tłum. Tadeusz Boy-Żeleński

Kodycyl do Testamentu mistrza Franciszka Wilona

List do przyiacioł, w formie ballady

Litości, bracia, weźrzyicie łaskawie,
Weźrzyicie, ieśli wola, na sierotę!
W piwnicy ligam, nie na kwietney trawie,
W onem wygnaniu, kędy w żalu trawię,
Z wyroku Boga, ból móy y sromotę.
Wy, gaszki hoże, nadobne dzieweczki,
Tancerze, skoczki, gromado szalona,
Żywe y zwinne iak młode koteczki,
Gardziołka iasne iak śrybne dzwoneczki,
Czyż opuścicie biednego Wilona?
Rybałty, śpiewne bez miary niiakiey,
Gładysze w słówkach y czynach ucieszne,
Skoczne y lotne, w grosz letkie wszelaki,
Pospieszcież, psotne wy moie iunaki:
Toć on tymczasem wyda życie grzeszne!
Śpiewaki rondów, motetów, piosneczek,
Na nic polewka mu będzie, gdy skona;
Gdzie liga, słońca nie zaźrzy promyczek,
Z murów mu grubych spleciono koszyczek:
Czyż opuścicie biednego Wilona?
Póydźcież go uźrzyć w tey ciężkiey potrzebie,
Wy, pany możne, maiące w udziele
Dziedziny wasze — gdzie poźrzeć przed siebie —
Nie od cysarza, ba, od Boga w niebie:
Pościć mu trzeba we wtorek, w niedzielę;
Zęby ma długsze niż ten szczur ubogi,
Do chleba wzdycha, nie zaś do kapłona,
Woda mu w kiszkach czyni lament srogi,
Pod ziemią mieszka, bez stoła, podłogi:
Czyż opuścicie biednego Wilona?

Przesłanie

Xiążęta moi, zaklinam was święcie:
Zdobądźcie króla odpusty, pieczęcie,
W was cała moia nadzieia, obrona;
Tak w świń gromadzie iedna drugiey życzy,
Y wszytkie pędzą, gdzie która zakwiczy:
Czyż opuścicie biednego Wilona?

Nadgrobek w formie ballady, który Wilon sporządził dla siebie y swoich kompanów, nadziewaiąc się bydź z nimi powieszony

Bracia: z was, coście ostali na świecie,
Niech nienawiści nikt ku nam nie czuie;
Gdy miętkie serce mieć dla nas będziecie,
Y was Bóg radniey kiedyś się zlituie;
Widzicie nas tu, wiszące straszliwie:
Ciało, o które dbaliśmy zbyt tkliwie,
Zgniłe, nadżarte, wzrok straszy i hydzi:
Kość zwolna w popiół y proch się przemienia;
Niech nikt z naszego nieszczęścia nie szydzi,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!
Ieśli błagamy was, toć się nie godzi
Odpłacać wzgardą, mimo iż skazano
Nas prawem. Wiedzcie, po ludziach to chodzi,
Iże nie wszytkim w głowie statek dano;
Wspomóżcież tedy biednych modły swemi
U Syna Maryey, Pana wszelkiey ziemi,
Iżby nie chybił łaski y pomocy,
Od czartoskiego broniąc nas płomienia.
Zmarłe iesteśmy: tu kres ludzkiey mocy;
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!
Deszcze nas biednych do szczętu wyprały,
Do cna zczerniło, wysuszyło słońce;
Sępy y kruki oczęta zdzióbały,
Włoski w brwiach, w brodzie, wydarły chwiejące;
Nigdy nam usieść ni spocząć nie wolno;
Tu, tam, na wietrze kołyszem się wolno;
Wciąż nami trąca wedle swego dechu,
Ptactwo nas skubie raz wraz bez wytchnienia:
Nie day Bog przystać do naszego cechu,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!

Przesłanie

Ty, xiążę Iezu, nad wszem państwem możny,
Chroń dusze nasze od Piekieł roszczenia:
Niiak mieć z niemi nie chcemy zbliżenia;
Ludzie, nie czas tu na pośmiech bezbożny,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!

Ballada o apelacyi Wilonowey

Cóż mówisz o obronie moiey,
Garnierze? Iako ci się zdawa?
Wszelki zwierz o swe futro stoi;
Gdy nań ktoś dybie y nastawa,
Umyka z karkiem, ile zdoła;
Gdy mnie na czyste powieszenie
Skazano, przez szalbierstwo zgoła,
Byłże czas wtedy na milczenie?
Gdybych Kapetom był pokrewny,
Co się z rzeźników ponoś wiodą,
Nie czczonoby mnie, iestem pewny,
Tak szczodrze w iatce oney wodą.
Rozumiesz te figielki? Ano,
Skoro, na głupie osądzenie,
Homilie te mi odśpiewano,
Byłże czas wtedy na milczenie?
Czyś myślał wręcz, iż się nayduie
W tey główce tyle przytomności,
By w sam czas wrzasnąć: «Appeluię»?
Owo tak, proszę Ich Miłości,
Mimo iż niezbyt dufny w sobie,
Gdym, przed regentem, to rzeczenie:
«Masz dyndać!» słychnął, w oney dobie,
Byłże czas wtedy na milczenie?

Przesłanie

Xiążę, gdybych miał w gębie skobel,
Iuż byłbych, krukom na pieczenie,
Zawisnął, iak ten straszy-wróbel:
Byłże czas wtedy na milczenie?

Rozprawa serca y ciała Wilonowego w kształcie ballady

I

Kto się odzywa?
— Ia.
— Któż?
— Serce twoie,
Co ledwie trzyma się na nitce kruchey.
Iuż nie mam siły, tchu: dychnąć się boię,
Kiedy cię widzę, iak, spuściwszy słuchy,
Wszyłeś się w kącik, na kształt biedney psiny.
— Coż mię tam pędzi?
— Twe szalone czyny.
— Y co ci o nie?
— Trawią mnie zgryzotą.
— Dayże mi pokój!
— Nie.
— Uźrzysz y inne.
— Kiedy?
— Gdy miną mi lata dziecinne.
— Nic iuż nie mówię.
— Y nie stoię o to.

II

— Co ty zamierzasz?
— Zostać tęgim człekiem.
— Masz lat trzydzieści.
— Y muł tyleż żyje.
— Czy to dziecięctwo?
— Nie.
— Dur tedy z wiekiem
Chwyta się ciebie?
— Którędy?
— Za szyię.
Nic nie rozumiem.
— Owszem: muchy w mleku,
Ot, białe, czarne, tak iest y w człowieku.
— To wszytko zatem?
— Y coż chcesz? Z ochota,
Jeśli nie dosyć, rozpocznę na nowo.
— Zgubiony iesteś.
— Trza nadrabiać głową.
— Nic iuż nie mówię.
— Y nie stoię o to.

III

— Mnie żal, a tobie boleść y cirpienie.
Gdybyś był głupkiem, gdyby pałką biedną,
Nalazłbyś dla się ieszcze wymówienie:
Piękne, czy szpetne, nie dbasz; to ci iedno.
Abo masz głowę twardszą niż kamienie,
Lub od czci wolisz karmić się sromotą!
Coż na te racye rzeczesz mi, lichoto?
— Wszytko się skończy, gdy mnie ziemia schowa.
— Co za pociecha! Ha! Mądra wymowa!
Nic iuż nie mówię.
— Y nie stoię o to.

IV

— Skąd to nieszczęście?
— Taka, ot, ma dola.
Sam Saturn taką losów moich postać
Snadź iuż nakazał.
— To szaleństwo. Hola!
Panem mu iesteś, a chcesz sługą zostać?
Patrz, w Salomońskiem co pisaniu stoi:
«Człowiek roztropny (rzekł) ma w mocy swoiey
«Planety wszytkie y włada im cnotą».
— Nie wierzę; będę, czem los mi przeznaczy.
— Co mówisz?
— Milczę.
— Tak, zamilczmy raczey.
Nic iuż nie mówię.
— Y nie stoię o to.

Przesłanie

— Chcesz żyć?
— Od Boga czekam wspomożenia!
— Trzeba ci...
— Czego?
— Wyrzutów sumienia;
Czytać wciąż.
— Coże?
— Xięgi wiekuiste;
Ostaw szaleńców.
— Pewnie.
— Nie leź w błoto,
— Pomyślę nad tem.
— Pamiętay.
— Zaiste...
— Iżby nie przeszła chwila odpuszczenia.
Nic iuż nie mówię.
— Y nie stoię o to.