Stryj zwłaszcza, człowiek gwałtowny i rubaszny, obdarzony wielkim wzrostem i siłą, nazywał rzecz po imieniu. Już od dawna między nim a Strumieńskim były spory o przewagę w gospodarstwie. Mariusz był zarozumiały na swoje znawstwo, a jeszcze bardziej na swoją energię, chciał wszystko „wziąć za łeb”, uważał to za punkt honoru — była to jego fiksacja, jego ćwieczek, komedia jego charakteru. Ten „prostoduszny” człowiek uważał za swój obowiązek krytykować i ganić wszystko, co zarządził Strumieński, i niby to nie narzucał się ze swoją radą. Gdy Strumieński próbował być wobec niego twardym, groził stryj, że sobie pójdzie, wiedząc dobrze, że Ola, jego faworytka, do tego nie dopuści. Wkrótce stryj rozpanoszył się na swoim folwarku, tak że nie można było ruszyć go stamtąd. Ignorował Strumieńskiego, lekceważył go, za plecami tytułował go „jego chamska mość”, wynalazł dlań niby to dowcipny przydomek: „pacholę hetmańskie” (z Pola) i starał się ten przydomek rozpowszechniać, odgrażał się nawet czynnymi obelgami: „W proch zetrę tego chłystka”, „Na kobiercu mu, panie tego, wlepię pół tuzina (tuzin, sto — liczba stosownie do okoliczności i humoru) bizunów”. Jak już powiedziałem, Ola ujmowała się za mężem, ale wnet działo się to tak, jakby się tylko za nim do stryja wstawiała, prosiła; jeżeli zaś w rozmowach swoich solidaryzowała się ze Strumieńskim, to zwykle w ten sposób: „Po coś to zrobił, jak można było być tak nieostrożnym i sprowadzać tu stryja, nie miałeś względu na swoje dzieci (nb. których wówczas jeszcze nie było)!”. Gdy w Oli odzywały się skrupuły wdzięczności, stryj uspokajał ją takim wytłumaczeniem: „Zachciało się chamowi panienki z pierwszego domu, palił się do niej, wkręcał się w nasze łaski, a potem, gdy mu ją dano, tak się dureń ucieszył, że, że… no i nie zrobił głupio! bo co by się tu stało beze mnie! zmarniałoby wszystko! On ze swoją starożytną orką! W takie ręce dostał się ten majątek!”. A gdy trzeba było silniejszych atutów, udowadniał Mariusz, że Włosek wkradł się w łaski starego Adama Strumieńskiego i wysadził Mariuszów z siodła, zanim zdołali się porozumieć z tym starym wariatem.
Aby Strumieńskiego upokarzać, pokazać mu, jaką to on jest zakałą rodu, mówił przed nim o znakomitych koligacjach rodziny Strumieńskich, o przodkach, ich czynach dawnych, o herbie; robił to umyślnie i złośliwie, chociaż przypisywano mu naturę zupełnie niezłożoną, prostą, ale poczciwą, i uważano go za weredyka pierwszej wody, który „rznął prawdę prosto z mosta”. Jednakże poczciwość była zaletą, którą jako cechę rzekomo koniecznie uzupełniającą sugestionowała drastyczność jego obejścia się, rubaszność wyrażeń, jeżeli zaś zdarzyło się, że stryj od czasu do czasu spełnił coś dobrego, to właśnie kupował sobie tym sposobem prawo do rubaszności i do złego. Te „proste” natury zawierają w sobie więcej skrytek, niż się zwykle przypuszcza; już by się też zdało zrobić raz z nimi porządek!
Że i Ola, o tyle, o ile jej wypadało, należała do obozu stryja, tłumaczy się także tym, że lubiła go bardzo od dziecka, on zaś, wyzyskując to, niby ochraniał ją przed Strumieńskim, pytał: „Jak się ten pachołek z tobą obchodzi?”, udzielał jej rad i wskazówek, z którymi Ola kryła się przed mężem ostentacyjnie. Był to odwet za to, że Strumieński czasem dawał jej uczuć, iż uważa ją tylko za swą metresę, co znowu z jego strony było odwetem za jej twierdzenie, że jest żoną, a nie kochanką, za jej lgnięcie do stryja, wreszcie za to, że Ola zdawała się zupełnie nie troszczyć o jego konserwatywno-arystokratyczną zmianę frontu i uważała go po dawnemu tylko za eks-plebejusza (coś nowego niełatwo przyjmował jej umysł). Nieuwaga Oli w tym względzie bolała go tym bardziej, że uważał ją za instynktowną znawczynię wytworności, cenił jej smak i takt; Strumieński bowiem, jak wiadomo, był przystępny dla wielu przesądów. Raz przyszło między nimi do kłótni — z tego powodu, lecz nb. z innej okazji. Strumieński, czując się bezsilnym, z udanym spokojem rzucił na ziemię wazę japońską, którą Ola niedawno kupiła w Warszawie, na to zaś Ola porwała naprawiony dopiero co przezeń zegar antyk i potłukła go, a przy tym oblała męża szczerym potokiem mimowiednych szczerości („naturlautów”), przeważnie obelg używanych przez stryja. Strumieński zauważył, że nieraz jeszcze będzie wazy rozbijał, aby się prawdy dowiedzieć, ale że obelgi Oli wcale nie były w smaku wybredne ani instynktowo arystokratyczne, tego nie zauważył.