XXIX

Po kąpieli, wybieganiu się i wytarzaniu o klomby Finek nie rozgrzał się jeszcze należycie. Było mu zimno. Tym bardziej że deszcz zaczął padać. Wrócił więc do domu. Po drodze przemyśliwał nad tym, jak by się tu osuszyć i rozgrzać.

Przypomniało mu się, że suche prześcieradło po tamtej, brr, jak obrzydliwej kąpieli zrobiło mu dobrze, zupełnie dobrze. Ale skąd tu wziąć prześcieradło?

Wszedł na werandę. Obejrzał się. Nie ma nic takiego, co przypominałoby nawet prześcieradło. Przeszedł przez pokój jadalny. Obejrzał dokładnie wszystkie kąty. Wytarł sobie nieco grzbiet o kanapę. Ale prześcieradła nie znalazł.

Przejechał się na karku po dywanie raz i drugi. Otarł się o wszystkie krzesła i fotele.

„No, trochem się jednak osuszył!” — pomyślał, zobaczywszy błotniste smugi na jasnym dywanie i świeżych pokrowcach na meblach.

I poszedł dalej. W korytarzu przetarł boki o palta. Wytarł się o jasny płaszcz cioci. Wszedł do sypialni.

Spojrzał na łóżko. Było zasłane białą kapą.

— No, nareszcie! — powiedział sobie i równymi nogami skoczył na kapę. — Zupełnie takie samo jak to, w które mnie przedtem zawinęli!

Najpierw wytarł o poduszki boki. Później przejechał się na brzuchu po kapie. Wsadził głowę między poduszki i starł do sucha całe błoto, które miał na pyszczku, na uszach. Jeszcze raz dał szczupaka po kapie.

— Cudownie! Rozkosznie! — powarkiwał zadowolony.

Wpadł w szał radości, że przecież znalazł to, czego szukał. Rzucał się po łóżku, parskał, a przymrukiwał najrozkoszniej!

Szarpnął jedną poduszkę. Zrzucił ją na ziemię. Położył się na drugiej, jeszcze suchej. Wywracał na niej łobuzerskie koziołki, aż z rozdartej poszwy strzelały na pokój całe fontanny puchu!

Wreszcie się uspokoił. Wydeptał sobie pośrodku łóżka głębokie legowisko. Schwycił w zęby jeden róg kapy. Naciągnął ją na siebie. Przykrył się. Układając się do snu myślał:

„Jednak trzeba przyznać, że ludzie miewają nieraz bardzo dobre pomysły! Dopiero moja panienka się ucieszy! Przekona się, że i ja umiem zachować się po kąpieli jak należy!”

I zmęczony zasnął.

Miał tak cudowne sny jak nigdy! Śniło mu się, że jadł same kości. Że zabrał olbrzymią, tak wielką jak słup na środku podwórza, kość Maciusiowi! Kot przed nim ucieka, ledwo nóg nie pogubi. A Finek już zagrzebał kość w klombie róż. Goni Maciusia. I szczeka. Cham! Cham! Cham!

„Finek szczeka w sypialni. Co on tam robi?” — pomyślała ciocia Musia, bo usłyszała naszczekiwanie Finka.

Weszła. Spojrzała na łóżko. Odchyliła kapę.

Finek wstał, ziewnął, merdnął wesoło ogonem.

— A, to ty? A widzisz, jak się ładnie osuszyłem po kąpieli? Podobam ci się, co? — spytał ciocię Musię bardzo z siebie rad.