Śniłem sen dziwny: żeśmy klęczeli obojew kościelnym zmroczu lip —a z rozsrebrzonych ołtarzysypał się kwiat — anielskich pełen twarzy —a na powietrzu brzęczą złote roje.I klęczeliśmy przed sobą obojei usta nasze spoiły się łzamii nie było już świata przed nami —i tylko jedna świętość: serce Twoje.Ponad boramikrwawiło się zorzei słychać szum!tak chrzęszczą zbroje,lub do księżyca wzbierające morze,a my słuchając, klęczymy oboje.Potem — uniósłszy mą dłoń —z licem płomiennem Ariadnywwiodłaś mię w grobów zamkniętych podwoje,a w głębi huczał Ten co mrokiem władnyi pod kopyta zabrał serc oboje.I po wykutej z bronzu wężownicyprzez gąszcza maków i modre powoje —ciała nam złocił blask różanolicy— to księżyc,wschodząc — żegnał nas oboje.I już na wieki — w kolumnowej sali —pojrzałem w morskie lśniące oczy Twoje.Jakby mię w grobie ziemią osypali,uczułem wiew, co gasił serc oboje.Ale się jeszcze roztliło zarzewiem,osamotnione w głębiach serce moje.…Jeziora białym okryte modrzewiemi gór dymiących napowietrzne zwoje.Wir mię unosił do skalistej groty,gdzie króle w złotych maskach i heroje;przez loch w sklepieniu widzę gwiazd obroty— błyska mi oczu fosforycznych dwoje.A były drżące, jak noc przed obłędem,wicher w nich szalał, gniew i niepokoje.Wbiłem miecz z rozpędem —miedziana jękła pierś —on błogosławił krwią swąnas oboje:— Ja— duchy z głębin mroku— wywiodłem, biorąc ból i wieczne znoje.— Z gwiazd niedosiężnych— umieram wyroku,— aby rozpalić— męką serc oboje.— — — — — — — — — —Nad pustym błądzę brzegiem Acheronu,gdzie z pęknięćpłyną law czerwonych zdroje.I gwiazdom śpiewam hymnpodobny dzwonu.A w dzwon ten bije śmierć.Znów nas oboje —ja —i Śmierć.Widzącemu umierających i zmartwychwstałych Dr. KrajewskiemuSzpital Dzieciątka Jezus r. 1891.