Niedaleko oceanu wybrzeży,W cichej grocie, gdzie się jutrznia zwykła kryć,Ranny Memnon na wilgotnych mchach leży,I nie może umrzeć, ani żyć.Co noc Eos nim wybiegnie w niebiosa,Tam przychodzi nad swym synem ronić łzy,I na chwilę macierzyńskich łez rosaZ jego czoła spędza ciężkie sny.Wtedy rwie się z jego piersi zbolałejCichej skargi melodyjny, smutny ton,Przypomina dni wielkości i chwały,I swej matce tak się skarży on:«Czemuś ty mi wyprosiła o matko!Tego trwania pośmiertnego straszny dar?Żem pozostał dla podziemnych zagadką,A dla żywych jedną z próżnych mar.Po co było żądać dla mnie u bogówŚwiadomości, z której płynie tylko ból,Po co było zatrzymywać u progów,Gdym miał odejść do szczęśliwych pól?Lepiej było wraz z cieniami innemiNaraz stracić całą pamięć ziemskich dni,Niż pozostać nawpół martwym na ziemi,Z sercem, które o przeszłości śni.Co mi z tego, żem przechował zamkniętąSkrę żywota przez tę długą grobu noc,Gdy mi wszystkie jego dary odjęto:Dzielność, chwałę i królewską moc!Każdy może mnie znieważać bezkarnie, Może śmiało bezwładnego deptać lwa… A ja muszę znosić wszystkie męczarnie, Bo tak chciała, matko, miłość twa!»Na to Eos z macierzyńską pieszczotą: «Synu — rzeknie — biedny synu mój! Znosić musisz taki smutny los po to, Byś mógł powstać na ostatni bój. Przeznaczenie próśb daremnych nie słucha, Wszystko trzeba okupywać nam, Trzeba w grobie zdobyć nową moc duchaChcąc do życia znów powrócić bram».