W czternaście dni potem zaprosił doktor Jekyll swoich znajomych na jedno z owych przemiłych przyjęć, które zwykł był od czasu do czasu urządzać. Zaproszonych było sześciu starych znajomych; były to poważne i wpływowe osobistości, które umiały należycie ocenić kielich dobrego wina.
Utterson zdołał tak pokierować, że pozostał w mieszkaniu przyjaciela, gdy inni już pożegnali się. Nie było w tym nic osobliwego, zdarzało się to często i nie tylko w domu Jekylla. Poważnego adwokata chętnie zatrzymywano, gdy weselsi i rozmowniejsi goście opuścili już progi; po jakiejś biesiadzie chętnie siedzi się jeszcze przez czas jakiś i uspokaja umysł wymownym milczeniem po wesołej pijatyce.
Siedzieli więc obaj przyjaciele przy kominku i poznać było można, że doktor Jekyll, rosły, przystojny, pięćdziesięcioletni mężczyzna, którego rysy twarzy wyrażały wiele rozumu i serca — szczerze i głęboko jest przywiązany do swego przyjaciela Uttersona.
— Chciałem już dawno z tobą mówić, Henryku — rozpoczął Utterson. — Wiesz, w sprawie testamentu...
Uważny obserwator mógłby zauważyć, że temat ten był niemiły doktorowi Jekyllowi, który jednak na apostrofę swego przyjaciela zareagował w sposób żartobliwy.
— Biedny Uttersonie — rzekł — wiem, że masz kłopoty z takim klientem jak ja. Jeszcze więcej może kłopotał się mną ten mój były przyjaciel Lanyon, ten zatwardziały pedant, oburzający się na moje naukowe kacerstwa, jak je nazywał. O, wiem dobrze, że to zacny człowiek, nie patrz na mnie tak gniewliwym wzrokiem, bardzo to zacny człowiek, chętnie bym się z nim częściej widywał, ale mimo to uważam go za zatwardziałego pedanta, ograniczonego, zawziętego pedanta. Z żadnym człowiekiem nie przeżyłem takiego rozczarowania jak z Lanyonem...
— Wiesz przecież, że ja nigdy nie zgadzałem się... — przerwał Utterson, nie odpowiadając wcale na nowy temat poruszony przez przyjaciela.
— Z moim testamentem? Tak, wiem o tym — rzekł doktor nieco ostrzej — mówiłeś mi.
— Właśnie i dziś chcę ci to powiedzieć — mówił adwokat dalej. — Słyszałem coś niecoś o tym Hydzie...
Szeroka, piękna twarz doktora Jekylla zbladła, oczy jego zasnuła ciemna mgła.
— Nie chcę nic więcej o tym słyszeć — rzekł. — Nie będziemy mówić na ten temat.
— To, co dowiedziałem się, brzmi wprost fatalnie...
— Nie zmienia to postaci rzeczy. Nie pojmujesz wcale mojej sytuacji — odparł doktor — jestem w nieznośnym położeniu, Uttersonie; jest ono bardzo, bardzo dziwne... Jest to jedna z tych historii, które nie stają się lepsze przez mówienie...
— Henryku — rzekł Utterson — znasz mnie: możesz się przede mną zwierzyć. Zrzuć z serca szczerze cały ciężar, mam pewność, że mógłbym ci pomóc.
— Mój drogi Uttersonie, to bardzo pięknie z twej strony, wprost wzruszająco; brak mi słów, by ci podziękować. Mam pełne do ciebie zaufanie, wierzę ci bardziej niż komukolwiek innemu, ba, więcej niż sobie samemu. Ale doprawdy jest tu coś innego, niż przypuszczasz; nie ma w tym nic zdrożnego i abyś był zupełnie spokojny, mogę ci powiedzieć: każdej chwili mogę się pozbyć pana Hyde. Daję ci na to słowo. Dziękuję ci raz jeszcze za twe zainteresowanie, ale powiem ci, Uttersonie, dwa słowa, których nie bierz mi za złe: to jest moja sprawa prywatna; bądź łaskaw nie wtrącać się do niej...
Utterson spoglądał przez chwilę w zamyśleniu w ogień płonący na kominku.
— Bezsprzecznie... masz zupełną rację — rzekł wreszcie i wstał.
— Ponieważ jednak poruszyliśmy tę sprawę i to przypuszczalnie po raz ostatni — rzekł Jekyll — chciałbym ci dać jeszcze pewne wyjaśnienie. Interesuję się, rzeczywiście, bardzo owym biednym panem Hyde. Wiem, że go poznałeś, mówił mi o tym; lękam się, że był wcale nieuprzejmy. Ale zważ: ten młody człowiek budzi moje najgłębsze zainteresowanie, a gdyby mnie już nie było, obiecaj mi, proszę, Uttersonie, że okażesz się wobec niego cierpliwy i dopomożesz mu w sprawach spadkowych. Jestem przekonany, że zrobiłbyś to, gdybyś mógł wiedzieć wszystko... Sprawi mi to wielką ulgę, jeśli mi to obiecasz...
— Nie mogę obiecać, że zdołam go polubić — rzekł adwokat.
— Tego nie żądam wcale — zaprotestował Jekyll i położył rękę na jego ramieniu — proszę tylko o sprawiedliwe obchodzenie się z nim, proszę cię tylko, byś mu pomógł, gdy mnie już nie będzie...
Utterson nie mógł powstrzymać westchnienia.
— Dobrze — rzekł — obiecuję ci.