literatureBolesławLeśmianMarsjanie2008polAleksandraSekułaAgnieszkaGinalskaMartaNiedziałkowskabook2fb22009-03-23http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/napoj-cienisty-marsjanie0Fundacja Nowoczesna Polska
Zagrzmi w niebie okrętów napowietrznych tęt,Niepokojąc międzygwiezdnych mgieł rozwiewisko.Zniknie złuda przestrzeni, wyzwolonej z pęt, —Dość pomyśleć, że daleko, a już jest — blisko.
Na oścież się zasrebrzy księżycowy wstępDo bożyzny — daleczyzny, w szmer i otchłanie, —A dołem — szumy leśne, zgiełk drozdów i ziemb, —I na ziemię wylądują zwiewni Marsjanie.Stopą obcą dotknięta — westchnie ziemi twardź,I na chwilę to, co ziemskie, chętnie się zaćmi.Po wiekach wyczekiwań i tych z niebem starćSpokrewnimy się obłocznie z nowymi braćmi.W ich oczach — wiary w Oddal niegasnący płom,A w ich piersi — bezmiar żywy, swoisty, rdzenny.Poczną nam się przyglądać w bezczasie jak snom, —I na zawsze się ustali ten pogląd senny…A przywiozą nam z nieba — rozmodlone ćmy,I zwierzęta zadumane — i zgubne baśnie.I nagle zrozumiemy, że to jeszcze — my, —Że nie mogło być inaczej — tylko tak właśnie!…W uczonej złocistości ich wróżebnych ksiągWieszcz, co bogów nie odróżnia od chmur i łątek, —W czasie przeszłym — dni przyszłych opowiada ciągI pośmiertną wiedzą krzepi istnienia wątek…
Jakiś bóg z ich orszaku (złoć się, mrzonko, złoć!)Zawieruszy się w jeziornym nieba odbiciuI, malejąc w docześnie srebrniejącą płoć,Modrą wieczność w tym podwodnym wchłonie przeżyciu.A ich elfy, co cierpią z dala od swych gwiazdNa bezsenność wpośród kwiatów (o, gwiezdniej cierpcie!)W żal pobiegną przez nagle urojony chwast,Aż w tym chwaście zaszeleszczą ich żwawe kierpcie.Słyną z czarów Marsjanki!… Niezgadniona płećOd ust naszych je przegrodzi — ledwo snu miedzą…Byle tylko miłować i naglić i chcieć, —A nauczą nowych pieszczot, bo o czymś wiedzą…Któż się zdoła domyśleć, jaki strach i szałPała w oczach, co się w słońcu mienią na opal!Czym jest wobec tych niebem nasyconych ciałNasze ziemskie dziewuszątko i jego — chłopal?…Z nich jedna — wiem na pewno, że pokocha mnie,Ku mnie ciałem — wzbronnym światu — występnie spłonie.Obczyzno, przyswojona w pieszczocie i śnie!…Tajemnico, co posiadasz — usta i dłonie!
Za jej sen — w mym uścisku, za pieszczotę nóg,Za wniknięcie pocałunkiem w jej czary żyzne —Oddam chętnie, natychmiast — na rozstaju dróg —Żywot wieczny i tę całą — zagrobowiznę!W ślad za nią będzie kroczył niewidzialny mops,Co, podziemne węsząc zmory, wyje w niebiosyLub szczeka głosem czujnie rozśpiewanych kobz,By odstraszyć złe uroki — złe sny — złe losy.Jak brzmieć będzie jej imię — nie wiem, ale wiem,Że wprowadzi mnie w głąb cudów — przez szum i trawęTak, że drzewa, roślinny przerywając zdrzem,Z jednej jawy wejdą w drugą — i w trzecią jawę!…A wy, coście szarzyzny uprawiali brzydźI zbiorową w pyskach złudę srożyli dumnie,Czy zdołacie tym życiem, co was wydrwi, żyćI w zawrotny przepych słońca wejść bezrozumnie?Już odtąd — z odwróconym do błękitu łbem,Z wiarą w nową zaobłoczność, w odkrycia niebnePobrniecie niedołężnie — między snem a snem —Od przydrożnych wierzb przyjmując — guzy chwalebne!…
Guzy, które złagodzą pychę waszych wadI okupią uporczywość ślepego grzechu…A my — śmiać się z nich będziem — śmiać się w cały świat!Jakże tęskno mi już dzisiaj — do tego śmiechu!