Purpurowe ciepłe słońcezapadało w morza toń, śląc w bezmiary złote gońce, co pieściły moją skroń; a ja leżę rozmarzona, zasłuchana w szmery fal — w głębiach płacze, w głębiach konamiłość moja, duma, żal. Oh, te czarne skał dyamentyposzarpały stopy me — płyną dni me, jak okręty, w coraz gęstszą zimną mgłę. Wtem zadrżałam: w boskiej krasiestał przedemną bóg — tęcza była mu przy pasie, księżyc obok nóg. Jego oczy dwa szafiryw ciemni moich grot — szał mistyczny płynął z liry — orłów gwiezdnych lot. I ujrzałam w kolumnadziemarmurowy dwór — — ale cień się czarny kładzieodemnie — jak z chmur. I poślubił moje łonopośród Mlecznych Dróg — tę pieśń mroków potępioną, mocniejszą — niż bóg. I on zgasnął — a ja płynęz trupem u mych łon — a pod łodzią mam głębinę, gdzie gwiazd leci szron. Wiem: przedrzekły mi Charyty, iż przy dźwięku harfHorus wzejdzie — syn kobiéty, już pogromca larw.