XXVI

Finek wyjadł wszystko po porządku, starannie. Nie zostawił po sobie nawet odrobiny.

Kocięta ustawiły się rządkiem niedaleko od psa. Patrzyły wytrzeszczonymi ze strachu oczyma na Finka, który używał sobie, jak chciał, w ich misce. Były głodne, zawiedzione, smutne. Piszczały też boleśnie i zawodziły z całej ukrzywdzonej kociej duszy.

Nagle zza węgła ukazała się Femcia. Spostrzegła Finka bobrującego w kociej misce. Nasrożyła się. Nastawiła sierść na karku jak szczotkę. I skradała się wolno ku psiakowi.

Finek jadł, ale nie spuszczał oczu z kocicy.

I nagle jak warknie, jak szczeknie, jak skoczy do Femci! Zanim się kocica spostrzegła, już ją chwycił zębami za bok i szarpnął boleśnie za futro!

Femcia uskoczyła. Wyrwała się. Finek wrócił do miski. A kocica pobiegła w te pędy do Maciusia.

— Maciuś! Słuchaj, Maciuś! Ten pies! — zaczęła boleściwie.

— Co się stało? — zapytał kocur.

Otworzył przy tym jedno oko i spoglądał pytająco na Femcię z dachu drwalki.

— Ten mały psiak wystraszył mi dzieci! Odpędził je od miski! Ugryzł mnie w bok! Ugryzł mnie, mnie, mnie! — biadała.

— Gdzie on jest? — pyta Maciuś.

— Przy misce — powiada Femcia.

— Co robi?

— Wyjada wszystko.

— Będzie on za swoje miał, miał, miał! — zawołał Maciuś, zeskoczył z drwalki i jednym skokiem stanął przy misce.

— Precz, precz, precz! Pfuj, pfuj! — parsknął na Finka.

I jak trzepnie go po boku raz, drugi, trzeci!

Psu jasne świeczki w oczach stanęły. A Katarzyna przypomniała mu się jak żywa.

Odskoczył o kilka kroków. I jak wrzaśnie:

— Ty stary rękawie futrzany! Ty wycierusie! Myślisz, że się ciebie boję? Wcale się nie boję! Ani trochę! Może ci się zdaje, że mnie boli? Wcale mnie nie boli! Tylko ty jeszcze raz ze mną zacznij, to ja ci dam, dam, dam! Kominiarz!

Maciuś nie zwracał zupełnie uwagi na Finkowe szczekanie. Wysunął się nieco z cienia. I położył na słońcu.

Tylko oczu nie spuszczał z psiaka, który naszczekał się do woli, zamilkł i wolno, truchcikiem biegł do ogrodu.

Już stanął w furtce. Ale obrócił się jeszcze raz do Maciusia. Szczeknął:

— Cham! — i skrobnął kilka razy z pasją tylnymi nogami. — Zasypałem cię! Już cię nie ma! Ty wycieruchu drwalkowy!

I poszedł do ogrodu.

Tak cudownie polatywały tam ptaki! Brzęczały osy i bąki! Podrygiwały żaby nad sadzawką!

Był to rozkoszny świat pełen tajemnic! I co najważniejsze, nie było tam Maciusia, ordynarnego klapsiarza!