XXV

W kilka dni potem Finek znalazł się znów na podwórzu.

Dopiero co zjadł obiad. Wylizał wszystkie wyborne przysmażanki, jakie dostał w kuchni. Był najedzony tak, że brzuszek wypęczniał mu jak bania. Czuł się nieco ociężały i rozkosznie senny. Oczy same mu się przymykały.

Dowlókł się do płotu. Leżała tam kupa piasku. Wygrzebał sobie dołek. Rozłożył się w samym słońcu. I drzemiąc, przyglądał się jednym okiem Maciusiowi. Kot leżał jak zwykle na daszku drwalki.

Finek rozmyślał nad tym, że nawet z takim czarnym diabłem dał sobie radę! I że się nie boi kota! Że w ogóle nie boi się niczego! Nawet tego krzykacza Bielaka! Że pobyt tu jest cudowny! Że jest o wiele milszy niż mieszkanie w Warszawie! Dlaczego? No, choćby dlatego, że nareszcie nie ma tu Katarzyny!

Na wspomnienie Katarzyny Finek się wstrząsnął. Podniósł się, okręcił w kółko i znów położył się w piasek. Ale tym razem głowę umieścił tak, by słońce nie prażyło go wprost w oczy. I usnął.

Obudził go brzęk miski. Otworzył więc jedno oko. Rozejrzał się. Nie zobaczył nic ciekawego.

„Zapewne mi się coś przyśniło” — pomyślał, bo wiedział dobrze, że już było po obiedzie i że naczynia dawno są pozmywane.

Po kilku chwilach Finek usłyszał coś niby skrzypnięcie drzwi od kuchni i wyraźny głos:

— Kici! Kici! Femcia! Fe-e-emcia! Pójdź ino tu! Pójdź!

Więc to nie był sen!

Finek usiadł. Odrzucił lewe ucho! Nasłuchuje.

Usłyszał miauknięcie! Jedno, drugie, trzecie! Trzy czarne kociaki chyłkiem śpieszyły do miski!

Siadły rządkiem. I ostrożnie obwąchiwały jadło, zanim zabrały się do jedzenia.

„Nie, to już psie pojęcie przechodzi! Karmić takie paskudztwo? A do tego z miski? Może to moja miska w dodatku?” — zaniepokoił się Finek.

Zerwał się. Zakręcił kitę ogona w urzędowy obarzan i podreptał poważnie ku misce.

— Precz! Precz! — warknął groźnie do kociąt.

Tak sobie, na wszelki wypadek. Boć przecie nie wiedział, co było w kociej misce.

— Pst, pst, nie tak gwałtownie! — odmruknęły mu ostro kociaki.

Nastawiły grzbiety w pałąk. Wyprostowały ogony jak kity.

— Pfuj, pfuj! Pst! Idź sobie! — parskały i pluły Finkowi w oczy.

— Co? Plujecie? — oburzył się Finek. — No, to widać, że wam nie smakuje to, co macie w misce! Precz stąd! Precz, powiadam! Prrrrecz! — zawarczał jeszcze groźniej i pokazał kociakom zęby. Kocięta w nogi!

A Finek obwąchał miskę, zajrzał do środka, liznął.

„Bardzo dobre! Zupełnie dobre! — stwierdził. — To głupie stworzenie taki kot! Jak to wybredza! I po co to karmić takie paskudztwa?” — pomyślał i zaczął pałaszować z apetytem kocie jadło.