jaskiniach, groźnej uległ przemocy: wokoło Zabójczym tchem ziejący, śmiał on stawić czoło Wszem bogom; z oczu iskry sypiąc coraz krwawsze, Przypuszczał, że tron Zeusa zdruzgoce na zawsze. Lecz czujny pocisk Boga, grom płomiennopióry, Dyszący strasznym ogniem, padł na niego z góry: Porażon w samo serce, tak pełne przechwałek, Spopielił się w tym żarze nieszczęsny pyszałek. Na pował rozciągnięta, bezwładnie dziś leży Ta bryła nad zatoką, u morskich wybrzeży, Głęboko w wnętrzu Etny, a znad jej siedliska, Na skalnym siedząc szczycie, skry Hefajstos ciska, Rozgłośnie swym kowalskim kowający młotem. To stąd strumienie ognia rozleją się potem Na równie sykielijskie, na te łany żyzne, By chciwym zniszczyć zębem plennych żniw ojczyznę. Tak Tyfon, wyziewając gniew zapamiętały, Ogniste z źródeł ognia rzucać będzie strzały, Jakkolwiek Zeus go w węgiel obrócił swym gromem. Lecz po cóż cię pouczać? Wszystko ci wiadomem, Nie jesteś bez rozumu, niech on cię ocali! Ja tutaj swoją nędzę będę znosił dalej, Dopóki nie ochłonie Zeus w swym żarnym gniewie. OKEANOS Posłuchaj, Prometeju, czyż twój umysł nie wie, Że z gniewu nas wyleczyć dobre słowo może? PROMETEUSZ Tak, serce swe w stosownej gdy zmiękczymy porze, Nie zasię gwałt zadając naszej złości wrażej. OKEANOS A jeśli kto się na to w swej trosce odważy, Wytłumacz, jakie z tego wynikną mu szkody? PROMETEUSZ Daremna wszelka dobroć, stracone zachody. OKEANOS Więc pozwól, niech choroby tej w sobie nie tłumię; Rozumny, kto swój rozum w czas zataić umie. PROMETEUSZ I z tego, zda się, dla mnie wynikłaby nędza. OKEANOS Widocznie słowo twoje precz mnie stąd wypędza. PROMETEUSZ Ażeby twoja litość nie obmierzła komu. OKEANOS Czy temu, co w niebieskim dziś króluje domu? PROMETEUSZ Uważaj, byś nie ściągnął na się jego burzy. OKEANOS Twój los mi, Prometeju, za przestrogę służy. PROMETEUSZ Więc dobrze; odejdź, spiesz się, wytrwaj w twym zamiarze. OKEANOS Co sam uczynić pragnę, czynić mi to każe Twe słowo. Niecierpliwie już skrzydłem trzepoce Ten ptak mój czworonożny, wszystkie swoje moce Wysila, by, powietrzne w lot przebywszy drogi, Kolana zgiąć w swej stajni na spoczynek błogi. / Siada na gryfa i odlatuje. / STASIMON 1 / CHÓR OKEANID / CHÓR Jakże ja cierpię, że taki cię kres Spotkał, o drogi Prometeju mój! Widzę nieszczęście, na twą mękę łase, I, niby deszczu zdrój, Płynie mi z oczu chciwy potok łez, Pożera lic moich krasę! Okrutne dni na nas idą: Zeus, ufny w swe nowe prawa, Dumnie przeciwko wszystkim bogom stawa, Potrząsa nad nimi swą dzidą. Jęk głośny płynie po łanach wszech ziem Twej starodawnej chwały zagasł cud. Wszystko, co żyje, opłakuje ciebie I twój zhańbiony ród, Wszystko boleje nad nieszczęściem twem! Na sławy twojej pogrzebie Azyjskie się żalą okraje; Na twoje niegodne losy Wszelaki człowiek krzyczy wniebogłosy, Do wtóru z boleścią swą staje. Płaczą Kolchidy mieszkance I dziewki pochopne do wojny Scytowie, co świata krańce W ciżbie obsiedli rojnej U wód meockich wybrzeży — I kwiecie arabskiej ziemi, I ci, co ufni żelazu, Dzidami chronią ostremi Wyniosłych szczytów Kaukazu, Swojej rycerskiej leży… Znany mi wpoprzód był li jeden bóg, Którego również nowy władca zmógł: Atlas, co ziemię i nieba powałę Na swoje bary musiał wziąć omdlałe I z trudem je dotąd trzyma. Huczy mu ogrom rozburzonych fal, Głębia swój głośny wypowiada żal, Hadesu wzdycha ciemny lej głęboki, Łzy wylewają świętych wód potoki Nad dolą tego olbrzyma. EPEISODION 2 / PROMETEUSZ, PRZODOWNICA CHÓRU / PROMETEUSZ Nie sądźcie, że mnie słabość lub też upór zmusza, Bym milczał. Nie! To tylko szarpie się ma dusza, Że widzę się strącony w taką nędzę srogą. A któż tę władzę nowym podarował, bogom, Jeżeli nie ja jeden? Lecz i o tym z wami Nie mówię. Cóż innego, czego byście sami Nie znali, mógłbym jeszcze powiedzieć? Jedynie O ludzkiej posłuchajcie niedoli, o czynie Tym moim, który głupich na mędrce przemienił I ducha w nich rozbudził. Nie, iżbym źle cenił Człowieka, o tym mówię! Pragnę was o całem Pouczyć dobrodziejstwie, które świadczyć śmiałem Tym biednym śmiertelnikom. Posiadali oczy, A przecież, ni to ślepce, chodzili w omroczy; Słyszący, nie słyszeli. Niby widma senne, Mieszali wszystko razem. Budowy kamienne, Ku słońcu strzelające, były dla nich obce, Nieznaną i ciesiołka. Chowali się w kopce; Podobni nie do ludzi, lecz do nędznych mrówek, Gnieździli się wśród ciemnych, jaskinnych kryjówek. Oznaczyć nie umieli, czym wiosna ponętna Odróżnia się od zimy i jakie ma piętna Bogata w plony jesień. Skoro na świat wyszli, Sprawiali się we wszystkim omacnie, bez myśli, Dopóki nie spostrzegli za mych wskazań wodzą, Gdzie jasne wschodzą gwiazdy i kędy zachodzą. I wiedzęm najprzedniejszą wynalazł, naukę O liczbach, i kunszt pisma i pamięci sztukę, Muz wszystkich rodzicielkę. Jam pierwszy zwierzęta Oswoił, iżby moc ich, do jarzma wprzągnięta, Pomogła człowiekowi dźwigać ciężar wszytek. Jam konie, uzdom chętne, bogaty dobytek W bogatym skarbcu możnych, do wozu założył. Ode mnie któż to pierwszy spławne łodzie stworzył, Płóciennoskrzydłe statki odważnych żeglarzy? Takimi to sztukami gdy mój rozum darzy Człowieka, czym pomyślał, że dziś, w tej potrzebie, Nie znajdę oto sztuki ratunku dla siebie? PRZODOWNICA CHÓRU Sromotną znosisz klęskę, płaczesz i narzekasz, Bezradnie się mocujesz. By lichy ten lekarz, Co, wpadłszy sam w chorobę, opuszcza już ręce, Wzdyć nie wiesz, jakim lekiem zadać kres swej męce. PROMETEUSZ Posłuchajże mnie dalej, a większe o wiele Ogarnie cię zdumienie na one fortele, Na środki, którem jeszcze wymyślił. Więc powiem: Największej było wagi, że jeśli ze zdrowiem Rozminął się kto z ludzi, to na słabość swoją Porady nie znał żadnej: lekarstwa, co koją, Co krzepią, posilają, napoje i maście Bynajmniej nie istniały. Ni powiędłe haście, Tak wszyscy usychali z gryzącej choroby, Dopókim ja nie wskazał, jakimi sposoby Wypłoszyć precz od siebie zabójcze uwiądy. Jam także ich nauczył, jakie snować sądy Z przeróżnych wieszczb, jak ze snu odgadywać losy Idące; wszelkie znaki przydrożne i głosy Przeznaczeń niepojęte i przeznaczeń ciemnie Umieją dziś pojmować i zgłębiać przeze mnie. I ptaków krzywoszponych rozróżniają loty, By wiedzieć, czy są wróżbą szczęśliwości złotej Czy klęski; jam ich wszystkie odsłonił zwyczaje, Jak plemię to skrzydlate ze sobą przestaje, Przyjaźnie czy też wrogo. Nikt już dziś nie pyta, Czy słuszną mają barwę i gładkość jelita, By bogom się podobać — wszystkom to ustalił; Kształt żółci i wątroby, by się ogień palił Ofiarny należyty; tłustość ud i biodra Szerokość żertwiennego mądrość moja szczodra Dokładnie oznaczyła: człek już dziś świadomy Znaczenia całopaleń… A one ogromy Tych wszystkich skarbów drogich, gdzieś w głębinie ziemi Tak chciwie przed oczami ukrytych ludzkiemi — Żelazo, miedź i srebro, i złoto — któż powie, Prócz mnie, że je wyśledził, jeśli w swoim słowie Chełpliwie nie chce kłamać? Rzecz jedną i drugą Złączywszy: Prometeja wszelki kunszt zasługą. PRZODOWNICA CHÓRU Zasługą względem ludzi! Dziś ty nie myśl o niej, Lecz bacz, jakobyś wybrnąć mógł z tej zgubnej toni. Nadzieję mam, że skoro rozerwiesz te pęta, Zeusowej wnet dorówna twa potęga święta. PROMETEUSZ Nie na tej pragnie Mojra uwolnić mnie drodze. Tysiączne męki jeszcze udręczą mnie srodze, Nim prysną te kajdany u mych cierpień granic: Gdzie panią jest Konieczność, tam już sztuka na nic. PRZODOWNICA CHÓRU A sterem Konieczności któż włada jedynie? PROMETEUSZ Mojr trójca i pamiętne wszelkich win Erynie. PRZODOWNICA CHÓRU Od mocy ich czyż lichsza Zeusowa potęga? PROMETEUSZ Nie ujdzie Przeznaczeniu, co po niego sięga. PRZODOWNICA CHÓRU Więc Zeusa panowanie nie potrwa na wieki? PROMETEUSZ Nie pytaj, nie nalegaj! Próżne twe docieki. PRZODOWNICA CHÓRU A zatem jakąś świętość ukrywasz tajemną. PROMETEUSZ Nie pora o tym mówić. O innych ty ze mną, Gdy chcesz, pogadaj sprawach. Największąć ja muszę Zachować tajemnicę, gdyż moje katusze Inaczej się nie skończą! Tak, jedynie wtedy Strzaskane ujrzę więzy, wyrwę się z tej biedy. STASIMON 2 CHÓR STROFA 1 Nigdy nie myśli mój duch Przeciw Zeusowej wykraczać potędze. Zawsze też godne stado byków spędzę, Gdzie fal Okeanowych wieczny bije ruch, Aby je bogom na ofiarę wieść. Nie jest ci u mnie w pogardzie ich cześć, A tylko jedno pragnę zachować w pamięci: ANTYSTROFA 1 Błogosławiony jest człek, Który żywota długiego koleją Kroczy z krzepiącą przy boku nadzieją! Rozkoszna już go radość nie puści po wiek. Lecz, Prometeju, mną szarpie dziś ból, Że zlekceważon przez cię jest nasz król, Że w tobie się li miłość ku śmiertelnym święci! STROFA 2 Jakiż bezpłodny to szał Twa miłość, druhu mój, Chcąca uszczęścić ziemię! Powiedz, czy może strasznych cierpień zwał, Ciężki brzemienny znój, Zdjąć z ramion twych To nikłe, ślepe, jednodniowe plemię, Do mar podobne mdłych? Przecież to prawda, że, co Bóg uchwali, Tego już żaden ludzki zamysł nie obali. ANTYSTROFA 2 Po twojej doli to wiem, O Prometeju! Ach! Po twej haniebnej kaźni! Inne dziś pieśni dźwięczą w uchu mem, Nie te — skąpane w łzach, Ale ów wtór, Który do ślubnej śpiewałam ci łaźni, Gdyś jedną z nadobnych cór Okeanowych, siostrę Hezyjonę, Bogatym ją zdobywszy wianem, brał za żonę. EPEISODION 3 / IO, PROMETEUSZ / IO / wbiega pędem / Co to za kraj? Co za lud? Któż to tam leży? Któż? O skalny powalon cios, Za coś igraszką burz? W pętach za jakie cierpisz winy? Wiadomość mi daj, Do jakiej mnie dzisiaj wwiódł Dziedziny Mój los?… Ach, ach! Znowu napada mnie giez! Argos, syn ziemi, Znów mnie oczami ściga tysiącznemi! Strach! Co za widok! Strach! Pies! Stróż! Naganiacz! Pies! Przeszywający wzrok! Hej! Czyje Zniosą go oczy? Ziemię przewierci! Ziemia go nawet po śmierci Nie skryje! Z ciemnego jej wnętrza wyskoczy, Zęby wyszczerzy I — w cwał! W cwał! — Będzie mnie biedną gnał, Śród morskich przepędzał wybrzeży. STROFA A oto woskiem pozlepiana trzcina Już ci mi nucić zaczyna Usypiający wtór! Ojej! O rety! Ojej Do jakich mnie kniej, Mnie, najnędzniejszą z cór, Rozdrożne prowadzą drogi? O srogi Synu Kronosa, o ty boży synu, Jakiegoż ja się dopuściłam czynu, Że nie chcesz folgi dać niedoli mej!? Ojej! W straszneś mnie jarzmo wprzągł! O męko mąk! Znowu mnie bodzie giez! Gdzie kres?! Gdzie kres?! Spal mnie swym gromem, spal, Lub strąć mnie w ziemi głąb, Lub zagrzeb w odmęcie fal! Zstąp ku mnie, władco, zstąp, Usłysz mój żal! Śród błędnych błądzę dróg I nie wiem, kto by dziś mógł Wybawić mnie z doli niezbożnej? Czy słyszysz to wołanie dziewki krowiorożnej? PROMETEUSZ O jakżebym nie słyszał? Gzem ci to pędzona Inacha młoda córa co miłość śród łona Zbudziła Zeusowego. Z bólu snadź umiera: Po drogach ją rozstajnych mściwa pędzi Hera. ANTYSTROFA IO Skąd ci nazwisko mego ojca znane? Odgadłeś duszy mej ranę, Ty, który cierpisz sam! Ojej! O rety! Ojej! Powiedzieć mi chciej, Kogo przed sobą ja mam — Któż moje straszne cierpienia Wymienia, Ach, tak prawdziwie? Przez mściwą boginię W gorzkiej chorobie dziś me życie ginie! Przez nią przypędził mnie do pustki tej — Ojej! — Rozpaczy morderczy szał! Hery mnie gnał Nieposkromiony gniew! Jak burzy wiew, Biegłam, śród błędnych błądząc dróg, W ten skalny biegłam kraj, Ścigana nawałą trwóg! Lecz ty lekarstwo mi daj, Mów, kto by mógł Złagodzić mój cierpki los? Bo ciężki tych dotknął cios, Co w równej, jak ja, giną nędzy! Jeżeli tylko zdołasz, mów, pomóż co prędzej. PROMETEUSZ Nie ciemną, zawikłaną i nie zagadkową, Lecz jasną na to wszystko odpowiem ci mową, Do takiej bowiem przyjaźń usta moje zmusza: Masz ogniodawcę ludzi, mnie, Prometeusza! IO O biedny Prometeju, zbawicielu człeka, Mów, z jakiej ci przyczyny ten ból dziś dopieka? PROMETEUSZ Dopierom się poprzestał na swą dolę skarżyć. IO A zatem już mnie nie chcesz swą łaską obdarzyć? PROMETEUSZ Odpowiedz, czego pragniesz? Wszystko ci wyjaśnię. IO Kto przykuł cię do skały? To chcę słyszeć właśnie. PROMETEUSZ Zeusa twarda wola, Hefajstosa ręka. IO Za jakąż cię to zbrodnię taka kara nęka? PROMETEUSZ Ponadto nic ci więcej powiedzieć nie mogę. IO Więc wskaż, czy mnie nieszczęsną, na tę błędną drogę Rzuconą, jaki kiedy spoczynek ukoi? PROMETEUSZ Nie wiedzieć o tym lepiej jest dla duszy twojej. IO Przynajmniej nie ukrywaj, co mam cierpieć jeszcze. PROMETEUSZ Tej łaski nie odmawiam; jeśli chcesz, obwieszczę. IO Przecz tedy się ociągasz? Mów, z jakiej przyczyny? PROMETEUSZ Nie chciałem cię zatrwożyć, to powód jedyny. IO Nie lękajże się więcej, niźli ja się trwożę. PROMETEUSZ Chcesz tego, więc posłuchaj! Wszystko ci wyłożę. PRZODOWNICA CHÓRU Nie jeszcze… Racz i naszej pofolgować woli: Niech ona nam opowie o dzisiejszej doli, A skoro to się stanie, ty uczyń jej zadość I wyjaw, co ją czeka: smutek, czy też radość. PROMETEUSZ O Io, twą to sprawą nie odwracać lica Od próśb ich, wszak to siostry twojego rodzica A zresztą czyż nie dobrze na swe losy wraże Pożalić się słuchaczom, którym płakać każe Współczucie razem z tobą, cierpieć razem z tobą? IO Nie mogę się nie poddać, dzielę się żałobą — Słuchajcie więc, opowiem, chociaż wstyd mnie ściska, Że muszę się do tego przyznać pośmiewiska, Do klęski, którą Bóg mnie tak sromotnie płaci, Każący w tej zmienionej błądzić mi postaci. Co nocy mą dziewiczą zwiedzały komnatę Ułudne sny i, w słowa pokusy bogate, Mówiły: „Hej! Dlaczego, dziewico szczęśliwa, Twój żywot tak ci długo w dziewictwie upływa, Gdy oto najświetniejsze czeka cię zamęście? Ukłuty strzałą żądzy, Zeus chce dać ci szczęście, Podzielić pragnie z tobą jego miłość boża Kiprydy rozkosz! Dziewczę, nie odpychaj łoża, Na łąki spiesz lernejskie, bujną tchnące krasą, Na trawy, gdzie się stada twego ojca pasą — Tam widok twój niech oczy nasyci Zeusowe…”. Sny takie opadały mą nieszczęsną głowę Co nocy, aże wreszcie nabrałam śmiałości, By wyznać przed rodzicem, jakich miewam gości. Do Pyto i Dodony słał ci mnogie posły Mój rodzic, by mu stamtąd wiadomość przyniosły, Co czynić, co ma mówić, chcący przyjaźń bogów Zachować po dni swoje. Od świątynnych progów Wracali ci wysłańce, przynosząc wyrocznie Niejasne, zagadkowe. Lecz Inach nie spocznie, Dopóki wyraźnego nie zyszcze rozkazu, Ażeby mnie za próg swój wypędził od razu, Za krańce swej dziedziny: na okrajach ziemi Mam tułać się, tak słowy rzekł mi okrutnemi, Bo jeśliby nie wygnał, jest ci Zeus na niebie, Co gromem swym ród cały w popiele pogrzebie. Posłuszny wyrocznemu parciu Loksyjasza, Z rozpaczą mnie, rozpaczy pełną, precz wypłasza: Przemocy uległ bożej, bo komuż to sprostać Wędzidłu Zeusowemu? W te tropy ma postać Zmieniła się i duch mój; z rogami na czole — Spojrzyjcie, jak wyglądam! — popędziłam w pole, Szaleństwa żądłem kłuta. By podmuch zawiei, Do wzgórz mknęłam lernejskich, do źródlisk Kerchnei, A za mną, w trop śledzący wszystkie moje kroki, Biegł Argos, pasterz wołów, syn ziemi stuoki — Odebrał ci mu życie los niespodziewany, Lecz ja się błąkać muszę. Tak z łanów na łany Bogini mściwym biczem bez tchu mnie popędza! Słyszałeś teraz wszystko, wiesz, jaka ma nędza, Więc jeśli możesz wskazać, co jeszcze mnie czeka, To mów — lecz tylko prawdę! Litości daleka Niech będzie twoja wieszczba. Najgorszej boć znamię Choroby, jeśli słowo w naszych uściech kłamie. CHÓR Ach, ach! Umilknij! Stój! Ach! Przenigdy, przenigdy mój Nie myślał duch, Że mi się takie niesłychane słowa Wrażą gdykolwiek w słuch. Ból, męka, rozpacz, strach Miecz dla mnie kowa! Miecz, obosiecznie ostrzony, Pierś mi przeszywa! O dolo nieszczęśliwa! O dolo! Ty dolo Iony! PROMETEUSZ Za wcześnie pełnaś trwogi, jęczysz wniebogłosy, Poczekaj jeszcze końca, przyszłe poznaj losy. PRZODOWNICA CHÓRU Mów, poucz! Rad jest chory, jeśli wczas się dowie, Co spadnie na to jego skołatane zdrowie. PROMETEUSZ Bez trudu wasze pierwsze spełniłem żądanie — Już wiecie, coście chciały; sama o swej ranie Mówiła wam okrutnej, teraz ja wam w szczerej Wyjawię opowieści, jakie ją z rąk Hery Czekają jeszcze trudy. Córko Inachowa, Dziewico, wraźże sobie w serce moje słowa, Byś stała się świadoma swej tułaczki końca: Nasamprzód więc, zwrócona ku wschodowi słońca, Przebiegniesz ugorzyska, kraj pusty i dziki, Aż dotrzesz, gdzie skityjskie bitne koczowniki, W dalekonośne łuki zbrojne, mają z łozy Plecione kosze-strzechy, rzucone na wozy. Ty do nich się nie zbliżaj, lecz pędź jak najżwawiej Wzdłuż brzegu, co się w szumach morskich głębin pławi. Po lewej Chalybowie mieszkają, kowale. Lud srogi, gościnności nieznający wcale — I tych unikać trzeba. W tej drodze dalekiej, Do słusznie tak nazwanej Rwistej dojdziesz rzeki, Lecz nie myśl o przeprawie — nikt jej nie przepłynie — Dopóki na najstromszej nie staniesz wyżynie, Na szczycie góry Kaukaz, skąd właśnie ta rzeka W szalonych, rozhukanych bałwanach ucieka. Przebywszy gwiazdosiężne wierzchoły, na stoki Zawrócisz południowe, aż chyże twe kroki Wypoczną śród Amazon mężowrogiej rzeszy, Co ma śród temiskirskich zamieszkać pieleszy, Około Termodontu, gdzie w morskiej rozścieży Zdradliwa Salmidessu opoka się jeży, Nieprzyjaciółka statkom, macocha żeglarzom. Tu one ci przechętnie dalszą drogę wskażą: Ku bramie dojdziesz morskiej, ku wąskiej cieśninie Kimeryjskiej, byś potem, gdy tę krok twój minie, Meocką przepłynęła zatokę — przeprawa, Skąd wielka u śmiertelnych wyrośnie ci sława, Zaś przesmyk ten na wieki będzie od tej doby Bosporu miał nazwisko. Takimi sposoby, Rzuciwszy Europę, wraz powitasz kraje Azyjskie… Ha! Powiedzcie, jakżeż wam się zdaje? Azali władca bogów nie jest ci jednaki Gwałtownik w wszelkiej mierze? Na obłędne szlaki Wypędził tę śmiertelną, z którą chciał się wprzódy W miłosnym spleść uścisku, na nędzę i trudy! O, gorzki to zalotnik! Coś tu usłyszała, Ma dziewko, mąk to twoich li przygrywka mała. IO O biada mi, biada! PROMETEUSZ Co? Łkasz i jęczysz znowu? A cóż koniec zada Twym płaczom, skoro dalsze klęski ci obwieszczę? PRZODOWNICA CHÓRU Więc pragniesz jej wyjawić i coś więcej jeszcze? PROMETEUSZ Tak! Bólów niesłychanych rozburzone morze! IO Ach! Po co żyję nadal? Po co tak się trwożę, Miast rzucić się co prędzej z poszarpanej grani I męki swej się zbawić w przepastnej otchłani? Nie lepiej to raz umrzeć, skryć się w grobu głuszę, Niżeli co dzień znosić bezmierne katusze? PROMETEUSZ A jakżebyś ty zniosła te ciężkie brzemiona, Gniotące mnie, skazańca, co nigdy nie skona? Nie dla mnie śmierć, jedyna szczera zbawicielka; Zakończy się zaś wówczas ma niedola wszelka, Gdy Zeus swe nad bogami straci panowanie. IO Azali stracić może? Kiedyż to się stanie? PROMETEUSZ Już widzę, jak ogromne czułabyś rozkosze. IO Jakożby nie? Przez niego te cierpienia znoszę. PROMETEUSZ A zatem wiedz, że wnet się ta godzina zbliży. IO Któż berło mu wytrąci? Któż go tak poniży? PROMETEUSZ On sam, przez nieroztropne, zuchwałe zamiary. IO Mów, jeśli się nie lękasz jakiej nowej kary. PROMETEUSZ Przez śluby marnie zginie, przez małżeńskie śluby. IO Bogini czy ziemianka sprawczynią tej zguby? PROMETEUSZ Na próżno mnie się pytasz, tegoć nie wyjaśnię. IO Przez żonę więc królewska jego władza zgaśnie? PROMETEUSZ Silniejszy, niźli ojciec, syn mu się narodzi. IO Odwrócić nikt nie zdoła ciosu, co weń godzi? PROMETEUSZ Ja tylko, gdy opadną ze mnie te okowy. IO Któż może cię uwolnić wbrew woli Zeusowej? PROMETEUSZ Wiedz: jeden z twych potomków zdejmie te obroże. IO Co mówisz? A więc syn mój wybawić cię może? PROMETEUSZ Potomek w rodzie trzeci po innych dziesięciu. IO Zagadka to zbyt ciemna mojemu pojęciu. PROMETEUSZ Dlatego przestań pytać o swe dalsze znoje. IO Przyrzekłeś, nie odmawiaj, spełnij prośby moje. PROMETEUSZ Z dwóch spraw ja tylko jednę chcę wyłuszczyć tobie. IO Więc pozwól mi wybierać i wymień je obie. PROMETEUSZ Wybieraj: o czym mówić? O twej przyszłej doli, Czy o tym, kto mnie z ciężkich tych kajdan wyzwoli? PRZODOWNICA CHÓRU O jednym tę objaśnij, zasię drugą sprawę *Mnie* wyłóż. Jej twe słowo oznajmi łaskawe, Na jaki jeszcze pójdzie tułaczy manowiec, A mnie, kto cię uwolni — o to błagam — powiedz. PROMETEUSZ Jeżeli tak pragniecie, przeto niech tak będzie, Niczego nie zataję w tym i tamtym względzie. Wprzód, Io, twych wędrówek odsłonię ci nędzę — A wszystko to głęboko zapisz w ducha księdze: Przebywszy wpław cieśninę dzielącą dwa lądy, Masz rzucić się w nurt morza, w rozplenione prądy, Gdzie słońca wschodzącego palą się płomienie, Dopóki w gorgonejskiej nie spoczniesz Kistenie! O kształtach tam łabędzich trzy Forkisa córy Mieszkają, pogrążone w wieczny mrok ponury. Tym strasznym, jednookim, jednozębnym tworom Ni słońce nie przyświeca, ni też nocną porą Księżyca krąg, srebrzystą siejący poświatę. Tuż obok wężowłose trzy siostry, skrzydlate Gorgony, nienawiścią żyjące do ludzi; — Na widok ich — śmiertelnym krew się w żyłach studzi: Tych strzeż się, to ci mówię! Również dla przestrogi O jednym jeszcze wspomnę, o sforze złowrogiej Psów Zeusa, ostrozębnych, niemych gryfach. Dalej Unikaj Arimaspów jezdnych, co u fali Błękitnej Plutonowej harcują. Na krańce Ziemicy potem dojdziesz, gdzie czarni mieszkańce Źródliska Heliosowe oblegli, skąd bierze Początek rzeka Ajtiops. Na jego wybrzeże Miej oko, aż nie dotrzesz hen ku wodogrzmotom, Gdzie z szczytów wzgórz Byblosu swoją falę złotą Przelewa święty Neilos. Wybrzeżami swemi Zawiedzie on cię potem do trójkątnej ziemi Neilotis. W tym dalekim kraju, o Iono, I tobie, i twym dzieciom osiąść przeznaczono Jeżeli w moich słowach widzisz jakie ciemnie, Zapytaj, a o wszystkim dowiesz się ode mnie, Boć wczasu mam tu więcej, niż wytrzymać mogę. PRZODOWNICA CHÓRU Już wszystkoś jej powiedział na tułaczą drogę? Czyś może co zapomniał? Jest co do dodania, To dodaj, a zaś język twój niech się nie wzbrania I nam wyświadczyć łaskę. Pomnisz, o czym mowa. PROMETEUSZ Zna całą swą wędrówkę. A że się nie chowa Kłamliwość w mojej wieszczbie, więc jej dla pewności Przytoczę, jakie dotąd przebiegała włości, — Tym stwierdzę wróżb mych prawdę. Lecz, aby nie wielu Używać słów, od razu zwrócę się do celu Jej drogi. Skoroś przyszła do równin Molossy I świętych wzgórz Dodony, tak cię dębów głosy, Zeusa tesprockiego spełniając wyrocznię, Przyjęły jasną mową — cud ci to widocznie Przedziwny, niesłychany — jako pełną chwały Oblubienicę boga: czyż ci się nie zdały Pochlebstwem te ich hołdy? Stamtąd wzdłuż wybrzeży, Przez gza kąsana, biegłaś ku miejscom, gdzie leży Zatoka wielka Rei, by potem, śród burzy Pędząca, tu się w znojnej zatrzymać podróży. Lecz wiedz, że od tej pory kąt owej topieli Nazwano Morzem Jońskim, aby ludzie mieli Pamiątkę twej tułaczki. Niechaj ci to będzie Dowodem, iże duch mój w swym wieszczym zapędzie Odkrywa, co innemu zakryte jest oku… Teraz, do pierwotnego powracając toku, Wyłuszczę już wam razem los jej ostateczny. Na samych kresach ziemi, w krainie nadrzecznej, Gdzie Neilos ma swe ujście, jest gród, co się zowie Kanobos. Tam ci Zeus powróci już zdrowie, Łagodną pogłaskawszy cię dłonią; tam, w onej Dziedzinie, znów odzyskasz rozum utracony Za jego li dotknięciem; przez nie się też z ciebie Epafos zrodzi czarny, co będzie na glebie, Neilosa nurtem zlanej, owoc zbierał mnogi. Lecz piąte pokolenie rzuci te rozłogi. — Pięćdziesiąt młodych dziewic niechcących małżeństwa Z stryjeczną swoją bracią, od tego krewieństwa Ucieknie, wbrew swej woli, do Argos. Za nimi Popędzą jednak tamci, jak skrzydły lotnymi Sokoły gonią stado gołębi. Zdobyczy Nieprawnej przedsię Bóg im tutaj nie użyczy, Zazdroszcząc im ciał dziewic: w Pelasgji polegną, Albowiem gdy ich żądze niewczesne rozżegną, Powali ich wnet czujna bezsenność odwagi: Niewiasty we krwi mężów zrumienią swój nagi, Dwusieczny miecz! Niech Kypris tak mych wrogów kładzie! Lecz jedna z owych dziewczyn nie stanie na zdradzie Swojemu kochankowi. Miłością wiedziona, Pozwoli się przebłagać i ducha mu z łona Nie wydrze: jedno z dwojga wybiera, chce raczej, By zwano ją niewiastą, którą słabość znaczy, Niżeli morderczynią. Z niej się też narodzi Królewskie plemię Argos. Lecz by w słów powodzi Nie gubić się, toć rzekę: Przesławny wyrośnie Z twojego szczepu łucznik, mąż, który miłośnie Uwolni mnie z tych cierpień. Oto wróżba wielka! Temida mi ją dała, moja rodzicielka, Tytanka praodwieczna. A jak się to stanie I kiedy? Próżne słowa, czasu nie ma na nie! IO Ojej! Ojej! Ojej! Żar na mnie bije! Płomienieję! Szaleństwo wżera się w mózg, Rozum mój sczezł! Ognisty mnie siecze giez! W znękanej piersi mej Strwożone serce się tłucze Bez tchów! Bez tchów! Źrenice krwawy zasłania mi bluzg! Uciekam! Pędzę! Precz za mej drogi koleje Burze rzucają mnie krucze! Język kołczeje, Zwichrzonych zamęt słów O straszną rozbija się nędzę! / Wybiega. / STASIMON 3 CHÓR Mędrzec to, mędrzec olbrzymi, Co pierwszy rozważył w swej duszy I pierwszy tę myśl zamknął w słowa, Że w związku li równych z równymi Szczęście się chowa! Więc jeśli uniknąć masz zguby, Nie chcesz się spotkać z zawodem, Nie wchodź przenigdy w śluby Z tym, co bogactwem się puszy, Albo się chełpi swym rodem. Nigdy, przenigdy, o, proszę, Nie dajcie mi, Moiry, by kiedy Miał Zeus mnie przywołać w swe łoże! I z innym też z niebian rozkosze Dzielić się trwożę! Bo jakiż to ból we mnie wzbiera Na widok dziewicy Iony! Okrutnie zamęcza ją Hera, Na nowe skazuje wciąż biedy, Choć przez nią bóg odszedł wzgardzony. Gdy równa z równym połączą swe dłonie, Związku się tego nie boję. Niechaj więc żądzą ku bogom nie płonie To oko moje. Wszelka tu walka daremną, Bezbronna będę w obronie, Koniec już ze mną! Gdy Zeus zapragnie, Wolę mą nagnie, Przed nim się nie ostoję! EXODOS SCENA 1 / PROMETEUSZ, PRZODOWNICA CHÓRU / PROMETEUSZ A jednak przyjdzie chwila, że ten władca boży, Choć tak jest dzisiaj dumny, głowę swą ukorzy, Albowiem postanowi takie zawrzeć śluby, Co z tronu go powalą, strącą w przepaść zguby. Wypełni się naonczas klątwa jego ojca, Kronosa, którą wyrzekł, gdy z niebios ogrojca Przemocą był wypędzon. Jakby mógł, zwycięski, Uniknąć tej niechybnej a sromotnej klęski, Nikt z bogów tego nie wie, oprócz mnie jedynie — Ja środki znam ku temu. Na swojej wyżynie Niech sobie więc króluje, niech wierzy, zuchwały, W swe gromy napowietrzne, w swe płomienne strzały. Już nic go nie ocali, nic go nie powstrzyma — W haniebną runie przepaść! Strasznego olbrzyma Gotuje przeciw sobie, cudo niezmożonej Potęgi! On ci iskrę rzuci w nieboskłony, Jaśniejszą od błyskawic, on stworzy łoskoty, Co hukiem swym zagłuszą piorunowe grzmoty. On mocy swej doświadczy nawet na trójzębie, Na berle Posejdona, które morza głębie Rozburzą i przestrachem w krąg napełnią lądy. Przekona się naonczas Zeus, co znaczy rządy Mieć w ręku, a co w kaźni jęczeć służebniczej. PRZODOWNICA CHÓRU Z życzeniem twego serca twa groźba się liczy. PROMETEUSZ Nie! Z prawdą! Acz przyznaję: mam takie życzenie. PRZODOWNICA CHÓRU Więc będzie ktoś, co Zeusa strąci w mrok i cienie. PROMETEUSZ O, stokroć większych jeszcze doczeka się znoi. PRZODOWNICA CHÓRU Twe serce czyż się słów tych bluźnierczych nie boi? PROMETEUSZ Ja — bać się!? Ja, co nigdy nie złożę się w grobie!? PRZODOWNICA CHÓRU Lecz bole jeszcze krwawsze może sprawić tobie. PROMETEUSZ Niech sprawi! Mną już żadne męki nie zachwieją. PRZODOWNICA CHÓRU Ten mędrcem, kto się kornie godzi z Adrasteją. PROMETEUSZ Czcij, módl się, schlebiaj, klękaj przed kata obliczem! Lecz dla mnie moc Zeusa jest już dzisiaj niczem. Niech sierdzi się do woli, niech się władzą mami, — Niedługo, a utraci berło nad bogami. Lecz patrzcie! Oto ku nam poseł Zeusa bieży, Tyrana-samodzierżcy służka ci to świeży, Zapewne coś mi całkiem nowego obwieści. SCENA 2 / PROMETEUSZ, HERMES / HERMES Do ciebie ja przychodzę, ty, co z bożej cześci Igrzysko uczyniwszy, przez miłość dla człeka Zostałeś ogniokradcą! Niechżeć już nie zwleka Twój język, arcygorzki mądralo, w tej porze Wyjawić, jaki związek z rąk wytrącić może Naszemu rodzicowi świętą jego władzę? Bo wszak się tym przechwalasz! Dlatego ci radzę, Wytłumacz mi się jasno, bez żadnych zagadek, Nie zmuszaj mnie tu wracać. Sam ci jesteś świadek, Że Zeus się niezbyt gładko z takimi obchodzi. PROMETEUSZ Wyniosłe twoje słowa i butne! Ja — złodziej, Odpowiem: tak przystało mówić służalcowi! Na nowy dzisiaj sposób rządzicie wy, nowi Bogowie, niemyślący, że się w gruz rozwali Grodziszcze waszej mocy królewskiej. Azali Tyranów dwóch ginących nie miały me oczy Przed sobą? Teraz ujrzą, jak się trzeci stoczy Sromotnie i niebawem! Mniemaszli, że z trwogi Pokornie zechcę sławić twoje nowe bogi? Dalekim ci od tego, daleki! Ty zasię Uciekaj, skąd przyszedłeś, w jak najprędszym czasie! Niczego się nie dowiesz ode mnie zaiste! HERMES Twój upór tu cię wtrącił, twe cię oczywiste Bluźnierstwa do tej strasznej przystani zawiodły. PROMETEUSZ Jać wolę me nieszczęście od twej służby podłej, — Wiedz o tym, mego losu na twój nie zamienię! HERMES Przykutym być do głazu we większej masz cenie, Niż wierną pełnić służbę u ojca Zeusza. PROMETEUSZ Tak bywa, że pogarda do wzgardy nas zmusza. HERMES Za szczęście więc uważasz tę swoją niedolę? PROMETEUSZ Za szczęście? Takie szczęście niech zmiażdży w swym kole Mych wrogów! Rad i ciebie ujrzałbym w tym stadzie. HERMES Więc język twój i na mnie jakąś winę kładzie? PROMETEUSZ I owszem. Nienawidzę wszystkie bogi twoje, Że takie mi za dobroć zgotowały znoje. HERMES Niemała snadź choroba mocuje się z tobą. PROMETEUSZ Tak, jeśli nienawidzić wrogów jest chorobą. HERMES Któż z tobą by wytrzymał, gdybyś był przy zdrowiu? PROMETEUSZ O biada! HERMES Zeus nie słyszy; wołasz na pustkowiu. PROMETEUSZ We wszystkim nas pouczy czas, gdy idzie w lata. HERMES Jak dotąd, mądrość twoja wcale nie bogata. PROMETEUSZ Zapewne! Nie gadałbym z parobkiem daremnie! HERMES Nie powiesz, o co ojciec pyta się przeze mnie. PROMETEUSZ A jużci! Na tę łaskę wszakże on zasłużył! HERMES Co? Będziesz mnie, jak chłopca nieletniego, durzył? PROMETEUSZ Nie jesteśże ty głupszy od chłopca, jeżeli Sądziłeś, że ci tego język mój udzieli? Chytrości nie ma takiej, ni takiej katuszy, By Zeus mógł to wyznanie wycisnąć mi z duszy, Dopóki mnie z tych więzów nie zwolni! W swym domie Siedzący napowietrznym, niechaj na mnie płomię Ogniste rzuca z góry; śniegowe szarugi Czy wstrząsające ziemią gromy, jego sługi, Niech wszystko w proch roztrącą, rozniosą, zdruzgocą, Mnie zasię i największą nie przynagli mocą, Ażebym miał powiedzieć, kto go z tronu zwali! HERMES O rozważ, czy ten hardy upór cię ocali? PROMETEUSZ Już wszystkom ja rozważył i zarządził. HERMES Nieba! Zastanów się, szaleńcze, zastanów, jak trzeba Rozsądku, aby wiedzieć, co dobre, co szkodzi. PROMETEUSZ Poprzestańże mnie topić w pustych słów powodzi! Wiedz o tym, że mnie żadna nie przymusi trwoga, Bym miał nienawistnego zaklinać tu Boga, Bym, tchórz najostatniejszy, załamywał ręce Niewieścim obyczajem i żebrał, aż męce Tych więzów kres położy!… Nie moją to rzeczą! HERMES Na próżnom tyle mówił; snadź już nie wyleczą, Nie zmiękczą cię me prośby! Jak ten rumak młody, Raz pierwszy zaprzągnięty, rozbijasz przeszkody, Wędzidło gryziesz, dęba stajesz i, niesforny, Rwiesz lejce poza sobą. Lecz duch twój przekorny Omamion: nie jest siłą upór, jeśli straży Rozsądku nie podlega! Niech serce twe zważy, Na jakie będziesz jeszcze wystawion wichury, Na jaką falę cierpień, jeżeli tak z góry Odrzucasz moją radę! Śród łyskań i gromów Zeus strzaska tę opokę na kawały złomów, Zaś postać twą nieszczęsną okrutnie pogrzebie W otchłannym, pełnym mroków nieprzebytych żlebie. A światło kiedy ujrzysz znów po długim czasie, Wnet Zeusa pies skrzydlaty, orzeł, co się pasie Krwi strawą, na kęs ciała twego wraz się rzuci I będzie, nieproszony gość, w żarłocznej chuci Codziennie się skradając, twą czarną wątrobą Straszliwy głód swój sycił. A końca już z tobą, Znoszącym takie męki, nie będzie dopóty, Dopóki się nie zjawi bóg, co, twojej lutej Męczarni pragnąc ulżyć, zejdzie w Hadu ciemnie, W czeluścię Tartarową. To wiedząc przeze mnie, Zastanów się! Nie zmyśla mój język, nie trwoży Groźbami, mówi prawdę! Wszakże wardze bożej Zeusowej kłamstwo obce; ziści się, co powie. Więc rozważ to, roztrząśnij dobrze w swojej głowie, Ażebyś wreszcie doszedł do myśli tej wątku, Że upór nie powinien być panem rozsądku. PRZODOWNICA CHÓRU Zda mi się Hermes słuszną wypowiedział radę: Chce, iżbyś rzucił upór i bezpłodną zwadę. Posłuchaj, niech się duch twój roztropnością rządzi, Albowiem wstyd to wielki, jeśli mędrzec błądzi. PROMETEUSZ Dawno mi znana tej nauki treść! Lecz ja wiem dobrze, iż nie zhańbion wróg, Jeżeli wróg mu szarpie jego cześć. Niechże naciągnie swój płomienny łuk, Dwuzębnym berłem niech godzi w mój kark! Od jego grzmotów niechaj zadrży w krąg Ogrom powietrza! Niech zerwie się wark Wichrów szalonych! Chciwe krwawych mąk, Niech rozpętają złość swą stada burz, Ziemię na strzępy niech starga ich szpon! Niech się zakłębią głębie wszystkich mórz I fale miecą aż po gwiezdny skłon! Niech mnie w Tartaru czarną strąci noc, Na Konieczności twarde rzuci łoże, — Przecież mnie jego rozwścieklona moc Całkiem uśmiercić nie może! HERMES Oto szaleństwa niechybnego znak — Wyniosła pycha przebluźnierczych słów! Do obłąkania cóż ci jeszcze brak? Jakbyś się sprawiał, wyswobodzon? Mów! A wy, dziewice, którym jego błąd Rozbudza w sercach miłosierdzia zdrój, Jak najpośpieszniej uciekajcie stąd, Zanim żywiołów rozpocznie się bój. Albowiem zamęt błyskawicznych rózg, Nawała grzmotów i gromów w przestworze, Łatwo zamąci przerażony mózg, Do szału przywieść was może! CHÓR Innych, Hermesie, udzielaj mi rad, Jeśli chcesz we mnie mieć posłuchu dość! Wszak do haniebnych nakłaniasz mnie zdrad, W słowach się twoich nędzna kryje złość. Lecz nie uwiedzie mnie twój lichy kłam! Cierpieć z nim razem będę aż po wiek, A zaś dla zdrajców tylko wzgardę mam. Obyś się zbrodni tej na zawsze strzegł, Bo z wszystkich chorób, które zsyła los Na tego świata nieszczęsne rozdroże, Cóż ponad zdrady niespodzianej cios Ohydniejszego być może? HERMES O, bądźcie pomne, o to błagam was, Tych słów życzliwych, co padły z mych warg, Byście, gdy Doli pojawi się czas, Nie uciekały się do pustych skarg, Byście nie rzekły, że was niebios król Znienacka strącił w ten nieszczęścia dół! Nie! Z waszej winy spadnie na was ból! Że nierozsądek tak wam ducha skuł. Dola w swą wielką uwikła was sieć: Wszak wyjawiłem wam zamiary boże, Byście się mogły na baczności, mieć, — Rozum li zbawcą być może! / Znika. Błyskawice. Gromy. Tumany kurzu. Trzęsienie ziemi. / PROMETEUSZ Oto się słowo zamienia już w czyn, Ziemia się trzęsie w krąg! Obłoków czarny zwał Rozdziera łysk i grom! Orkanny szaleje młyn, Burze prą śladem burz, Złom się rozbija o złom, Kłębami zrywa się kurz Z lecących w przepaście skał! Wyją wichury, W zamęcie mąk Strop się już zlewa ponury Z smaganą głębią mórz, Strasznie zwichrzoną aż do dna Oto się spełnia już Wyrok, co na mnie padł Z Zeusowych rąk! Spojrzyj, o matko czcigodna, Na moje leże! Spojrzyj, jak cierpi twój syn! O ty, Eterze, Co światłem zapładniasz świat Patrz, jakie muszę Bezprawne znosić katusze! / Zapada się w głąb ze skałą i z chórem Okeanid. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ajschylos-prometeusz-skowany/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Ajschylos, Prometeusz skowany, nakł. Krakowskiej Spółki Wydawniczej, Kraków 1925. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Dorota Kowalska. Publikację wsparli i wsparły: Sławomir Kiljański, Urszula W, Jarosław W. ISBN-978-83-288-5470-3