Przybywszy na miejsce, wstąpiłem do karczmy, odsapnąłem, pokrzepiłem się. Dzień miał się ku schyłkowi i gotowałem się wrócić na swoje leże, kiedy usłyszałem przeraźliwe krzyki wychodzące z ust jakiejś kobiety. Wyszedłem; ujrzałem zbiegowisko. Leżała na ziemi, wydzierała sobie włosy, wołała, ukazując szczątki wielkiego dzbana: „Zgubiona, zrujnowana jestem na cały miesiąc; któż przez ten czas wyżywi moje biedne dzieci! Rządca, który ma duszę twardszą niźli kamień, nie daruje mi ani szeląga. Och, ja nieszczęśliwa! zgubiona jestem! zrujnowana!”… Wszyscy litowali się; słyszałem dokoła szepty: „biedna kobieta”, ale nikt nie sięgnął ręką do kieszeni. Zbliżyłem się i rzekłem: — Moja kobiecino, cóż się stało? — Co się stało! czy pan nie widzi? Posłano mnie abym kupiła dzban oliwy; potknęłam się, upadłam, garnek się stłukł i oto… W tej chwili podbiegły dzieci tej kobiety: były prawie nagie, a stan odzieży matki okazywał jawnie nędzę rodziny. Matka i dzieci poczęły chórem zawodzić. Tak jak mnie pan widzisz, dziesiąta część tego byłaby starczyła, aby mnie poruszyć; serce zadrgało we mnie ze współczucia, łzy napłynęły do oczu. Zdławionym głosem zapytałem kobiety, za ile mogło być oliwy w garnku. „Za ile? — odparła, wznosząc ręce w górę. — Za dziewięć franków, więcej niż jestem zdolna zapracować przez miesiąc”… Natychmiast rozwiązałem sakiewkę i wręczając dwa bite talary, rzekłem: „Bierzcie, kobiecino, macie tu dwanaście”… Po czym nie czekając podziękowań, skierowałem się ku wsi.
PAN: Kubusiu, zrobiłeś w tej chwili rzecz piękną.
KUBUŚ: Zrobiłem głupstwo, jeżeli pan pozwoli. Nie uszedłem jeszcze stu kroków, kiedy sam to sobie powiedziałem; skoro byłem w połowie drogi, powiedziałem to sobie jeszcze lepiej; przybywszy zaś do domu chirurga z próżnym mieszkiem uczułem to najdokumentniej.
PAN: Być może, iż masz słuszność i że moja pochwała była równie nie na miejscu jak twoje współczucie… Nie, nie, Kubusiu, trwam w moim pierwotnym sądzie; właśnie zapomnienie własnych potrzeb stanowi główną zasługę twego czynu. Widzę jego następstwa: staniesz się ofiarą nieludzkiego postępowania chirurga i jego żony; wypędzą cię z domu; ale choćbyś miał zginąć pod progiem na kupie gnoju i na tej kupie gnoju będziesz czuł wewnętrzne zadowolenie.
KUBUŚ: Panie, nie dorosłem do tej mocy ducha. Wędrowałem tedy kuśtykając oraz, skoro mam być szczery, żałując swoich dwóch talarów, których to nie mogło wrócić, i psując jeno żalem czyn, który spełniłem. Byłem w połowie drogi; noc zapadła niemal zupełna. Naraz z zarośli okalających gościniec wynurzają się trzej bandyci, rzucają się na mnie, obalają na ziemię, plądrują i wyrażają gniewne zdziwienie znajdując przy mnie jeno drobną kwotę. Rachowali na lepszą zdobycz; będąc świadkami mej jałmużny, wyobrazili sobie, iż ktoś, kto może pozbyć się tak lekko pół ludwika, musi mieć ich w kieszeni przynajmniej dwadzieścia. Z wściekłości, iż nadzieje ich zawiodły i że narazili się na łamanie kołem dla garści miedziaków, w razie gdybym ich oskarżył i rozpoznał, wahali się przez chwilę, czy nie bezpieczniej byłoby mnie zamordować. Na szczęście usłyszeli jakiś szmer, uciekli: wykpiłem się ze sprawy paroma guzami. Skoro bandyci znikli, powlokłem się dalej i dobiłem, jak mogłem, do wsi. Przybyłem o drugiej w nocy, blady, obdarty, ze wzmożonym bólem w kolanie, silnie potłuczony.