Georg Büchner
Woyzeck[1]
tłum. Jerzy Liebert
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
OSOBY
Woyzeck
Maria
Kapitan
Doktor
Tamburmajor[2]
Podoficer
Andrzej
Małgorzata
Właściciel budy
Wywoływacz[3]
Starzec z katarynką[4]
Żyd
Gospodarz[5]
Pierwszy rzemieślnik[6]
Drugi rzemieślnik
Kasia
Obłąkany Karol[7]
Babcia[8]
Pierwsze, drugie, trzecie dziecko
Pierwsza, druga, trzecia osoba
Komisarz policji[9]
Żołnierze, studenci, chłopcy, dziewczęta, dzieci, tłum.
U KAPITANA
KAPITAN
Powoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziś Woyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niech no on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przed sobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiąt miesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myśli począć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!
WOYZECK
Rozkaz, panie kapitanie!
KAPITAN
Zaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie — to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem nie jest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak, tylko chwilka. — Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co za marnotrawstwo czasu! — do czego to zmierza? — Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo się mnie melancholia czepia!
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Woyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobry człowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czyste sumienie… Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?
WOYZECK
Parszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!
KAPITAN
Czuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jak
mysz.
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Ha! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi,
potwornie głupi.
WOYZECK
Panie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednego pędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Pan mówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”
KAPITAN
Co on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, on mnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego…
WOYZECK
My biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz! Jak kto nie ma pieniędzy! — Niech no taki popróbuje w świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież ma się także ciało i krew! Ale naszemu bratu[10] źle będzie na tym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawet do nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.
KAPITAN
Woyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek!
Ciało i krew? Gdy leżę w oknie — a deszczyk dopiero co
przeszedł — i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy — tam do diaska! Woyzeck, wtenczas na
miłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota,
Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? —
mówię sobie zawsze — cnotliwy z ciebie człowiek,
WOYZECK
Tak, panie kapitanie, cnota — ale gdzie mi tam do tego. Widzi pan, my prosty naród — nie mamy cnoty; naszemu bratu zostaje tylko natura[11]. Ale gdybym ja był panem i miał kapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być coś ładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.
KAPITAN
Cóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek. Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawsze taki rozdrażniony. — Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck, niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idzie powoli, powolutku ulicą.
WOLNA OKOLICA[12]. MIASTO W ODDALI
WOYZECK
To miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas na
trawie, gdzie rośnie tyle bedłek[13]? Tam wieczorami toczy
się głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał — jeż.
A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach.
ANDRZEJ
WOYZECK
Cicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!
ANDRZEJ
WOYZECK
Idzie coś za mną, pode mną.
ANDRZEJ
Boję się.
WOYZECK
Cicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!
ANDRZEJ
Czego?
WOYZECK
Gadaj coś!
ANDRZEJ
Woyzeck, słyszysz jeszcze?
WOYZECK
Cicho, znowu wszędzie cicho, jakby świat zamarł.
ANDRZEJ
Słyszysz? Bębnią na apel. Musimy iść!
MIASTO
MARIA
No, mały! Tra ta ta! Tra ta ta! Słyszysz? Nadchodzą!
MAŁGORZATA
Co za chłop! Jak dąb!
MARIA
Trzyma się jak król!
MAŁGORZATA
Cóż za czułe spojrzenie, pani sąsiadko! Nie wiedziałam, że umiecie tak patrzeć.
MARIA
MAŁGORZATA
Wasze oczy błyszczą jeszcze.
MARIA
A choćby! Co wam do tego? Zanieście swoje ślepia do Żyda, niech wam je wypucuje, może też jeszcze będą błyszczeć i znajdzie się kto, co da za nie dwa świecące guziki.
MAŁGORZATA
Co, co? Ty panno z dzieckiem! Ja jestem uczciwa osoba, ale ty, każdy cię zna! Siedem par skórzanych portek potrafisz prześwidrować ślepiami.
MARIA
Zdzira!
MARIA
Kto tam? Czy to ty, Franek? Chodź do środka.
WOYZECK
Nie mogę. Muszę na apel!
MARIA
Naciąłeś prętów dla kapitana?
WOYZECK
Tak, Maryś. Ach…
MARIA
Co ci, Franek? Wyglądasz jakoś nieswój?
WOYZECK
Maryś, było znów coś, dużo… Czyż nie jest napisane: „I patrz — oto wyszedł dym od ziemi jakoby z pieca…”[16]
MARIA
Franek!
WOYZECK
Szło za mną aż do miasta. Coś, czego nie można pojąć, coś, co nam rozum odbiera. Co to może być?
MARIA
Franek!
WOYZECK
Muszę iść. Dziś wieczorem na kiermasz! Uciułałem jeszcze trochę grosza!
MARIA
Co za człowiek! Taki zamyślony! Nie popatrzył nawet na dziecko. Jeszcze mu się rozum pokręci od tego myślenia! Coś tak ścichł, syneczku? Boisz się? Ależ ciemno, choć oko wykol! A zawsze przecie widno, jakby latarnia świeciła. Nie wytrzymam już, dreszcz mnie chwyta.
ŚWIATŁA, BUDY, LUDZIE
STARY CZŁOWIEK
WOYZECK
Hej, Maryś, hopsasa! — Biedny starzec, biedne dziecko! Smutek i wesele!
MARIA
Franek, jak błazny mają rozum, to my chyba też błazny. — Śmieszny świat! Piękny świat!
WYWOŁYWACZ
Panowie i panie! Tu można oglądać stworzenie, jakim jej
Pan Bóg zrobił. Nic, to fraszka! Proszę, co może sztuka!
Oto małpa. Chodzi prościuteńko, ma surdut i spodnie.
Nosi pałasz u boku! To żołnierz! Najniższy gatunek rodzaju ludzkiego. Michałek, ukłoń się! Ładnie, tak! Niczym
baron! Daj buzi. Tak!
WOYZECK
Chciałabyś tam?
MARIA
A jakże, mogę! Chłop z frędzlą[17], a baba w portkach! To musi być ciekawe.
TAMBURMAJOR
Stój! Widzisz! Ale kobita!
PODOFICER
Diabli nadali! Na rozpłodek pułków kirasjerów[18]!
TAMBURMAJOR
I do hodowli tamburmajorów!
PODOFICER
Jak głowę nosi! A krucze włosy jakby ją ciężarem na bok ciągnęły! Ależ oczy —
TAMBURMAJOR
Jakbyś do komina spojrzał albo do studni. Jazda za nią!
WNĘTRZE JASNO OŚWIETLONEJ BUDY
MARIA
Co za światło!
WOYZECK
Tak, Maryś: czarne koty, ogniste ślipia! Ha! Ależ wieczór!
WŁAŚCICIEL BUDY
Pokaż, co umiesz! Pokaż swój bydlęcy rozsądek! Zawstydź ludzką socjetę! Szanowni państwo, oto koń, posiada cztery kopyta, jeden ogon, należy do świata uczonych: jest profesorem na uniwersytecie, a studenci uczą się u niego jazdy konnej i fechtunku[19]! Posiada zwykły rozum i podwójny rozsądek! Pokaż, co robisz, używając podwójnego rozsądku! Powiedz, czy wśród szanownej tu socjety dostrzegasz jakiego osła?
Proszę, oto podwójny rozsądek! To nie jakieś głupie bydlę, to osoba, człowiek, człowiek-zwierzę — a jednak bydlę, bestia.
Tak, zawstydź socjetę. Szanowni państwo widzą — bydlę jest jeszcze naturą, niedoskonałą naturą! Uczyć się od niego! Trzeba zapytać lekarza, to przecież bardzo szkodliwe! To znaczy: człowieku, bądź naturalny! Stworzonyś z prochu, popiołu, błota. Chcesz być coś więcej niż proch, popiół, błoto? — Proszę, co za rozum! Umie liczyć, ale nie na palcach. Dlaczego? Nie umie się wyrazić, wytłumaczyć, jest odmienionym człowiekiem. Powiedz szanownej publiczności, która godzina! Czy ktoś spośród szanownych państwa posiada zegarek?
PODOFICER
Proszę.
MARIA
To muszę zobaczyć!
TAMBURMAJOR
Ale baba!
IZBA MARII
MARIA
Ktoś mu kazał i musiał iść
Jeszcze mocniej! Leż tak cichutko! Bo cię coś weźmie…
To z pewnością złoto! Jak mi z tym będzie w tańcu do twarzy! Biedakowi zostaje tylko kącik w świecie i kawałek lusterka, a przecież moje usta tak samo czerwone jak tych wielkich dam, co mają lustra od góry do dołu i ślicznych panów, co je po rączkach całują. Ale ja jestem tylko biedna sobie dziewczyna.
Cicho, mały, zamknij ślipka! Śpij, aniołku!
WOYZECK
Co tam masz?
MARIA
Nic.
WOYZECK
Coś ci przecież błyska pod palcami.
MARIA
Kolczyki — znalazłam.
WOYZECK
Ja jeszcze nic takiego nie znalazłem! Dwa na raz.
MARIA
Czym ci dziewka[21]?
WOYZECK
No, dobrze już, Maryś. Jak ten mały śpi. Popraw mu rączkę. Stołek go uwiera. Pot kroplisty wystąpił mu na czoło… Wszystko pracuje na tym świecie, nawet we śnie! Ach, my, biedaki!… Masz tu jeszcze pieniądze, Maryś, żołd i to, com dostał od kapitana.
MARIA
Bóg ci zapłać, Franku.
WOYZECK
Muszę iść. Do wieczora, Maryś! Bądź zdrowa!
MARIA
A przecież zły ze mnie człowiek. Dźgnęłabym się. — Ach! Co za świat! Wszystko w końcu diabli wezmą — chłopa i babę.
GABINET DOKTORA
DOKTOR
Czegóż to ja dożyłem, Woyzeck? I to się nazywa honorowy człowiek? Aj! Aj! Aj!
WOYZECK
Co takiego, panie doktor?
DOKTOR
Już ja widziałem, Woyzeck! On szczał na ulicy, szczał na ścianę jak pies! To za to mu daję trzy grosze na dzień i wikt, Woyzeck? To źle! Świat staje się zły, bardzo zły!
WOYZECK
Co robić, panie doktor, jak kogo natura przyprze!
DOKTOR
Natura przyprze, natura przyprze! Natura! Czyż nie dowiodłem, że
WOYZECK
Nie mogę, panie doktor.
DOKTOR
Ale na ścianę szczać! Mam na piśmie, umowa jak wół! —
Widziałem, widziałem na własne oczy — wytknąłem właśnie
nos przez okno, aby promienie słoneczne mogły wpadać do
dziurek i abym mógł obserwować proces kichania.
WOYZECK
Widzi pan, panie doktor, czasem to się może mieć taki
charakter, taką budowę. — Ale z naturą to inna rzecz,
widzi pan, z naturą
DOKTOR
Woyzeck, on znowu zaczyna filozofować.
WOYZECK
Panie doktor, widział pan już coś z podwójnej natury? Gdy słońce stało wysoko i było tak, jakby świat palił się w ogniu, przemówił do mnie jakiś głos straszny.
DOKTOR
Woyzeck, on ma zwykłą
WOYZECK
Bedłki, w tym cała rzecz! Czy pan widział kiedy, jak na ziemi rosną bedłki i układają się figury, w tym coś jest, tak — gdyby to mógł ktoś odczytać!
DOKTOR
Woyzeck, on ma dobrą
WOYZECK
Tak jest!
DOKTOR
Je groch?
WOYZECK
Dokumentnie, panie doktor! Pieniądze za strawne[28] dostaje kobieta.
DOKTOR
I pełni służbę?
WOYZECK
Tak jest!
DOKTOR
Bardzo z niego interesujący okaz! On otrzyma jeszcze dodatek na tydzień, Woyzeck, niech on się tylko dzielnie trzyma. Niech pokaże puls. Dobrze.
IZBA MARII
TAMBURMAJOR
Maryśka.
MARIA
Idź no kawałek! — Ale bo też pierś jak u byka. Broda jak u lwa. Takiego niełatwo znaleźć. Mogę się pysznić przed wszystkimi babami!
TAMBURMAJOR
A co dopiero w niedzielę, jak włożę wielki pióropusz i białe rękawice! Do stu piorunów! Książę mówi zawsze — człowieku, kawał draba z niego!
MARIA
Ho, ho, ho!
TAMBURMAJOR
A z ciebie baba jak mur. Do licha! Może byśmy tak założyli hodowlę tamburmajorów, co?
MARIA
Puszczaj!
TAMBURMAJOR
Ty bestio!
MARIA
Ręce przy sobie!
TAMBURMAJOR
Diabeł ci z oczu patrzy.
MARIA
Niech będzie. Wszystko jedno!
ULICA
KAPITAN
Nie pędź pan tak, panie doktorze! Nie wiosłuj tak laską.
Za śmiercią gonisz? Dobry człowiek, co ma czyste sumienie, nie chodzi tak prędko. Dobry człowiek —
DOKTOR
Pilno mi, pilno!
KAPITAN
Doktorze, jest mi tak smutno, jakaś melancholia mnie ogarnia i wciąż chce mi się płakać, kiedy widzę mój mundur wiszący na ścianie.
DOKTOR
A pan sam? Hm! nabrzmiała, tłusta, gruba szyja, apoplektyczna kompleksja! Tak, panie kapitanie, może pan
dostać apopleksji
KAPITAN
Doktorze! Nie strasz pan! Ludzie już umierali z przestrachu, samego tylko przestrachu. Widzę już ludzi z cytrynami[30] w rękach, ale wszyscy powiedzą — to był dobry człowiek, dobry człowiek. Tak, panie Gwóźdźdotrumny.
DOKTOR
Co to jest, panie kapitanie? To jest pusty łeb, czcigodny panie Wiechciuodmusztry!
KAPITAN
A co to jest, doktorze? Bałwan. Ha, ha, ha! zacny panie Gwóźdźdotrumny! No, ale bez obrazy! Ja jestem dobry człowiek, lecz jak zechcę, to też potrafię! Powiadam panu, doktorze, jak zechcę…
Hej, Woyzeck. Cóż on tak pędzi mimo nas? Niech no on przystanie, Woyzeck. On lata po świecie niczym otwarta brzytwa, można się naciąć na niego! Biegnie, jakby miał do golenia cały pułk kastratów i czekała go szubienica za jedno choćby zacięcie. Ale co do długich bród — cóż to ja chciałem powiedzieć, Woyzeck — długie brody…
DOKTOR
Długie włosy na brodzie. Już Pliniusz mówi o tym — trzeba żołnierzy od tego odzwyczajać.
KAPITAN
Ha, długie brody! Cóż on na to, Woyzeck? Czy nie znalazł on przypadkiem włosa z brody w swoim talerzu? Ha, ha, ha! On mnie przecież rozumie? Ludzki włos! Z brody jakiegoś sapera — albo podoficera — albo jakiegoś tamburmajora… Hę, Woyzeck? Ale on ma porządną kobietę, co? Nie tak jak inni.
WOYZECK
Tak jest! Co pan chce powiedzieć, panie kapitanie?!
KAPITAN
Jaką minę robi ten huncwot! Może tam i nie w zupie, ale jak się pośpieszy i za róg skoczy — to znajdzie jaki tam na czyichś ustach — niby włos! Na ustach, Woyzeck. — Och! I ja kiedyś wiedziałem, co to miłość! Woyzeck, cóż on tak zbladł jak kreda!
WOYZECK
Panie kapitanie, biedny ze mnie człowiek. Nic poza tym nie mam na świecie! Panie kapitanie, jeśli pan żarty sobie stroi…
KAPITAN
Żarty? Ja? Niechże cię! Żarty? Durniu…
DOKTOR
Puls, Woyzeck! Mały, ostry, urywany…
WOYZECK
Panie kapitanie! Czasem ziemia jest komuś gorąca jak piekło — mróz, mróz — załóżmy się, że w piekle jest mróz… To niemożliwe! Ludzie, ludzie! To niemożliwe!
KAPITAN
Ośle, cóż to, czy on chce się zastrzelić? Gotów mnie jeszcze przebić wzrokiem! Ja chcę dobrze dla niego, bo on jest dobry człowiek. Woyzeck dobry człowiek!
DOKTOR
Muskuły twarzy stężałe, napięte, chwilami drgające. Podniecony, wzburzony.
WOYZECK
Idę — wszystko możliwe! Człowiek — wszystko możliwe! Ładna pogoda, panie kapitanie. Niech pan spojrzy, ładne, mocne, szare niebo; miałoby się gdzie wbić kołek i obwiesić na nim. Przynajmniej wiedziałby człowiek, czego się trzyma! Tak i znowu „tak” — i „nie”. „Tak” czy „nie”, panie kapitanie? Czy „nie” ponosi winę za „tak”, czy „tak” za „nie”? Zastanowię się nad tym.
DOKTOR
Fenomen! Woyzeck, podwyżka!
KAPITAN
Zupełnie mi się przez tych ludzi w głowie mąci! Jakże biegnie! Ta długa tyka wyrywa[31] jak cień pająka[32]. A krótki kuśtyka. Wysoki jest jak błyskawica, a mały niczym grzmot. Ha, ha! groteska, groteska.
IZBA MARII
WOYZECK
Hm! Nic nie widzę, nic nie widzę. O, to by było widać, to by można rękami namacać!
MARIA
Co ci to, Franku? Zbzikowałeś!
WOYZECK
Grzech, tak opuchły i wzdęty — to musiałoby tak śmierdzieć, że wszystkie aniołki wykurzyłoby do nieba! Ale ty, Maryś, masz czerwone wargi! czerwone wargi i żadnego wrzodu na nich? Jesteś piękna — jak grzech. Ale czy to grzech śmiertelny może być piękny?
MARIA
Franek, bredzisz!
WOYZECK
Czort! Tu on stał? Tak? tak?
MARIA
Ano, że dzień długi, a świat wiekowy, z pewnością niejeden stał na tym miejscu.
WOYZECK
Widziałem go!
MARIA
Można dużo widzieć, gdy się ma dwoje oczu, a ślepym się nie jest i słońce świeci.
WOYZECK
Dziewka!
MARIA
Wara! Raczej nożem dźgnij, ale ręki nie podnoś! Własny ojciec się nie ważył, jak mi dziesięć lat było i jakem na niego spojrzała.
WOYZECK
Maryśka! — Nie, to by było widać! Człowiek jest otchłanią; w głowie się kręci, gdy się spojrzy… Oby tak było! Chodzi jak sama niewinność. No, cnoto, masz znamię na sobie. Wiem to? wiem to? Kto to wie?
KORDEGARDA
ANDRZEJ
WOYZECK
Andrzej!
ANDRZEJ
No?
WOYZECK
Ładna pogoda!
ANDRZEJ
Świąteczny czas![33] Muzyka za miastem. Dziewczęta tam już dawno poszły… Tańce… z chłopaków aż się kurzy, w to mi graj!
WOYZECK
Tańce, Andrzeju? Oni tańczą?
ANDRZEJ
Od proga do stoga.
WOYZECK
Tańczą, tańczą…
ANDRZEJ
A niech tam.
WOYZECK
Andrzej, nie mam spokoju.
ANDRZEJ
Wariat!
WOYZECK
Muszę iść! Wszystko mi się kręci w oczach. Tańce. Będzie jej gorąco! Psiamać! Andrzej!
ANDRZEJ
O co chodzi?
WOYZECK
Muszę iść, muszę zobaczyć.
ANDRZEJ
Ty niespokojny duchu! Względem dziewki?
WOYZECK
Idę, idę! Tu mi za gorąco.
KARCZMA
PIERWSZY CZELADNIK
DRUGI CZELADNIK
Niezabudko! Bracie, czy mam ci po przyjaźni dziurę w naturze zrobić? Bracie! Muszę ci dziurę w naturze zrobić, muszę ci wszystkie pchły na ciele powytracać. Bracie! ze mnie też chłop, ty wiesz…
PIERWSZY CZELADNIK
Moja dusza, moja nieśmiertelna dusza cuchnie mocno wódą! Nawet z pieniędzy robi się gnil[34]. Niezabudko, jakiż piękny ten świat! Bracie, musiałbym ceber łez wypłakać! Chciałbym, żeby nasze nosy zmieniły się w pełne flaszki, abyśmy mogli sobie nawzajem wlać je w gardziołka!
CHŁOPCY
WOYZECK
On! Ona! Diabli!
MARIA
Mocniej! Mocniej!
WOYZECK
Mocniej — mocniej!
PIERWSZY CZELADNIK
Atoli, gdy pielgrzym staje, nachylony nad rzeką czasu, albo też do mądrości bożej się zwraca i pyta — po co jest człowiek? po co jest człowiek? — Zaprawdę jednak, drodzy słuchacze, powiadam wam, dobrze jest, jak jest, z czegóż bowiem żyć by mieli chłop, bednarz, szewc, doktor, gdyby Pan Bóg nie stworzył człowieka? Z czegóż żyłby krawiec, gdyby to on nie zaszczepił był ludziom uczucia wstydliwości? Z czegóż żołnierz, gdyby nie wyposażył człowieka w potrzebę zabijania? Dlatego nie upadajcie na duchu, najmilsi, tak! tak! Wszystko jest milusie i rozkoszne[36] — ale wszystko, co ziemskie, jest znikome, bo nawet pieniądz obraca się w gnil. Na koniec pozwólcie nam jeszcze, najmilsi słuchacze, wyszczać się krzyżową sztuką, niech zdechnie jakiś Żyd!
OTWARTE POLE
WOYZECK
Mocniej! Mocniej! Grają skrzypki i piszczałki. — Mocniej, mocniej! Cicho, muzyka! Ha! co? co mówicie?
IZBA W KOSZARACH
WOYZECK
Andrzej!
Andrzej! Andrzej!
ANDRZEJ
Co się stało?
WOYZECK
Nie mogę spać! Ledwie oczy przymknę, znów ich widzę i słyszę skrzypce mocniej, coraz mocniej! A potem coś gada w ścianie. Nic nie słyszysz?
ANDRZEJ
Tak — niech sobie tańczą! Człowiek zmęczony, niech nas Bóg ma w swej opiece, amen.
WOYZECK
Wciąż coś gada: przebij! zadźgaj! A przed oczami błyska mi ciągle coś jak nóż!
ANDRZEJ
Śpij, wariacie!
WOYZECK
Mocniej! Mocniej!
PODWÓRZE U DOKTORA
DOKTOR
Moi panowie! Siedzę tu na dachu jak Dawid, który ujrzał
Betsabę[37]; ale ja nie widzę nic poza suszącymi się w ogrodzie
WOYZECK
Panie doktor, on gryzie!
DOKTOR
Ośle! On złapał bestię tak czule, jakby to była jego rodzona babka!
WOYZECK
Panie doktor, ja się trzęsę.
DOKTOR
Ha, ha! Dobra nasza, Woyzeck.
Moi panowie, to zwierzę nie posiada ani odrobiny zmysłu naukowego… Panowie! W zamian za to możecie obejrzeć coś innego. Widzicie tego człowieka! Od kwartału nie jada on nic prócz grochu! Zauważcie, proszę, skutek — zbadajcie tylko ten nierówny puls, a potem oczy!
WOYZECK
Panie doktor, całkiem mi ciemno.
DOKTOR
Odwagi, Woyzeck! Jeszcze parę dni i wszystko będzie skończone. Badajcie, panowie, dotykajcie!
A propos, Woyzeck, niech no on dla panów studentów
porusza trochę uszami! Dawno już chciałem pokazać to
panom. Dwa muskuły są przy tym czynne.
WOYZECK
Ach, panie doktor…
DOKTOR
Bestio, czy może mam ci rozruszać uszy? Chcesz tak zrobić jak kot? A więc, moi panowie — oto pewnego rodzaju forma przejściowa do osła. Często spotykana również dzięki wychowaniu kobiecemu i mowie rodzimej. Woyzeck! Ile twoja matka z wielkiej czułości powyrywała ci włosów na pożegnanie? Co za rzadzizna! A może to tak dopiero od kilku dni, czy to nie wskutek grochu? Tak, moi panowie, groch, groch!
DZIEDZINIEC W KOSZARACH
WOYZECK
Słyszałeś co?
ANDRZEJ
Jest, i to z kamratem.
WOYZECK
Coś mówił.
ANDRZEJ
Skąd wiesz? Co mam ci gadać? No, śmiał się i powiedział: morowa kobita! Ma ci uda! I… gorąca!
WOYZECK
Tak? Powiedział to? Co to mi się śniło dziś w nocy, Andrzej? Czy nie nóż? Co za głupie sny człowieka nachodzą!
ANDRZEJ
Gdzie[40], Woyzeck?
WOYZECK
Wina przynieść kapitanowi. — Ach! Andrzej, a przecież ona była jedna jedyna!
ANDRZEJ
Była?
WOYZECK
Nic. Adieu!
KRAMIK[41]
WOYZECK
Ta pukawka jest za droga.
ŻYD
Nu, kupicie? Nie kupicie? Może co jeszcze?
WOYZECK
Co kosztuje ten nóż?
ŻYD
Zupełnie porządny! Chcecie się nim poderżnąć? Nu, co jest? Dam go wam tak tanio, jak każdy inny. Będziecie mieli swoją śmierć tanio, ale przecież nie można za darmo. Nu? Żebyście mieli niedrogą śmierć.
WOYZECK
To może krajać coś więcej jak chleb…
ŻYD
Dwa grosze.
WOYZECK
Na!
ŻYD
Na! Hihi! Jakby to było nic! A to jest przecież piniądz. Psi syn!
IZBA MARII
OBŁĄKANY
Ten pan król ma złotą koronę… Jutro przyprowadzę królowej pani jej dziecko… Kiszka mówi: chodź, wątrobianko…
MARIA
„…I nie znaleźli fałszu w uściech[42] jego”[43]… Boże, Boże, nie
patrz na mnie!
Ten chłopak rozdziera mi serce.
Franek nie przyszedł, wczoraj nie, dzisiaj nie… Gorąco
mi, gorąco.
KOSZARY
WOYZECK
Ta kamizelka nie należy do munduru. Może ci się przydać, Andrzej!
ANDRZEJ
Tak jest.
WOYZECK
Ten krzyż jest mojej siostry, pierścioneczek także.
ANDRZEJ
Tak jest.
WOYZECK
Mam święty obrazek, dwa serduszka, szczere złoto. To leżało w Biblii mojej matki, a na tym napisane:
Matka czuje tylko jeszcze, jak jej słońce świeci na ręce — to nic.
ANDRZEJ
Tak jest!
WOYZECK
Fryderyk Jan Franciszek Woyzeck, żołnierz i strzelec w drugim regimencie, drugiego batalionu, czwartej kompanii, urodzony w Zwiastowanie Marii Panny, 20 lipca. Mam dzisiaj trzydzieści lat, siedem miesięcy i dwanaście dni.
ANDRZEJ
Franek, idź no ty do lazaretu[46]! Musisz napić się wódki z proszkiem — to zabija gorączkę.
WOYZECK
Tak, Andrzej, gdy cieśla wióry zbiera, któż wie, komu przyjdzie złożyć na nich głowę.
ULICA
DZIEWCZĘTA
PIERWSZE DZIECKO
Nieładne.
DRUGIE DZIECKO
Coś innego. Ale co?
PIERWSZE DZIECKO
Mario, zaśpiewaj nam.
MARIA
Nie mogę.
PIERWSZE DZIECKO
Dlaczego?
MARIA
Dlatego.
DRUGIE DZIECKO
Ale dlaczego dlatego?
TRZECIE DZIECKO
Babciu, opowiadaj!
BABCIA
Chodźcie, małe szkraby! — Było sobie raz biedne dziecko i nie miało ani ojca, ani matki — wszystko mu pomarło i nie było nikogo na świecie, a ono wędrowało i szukało dzień i noc. A że nie miało nikogo już na świecie, chciało iść do nieba. Księżyc spojrzał na nie tak mile, a gdy przyszło w końcu do księżyca, to był to kawałek zgniłego drzewa. Wtedy chciało iść do słońca, słońce spojrzało na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do słońca, to był to zwiędły słonecznik. Wtedy postanowiło pójść do gwiazd. Gwiazdy popatrzyły na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do gwiazd, to były to złote muszki wbite na ciernie przez dzierzbę. Wtedy dziecko chciało wrócić znów na ziemię, ale gdy przyszło do ziemi, to ziemia była przewróconym gliniakiem. Tak więc zostało samiusieńkie i przysiadło, i zaczęło płakać. I siedzi tam aż dotąd i jest samo, samiusieńkie.
WOYZECK
Mario!
MARIA
Co się stało?
WOYZECK
Mario, chodźmy. Czas już.
MARIA
Gdzie?
WOYZECK
Bo ja wiem?
DROGA LEŚNA NAD STAWEM
MARIA
Tam na lewo idzie się do miasta. Ciemno.
WOYZECK
Ty tu zostaniesz, Mario! Chodź, siądź sobie!
MARIA
Ale ja muszę iść.
WOYZECK
Nie schodzisz już sobie więcej nóg do krwi.
MARIA
Coś ty taki…
WOYZECK
Czy pamiętasz, Maryś, jak to dawno, odkąd się znamy?
MARIA
Na Zielone Świątki dwa lata.
WOYZECK
A jak myślisz, długo to jeszcze potrwa?
MARIA
Muszę iść przygotować wieczerzę.
WOYZECK
Zimno ci? A przecieżeś gorąca. Jakie gorące masz usta! Gorący twój dech dziewki! A przecież niebo bym dał za to i zbawienie wieczne, by móc cię nieraz jeszcze całować! Drżysz z zimna? Kto już zimny, nie czuje zimna. Już nie zmarzniesz od rosy porannej.
MARIA
Co ty gadasz?
WOYZECK
Nic.
MARIA
Patrz, jak czerwono wschodzi księżyc!
WOYZECK
Jak żelazo we krwi.
MARIA
Co ci, Franek? Takiś blady.
Franek, stój! Na miłość boską! Ratunku! Ratunku!
WOYZECK
Masz! Masz! Nie chcesz umrzeć? Tak! Tak! — Ha, jeszcze
drga, jeszcze nie? Mocniej.
KARCZMA
WOYZECK
Tańczcie, a wszyscy! tańczcie, dalejże! skaczcie, poćcie się i śmierdźcie, a przecież raz was wszystkich jeszcze diabeł weźmie!
Ej, Kasiu!
KASIA
WOYZECK
E, co tam buty! Można i na bosaka pójść do piekła!
KASIA
WOYZECK
Tak, prawda. Jeszcze bym się pokrwawił.
KASIA
Ale co to masz tu na ręku?
WOYZECK
Ja? ja?
KASIA
Czerwone! Krew!
WOYZECK
Krew? Krew?
KARCZMARZ
Uu — krew!
WOYZECK
Zdaje mi się, żem się — zaciął, tu, w prawą — rękę…
KARCZMARZ
Ale skądże wzięło się na łokciu?
WOYZECK
Bo obtarłem.
KARCZMARZ
Prawą rękę o prawe ramię? Aleś zgrabny!
OBŁĄKANY
Phy. A wtedy olbrzym rzekł: Tu coś pachnie ludzką krwią! Fe, już śmierdzi!
WOYZECK
Do diabła, czego chcecie? Co was to obchodzi? Co się gapicie? Na bok — albo kogoś diabli wezmą. Myślicie, że zabiłem kogo? Mordercą jestem? Co się gapicie? Gapcie się na siebie! Z drogi!
NAD STAWEM
WOYZECK
Nóż? Gdzie nóż? Tu go zostawiłem. — On mnie zdradzi!
Bliżej, jeszcze bliżej! — Co to za miejsce? Słyszę coś. Tu
coś się rusza, cicho! — Tu niedaleko. Maryś! Maryś! Cisza.
Dokoła cisza. Coś taka blada? Cóż to za czerwony sznur
masz na szyi? U kogo wysłużyłaś sobie ten czerwony naszyjnik, jak i kolczyki swym grzechem? Czarna byłaś od
tego, czarna! Wybieliłem cię? Czemu tak dziwnie zwisają
ci czarne włosy — !? — Nie plotłaś dziś warkoczy?… —
Nóż, nóż! Jest? Tak.
PIERWSZY
Stój!
DRUGI
Słyszysz? Tam!
PIERWSZY
Jezu, to był głos!
DRUGI
To woda w stawie. Woda woła. Już dawno nikt nie utopił się. Chodź! — Niedobrze tego słuchać.
PIERWSZY
Stękło[47] — jakby człowiek umierał.
DRUGI
Straszno! Parno, a mgła szara. Chrząszcze bzykają jak pęknięte dzwony! Uciekajmy!
PIERWSZY
Nie, za głośno, za wyraźnie! Chodźmy! Chodźmy![48]