Józef Bliziński
Rozbitki
komedja w czterech aktach
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
„Mojej żonie w upominku.”
OSOBY:
SZAMBELANIC CZARNOSKALSKI
SZAMBELANICOWA
MAURYCY, ich syn
GABRJELA, ich córka
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA, jego córka
WŁADYSŁAW CZARNOSKALSKI
KOTWICZ-DAHLBERG CZARNOSKALSKI
JAN STRASZ
ŁECHCIŃSKA
ZUZIA
MICHAŁEK, strzelec Dzieńdzierzyńskiego
LOKAJ szambelanica
Pierwszy chłopiec z cukierni
Drugi chłopiec z cukierni
AKT I
SCENA I
MICHAŁEK
No, Bóg zapłać, to i dziad więcej nie powie.
ZUZIA
Gdzież się tak spieszysz?
MICHAŁEK
Muszę iść, bo stary się tam skręci bezemnie…
ZUZIA
To idźże już sobie, kiedy ci tak pilno…
MICHAŁEK
A ty dokąd z tym koszykiem?
ZUZIA
Na rydze. Ty sobie, ja sobie.
MICHAŁEK
Hola, czekajno… niewiem, czy to dla ciebie bezpiecznie.
ZUZIA
A to dla czego?
MICHAŁEK
Dla tego, że ja tu dopiero co spotkałem kogoś.
ZUZIA
Cóż dziwnego? wszakże dziś polują.
MICHAŁEK
Polują, polują… ja wiem! ten też poluje, ale mnie się to polowanie nie bardzo podoba.
ZUZIA
O, nie pleć.
MICHAŁEK
Widzisz, zrozumiałaś mnie, boś raki spiekła.
ZUZIA
Co ci się śni, nawet niewiem o kim mówisz.
MICHAŁEK
Nie wiesz? doprawdy?
ZUZIA
No to cóż, że czasem do nas zajrzy? przecie moja nieboszka matka go wypiastowała.
MICHAŁEK
Hm! wiem, wiem… ale słuchajno, już kiedy tak, to żeby przynajmniej znał się na rzeczy i pamiętał o tobie… toby było pół biedy.
ZUZIA
Jakto?
MICHAŁEK
Ano żeby było przecie czem zacząć, jak się pobierzemy.
ZUZIA
Hm, toś ty taki? nie chodzi ci o mnie, tylko o pieniądze?
MICHAŁEK
Każdemu o to powinno chodzić. Nie myśl, żebym ja cię miał namawiać na jakie złe rzeczy, boć to przecie byłoby na moją skórę… ale widzisz, kto ma rozum, to drze łyka kiedy się da.
ZUZIA
Ej, żebyś czasem nie żałował, jeżeli to mówisz naprawdę.
MICHAŁEK
Udaje że się gniewa, ale dobrze, że jej powiedziałem: niech wiedzą żem ja nie ślepy… może człowiekowi co z tego kapnie…
SCENA II
ZUZIA
A to!.. czy on na prawdę mówi, czy tylko tak, żeby się czego dowiedzieć.. Co by mi nawet przez myśl nie przeszło, to on mnie sam uczy…
KOTWICZ
Tu jest, tu go niema… Że też ja ich nie mogę nigdy zdybać razem, a wiem, że myszkuje. Sekreta przedemną… co mu się stało… Bardzobym chciał mieć czarne na białem.
ZUZIA
Na spacer.
KOTWICZ
Ale fe! tak na pojedynkę, czy ma się z kim zejść?
ZUZIA
Co panu po tej ciekawości.
KOTWICZ
Rybciu!
ZUZIA
O! tyle!
KOTWICZ
Ta figa daje bardzo wiele do myślenia.
ŁECHCIŃSKA
Ha, ha, ha!
KOTWICZ
A ta tu co robi?
ŁECHCIŃSKA
Pan hrabia! ha, ha, ha! nie w kniei, tylko na leśniczówce… a to ładnie, słowo daję… zamiast strzelać sarny w lesie, to się tu kręci koło sarny na dwóch nóżkach.
KOTWICZ
Co kręci, kręci… niewiedzieć co!
ŁECHCIŃSKA
Jakto, nie widziałam na własne oczy? zaraz wszystkim opowiem… komu to tu świat durzyć, jak matkę kocham!.. okropność.
KOTWICZ
Ale daję słowo honoru.
ŁECHCIŃSKA
A! więc hrabia chyba komu innemu robił interesa… to już prędzej ujdzie…
KOTWICZ
Teraz mnie faktorem robią.
ŁECHCIŃSKA
Tego nie powiedziałam…
KOTWICZ
Po co?
ŁECHCIŃSKA
Po co? nikt by nie zgadł… oto po prostu poto, żeby pilnować hrabiego.
KOTWICZ
Mnie?
ŁECHCIŃSKA
Nie inaczej, jak matkę kocham… bo hrabia taki ciężki do wszystkiego, że niech Bóg broni… może już i zapomniał, że pani sobie życzyła, aby po polowaniu przyjechali wszyscy do pałacu na obiad.
KOTWICZ
No tak, wspominała mi kuzynka. Więc cóż?
ŁECHCIŃSKA
A Strasz jest?
KOTWICZ
Jaka straż?
ŁECHCIŃSKA
O! już koncepta… Strasz, ten młody co się to teraz sprowadził do Zagrajewic, bo to o niego przedewszystkiem chodzi.
KOTWICZ
Ale fe! cóż to nowego się święci?
ŁECHCIŃSKA
Najprzód, czy jest? bo jeżeli go niemasz, to to wszystko niepotrzebne.
KOTWICZ
Ale jest, jest, i to nawet mnie zdziwiło… zkąd się wziął nie proszony? nikt go nie zna.
ŁECHCIŃSKA
Właśnie że proszony.
KOTWICZ
Przez kogo?
ŁECHCIŃSKA
Wystaw sobie hrabia, to cała historja. Pani na bilecie wizytowym męża napisała parę słów ołówkiem, i postarałyśmy się, że mu zaniesiono dziś raniutko, niby to z polowania.
KOTWICZ
Ale fe!
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham! I jakże on wygląda? przyzwoicie?
KOTWICZ
Fagas… za kamerdynera bym go nie przyjął.
ŁECHCIŃSKA
E, hrabiego to niema się co pytać, bo taki arystokrata, jak niewiem co.
KOTWICZ
Szewcem dzięki Bogu się nie urodziłem.
ŁECHCIŃSKA
Co tam, jaki jest taki jest, dosyć że ma pieniąchy.
KOTWICZ
I grube, ani słowa! po prostu miljoner.
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham, to były czasy!
KOTWICZ
Zwykle po takich bachandrjach zjeżdżano do mnie na barszczyk, z którego słynął mój kucharz. Prawda, że te barszczyki kosztowały mię tyle, że łajdak Wucherstein zlicytował mi Bębnówkę i zabrał jak swoją.
ŁECHCIŃSKA
A! to tak?… ale hrabia miał jeszcze i drugą jakąś wioskę.
KOTWICZ
Lipowiec? mam tu po nim pamiątkę.
ŁECHCIŃSKA
Jezus! no i cóż?
KOTWICZ
A no, nic… oddałem w dwadzieścia cztery godzin… dług honorowy, trudno!
ŁECHCIŃSKA
Chyba, że go panowie nauczą, bo to tak wszystko idzie w kółko… o!
KOTWICZ
Żeby to!
ŁECHCIŃSKA
Niech mówią co chcą, pan panem zawsze będzie. Naprzykład hrabia stracił taki majątek, ale jak był tak jest hrabią, a to jest kapitał, i jaki! nie jedna majętna osoba na wydaniu, chętnieby oddała wszystko, żeby być hrabiną. Ja sama powiadam, że gdybym tak wygrała wielki los na loterji, albo gdyby mi dopisały jedne duże pieniądze — co jeszcze sekret — toby się hrabia musiał zaraz żenić ze mną, jak matkę kocham!
KOTWICZ
Ale fe! tak zaraz? na poczekaniu?
ŁECHCIŃSKA
Byłabym hrabiną…
KOTWICZ
Chyba bardzo grube.
ŁECHCIŃSKA
A co! jeszczeby grymasił, jak matkę kocham… nie powiedziałam? zaraz chce się krociów… dobre i coś.. zawsze byłby swój kąt, cóżby przyszło robić, gdyby zabrakło cudzych? przecie hrabiemu nie wypada się zaprzągać do podłej pracy, jak jakiemu pierwszemu lepszemu. To tak, jak gdyby np. naszemu państwu kazać być czem… Jezus! taka wielka familja, od książąt, hrabiów, nawet od królów podobno… Czy to prawda, że Czarnoskalscy pochodzą od królów?
KOTWICZ
Właściwie, to tylko ta linja, do której ja się liczę, hrabiowska, Dahlbergów, jest skuzynowaną przez Stuartów z większą częścią domów panujących… a młodsza, z której pochodzi szambelanic.. ph! niby przez Poniatowskich… ale.. w każdym razie, to już tylko… dobra szlachta… więcej nic…
ŁECHCIŃSKA
No, to i to nie bagatela! Poniatowscy… i niechżeby im przyszło co robić, pracować na życie, Jezus! oni tak przyzwyczajeni do państwa, do wszelkich wygód, czyżby to mogli przenieść? chociaż nasza pani, to święta, anielska kobieta! pełna rezygnacji, a co za matka! nie ma ofiary, którejby nie była gotową zrobić dla dzieci… bo czyż to nie prawdziwa ofiara, pozwolić panu Maurycemu żenić się z córką takiego Dzieńdzierzyńskiego? zkądże to wyszło? jakiś kupiec!
KOTWICZ
Także miljoner…
ŁECHCIŃSKA
Być może… nie wiem.
KOTWICZ
Na księżycu.
ŁECHCIŃSKA
O, bardzo przepraszam, nie na księżycu… Ah! gdyby był referendarz jeszcze trochę pożył, inaczejbym śpiewała… byłby się ożenił ze mną, jak amen w pacierzu… ale i tak mi zapisał. Zapierają mi szachrują, przekupują w sądach, ale wydobedę! wydobędę! choćby mi przyszło nie wiem co…
KOTWICZ
I dużo to tego?
ŁECHCIŃSKA
Pokaże się w swoim czasie… ah! jaki hrabia ciekawy… Jezus! żebym ja go też złapała.
KOTWICZ
Dla czegoż kuzynka nie raczyła wtajemniczyć mnie w powody?
ŁECHCIŃSKA
Dla czego, dla czego… wszystko opowiem szczegółowo, tylko siadajmy, bo mi nogi ścierpły…
KOTWICZ
Ale fe! taka nieostrzelana?..
ŁECHCIŃSKA
Ah! dla Boga! oni nas jeszcze postrzelą, jak matkę kocham… Uciekajmy stąd, znajdźmy sobie jaki kącik spokojny do pogadania.
KOTWICZ
Jest racja, pójdźmy do kątka.
SCENA III
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Tak się strzela, moi panowie… cały nabój w centrum!
WŁADYSŁAW
Zdziwienie odebrało mi mowę.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Aha! Zdziwienie… widzisz! nie spodziewałeś się?
WŁADYSŁAW
Ale bo papka tak sobie z pod pachy strzelił.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Proszę! papka myśliwy, a nie zna myśliwskiego wyrażenia. Z pod pachy, to jest z niechcenia, nie mierząc, tak sobie, o!…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Papko, żarty.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jeżeli burze krajowe jednego z moich przodków wypędziły do miasta, gdzie wziął się do kupiectwa…
WŁADYSŁAW
Więc istotnie, dla tego papka trafił w centrum?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Fe! któż dziś wierzy w takie przesądy.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Mój panie Władysławie, jakże można odzywać się w ten sposób,
MAURYCY
Ale czy pan go nie zna?… kontent, gdy może dowcipkować.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Masz rację… z nim nie ma szansy.
WŁADYSŁAW
Ale bo papka jest
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MICHAŁEK
Słyszałem, ale nie mogłem odtrąbić, bo upatrzyłem kota i nie chciałem go płoszyć.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Aha!
MICHAŁEK
Zaprowadzę jaśnie pana prosto do kotliny, jaśnie pan będzie miał satysfakcję.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MICHAŁEK
Nie ucieknie, bo już ze dwie godziny jakem go zastrzelił… leży pod sosną.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Cicho!
WŁADYSŁAW
Kot sadzi jeszcze lepiej.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A to jakim sposobem?
WŁADYSŁAW
No, ze strachu, cóż dziwnego.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale nie ma czasu, bo go trafiam… koziołkuje w miejscu, i…
WŁADYSŁAW
Dramat chyba.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, dla niego dramat, to prawda… ale dla mnie…
WŁADYSŁAW
Czy to papce robi przyjemność?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Ciekaw jestem jaką…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Skrzeczy?
WŁADYSŁAW
Czy papka tę krwiożerczość odziedziczył w spadku po przodkach?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jużcić, że to nie musi sprawiać miłej sensacji.
MICHAŁEK
Jaśnie panie, jeżeli mamy iść, to się spieszmy, bo kot może nie dosiedzieć.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A dobrześ go zabił?
MICHAŁEK
Ani zipnął.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ręczysz, że nie będzie skrzeczał?
MICHAŁEK
Chyba na rożnie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Mów sobie co chcesz, jak się ma już żyłkę, to się ma… nie wyprujesz jej.
SCENA IV
MAURYCY
Mój drogi, przestań też raz tej zabawki niegodnej ciebie. Nie rozumiem co za przyjemność brać na fundusz człowieka, który nawet nie potrafi się bronić.
WŁADYSŁAW
To tak tylko w kółku familijnem… za to po za oczy zawsze trzymam jego stronę, szanując w nim bądź co bądź zacny charakter.
MAURYCY
Twój humor drażni mnie.
WŁADYSŁAW
Dla czego?
MAURYCY
Dla tego, że ja go mieć nie mogę.
WŁADYSŁAW
A to egoizm.
MAURYCY
Tyś kontent ze wszystkiego począwszy od siebie, gdy ja nieraz miałbym doprawdy ochotę w łeb sobie palnąć.
WŁADYSŁAW
Tak kiedy wolnym czasem, w braku innej rozrywki.
MAURYCY
Zaręczam ci, że nie żartuję, bywają chwile, żeby mnie to nic a nic nie kosztowało. Te kajdany, bez których kroku zrobić nie mogę, za nadto mi już ciężą.
WŁADYSŁAW
Jakie kajdany? chyba ukute w twojej wyobraźni.
MAURYCY
Zazdroszczę ci, żeś się od nich wyzwolił… jedna krew w nas płynie, a jakżeśmy daleko od siebie! te wszystkie względy, które mnie krępują, dla ciebie nie istnieją. Najswobodniejszy w świecie w swoim dworku pod słomianą strzechą, dorabia się, orze, sieje, ujada się z parobkami… i szczęśliwy! ah! gdybym ja tak mógł!
WŁADYSŁAW
Przypominasz mi tego właściciela pensjonatu, który zajadając przy uczniach kapłona, zazdrościł im kaszki na wodzie i kartofli w mundurach, mówiąc: ah! jakbym ja to jadł! To tylko obłuda mój bracie, bo gdybyś chciał, tobyś i mógł.
MAURYCY
Za twoim przykładem zakasawszy rękawy chwycić za pług, nie prawdaż?
WŁADYSŁAW
Czyżbyś nie miał do tego siły?
MAURYCY
Miałbym, gdybym był sam jeden jak ty… zapominasz, że mam rodziców.
WŁADYSŁAW
Tem silniejsza pobudka.
MAURYCY
Zatem podług ciebie, mam ich skłonić, aby sprzedali majątek, pospłacali długi i za te resztki któreby nam pozostały, kupili parę włók gruntu z chałupką pod lasem, w romantycznem położeniu, w którejbyśmy osiedli wszyscy razem i rozpoczęli sielankowy żywot dorabiając się na nowo?… ha, ha, ha, czyżby oni w tych warunkach wyżyli?
WŁADYSŁAW
A! mój drogi, już na to nie mam co powiedzieć.
MAURYCY
Dla nich całą nadzieją jestem ja! wychowali mnie na filar upadającego domu
WŁADYSŁAW
Piękny filar.
MAURYCY
Przejęci wiarą, że świetna przyszłość należy nam się z prawa urodzenia, wpajali ją we mnie, kołysali bajeczką o księżniczce z djamentami, która spłynie z obłoków i odda mi swoją rękę…
WŁADYSŁAW
Aha! tymczasem zamiast księżniczki…
MAURYCY
To mnie dobija!
WŁADYSŁAW
Więc kupcówna ci nie wsmak?
MAURYCY
Że też ty z najświętszych rzeczy musisz drwić!
WŁADYSŁAW
Nie wiedziałem, że przesądy kastowe są taką świętością… biję się w piersi.
MAURYCY
Człowieku! czy ty nie widzisz co mnie nęka?… oto rola moja upokarzająca w tym całym stosunku. Wstydzę się jej, a nie mam na to rady. Jeżeli mi odda rękę, to w brew swojej woli, bo wpływają na nią… już nie mówię kto inny, ale własny ojciec zachwycony widokiem koligacji z nami.
WŁADYSŁAW
A ty?
MAURYCY
Czyż tu o mnie chodzi?
WŁADYSŁAW
Ale powiedz że mi tak otwarcie… jesteś gotów do tej ofiary?
MAURYCY
Ofiary! wiem, że nie jeden tak to nazwie.
WŁADYSŁAW
Więc tak nie jest?
MAURYCY
To jest anioł!
WŁADYSŁAW
Ba! także mi gadaj!..
MAURYCY
Czy i ty zaczynasz się już bawić w babskie plotki?
WŁADYSŁAW
Jeżeli doszło coś do mnie, ręczę ci że mimo chęci.
MAURYCY
I wierzyłeś temu?
WŁADYSŁAW
Jakto bez konsekwencji? pozwól że to już wyrafinowany egoizm.
MAURYCY
Ale niemasz najmniejszej racji do moralizowania, bo to wszystko co możesz powiedzieć, ja sobie już dawno powiedziałem! Jeżeli kiedyś były z mojej strony jakie zamiary niekoniecznie godziwe, to ich żałuję.
WŁADYSŁAW
Ba!
MAURYCY
Nieposunąłem się tak daleko, żeby mi nie wolno było się cofnąć.
WŁADYSŁAW
No, chyba…
MAURYCY
I daję ci słowo, że dziś już z tego wszystkiego niema nic.
WŁADYSŁAW
Słowo honoru?
MAURYCY
Słowo honoru… nic a nic. Czyż możesz przypuszczać, żebym ja teraz jeszcze dawał powody do plotek?
WŁADYSŁAW
Skoro tak, gdy kochasz Polę, więc o cóż ci chodzi?
MAURYCY
O nią! o nią!.. o jej wzajemność, szacunek, o pewność, że mną nie pogardza.
WŁADYSŁAW
Pierwsze jest wszystkiem. Największą pewność będziesz miał, gdy ją rozkochasz.
MAURYCY
Z tobą nie można mówić poważnie.
WŁADYSŁAW
To jedyny środek… Zresztą, czyż to tak trudno? mój drogi, żeby cię przekonać, gotów jestem zrobić ci wyznanie… o którem dawno już myślałem, ale… jakoś… nie przyszło do tego. Cóż powiesz na to, że ja którego zasady znasz, nie wiedząc jak i kiedy, doprowadzony zostałem do tej ostateczności, że się zakochałem po uszy, i robię krok, który zimny rozum może potępić.
MAURYCY
Ej!
WŁADYSŁAW
Nie wierzysz? więc posłuchaj. Postanowiłem sobie był za prawidło ignorować kobietę o ile nie przedstawiała widoków odpowiednich moim celom. I udawało mi się to przez czas jakiś. Najokrzyczańsza piękność, skoro nie znajdowała się w warunkach dostępnych, robiła na mnie wrażenie tylko pięknego posągu. Ta uwaga, że ona nie dla mnie, była okładem z lodu, który mnie zabezpieczał najdoskonalej. Tymczasem znalazła się osoba, i notabene osoba znająca mój sposób myślenia, która uwzięła się zburzyć cały ten gmach mądrych postanowień z taką troskliwością wzniesiony… i dokazała swego. Ale ty mnie nie słuchasz i nie ciekawyś nawet dowiedzieć się, kto jest ta czarodziejka? Otóż odkryję ci tajemnicę, bo i tak w krótce dowiedziałbyś się… Jestto… twoja siostra!
MAURYCY
Gabrjela!
WŁADYSŁAW
Wszak niespodzianka? chowaliśmy się niemal razem od dzieciństwa, przez tyle lat patrzałem na nią jak na prześliczną kuzyneczkę, z której wdzięków byłem dumnym, ale pomyśleć oczem więcej ani mi w głowie nie powstało, bo to byłbym nazwał po prostu zawiązaniem losu nam obojgu. Wszystko to trwało dopóty, dopókim się nie przekonał, że opierać się dłużej magnetycznej sile jaką posiada spojrzenie kobiety, nie sposób; pod jej wpływem moje serce zamieniło się w wulkan.
MAURYCY
Ty, wulkan!
WŁADYSŁAW
Jak cię kocham, przeobraziła się cała moja natura. Więc widzisz! dla czegożbyś ty nie dał sobie rady z Polą, która z pewnością jest pełną najlepszych chęci, i niczego więcej nie pragnie, jak kochać. Tylko, uważasz co do nas, nie mieszajże ty się do niczego, zostaw to nam samym. Kochamy się, jak para turkawek i Gabrjeli jestem pewny, ale przewiduję trudności ze strony stryjowstwa… Ojciec jak ojciec, ale z matką najgorzej… Robiąc ci zwierzenie zapędziłem się może za daleko, stało się to pod wpływem naszej rozmowy… więc proszę cię o tajemnicę do czasu… mógłbyś wszystko zepsuć wyrywając się zbyt pospiesznie.
MAURYCY
Mój Władku, życzę wam obojgu jak najlepiej, ale…
WŁADYSŁAW
Tylko zlituj się, żadnych uwag.
MAURYCY
Ale bo, czy ty się nie łudzisz?
WŁADYSŁAW
Gdyby tak było, to proszę cię, nie otwieraj mi oczu. Całą nadzieję złożyłem w tem złudzeniu… niech więc przynajmniej trwa jak najdłużej.
SCENA V
ZUZIA
Oj, oj, bo to boli!… po co pan tak ściska, cóż to znowu… niech mi pan odda koszyk.
STRASZ
Powiedziałem że ci oddam, jeżeli mi dasz całusa.
ZUZIA
To, to, to… nie mam takich rzeczy na rozdawki.
STRASZ
Jakto! taka śliczna dziewczyna, i tak nieprzystępna? to grzech!
ZUZIA
Tak mnie uczyli.
KOTWICZ
Ale fe! i któż taki? jeżeli pan Maurycy, to właśnie powinnaś być z tem otrzaskaną.
ZUZIA
A pan co sobie myśli o mnie?
KOTWICZ
Że mogłabyś nie robić ceremonji.
ZUZIA
Ah!…
KOTWICZ
Sytuacja naprężona.
STRASZ
Fant wykupiony, oddaję ci… a za przestrach..
ZUZIA
Niech mnie pan broni.
MAURYCY
Nie udawaj, moja kochana, bo nie zdaje mi się, żeby ci ta napaść robiła tak wielką przykrość.
WŁADYSŁAW
Zawsze go to jednak dotknęło.
MAURYCY
A jeżeli naprawdę tak się boisz, to siedź w domu i nie biegaj po lesie kiedy wiesz, że możesz kogo spotkać.
ZUZIA
Czyż ja wiedziałam?
KOTWICZ
Ale bo panowie zapewne się nie znacie… pan Strasz, nowy dziedzic Zagrajewic… sąsiad.
MAURYCY
A!… domyśliłem się tego, ujrzawszy na polowaniu osobę nieznajomą.
KOTWICZ
Panowie Czarnoskalscy.
STRASZ
Bardzo mi przyjemnie.
MAURYCY
Idziemy?
WŁADYSŁAW
Zapewne, nie mamy tu co robić…
ZUZIA
Tylko człowiek się wstydu naje, nie wiedzieć z jakiej racji, i tyle.
STRASZ
Weźże.
ZUZIA
Niech pan sobie schowa dla innych.
STRASZ
Wiecie panowie, że to bardzo ładna dziewczyna, daję słowo… podobno córka leśniczego; tatki teraz nie ma, wartoby pójść za nią i utulić ten żal… złóżmy się jej na jakiś podarek… dobrze?
MAURYCY
Chodźmy na stanowiska, może się jeszcze co trafi.
KOTWICZ
Mieliśmy się tu zejść na bigos.
WŁADYSŁAW
Mała rzecz, a wstyd.
SCENA VI
KOTWICZ
Jak oni mu będą takie finfy puszczać, to wszystko na nic się nie zda… a potem będzie na mnie.
STRASZ
Mój panie, co to miało znaczyć?
KOTWICZ
Jakto? co?
STRASZ
Proszę pana, czy ja jestem smarkacz? powiedz pan.
KOTWICZ
Ale skąd znowu, przecie pan musisz być pełnoletnim.
STRASZ
Mam lat dwadzieścia pięć i niezależną pozycję. Przyznałem się panu otwarcie, że lubię kobiety, i bardzo lubię, to jest moja słaba strona… a że wyszedłem z pod kurateli, zdaje mi się, że nie mam potrzeby kryć się z tem mojem upodobaniem i wolno mi je objawić. Gdybym przebrał miarkę i obraził przyzwoitość publiczną, jest na to władza policyjna, któraby mnie wsadziła do ciupy, albo kazała zapłacić karę.. ale żeby mi jakiś tam arystokrata prowincjonalny ubliżał prawieniem morałów…
KOTWICZ
Zupełnie pana nie rozumiem; o cóż chodzi?
STRASZ
Pomijam niegrzeczne obejście się tych panów, chociaż zdaje mi się, że kiedy kto mówi do mnie, przyzwoitość nakazuje odpowiedzieć — ale co znaczyło to: „mała rzecz, a wstyd” które jeden z nich powiedział odchodząc?
KOTWICZ
Nie słyszałem.
STRASZ
To było wymówione z akcentem, panie, i musiało mnie obrazić… Wdzięczny panu jestem za zaproszenie, ale korzystać z niego nie myślę. Ja nie jestem pierwszy lepszy, panie, żebym mógł słuchać impertynencyj i znosić fumy jakichś tam półpanków,
KOTWICZ
O, jakiś drażliwy.
STRASZ
Jakto, zazdrość…
KOTWICZ
Czyż potrzebuję panu tłómaczyć?… Wkraczałeś pan na cudze terytorjum, przywłaszczałeś sobie prerogatywy osób trzecich…
STRASZ
Aha! teraz rozumiem… więc ta dziewczyna?…
KOTWICZ
Emhę!
STRASZ
Kiedy tak, to co innego…
KOTWICZ
Bardzo prosty… jako ich krewny.
STRASZ
Nie może być! pan jesteś ich krewnym? nie wiedziałem.
KOTWICZ
Miałem zaszczyt rekomendować się przy poznaniu.. Kotwicz-Dahlberg Czarnoskalski.
STRASZ
Także Czarnoskalski? nie uważałem, daję słowo.. Kotwicz-Dahlberg, Dahlberg… a, a, a… to pan, co to go nazywają hrabią… teraz wiem…
KOTWICZ
Skoro nazywają, zdaje mi się że jest do tego prawo… jestem z starszej linji.
STRASZ
Jakto szydło wyłazi z pustego worka.
KOTWICZ
Ph!… w knajpie uchodzą takie koncepta.
STRASZ
Ale za to nie uchodzi wiele rzeczy, które muszę znosić w salonie.
KOTWICZ
Także porównanie!
STRASZ
Przedewszystkiem używam przyjemności otwarcie, nie potrzebując grać komedji i jestem panem za swoje trzy grosze.
KOTWICZ
Ha, są gusta i guściska… Ale jako wielbiciel kobiet, gdzież pan szukasz ich towarzystwa? bo kobietę, tak jak się ją pojmuje idealnie, może wyhodować tylko atmosfera salonu.
STRASZ
A, winszuję!… ha, ha, damy salonowe… czyż to są kobiety?
KOTWICZ
A cóż?
STRASZ
Jakieś istoty zagadkowe, z obliczem sfinksów, sercem pełnem niestworzonych zachceń a z pretensjami na aniołów.
KOTWICZ
Gdzieżeś je pan miał sposobność tak studiować?
STRASZ
Teoretycznie, za pomocą patologji, bo to wszystko się tłómaczy stanem chorobliwym. U Andzi bywał jeden doktor medycyny, młody chłopak świeżo wyszły z uniwersytetu.. no! co ten nam nagadał o kobietach, to proszę było słuchać…
KOTWICZ
Ale fe!
STRASZ
To jest fakt. Więc co mi za przyjemność… ja nie szukam jakiegoś pół bożyszcza, przed którem musiałbym chodzić na palcach, tylko kobiety z krwi i ciała, o której byłbym przekonany, że nie dostanie spazmów, gdy jej powiem słowa prawdy bez obwijania w bawełnę… chcę zdrowej natury a nie sztuki. Ot naprzykład, ta tutaj dziewczyna, to rozumiem..
KOTWICZ
Pod tym względem gusta młodych ludzi zmieniają się… zobaczymy, co pan powiesz o tem za miesiąc…
STRASZ
Dla czegoż za miesiąc?
KOTWICZ
No, niby mniej więcej, gdy się porobi stosunki, gdy pan zżyjesz się z naszem towarzystwem, i spotkasz w niem zdrowe natury.
STRASZ
Kiedy ja nie mam do tego najmniejszej ochoty.
KOTWICZ
To prosty obowiązek, panie.
STRASZ
Nie myślę się narzucać.
KOTWICZ
Narzuca się ten, kto może mieć wątpliwość jak będzie przyjętym… ale pan nie jesteś, jak sam powiedziałeś, jakiś tam pierwszy lepszy.
STRASZ
No, zdaje mi się… taki majątek jak moje Zagrajewice piechotą nie chodzi.
KOTWICZ
Jak zaleciał parweniusz.
STRASZ
Hm! subjekcja… przyznam się, że mi nie pilno…
KOTWICZ
Nie masz pan się w co przebrać?
STRASZ
Wziąłem tużurek na wszelki wypadek.
KOTWICZ
Ano!
STRASZ
Ale nie wiem, czy to uchodzi tak z polowania… nie byłem z wizytą etykietalną.
KOTWICZ
Złożysz ją pan później, nic nie szkodzi.
STRASZ
Ha, kiedy nic nie szkodzi… to jazda!…
KOTWICZ
No, ja swoje już zrobiłem
STRASZ
Puszczam się na bystrą wodę!
SCENA VII
SZAMBELANIC
Nie! teraz jest niemożliwem polowanie w swoim własnym lesie, słowo uczciwości daję.. komunizm jakiś, zuchwalstwo bez granic… Co to był za jeden?
WŁADYSŁAW
Pisarz wójta.
SZAMBELANIC
Nie może być! No patrzcież, i taki fagas, panie, pozwolił sobie zająć stanowisko obok mnie, za pan brat… Lis szedł prościusieńko na mnie, wtem jak go poczuł..
WŁADYSŁAW
Za pozwoleniem, bo to jeszcze pytanie kogo on poczuł… może nie jego, tylko właśnie stryja.
SZAMBELANIC
Jakże chcesz… palił jakieś śmierdzące cygaro i nadto jeszcze przygwizdywał sobie, bo to jest!… na stanowisku, gdy psy gonią, słyszeliście co podobnego?… Złości mnie porwały… wołam: cicho, tam! a ten zdejmuje czapkę i powiada: moje uszanowanie panu dobrodziejowi.. jeszcze mi się błazen kłania.
WŁADYSŁAW
No, grzeczny, cóż stryj chce.
SZAMBELANIC
Mój Władysławie, nie dowcipkuj kosztem zdrowego sensu, a przedewszystkiem nie pozuj na demagoga, bo ja cię dobrze znam.
STRASZ
To pewno ten sam lis był, co wyszedł później na mnie… nie wiedziałem nawet że to lis, ale domyślam się po ogonie.
SZAMBELANIC
A!…
KOTWICZ
A to palnął!
SZAMBELANIC
Aha! to pan jesteś..
KOTWICZ
Pan Szambelanic Czarnoskalski..
STRASZ
Bardzo mi przyjemnie.
SZAMBELANIC
A! i mnie także… nie wiedziałem, że przybył w sąsiedztwo taki myśliwy… Więc jakże to było z tym lisem?
STRASZ
A no, ja stałem, a on przyszedł do mnie… ot tak blisko…
SZAMBELANIC
I nie strzelił pan?
STRASZ
Myślałem, że to był pies… chciałem nawet na niego zawołać, bo bardzo lubię psy, ale skorom się poruszył zniknął mi, tylko zobaczyłem ogon ogromnie długi.
SZAMBELANIC
No, to oczywiście był lis.
WŁADYSŁAW
Wiesz ty, że on paradny sobie.
SZAMBELANIC
Dubeltóweczka ładna bo ładna…
STRASZ
Dałem za nią dwieście rubli… lepażówka.
SZAMBELANIC
Widzę, widzę, caca… z tem wszystkiem, wielkiej szkody zwierzynie pan nią nie zrobi.
STRASZ
Bo też mnie o to nie chodzi
SZAMBELANIC
Naprzykład?
STRASZ
Jaką pan szambelanic masz dziewczynę w tym tu domku, to dawno nie zdarzyło mi się spotkać.
SZAMBELANIC
Cóż to za koncept?
MAURYCY
Ojcze, mieliśmy jechać.
SZAMBELANIC
Padam do nóg!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, gdzie? dokąd?…
WŁADYSŁAW
I po co to samemu dźwigać, zamiast oddać strzelcowi.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Strasz z Zagrajewic.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A! sąsiad, sąsiad
STRASZ
Pan Dzieńdzierzyński?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Pan mnie znasz?
STRASZ
Doskonale… Miałeś pan handel kolonjalny na miodowej uiicy.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To ten sam…
SZAMBELANIC
I owszem, bardzo nam będzie przyjemnie
WŁADYSŁAW
Oddajże papka tego zająca na wóz, bo krwawi… powala siedzenie w wolancie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SCENA VIII
STRASZ
A my?
KOTWICZ
Ano, i my jedziemy.
STRASZ
Przyznam się, że mógł był ten pan szambelanic powiedzieć mi choć słówko.
KOTWICZ
Ale panie, to jest człowiek, który niewolniczo trzyma się form… nie wypadało mu… zkądże?… wszak to nie jest proszona zabawa, tylko po prostu, pan korzystając z sposobności, robisz krok grzeczności sąsiedzkiej.
ŁECHCIŃSKA
Odjeżdżają!… cóż teraz będzie?
STRASZ
Nie jadę.
KOTWICZ
Ale panie, dla czego?
STRASZ
Stanowczo powiadam, nie jadę i skończony interes.
KOTWICZ
No, to przynajmniej przetrąćmy co, jest tu śniadanie.
STRASZ
Gdzie?
KOTWICZ
U leśniczego.
STRASZ
A ta dziewczyna jest tam?
KOTWICZ
Jest! jest!
STRASZ
No widzisz pan, jak mi kto robi rozumną propozycję, to zupełnie co innego.
KOTWICZ
Więc służę.
AKT II
SCENA I
POLA
Więc starsza pani słaba?
SŁUŻĄCY
Tak… po swojemu.
POLA
Jakto, po swojemu?
SŁUŻĄCY
Niby… jak zawsze, na głowę…
POLA
Panna Gabrjela jest przy matce?
SŁUŻĄCY
A jakże.
POLA
Zaczekam tu…
GABRJELA
Usłyszałam turkot, byłam pewną że to panowie z polowania, tymczasem przez okno spostrzegłam powóz z Zabrodzia… miła dla mnie niespodzianka.. Jak się masz.
POLA
Podobno mama słaba.
GABRJELA
Trochę migreny, ale już przeszło… teraz usnęła… ucieszy się bardzo, gdy cię zobaczy, tak dawno już nie byłaś u nas.
POLA
Podobną wymówkę mogłabym i ja tobie zrobić…
GABRJELA
Cóżeś ty się tak zagłębiła w tem albumie, nie ma tam nic ciekawego, same wybierki przeznaczone na plondrowanie.
POLA
Stało się!
GABRJELA
Młody mężczyzna, ten?… ha, ha.. czy ci się podobał?
POLA
Ma wyraz twarzy uderzający..
GABRJELA
To nasz daleki kuzyn.. oryginał sławnie brzydki, ale kolosalnie bogaty… Powiedz sama, czy nie ma on wypisanego na czole: materjał na męża!
POLA
Dla czego?
GABRJELA
Dla tych właśnie przymiotów. Wyobraź sobie, dostał kobietę wykształconą i prześliczną, która jest z nim najszczęśliwszą.
POLA
Mógł się przecie podobać.
GABRJELA
Jako partja, bezwątpienia… kochała się szalenie w innym, i kocha go podobno jeszcze… ale pokazała się kobietą dziwnego hartu.
POLA
Inaczejbym to nazwała.
GABRJELA
Wyratowała z nędzy matkę.
POLA
A! więc po prostu spełniła ofiarę.
GABRJELA
Na której przedewszystkiem sama zyskała grubo, dostawszy męża zgadującego jej myśli i dogadzającego najkapryśniejszym zachceniom… to nic więcej, tylko dowód praktyczności, której mogłybyśmy jej wszystkie pozazdrościć.
POLA
Dziękuję za to.
GABRJELA
Ale bo my popełniamy zwykle ten błąd, że nadto dajemy się powodować czułostkowości… po romansowych głowach snują się obrazy sielankowego szczęścia, które jako marzenia chorobliwe narażają nas tylko na spadanie z obłoków.
POLA
Nawet choćby się urzeczywistniły?
GABRJELA
Alboż to się trafia?
POLA
A małżeństwo z miłości?
GABRJELA
Raz na tysiąc razy, moja droga, wielki los na loterji; jakiegoż to trzeba zbiegu okoliczności, żeby zadowolnić zarazem i pragnienie serca i wymagania rozumu.
POLA
Gdy chodzi o szczęście całego życia, zdaje mi się, że powinnyśmy się radzić tylko serca. Ja przynajmniej nigdybym nie potrafiła iść za mąż bez przywiązania.
GABRJELA
Potrafiłabyś, gdybyś musiała… a zresztą, wszystkie te rojenia o szczęściu o tyle są coś warte, o ile przedstawiają jakąś rękojmię trwałości.
POLA
To już od nas samych zależy.
GABRJELA
Nie koniecznie. Czy wiesz, jak ja sobie wyobrażam szczęście?
POLA
Pokazuje się, że mamy jednakowy gust… ja nie inaczej myślę. Ale tym sposobem, jesteś w sprzeczności sama z sobą.
GABRJELA
Za pozwoleniem, nie dokończyłam… Ale to wszystko pod warunkiem, żeby się odbywało na lśniącym parkiecie, wśród ścian źwierciadlanych odbijających bez wykrzywienia oblicza dwojga ludzi szczęśliwych, w atmosferze przesiąkłej wonią wyszukanych pachnideł… bo, wierzaj mi, choćbym usychała z miłości, nie odważyłabym się na życie z człowiekiem ukochanym wśród trosk… przykucie go do siebie w tych warunkach uważałabym za szczyt nierozsądku… zdaje mi się, że znienawidziłabym go, gdyby mi przyszło wystawiać uczucie na walkę z losem!…
POLA
Jeżeli mówisz prawdę, to żałuję cię. Ja podzieliłabym chętnie najsmutniejszą dolę z tym, któregobym wybrała.
GABRJELA
Tak ci się zdaje, bo nie jesteś w tem położeniu.
SCENA II
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Co za widok!
GABRJELA
A! pan Dzieńdzierzyński.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Padam do nóżek, moje uszanowanie… całuję rączki panny szambelanównej.
GABRJELA
Cóż za trofeum przy torbie!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ah!
POLA
Słaba na migrenę.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ah! co za szkoda!… byłaby go zobaczyła.
POLA
Czy papka sam to zabił?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SŁUŻĄCY
Powiem, co mi to szkodzi.. i tak nie uwierzą…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Co?
GABRJELA
Pan sam tylko przybyłeś?… gdzież reszta towarzystwa…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Przyjechaliśmy wszyscy, ale szambelan i obadwa młodzi poszli do siebie…
GABRJELA
A z obcych jest kto?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dziękuję uprzejmie.
GABRJELA
Czyż nie było nikogo więcej na polowaniu?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale i owszem! nie brakowało nieproszonych gości… spotykaliśmy pełno jakiejś hołoty, figur zakazanych..
GABRJELA
Ale z sąsiadów był kto?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nikt, prócz Strasza z Zagrajewic.
GABRJELA
A! pan Strasz… czemużeście go panowie z sobą nie przywieźli?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Do czegożby to było podobne.
GABRJELA
Wiadomo, że pan jesteś zwolennikiem form, ale cóżby to szkodziło!… powiedzże mi pan co o nim… Cóż to za osobistość?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale proszę pani, czy ja go znam! nie wiem co za jeden.
GABRJELA
Jakżeż go pan z góry traktujesz!.. Mówmy tak otwarcie, czy to grzecznie, żeście odjechali zostawiając tego pana… może go nawet nikt nie prosił.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nie wiem.
GABRJELA
Jego rzeczą było przyjąć zaproszenie albo wymówić się, ale od panów należał się ten krok uprzejmości.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale kiedy to jest człowiek nie z naszej sfery,
GABRJELA
Już takiego ultraarystokraty jak pan jesteś, to nie znam.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
GABRJELA
Ale jakim!
POLA
Papka bo gotów jest bronić nawet tego w co nie wierzy, i na odwrót… wbrew własnemu przekonaniu, byle tylko mieć materję do sprzeczania się z tobą.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale za pozwoleniem.
POLA
Szczególne ma w tem upodobanie.
GABRJELA
O, ja wiem, że pan jesteś duchem sprzeciwieństwa…
POLA
O proszę cię… nie rób z nami żadnej ceremonji.
GABRJELA
Gniewam się na pana.
SCENA III
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA
Cóż papka ma znowu przeciwko temu Straszowi?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale cicho! bo nic nie wiesz…
POLA
Więc cóż?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nic… wziął i schował do kieszeni.
POLA
Ale należało mu się, czy nie?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Wprawdzie to było extra zwykłych kosztów, ale że chodziło mi o pospiech, więc sam mu obiecałem… pisał przez całą noc.
POLA
Więc cóż papka chce od niego?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, pozwolisz, że to jest ambarasujące położenie, gdy na raz taki jegomość zjawia się jako sąsiad, dziedzic dóbr i drze się do poufałości…
POLA
I to papka może mówić?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nie przez arystokrację, jak cię kocham, chociaż mnie o to posądza twoja przyjaciółka… tylko chcę powiedzieć, że taki człowiek nie miał gdzie nabrać tego poloru…
POLA
Niechże się papka tego nie wypiera, tyle razy już prosiłam.. ja się tak boję złośliwych języków.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Bardzo dobrze, ale to mnie tylko wolno o tem pamiętać, a nie komuś tam… Tak nakazuje poczucie delikatności…. Stawiam ci dowód: wszakże szlachcic na wsi handluje wszystkiem co wyprodukuje, tak czy nie? a niechżeby komu przyszło do głowy nazwać go handlarzem… dajmy na to, nierogacizny…
POLA
Ale papeczko, to są słabostki ludzkie, na które trzeba być wyrozumiałym.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To swoją drogą, ale trzeba także szanować siebie… i dla tego dziwi mnie zapytanie szambelanównej.. bo że on się chce tu wkręcić, to rzecz prosta, ale ona… chociaż to twoja przyjaciółka, niech mi daruje… jakby już brakowało w sąsiedztwie ludzi przyzwoitych… I do mnie pretensja, żem go nie przywiózł… zkąd? co?…
POLA
Z jakiegoż to tytułu?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA
Jak papkę kocham, nie rozumiem… może papa sobie z troskliwości o mnie snuć jakieś projekta, ale… to jeszcze coś tak dalekiego… niepewnego..
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale nie bój się, nie bój… nic pewniejszego… trzeba znać ludzi; gdybyś nie była jedyną dziedziczką Zabrodzia, nie mówię..
POLA
Na Boga! czyż papka nie czuje, jak ubliża i sobie i mnie takiem odezwaniem się…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA
Wszystko jedno. Poczucie własnej godności nie pozwoliłoby mi oddać ręki człowiekowi, któregobym podejrzywała, że starając się o mnie ma na względzie nie moją osobę, lecz majątek.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale Polu, pozwól no…
POLA
Powiadam papie, że odmówiłabym.. chociażbym nawet szalała za nim.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A Jezus Marja! kiedy unosisz się bez najmniejszego powodu… któż tu o tem mówi…
POLA
Papka sam nasuwa mi wątpliwość.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ja?… w imię ojca i syna… przekręcasz moje słowa… powiedziałem tylko tak w ogóle..
POLA
Mam powody.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jakie?…
POLA
Ale nie mam pod tym względem wątpliwości, tylko…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Tylko co?…
POLA
Nic o tem dotychczas nie wiem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nie wiesz? a bójże się Boga… toć o tem już wróble na dachach śpiewają… wszyscy wiedzą.
POLA
Ludziom mogą wystarczać pozory, ale nie mnie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A to już nic nie rozumiem.. Czegoż ty chcesz od niego? powiedz mi wyraźnie.
POLA
Żeby nie zadawał sobie gwałtu, jeżeli narzucona rola zanadto mu jest przykrą.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Narzucona rola? cóż to on komedjant, czy co?…
POLA
Ja tylko proszę, błagam, niech papka nie nagli i zostawi to czasowi… Skoro się przekonam…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale ba, czasowi, czasowi., takie rzeczy się nie odwłóczą… jak zaczniesz grymasić, to ich może urazić, zniechęcić…
POLA
Jeżeli pana Maurycego nicby nie kosztowało zwrócić w inną stronę swoje zapały…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale moja droga… cóż chcesz… z samej desperacji,
POLA
Ale cóż papka żąda odemnie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA
Powinniśmy się strzedz cienia pozoru, że się narzucamy… przeceniając zaszczyt należenia do towarzystwa osób, które właśnie z tego tytułu… mogłyby nas traktować… lekko…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nas traktować lekko? nic podobnego nie zauważyłem… zkądże ci to w głowie?
POLA
Mówię tylko… że nie powinniśmy się na to narażać.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To prosta rzecz, ale tu nie ma tego rodzaju obawy… sami ujmują nas na każdym kroku, a jeżeli jesteśmy już jak domowi, to wszystkie awanse były z ich strony.
POLA
Papka może się łudzić.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale broń Boże! chybaby tak zręcznie udawali. Są ze mną tak poufale… nazywają papką.
POLA
Ojciec jest w tym wieku, że zbyteczna poufałość może być dla niego ubliżeniem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Przesadzasz Polu, jak cię kocham przesadzasz…
POLA
Dla czego?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Bo Władysław powiedział mi coś, czego nie zrozumiałem, a nie wypadało mi się zapytać…
POLA
Pan Władysław?… i cóż to było?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Kiedy zapomniałem… czekajno…
SCENA IV
GABRJELA
Polu, możebyś się teraz pofatygowała do mamy.
POLA
Już można?
GABRJELA
Obudziła się i prosi cię.
SZAMBELANIC
Jest tu sąsiad?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, no, no?
SZAMBELANIC
Głupstwo, ale mnie irytuje… Co to jednak znaczy forma w życiu towarzyskiem… Są tacy, co się z tego śmieją, tymczasem ja powiadam, że gdybyśmy odrzucili formy, obcowanie z ludźmi stałoby się istną torturą.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To, co ja zawsze powiadam.
SZAMBELANIC
Bo o cóż nam chodzi?… o to, żeby człowiek z którym okoliczności każą nam żyć, był gładkim i nie raził nas obejściem nieprzyzwoitem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SZAMBELANIC
Gdy tego nie znajduję, no to padam do nóg.
GABRJELA
Do kogoż ojciec to stosuje?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale! więc któż to się zaprosił na obiad?
SZAMBELANIC
Nasz nowy sąsiad, pan.. pan… jakże mu tam… z Zagrajewic…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Strasz!
GABRJELA
Aha!
POLA
Widzisz, więc będziesz go miała.
SZAMBELANIC
Bo to niby mała rzecz… sąsiad.. znalazł się na polowaniu… no, i przyjeżdża… ale jak to charakteryzuje człowieka… nie zarekomendowawszy się złożeniem wizyty, nie dawszy się poznać, bo istotnie nie wiemy co za jeden… i tak sobie bez ceremonji.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jak do oberży!… Ale skądże szambelan wie… czy już jest?
SZAMBELANIC
Podobno jedzie, dowiedziałem się przypadkiem od służby. Pytam się, gdzie jest pan Kotwicz… hrabia… czy już wrócił z lasu… powiadają mi, że został na śniadaniu na leśniczówce wraz z panem Straszem, i że obaj mają przyjechać. Hrabiątko głupieje na starość, słowo uczciwości.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A niech mi daruje… bo, proszę szambelana, nie chodzi o tę łyżkę rosołu…
SZAMBELANIC
Sekwestrator albo woźny…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale po cóż znowu robić sobie subjekcję.
SZAMBELANIC
Jeżeli ktoś jest nieprzyzwoitym, to mnie nie upoważnia do naśladowania go… od tego właśnie są formy.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SZAMBELANIC
Cóż to tam nowego?
MAURYCY
Tak, niestety.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ten człowiek będzie mi psuł krew… przewiduję to
SZAMBELANIC
Więc cóż? niech zostawi i jedzie sobie z panem Bogiem.
MAURYCY
Ojciec chyba nie przeczytał uważnie.
SZAMBELANIC
Dajże mi pokój… możesz mnie sam objaśnić, jeżeli wiesz.
MAURYCY
Chce zaraz robić zajęcie.
SZAMBELANIC
Serio?
MAURYCY
Utrzymuje, że wyrok stał się prawomocnym… wszystkie terminy już upłynęły.
SZAMBELANIC
Nie dopilnowało się… djabli nadali.. można było odwłóczyć Bóg wie jak długo…
MAURYCY
Za nic w świecie!
SZAMBELANIC
O, tylko nie dziwacz z temi skrupułami… jak gdyby ludzie nie pożyczali… od czegoż kredyt?
MAURYCY
Gdzież fundusz na oddanie, jeżeli się od niego weźmie?
SZAMBELANIC
Alboż nie mam Czarnoskały…
MAURYCY
Ojcze!
SZAMBELANIC
Więc cóż zrobić? zabawny jesteś… dopuścić do zajęcia… kompromitować się publicznie!
MAURYCY
Czyż lepiej nadużyć zaufania…
SZAMBELANIC
Maurycy, zapominasz się.
MAURYCY
Niech ojciec tego zaniecha.
SZAMBELANIC
No, to znajdźże inne lekarstwo… gdzie Władysław? idźcie oba i traktujcie z tym jegomością… może zyskacie zwłokę… jedyny sposób: wsadzić mu co w łapę…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Że też to nikt się nie pyta, do czego go pan Bóg stworzył, tylko byle się piąć!… głupota ludzka
SZAMBELANIC
Ale co to na nich rachować… wiem, że nic nie zrobią… nie ma innego środka, tylko do tego się udać.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No?
SZAMBELANIC
A z temi interesami. Dawniej między nami była jakaś solidarność, o kredyt nikt się nie kłopotał; dziś w nagłym razie trzeba się udawać do żydów… dla tego to stare rody upadają.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Istotnie, że teraz nie ma już tego zaufania.
SZAMBELANIC
Właśnie.. ale dla czego?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Widać dla tego, że dawniej oddawano
SZAMBELANIC
Mówię o tych, co oddają, a przynajmniej chcą oddać, a że nie mogą.. no, to inna kwestja.. to bywa chwilowo. W każdym razie, gdzież lepsza pewność jak na wielkich majątkach, chociażby nawet obdłużonych.. zawsze tam miejsca jeszcze wystarczy… tymczasem, prędzej znajdzie kredyt jakiś tam dorobkowicz na lichej wiosczynie, niż pan milionowych dóbr… i jakże tu egzystować.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To ja powiem szambelanowi przyczynę. Jak z dwóch rybek jednę wpuścić do małej sadzaweczki, a drugą do wielkiego jeziora, to tę pierwszą zawsze łatwo dostać, ale drugą… niekoniecznie… choć ona tam pewna, najpewniejsza… chybaby spuścić jezioro, a to grubo kosztuje. Nieprawdaż?
SZAMBELANIC
No to tylko sobie bajeczka.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Czy szambelan… masz jakie kłopoty?
SZAMBELANIC
Mój sąsiedzie, któż jest bez nich… Czarnoskała to jest majątek od lat kilkuset pozostający w naszym rodzie…
ŁECHCIŃSKA
Myślałam, że tu jest panna Gabrjela.
SZAMBELANIC
Podsłuchiwać… ploteczki znosić…
ŁECHCIŃSKA
Ja!
SZAMBELANIC
Może sąsiad pozwolisz do mnie na cygarko…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SCENA V
ŁECHCIŃSKA
Jedzie!
GABRJELA
Wielka nowina! czy to miały znaczyć owe znaki telegraficzne przez okno? dowiedziałam się już przedtem… ale nie jestem kontenta, tak się to jakoś zrobiło nie wiedzieć po jakiemu.
ŁECHCIŃSKA
Co znowu! wszystko poszło jak po maśle.
GABRJELA
Ale gdzie tam! i ojcu tak się to nie podobało.
ŁECHCIŃSKA
O! starszy pan…
GABRJELA
Gdyby był przynajmniej przyjechał razem ze wszystkimi, a nie tak, sam, z polowania prosto na obiad.
ŁECHCIŃSKA
Jakto sam? a hrabiego to się już nie rachuje?
GABRJELA
Zawsze to jakoś śmiesznie.
ŁECHCIŃSKA
Moja pannuńciu, to już tak jest, że starający się nie uważają na formuły… nieraz jeszcze większe głupstwa robią z miłości, a to uchodzi.
GABRJELA
Z miłości! to też tem da się wytłumaczyć; ale tu, pan starający się, jak go Łechcińsi podobało się nazwać, nie widział mnie w swojem życiu.
ŁECHCIŃSKA
Otóż właśnie pokazuje się że widział.
GABRJELA
A to gdzie?
ŁECHCIŃSKA
W kościele podobno…
GABRJELA
Jak wyglądam?
ŁECHCIŃSKA
O, o… pannuńcia chce mnie łapać za słówka, jak matkę kocham.
GABRJELA
Więc o cóż się pytał?
ŁECHCIŃSKA
O wszystko, jak to kiedy kto sobie czem głowę nabije… jakie pannuńcia ma gusta, jakich mężczyzn woli, bronetów czy blondynów… a taki był zatopiony w myślach…
GABRJELA
Łechcińsia się uwzięła żeby mi go ośmieszyć, a to jedno mogłoby mnie zrazić… po co tu wysilać imaginację!
ŁECHCIŃSKA
Ale bo..
GABRJELA
Czyż to wszystko potrzebne?… to, co wiadomo o tym panu, wystarcza, abym go dobrze przyjęła, jeżeli rzeczywiście przedstawi się jako starający… niestety, nie mam w czem przebierać.
ŁECHCIŃSKA
E! to o pannuńcię nie ma, widzę kłopotu!.. a starsza pani tak się martwiła.. Jak matkę kocham, tak mi się już jej żal zrobiło, że byłam gotową zryzykować się na intrygę — chociaż sie tem brzydzę — byle pannuńcię namówić…
GABRJELA
A toż co znowu!
ŁECHCIŃSKA
No, niby, czy się pannuńcia w kim skrycie nie kocha.
GABRJELA
Choćby tak było, mama wie, że moje położenie nie pozwala na ten zbytek, abym mogła iść za mąż z miłości…
ŁECHCIŃSKA
Mój Boże, to tak jest… chciałoby się duszy do raju, a tu.. jakie my kobiety nieszczęśliwe!…
GABRJELA
Nie może być!
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham! podsłuchałam niechcący przechodząc koło kancelarji… chce spisywać wszystko w pokojach, licytować… awantury!… pan Maurycy i pan Władysław sekują się tam z nim, szczególniej pan Władysław… słyszałam… ale co oni poradzą, kiedy nie ma tego…
GABRJELA
Moja Łechcińsiu!
ŁECHCIŃSKA
Pannuńciu złota, nie ma co medytować, tylko pana Boga wezwać w pomoc, i… próba frei… może Bóg da…
GABRJELA
Ale cóż Łechcińsia wygaduje!
ŁECHCIŃSKA
A Jezus! jadą… biegnę do starszej pani…
SCENA VI
GABRJELA
Po co ona mi to powiedziała! czułam rumieniec na twarzy.
MAURYCY
Nie! prowadzenie rozmowy w tym tonie jest dla mnie niepodobieństwem… Słuchać zarzutów, z których każdy wypadałoby odbić policzkiem, być zmuszonym zniżać się do próśb, wykrętów… a!… żyć raczej suchym chlebem, byle uniknąć takiego położenia!
GABRJELA
Gdyby się to dało wykonać tak łatwo, jak szumnie brzmi w frazesie.
MAURYCY
A! byłaś tu?
GABRJELA
Cóż cię tak wzburzyło?
MAURYCY
Nic… tak… złożyły się rozmaite okoliczności.
GABRJELA
Nie potrzebujesz robić przedemną tajemnicy… wiem jaki znowu macie kłopot.
MAURYCY
Wiesz, i pytasz się co mnie wzburzyło?… Powiedz mi, po co to odgradzać się od ludzi chińskim murem pretensji kastowych, kiedy sami go przekraczamy i grzęźniem w błocie dając broń przeciwko sobie tym, którymi zkąd inąd każdy z nas pogardza? jakiż piekielny urok ma ten pieniądz, że dla niego…
GABRJELA
Bo jest najlepszym stróżem honoru i tarczą przeciwko wszelkim pociskom…
MAURYCY
Winszuję ci, że możesz w tej chwili dowcipkować.
GABRJELA
To tylko dowodzi, że widzę jasno sytuację, nie tak jak mój braciszek, który uwziął się od niejakiego czasu rozpływać w sentymentalizmie i zamiast działać energicznie, bajronizuje… Ja bo widząc co się dzieje, postanowiłam sobie choćby kosztem największych ofiar dźwignąć się i stanąć silną przeciwko wszystkiemu, co mi los może zgotować.
MAURYCY
Tylko że tych ofiar nie bardzo potrzebujesz, a jeżeli będą jakie to lżej wam przyjdzie znieść je we dwoje. Szczęśliwa jesteś, zazdroszczę ci, nikt wam obojgu nie będzie miał prawa zarzucić brudnej rachuby, możecie iść do celu z podniesioną głową.
GABRJELA
Nie rozumiem cię.
MAURYCY
Już to, że poznałaś się na tym człowieku, stawia cię bardzo wysoko.
GABRJELA
O kim mówisz?
MAURYCY
Pytasz się? naturalnie o Władysławie.. On tam został i układa się, bo ja byłem bezsilnym… Gdybyś wiedziała jak to wziął do serca… o, on cię kocha prawdziwie.
GABRJELA
Czy aż tak, że się zwierza? dzieciaki jesteście.
MAURYCY
Nie miej mu tego za złe… twoja wzajemność tak go uszczęśliwia!
GABRJELA
A ty zkąd wiesz o mojej wzajemności?
MAURYCY
Wnosząc z tego co mi mówił…
GABRJELA
Cóż ci mówił?
MAURYCY
Że jest pewnym twojego serca… i nic dziwnego, zasługuje na to, byś go kochała.
GABRJELA
Czy za swoją zarozumiałość? I toż jest ten praktyczny, trzeźwo patrzący Władysław? Jeżeli miałam jaką słabość do niego, nie dawało mu to prawa robić mnie przedmiotem studenckich przechwałek.
MAURYCY
Co ty mówisz?
GABRJELA
Ubliżył mi… a zresztą uczucie, jeżeli je bierze na serio, robi go egoistą.. dla dogodzenia mu, dla jakichś romansowych urojeń, chce ze mnie zrobić ofiarę… nie cierpię go teraz.
SCENA VII
WŁADYSŁAW
Zgadnij jaki obrót rzeczy wzięły?… tego się nigdy nie spodziewałem…
MAURYCY
Wie.
WŁADYSŁAW
Chciałem usilnie załatwić jakoś ten interes, bo kłopoty wasze oddawna już stały się mojemi.
GABRJELA
Pozwól, ściskasz mi rękę.
WŁADYSŁAW
O, przepraszam cię… Wystaw sobie, już, już miałem nadzieję doprowadzenia rzeczy do końca, bo przystawano na spłatę ratami, wprawdzie w stanie naszych finansów dosyć uciążliwemi, ale zawsze pozwalającemi odetchnąć… w tem ni ztąd ni zowąd traf przynosi, wiecie kogo?… patrzę, zajeżdża Kotwicz z tym Straszem który był dziś na polowaniu… Komornik zobaczywszy ich przez okno wybiega, i ci panowie witają się jak najlepsi znajomi… pokazuje się że kolegowali z sobą w Warszawie… potem odchodzą na bok, i… po krótkiej konferencji… no! zgadnijcie…
GABRJELA
Cóż za dziwny sposób opowiadania.
WŁADYSŁAW
Komornik oświadcza, iż pan Strasz nabył wszystkie pretensje pana Josel Wucherstein i prolonguje dług do pewnego czasu, że zatem nie ma już co robić i oddawszy mu wszystkie papiery, odjeżdża.
GABRJELA
A!
MAURYCY
Strasz nabył ten dług?
WŁADYSŁAW
Rzecz bardzo prosta: to jest dług lichwiarski, ręczę że mu przyszedł tanio… Teraz bądź co bądź musimy spłacić tego pana… zależność podobnego rodzaju mogłaby nas kosztować zbyt drogo…
GABRJELA
O! tylko proszę cię bez poświęceń, bo nie potrafilibyśmy ci się wywzajemnić… zresztą wiesz, że ja jestem materjalistką i że sielankowego szczęścia nie rozumiem.
WŁADYSŁAW
Chciałbym abyś przejęła się tą wiarą, że jeżeli snuję jakie projekta, to pierwszym ich celem jest twoje szczęście..
GABRJELA
Mój kuzynie, sam ten pomysł uderza niepraktycznością, a rola bierna jaką mi naznaczasz w tej fantastycznej wędrówce przez ciernie i głogi, nie pochlebia mi bynajmniej… Ja także mam pretensję do jakiejś samodzielności, a pozwolisz… że… drzemać, to nie jest żyć…
WŁADYSŁAW
Obracasz to w żart?
GABRJELA
Właśnie jeżeli kiedy, to teraz mówię zupełnie poważnie. Bywają chwile w których wolno się pobawić, ale od złudzeń wyborną prezerwatywą jest rzeczywistość i obowiązki… w obec nich wszystkie te mrzonki wydają się dzieciństwem.
MAURYCY
Dosyć wyraźnie… biedak jak zbladł… a mówiłem mu.
WŁADYSŁAW
Gabrjelo!
GABRJELA
Cóż za ton, jakie spojrzenie… czy próbujesz na mnie siły swojego wzroku? Wygląda to na studja do jakiegoś teatru amatorskiego… może dano ci rolę niefortunnego adonisa?
WŁADYSŁAW
Nie pojmuję!… to chyba jakieś nieporozumienie…
SCENA VIII
KOTWICZ
No, co mi dacie za ten interes, bo to na czysto moje dzieło… wiecie już?… potrafiłem go tak napompować przez drogę, że był do gotowego… Ojciec będzie miał doskonały humor przy objedzie, bo nadto jeszcze udało mu sie tak rozczulić starego Dzieńdzierzyńskiego, że…
WŁADYSŁAW
Więc mu go odda napowrót, jako już niepotrzebny.
KOTWICZ
A to byłby warjatem… zostanie mu w kieszeni, taka gratka nie zawsze się trafi.
WŁADYSŁAW
Rozumowanie, któregoby się nie powstydził pierwszy lepszy kantorzysta.
KOTWICZ
Filozof!
SZAMBELANICOWA
Kuzynie, podobno przywiozłeś z sobą kogoś z polowania?
KOTWICZ
A tak.. jestem w roli mentora, wprowadzając w nasze kółko młodzieńca surowego jeszcze, ale pełnego nadziei.
SZAMBELANICOWA
Cieszyłabym się, gdyby nasz dom mógł zarobić sobie na miano szkoły życia towarzyskiego… ale… nie wiem, jak to mój mąż przyjmie.
KOTWICZ
Nie ma obawy.. już się zaprzyjaźnili.
SZAMBELANICOWA
Przyzwoity człowiek?
KOTWICZ
Przynajmniej na początek przyzwoicie się znalazł, bo spłacił żyda.
SZAMBELANICOWA
Serio?
POLA
Misja uciążliwa, nieprawdaż?
MAURYCY
Tem goręcej też pragnąłbym jej podołać.
POLA
Do tego trzeba tylko dobrej i nieprzymuszonej woli.
MAURYCY
Ta zdziałałaby cuda, gdyby nie była zależną od okoliczności, od usposobienia duszy.
POLA
Pańskie usposobienie bywa jakieś… wyjątkowe.
MAURYCY
Jest takie jakiem je wyrobiło położenie. Życie nie daje mi sposobności do śmiechu, dla tego na wszystko zapatruję się z strony poważnej… a tem trudno zabawić, wzbudzić wesołość, jak tego pragnęłaby moja matka.
POLA
W samej rzeczy… czasem chłód aż wieje od pana.
MAURYCY
A panie w takich razach jesteście bez litości… nic nie uwzględniacie, wydając sąd, nie dopuszczacie okoliczności łagodzących.
POLA
Ja nie sądzę ani krytykuję, tylko przez współczucie dałabym panu lekarstwo na jego usposobienie…. przedewszystkiem nie przymuszać się, gdy to zbyt wiele kosztuje.
MAURYCY
Co ona przez to rozumie?
SCENA IX
SZAMBELANIC
SZAMBELANICOWA
Bardzo mi przyjemnie… słyszałam wiele o panu..
SZAMBELANIC
Myśliwy nie tęgi, ale wstęp swój w koło obywatelskie inaugurował czynem, który mu przynosi zaszczyt.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Padam do nóżek pani szambelanowej.
SZAMBELANICOWA
A, witam pana.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SZAMBELANICOWA
Jakiż to czyn?
SZAMBELANIC
Pan Strasz pojął swe posłannictwo w sposób pozwalający żywić o nim najpiękniejsze nadzieje… spostrzegłszy, że jestem w chwilowym kłopocie, chociaż zaledwie przestąpił mój próg, bez najmniejszego namysłu… bo to jest… przyszedł mi z pomocą, dając dowód prawdziwie bezinteresownej sąsiedzkiej uczynności… Bez interesownej, bo nabywając pretensje, zrzekł się prawa egzekucji.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Spekulacja…
SZAMBELANICOWA
Winszuję panu.
SZAMBELANIC
I prolongował mi sumę.
STRASZ
Ale na rok tylko… dłużej nie mogę, daję słowo.
SZAMBELANIC
Mamy dosyć czasu do porozumienia się… zresztą to już drobnostka w obec samej treści czynu, który jest prawdziwie obywatelskim; wszakże dnia dzisiejszego, gdy majątki nasze coraz częściej przechodzą do niemców lub żydów, należy nam trzymać się za ręce… solidarność tylko może nas zbawić.
STRASZ
Ja bardzo przepraszam panią dobrodziejkę, że nie przybyłem we fraku, ale…
SZAMBELANICOWA
O, to rzecz najmniejsza… chęć prędszego poznania naszego domu zbyt nam pochlebia abyśmy uważali na małe przekroczenie formy, spowodowane zresztą zapewne okolicznością, że to z polowania…
STRASZ
Wynagrodzę to następną razą.
SZAMBELANICOWA
Bardzo prosimy.
SZAMBELANIC
Pozwoli pan że go zaprezentuję pannom, mojej córce i pannie Dzieńdzierzyńskiej… także sąsiadka, a do tego warszawianeczka.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Przepraszam, łęczycanka.
SZAMBELANIC
Pan Strasz..
STRASZ
U! ładne obydwie.
GABRJELA
Pan niedawno w naszych stronach.
STRASZ
Niedawno… dostałem sukcesję po wuju… majątek w sąsiedztwie.
GABRJELA
Jakże się panu podobała okolica?
STRASZ
Phi.. proszę pani… po Warszawie…
GABRJELA
Dowód otwartości nie zbyt dla nas pochlebny.
STRASZ
Widzi pani… prawdę powiedziawszy… to ja tak… tu jeszcze dobrze nie znam.. ale zdaje mi się, że sobie gust naprawię i zmienię zdanie.
GABRJELA
Trzymamy pana za słowo.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SZAMBELANIC
Zobaczymy, nic pilnego.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SŁUŻĄCY
Proszę jaśnie państwa do stołu.
STRASZ
Któraż z nich jest szambelanicówna?
KOTWICZ
Ta, co z panem mówiła.
STRASZ
Jak ona mi przypomina Julkę od Andzi, to rzecz zadziwiająca… nawet taki sam pieprzyk ma na szyi.
KOTWICZ
Przyjrzałeś jej się pan widzę, dobrze.
SZAMBELANIC
Podaj pan rękę mojej żonie.
SZAMBELANICOWA
Panu zapewne nie w smak, że musiałeś odejść od panienek… przyznaj się pan.
STRASZ
Hm, istotnie, ja to lubię.
SZAMBELANICOWA
Za to przy stole pozwolę panu usiąść przy mojej córce
STRASZ
Zdaje mi się, że zrobiłem podwójnie dobry interes…
WŁADYSŁAW
Parę wyrazów zimnych, gryzących… i co ta kobieta zrobiła ze mną!… w co tu wierzyć, w co tu wierzyć!
SCENA X
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Pańskie słowa są najlepszym dowodem, jak nam jest trudno obyć się bez kredytu żydowskiego.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Wiedziony szlachetnym popędem udzieliłeś pan pożyczkę sąsiadowi, lecz ledwie to zrobiłeś już ci żal i chciałbyś się cofnąć… Skoro tak, oświadczę kuzynowi, a zaręczam że zwróci panu, jakkolwiek z bólem serca, bo wiem, że mu przykrym będzie ten brak zaufania
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale co znowu, co znowu! jaki brak zaufania…
KOTWICZ
Prawda, ale.. pozwól pan sobie powiedzieć, że nadużywasz sytuacji. Wszakże biorąc od kogoś pieniądze, staję się ich właścicielem, nieprawdaż?… więc dysponować mi jak mam użyć tych pieniędzy, to przyznam się…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Hrabio, ja radziłem tylko, i to w waszym własnym interesie.
KOTWICZ
Być może, ale nie jest miłą rzeczą zostawać w zależności. Już to prawdę mówią, iż nic tak nie narusza dobrych stosunków, jak kwestja pieniężna.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Masz tobie, gotowi się jeszcze obrazić.
KOTWICZ
Dobra sposobność
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jaki znów rachuneczek? czy ja hrabiego napastuję?
KOTWICZ
Tem bardziej. Człowiek z poczuciem godności osobistej, nie powinien narażać się na podejrzenie, iż się nie szanuje… Przepraszam, że nie porachowałem się wcześniej.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Hrabia wiesz, że ta bagatela nie robi mi różnicy.
KOTWICZ
Ale pan pozwolisz, że darowizny przyjąć nie mogę…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Któż mówi…
KOTWICZ
Prowadzę skrupulatne notatki.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Pójdźmy, bo tam czekają na nas.
KOTWICZ
Ogółem winienem panu z tem co przegrałem w wista… pamiętasz pan… 3 ruble 97 kopiejek.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Rozegramy się.
KOTWICZ
To swoją drogą.. oraz z kosztami podróży do Łowicza na ś. Mateusz…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Za pozwoleniem… zapłaciłeś pan za mnie kolej 1 klasy tam i na powrót… oprócz tego łożyłeś na moje utrzymanie w drodze i w Łowiczu… notowałem wszystko.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale nie słucham.
KOTWICZ
Otwarcie powiem, że byłem wówczas goły i przyjąłem, ale jako pożyczkę… jedynie jako pożyczkę.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, i są ludzie, którzy go mają za eksploatatora!
KOTWICZ
To wszystko razem uczyni rubli sr. 79 kopiejek 50.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
No to dołóżże mi pan dla okrągłości 20 rubli 50 kopiejek, to razem będzie setka, którą panu oddam… jak tylko będę miał.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
To nic, zwrócę panu resztę jak zmienię… ale to już osobny rachunek.. setka setką, a panu reszty przypada pół piąta rubla.
SZAMBELANIC
Sąsiedzie, cóż za ceremonje… zupa stygnie.. prosimy.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Służę.
SZAMBELANIC
Jużeś go widzę naciągnął…
KOTWICZ
Rachowaliśmy się z wista…
AKT III
SCENA I
ŁECHCIŃSKA
KOTWICZ
Ostrożnie chłopcy, bójcie się Boga, żeby się co nie uszkodziło…
ZUZIA
Co za śliczny pałac!
ŁECHCIŃSKA
Widziałam ładniejsze.
ZUZIA
I to jest do jedzenia?
ŁECHCIŃSKA
A do czegożeś myślała.
ZUZIA
Żeby mi kto dał tego choć na skosztowanie.
ŁECHCIŃSKA
Coś panna nabrała smaku do dobrych rzeczy, dawniej tego nie bywało… któż cię to nauczył?
ZUZIA
Jak mnie znowu zacznie zaczepiać, to muszę się przymówić.
KOTWICZ
No, czegoż jeszcze? możecie iść.
1. CHŁOPIEC
Spodziewaliśmy się na piwo.
KOTWICZ
Fe, wstydź się. Jesteś młody, zdrów, masz przed sobą całą przyszłość i już wyciągasz rękę. To nie ładnie… Widzisz, zawstydziłeś się… ucz się chłopcze ambicji zawczasu, żebyś na starość nie został eksploatatorem cudzych kieszeni.. pracować, pracować..
2. CHŁOPIEC
No jużci, należałoby nam się… darmo nie żądamy.
KOTWICZ
Za roznoszenie jesteście płatni przez pryncypała, więc nie macie nic do żądania.. wynoście się…
ŁECHCIŃSKA
Hrabia jest w swoim żywiole.
ZUZIA
A nas pan nie poczęstuje cukierkami?
KOTWICZ
O! jeszcze ja cię będę pasł słodyczami.. nie masz na to swojego adonisa?
ZUZIA
Co to jest adonis?
KOTWICZ
No, kochanek.
ZUZIA
A któż to taki ma być?
KOTWICZ
Twój Michał.
ZUZIA
Piu! co mi za!… trafił pan jak kulą w płot.
KOTWICZ
Idziesz przecie za niego.
ZUZIA
Tak sobie na męża to ulizie, ale na kochanka.. Boże!
KOTWICZ
Ale fe! Zuzia zaczyna być dowcipną.
ZUZIA
Kazali to i idę, zawsze lepiej niż tak zostać… za jakim takim chłopem, to tak samo jak za płotem… bezpiecznej.
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham zkąd ona ma taki rozum.
KOTWICZ
Niby, że jest parawan… brawo, Zuzieczko, brawo!… ale widać, że ci się gust zmienił w Warszawie, bo dawniej Miszel podobał ci się.
ŁECHCIŃSKA
Nie psuj jej też hrabia w głowie, do czego to podobne…
ZUZIA
O la Boga!
KOTWICZ
Jak się to wytresowało w krótkim czasie, to nie do uwierzenia..
ŁECHCIŃSKA
No to cóż?
KOTWICZ
Oczywiścia stosowała to do Strasza… fines dziewczyna.
ŁECHCIŃSKA
Nie wmawiajcie też w nią nie stworzonych rzeczy, bo jej się do reszty w głowie przewróci. Wielkie historje, że pan młody wyposaża pokojówkę żony i wydaje ją za swojego fagasa.
KOTWICZ
Którego umyślnie dla tego odmówił Dzieńdzierzyńskiemu.
ŁECHCIŃSKA
A choćby i tak było, myśli hrabia że się tego zlękniemy? oj, oj! dla nas to jeszcze lepiej. Nie ma jak tacy na mężów.. będzie pantofel.
KOTWICZ
Ale fe!
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham, święta prawda. Jak tylko ma co na sumieniu, to prochy zmiata przed żoną i daje jej wolność robienia co się podoba.
KOTWICZ
Więc jakże pani Łechcińska wróży temu małżeństwu?
ŁECHCIŃSKA
Zuzi z Michałkiem?
KOTWICZ
E, to już ma swoje przeznaczenie. Mówię o naszej młodej parze… co też to z tego wyniknie?
ŁECHCIŃSKA
Co ma wyniknąć… to co we wszystkich małżeństwach.
KOTWICZ
Piekło.
ŁECHCIŃSKA
Tego piekła nikt się nie boi i każdy do niego lezie.
KOTWICZ
Szczególniej kobiety.
ŁECHCIŃSKA
Cóż mają robić? my, bo jesteśmy prawdziwe ofiary… każda czeka czyjego zmiłowania, to już świat taki. Mężczyzna stary kawaler, to sobie pan, słowo daję… każdy o nim powiada: nie ożenił się, bo mu się tak spodobało… a o starej pannie jak? siedzi, bo jej nikt nie chciał. I co się tu dziwić kobiecie, że gotowa nawet na piekło, byle być w niem panią.
KOTWICZ
Już pani świata nie przerobisz…
ŁECHCIŃSKA
A to po co? żeby później łzy wylewać?.. gdzież to hrabia widział, żeby z kochania było co dobrego?
KOTWICZ
Ale fe!
ŁECHCIŃSKA
Mężczyźni nie warci żeby się do nich rozpływać; każdy żeby się zaklinał świętemi słowami że kocha, to mu nie można wierzyć. Póki sięga, to przysięga.. a później lata za innemi, a ty, żono, wstydź się przed ludźmi, udawaj że o to nie dbasz, żeby się nie wyśmiewali z pokrzywdzonej. Nie lepiej to od razu powiedzieć sobie, że mi to wszystko jedno? Nasza panna Gabrjela ma święty rozum, jak matkę kocham… niech tam mąż będzie sobie jaki chce, dosyć że ona będzie panią całą gębą… to jest grunt.. a to, co hrabia mówi o tem… tam… niby o Zuzi… o, Jezus! i owszem!… to jest klucz do jego kasy.
KOTWICZ
A jak go nie puści z rąk?
ŁECHCIŃSKA
Co!… to już nasza rzecz. Mój hrabio, każda z nas sprzedałaby was wszystkich mężczyzn dziesięć razy… my słyszemy jak trawa rośnie. On to robi niby w sekrecie, tymczasem i panna wie, i starsza pani wie, ale patrzą przez szpary… o, tak
KOTWICZ
Więc pani Łechcińska powiada, że ona weźmie górę?
ŁECHCIŃSKA
Nie mam o nią kłopotu.
KOTWICZ
A ja, co prawda o niego.
ŁECHCIŃSKA
O, bo hrabia trzyma teraz z nim.. taki przyjaciel… ja wiem, ty a ty… ale zobaczymy… A dla czegoż to on, teraz już tak się absztyfikuje, myśli gotów zgadywać, przecie nie z czułości, bo któżby patrząc na nich domyślił się, że to już dziś ich ślub?… tylko na złodzieju czapka gore… to za to, co się dzieje na boku.
KOTWICZ
Co on sobie z tego robi!
ŁECHCIŃSKA
Mój hrabio, jeżeli tak, to i na to mamy radę: jedno na boku, to i drugie potrafi… jak Kuba Bogu tak Kubie Bóg…
KOTWICZ
Czy myślisz pani że będzie mdlał? przecież to mężczyzna.
ŁECHCIŃSKA
No, no, nie chwalcie się tą swoją tęgością. A jak on to teraz wygląda, jak inny… schudł, wyłysiał…
KOTWICZ
Cóż dziwnego, tyfus.
ŁECHCIŃSKA
Tyfus… ale z czego?… Jezus! jaki on też był w niej zadurzony… chociaż, żeby miał rozum, to właśnie teraz niebo mu się otwiera… bo coby to było gdyby się byli pobrali… bieda, lament, i kochaj że się tu w takich okolicznościach. Tym czasem tak… jedwabne życie, jak matkę kocham
KOTWICZ
Ja w moich młodych latach kochałem się na zabój w sąsiadeczce prześlicznej, ale gołej… i ona za mną szalała… Ale wie pani Łechcińska, daję słowo honoru, nie przeszło nam przez myśl małżeństwo.
ŁECHCIŃSKA
Pewno hrabia już wtenczas ostatkami gonił.
KOTWICZ
Sam jej wynalazłem męża.
ŁECHCIŃSKA
Żeby się kochać z czystem sumieniem… rozumiem… Ale musiał hrabia dopiero dobrać safandułę.
KOTWICZ
Całe życie była mi wdzięczną.
ŁECHCIŃSKA
Co! kto chce, to się tak urządzi na świecie jak w raju… tylko trzeba mieć rozum. Najgorsze to czulenie się, to nic nie warto, jak matkę kocham…
SCENA II
ŁECHCIŃSKA
Piu! patrzcie państwo!… co za bukiet… on się jednak zna na rzeczy.
MICHAŁEK
Ładny, prawda? ale co to kosztuje!… jak płacił, aż mi żal było… za dwa cisnął całą garść papierków.
ŁECHCIŃSKA
Za dwa? a gdzież drugi?
MICHAŁEK
Drugi?
ŁECHCIŃSKA
Czy nie powiedziałeś, że kupił dwa bukiety…
MICHAŁEK
No, to co?
ŁECHCIŃSKA
Nie udawaj głupiego, mój kochany.
MICHAŁEK
Wszystkie mu były za małe, więc kupił dwa i kazał z tego zrobić jeden taki…
ŁECHCIŃSKA
Wiesz że twój pan miał doskonały węch odmawiając cię panu Dzieńdzierzyńskiemu… takiego mu właśnie potrzeba, jak ty… tylko wyciągnij dobre zasługi…
MICHAŁEK
Mogę przysiądz że nie nosiłem nikomu
ŁECHCIŃSKA
No, to zostaw i wynoś się.
MICHAŁEK
Nie mogę, dalibóg, bo pan kazał mi zostać tu na usługi, a takie jest psie prawo, że trzeba słuchać pańskiej trąby.
ŁECHCIŃSKA
Tylko nie odzywaj się tak ordynaryjnie, bo tu są pokoje nie psiarnia, rozumiesz?
ZUZIA
Powiedzieli w magazynie, że będzie gotowe za pół godziny.
MICHAŁEK
Myślałaś że dla ciebie?
ZUZIA
Co prawda, wolałabym co innego.
KOTWICZ
Słuchaj, bo mnie przecie możesz powiedzieć: gdzie nosiłeś drugi bukiet?
MICHAŁEK
Proszę pana! przecie gdyby tak było, tobym zaraz powiedział.. pan mnie zna.
KOTWICZ
Na Chmielną?
MICHAŁEK
Żeby mnie pan zabił, nawet nie wiem, gdzie Chmielna.
KOTWICZ
Z pewnością dla Walerki.
SCENA III
SZAMBELANIC
Nie macie tam co drobnych dla dorożkarza?
ŁECHCIŃSKA
Oho!
SZAMBELANIC
Łechcińska
ŁECHCIŃSKA
I grosza pan przy mnie nie znajdzie…
SZAMBELANIC
A ty nie masz?
KOTWICZ
A ja zkąd!
SZAMBELANIC
Robiłeś jakieś zakupy.
KOTWICZ
Jako znawca i biegły, ale nie płatnik.
SZAMBELANIC
To idźże mu powiedz, niech czeka, biorę go na cały dzień.
KOTWICZ
A gdzież to, co dał Goldfisz?
SZAMBELANIC
No, nie ma, poszło!… mówisz jak dziecko… Głupie kilka set rubli… rzecz niesłychana jak w tej Warszawie lecą pieniądze… nie mieć czem zapłacić dryndy.
KOTWICZ
Wszakże jest przez cały dzień kareta.
SZAMBELANIC
Dla kobiet, które jej nie odstąpią na pół godziny… musiałbym chyba jeździć z niemi jak patrjarcha i asystować po sklepach… ja potrzebuję oddzielnie. Zawsze co parwenjusz to parwenjusz, trzebaby mu łopatą kłaść w głowę, że człowiek szanujący się powinien wszystko robić wedle wymagań sfery, do której ma pretensję należeć… Kareta! bardzo ładnie… ale jeżeli się zdobył na tyle galanterji dla narzeczonej, to mógł był też i ojcu się przysłużyć chociaż porządną dorożką… To tak jak z teatrem… kupi lożę i każe nam się wszystkim mieścić jak w arce Noego, bo to jest… nie cierpię loży, chyba gdy w niej jestem sam, albo we dwoje… Nie, nie, nie ma tego, co to w nas jest już wrodzonem.. uczyć mu się dopiero.
KOTWICZ
Widziałem. Da, ale chce żeby Strasz poręczył.
SZAMBELANIC
No to niech ręczy, to teraz wspólny interes.
KOTWICZ
Trzeba go poprosić.
SZAMBELANIC
Co? ja go mam prosić! nie bredź też, mój hrabio… to jego obowiązek. Ale i żyd szelma, żeby stawiać takie żądanie. Czy myśli, że ja teraz jestem pod kuratelą, czy co? mogłeś go był zbesztać.
KOTWICZ
Zrobiłem coś nakształt tego… dla zwyczaju.
SZAMBELANIC
Ale bo głupi z swoją obawą. On chyba nie wie, co to jest Czarnoskała.
KOTWICZ
Zna ją jak własną kieszeń.. oglądał hypotekę.
SZAMBELANIC
Długów już tak jakby nie było.
KOTWICZ
Bo wszystkie Strasz ponabywał.
SZAMBELANIC
Więc powykreślane…
KOTWICZ
Gdzie tam! wszystko jak było tak jest, tylko na jego imię.
SZAMBELANIC
Nie może być!
KOTWICZ
Że.
SZAMBELANIC
Że otworzysz mu oczy… bo to tylko jest nieświadomość sytuacji.
KOTWICZ
Jakiż cel mówić mu o tem? on nawet tego nie zrozumie.
SZAMBELANIC
To też naszym obowiązkiem jest oświecić go. Ludzie nowi nie mają pojęcia o doniosłości ofiary jaką się robi przypuszczając ich do prerogatyw zdobytych wiekowemi zasługami rodu. Taki Strasz może być nie zły człowiek, ale pod tym względem z pewnością hebes… trzeba mu dać o tem jakieś wyobrażenie.
KOTWICZ
Dobrze, ale..
SZAMBELANIC
Wiem, że to zrobisz, bo mnie pojmujesz…
KOTWICZ
Ja!
SZAMBELANIC
No, o tem nie ma gadania… ale w pewnych razach można na ciebie liczyć, bo bądź co bądź, w tobie jest krew.
KOTWICZ
Spodziewam się. Ale właściwie o cóż kuzynowi chodzi? bo teorje…
SZAMBELANIC
O kredyt, no nie rozumiesz? o kredyt bez tych wszystkich szykan, które mi krew psują. Jeszczeż tego nie mam zyskać w zamian za ofiarę którą robię? Ładniebym wyszedł Ja nie mogę być bez pieniędzy! powiedz mu to. Byłem delikatnym, ale wszystko ma swoje granice.
KOTWICZ
Ależ dziś ślub.
SZAMBELANIC
Tem bardziej. Zresztą i od ołtarza się rozchodzą.. to mój warunek, od którego nie odstąpię. Po ślubie, gdy oni sobie pojadą, ja chcę tu zostać, odetchnąć trochę w Warszawie bez tych głupich interesów na głowie… i żona tego potrzebuje.
KOTWICZ
A jeżeli będzie twardy? on ma kuzyna w ręku, ponabywawszy długi.
SZAMBELANIC
Nie wierzę aby chciał z tego korzystać. Opinjaby go ukarała
SCENA IV
SZAMBELANICOWA
Zkądżeś ty się tu wzięła?
POLA
Zobaczyłam przez okno jakieście panie wysiadały z karety, i tak mi było pilno przywitać się, że wyszłam umyślnie na korytarz.
SZAMBELANICOWA
Moja droga, jak się cieszę, że cię widzę… dawno przyjechaliście?
POLA
Może przed godziną…
SZAMBELANIC
Witamy z podróży… jużeśmy prawie zwątpili o państwu.
POLA
Przyrzekłam Gabrjeli że będę, i chyba tylko stan zdrowia zatrzymałby mnie w domu.
SZAMBELANIC
O to też obawialiśmy się.. Gdzież papka?
POLA
Jest właśnie u siebie.
SZAMBELANIC
Który numer?
POLA
Dziesiąty.
SZAMBELANIC
Czy sam?
POLA
W tej chwili jest u nas pan Maurycy.
SZAMBELANIC
Jak on się to prędko dowiedział o państwu.
POLA
Przypadkiem… przechodząc.
SZAMBELANIC
Muszę się i ze starym zobaczyć…
GABRJELA
Zdejmże szal, rozgość się… tyle mamy z sobą do mówienia.
POLA
Później, teraz nie mam czasu, posłałam po pannę z magazynu dla przymierzenia sukni. Obstalowana przez pocztę, to może będzie trzeba co poprawić.
SZAMBELANICOWA
Istotnie, dziś u nas czysty jarmark, więc do widzenia. Ale! jakąż będziesz miała suknię?
POLA
Jasno niebieską
SZAMBELANICOWA
Ah! to powinno ci być w niej prześlicznie, nieprawdaż Łechcińska?
POLA
Zostawiam to modniarce: już to co do tych subtelniejszych tajemnic strojów, to przyznam się…
SZAMBELANICOWA
Ale bo widzisz, panience nie wypada, to stosowne tylko dla mężatek.. Gabrjela jako panna młoda, to co innego.
POLA
Jaka ona zamyślona.
ŁECHCIŃSKA
Pieścidełko, jak matkę kocham.
SZAMBELANICOWA
No, schowaj, schowaj..
SCENA V
POLA
No cóż? jesteś szczęśliwą?
GABRJELA
Pytasz się! cóż mi brak?… patrz! to pierścionek zaręczynowy.. ah! prawda, znasz go już… ale nie widziałaś tych kolczyków, przypatrz im się, pokażę ci jeszcze resztę garnituru… I wszystko odpowiednio do tego: apartament pierwszej klasy, codzień loża, kareta, strzelec na usługi.
POLA
Moja droga..
GABRJELA
Chcesz powiedzieć: prześliczne rzeczy, ale niestety dają narzeczonemu pewne prawa… może być zbyt natrętnym… Otóż i pod tym względem nie mam nic do życzenia. Zgaduje moje myśli, ledwo objawię życzenie już je spełnia, otworzył nam kredyt w sklepach, nie targuje się gdy chodzi o zrobienie mi przyjemności… i obok tego nie prześladuje mnie sobą. Czyż można więcej żądać? widuję go raz na dzień… i to prawie nigdy sam na sam…
POLA
Gabrjelo, co ty mówisz?
GABRJELA
Nie taiłam się nigdy przed tobą z mojemi przekonaniami, więc i dziś mogę być otwartą. Trzeba mieć odwagę do ich obrony. Nie ma nikogo tak naiwnego coby uwierzył, że idę za mąż z przywiązania, ale ręczę ci, że większość mi zazdrości…
POLA
Co ci to?
GABRJELA
Dreszcz jakiś
POLA
Jaki sen?
GABRJELA
Wystaw sobie, co mi się śniło: W ślubnej sukni stałam nad otwartą trumną. Mój narzeczony także ubrany jak do ślubu trzymał moją rękę w zimnej jak lód dłoni i szepcząc jakieś niezrozumiałe zaklęcia usiłował nakłonić, abym zajęła to niewygodne łoże. Spojrzenia jego wywierały na mnie jakiś wpływ magnetyczny, któremu musiałam być posłuszną… szłam niby lunatyczka i już miałam uledz nieznanej sile, gdy na szczęście obudziłam się. Czy może być głupszy sen?
POLA
Dla Boga! jabym to uważała za wyraźną przestrogę.
GABRJELA
Zadaleko zaszło. Moja droga, kto walczy, ten może uledz i nic dziwnego jeżeli wyobraźnia nasuwa mu niepokojące obrazy. Ale też może i zwyciężyć. Moje życie od samego początku było walką, więc przywykłam do jej niepokojów, i nie robią na mnie takiego wrażenia. Mam siły do zniesienia wiele.
POLA
Czy ty ich nie przeceniasz?
GABRJELA
Nie wiem, być może… ale tego bądź pewną, że przed nikim uskarżać się nie będę. Mogę cierpieć, ale nikt tego po mnie nie pozna… Czegobym nigdy nie zniosła, to litości… zasługiwać na politowanie ludzi, byłoby dla mnie czemś okropnem. Zresztą… zobaczemy. Wiesz dla czego i dla kogo to robię.
POLA
Życzę ci, już jeżeli nie mogę powiedzieć szczęścia, to sił do wytrwania…
GABRJELA
Jak jestem szczęśliwą, że przyjechałaś… nie będę przynajmniej samą… moja Polu!
POLA
Moja droga!..
GABRJELA
Nie wiem
ŁECHCIŃSKA
Proszę panniuńci, fryzjer przyszedł..
SCENA VI
POLA
Biedna, biedna ona!… a jednak gdyby chciała, mogłaby być szczęśliwą… bo ja widzę co się w jej sercu dzieje… (p. c) Chcieć, czyż to dosyć?… a ja?… czyżbym nie chciała.. czyżbym dla niego nie poświęciła wszystkiego…. ale któż wie, czyby mnie nie spotkał najboleśniejszy zawód?… może lepiej kazać milczeć uczuciu… Boże! Boże! kto mi wskaże co mam zrobić!…
MAURYCY
Pani sama?
POLA
Przed chwilą rozeszłyśmy się z Gabrjelą. A pan już skończyłeś konferencję z ojcem… o cóż to szło? słyszałam jakby jakąś sprzeczkę.
MAURYCY
Robiłem ojcu pewną propozycję, na którą nie przystawał.
POLA
Cóż to było?
MAURYCY
Powiedziałbym pani, ale..
POLA
O, jeżeli tajemnica, to nie wymagam.
MAURYCY
Pani przechodzisz przez korytarz tak lekko ubrana, a tam są przeciągi… przyniosę pani coś cieplejszego… futro…
POLA
O! niech się pan nie fatyguje… te kilka kroków… zresztą ten szal taki ciepły…
SCENA VII
MAURYCY
Pani coś zgubiłaś
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dobryś!… wziął to do serca…
MAURYCY
A!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MAURYCY
Musi być. Od tego nie odstąpię, zwłaszcza teraz.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MAURYCY
Zdaje mi się, że panna Paulina mnie kocha.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Niepodobna! wygadała się?
MAURYCY
Przypadkiem pochwyciłem dowód.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Kiedy? teraz?
MAURYCY
Przed chwilą.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dla tego też to miała taką minę powróciwszy ztąd…
MAURYCY
Nie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MAURYCY
Jakżeż pan to traktujesz.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale bo ja wam nie wierzę… no, zawsze interes jest na lepszej drodze… tylko już tego wcale nie rozumiem…
MAURYCY
Ale nie pewność, domysł dopiero.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No chociażby domysł, to z tych twoich zamków na lodzie możesz skwitować.
MAURYCY
Broń Boże!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Rozumiem, że mogłeś projektować
MAURYCY
Właśnie teraz chcę dać dowód pannie Paulinie, że ją kocham bezinteresownie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MAURYCY
Wstydziłbym się…. Przyjść do gotowego samemu nic nie wniosłszy… Co innego, gdybym mógł mieszkać w Czarnoskale..
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, to w Czarnoskale! jeszcze lepiej, majątek familijny. Spłacimy tego twojego miłego szwagierka, nawet jeżeli chcesz zahypotekuję tę sumę na imię Poli, będziesz mi płacił procent.
MAURYCY
Co za sztuka! to nie byłby dowód miłości, a ja muszę przekonać pannę Paulinę, że mi chodzi o nią a nie o majątek. Zresztą, jak się pan będziesz opierał, to się zrzeknę chyba posagu.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To, to, to. Sfiksowałeś wyraźnie,
MAURYCY
A ja co za mąż, gdybym nie potrafił własną pracą utrzymać żony.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, i gadajże tu z nim!
SCENA VIII
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A! pan Władysław, jak się masz.
WŁADYSŁAW
On zawsze był takim.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Wyobraź sobie: daję mu córkę, bez żadnych ograniczeń, ze wszystkiem co posiada i do czego ma prawo, a on stawia warunki, targuje się ze mną.
WŁADYSŁAW
Chciwość?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Dziwiłbym się panu.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A co!
WŁADYSŁAW
Dziwiłbym się, gdybyś pan zmienił firmę. Po co?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
WŁADYSŁAW
Ma rozum.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Szarzać się dla pieniędzy, to rozum?
WŁADYSŁAW
Najprzód, że to nie jest szarzaniem się; a potem, pieniądz jest wszystkiem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Zgoda i na to. Więc niechże go nie lekceważy i bierze kiedy mu daję.
WŁADYSŁAW
Przyjmować, gdy sam nic nie ma, byłoby zbyt wielkie ryzyko.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jakie ryzyko? Pola bierze go jak jest, nie pyta…
MAURYCY
A to kiedy?
WŁADYSŁAW
Uczucie miłości jest przechodniem. Pannie Paulinie dziś może się zdawać, że go kocha.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Zdawać, zdawać… jak się co zdaje, to widać że tak jest, inaczej jakżeby się mogło zdawać…
WŁADYSŁAW
Przypuśćmy. Ale czy pan wiesz, co się dzieje na dnie jej serca? czy nie kiełkują tam maleńkie ziarnka wątpliwości? gdzież dowód, że on nie gra roli zakochanego dla interesu?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
On?… nie! to być nie może.
WŁADYSŁAW
Dla czego?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Najlepszy dowód, że dla niej chce głupstwo zrobić.
WŁADYSŁAW
Więc pozwól mu pan na to głupstwo, chociażby na próbę. Jeżeli wytrwa…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Co z wami gadać! warjaty…
MAURYCY
Co bądź ojciec powie, stawiam panu dwa pewniki: od zamiaru mego nie odstąpię i pannę Paulinę mieć muszę.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dobrze, dobrze.
WŁADYSŁAW
Na chwilkę tylko, bo mam jeszcze do załatwienia parę interesów przed obrzędem.
SCENA IX
ŁECHCIŃSKA
A! złoto, srebro widziałam, a naszego pana Władysława już nie pamiętam kiedy, słowo daję.
WŁADYSŁAW
Zkądże tyle łaski… naszego! nie wiedziałem, że nas łączą jakie nici sympatyczne, i to do tego stopnia.
ŁECHCIŃSKA
Nasz, nasz, bo nie ma godziny, nie ma minuty, żebyśmy z panną Gabrjelą nie mówiły o panu. Już tak zaciętego człowieka jak pan, nie widziałam w życiu, jak matkę kocham. Żeby się tak zawziąść, to niesłychane rzeczy. Ale ja mówiłam i perswadowałam, że pan przyjedziesz.
WŁADYSŁAW
Zagadkowe słowa dla mnie.
ŁECHCIŃSKA
To już tam nasza panna Gabrjela panu wytłómaczy. Jeżeli się pan nie poczuwasz do niczego, to tem lepiej… widać, że było nieporozumienie
SCENA X
WŁADYSŁAW
Jakto! mnie serce mogło jeszcze zabić!… rzecz dziwna. Sądziłem, że to przejście uciszyło je na zawsze… tłukło się w piersi, ale już tylko jak wyschnięty orzech w łupinie…
GABRJELA
Władysławie! jakże ci wdzięczną jestem że przybyłeś.
WŁADYSŁAW
Zrobiłem to, co nakazywała prosta przyzwoitość.
GABRJELA
Pokazałeś serce, o którem już zwątpiłam.
WŁADYSŁAW
Mówisz szczerze?
GABRJELA
Od tego dnia, w którym znaglona koniecznością zadałam sobie dobrowolnie okropny ból, nie widziałam cię prawie… zamknąłeś się w swojem samolubstwie… tyś mnie chyba nie zrozumiał naówczas.
WŁADYSŁAW
Nie przypominaj mi tej chwili. Kochałem cię i kocham jeszcze. Cios był straszny, ale świadczę się Bogiem, że sam przed sobą tłómaczyłem cię, i chcąc ci ulżyć ciężaru poświęcenia, sądziłem, że nic innego nie pozostawało mi, jak usunąć się zupełnie.
GABRJELA
Władysławie, nie mogłam się zdobyć na tyle odwagi, żeby to uczucie które nas łączyło wystawić na próbę w walkach z powszedniemi kłopotami. Idąc za innego, poświęcam się dla rodziców, dla wymagań naszego położenia… ale… jedynych chwil które mnie robiły szczęśliwą nie zapomniałam.. one zawsze są tu przytomne.. wyrwij je, jeżeli potrafisz, ucałuję ci ręce, ale to nie w twojej mocy!
WŁADYSŁAW
Gabrjelo!
GABRJELA
Wiesz więc wszystko. Jeżeli z zimną krwią będziesz śledził moje miotania się w tych więzach narzuconych mi wyższem zrządzeniem, nie znajdując słowa pociechy, jednego spojrzenia, któreby mi czyniło lżejszą tę walkę, dasz dowód..
WŁADYSŁAW
Więc zerwij te więzy! pójdźmy, nie oglądając się na następstwa.. przy mojem sercu cię otulę, zapomniesz o wszystkiem coś przeszła… ale otrząśnij stopy z tego kału, w który cię wepchnięto, uleć z niego aniołem czystym, godnym tego poświęcenia bez granic, jakie ci gotów jestem ślubować.
GABRJELA
Władysławie, jak ty mi utrudniasz drogę i tak już pełną cierni.
WŁADYSŁAW
Nie rozumiem cię kuzynko… czegoż więc wymagasz odemnie?
GABRJELA
Pobłażliwości! rachowałam na to, że niezapomniesz o nas, że będziesz moją podporą.
WŁADYSŁAW
Lituję się nad tobą, biedna zbłąkana kobieto… o! bo ty tego bardzo potrzebujesz.
GABRJELA
Litości!…
WŁADYSŁAW
Moje jeden raz w życiu zabiło nadzieją, ale to dawno minęło. Twoja własna ręka uciszyła to bicie i dziś ja jestem sobie zwyczajnym człowiekiem oddychającym prozą, za jedyne bóstwo uznającym obowiązki, a owoc zakazany nie przestaje być dla mnie zakazanym, choćby tchnął najponętniejszemi obietnicami. To są rzeczy zanadto poetyczne dla prozaika, zbyt niskie dla człowieka honoru.
GABRJELA
Boże!
WŁADYSŁAW
Więc zapomnij o tem, co przed chwilą powiedziałem… przepraszam cię za mimowolne uniesienie, była to prosta omyłka serca… źle zrozumiałem twoje słowa.
GABRJELA
Więc zgrzeszyłeś tłómacząc je w pospiechu fałszywie. Rzuciłeś mi w twarz największą obelgę, jaką kobieta usłyszeć może.
WŁADYSŁAW
Gabrjelo!
SCENA XI
STRASZ
A! moja narzeczona… i kuzynek..
GABRJELA
Przepraszam, widzisz pan, żem jeszcze nie ubrana,
STRASZ
Bodaj to być kuzynkiem! ma się prerogatywy zaprzeczane temu, który za chwilę będzie legalnym posiadaczem tylu wdzięków
WŁADYSŁAW
Kocham ją i aniołem stróżem jej będę.
SCENA XII
STRASZ
Niegrzeczny… nawet się nie odezwał i wyszedł sobie bez ceremonji… ale poczekajcie wszyscy! wezmę ja was w takie kluby, że mnie poczujecie. Hołota! świecące pruchno, w mojem własnem mieszkaniu będą mi robić impertynencje!…
ZUZIA
Nie mam czasu.
STRASZ
Co to jest: nie mam czasu!… jestem twój pan, rozumiesz… chodź tu zaraz!
ZUZIA
Niosę bieliznę panom. A co pan chce odemnie?
STRASZ
Chcę ci popatrzeć w oczy.
ZUZIA
Można zdaleka.
STRASZ
Kiedy stąd nie widzę… nawet dotychczas nie wiem, jakie masz: czarne czy niebieskie?
ZUZIA
Bure…
SCENA XIII
KOTWICZ
Spłoszyłem ich.
STRASZ
A! pan hrabia… cóż tam!
KOTWICZ
Cicho!
STRASZ
Mój drogi, nie bądź faryzeuszem.
KOTWICZ
Ale bo ty czasem jesteś zanadto sobie
STRASZ
Eh?
KOTWICZ
Cicho!
STRASZ
Ha, ha, ha! znałem podobnego świętoszka, który lubił dobrze żyć, a nie miał za co.
KOTWICZ
Podobno zanadto dziś piłeś.
STRASZ
Piłem, ale nie do ciebie, więc nie urażaj się… nie jednemu psu łyżek… Więc tedy, ten… jakże mu tam.. miał swoich amfitrjonów, z którymi całe noce się łajdaczył, był z nimi „per t”… tak jak my… ale strzegł się pokazywać w ich towarzystwie w jasny dzień… tak naprzykład w saskim ogrodzie po sumie. Miał inne znajomości nocne, a inne dzienne. Słuchajno, czy ty mnie traktujesz jako nocnę, pokątną znajomość?
KOTWICZ
Aleś ty się, widzę, ululał na prawdę.. a to ładnie, w dzień ślubu.
STRASZ
Nie bój się o mnie.. Dajno mi wody.
KOTWICZ
Muszę ci służyć jak dziecku…
STRASZ
Nieprawda! dziecku byś tak nie służył… bo nicby ci z tego nie przyszło.
KOTWICZ
Jest wszystko.
STRASZ
Pewnoś znowu rozdał z parę rubli na piwo, bo ty lubisz szastać z cudzego.
KOTWICZ
Jakieś dobre cygaro… nie masz tam jeszcze z jednego?
STRASZ
Na, masz… czerp… weź sobie z parę do kieszeni, znaj pana.
KOTWICZ
Gdzieżeście tak bomblowali?
STRASZ
Wyprawiałem śniadanie tym wyżeraczom.. na pożegnanie stanu kawalerskiego.
KOTWICZ
Ale fe!
STRASZ
Jak myślisz?
KOTWICZ
Walerka?
STRASZ
Co, trzebaby?
KOTWICZ
Bój się Boga on goły jak święty turecki… daj mu co odczepnego.
STRASZ
Mój kochany, złapaliście mnie i doicie już do ostatniego. Czy myślisz, że tak ciągle będę na to pozwalał?
KOTWICZ
O! znowu nie fanfaronuj!
STRASZ
Co? nie złapaliście mnie?
KOTWICZ
Dajno pokój tak między nami mówiąc, zyskujesz pozycję, wchodzisz w koligacje.
STRASZ
Tego towaru za miły grosz zawsze dostanie.
KOTWICZ
Ale piękność okrzyczana… wszyscy ci zazdroszczą, możesz się pysznić.
STRASZ
Koczkodana bym nie wziął. Za swoje pieniądze powinienem zaimponować. Płacę! do miljon djabłów gotówką, i tandety nie chcę.
KOTWICZ
No, no, no! tylko się nie gorączkuj.
STRASZ
To nie błaznuj.
KOTWICZ
Zapominasz się.
STRASZ
Jeżeli ci się zdaje żem pijany, to się grubo mylisz… jestem przy zdrowych zmysłach, zdrowszych niż wy wszyscy. Możecie mnie naciągać, ale tylko do pewnego stopnia.. to sobie powiedziałem, bo golizny się boję jak zarazy. Przychodzi mi to na myśl ile razy patrzę na was… ty naprzykład, wyrzucałeś pełnemi garściami, a dziś w łapę byś mnie pocałował za kilka rubli.
KOTWICZ
Widzę, że z tobą dziś nie ma co gadać.
STRASZ
Siedź!… jak się będziesz dąsał, to nic nie wskórasz. Stary zostawił mi tyle, że mogę sobie dużo pozwolić, ale żebym miał wszystko puścić, to nie głupim,.. gołego za psa nie mają…
KOTWICZ
Teraz się wygada…
STRASZ
Nie wiedziałeś? Stary kazał mi praktykować, ale na utrzymanie nic nie dawał, obiecując gruszki na wierzbie… nałamałem sobie nieraz głowy, zkąd wykręcić na ogródki i baliki… ale to mnie nauczyło wartości pieniędzy.
KOTWICZ
Coż to za stary? papka?
STRASZ
Gdzie tam papka.. wujaszek… papki nigdy nie znałem…
KOTWICZ
A! więc ty jesteś wychowany przez mamę… pieszczoszek, gagatek… teraz się nie dziwię niczemu.
STRASZ
Gagatek! prawda, byłem gagatkiem, kochała mnie… a ja… ja bo trzeba ci wiedzieć nikogo nie kocham i w nic nie wierzę, ale to w nic co się nazywa, prócz pieniędzy… ale ją kochałem… to jest teraz tak mi się zdaje, bo dopóki żyła, zatruwałem jej życie. Jak zapamiętam siedziała po całych dniach i nocach przy maszynie… szyła i płakała… pracowała na mnie, bo ja ostatni grosz jej wyciągałem na hulanki… dopiero gdy umarła, zrobiło mi się jakoś głupio na sercu… napadła mnie jakaś nienawiść do ludzi, którzy się nad nią znęcali, szalona chęć odwetu…
KOTWICZ
Alboż ten wuj nie przychodził wam wcale w pomoc?
STRASZ
Co, wuj! brudny sknera, dbał o nas tyle co pies o piątą nogę.
KOTWICZ
Przecież dał dowód pamięci, zapisując ci taki ładny majątek.
STRASZ
Ha, ha… zapisując! ani mu się śniło, tylko kipnął nagle i mnie się dostało, jako jedynemu krewnemu… Szkoda tylko, że matka tego nie doczekała… byłbym miał satysfakcję patrzeć, jakby jej się nisko kłaniali ci wszyscy, którzy najbardziej zalewali sadła za skórę… tak jak mnie.. dawniej potrącali jak psa, dziś kochają… ha, ha, ha…
KOTWICZ
Pijany, jak bela…
STRASZ
Czegóż on chce? dajcież mi raz pokój. Czarnoskała już moja, ponabywałem długi, których było tyle, że mu się nie wiele należy.
KOTWICZ
No, widzisz, nie wiele, ale zawsze coś… powinno ci też chodzić o to, żeby ludzie nie gadali żeś z niego korzystał. Ja wiem żeś ty na tem zarobił. Później się tam będziecie rachować po familijnemu, a tymczasem daj mu co.. zamkniesz mu usta.
STRASZ
Ileż on chce?
KOTWICZ
Ja ci powiem: daj mu kredyt na jakie parę tysięcy, i będziesz miał spokojną głowę.
STRASZ
Ostatni raz to robię, ale po ślubie…
KOTWICZ
Tysiąc rubli… cóż to znaczy…
STRASZ
Więcej ani grosza…
KOTWICZ
Ale nie zaspijże, bo to już nie długo
SCENA XIV
STRASZ
Miszel!
MICHAŁEK
Słucham jaśnie pana.
STRASZ
Daj mi wody. Co tam robią?
MICHAŁEK
Gdzie?
STRASZ
Tam! panie…
MICHAŁEK
Ubierają się… nie wpuszczają nikogo.
STRASZ
To dobrze, zamknijże drzwi na klucz
MICHAŁEK
Miałem jeszcze mały interes do jaśnie pana.
STRASZ
Teraz! czyś zgłupiał… później.
MICHAŁEK
Kiedy później pan będzie czem innem zajęty, a tymczasem Zuzia spokojności mi nie daje.
STRASZ
A! Zuzia? cóż Zuzia?
MICHAŁEK
Zobaczyła w magazynie jakiś kaftanik i zachciało jej się go koniecznie na dzisiejszy fest… chce się w nim pokazać przy gościach.
STRASZ
Więc co?
MICHAŁEK
Chciałem prosić jaśnie pana o kilka rubli.
STRASZ
Co parę dni jej coś sprawiasz, nie przyzwyczajaj ją do tego, bo sobie potem nie dasz rady.
MICHAŁEK
To jaśnie pan ją tak popsuł… teraz dufa w jaśnie pana, i jak się czego naprze, tak nie ma gadania.
STRASZ
No, no, mniejsza o to.. masz! a kupże jej coś ładnego.
MICHAŁEK
Będzie widziała!
STRASZ
Nie trzeba
ZUZIA
Któż znowu te drzwi zamknął.
STRASZ
Zuzia, daję słowo!
MICHAŁEK
A ty tu po co? nie mogłaś przyjść przez korytarz? jaśnie pan chce się przespać.
ZUZIA
Nie wiedziałam.
MICHAŁEK
Chodź.
STRASZ
Bodajeś djabła zjadł…
AKT IV
SCENA I
SZAMBELANICOWA
A jużeś też sobie postąpił bez żadnej rozwagi… jestem bardzo ciekawa, co teraz będzie!
SZAMBELANIC
Ale nie żałuj, proszę cię. Lepiej że to się stało teraz, aniżeli gdyby później, już po czasie, były z tego… jakie..
SZAMBELANICOWA
Zapomniałeś o naszej sytuacji.
SZAMBELANIC
Nie miałem czasu zastanawiać się, zanadto byłem oburzony. Przyjeżdżać na swój własny ślub pijanym jak bydlę! prosto z knajpy, gdzie afiszował się z jakiemiś flondrami… cóż to znowu! takie lekceważenie naszego domu!
SZAMBELANICOWA
Można było zwrócić na to uwagę w inny jakiś, delikatniejszy sposób.. byłby się zreflektował.
SZAMBELANIC
Nie mogłem, powiadam ci! Wszystko ma swoje granice… co on sobie rozumiał błazen jakiś! za honor którego dostępował łącząc się z naszą córką?
SZAMBELANICOWA
Co do tego, masz rację. Ale zapytam się, czy pora bawić się w zbyteczną drażliwość, gdy nam grozi ruina i gdy może przyjść chwila, że staniemy się celem ludzkich urągań.
SZAMBELANIC
Celem urągań! my, Czarnoskalscy!
SZAMBELANICOWA
Jesteśmy sami, nikt nas nie słyszy, więc nie potrzebujemy fanfaronować. Jakież masz przed sobą widoki?
SZAMBELANIC
No, najprzód, Maurycy się żeni.
SZAMBELANICOWA
Przyznam ci się, że bardzo mało spodziewam się z tego korzyści… zupełnie co innego, gdyby Gabrjela poszła za Strasza: nie potrzebowalibyśmy się ztąd ruszać, bylibyśmy u siebie, bo chociaż ponabywał twoje długi, pozostawiłby je na Czarnoskale, nie tradowałby przecie rodziców żony.
SZAMBELANIC
To wszystko prawda, ale są pewne względy, których bezkarnie naruszać nie wolno
SZAMBELANICOWA
Może nam być przydatnym, nawet rachuję na to, i powiem otwarcie, że jeżeli na twoje żądanie odesłałam Straszowi wszystko co ofiarował Gabrjeli jako prezenta przedślubne, to tylko w tej nadziei, że to z trjumfem powróci do nas.
SZAMBELANIC
Nie przyjmę, chyba się ukorzy i jawnem przeproszeniem da mi zadosyć uczynienie. Potrzebuję rękojmi jego dobrej wiary.
SZAMBELANICOWA
A ja nie uspokoję się, póki się ten stosunek nie naprawi
SZAMBELANIC
Ale moja droga, tylko sobie nie przypuszczaj do głowy takich rzeczy… są tysiączne środki..
SZAMBELANICOWA
Miej też wzgląd na mój stan!
SZAMBELANIC
Zrobię co się da, bez ujmy moim zasadom… i bez narażenia przyszłego losu naszej córki.
SZAMBELANICOWA
Napraw to jakimkolwiek sposobem!… coś zaturkotało… ah! to woźny! woźny albo komornik!… przeczuwam, jestem pewną!… weź mnie ztąd… ah! ja nie przyjdę do siebie póki będę miała powody do niepokoju.
SZAMBELANIC
Dobryś!…
SZAMBELANICOWA
Ah! ah!..
ŁECHCIŃSKA
Hrabia!
SZAMBELANICOWA
Przyprowadźże go do mnie
SCENA II
ŁECHCIŃSKA
Hrabia! ah, jakażem ciekawa.. może się jeszcze wszystko naprawi, bo to przecie sensu nie ma, jak matkę kocham… żeby też mieć tak mało oleju w głowie i samochcąc zniechęcać takiego miljonera, to nie do uwierzenia! Staremu to już klepki w głowie się porujnowały, słowo daję… czego to dąć, kiedy nie ma w co.. nie wiem gdzie znajdą lepszą partję…
KOTWICZ
Co? co? co?… no, nic… przyjechałem.
ŁECHCIŃSKA
Od Strasza? z Zagrajewic?
KOTWICZ
Nie, z księżyca.
ŁECHCIŃSKA
No i cóż? będzie z tego co?
KOTWICZ
E!
ŁECHCIŃSKA
No?
KOTWICZ
Pojedynek!
ŁECHCIŃSKA
Jezus!
KOTWICZ
Dwa pojedynki.
ŁECHCIŃSKA
Rany boskie!
KOTWICZ
Czy tu jest Maurycy?
ŁECHCIŃSKA
Zkądże? wszak został w Warszawie z Dzieńdzierzyńskiemi.
KOTWICZ
Przecie wiem o tem… ale spodziewałem się, że już tu jest.
ŁECHCIŃSKA
Czy to on ma się strzelać?
KOTWICZ
A Władysława tu nie było?
ŁECHCIŃSKA
I on?
KOTWICZ
Obadwaj, a ja jestem sekundantem ze strony Strasza.
ŁECHCIŃSKA
Jakże to było? bójcie się Boga!
KOTWICZ
Jak? głupio, bez sensu, i trzeba było mu się dać wyspać… kwita..
ŁECHCIŃSKA
Ja też to zaraz powiedziałam.
KOTWICZ
Wystaw pani sobie, jak mu stary zrobił tę scenę, chłopcu naturalnie było przykro.
ŁECHCIŃSKA
Co mu się dziwić.
KOTWICZ
I powiedział tam coś… jak to w żalu.
ŁECHCIŃSKA
Komu?
KOTWICZ
Swoim… no!… jużci trochę zanadto, że go łapali, to owo, że sobie z nich nic nie robi, że tej łaski dostanie wszędzie za swoje pieniądze… etcetera… dosyć że się to rozeszło.
ŁECHCIŃSKA
Aha!
KOTWICZ
Maurycy jak to posłyszał, posłał mu zaraz sekundanta.
ŁECHCIŃSKA
Warjat!
KOTWICZ
Przepraszam, to znowu co innego… przyznaję, że nie trzeba było doprowadzać do tej ostateczności, ale jak się już stało, Maurycy nie mógł postąpić inaczej.
ŁECHCIŃSKA
Więc cóż będzie?
KOTWICZ
Ano pukanina, i to niemała, bo i Władysław ze swojej strony, tak, że jeden o drugim nie wiedział, podobnież go wyzwał.
ŁECHCIŃSKA
A ten znowu czego się wtrąca?… no, patrzcież państwo, to już teraz z tem wszystkiem kaput! a stara tak jest pewną, że się to jeszcze da naprawić… Jezus! co się to z niemi teraz zrobi… ja już tego wszystkiego mam póty! dosyć się nawysługiwałam i głodu namarłam… trzeba o sobie pomyśleć!… Ale że to hrabia się w to wplątał… sekundować! w imię ojca i syna…
KOTWICZ
Widzi pani Łechcińska to była dyplomacja, umyślnie to zrobiłem… byłem pewny że zdołam doprowadzić do porozumienia.. tymczasem nadspodziewanie napotkałem u Strasza taki upor barani, tyle determinacji, że wszystkie moje projekta w łeb wzięły.
ŁECHCIŃSKA
To tak, rozdrażniać kogo… Niewiadomo jaki djabeł w kim siedzi.
KOTWICZ
Przynajmniej tyle zrobiłem, że pojedynek ma się odbyć tu w pobliżu, w lesie, na granicy Zagrajewic.
ŁECHCIŃSKA
I cóż z tego?
KOTWICZ
Możnaby spróbować jeszcze jednego środka… Gdyby pani Łechcińska szepnęła o tem tak coś od siebie kobietom.. wy czasem miewacie pomysły… możeby się dało urządzić jakąś dywersję, sprowadzić scenę rozczulającą, któraby naprawiła dobre stosunki.
ŁECHCIŃSKA
Jak matkę kocham, dobry koncept… a hrabia sam nie pójdzie do pani?
KOTWICZ
Nie wypada mi.
ŁECHCIŃSKA
I kiedyż się to ma odbyć?
KOTWICZ
Zaraz…
ŁECHCIŃSKA
Jezus! i nie było to wcześniej powiedzieć.
KOTWICZ
Niedawnośmy przyjechali, ledwo się mogłem wymknąć cichaczem…
ŁECHCIŃSKA
Lecę, biegnę…
KOTWICZ
Spieszże się pani.
ŁECHCIŃSKA
Ktoś zajechał
SCENA III
KOTWICZ
Wlazłem w kabałę, djabli wiedzą po co… potrzeba mi to było?… ale któż mógł przewidzieć, że będzie taki twardy. Może Dzieńdzierzyński na to poradzi, jak mu córka zacznie robić sceny… najpewniej na niego rachuję.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Niechże pani hrabina pozwoli usłużyć sobie.
POLA
Niechże papka ze mnie nie żartuje.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, to pani szambelanowa.
POLA
I do tego tytułu nie mam prawa.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To trudno, ja cię muszę koniecznie tytułować… będziesz wkrótce Czarnoskalską, tak jakbyś już nią była, a przecie Czarnoskalscy…
KOTWICZ
Nie widziałem się z nikim.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Przyjeżdżam prosto z Zagrajewic.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Z Zagrajewic? cóż wy tam macie jeszcze z Zagrajewicami? spodziewałem się, że już skończone ztym Straszem… zanadto się zblamował…
KOTWICZ
Są jeszcze pewne stosunki.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jakie? pieniężne?
KOTWICZ
Ale fe!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Zupełnie jak nieboszczykowi memu dziadkowi. Co ja z nim przeszedłem to na wołowej skórze by nie spisał, ale nareszcie ułożyło się jakoś. Zakładamy dom komisowy rolników z trzech powiatów… będzie wilk syty i owca cała; chociaż się będzie handlować tem i owem, to jakoś zachowa się
KOTWICZ
Dla tego, że nie mają tego prawa co ja
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale to być nie może,
KOTWICZ
Czy z Maurycym rzeczy już ułożone?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
No, niby z panną Pauliną.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Możemy sobie już mówić: kuzynie.
KOTWICZ
Bardzoby mi było przyjemnie, ale… jeszcze, kto wie? czy pańska córka go kocha?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Co za pytanie,
KOTWICZ
Tem gorzej
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
W sekrecie przed panną Pauliną.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Nie rozumiem kuzyna.
KOTWICZ
Maurycy ma dziś pojedynek.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Ze Straszem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
E!
KOTWICZ
Co? e!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Kpiny. Z nim?
KOTWICZ
Z nim.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Onby się miał pojedynkować? jakiś dependent, który miał do czynienia tylko z piórkiem i z knajpą?
KOTWICZ
Ja sam nie spodziewałem się spotkać w nim tyle odwagi i zimnej krwi… pokazało się, że jest gotów na wszystko.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale o cóż im poszło?
KOTWICZ
Jakto, pan nie wiesz?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Wiem, że mu pokazano drzwi, i bardzo dobrze zrobiono… nie może mieć o to pretensji.
KOTWICZ
Innego był zdania; mszcząc się zbezcześcił rodziców niedoszłej żony i Maurycy go wyzwał.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Maurycy! co za szaleństwo, jemu nie wolno się narażać… mógłby zginąć.
KOTWICZ
Nic niepodobnego. Jako wyzwany Strasz ma pierwszy strzał, a strzela podobno arte; odgrażał się z fanfaronadą, że trupem położy napastnika.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Trupem!
KOTWICZ
Kto wie, czy niezawcześnie jeszcze ten tytuł, panie Dzieńdzierzyński.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Na Boga! żeby przypadkiem Pola o tem się nie dowiedziała.
KOTWICZ
To panu nie wskrzesi zięcia, jeżeliby zginął.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Fe, jak to czas leci… Do widzenia, nie chciałbym się spóźnić.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dokądże?
KOTWICZ
Na plac.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Po co?
KOTWICZ
Jestem sekundantem Strasza.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
KOTWICZ
Nie mogłem mu odmówić… nie miał nikogo. Zresztą, lepiej, że się to odbędzie pomiędzy nami… potrzebną jest tajemnica.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
I gdzież to ma być?
KOTWICZ
Na granicy Czarnoskały i Zagrajewic… w lesie… na Pustkowiu.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Tam, gdzie niedawno znaleźli wisielca?… wiem, słyszałem, ma być bardzo dzikie ustronie… cóż za miejsce obrali.
KOTWICZ
Chciałeś pan żeby się strzelali na dziedzińcu? i tak jest ryzyko… wszystko przygotowane do natychmiastowego wyjazdu za granicę w razie nieszczęścia…
SCENA IV
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jeżeli on ma złe przeczucie, cóż dopiero ja!… co zrobić!…
POLA
Papko?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Czego chcesz? nie mam czasu… dla czego odchodzisz od szambelanównej?
POLA
On się ma strzelać!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
A! wiesz już o tem? nie bój się, właśnie idę po wójta.
POLA
Po wójta? a to po co?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
POLA
Papka chyba żartuje.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Dajże mi pokój, wiem co robię.
POLA
Ależ to niepodobna! papka się nie zastanowił.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ona chce, żebym ja się teraz zastanawiał! ty wiesz, że ja nie jestem masło maślane, co pomyślę, to robię w powietrzu.. tu tylko energja może wszystko uratować.
POLA
I ja tak samo sądzę, ale niech papka jedzie sam.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Sam? a cóż ja tam sam poradzę?
POLA
Jak papka z energją zaprotestuje przeciwko tak nieludzkiemu załatwieniu zajścia; wszakże pojedynek jest przesądem, pozostałością barbarzyńskich czasów.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Bardzo to pięknie, ale prawdopodobnie nie będą sobie nic robić z mojego gadania. Ludzie stający do pojedynku, to są tygrysy, wściekłe zwierzęta.
POLA
O! papa dobędziesz z zgłębi twojego serca siłę przekonywającą.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Na co się to zda… ja wolę jechać z wójtem.
POLA
Na to nigdy nie pozwolę.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Sam nie pojadę.
POLA
Jeżeli papka nie pojedzie, ja to przechoruję; dostałam takiego bicia serca na tę wiadomość.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Polu!
POLA
Ah! niech papka się spieszy! prędzej!… na samą myśl, że tam może on już stoi pod wymierzoną ku sobie lufą pistoletu…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
I ja mam na to patrzeć!
POLA
Jakże nie imaginować, alboż to żarty?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Co ja pocznę!
POLA
Ja wiem, że papka na to poradzi; nie tłómaczę sobie w tej chwili, jak? ale wierzę, że będzie dobrze… sama ta myśl mnie uspokaja, zdaje mi się, że przy papce nic mu się złego nie stanie.
SCENA V
SZAMBELANIC
A to co? dokądże sąsiad?… ledwo przyjechałeś, jeszcześmy się nie przywitali, i już odjeżdżasz?
POLA
Cicho! on pewno o niczem nie wie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
To możeby mu powiedzieć, pojechalibyśmy we dwóch.
POLA
Nie można! przecie to o syna chodzi, po co go niepokoić.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Z jedynaczkami nie ma rady… kazała, i ojciec musi słuchać. Jadę… do domu.
SZAMBELANIC
Po co?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
O, nie ma co gadać
SZAMBELANIC
Ha, ha, ha!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale za godzinkę będę.. do widzenia
SZAMBELANIC
Proszeż dotrzymać słowa, mamy tysiące rzeczy z sobą do mówienia.
SCENA VI
SZAMBELANIC
Cóż to za tajemnicę papka upozorował ową chusteczką?
POLA
Sama nie wiem.
SZAMBELANIC
A co znaczyła apostrofa do jedynaczek? widocznie musiało mieć miejsce jakieś nadużycie posiadanej władzy.
POLA
Nie wiem… sądziłam, że p. Maurycego już tu zastaniemy.
SZAMBELANIC
Nie widzieliśmy go od czasu wyjazdu z Warszawy… miał z państwem przyjechać
POLA
Ale nic… żadna przyczyna.. tak mi nie wiedzieć zkąd przyszło… miewam często takie napady.
SZAMBELANIC
A! nerwy…
POLA
O! niech się pan nie fatyguje, pójdę sama
SZAMBELANIC
Panna Paulina słaba.
SCENA VII
SZAMBELANIC
Poswarzyli się widocznie… one wszystkie jednakowe. No, koniec końców był duet, teraz przybywa trzeci głos, będzie tercet… uciekać z domu, słowo uczciwości.
ŁECHCIŃSKA
Pan nic nie wie co się dzieje?
SZAMBELANIC
Spazmy i beki, gdzie się obrócić.
ŁECHCIŃSKA
Ale o pojedynku? nic?
SZAMBELANIC
O jakim pojedynku?
ŁECHCIŃSKA
Pana Maurycego.
SZAMBELANIC
Z kim?
ŁECHCIŃSKA
Z przyszłym szwagrem, panem Straszem.
SZAMBELANIC
Z jakim przyszłym szwagrem? niedoszłym chyba. Proszę! więc się obraził, nie przypuszczałem u niego tyle ambicji.
ŁECHCIŃSKA
Ale kiedy to pan Maurycy go wyzwał.
SZAMBELANIC
A! skoro pan Maurycy, to co innego… musiał mieć powód, chociaż za wiele mu zrobił honoru
ŁECHCIŃSKA
Pan mówi o tem, jakby o czem najzwyczajniejszem… Jezus!…
SZAMBELANIC
Nie może być! takeście uradziły?
ŁECHCIŃSKA
Pani i tak już cierpiąca, gdy się o tem dowiedziała, dostała spazmów… Pan nie był przy tem.. okropny attak!
SZAMBELANIC
O! wierzę ci na słowo. Ale zkądże ta wiadomość
ŁECHCIŃSKA
O! już wiem, co pan ma na myśli, nie trzeba mi mówić.. Łechcińska, wszystko Łechcińska… tymczasem Łechcińska nic na wiatr nie mówi…
SZAMBELANIC
A to gdzie?
ŁECHCIŃSKA
Tu… w tem samem miejscu.
SZAMBELANIC
Był tu?… i cóż to za figura?
ŁECHCIŃSKA
Nasz hrabia!
SZAMBELANIC
Kotwicz? ha, ha, ha! sekundantem Strasza? niepodobna?
ŁECHCIŃSKA
Niech się pan śmieje, tak, tak, a oni się tam może teraz w najlepsze zarzynają. Gdyby czego Boże broń przyszło do jakiego nieszczęścia, pani się rozchoruje na dobre.
SZAMBELANIC
Ale moja Łechcińska wyperswaduj sobie, że na to nie ma sposobu; chybabym sam stanął w miejscu Maurycego.
ŁECHCIŃSKA
Ale kiedy to już nie o to chodzi.. chociażby nawet mieli sobie nic nie zrobić, pan powinien nie dopuścić do pojedynku, bo inaczej nie zreperuje się to, co się popsuło… Pan tej bagateli nie chce zrobić dla pani?
SZAMBELANIC
Dajże mi pokój, proszę cię! co się tobie w to mieszać.
ŁECHCIŃSKA
Tak! więc już Łechcińskiej nic do tego… ha, niechże i tak będzie… to za moje szczere serce które miałam zawsze dla państwa… tylko pan mi nie weźmie za złe, że poproszę o obrachunek z tych dziesięciu lat, a za jedną drogą o oddanie tego kapitaliku, który panu pożyczyłam.
SZAMBELANIC
A tobie co po pieniądzach?
ŁECHCIŃSKA
Potrzeba mi.
SZAMBELANIC
Teraz! gdy podobno wygrywasz proces z sukcesorami referendarza? byłem pewny, że mi dasz jeszcze i to.
ŁECHCIŃSKA
Chybabym też rozumu nie miała!
SZAMBELANIC
U mnie byłoby im bezpieczniej, niż w twojej własnej kieszeni.
ŁECHCIŃSKA
Pan ze mną komedjasy wyprawia, słowo daję… Zapewne że nie kłopotałabym się, gdyby pan był nie zrobił pani na złość i pana Strasza tak nie zmaltretował.. byłby i kredyt i wszystko… Ale kiedy tak się stało…
GABRJELA
Proszę do mamy… prędko!
ŁECHCIŃSKA
Oho!
SCENA VIII
GABRJELA
Mój ojcze!
SZAMBELANIC
Moja Gabrjelciu, tylko proszę cię, żadnych scen melodramatycznych, bo.. co się stało to się stało.
GABRJELA
Nie. Ja przychodzę tylko przeprosić ojca za to, że z mojego powodu byliście narażeni na tyle nieprzyjemności i na taki zawód. Mama wyrzucała mi to już gorzko, ale sądzę…
SZAMBELANIC
Cóż ci matka wyrzucała?
GABRJELA
Że nie miałam taktu w zachowaniu się z narzeczonym, i że nie potrafiłam go przywiązać do siebie
SZAMBELANIC
Zakazuję ci myśleć o nim!… a! odetchnąłem, gdy tak się rzeczy mają! ja myślałem, że ty mi chcesz robić wyrzuty o to zerwanie, i… miałem do ciebie żal… czy pretensję… sam nie wiem jak to nazwać, ale byłem niekontent z ciebie.
GABRJELA
O! bo też zawiniłam.
SZAMBELANIC
No! już to oboje nie mamy czystego sumienia i moglibyśmy sobie nie jedną zrobić wymówkę… lepiej porozumiejmy się. (prowadzi ją na kanapę) Widzisz, mnie tak te interesa przycisnęły, że nieraz musiałem się przeniewierzyć temu, co powinno było liczyć się dla mnie do artykułów wiary. Niech kto do mnie wyciągnął choćby najbrudniejszą łapę, byle z paczką banknotów, gotów byłem ją uścisnąć, chociaż wewnątrz coś mi się burzyło na to… Pieniądz jest wielką potęgą, dając człowiekowi możność utrzymania się na wysokości swoich zasad, i zaczynam wierzyć, że największą ze zbrodni, źródłem wszystkich innych jest trwonienie go bezmyślne, bo tylko wyjątkowe natury zachowują godność w niedostatku. Masz przykład: byłem zagrożony sekwestracją, w tem ten się zjawił jako wybawca.. i cóż? tego człowieka, na któregobym kiedy indziej nie spojrzał, posadziłem na pierwszem miejscu przy stole… z musu odegrałem z nim nizką komedję,
GABRJELA
O, ja sobie tego przebaczyć nie mogę… ale z początku widziałem to zupełnie inaczej; mama, nie powiem żeby mnie zmuszała, ale przedstawiła mi to w takiem świetle…
SZAMBELANIC
O, ta baba!
GABRJELA
Byłam zbłąkaną… powinnam była poznawszy go, od razu przyjąć jak na to zasługiwał, bo czułam do niego wstręt… na każdym kroku obrażał moje najdelikatniejsze uczucia… o, co ja wycierpiałam!
SZAMBELANIC
Biedaczka.
GABRJELA
Ja dla was robiłam tę ofiarę, ale czułam że mi braknie siły.
SZAMBELANIC
Czemużeś mi się nie zwierzyła, byłbym się postawił względem niego tak, żeby i nie zamarzył o zbliżeniu się do ciebie…
GABRJELA
Ah! mnie to wszystko rozum odebrało!… gdy sobie wspomnę
SZAMBELANIC
No, cóż jeszcze? uspokój się… już się skończyło.
GABRJELA
Jak mogłam zdobyć się na podobny krok, z nim… to było chyba z rozpaczy! on miał prawo mną pogardzić!
SZAMBELANIC
Kto?
GABRJELA
Władysław.
SZAMBELANIC
Nie rozumiem.
GABRJELA
Ojcze drogi, myśmy się kochali… najlepszy, najszlachetniejszy z ludzi, i ja dobrowolnie odrzuciłam te skarby serca jakie mi ofiarował, z zimną krwią zadałam mu taki ból, i jeszcze, jakby mało tego było…
SZAMBELANIC
No, więc pójdziesz za niego, skoro tak. Dumnym będę z takiego zięcia… Najprzód, Czarnoskalski, a potem… on dojdzie wysoko, ja to czuję… jedyny człowiek, który może podnieść świetność naszego rodu… Maurycy przy nim.. e!… zdolność uniwersalna, obrotność w interesach… bo cóż on miał zaczynając? a dziś jak już stoi.
GABRJELA
I strzela się z mojego powodu!
SZAMBELANIC
On? mówiono mi o Maurycym.
GABRJELA
Obaj go wyzwali.
SZAMBELANIC
Tak? pierwsze słyszę.
GABRJELA
Ah! gdyby on miał zginąć.
SZAMBELANIC
Ale nie bój się, nie bój… nauczą tego błazna rozumu, i cała rzecz. Cóż ty myślisz, pojedynek… ja w młodych latach strzelałem się trzy razy i żyję… chociaż nie wiele brakowało… patrz, widziałaś ten znak od kuli
GABRJELA
Niewiedziałam że to w pojedynku… sądziłam…
SCENA IX
POLA
Papka wrócił!
GABRJELA
Sam?
SZAMBELANIC
A! przywiózł chusteczkę, może teraz się uspokojemy.
POLA
Zdaje mi się że sam… o Boże! co się tam stało? cała drżę.
SZAMBELANIC
Więc gdzież jeździł?
GABRJELA
Na plac.
SZAMBELANIC
Na plac? papka! a to po co?
POLA
Cóż?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Na Boga! pomocy, ratunku, szarpij!
SZAMBELANIC
Jakto?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ciężko raniony, jeżeli nie zabity.
POLA
Maurycy?
GABRJELA
Władysław?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Tak!
SZAMBELANIC
Więc któryż?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, powiedziałem, Maurycy! alboż tam był i Władysław?
SZAMBELANIC
Mój syn!
GABRJELA
Mój brat!
POLA
Ah!
SZAMBELANICOWA
Ah!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Polu! moje dziecię!
ŁECHCIŃSKA
A co! mówiłam, prosiłam… zapobiedz, póki był czas.
SZAMBELANIC
Moja pani, powiedziałem: milcz i nie wtrącaj się do rzeczy, które do ciebie nie należą. Proszę mi przynieść kapelusz i laskę.
ŁECHCIŃSKA
O! poczekaj!
SZAMBELANIC
Konie stoją
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Zaraz, niech zbiorę siły.. jestem tak zdenerwowany, rozebrany…
SZAMBELANICOWA
Ah! panie Dzieńdzierzyński.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, nie mogłem..
SZAMBELANIC
Kto?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, Strasz… tuż, mnie pod nosem… nawet, nie wiem czy imaginacja, ale przysiągłbym, że jedno ziarnko trafiło mnie tu gdzieś w klapę od surduta.
SZAMBELANIC
Cóż sąsiad gadasz? śrótem strzelali z pistoletów?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
SZAMBELANIC
Ale cóż dalej?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Natychmiast, już nie oglądając się wskoczyłem na bryczkę i przyleciałem pędem wiatru… po pomoc…
SZAMBELANIC
Samemu nic nie zrobiwszy!… a to winszuję sąsiadowi zimnej krwi.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Mnie? zimnej krwi!… a wiecie państwo, to sławne! czyż szambelan nie widzisz, że się cały trzęsę.
SZAMBELANIC
Ale tym sposobem, to nawet sąsiad nie jesteś pewny, co się stało?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Padł, padł… to jest fakt.
SZAMBELANICOWA
Mój syn?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Mój zięć, tak. Szambelanie, na Boga, śpiesz! (tuląc Polę) moja biedna córko!
SCENA X
SZAMBELANIC
A to co?
MAURYCY
Nieskończenie wdzięczny panu jestem za to, żeś mnie zrobił nieboszczykiem, bo miałem sposobność przekonać się, że byłbym żałowanym, gdyby na prawdę…
DZIEŃDZIERZYŃSKI
MAURYCY
Mówisz pan takim tonem, jakby cię to nie cieszyło.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Jak się masz!
POLA
Ah! papko, jakże można było mnie tak zatrwożyć.
MAURYCY
Witam mamę.
SZAMBELANICOWA
Nie mogę przyjść do siebie
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale pani szambelanowo dobrodziejko, ja temu nic nie winien… jeżeli ten żyje, to chyba Władysław padł… musiałem się omylić.
MAURYCY
Najzdrowszy w świecie… inaczej, czyżbyście mnie tu widzieli?
GABRJELA
Przyjedzie tu?
MAURYCY
Odjechał do domu.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, to ja już nic nie rozumiem.
SZAMBELANIC
Koniecznie sąsiad uwziąłeś się wyprawić jednego z nich na tamten świat, bo to jest!
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale za pozwoleniem…
SZAMBELANIC
Jakże się z tego wytłómaczysz?
ŁECHCIŃSKA
To jakaś intryga.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Na Boga! sądźcie mnie… było tak:
SZAMBELANIC
Mnie się zdaje, że było trochę strachu i widziało się to czego nie było… już to ziarnko śrótu wydało mi się podejrzanem.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale szambelanie, jakże można przypuszczać…
SZAMBELANIC
Ze strachu, ze strachu.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ale pozwólcież mi mówić: któż był wyzwany? Strasz, prawda? więc któż miał prawo pierwszy strzelić? on!… a jak drugiego strzału nie było, cóż mogłem wnosić, no?… śmiejcież się teraz.
SZAMBELANIC
Byłoby z czego, bo pokazuje się żeś sąsiad nie miał serca sprawdzić rzeczy naocznie
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, felczerem nie jestem.
SZAMBELANIC
Ale jakżeż się to odbyło? bo teraz na serjo nie wiem co myśleć.
MAURYCY
Ojcze, smutno mówić…
SCENA XI
SZAMBELANIC
No, masz nam zdać relację.
KOTWICZ
Nie ma się o czem rozgadywać… dureń!
SZAMBELANIC
Nie może być! poznałeś się na nim nareszcie?
KOTWICZ
A jak się to odgrażało! Co to jest, gdy kto nie ma zasad wyssanych z mlekiem! Nie stanął wcale.
SZAMBELANIC
Czy to czasem nie twoja robota? Miałeś jakąś naradę z Łechcińską
KOTWICZ
Ale gdzież tam! Pojechałem ztąd prosto po niego, ale nie zastałem go już… ciepło gdzie co było… wyjechał za granicę zostawiwszy list, z którym posłał na plac fagasa. Złożyliśmy go w kilkoro i wbili kulą w drzewo.
MAURYCY
To Władysław tak się na nim zemścił.
SZAMBELANIC
Sąsiedzie, do listu strzelali…
KOTWICZ
Zbłaźnił się do reszty… sens moralny był ten, że ponieważ załatwianie spraw honorowych za pomocą kuli uważa za głupotę, przeto jedzie przewietrzyć się do Paryża.
MAURYCY
Zkąd ma nam nadesłać napisaną przez siebie broszurę przeciw pojedynkom — cynizm posunięty do ostateczności.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, co w tem, to ma rację… bo też to głupstwo pierwszej klasy.
SZAMBELANIC
Ale mają w tej kwestji głos tylko ludzie nieposzlakowanego honoru, a nie lada jakiś tam szuja.
SZAMBELANICOWA
Nie dobrze mi, odprowadz mnie… położę się.
GABRJELA
Pójdziemy z mamą.
SZAMBELANIC
Bądź dobrej myśli, obadwa z Maurycym dołożymy wszelkich starań… żeby… rozumiesz mnie.
POLA
Odprowadźmy mamę.
SZAMBELANIC
No, cóż sąsiadku, serce bije jeszcze?… ha, ha, ha! nie chciałem przy wszystkich zanadto brać cię na fundusz, ale słowo uczciwości, warto było.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Szambelanie, trzeba wszysko uwzględnić.. zkąd ja mogłem wiedzieć że jego tam nie było?
SZAMBELANIC
Należało się przekonać.
DZIEŃDZIERZYŃSKI
Ten strzał zbił mnie z tropu.. nie uwierzy szambelan jaki ja jestem nerwowy… dla mnie patrzeć na krew, to jest… męka Tantala.
SZAMBELANIC
Nie może być! ha, ha, ha!… paradny sąsiad jesteś. Na tę mękę zaaplikuję sąsiadowi lekarstwo.. mam tam jakąś zakonserwowaną butelczynę prawdziwego tokaju… napijemy się po lampeczce… co?
DZIEŃDZIERZYŃSKI
No, to to z gustem.
SZAMBELANIC
Chodźmy.
SCENA XII
KOTWICZ
Dureń jakiś! rachowałem na pewno, że będę miał wygodny kąt u niego w Zagrajewicach… tymczasem djabli wzięli.. a tu znowu nie warto dłużej popasać, skoro, rzecz prosta, muszą się wziąść do oszczędności…